Star Wars. Bracia - ebook
Star Wars. Bracia - ebook
Obi-wan Kenobi i Anakin Skywalker próbują powstrzymać rozprzestrzeniającą się wojnę i wypracować między sobą nową więź.
Wybuchły wojny klonów. W całej galaktyce formują się linie frontu. Każdy kolejny układ dołączający do separatystów oznacza, że pokój staje się coraz bardziej nieosiągalny.
Kiedy na planecie Cato Neimoidia, klejnocie Federacji Handlowej, dochodzi do katastrofalnego wybuchu, Republika zostaje oskarżona o przygotowanie zamachu.
Krucha neutralność tego świata zaczyna stać pod znakiem zapytania.
Jedi wysyłają tam Obi-Wana Kenobiego, jednego z najbardziej utalentowanych dyplomatów zakonu. Obi-Wan bada miejsce katastrofy z pomocą zaskakująco zaangażowanej w sprawę neimoidiańskiej gwardzistki, okazuje się jednak, że zamierzają mu to utrudnić separatyści, pragnący przeciągnąć planetę na swoją stronę. W mgle spowijającej planetę swą podstępną intrygę knuje Asajj Ventress.
Wśród narastającego w galaktyce chaosu Anakin Skywalker zostaje pasowany na rycerza Jedi.
Choć Obi-Wan musi wykonać misję sam – i pomimo tego, iż nalega, by Anakin posłuchał go choć ten jeden raz – jego były padawan jest tak uparty i zdeterminowany, że nic nie powstrzyma go od dołączenia do swojego mistrza, w dodatku w towarzystwie zdolnej, ale niepewnej siebie adeptki Jedi.
Anakin dorównał już rangą człowiekowi, który go wychował, choć wciąż nie czuje się pewnie w tej nowej relacji. Pomiędzy nimi wciąż utrzymują się echa dawnych konfliktów, co niekiedy naraża na niebezpieczeństwo również innych. Dwaj Jedi muszą na nowo nauczyć się, jak ze sobą współpracować – i muszą zrobić to szybko.
Aby pokonać przeciwników, muszą stać się kimś więcej niż tylko mistrzem i uczniem.
Muszą stanąć obok siebie ramię w ramię – jak bracia.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8315-155-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wojny klonów!
Szybko rozprzestrzeniający się konflikt zaskoczył zakon Jedi, który, przygnieciony wymogami militarnymi, przyśpieszył awansowanie padawanów do rangi rycerzy, aby mogli brać większy udział w działaniach na froncie, stając ramię w ramię z Wielką Armią Republiki.
Anakin Skywalker, jeden z tych młodych rycerzy, ma poczucie coraz większego rozdarcia pomiędzy rosnącym obciążeniem obowiązkami na rzecz Republiki a swoim potajemnym małżeństwem z senator Naboo, Padmé Amidalą. Tymczasem Obi-Wan Kenobi, jego nauczyciel, stał się mistrzem i dołączył do Najwyższej Rady Jedi.
Anakin i Obi-Wan są teraz równoprawnymi członkami zakonu. Mimo to, zastanawiając się nad znaczeniem pokoju i sprawiedliwości w czasie wojny, obaj ruszają drogami zmierzającymi w przeciwnych kierunkach, podczas gdy mroczne siły wymuszają przemianę Jedi ze strażników pokoju w żołnierzy…ROZDZIAŁ 1
RUUG QUARNOM
Cato Neimoidia była światem mgły.
Wyłaniały się z niej pionowe ściany ogromnych gór z wykutymi w nich kładkami. Zbudowane z twardych skał największe łuki i szczyty wyrastały z kłębiących się gęstych oparów, rzucając na nie niekończące się cienie. Pomiędzy tymi cudami natury, nad nimi i na nich rozciągały się złociste miasta z dekoracyjnymi wieżami, gmachami o lustrzanych elewacjach i mostami wiszącymi pomiędzy kolosalnymi masywami górskimi.
Głęboko w dole, pod gęstą mgłą, kryły się fundamenty tego świata. W zwykły dzień podróż z powietrznych miast Cato Neimoidii na powierzchnię planety oznaczała stopniowe zanurzanie się w gęstniejącą biel.
Ten dzień jednak nie należał do zwykłych.
Tego dnia doszło bowiem do czegoś straszliwego. I im niżej schodził prom, tym bardziej mleczna mgła mroczniała, mieszając się z kontrastującymi smugami czarnego popiołu.
Ruug Quarnom przez całe swoje życie spotykała się ze zniszczeniami. Jako elitarna komandoska Neimoidiańskich Legionów Obronnych miała do czynienia z materiałami wybuchowymi, ostrzałem z blasterów, rakietami i szrapnelami. I ze śmiercią – często, a przeważnie zadawaną za pośrednictwem jej karabinu snajperskiego, specjalnie przerobionego, by stał się dla niej przedłużeniem własnej ręki.
Zabójstwa i zniszczenia. Na tym polegało jej życie od wielu lat, zgodnie z wolą władz, które dążyły do zapewnienia Neimoidianom lepszego miejsca w galaktyce. Nawet teraz jej nowa rola królewskiej gwardzistki w Zarrze, stolicy Cato Neimoidii, pozostawała taka sama: służyła ochronie jej rodaków.
Ruug przyjęła to zadanie w dobrej wierze, chociaż wiedziała, że przydzielono ją do tego za karę, za kwestionowanie decyzji Federacji Handlowej – taką krytykę ci, którzy mieli większe wpływy niż szeregowy wojskowy, uważali za sianie niezgody. A jej zaufanie do zwierzchników właśnie się chwiało. Co gorsza, działo się to w czasie, kiedy galaktyka właśnie rozdzierała się na dwoje.
– Popatrz… – odezwał się jej młody partner, Ketar Nor. Zawiesił głos, obserwując z rozchylonymi ustami, jak zanurzają się w gęstej, ponurej szarości, przez którą raz na jakiś czas mogli dostrzec coś więcej. – Jest gorzej, niż myślałem.
Pewna ręka. I szeroko otwarte oczy. Tylko tak można było do tego podchodzić. Nie tylko do wyprawy na powierzchnię planety, ale też do tego, co się wydarzyło – żeby zrozumieć, dlaczego się wydarzyło. Rozkaz udania się przez mgłę na dół, rozesłany do wszystkich dyspozycyjnych jednostek, przyszedł tak nagle, że Ruug natychmiast skierowała tam ich statek, opuszczając port sąsiedniego miasta i porzucając wcześniejsze zaplanowane zadanie – transfer więźnia. Nie powiadomiono ich, co mają zbadać. Wiedzieli jedynie, że doszło do jakiejś straszliwej katastrofy – i że wszyscy w promieniu dwustu kilometrów otrzymali polecenie – czy raczej właśnie rozkaz – żeby zostawić to, co akurat robili, i ruszyć w drogę.
Ze szmeru różnych głosów na otwartej linii zaczęły się sączyć informacje. Bomba. Nie, kilka bomb. Zawalił się budynek – nie, cały plac.
A jednak nie. Niezależnie od spekulacji w komunikatorach, to, co się rzeczywiście wydarzyło, z każdą sekundą stawało się bardziej oczywiste.
