Star Carrier. Tom 8. Światłość - ebook
Star Carrier. Tom 8. Światłość - ebook
Nie ma już czasu...
Zawsze jest czas...
Trevor Gray stracił dowodzenie nad lotniskowcem kosmicznym „Ameryka” i nie wie, co ze sobą począć. Wiedział, że zastosowanie się do rad super-AI zwanej Konstantinem może mieć poważne konsekwencje. Nie myślał jednak, że zostanie przez to wyłączony z walki.
Ziemię czeka bowiem starcie ze złowieszczą obcą istotą, tak zaawansowaną technologicznie, że ludzkość ma niewielkie szanse na przetrwanie. Gray sprzeciwił się rozkazom właśnie po to, by ją zatrzymać. A teraz jest uziemiony.
Właśnie o to chodziło Konstantinowi.
Super-AI ma bowiem plan: skontaktować Graya z Paneuropejczykami i wysłać go do dalekiej gwiazdy Deneb. Tam zadaniem Trevora będzie nawiązanie kontaktu z tajemniczą obcą cywilizacją przy użyciu nowej sztucznej inteligencji zwanej Światłością. I, być może, jeśli zdąży wrócić na czas, uratowanie ludzkości przed zagładą.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66375-18-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świadomość wiedziała o Ziemi i pochodzącej z niej cywilizacji od dłuższego czasu. A ponieważ obejmowała wielkie przepaście czasu i przestrzeni, można powiedzieć, że zawsze wiedziała.
W sercu pulsującej sfery dziesięciu milionów starożytnych słońc, znanej ludziom jako Omega Centauri, w centralnej rozecie sześciu masywnych czarnych dziur orbitujących wokół wspólnego środka w ramach ewidentnie sztucznie zaprojektowanego układu, Świadomość rozmyślała o inteligentnych istotach, które znalazła w tym nowym, boleśnie młodym wszechświecie.
„Inteligentnych” – cóż za względna koncepcja!
Zwłaszcza że Świadomość… posmakowała pewnej ich ilości, w postaci próbki drobnych stateczków i innych struktur w tym obszarze przestrzeni.
Umysły, których skosztowała, były w większości żałośnie powolne i ograniczone. Bardzo niewiele wykazywało inteligencję wyższego rzędu, aczkolwiek żadna nie zbliżała się nawet do Świadomości, jeśli chodzi o głębię i zakres Umysłu.
Świadomość metodycznie konsumowała te, które warte były zachodu.
Pozostałe usuwała.
I z powoli rosnącym wigorem coraz głębiej eksplorowała ten obszar nowego wszechświata. Zidentyfikowała ponure, tlące się na czerwono słońce, zwane przez zasymilowane przez nią umysły Gwiazdą Kapteyna, jako miejsce, gdzie niezwykle stare istoty zwane Baondyeddi, Adjugredudhra i Groth Hoj przeniosły swoje umysły do cyfrowych maszyn. Gatunki te, należące do społeczności zwanej przez różne źródła „Sh’daar”, ukrywały się przed jakimś nieznanym zagrożeniem. Być może przed samą Świadomością, chociaż wydawało się, że cyfrowi wiedzą dokładnie, czego się obawiają.
Chociaż próbowali uniknąć wykrycia – również poprzez spowolnienie swojego postrzegania czasu tak, by każde sto lat zdawało się sekundą – Świadomość odnalazła ich… i pożarła biliony umysłów. Dała im przy tym porządek i poczucie celu, którego do tej pory nie znali.
Wtedy dowiedziała się o Chmurze N’gai… i o dużo bliższej obecności ludzi.
A na swoim ojczystym świecie, ledwie dwanaście lat świetlnych od Gwiazdy Kapteyna, mieszkańcy oczekiwali przybycia Świadomości z coraz większym lękiem egzystencjalnym.Rozdział pierwszy
30 stycznia 2426
Battery Park
Nowy Jork
Godzina 15.45 EST
– Wynoś się z mojej głowy!
– Uważam, że kiedyś w końcu musimy porozmawiać – powiedział głos w jego myślach. Brzmiał, jakby był nieco rozbawiony.
Trevor Gray, były oficer floty USNA, skrzywił się.
– Po co? – spytał obcesowo. – Cholera, Konstantin, zrujnowałeś mi życie, wiesz o tym?
– Konieczne było, aby odszedł pan ze służby. Powiedziałbym, że kluczowe.
