Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Bracia - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
6 grudnia 2023
Ebook
40,00 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Star Wars. Bracia - ebook

Obi-wan Kenobi i Anakin Skywalker próbują powstrzymać rozprzestrzeniającą się wojnę i wypracować między sobą nową więź.

Wybuchły wojny klonów. W całej galaktyce formują się linie frontu. Każdy kolejny układ dołączający do separatystów oznacza, że pokój staje się coraz bardziej nieosiągalny.

Kiedy na planecie Cato Neimoidia, klejnocie Federacji Handlowej, dochodzi do katastrofalnego wybuchu, Republika zostaje oskarżona o przygotowanie zamachu.

Krucha neutralność tego świata zaczyna stać pod znakiem zapytania.

Jedi wysyłają tam Obi-Wana Kenobiego, jednego z najbardziej utalentowanych dyplomatów zakonu. Obi-Wan bada miejsce katastrofy z pomocą zaskakująco zaangażowanej w sprawę neimoidiańskiej gwardzistki, okazuje się jednak, że zamierzają mu to utrudnić separatyści, pragnący przeciągnąć planetę na swoją stronę. W mgle spowijającej planetę swą podstępną intrygę knuje Asajj Ventress.

Wśród narastającego w galaktyce chaosu Anakin Skywalker zostaje pasowany na rycerza Jedi.

Choć Obi-Wan musi wykonać misję sam – i pomimo tego, iż nalega, by Anakin posłuchał go choć ten jeden raz – jego były padawan jest tak uparty i zdeterminowany, że nic nie powstrzyma go od dołączenia do swojego mistrza, w dodatku w towarzystwie zdolnej, ale niepewnej siebie adeptki Jedi.

Anakin dorównał już rangą człowiekowi, który go wychował, choć wciąż nie czuje się pewnie w tej nowej relacji. Pomiędzy nimi wciąż utrzymują się echa dawnych konfliktów, co niekiedy naraża na niebezpieczeństwo również innych. Dwaj Jedi muszą na nowo nauczyć się, jak ze sobą współpracować – i muszą zrobić to szybko.

Aby pokonać przeciwników, muszą stać się kimś więcej niż tylko mistrzem i uczniem.

Muszą stanąć obok siebie ramię w ramię – jak bracia.

 

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8315-155-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Wojny klo­nów!
Szybko roz­prze­strze­nia­jący się kon­flikt zasko­czył zakon Jedi, który, przy­gnie­ciony wymo­gami mili­tar­nymi, przy­śpie­szył awan­so­wa­nie pada­wa­nów do rangi ryce­rzy, aby mogli brać więk­szy udział w dzia­ła­niach na fron­cie, sta­jąc ramię w ramię z Wielką Armią Repu­bliki.

Ana­kin Sky­wal­ker, jeden z tych mło­dych ryce­rzy, ma poczu­cie coraz więk­szego roz­dar­cia pomię­dzy rosną­cym obcią­że­niem obo­wiąz­kami na rzecz Repu­bliki a swoim pota­jem­nym mał­żeń­stwem z sena­tor Naboo, Padmé Ami­dalą. Tym­cza­sem Obi-Wan Kenobi, jego nauczy­ciel, stał się mistrzem i dołą­czył do Naj­wyż­szej Rady Jedi.

Ana­kin i Obi-Wan są teraz rów­no­praw­nymi człon­kami zakonu. Mimo to, zasta­na­wia­jąc się nad zna­cze­niem pokoju i spra­wie­dli­wo­ści w cza­sie wojny, obaj ruszają dro­gami zmie­rza­ją­cymi w prze­ciw­nych kie­run­kach, pod­czas gdy mroczne siły wymu­szają prze­mianę Jedi ze straż­ni­ków pokoju w żoł­nie­rzy…ROZDZIAŁ 1

RUUG QUAR­NOM

Cato Neimo­idia była świa­tem mgły.