I wykraczało poza wszystkie przypuszczenia.
Cała część miasta-mostu, dzielnica Cadesura. Całe ulice z zabudową, cały fragment neimoidiańskiej cywilizacji unicestwiony w jednej chwili, kiedy – w mgnieniu oka – wyparowały wsporniki łączące dzielnicę z resztą Zarry.
Wszyscy mieszkańcy. Całe to życie, które runęło prosto w dół, przez mgłę Cato Neimoidii, spotykając swój gwałtowny koniec – metal i ciała roztrzaskane o skały i ziemię.
Dlaczego?
„Cato Neimoidia jest neutralna” – pomyślała Ruug. Pomimo niedawnego zamieszania na Geonosis, pomimo użycia w działaniach wojennych droidów bojowych Federacji Handlowej, walki toczyły się poza jej terytorium. Wicekról Nute Gunray wraz ze swoją frakcją sprzymierzył się z Konfederacją Niezależnych Systemów, lecz sama Federacja nie podlegała wpływom hrabiego Dooku i jego separatystycznych ideałów. Zadbał o to senator Lott Dod, który działał w stolicy politycznej Republiki.
Tutaj jednak, na powierzchni planety, Ruug zobaczyła wszystko, co powinna wiedzieć. Poskręcane kształty konstrukcji, niegdyś wytwornych, teraz stanowiących popękane, połamane szczątki, roztrzaskane na niezliczone kawałki… W miarę jak ich prom zbliżał się do miejsca katastrofy, skala zniszczeń okazywała się większa. To, co wydawało się górą gruzów, stopniowo rozdzieliło się na poszarpane części budynków i mostów. Podlecieli jeszcze bliżej – Ruug szukała płaskiego miejsca, żeby wylądować – i teraz ujrzała wszystkie szczegóły.
Nie tylko detale zniszczonych budynków – ale także ukryte wśród ruin ciała. Tak wiele ciał, w różnym wieku, reprezentujących tyle różnych dróg życia. Zwłoki powyginane w nieprawdopodobne kształty, spoczywające w miejscach, gdzie nie powinno ich być, a jednak tak zadziałał chaos grawitacji, która ściągnęła całą tę dzielnicę na powierzchnię planety.
A wszystko spowijały gęste tumany dymu, potężna szara chmura dzieląca się w dole na pojedyncze czarne pasma – strumienie zasilające rzekę śmierci. Ruug wyszła ze statku i na jej ciemnozielonej skórze od razu wylądowały płatki sadzy. Pomimo chłodu panującego na powierzchni, od niekończących się płomieni, przebijających się przez resztki potężnych niegdyś gmachów, buchał żar.
– Kto… – wykrztusił Ketar, obracając się dookoła. Zamrugał, z otwartymi ustami patrząc na tę straszliwą zagadkę. – Jak…
Ruug widziała już wcześniej, jak Ketar daje się ponieść emocjom w trakcie pracy, czasem złości, czasem strachowi. Próbował je ukrywać, ona jednak zawsze potrafiła to w nim dostrzec. Ta przejrzystość uczuć łączyła się u niego z niewinnością, taką, którą się traci dopiero po odebraniu komuś życia. Można by długo dyskutować, czy było to dobre, czy złe, ale zabijanie powlekało duszę warstewką odporności na strach i ta odporność zwiększała się z każdym kolejnym zabójstwem. Zastygła twarz Ketara wyrażała jasną dla Ruug mieszankę uczuć, wśród których dominował smutek, wypływający z wrażliwości głębszej, niż do tej pory okazywał.
– Spokojnie, Ketar – rzekła i podeszła do niego. Z pagórka gruzów nad nimi zamachały ręce i ktoś krzyknął, że znaleziono żywą osobę. – Potrzebują naszej pomocy.
– Republika! – warknął Ketar, zaciskając długie palce w drżącą pięść. – Republika to zrobiła. Winią nas za to, co robi Nute Gunray.
– Tego nie wiemy. A na razie to i tak nie ma znaczenia. – Oczywiście nie była to prawda. Odkrycie, kto stał za zamachem, miało wielkie znaczenie i sprawcę należało postawić przed sądem, kimkolwiek by się nie okazał. Na odwet przyjdzie jednak czas. – Skup się. Wezwali nas tutaj na pomoc. I tym musimy się zająć.
Choć Ketar stał przodem do zespołu proszącego o pomoc, jakby nie zdawał sobie sprawy z ich wezwań. Wpatrywał się błędnym wzrokiem przed siebie, zupełnie jakby miał przed sobą zanikający i pojawiający się na nowo hologram.
Nie patrzyli jednak na hologram, ale na rzeczywistość, a resztki wątpliwości niweczył ostry smród spalenizny, wdzierający się do gruczołów zapachowych za oczami.
– Ketar – powiedziała cicho Ruug.
– Masz rację. – Mężczyzna skinął nagle głową i zaczął zachowywać się zupełnie inaczej. Jego katatonia ustąpiła miejsca energicznym, celowym ruchom. Młody gwardzista złapał torbę medyczną i ruszył biegiem, jakby jedna osoba z małym zapasem bacty i syntskóry mogła tu cokolwiek zmienić.
Z wiekiem Ketara wiązała się zwyczajna u młodych naiwność, szczere pragnienie służenia swoim rodakom. Ruug wiedziała lepiej: każda osoba miała swoje ograniczenia, niezależnie od jej oddania. Wyjęła mały metalowy krążek i nacisnęła przycisk, żeby wyświetlić holograficzną mapę rejonu. Wokół niej lądowały kolejne transportowce: z personelem medycznym, policją, urzędnikami i osobami, które po prostu chciały pomóc. Wszędzie krążyli rodacy Ruug – niektórzy podnosili gruzy, inni krzyczeli do komunikatorów, błagając o wsparcie, inni chodzili w tę i we w tę, trzymając się za głowę. Roiło się też od droidów różnej wielkości, małych urządzeń monitorujących, latających między większymi maszynami ratunkowymi, rozpylającymi substancje gaśnicze na kolejne źródła płomieni.
W którą stronę by się nie obróciła, miała przed sobą obraz zniszczenia na skalę większą niż kiedykolwiek. Rozumiała odruch Ketara, aby natychmiast pobiec na pomoc z bactą, tę nadzieję, że jedna osoba może będzie mogła jakoś to wszystko naprawić.
Do pewnego stopnia Ketar miał rację. Od czegoś należało zacząć.
Bo choć Cato Neimoidia była neutralna, został jej zadany straszliwy cios. I ktoś musiał za to zapłacić.
Ale kto?ROZDZIAŁ 2
ANAKIN SKYWALKER
Anakin Skywalker stał w swojej zwyczajowej pozie, z nogami rozstawionymi nieco szerzej niż biodra, w pełnej równowadze, z rękami założonymi do tyłu i splecionymi dłońmi.
A właściwie jedną prawdziwą dłonią i… tą drugą. Miał już bowiem tylko jedną organiczną rękę, część ciała zrodzonego ze Shmi Skywalker, która wychowała go pod bezlitosnymi, pustynnymi słońcami Tatooine.