– Gówno prawda. Nie jestem już twoją własnością. I nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Gray przechadzał się po przezroczystym punkcie widokowym, unoszącym się nad wzburzonymi falami Zatoki Nowojorskiej. Za jego plecami chmury przebijały wieże, które wyrosły tam, gdzie dawniej leżały Ruiny Manhattanu – lśniące srebrzysto-szklane wieżowce, od których odbijało się zimowe słońce. Zmieniło się tutaj przez ostatni rok bardziej, niż myślał, że to możliwe. Miejsce, gdzie teraz stał, kilka miesięcy wcześniej znajdowało się pod wodą. Teraz było czyste i błyszczące, z garstką wyglądających na turystów cywili.
Czuł, jak Konstantin, potężna AI oparta na Ciołkowskim, rosyjskim uczonym, umieszczona po ciemnej stronie Księżyca, obserwuje go za pomocą implantów w jego własnej głowie. Niełatwo było się do tego przyzwyczaić. Najważniejsza część hardware’u Konstantina znajdowała się na Księżycu, ale jego świadomość mogła zaglądać wszędzie, gdzie sięgała globalna sieć – na Ziemię, niską orbitę ziemską i w przestrzeń między Ziemią a Księżycem. I niewielka część tej super-AI przyglądała się teraz Manhattanowi i próbowała kontaktować się z Grayem.
– Potrzebuję – powiedział niezrażony Konstantin – aby spotkał się pan z Eleną Wasiliewą…
– Konstantin, do cholery, wiesz, co myślę o Paneuropejczykach…
– Wojna się skończyła, kapitanie – odparł Konstantin, jakby próbował wyjaśnić to czterolatkowi. – W każdym razie pani Wasiliewa jest Rosjanką. Rosja była po naszej stronie, pamięta pan?
– Wybacz – odparł ostrym tonem we własnej głowie Gray. – Trudno zapomnieć o Columbus, wiesz?
– Z czym, przypominam, Rosjanie nie mieli nic wspólnego. W każdym razie nikt nie każe panu zapomnieć o Columbus.
Gray spojrzał z ponurą miną na nowe wieże Manhattanu. Przykurczył ramiona, gdy przeszył go chłodny styczniowy wiatr znad wody. Tak naprawdę nie nienawidził Europejczyków… nie do końca. Zniszczenie stolicy USNA w Columbus niemal na pewno było nieautoryzowaną akcją jakichś czarnych owiec z Genewy. Paneuropejskie próby zdobycia terytorium na Wschodnim Wybrzeżu USNA wynikały ze strategicznego oportunizmu, a prawdziwy casus belli stanowiło przekonanie, że ludzkość musi zaakceptować żądania Sh’daar i ograniczyć rozwój technologiczny.
A Konstantin miał rację. Po podpisaniu traktatu londyńskiego wojna dobiegła końca. Nawet Sh’daar byli teraz ich przyjaciółmi… w pewnym sensie. Niedawne odkrycie, że znajdują się pod wpływem inteligentnych kolonii bakterii, w końcu pomogło ludzkości zrozumieć, czego naprawdę chcą i czym w rzeczywistości są.
Nie, Gray mógł nie ufać Paneuropejczykom, ale nie nienawidził ich. Obecnie jego gniew skupiał się na sztucznej inteligencji, przez którą usunięto go z floty. Za namową Konstantina zabrał „Amerykę”, dowodzony przez siebie lotniskowiec gwiezdny, do tajemniczej gwiazdy KIC 8462852 – odległego słońca typu F3V znanego także jako Gwiazda Tabby. To, co znalazła „Ameryka”, obcy wirus komputerowy nazwany Kodem Omega, okazało się bardzo istotne. Tylko że aby się tam udać, zboczył z kursu o tysiąc czterysta lat świetlnych, wbrew wyraźnym rozkazom. Oficerowie floty, nawet admirałowie, nie mogli tak po prostu ignorować procedur wojskowych, nawet gdy kazała im to zrobić super-AI. Sąd wojskowy zdegradował Graya do stopnia kapitana i wydalił z floty.
Dopiero niedawno Gray dowiedział się, że taki właśnie wyrok zalecił Konstantin.
Z takimi przyjaciółmi…
– Sprowadzę automatyczny prom – powiedział Konstantin. – Spotka się pan z panią Wasiliewą?
– Po co? I przede wszystkim, dlaczego ja?