Wyła­niały się z niej pio­nowe ściany ogrom­nych gór z wyku­tymi w nich kład­kami. Zbu­do­wane z twar­dych skał naj­więk­sze łuki i szczyty wyra­stały z kłę­bią­cych się gęstych opa­rów, rzu­ca­jąc na nie nie­koń­czące się cie­nie. Pomię­dzy tymi cudami natury, nad nimi i na nich roz­cią­gały się zło­ci­ste mia­sta z deko­ra­cyj­nymi wie­żami, gma­chami o lustrza­nych ele­wa­cjach i mostami wiszą­cymi pomię­dzy kolo­sal­nymi masy­wami gór­skimi.

Głę­boko w dole, pod gęstą mgłą, kryły się fun­da­menty tego świata. W zwy­kły dzień podróż z powietrz­nych miast Cato Neimo­idii na powierzch­nię pla­nety ozna­czała stop­niowe zanu­rza­nie się w gęst­nie­jącą biel.

Ten dzień jed­nak nie nale­żał do zwy­kłych.

Tego dnia doszło bowiem do cze­goś strasz­li­wego. I im niżej scho­dził prom, tym bar­dziej mleczna mgła mrocz­niała, mie­sza­jąc się z kon­tra­stu­ją­cymi smu­gami czar­nego popiołu.

Ruug Quar­nom przez całe swoje życie spo­ty­kała się ze znisz­cze­niami. Jako eli­tarna koman­do­ska Neimo­idiań­skich Legio­nów Obron­nych miała do czy­nie­nia z mate­ria­łami wybu­cho­wymi, ostrza­łem z bla­ste­rów, rakie­tami i szrap­ne­lami. I ze śmier­cią – czę­sto, a prze­waż­nie zada­waną za pośred­nic­twem jej kara­binu snaj­per­skiego, spe­cjal­nie prze­ro­bio­nego, by stał się dla niej prze­dłu­że­niem wła­snej ręki.

Zabój­stwa i znisz­cze­nia. Na tym pole­gało jej życie od wielu lat, zgod­nie z wolą władz, które dążyły do zapew­nie­nia Neimo­idia­nom lep­szego miej­sca w galak­tyce. Nawet teraz jej nowa rola kró­lew­skiej gwar­dzistki w Zar­rze, sto­licy Cato Neimo­idii, pozo­sta­wała taka sama: słu­żyła ochro­nie jej roda­ków.

Ruug przy­jęła to zada­nie w dobrej wie­rze, cho­ciaż wie­działa, że przy­dzie­lono ją do tego za karę, za kwe­stio­no­wa­nie decy­zji Fede­ra­cji Han­dlo­wej – taką kry­tykę ci, któ­rzy mieli więk­sze wpływy niż sze­re­gowy woj­skowy, uwa­żali za sia­nie nie­zgody. A jej zaufa­nie do zwierzch­ni­ków wła­śnie się chwiało. Co gor­sza, działo się to w cza­sie, kiedy galak­tyka wła­śnie roz­dzie­rała się na dwoje.

– Popatrz… – ode­zwał się jej młody part­ner, Ketar Nor. Zawie­sił głos, obser­wu­jąc z roz­chy­lo­nymi ustami, jak zanu­rzają się w gęstej, ponu­rej sza­ro­ści, przez którą raz na jakiś czas mogli dostrzec coś wię­cej. – Jest gorzej, niż myśla­łem.

Pewna ręka. I sze­roko otwarte oczy. Tylko tak można było do tego pod­cho­dzić. Nie tylko do wyprawy na powierzch­nię pla­nety, ale też do tego, co się wyda­rzyło – żeby zro­zu­mieć, dla­czego się wyda­rzyło. Roz­kaz uda­nia się przez mgłę na dół, roze­słany do wszyst­kich dys­po­zy­cyj­nych jed­no­stek, przy­szedł tak nagle, że Ruug natych­miast skie­ro­wała tam ich sta­tek, opusz­cza­jąc port sąsied­niego mia­sta i porzu­ca­jąc wcze­śniej­sze zapla­no­wane zada­nie – trans­fer więź­nia. Nie powia­do­miono ich, co mają zba­dać. Wie­dzieli jedy­nie, że doszło do jakiejś strasz­li­wej kata­strofy – i że wszy­scy w pro­mie­niu dwu­stu kilo­me­trów otrzy­mali pole­ce­nie – czy raczej wła­śnie roz­kaz – żeby zosta­wić to, co aku­rat robili, i ruszyć w drogę.