Druga dłoń składała się z metalu, przewodów oraz czujników i stanowiła syntetyczne przedłużenie ramienia, poruszające się prawie – ale nie do końca – tak, jak chciał. Nie była jeszcze doskonała, ale posługiwał się nią coraz lepiej. I choć jej powierzchnia wydawała mu się tak nienaturalna, że zakładał na nią rękawicę, by jej nie widzieć, jego żona traktowała jej dotyk jak dotyk jego własnej dłoni, a przynajmniej tak właśnie działo się w tym krótkim czasie, który zdołali dla siebie wywalczyć po potyczce z hrabią Dooku.
Jego żona… Gdzie się teraz podziewała? Senator Padmé Amidala, zawsze na spotkaniach z innymi, na rozmowach z innymi albo rozmawiająca o innych. Wróciła już na Coruscant i zapewne udawała się właśnie do Dzielnicy Senackiej. Pojedynczy promyk nadziei, mknący gdzieś nad tą potężną planetą…
Anakin zamknął oczy, a mistrz Jedi Mace Windu dalej przemawiał do niedawno pasowanych rycerzy Jedi.
Przez tysiąc pokoleń zakon kultywował tradycję Prób i ceremonii, w wyniku których Jedi uzyskiwali wyższą rangę dzięki kolejnym osiągnięciom.
A potem nadeszło Geonosis. Przed wybuchem wojen klonów, zanim z zaprzysiężonych strażników pokoju nagle stali się żołnierzami i dowódcami. Tego połączenia nie mogli do końca zrozumieć sami żołnierze-klony, którzy już na polu bitwy nazywali ich nieoficjalnie generałami. Anakin zawsze wyobrażał sobie, że pasowanie na rycerza Jedi będzie ważnym wydarzeniem w jego życiu, wielką przemianą w jego sercu i głowie. Od oficjalnej zmiany rangi minęło już tyle czasu, że krótkie włosy zaczęły mu już podrastać, i teraz ta ceremonia wydawała mu się raczej tylko biurokratycznym dopełnieniem faktu, drobnym przypisem do ważnych problemów, przed jakimi stała galaktyka. To uroczyste spotkanie na dziedzińcu szkoleniowym Świątyni Jedi wydawało mu się po prostu nieważne, tak bardzo nieważne, że Anakina zdjęła nagła chęć dania stąd nogi – albo przyśpieszenia obrotu całej galaktyki, żeby nastał wreszcie wieczór, bo wtedy będzie mógł zobaczyć się z żoną.
Miał dla niej pewien drobiazg, schowany w zasobniku przy pasie.
Mistrz Windu przeszedł bokiem dziedzińca w cień Wielkiego Drzewa. Anakin stał na środku razem z innymi nowo pasowanymi rycerzami Jedi, zaś zgromadzeni z tyłu padawani wyciągali z ciekawością szyje. Po swojej lewej stronie miał D’urban Wen-Hurd, Tholothiankę, podczas treningów zwracającą na siebie uwagę dwoma shoto, którymi zwykła walczyć. Po prawej stali Keer Stenwyt, Olana Chion i parę innych osób. Po drugiej stronie dziedzińca patrzyli na nich mistrzowie, to znaczy ci przebywający akurat na Coruscant: Moragg Bomo, Kel Dor w czarnej tunice i niebieskich goglach, Siri Tachi, Ma-Dok Risto i kilku innych.
I oczywiście Obi-Wan Kenobi, najnowszy członek Najwyższej Rady Jedi. Tak jakby. Po śmierci Colemana Trebora na Geonosis jego miejsce w Radzie zajmowali na zmianę różni Jedi. Nie wiadomo było, czy to rozwiązanie przyjmie się na stałe, czy też traktowano je jako czasowe zadanie, związane z wymogami wojny. W każdym razie niedawno Rada wybrała na pewien czas Obi-Wana, a ten podchodził do tego jak do wszystkiego, ze zwyczajową powagą, traktując nawet tę podniosłą przemowę jak podejmowanie decyzji militarnej. Anakin nie potrzebował Mocy, by czuć na sobie ciężar spojrzenia swojego byłego mistrza. Jego dłonie zwinęły się za plecami w pięści – syntnetowy interfejs neurologiczny protezy zareagował tak samo jak jego prawdziwa dłoń. Ale nie do końca. Cybernetyczne palce zacisnęły się z frustracją, tak samo jak jego organiczna ręka, jednak z gestem po tej stronie nie wiązała się żadna emocja. Żadna drobna zmarszczka w Mocy nie mogła zdradzić jego uczuć Obi-Wanowi.
Była to tylko kończyna. Funkcjonalna, a nawet silniejsza niż ręka z krwi i kości – ale nie stanowiła prawdziwej części jego samego.
– Jesteście rycerzami Jedi – mówił donośnym głosem mistrz Windu, chodząc tam i z powrotem, jakby chciał w ten sposób skupić na swojej imponującej sylwetce słabnącą uwagę zgromadzonych. – Odpowiedzialność. Pokój. Dyscyplina. Jesteście wzorami, na które spogląda galaktyka. Wasze sukcesy będą wpływać na sytuację w Republice i poza nią, podobnie jak wasze błędy. Wasze decyzje będą miały wielkie znaczenie, pomagając Jedi w utrzymywaniu pokoju w tym czasie niezgody. – Mistrz Windu urwał, zaciskając z namysłem usta. Anakin przypuszczał, że po Geonosis mistrz wygłaszał różne wersje tej przemowy już kilka razy, ale może tym razem postanowił zmierzyć się z improwizacją? – Jesteście wzorami dla adeptów. Wasze wybory są dla nich ważne. Niektórzy z was dostaną padawanów. Wasze wybory – Windu wymawiał każde słowo z naciskiem – również dla nich będą miały wielkie znaczenie.
Na myśl o tym Anakin skrzywił się lekko. Padawan? On miałby dostać padawana? Brzmiało to jak najgorszy pomysł w galaktyce! I jak na zawołanie zorientował się, że bezpośrednio na niego spogląda właśnie jego były mistrz.
Bo oczywiście – Obi-Wan musiał zauważyć ten uśmieszek.
Anakin zmusił się do przybrania obojętnego wyrazu twarzy, a potem wyprostował się, wypinając pierś i podnosząc do góry głowę, żeby wrócić do sztywnej postawy Jedi. Gdyby miał teraz coś powiedzieć, odezwałby się formalnym, monotonnym głosem, którego używał zawsze w obecności starszych członków zakonu.
– Bierzemy udział w wojnie. To bezprecedensowa sytuacja w naszym życiu – ciągnął mistrz Windu. – A wy należycie do pierwszych rycerzy, którzy zostali pasowani w tym burzliwym okresie. Pamiętajcie, że wojna przypomina pożar w galaktyce. Rozprzestrzenia się i pochłania wszystko. Nie wolno nam nigdy zawahać się w obliczu tego pożaru. Jesteśmy strażnikami pokoju. Jesteśmy Jedi. Republika nigdy nie potrzebowała nas tak bardzo, co oznacza, że nasza wiara w Moc, nasza więź z Mocą nigdy nie może się zachwiać.