– Paneuropejczycy chcą zobaczyć się z panem twarzą w twarz. Pani Wasiliewa prosiła, żeby jej zespół mógł porozmawiać z panem jako pierwszy. Jest pan pewnego rodzaju legendą, kapitanie. Nawet wśród swoich dawnych wrogów. Ma pan reputację genialnego taktyka i niektórzy patrzą na pana z podziwem.
Gray zrobił kwaśną minę na te oczywiste pochlebstwa.
– Ta, jasne…
– Zespół ksenotechnologiczny pani Wasiliewy dysponuje czymś, co powinno znacznie ułatwić pierwszy kontakt z Denebianami.
– Skoro tak mówisz… – Przyszła mu do głowy pewna myśl. – Ale czemu mamy w ogóle korzystać z pomocy Paneuropejczyków? Co jest nie tak z doktorem Truittem? Jeśli chodzi o zrozumienie obcych cywilizacji, nie ma nikogo lepszego. Sam mi to wielokrotnie powtarzał.
George Truitt był szefem zespołu ksenosofontologicznego na pokładzie „Ameryki”. Był irytujący, niegrzeczny i trudno się z nim pracowało, ale znał się na rzeczy.
– Doktor Truitt wrócił do bazy Crisium, gdzie będzie pracować nad danymi pozyskanymi z roju Dysona wokół Gwiazdy Tabby. To absolutnie kluczowe zadanie. Zapewniam, że doktor Wasiliewa jest równie wykwalifikowana… i znacznie łatwiejsza we współpracy.
Gray uniósł brew na te słowa. Skąd AI wiedziała, czy jednym ludziom pracowało się lepiej z innymi, czy nie?
– Jest jeszcze coś.
– Co takiego?
– Okręt, którego pan użyje. Może pana zainteresować.
– Nie „Ameryka” – stwierdził Gray i poczuł ukłucie w sercu. „Ameryka”, podobnie jak jej siostrzany okręt, „Lexington”, odniosła miesiąc wcześniej poważne uszkodzenia przy Gwieździe Kapteyna. Oba lotniskowce wróciły na orbitę Ziemi, ale w kiepskim stanie.
– Owszem, „Ameryka” przejdzie kompleksowy remont w stoczni SupraQuito. Poleci pan „Republiką”.
Gray szeroko otworzył oczy.
– „Republiką”…?
Ludzie zawsze mówili o tym, jak mała jest flota. Jeśli służyło się w niej dość długo, można było natknąć się na tych samych załogantów, te same okręty, tych samych dowódców. To był kolejny dowód.
– Tak. Odkurzono ją i wyposażono na ekspedycję. Chyba ją pan zna?
– Byłem jej CAG-iem, do cholery! ACAG-iem od dziewiątego do jedenastego, potem CAG-iem od jedenastego do czternastego!
– Wiem. Czy to sprawia, że przydział bardziej panu odpowiada?
– Niemal płakałem, gdy ją demobilizowali.
– Była wtedy przestarzała i zbędna. Gdy wojny zarówno ze Sh’daarami, jak i z Konfederacją dobiegły końca, została wycofana z użycia. Ale ulepszenia, jakie otrzyma, powinny zrobić z niej mocny okręt.
– Niech cię diabli, Konstantin. Dobrze. Ale nadal nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.
– Będę panu towarzyszył jako doradca, kapitanie.
Nie brzmiało to szczególnie zachęcająco.
Już miał się odgryźć, gdy na wieczornym niebie nad zatoką pojawiła się jasna gwiazda, lecąca coraz bliżej. Gdy obniżyła lot, okazała się czerwono-srebrnym promem autonomicznym klasy Sentinel 5000. Jego automatyczny pilot wylądował delikatnie na tarasie obserwacyjnym i uniósł otwierane do góry drzwi.
– Dokąd lecimy? – spytał Gray, wsiadając się do przedziału dla pasażera. Wnętrze było przestronne i eleganckie. Dostał model luksusowy. Pilotująca prom AI schowana była gdzieś z przodu. Szklany dach dawał pełny widok na otoczenie. Kliknięcie w myślach sprawiało też, że część podłogi stawała się przezroczysta.
– Do Genewy – odparł Konstantin.
Oczywiście.
Drzwi zamknęły się cicho i automatyczny prom uniósł się przy cichym szumie silników grawitacyjnych. Na południowym zachodzie Gray widział Statuę Wolności, stojącą na piedestale od pięciuset czterdziestu lat. Jej prawa ręka, która jakiś czas temu odłamała się i spadła do morza, wróciła na miejsce. Miedziany płomień pochodni lśnił, muskany zachodzącym słońcem.