Ze szmeru róż­nych gło­sów na otwar­tej linii zaczęły się sączyć infor­ma­cje. Bomba. Nie, kilka bomb. Zawa­lił się budy­nek – nie, cały plac.

A jed­nak nie. Nie­za­leż­nie od spe­ku­la­cji w komu­ni­ka­to­rach, to, co się rze­czy­wi­ście wyda­rzyło, z każdą sekundą sta­wało się bar­dziej oczy­wi­ste.

I wykra­czało poza wszyst­kie przy­pusz­cze­nia.

Cała część mia­sta-mostu, dziel­nica Cade­sura. Całe ulice z zabu­dową, cały frag­ment neimo­idiań­skiej cywi­li­za­cji uni­ce­stwiony w jed­nej chwili, kiedy – w mgnie­niu oka – wypa­ro­wały wspor­niki łączące dziel­nicę z resztą Zarry.

Wszy­scy miesz­kańcy. Całe to życie, które runęło pro­sto w dół, przez mgłę Cato Neimo­idii, spo­ty­ka­jąc swój gwał­towny koniec – metal i ciała roz­trza­skane o skały i zie­mię.

Dla­czego?

„Cato Neimo­idia jest neu­tralna” – pomy­ślała Ruug. Pomimo nie­daw­nego zamie­sza­nia na Geo­no­sis, pomimo uży­cia w dzia­ła­niach wojen­nych dro­idów bojo­wych Fede­ra­cji Han­dlo­wej, walki toczyły się poza jej tery­to­rium. Wice­król Nute Gun­ray wraz ze swoją frak­cją sprzy­mie­rzył się z Kon­fe­de­ra­cją Nie­za­leż­nych Sys­te­mów, lecz sama Fede­ra­cja nie pod­le­gała wpły­wom hra­biego Dooku i jego sepa­ra­ty­stycz­nych ide­ałów. Zadbał o to sena­tor Lott Dod, który dzia­łał w sto­licy poli­tycz­nej Repu­bliki.

Tutaj jed­nak, na powierzchni pla­nety, Ruug zoba­czyła wszystko, co powinna wie­dzieć. Poskrę­cane kształty kon­struk­cji, nie­gdyś wytwor­nych, teraz sta­no­wią­cych popę­kane, poła­mane szczątki, roz­trza­skane na nie­zli­czone kawałki… W miarę jak ich prom zbli­żał się do miej­sca kata­strofy, skala znisz­czeń oka­zy­wała się więk­sza. To, co wyda­wało się górą gru­zów, stop­niowo roz­dzie­liło się na poszar­pane czę­ści budyn­ków i mostów. Pod­le­cieli jesz­cze bli­żej – Ruug szu­kała pła­skiego miej­sca, żeby wylą­do­wać – i teraz ujrzała wszyst­kie szcze­góły.

Nie tylko detale znisz­czo­nych budyn­ków – ale także ukryte wśród ruin ciała. Tak wiele ciał, w róż­nym wieku, repre­zen­tu­ją­cych tyle róż­nych dróg życia. Zwłoki powy­gi­nane w nie­praw­do­po­dobne kształty, spo­czy­wa­jące w miej­scach, gdzie nie powinno ich być, a jed­nak tak zadzia­łał chaos gra­wi­ta­cji, która ścią­gnęła całą tę dziel­nicę na powierzch­nię pla­nety.

A wszystko spo­wi­jały gęste tumany dymu, potężna szara chmura dzie­ląca się w dole na poje­dyn­cze czarne pasma – stru­mie­nie zasi­la­jące rzekę śmierci. Ruug wyszła ze statku i na jej ciem­no­zie­lo­nej skó­rze od razu wylą­do­wały płatki sadzy. Pomimo chłodu panu­ją­cego na powierzchni, od nie­koń­czą­cych się pło­mieni, prze­bi­ja­ją­cych się przez resztki potęż­nych nie­gdyś gma­chów, buchał żar.