Twarz Windu nadal wyrażała tylko spokojny chłód, Anakin poczuł jednak nagle od niego coś nieoczekiwanego, niczym pojedynczą kroplę w oceanie Mocy. Kropla ta jednak zaburzyła spokojną powierzchnię tego oceanu i choć większość obecnych zapewne tego nie zauważyła, Anakin zawsze wyczuwał emocje na poziomie dużo głębszym niż inni.
Może dlatego, że sam nie miał problemu z dopuszczaniem ich do siebie… Sięgnął do Mocy, żeby lepiej zrozumieć to dziwne zakłócenie.
Czyżby wyczuwał… niepokój? Od Mace’a Windu…?
Zmarszczka jednak zniknęła, wyparowała, jak to się działo z emocjami wszystkich Jedi. Anakin miał ochotę pokręcić głową – ta chwila stanowiła zapewne tylko odbicie nieustającej niechęci mistrza Windu wobec jego obecności czy wręcz wobec jego istnienia. Od chwili, w której Qui-Gon Jinn przedstawił Anakina Najwyższej Radzie, aż po raport złożony po Geonosis mistrz Windu zawsze wydawał się być poirytowany w jego towarzystwie, jakby wolał w ogóle nie mieć Skywalkera przed oczami. Raz Anakin dostrzegł jego spojrzenie, kiedy inni padawani wspomnieli przepowiednię o Wybrańcu – oczywiście żartem – i pioruny bijące z oczu mistrza sprawiały wrażenie bardziej śmiercionośnych niż jego słynna technika szermiercza.
Skywalker po prostu go drażnił. Zawsze tak było i teraz zapewne Windu poczuł tę niechęć po raz kolejny. Anakin powiedział sobie w duchu, że powinien wznieść się ponad tę nieprzyjemną chwilę i zapomnieć o niej. Wziął głęboki oddech i choć przez resztę przemowy nie spuszczał wzroku z mistrza, myślami powędrował do czasów dzieciństwa. Ceremonia wydawała mu się przeciwieństwem tych nocy na Tatooine, kiedy chłód pustyni wciskał się przez szpary do ich mizernego domu. Zamiast o chłodnej, pompatycznej przemowie wśród wspaniałej architektury Świątyni Jedi myślał więc o matce, jak opowiadała mu nie wiadomo który raz jakąś historię w ich małym domku, a ciepło jej ręki wzbudzało poczucie bezpieczeństwa, fizycznego i psychicznego.
– Słoneczny smok żyje w jądrze gwiazdy, pilnując wszystkiego, co kocha i ceni – mówiła. Tyle razy opowiadała mu to w dzieciństwie! Całe pokolenia mieszkańców Tatooine słyszały tę samą historię, ze zmianami charakterystycznymi dla każdej rodziny, ale wersja jego matki była najbardziej emocjonalna, co pasowało do mitu o sercu. – Pilnował tego przez ogień i płomień, zawsze dbając o bezpieczeństwo swoich skarbów. Mógł wytrzymać wszystko, nawet życie w gwieździe. Bo słoneczny smok miał największe serce w galaktyce, płonące tak potężnie, że mogło chronić wszystko i wszystkich, których kochał. Najsilniejsze serce – silniejsze niż serce gwiazdy. – Opowiadała tę legendę Anakinowi dziesiątki, czy raczej setki razy, zwykle po jakiejś jego kłótni z Kitsterem lub kiedy Watto bez powodu okazał im okrucieństwo albo kiedy jeden z wynalazków Anakina po prostu eksplodował.
Widział teraz jej twarz, jej uśmiech, ujęty w zmarszczki tworzące się właśnie w ten sposób. Patrzyła na niego wzrokiem, który nigdy go nie osądzał, a niesforne kosmyki włosów opadały po długim dniu na jej czoło. W tych chwilach zawsze ściskała jego dłoń i patrzyła mu prosto w oczy.
– Jesteś słonecznym smokiem. Masz serce silne jak nikt. Zawsze w to wierz.
Nagle z wyobraźni Anakina zniknęła pełna miłości twarz Shmi Skywalker, zastąpiona dotkliwym chłodem nocy, błyskiem płomieni, krzykami Ludzi Pustyni.
Zapachem krwi.
Mimo to nadal stał spokojnie wśród innych rycerzy Jedi, starając się niczego po sobie nie okazywać. Nagle napłynęło jednak kolejne wspomnienie, to, które ukoiło otwarte rany po Tatooine. Echo tego uczucia wydawało mu się tak rzeczywiste, jak wtedy, kiedy go to faktycznie spotkało: silne ręce Qui-Gona Jinna na jego ramionach, słowa pełne pociechy szeptane mu do ucha.
Nie po raz pierwszy poczuł przy sobie obecność zmarłego mistrza Jedi. Czy był to refleks głęboko ukrytych wspomnień czy jedna z niezwykłych sztuczek przychylnej mu Mocy, obecność Qui-Gona zawsze przywracała mu równowagę, czego nigdy nie potrafiły uczynić pouczenia Obi-Wana.
– Nadszedł czas, byście służyli galaktyce i Republice. – Mace Windu kończył przemowę. – Niech Moc będzie z wami.
Rozległy się oklaski i Windu pewnym krokiem podszedł do mistrza Yody, aby zająć miejsce obok niego. Obi-Wan rozejrzał się po dziedzińcu, a potem popatrzył na pozostałych mistrzów. Wymienili spojrzenia i Anakin dostrzegł – cóż za rzadkość! – niepewność na twarzy swojego nauczyciela.
Obi-Wan, który potrafił wynegocjować wszystko i wyswobodzić się, improwizując, z każdej sytuacji z charakterystycznym dla niego wdziękiem i taktem, oto stał zbity z tropu z powodu jakiegoś problemu z programem uroczystości. „Proszę, oto Obi-Wan Kenobi – pomyślał Anakin z rozbawionym prychnięciem. – Człowiek, którego w czasach wojny wyprowadzają z równowagi protokół i sprawy formalne”. Patrzył, jak Obi-Wan przeczesuje sobie palcami gęste włosy, opadające mu na ramiona. Naprawdę urosły od czasu Geonosis.
– Cóż, nasi goście chyba trochę się spóźniają – rzekł do młodych rycerzy. Mówił o kanclerzu Palpatinie, kilku senatorach i dowódcach klonów, akurat przebywających na planecie – dla nich ta uroczystość również stanowiła obowiązek. – Na pewno niedługo tu będą. A na razie…
W powietrzu rozległ się elektroniczny sygnał. Zabrzmiało to dość alarmująco, więc Yoda skinął dłonią na konsolę holokomunikacji na ścianie w głębi. Ukazał się Palpatine – nie we własnej osobie, ale jako hologram na środku dziedzińca. Zamiast jednak wygłosić dwuminutową przemowę o powadze obowiązku, kanclerz zwrócił się od razu do Yody i Mace’a Windu, nie zwracając uwagi na resztę zgromadzonych.
– Mistrzu Yodo, mistrzu Windu, mamy pilne wieści, które z pewnością wpłyną na działania wojenne. Cato Neimoidia została zbombardowana.