Po stuleciach zaniedbań znów symbolizował ducha wolności i demokracji w Unii Północnoamerykańskiej.
Ale kto wie na jak długo? Ameryka Północna dwukrotnie ledwie pokonała zagrożenie ze strony Sh’daarów i Paneuropejczyków. Gray zastanawiał się, czy przetrwa narodziny swoich własnych super-AI.
Prom obrócił się, wciąż nabierając wysokości, i przeleciał nad najwyższymi wieżami Dolnego Manhattanu. Gray zadał wtedy wciąż nurtujące go pytanie.
– Wciąż nie rozumiem – powiedział do siedzącej w jego głowie AI – dlaczego chciałeś pozbyć się mnie z floty. To było moje całe życie.
– Rozumiem pańskie uczucia, kapitanie – odparł Konstantin – ale zarówno ja, jak i pan, natknęliśmy się na pewne ograniczenia związane z działaniami w ramach hierarchii wojskowej. Aby nawiązać kontakt z Denebianami, potrzebuje pan stopnia swobody niedostępnego oficerowi floty.
– Bzdura. Prezydent…
– Prezydent Koenig ma własne problemy – wyjaśnił Konstantin – i własne plany. Jego decyzje ograniczają w dużym stopniu otaczający go ludzie i wymagania związane z pełnionym urzędem. Potrzebuję prawdziwego wolnego agenta. Dlaczego pan czuje się tak bardzo związany ze swoim miejscem w wojskowym łańcuchu dowodzenia?
– Może czułem się tam u siebie.
Było to jednak dobre pytanie, z którym Gray zmagał się od dawna.
Dorastał w Ruinach Manhattanu jako prym, ledwie zarabiający na życie pracą na małej farmie umiejscowionej na dachu zrujnowanej Wieży TriBeCa, kilkaset metrów nad zalanymi alejami miasta.
Teraz nie był nawet w stanie jej zlokalizować. Dzięki nanoinżynierii nowe budynki wyrastały organicznie. W ciągu godzin budulec starych konstrukcji przekształcał się w nowe.
Może tak łatwiej było zapomnieć o przeszłości?
Ponad trzysta lat temu rosnące poziomy mórz i rozruchy, jakie w wyniku tego nastąpiły, doprowadziły do porzucenia rozległych obszarów na wybrzeżach dawnych Stanów Zjednoczonych. Tak zwane Peryferie zostały odcięte od technologii, opieki społecznej i usług publicznych nowych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Stały się wyjętym spod prawa pograniczem zbyt kosztownym w utrzymaniu i zbyt trudnym do kontroli.
Gdy Angela, jego żona, dostała udaru mózgu, musiał zawieźć ją do centrum medycznego w granicach USNA. Angelę udało się wyleczyć… ale albo sam udar, albo terapia… zmieniły ją, przerywając uczuciową więź między nimi.
Gray pogodził się z tym, przynajmniej częściowo. Zajęło to sporo czasu i wymagało innych związków, ale w końcu mu się udało. Czasami całe dnie nie myślał o Angeli.
I zajęło mu to jedynie dwadzieścia sześć lat…
W świecie pełnym gwałtownych modyfikacji Gray stanowił wyjątek.
Poza tym jednak był zadowolony ze zmian w swoim życiu. W pół wieku wspiął się po szczeblach, aż został dowódcą lotniskowca gwiezdnego „Ameryka”, a następnie oficerem flagowym całej grupy bojowej. Znalazł swoje miejsce. Budził szacunek, co nie było łatwe dla dawnego pryma otoczonego przez „ristie”. Tak określano technologicznych arystokratów, stanowiących większość obywateli USNA, a zwłaszcza oficerów floty. Prymitywów, pozbawionych zaawansowanych implantów mózgowych i dostępu do większych sieci, postrzegali jako nie w pełni ludzi.
Gray dobrze czuł się z tym, że być może wspiął się po szczeblach kariery, a nawet odniósł zwycięstwo nad obcymi przy Gwieździe Kapteyna jako prym.
Teraz Konstantin zrobił z niego cywila. W pewnym sensie, bo wciąż wciągano go w sprawy wielkiej wagi.