– Kto… – wykrztu­sił Ketar, obra­ca­jąc się dookoła. Zamru­gał, z otwar­tymi ustami patrząc na tę strasz­liwą zagadkę. – Jak…

Ruug widziała już wcze­śniej, jak Ketar daje się ponieść emo­cjom w trak­cie pracy, cza­sem zło­ści, cza­sem stra­chowi. Pró­bo­wał je ukry­wać, ona jed­nak zawsze potra­fiła to w nim dostrzec. Ta przej­rzy­stość uczuć łączyła się u niego z nie­win­no­ścią, taką, którą się traci dopiero po ode­bra­niu komuś życia. Można by długo dys­ku­to­wać, czy było to dobre, czy złe, ale zabi­ja­nie powle­kało duszę war­stewką odpor­no­ści na strach i ta odpor­ność zwięk­szała się z każ­dym kolej­nym zabój­stwem. Zasty­gła twarz Ketara wyra­żała jasną dla Ruug mie­szankę uczuć, wśród któ­rych domi­no­wał smu­tek, wypły­wa­jący z wraż­li­wo­ści głęb­szej, niż do tej pory oka­zy­wał.

– Spo­koj­nie, Ketar – rze­kła i pode­szła do niego. Z pagórka gru­zów nad nimi zama­chały ręce i ktoś krzyk­nął, że zna­le­ziono żywą osobę. – Potrze­bują naszej pomocy.

– Repu­blika! – wark­nął Ketar, zaci­ska­jąc dłu­gie palce w drżącą pięść. – Repu­blika to zro­biła. Winią nas za to, co robi Nute Gun­ray.

– Tego nie wiemy. A na razie to i tak nie ma zna­cze­nia. – Oczy­wi­ście nie była to prawda. Odkry­cie, kto stał za zama­chem, miało wiel­kie zna­cze­nie i sprawcę nale­żało posta­wić przed sądem, kim­kol­wiek by się nie oka­zał. Na odwet przyj­dzie jed­nak czas. – Skup się. Wezwali nas tutaj na pomoc. I tym musimy się zająć.

Choć Ketar stał przo­dem do zespołu pro­szą­cego o pomoc, jakby nie zda­wał sobie sprawy z ich wezwań. Wpa­try­wał się błęd­nym wzro­kiem przed sie­bie, zupeł­nie jakby miał przed sobą zani­ka­jący i poja­wia­jący się na nowo holo­gram.

Nie patrzyli jed­nak na holo­gram, ale na rze­czy­wi­stość, a resztki wąt­pli­wo­ści niwe­czył ostry smród spa­le­ni­zny, wdzie­ra­jący się do gru­czo­łów zapa­cho­wych za oczami.

– Ketar – powie­działa cicho Ruug.

– Masz rację. – Męż­czy­zna ski­nął nagle głową i zaczął zacho­wy­wać się zupeł­nie ina­czej. Jego kata­to­nia ustą­piła miej­sca ener­gicz­nym, celo­wym ruchom. Młody gwar­dzi­sta zła­pał torbę medyczną i ruszył bie­giem, jakby jedna osoba z małym zapa­sem bacty i synt­skóry mogła tu cokol­wiek zmie­nić.

Z wie­kiem Ketara wią­zała się zwy­czajna u mło­dych naiw­ność, szczere pra­gnie­nie słu­że­nia swoim roda­kom. Ruug wie­działa lepiej: każda osoba miała swoje ogra­ni­cze­nia, nie­za­leż­nie od jej odda­nia. Wyjęła mały meta­lowy krą­żek i naci­snęła przy­cisk, żeby wyświe­tlić holo­gra­ficzną mapę rejonu. Wokół niej lądo­wały kolejne trans­por­towce: z per­so­ne­lem medycz­nym, poli­cją, urzęd­ni­kami i oso­bami, które po pro­stu chciały pomóc. Wszę­dzie krą­żyli rodacy Ruug – nie­któ­rzy pod­no­sili gruzy, inni krzy­czeli do komu­ni­ka­to­rów, bła­ga­jąc o wspar­cie, inni cho­dzili w tę i we w tę, trzy­ma­jąc się za głowę. Roiło się też od dro­idów róż­nej wiel­ko­ści, małych urzą­dzeń moni­to­ru­ją­cych, lata­ją­cych mię­dzy więk­szymi maszy­nami ratun­ko­wymi, roz­py­la­ją­cymi sub­stan­cje gaśni­cze na kolejne źró­dła pło­mieni.