Yoda i Windu spojrzeli na siebie, nie ruszywszy się z miejsca. Obi-Wan zareagował nieco wyraźniej, przynajmniej jak na doświadczonego Jedi – wziął głęboki oddech i podniósł dłoń do brody. Reakcje pozostałych mistrzów mieściły się w skali pomiędzy tą pierwszą a tą drugą, ale w powietrzu czuło się coś niepokojącego. Yoda stuknął laską o ziemię.
– Padawani i młodzicy tej dyskusji słuchać nie muszą. Do nauki niech wracają.
Obi-Wan zebrał najmłodszych i skierował ich do wyjścia. Anakin zrobił automatycznie krok naprzód, zaraz jednak poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Ty nie – powiedział Obi-Wan, łagodniej niż zwykle, niż wtedy, kiedy musiał hamować odruchy Anakina. – Jesteś już rycerzem Jedi, nie pamiętasz? – Spojrzał na odchodzących padawanów. – Nie dzieli nas już ranga – dodał z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
Czy jego niezręczne zachowanie wiązało się z ponurymi wieściami z Cato Neimoidii? A może po prostu dawny mistrz Anakina nadal nie przyzwyczaił się do tego, by widzieć w nim kogoś więcej niż swojego ucznia?
– A czy mam nadal cię nazywać mistrzem? – spytał Anakin, tonem nieco ostrzejszym, niż zapewne był potrzebny. Poczuł, że się czerwieni – z nawyku, jak zawsze w sytuacjach, w których dawniej spierał się z Obi-Wanem o zasady i sprawiedliwość, niezależnie od okoliczności.
– Tylko jeśli pamiętasz, co do ciebie należy – odparł Obi-Wan, ale tym razem w jego uśmiechu zabłysła szczerość, niemal rozbawienie, że znów, jak dawniej, mogą się ze sobą przekomarzać. Z dziedzińca wyszli tymczasem już wszyscy padawani i reszta Jedi zebrała się przed hologramem najpotężniejszego człowieka w Republice.
– Zbombardowana? – pytał Windu. – Jak bardzo? Przez kogo?
– Informacje wciąż do nas docierają – odparł Palpatine. – Ale wstępne relacje wskazują, że to największa katastrofa w pisanej historii Cato Neimoidii. To…
Na holograficznym obrazie pojawił się klon-komandor.
– Przepraszam, że przerywam, kanclerzu, ale mamy więcej informacji. – Palpatine skinął głową i klon mówił dalej: – Wygląda na to, że cały fragment stolicy, Zarry, został odcięty od wsporników. Zawalił się całkowicie.ROZDZIAŁ 3
OBI-WAN KENOBI
Obi-Wan stał obok swojego byłego padawana, podobnie jak bardzo często w ciągu ubiegłej dekady, a jednak tym razem jakby inaczej. Czuł, że jest inaczej. Patrzyli razem na drżące hologramy Palpatine’a i klona-komandora, a także na przechwycone nagrania z kamer bezpieczeństwa z Cato Neimoidii, które nie miały na tyle dobrej jakości, żeby pozwolić na pełną ocenę zniszczeń. A jednak przez chwilę Obi-Wan przestał myśleć o galaktycznych katastrofach i zamiast tego skupił się na Anakinie, stojącym w milczeniu, jak zwykle wyniośle wyprostowanym, z rękami założonymi do tyłu, wpatrującym się intensywnie w przesuwające się przed nimi obrazy tragedii.
Jedi o wielkiej sile i wielkim sercu, z trudem panujący nad sobą – były to najważniejsze cechy Anakina. A teraz, po ucięciu padawańskiego warkoczyka, przestał być wreszcie uczniem. Niezależnie od symboliki warkoczyka, przejście Anakina do statusu rycerza Jedi okazało się dla niego emocjonalnie trudniejsze, niż Obi-Wan się spodziewał. Nie nastąpiło żadne cudowne pstryknięcie przełącznika w mózgu. Anakin robił kilka kroków naprzód, podejmując pewne siebie decyzje – a potem znów się cofał, oddając pałeczkę innym.
Zupełnie jakby nie miał pewności, gdzie jest jego miejsce – co w ogóle nie było do niego podobne, zważywszy na to, jak często się przez lata kłócili, w tych wszystkich sytuacjach, kiedy Anakin upierał się, że ma rację.
Może wojna trochę zmąciła jego pewność siebie. Obi-Wan wrócił myślą do swoich wczesnych dni w roli rycerza Jedi, kiedy zmiana jego statusu wynikła z utraty Qui-Gona Jinna i choć jego rówieśnicy traktowali swój awans zupełnie naturalnie, okoliczności, w jakich on się znalazł, niezmiernie utrudniły mu zaakceptowanie tej zmiany. Ile minęło, zanim poczuł, że zasługuje na ten tytuł? A teraz, kiedy otrzymał możliwość zasiadania w Najwyższej Radzie, czy jego opinie mogły mieć podobną wartość i wagę, jak zdanie bardziej doświadczonych mistrzów Jedi?
Przez głowę Obi-Wana przemknęło wspomnienie, rozmowa z jego nieżyjącym mistrzem, o której nie myślał od prawie dziesięciu lat. „Nie koncentruj się na obawach”. Obi-Wan wypuścił powietrze z płuc i skupił się na gruncie pod swoimi stopami – powracając do teraźniejszości.
– Według wstępnych szacunków śmierć poniosło co najmniej cztery tysiące osób. Dane te opierają się na przeciętnym dziennym ruchu w dzielnicy Cadesura – mówił klon. – Na tym moście znajdowały się ważne cele polityczne, między innymi biuro licencyjne Federacji Handlowej. Mieściła się tam również dzielnica artystyczna i wiele budynków handlowych. Obawiam się, że liczba ofiar cywilnych będzie wysoka.
Holograficzna twarz Palpatine’a zadrżała. Kanclerz zmarszczył brwi.
– Rozumiem. Dziękuję za raport, komandorze.
Yoda wystąpił naprzód.
– Neutralna Cato Neimoidia jest. Celów militarnych tam brak. Z obiema stronami wojny Federacja Handlowa stosunki utrzymuje.
Obi-Wan przypomniał sobie najnowszy raport taktyczny o frakcji Nute’a Gunraya, która według Lotta Doda nie miała żadnych związków z Federacją Handlową.
– Czy poinformowano już senatora Doda? – spytał.
Palpatine skinął głową.
– Jest tuż poza zasięgiem transmisji, ale o ile mi wiadomo, wie o tej sytuacji.
Yoda stuknął laską o posadzkę.
– Coś do powiedzenia nasi nowi rycerze Jedi mają?
Obi-Wan zauważył, że Anakin opuszcza wzrok i wciąga raptownie, ale ukradkiem powietrze.
– Czy jacyś lojaliści z Republiki nie mają przypadkiem oddziałów partyzanckich, które postanowiły zrobić coś na własną rękę? – odezwała się Keer Stenwyt i choć powiedziała to pewnym głosem, zerknęła od razu na swojego nauczyciela Ma-Dok Risto, a ten pochwalił ją lekkim skinieniem głowy.