Nie mógł jednak po prostu wrócić na farmę TriBeCa. Nie, rząd północnoamerykański odzyskiwał Peryferie. Waszyngton wywalczono, wysuszono i odbudowano. Zajmowano bagniska od Piedmontu w Virginii po Savannah. Tu, w Starym Nowym Jorku, ukończono tamy Locust Point i Verrazano Narrows, a poziom wody na Manhattanie powoli spadał.
Dzięki pracy całych rojów nanomaszyn architektonicznych Ruiny nie były już ruinami. Z wycofującego się morza wyrastały białe wieże. Przez ostatni rok miasto przemierzały zespoły neurobiotechników, dające mieszkańcom szansę na pozbycie się statusu prymów. Niedługo sama koncepcja prymów miała stać się przeszłością.
Zupełnie jak ja.
Przyglądał się białym wieżom z wysokości… brakowi roślinności czy rozkładu. Ich czystej sterylności. Ich jasnej nowości rozwiewającej mrok wczesnego zimowego wieczoru.
Pokręcił głową. Nie było dla niego już miejsca we flocie ani wśród nowo powstałych drapaczy chmur. Czuł, że stracił poczucie przynależności… i kontakt z rzeczywistością.
– Konstantin? – Nadal nie miał ochoty rozmawiać ze sztuczną inteligencją, ale zaczął zbytnio polegać na tym, że jego pytania nie zostają bez odpowiedzi. Zwykle zajmował się tym RAM w jego głowie, ale Gray był autentycznie ciekawy, co powie AI.
– Tak?
– Co się z nimi stanie? Z ludźmi takimi jak ja kiedyś, tam, w Ruinach?
– Większość już przesiedlono.
– Gdzie?
– Nowy Nowy Jork. Atlantyka i Oceana. New City wokół krateru po Columbus. Właściwie gdzie tylko chcieli. Niektórzy zgłosili się na ochotnika się do pozaziemskich kolonii. Mars. Chiron. Nowa Ziemia.
– Zgłosili się? Żadnych obozów przesiedleńczych? – Słyszał różne historie.
– Istnieją obozy przesiedleńcze dla Outsiderów. Ale zapewniam, że nie brak im niczego.
Outsiderzy.
Tak Sh’daarowie nazywali tych, którzy odmówili udziału w transcendencji – ich wersji osobliwości technologicznej. Określenia używano także czasem, by opisać ludzi, którzy odrzucali pewne aspekty współczesnej technologii. Istniały ziemskie religie, które nie akceptowały manipulowania ludzkim genomem czy technologii przedłużających życie.
W tym wypadku Konstantin mówił o tych z prymów, którzy z jakiegokolwiek powodu odmawiali wszczepienia implantów mózgowych i woleli „żyć naturalnie”. Niektórzy bali się zmian albo po prostu w obliczu nieznanego woleli trzymać się tego, co mają.
Gray nie zgadzał się z tak ekstremalną ideologią, ale jako dawny prym rozumiał, skąd się brała. I wzburzało go, gdy tak się ją lekceważyło.
– Dlaczego pan pyta? – chciał wiedzieć Konstantin.
– Czasami identyfikuję się bardziej z innymi prymami niż z pełnymi obywatelami.
– „Pełny obywatel” to już archaizm, kapitanie. Wszyscy są szczęśliwie i produktywnie asymilowani przez powszechną kulturę.
Tak, jasne. Gray uważał „szczęśliwą asymilację” za oksymoron.
Ale nie to naprawdę go niepokoiło. Starał się nie zdradzać ze strachem, że AI, takie jak sam Konstantin, zapędzają ludzkość na coraz węższe ścieżki prowadzące bogowie wiedzą gdzie. Ścieżki, które rozumiały i kształtowały AI, pozostające poza możliwościami intelektualnego i emocjonalnego poznania organicznych ludzi. Gray wielokrotnie współpracował z Konstantinem i nadal nie ufał maszynowej inteligencji, której niemal z definicji nie był w stanie w pełni zrozumieć.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ufa Konstantinowi znacznie mniej niż Paneuropejczykom. I to go niepokoiło.
– Czas lotu do Genewy – odezwał się robot w głowie Graya – piętnaście minut.
Prom przyspieszył, pozostawiając lśniące wieże nowego Manhattanu za horyzontem.
Nowy Biały Dom
Waszyngton
Godzina 16.02 EST
– Kapitan Gray jest w drodze – powiedział cicho Konstantin w myślach prezydenta Alexandra Koeniga. – Zgodnie z pańskim poleceniem.