W którą stronę by się nie obró­ciła, miała przed sobą obraz znisz­cze­nia na skalę więk­szą niż kie­dy­kol­wiek. Rozu­miała odruch Ketara, aby natych­miast pobiec na pomoc z bactą, tę nadzieję, że jedna osoba może będzie mogła jakoś to wszystko napra­wić.

Do pew­nego stop­nia Ketar miał rację. Od cze­goś nale­żało zacząć.

Bo choć Cato Neimo­idia była neu­tralna, został jej zadany strasz­liwy cios. I ktoś musiał za to zapła­cić.

Ale kto?ROZDZIAŁ 2

ANA­KIN SKY­WAL­KER

Ana­kin Sky­wal­ker stał w swo­jej zwy­cza­jo­wej pozie, z nogami roz­sta­wio­nymi nieco sze­rzej niż bio­dra, w peł­nej rów­no­wa­dze, z rękami zało­żo­nymi do tyłu i sple­cio­nymi dłońmi.

A wła­ści­wie jedną praw­dziwą dło­nią i… tą drugą. Miał już bowiem tylko jedną orga­niczną rękę, część ciała zro­dzo­nego ze Shmi Sky­wal­ker, która wycho­wała go pod bez­li­to­snymi, pustyn­nymi słoń­cami Tato­oine.

Druga dłoń skła­dała się z metalu, prze­wo­dów oraz czuj­ni­ków i sta­no­wiła syn­te­tyczne prze­dłu­że­nie ramie­nia, poru­sza­jące się pra­wie – ale nie do końca – tak, jak chciał. Nie była jesz­cze dosko­nała, ale posłu­gi­wał się nią coraz lepiej. I choć jej powierzch­nia wyda­wała mu się tak nie­na­tu­ralna, że zakła­dał na nią ręka­wicę, by jej nie widzieć, jego żona trak­to­wała jej dotyk jak dotyk jego wła­snej dłoni, a przy­naj­mniej tak wła­śnie działo się w tym krót­kim cza­sie, który zdo­łali dla sie­bie wywal­czyć po potyczce z hra­bią Dooku.

Jego żona… Gdzie się teraz podzie­wała? Sena­tor Padmé Ami­dala, zawsze na spo­tka­niach z innymi, na roz­mo­wach z innymi albo roz­ma­wia­jąca o innych. Wró­ciła już na Coru­scant i zapewne uda­wała się wła­śnie do Dziel­nicy Senac­kiej. Poje­dyn­czy pro­myk nadziei, mknący gdzieś nad tą potężną pla­netą…

Ana­kin zamknął oczy, a mistrz Jedi Mace Windu dalej prze­ma­wiał do nie­dawno paso­wa­nych ryce­rzy Jedi.

Przez tysiąc poko­leń zakon kul­ty­wo­wał tra­dy­cję Prób i cere­mo­nii, w wyniku któ­rych Jedi uzy­ski­wali wyż­szą rangę dzięki kolej­nym osią­gnię­ciom.

A potem nade­szło Geo­no­sis. Przed wybu­chem wojen klo­nów, zanim z zaprzy­się­żo­nych straż­ni­ków pokoju nagle stali się żoł­nie­rzami i dowód­cami. Tego połą­cze­nia nie mogli do końca zro­zu­mieć sami żoł­nie­rze-klony, któ­rzy już na polu bitwy nazy­wali ich nie­ofi­cjal­nie gene­ra­łami. Ana­kin zawsze wyobra­żał sobie, że paso­wa­nie na ryce­rza Jedi będzie waż­nym wyda­rze­niem w jego życiu, wielką prze­mianą w jego sercu i gło­wie. Od ofi­cjal­nej zmiany rangi minęło już tyle czasu, że krót­kie włosy zaczęły mu już pod­ra­stać, i teraz ta cere­mo­nia wyda­wała mu się raczej tylko biu­ro­kra­tycz­nym dopeł­nie­niem faktu, drob­nym przy­pi­sem do waż­nych pro­ble­mów, przed jakimi stała galak­tyka. To uro­czy­ste spo­tka­nie na dzie­dzińcu szko­le­nio­wym Świą­tyni Jedi wyda­wało mu się po pro­stu nie­ważne, tak bar­dzo nie­ważne, że Ana­kina zdjęła nagła chęć dania stąd nogi – albo przy­śpie­sze­nia obrotu całej galak­tyki, żeby nastał wresz­cie wie­czór, bo wtedy będzie mógł zoba­czyć się z żoną.