– Łowcy nagród? – podsunęła D’urban Wen-Hurd. – Wojna to dla nich dobra okazja do zarobku. Być może jakaś grupa doprowadziła do tej katastrofy, żeby stworzyć zapotrzebowanie na swoje usługi.
– Może – odparł Yoda. – A może prawdziwy wypadek to jest.
– Podstęp separatystów – odezwał się w końcu pochmurnym tonem Anakin. – Intryga, mająca na celu wzbudzenie sympatii. Neimoidianie to tchórze bez skrupułów. – W jego głosie brzmiała wzgarda, która zaniepokoiła Obi-Wana, choć zapewne ze względu na długie i nieprzyjemne doświadczenia Anakina z Neimoidianami trudno się było dziwić jego niechęci.
– To przyniosłoby efekt przeciwny do zamierzonego, nawet w przypadku Nute’a Gunraya. Przecież nie poświęciłby własnej cywilnej ludności! – rzekł ostro Mace, a w jego wzroku odmalował się taki gniew, że Obi-Wan poczuł go z odległości kilku metrów.
Anakin nabrał powietrza i już miał odpowiedzieć, ale jego wzrok znów padł na Obi-Wana i spojrzenie jego mistrza, to nikłe połączenie między nimi, wydało się ponownie powstrzymać impulsywnego młodego Jedi. Yoda pokręcił głową, zadrżały mu uszy.
– Możliwości wojna stworzyła – oznajmił stary mistrz z wyczuwalną, jakże nietypową dla niego odrazą. – Zniekształcone rozumienie sytuacji jest. Zasięg wojen klonów poza tradycje strzeżenia pokoju przez Jedi wykracza.
Anakin wyprostował się i spojrzał na hologram Palpatine’a. Kanclerz tymczasem właśnie patrzył na coś z boku, a potem pokiwał głową i rzekł:
– Hrabia Dooku właśnie wygłasza oświadczenie.
Przed nimi wyświetlił się holograficzny wizerunek byłego Jedi. Dooku, jak zwykle w pelerynie, która dodawała mu majestatu, stał w małym gabinecie, zapewne w swojej rezydencji na Serenno. Transmisja rozpoczęła się w połowie wygłaszanego przez niego zdania, choć jego ton i dalsze słowa szybko pozwoliły się domyślić kontekstu.
– …akt terroryzmu. Jako główny przedstawiciel Konfederacji Niezależnych Systemów zapewniam Federację Handlową i obywateli Cato Neimoidii, że nie bierzemy udziału w aktach tak bezsensownej przemocy. Potępiamy takie działania i nasze stosunki z Federacją Handlową dotyczą i zawsze dotyczyły wyłącznie kwestii handlowych. Nie kryjemy się jednak z tym, że wicekról Nute Gunray i jego zwolennicy należą do ważnych postaci w naszym ruchu.
Na dźwięk nazwiska wicekróla Federacji Handlowej od Anakina aż buchnęła niemal namacalna fala emocji. Obi-Wan widział, jak sztywnieją mu ramiona, jak zaciska zęby, jak ogarnia go napięcie, które zaraz zniknęło – ale nie tak szybko, jak u większości Jedi.
– Sądzę, że dowody mówią jasno – ciągnął Dooku. – Republika obrała za cel Nute’a Gunraya, który godzinę przed bombardowaniem odwiedził dzielnicę Cadesura. Gdyby wicekról został tam dłużej, żeby nacieszyć się rodzimą kuchnią albo wstąpił do miejscowego muzeum, aby napawać się kulturą, za którą głęboko tęskni, straciłby życie. – Dooku wyprostował się i spojrzał prosto w kamerę, pokonując nieruchomym wzrokiem przestrzeń z Serenno na Coruscant. – Ale pomimo tych licznych dowodów przeciwko Republice pragnę podejść do sprawy uczciwie. Zachęcam Republikę do wyjaśnienia tej sytuacji. Sam będę się trzymał z daleka, aby nie narażać się na posądzenia o konflikt interesów. W końcu Federacja Handlowa to organizacja neutralna i należy pozwolić jej dokonać oceny sytuacji za pośrednictwem własnego wymiaru sprawiedliwości. Żeby Republika okazała rzeczywistą gotowość do dyskusji o tak katastrofalnym wydarzeniu, wydaje się słuszne, żeby kanclerz Palpatine osobiście udał się na Cato Neimoidię.
Na tę sugestię przez Moc przebiegł dreszcz – Anakin zacisnął pięść, Mace zmarszczył brwi. Obok hologramu Dooku zamigotał przezroczysty wizerunek Palpatine’a, a szok na jego twarzy był dostrzegalny dla każdego.
– Byłby to wspaniały gest – dokończył Dooku z uśmiechem – w imię przejrzystości działań Republiki.
Kiedy transmisja Dooku się zakończyła i holograficzny obraz hrabiego Serenno zniknął, Yoda odwrócił się.
– Porozmawiać o tym szerzej musimy. Fakty należy omówić. Senatu potrzebujemy.
– Nie. – Palpatine skrzywił ze znużeniem usta. – Nie ma czasu na obrady w Senacie. Polecę tam. Muszę wyruszyć jak najszybciej. Liczy się każda sekunda. Bez mojej obecności Dooku może przekonać Federację Handlową, żeby przyłączyła się do separatystów, a Federacja jest zbyt ważną potęgą w galaktyce, byśmy mogli na to pozwolić.
– Polecę z panem – rzekł Anakin.
– Jeśli tak, to poleci batalion klonów – powiedział Mace. – Kanclerz potrzebuje ochrony na najwyższym poziomie.
Palpatine ma się udać na miejsce katastrofy na neutralnej planecie? I to nie na byle jakiej neutralnej planecie, ale na klejnocie Federacji Handlowej, organizacji powiązanej z Nute’em Gunrayem? Obi-Wan pokręcił głową i odezwał się spontanicznie – co było dla niego nietypowe – bez przemyślenia sprawy do końca.
– Kanclerzu, nie może pan tam polecieć. To pułapka. Dooku tylko z nami pogrywa.
Wszyscy nagle zwrócili wzrok na Obi-Wana, który uświadomił sobie, że musi szybko przekształcić swoje przeczucie w racjonalną refleksję, bo przecież chodziło o losy galaktyki.
– Dooku chce mieć kanclerza we wrogim dla niego otoczeniu. To nie jest sytuacja, w której można odnieść sukces. Proszę pomyśleć, jak to będzie postrzegane. Cała planeta znajduje się pod wpływem szoku. Jej mieszkańcy są w rozpaczy. Jeśli zjawi się tam kanclerz z oddziałami, Jedi i flotą, tylko zwiększy to napięcie. W najgorszym razie może doprowadzić do aktów przemocy. Jednocześnie kanclerz będzie narażony na akty sabotażu.
– Mistrzu Kenobi, rozumiem twoje zastrzeżenia. Muszę jednak podjąć to ryzyko. – W głosie Palpatine’a brzmiała uroczysta powaga. – Zrobię wszystko, żeby położyć szybko kres tej wojnie.