Koenig siedział przy biurku w odtworzonym Białym Domu, umieszczonym mniej więcej tam, gdzie oryginał. Przez kilkaset lat Waszyngton był zalany i pokryty bagnami, a jego budynki i pomniki pozostawały w ruinie. Podobnie jak w przypadku Ruin Manhattanu, aby osuszyć bagna, za pomocą nanotechnologii wytworzono tu tamy i wały przeciwpowodziowe, ciągnące się przez całe ujście rzeki na południowym wschodzie. Prace postępowały na tyle szybko, że stolica USNA miała za kilka tygodni przenieść się z Toronto do historycznego Dystryktu Kolumbii.
Koenig odchylił się w fotelu i przyjrzał pracom rekonstrukcyjnym. Wiele pozostało jeszcze do zrobienia i miało to jeszcze wiele kosztować, ale poczyniono znaczne postępy.
A teraz trzeba było innych postępów.
– Dobrze. Bardzo marudził?
– Nieszczególnie. Jest podejrzliwy wobec Paneuropejczyków i, jak można się spodziewać, nie ufa moim ani pańskim motywom. Nie lubi, gdy się nim manipuluje.
– Nic dziwnego. To była naprawdę brudna sztuczka z twojej strony.
– Owszem. Ale jeśli zagrożenie dla Ziemi jest tak wielkie, jak sądzę, nie możemy pozwolić sobie na to, aby ograniczał go tradycyjny łańcuch dowodzenia.
– Może nie. Ale mogliśmy chociaż powiedzieć biedakowi…
– Panie prezydencie, to coś, czego nie można zostawić na pastwę losu… ani ludzkiej woli i omylności.
Koenig skrzywił się.
– Czasami, Konstantinie – powiedział powoli – mam poczucie, że nie ufasz ludziom.
Genewa
Unia Paneuropejska
Godzina 22.17 GMT+1
Było ciemno i deszczowo, gdy prom obniżył lot nad Burgundią z dotychczasowych czterdziestu tysięcy metrów. Jego zewnętrzna konfiguracja zmieniła się z trybu lotu na tryb lądowania. Piloci myśliwców nazywali to „przejściem z trybu plemnika na tryb indyka”, jako że prom zmieniał się ze smukłej kropli w spłaszczony kształt z wyciągniętymi skrzydłami. Jako dawny pilot Gray zastanawiał się, czy będzie musiał niedługo usunąć te wspomnienia. Były jego częścią… ale teraz nie przydawały się do niczego poza czystą nostalgią.
Na horyzoncie zapłonęły światła genewskiego kosmodromu. Budynki europejskiej stolicy otaczały czarne Jezioro Genewskie. Prom usiadł na lądowisku komercyjnym, gdzie połączył się z nim rękaw. Silniki grawitacyjne powoli przestały szumieć.
W hali portu kosmicznego czekała na niego Elena Wasiliewa, wysoka, ubrana na czarno kobieta z kolorowymi abstrakcyjnymi animacjami wyświetlającymi się na twarzy i dłoniach.
– Kapitanie Gray? – Wyciągnęła rękę. – Miło, że przybył pan tak szybko.
Nie żebym miał szczególny wybór – pomyślał. Ale nie powiedział tego głośno, tylko uścisnął jej dłoń. Mówiła po rosyjsku, ale słyszał jej słowa po angielsku, jako że implant tłumaczył je w czasie rzeczywistym.
– Żaden problem. Cała przyjemność po mojej stronie. Przepraszam, że musiała pani czekać na mnie do tak późna.
– Cóż, taki urok tej pracy. Proszę tędy.
Pojechali kolejką magnetyczną do kompleksu rządowego Konfederacji Ad Astra i udali się do dużej sali konferencyjnej na wysokości kilkuset metrów, niemal na szczycie wieżowca. Sięgające od podłogi do sufitu okna wyglądały na trafnie nazwany Plac Światła i stojący tam olbrzymi posąg Popolopoulisa „Rozwój człowieka”.
W pomieszczeniu przebywało już kilka osób, w tym kilku oficerów europejskich sił zbrojnych. Gray zatrzymał się w progu.
– Dano mi do zrozumienia, że ma to być cywilna operacja, pani Wasiliewo.