Obi-Wan znowu pokręcił głową, wymyślając błyskawicznie rozwiązanie, które powstrzyma Palpatine’a przed natychmiastowym wylotem.
– Jeden Jedi. Jeden emisariusz, z małym zespołem naukowców i śledczych, na dowód dobrej wiary Republiki.
Palpatine uniósł brwi, Yoda zaś wyraźnie odchrząknął.
– Tylko tak w zbalansowany sposób da się połączyć dyplomację, przejrzystość i działania śledcze. Jedi jest wyszkolony do wykrywania prawdy, ma prawo podejmować decyzje, wykazuje zdolność do szybkiego reagowania… A także posiada kompetencje do reprezentowania Republiki – mówił Obi-Wan, wyrzucając z siebie słowa tak szybko, że musiał przerwać dla złapania oddechu. – Jesteśmy strażnikami pokoju. Nawet Federacja Handlowa to wie.
– Strażnikami pokoju… – rzekł Palpatine z lekkim uśmiechem. – Nie jestem do końca przekonany, że to się uda. Jednak zorganizowanie mojego nagłego wyjazdu wymaga, niestety, całego dnia. Mistrzu Kenobi, jeśli zdołasz przekonać w tym czasie do swojego pomysłu rząd Cato Neimoidii i Federację Handlową, przekażę ci pałeczkę.
– Jeden dzień. – Obi-Wan skinął głową i rozejrzał się po zgromadzonych.
Palpatine. Yoda. Mace Windu.
Anakin.
Wszyscy na niego patrzyli.
– W ciągu tego dnia opracuję strategię – rzekł przez ściśnięte nagle gardło.
– A w międzyczasie – wtrącił Mace – omówimy z Senatem potencjalne środki bezpieczeństwa dla kanclerza. Musimy być przygotowani na obie ewentualności.
Palpatine spojrzał znów w bok i powiedział coś niewyraźnie.
– Muszę przejść do innych spraw – rzekł, patrząc znów na rozmówców. – Ale będę czekał na twoją propozycję, mistrzu Kenobi. Musimy działać szybko.
Tragedia Cadesury odebrała ceremonii uroczystą atmosferę, choć kiedy spotkanie zostało zakończone, Obi-Wan miał nadzieję, że będzie mógł powiedzieć Anakinowi, jak bardzo jest z niego dumny. Było to niezmiernie ważne wydarzenie w życiu Jedi, wydawało mu się więc, że jego dawny padawan zechce z tej okazji spędzić chwilę ze swoim byłym mistrzem… Anakin jednak wyszedł tak szybko, że Obi-Wan dostrzegł tylko jego ciemny płaszcz, szybko znikający za rogiem. W jego głowie zawirowało od myśli. Obowiązki wojenne sprawiły, że po pasowaniu Anakina w ogóle nie mieli okazji porozmawiać, a Obi-Wan, czekając na spokojniejszą chwilę, dusił w sobie tyle pytań.
Czy Anakin nie miał problemów z nową ręką? Może chciał zadać jakieś pytania o obowiązki nowego rycerza Jedi?
I co naprawdę wydarzyło się na Tatooine?
Ale wśród nawału zmiennych informacji o kolejnych buntach separatystów i straszliwego chaosu łączenia działalności oddziałów wojskowych z wielowiecznymi tradycjami zakonu Jedi Obi-Wan i Anakin ledwo mieli czas na złapanie oddechu, a co dopiero na rozmowę. Obi-Wan postanowił tym razem się nie poddawać i poszedł za swoim padawanem do wnętrza Świątyni, a potem w dół, schodami, do jednego z szerokich korytarzy. Nadążał, chociaż nie zdołał nadrobić dzielącej ich odległości, ale gdyby Anakin zwolnił i obejrzał się za siebie, zauważyłby go bez trudu.
Po chwili stało się jednak jasne, że Anakin przyśpiesza, i Obi-Wan powiedział sobie, że trzeba zrezygnować z tego samolubnego pragnienia – nie musiał porozmawiać z nim akurat teraz. Anakin przyjdzie do niego, kiedy będzie na to gotowy. Poza tym jego priorytetem stała się katastrofa na Cato Neimoidii. Jej konsekwencją będą rozmaite komplikacje, nie tylko dla Jedi, ale dla wszystkich układów, frakcji i państw powiązanych w jakiś sposób z wojną.
Musiał więc znaleźć metodę na rozwikłanie tego całego chaosu.
Obi-Wan ruszył schodami w lewo, w kierunku Archiwów, kiedy zauważył, że w głębi korytarza Anakin nagle się zatrzymuje. Pomimo odległości potrafił odczytać mowę ciała swojego ucznia i kolosalna zmiana, jaka w niej nastąpiła, oderwała całkowicie myśli Obi-Wana od wojny.
Anakin, tak śmiały i zdeterminowany, zwykle maszerował z wielką energią, niemal pochylając się do przodu, jakby ścigał przyszłość. Teraz jednak, kiedy przystanął, cała jego sylwetka złagodniała – od pleców po układ rąk. Odwrócił głowę i uśmiechnął się tak szeroko, że Obi-Wan wyraźnie dostrzegł ten uśmiech z drugiego końca korytarza.
I zaraz zrozumiał jego przyczynę.
Z drugiej strony nadchodziła Padmé Amidala, a w ślad za nią podążała jedna z dwórek i kobieta, w której Obi-Wan rozpoznał Mariek Panakę, należącą do nabooańskiej ochrony. Senator była ubrana w powłóczystą brązową suknię z granatową lamówką, a prosty stroik z brązu utrzymywał ciasny kok, w który zwinięto jej włosy. Stawiała równe, pewne kroki, bardzo różniące się od szybkiego marszu Anakina, ale oboje zmierzali po tym samym prostym torze, jak magnesy mknące przez kosmos, przyciągające się z oddali. Obi-Wan słyszał, że Padmé przyleciała na Coruscant na kilka dni w sprawach związanych z Senatem, przy czym po Geonosis wszyscy senatorowie przebywali właśnie głównie na stołecznej planecie. W ostatnim okresie Jedi rozproszyli się po galaktyce na czele oddziałów żołnierzy-klonów, zaś członkowie Senatu wycofali się do Jądra, debatując nad przyczynami potencjalnej wojny domowej i związanymi z nią kwestiami praktycznymi.
Obecność Padmé na planecie nie zdziwiła go więc zbytnio, ale jej wizyta w Świątyni Jedi stanowiła jednak już coś niecodziennego. Chyba że chciała wziąć udział w ceremonii dla nowo pasowanych rycerzy Jedi na dziedzińcu? Być może właśnie tak było, zważywszy na jej znajomość z Anakinem – pragnęła okazać im szacunek i wdzięczność, do czego nie mogło jednak dojść wskutek wieści z Cato Neimoidii.
Co do Anakina, to cóż – Obi-Wan już od pewnego czasu wiedział o jego zauroczeniu senator z Naboo. Rozumiał to, bo przecież sam jako młody człowiek otarł się o pokusę. Należało to do tych wspomnień, przy których jednocześnie się uśmiechał i wzdychał z zakłopotaniem, aby potem pozwolić im zamglić się w oddali (choć wiedział, że za jakiś czas pamięć znów usłużnie mu je podsunie). Jednak teraz, kiedy Anakin pozdrowił senator – choć zrobił to sztywno i oficjalnie – w Mocy pojawiły się emocje, bardzo specyficzne, które Obi-Wan doskonale rozpoznawał, złączone w jedną błyskawiczną falę.
Ciekawość. Uwielbienie. Radość, niepokój, lęk. Anakina przepełniały wszystkie te uczucia, ale ich zwornik stanowiło coś o wiele niebezpieczniejszego: pasja.
A pasja oznaczała zagrożenie nawet w zwykłym życiu Jedi, a co dopiero w trakcie wojny…
Obi-Wan spodziewał się, że senator zaraz ruszy w swoją drogę, po tym krótkim spotkaniu przed jakąś oficjalną sprawą. Spodziewał się również, że Anakin zawaha się o sekundę zbyt długo, że jego chłopięce zauroczenie zawróci mu w głowie bardziej, niż powinno, zanim do rzeczywistości przywróci go poczucie obowiązku.
Oni jednak stali tam nadal, w rozważnej odległości, owszem, ale między nimi pobrzmiewała nowa nuta. Nie tak dawno temu Padmé potraktowała Anakina z góry, wtedy, kiedy zawitali do jej apartamentu po próbie zamachu, tuż przed Geonosis. A tymczasem teraz, choć zachowywali pozory oficjalnej uprzejmości, wyraźnie łączyła ich mocna relacja. Senator, znana z pełnych pasji przemów, bystrych umiejętności obserwacyjnych i zdolności wynajdywania konstruktywnych rozwiązań, przystanęła, żeby porozmawiać z Jedi słynącym z tego, że nigdy nie zwalnia, ani w śmigaczu, ani w marszu, ani w żadnej innej sytuacji.
Rozmawiali ze sobą spokojnie, uśmiechając się do siebie. Padmé rozejrzała się nawet szybko dookoła, bardzo subtelnie – nikt by tego z bliska nie zauważył, ale z góry widać to było bardzo dobrze, zwłaszcza że przez krótką chwilę jej ochroniarka spojrzała na coś w oddali. Następnie dziewczyna podniosła rękę i szybko dotknęła miejsca za uchem Anakina, tam, gdzie widniał kiedyś jego padawański warkoczyk.
A potem, zupełnie jakby ten gest coś w niej przełączył, Padmé zesztywniała i pomimo niewielkiego wzrostu nagle wydała się wyższa. Anakin również zareagował, choć nie z zakłopotaniem, jakiego można by się po nim spodziewać wobec tak bliskiego kontaktu z obiektem swojego zauroczenia – rozejrzał się również ukradkiem w obie strony, tak jak Padmé, choć zdecydowanie nie tak dyskretnie.
Zaraz jednak zrobił to, co ona – wyprostował się, jakby nic się nie stało. Górował nad nią, a mimo to wprost biła od niego łagodność. Nastąpiła kolejna krótka rozmowa, zbyt cicha, by nawet bystry obserwator coś usłyszał. Pomimo powrotu do oficjalnej uprzejmości, Obi-Wan wciąż wyczuwał emocje Anakina. Kiedy Padmé i młody Jedi się rozeszli, zostawiły one w Mocy ślad, wyraźny zarys obecności Skywalkera, choć zapewne tylko jego były opiekun potrafiłby to rozpoznać. Anakin o wiele za często pozwalał, by uczucia rządziły jego reakcjami. Temperujący wpływ szkolenia Jedi działał jedynie jako smycz na impulsywność, która kierowała jego zachowaniem. Jednak wszystko, co sprawiało, że Jedi tracił samokontrolę choćby na chwilę, narażało świat wokół na niebezpieczeństwo.
Zwłaszcza tak potężny Jedi jak Anakin Skywalker. Zwłaszcza ktoś, kto według przepowiedni miał być Wybrańcem i przywrócić równowagę Mocy.
A Padmé, zamiast odrzucić jego awanse, jak to robiła nie tak dawno temu, teraz tylko wzmacniała ich więź. Jak należało to rozumieć? To ona pozwalała, by Anakin brnął dalej w swoje zauroczenie, choć jak bardzo się w nim pogrążył, Obi-Wan nie potrafił ocenić. W ich interakcji pojawiło się jednak coś więcej i młody mistrz Jedi nie miał pewności, czy na pewno chce wiedzieć, co to takiego.
– Och. – Tyle tylko mu się wymknęło i zaskoczyło go tak samo, jak całe to nieoczekiwane spotkanie. Nadal patrzył na Anakina, który opanował wreszcie buzujące w nim uczucia, a potem przystanął jeszcze na chwilę, żeby porozmawiać z Jarem Tapalem i nieodstępującym go rudowłosym chłopcem, i choć gawędzili dłużej, niż trwała rozmowa z senator, Obi-Wan nie wyczuwał tym razem żadnych podobnych emocji u Anakina, ani w jego mowie ciała, ani w jego obecności w Mocy.
– O, dzień dobry, mistrzu Kenobi – odezwała się Padmé, unosząc dłoń w pozdrowieniu. – Czy kanclerz jeszcze tu jest?
Obserwując Anakina, Obi-Wan musiał się całkowicie zdekoncentrować, bo zupełnie nie zauważył, że podeszła do niego Padmé. Czekała nieruchomo, tak jak jej dwórka i ochroniarka, stojące w identycznej odległości, tworząc niemal idealny zarys trójkąta. Skinął im głową i odpowiedział powoli:
– Wziął udział w ceremonii holograficznie. Ale szybko doszło do zmiany tematu.
– Przez Cato Neimoidię?
– Przez Cato Neimoidię.
– Dziękuję – rzekła. Prosta i konkretna reakcja.
Obi-Wan znów skinął głową, nie ruszając się z miejsca, zaś Padmé ruszyła szybko naprzód, żeby dogonić Baila Organę, którego dostrzegła w korytarzu.
Wyglądało na to, że wielu senatorów nabrało nagle ochoty na wizytę w Świątyni Jedi. Nic dziwnego wobec tej katastrofy na galaktyczną skalę, zwłaszcza że hrabia Dooku publicznie sprowokował Republikę do wysłania kogoś na miejsce bombardowania, może nawet jej głównego przywódcy… Obi-Wan oczyścił umysł z wątpliwości i niepokoju. Roztrząsanie, co powodowało teraz uczuciami Anakina, odrywało go od zadania. Powtórzył sobie jednak stanowczo, że coś takiego może nie zakończyć się szybko – ani samo.
Być może będzie musiał nawet porozmawiać z Anakinem…
Teraz jednak Republika wyruszyła na wojnę. Jedi musieli wziąć w niej udział. I jeśli Obi-Wan chciał sprawić, by Palpatine nie wpadł w pułapkę Dooku, musiał przekonać Cato Neimoidię, żeby zgodziła się na wysłannika Jedi w zastępstwie kanclerza.
Obi-Wan postarał się pozbyć emocji i ruszył do Archiwów.