– Tak właśnie jest, kapitanie Gray – odezwał się admirał Europejskich Sił Kosmicznych. – Projekt Cygni, wspólna europejsko-amerykańska wyprawa naukowa i dyplomatyczna do gwiazdy Deneb. Ale musi pan zdawać sobie sprawę, że misja ta ma poważne implikacje wojskowe i rządowe.
– Admirał Duchamp ma rację – odezwał się głos AI w głowie Graya. – W każdym razie chcieliśmy wszyscy spotkać się z człowiekiem, który będzie dowodzić ekspedycją.
– Mogliście zrobić to w rzeczywistości wirtualnej – odparł.
Prawdziwy powód tej transatlantyckiej wyprawy nieco go niepokoił. Z pomocą VR ludzie mogli spotykać się w cyberprzestrzeni, w stworzonych przez AI światach o takiej rozdzielczości i dbałości o szczegóły, że niemal nie dało się odróżnić iluzji od rzeczywistości.
– Być może – powiedziała AI – ale nie wiedzielibyśmy, czy spotykamy się z awatarem, czy z prawdziwą osobą.
– Mikołaj bardzo się o nas troszczy – stwierdził Duchamp. – Chciał, żebyśmy dobrze przyjrzeli się człowiekowi, który dowodzić będzie Projektem Cygni.
– Mikołaj?
– Od Mikołaja Kopernika – wyjaśniła Wasiliewa. – Sztuczna inteligencja z siedzibą tu, w Genewie, podobna do waszego Konstantina.
– Miło cię poznać, Mikołaju.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Do dziś znałem pana jedynie dzięki nieoficjalnej komunikacji z Konstantinem, poprzez raporty wywiadowcze i analizy strategiczne. Szczerze mówiąc, niektórzy z naszych obawiali się, że jest pan… jak to mówią Amerykanie, „kowbojem”. Kimś, kto najpierw strzela, potem zadaje pytania.
– I tak mnie teraz widzicie?
– Och, zdecydowanie nie, panie kapitanie – zapewnił go Duchamp. – Wszyscy czytaliśmy raporty o pańskich działaniach przy Gwieździe Tabby. I zastanawialiśmy się, dlaczego wysłano pana na wcześniejszą emeryturę. Wydaje się to marnowaniem cennych zasobów.
– Spotkawszy pana – odezwał się Mikołaj – i porozmawiawszy z panem osobiście, mogę bez zastrzeżeń zalecić, aby Projekt Cygni odbył się zgodnie z dotychczasowymi planami, z naszym zespołem ksenosofontologicznym pod bezpośrednim dowództwem kapitana Graya.
– Co ty na to, Konstantinie? – Gray połączył się z AI przez prywatny kanał, którego pozostali nie mogli podsłuchać. – Nie słyszałem wcześniej o tej AI.
– Mikołaja uruchomiono dopiero kilka tygodni temu.
– Dziecko, co? Można mu zaufać?
– Tak samo jak mnie.
Czy to sarkazm? Gray nie był pewien. A może humor albo subtelna przygana? Niełatwo było mu zrozumieć, co czuje super-AI, o ile w ogóle można to nazwać czuciem.
– To mi niewiele mówi.
Konstantin zignorował przytyk. Gray nie był pewien, czy AI dałoby się obrazić.
– Mikołaj jest o kilka rzędów wielkości szybszy, potężniejszy i mniejszy ode mnie. Europejczycy chcą wysłać jego kopię na ekspedycję do Deneba.
– Nie wiem, czy to taki dobry pomysł – odparł Gray, znów nadając na ogólnym kanale. – Pamiętacie o wirusie Omega?
– Mikołaja zaprojektowano po części tak, by był odporny na wirusa – wyjaśnił jeden z sofontologów. – Oraz na inne potencjalne zagrożenia.
Gray zastanawiał się jednak, na ile mogli być tego pewni. Wirus Omega był obcym kawałkiem kodu przemyconym z Deneba do Gwiazdy Tabby i najwyraźniej odpowiadał za zniszczenie tamtejszej cywilizacji. Sprowadzony do ludzkiej przestrzeni przyczynił się do pokonania Obcych z Rozety przy Gwieździe Kapteyna i najwyraźniej powstrzymał niezwykle potężnego wroga…
Przynajmniej tymczasowo. Obcy z Rozety w żadnym razie nie ulegli zniszczeniu. Według ksenosofontologów musieli jedynie wstrzymać swój lot w kierunku Ziemi i zauważyć w końcu, że ludzie stoją im na drodze.
– Kopię – powtórzył Gray. – Gdzie? „Republika” będzie miała dość ograniczoną ilość miejsca dla pełnej AI.
– W tym – powiedziała cywilna sofontolożka. Przesunęła rękę w powietrzu, przywołując hologram. – Nazywamy to Helleslicht Modul Eins.
Translator Graya podał mu znaczenie niemieckiej frazy: jasne światło, moduł pierwszy. Trójwymiarowy diagram unoszący się przed kobietą miał kształt jajka i, zgodnie z wyświetlonymi wymiarami, około trzech metrów długości oraz masę pięciu ton.
– Doktor Marsh należy do naszego zespołu ksenosofontologicznego – przedstawiła ją Wasiliewa – ale specjalizuje się w zaawansowanych AI.
– Rozumiem.
– Wewnętrzna macierz HM-1 – wyjaśniła Marsh – to w zasadzie komputronium. Stała materia obliczeniowa z obwodami kwantowymi na tyle zaawansowanymi, by spokojnie zasilić Mikołaja.
Brzmiała, jakby była z siebie dumna. Jeśli choć częściowo odpowiadała za to urządzenie, miała powód. Sztuczne inteligencje, zwłaszcza super-AI albo SAI, mieściły się w wielkich kompleksach komputerowych, zwykle położonych pod ziemią i zdecydowanie mało mobilnych. Konstantin na przykład rozpoczął swoją egzystencję w księżycowym ośrodku pod kraterem Ciołkowskiego.
Dzięki globalnej sieci AI mogły wysyłać swoje niezależne części wszędzie między Ziemią a Księżycem. Okrojone kopie, elementy większego, potężniejszego oprogramowania, mogły rezydować w sieciach elektronicznych okrętów kosmicznych albo stacji orbitalnych. Taki klon Konstantina udał się do Gwiazdy Tabby na pokładzie lotniskowca gwiezdnego „Ameryka”, a jeszcze mniejszych kopii użyto, by zdalnie skontaktować się z inteligencją z roju Dysona, przeniesionymi do komputerów umysłami zwanymi Satori.
Był to jednak tylko ułamek tego, co potrafił oryginał.
Gray nie był pewien, jak wielki jest kompleks pod kraterem Ciołkowskiego, ale wiedział, że jest ogromny. Jeśli Europejczykom udało się zbudować zamieszkiwany przez podobną SAI komputer o objętości kilku metrów sześciennych, robiło to ogromne wrażenie.
To wielki krok dla SAI.
– Dlaczego Mikołaj chce udać się do Deneba? – spytał Gray. Zawahał się, po czym spojrzał na sufit. – Zakładam, że chcesz się tam wybrać?
– Zdecydowanie, kapitanie Gray – odparł Mikołaj.
– To ekspedycja ogromnej wagi, kapitanie – dodał Duchamp. – Absolutnie kluczowe jest, aby nawiązać z Denebianami pokojowy kontakt, poznać ich i ich zdolności oraz być może uzyskać pomoc w konfrontacji z Obcymi z Rozety.
Gray pokręcił głową.
– Muszę być z panem szczery, admirale. Może nie udać się nam z nimi skontaktować, nie mówiąc o uzyskaniu pomocy. Z tego, co wiemy, całkowicie zniszczyli zaawansowaną technologicznie kulturę z Gwiazdy Tabby bez prób negocjacji czy nawiązywania kontaktu.
– Wiemy o tym, kapitanie – odparł Duchamp. – Dlatego właśnie porozumieliśmy się z prezydentem Koenigiem i poprosiliśmy o uwzględnienie nas w Projekcie Cygni. Kopia Mikołaja współpracująca z kopią waszego Konstantina daje nam największą możliwą szansę na nawiązanie pokojowego kontaktu i wymianę technologii. Mało prawdopodobne, aby organiczni ludzie byli w stanie porozumieć się z tak zaawansowaną cywilizacją.
– Ale ludzki nadzór nad ekspedycją jest konieczny – dodała Wasiliewa. – A gdy dowiedzieliśmy się, że prezydent Koenig rozważa pańską kandydaturę na jej dowódcę, wiedzieliśmy, że jest nadzieja.
– Dlaczego? – spytał Gray, szczerze zdumiony.
– Kapitanie… wiemy dobrze, że potrafi pan wygrywać bitwy, a nawet wojny. Teraz liczymy na pańską zdolność do wygrania pokoju.