Miał dla niej pewien dro­biazg, scho­wany w zasob­niku przy pasie.

Mistrz Windu prze­szedł bokiem dzie­dzińca w cień Wiel­kiego Drzewa. Ana­kin stał na środku razem z innymi nowo paso­wa­nymi ryce­rzami Jedi, zaś zgro­ma­dzeni z tyłu pada­wani wycią­gali z cie­ka­wo­ścią szyje. Po swo­jej lewej stro­nie miał D’urban Wen-Hurd, Tho­lo­thiankę, pod­czas tre­nin­gów zwra­ca­jącą na sie­bie uwagę dwoma shoto, któ­rymi zwy­kła wal­czyć. Po pra­wej stali Keer Sten­wyt, Olana Chion i parę innych osób. Po dru­giej stro­nie dzie­dzińca patrzyli na nich mistrzo­wie, to zna­czy ci prze­by­wa­jący aku­rat na Coru­scant: Moragg Bomo, Kel Dor w czar­nej tunice i nie­bie­skich goglach, Siri Tachi, Ma-Dok Risto i kilku innych.

I oczy­wi­ście Obi-Wan Kenobi, naj­now­szy czło­nek Naj­wyż­szej Rady Jedi. Tak jakby. Po śmierci Cole­mana Tre­bora na Geo­no­sis jego miej­sce w Radzie zaj­mo­wali na zmianę różni Jedi. Nie wia­domo było, czy to roz­wią­za­nie przyj­mie się na stałe, czy też trak­to­wano je jako cza­sowe zada­nie, zwią­zane z wymo­gami wojny. W każ­dym razie nie­dawno Rada wybrała na pewien czas Obi-Wana, a ten pod­cho­dził do tego jak do wszyst­kiego, ze zwy­cza­jową powagą, trak­tu­jąc nawet tę pod­nio­słą prze­mowę jak podej­mo­wa­nie decy­zji mili­tar­nej. Ana­kin nie potrze­bo­wał Mocy, by czuć na sobie cię­żar spoj­rze­nia swo­jego byłego mistrza. Jego dło­nie zwi­nęły się za ple­cami w pię­ści – synt­ne­towy inter­fejs neu­ro­lo­giczny pro­tezy zare­ago­wał tak samo jak jego praw­dziwa dłoń. Ale nie do końca. Cyber­ne­tyczne palce zaci­snęły się z fru­stra­cją, tak samo jak jego orga­niczna ręka, jed­nak z gestem po tej stro­nie nie wią­zała się żadna emo­cja. Żadna drobna zmarszczka w Mocy nie mogła zdra­dzić jego uczuć Obi-Wanowi.

Była to tylko koń­czyna. Funk­cjo­nalna, a nawet sil­niej­sza niż ręka z krwi i kości – ale nie sta­no­wiła praw­dzi­wej czę­ści jego samego.

– Jeste­ście ryce­rzami Jedi – mówił dono­śnym gło­sem mistrz Windu, cho­dząc tam i z powro­tem, jakby chciał w ten spo­sób sku­pić na swo­jej impo­nu­ją­cej syl­wetce słab­nącą uwagę zgro­ma­dzo­nych. – Odpo­wie­dzial­ność. Pokój. Dys­cy­plina. Jeste­ście wzo­rami, na które spo­gląda galak­tyka. Wasze suk­cesy będą wpły­wać na sytu­ację w Repu­blice i poza nią, podob­nie jak wasze błędy. Wasze decy­zje będą miały wiel­kie zna­cze­nie, poma­ga­jąc Jedi w utrzy­my­wa­niu pokoju w tym cza­sie nie­zgody. – Mistrz Windu urwał, zaci­ska­jąc z namy­słem usta. Ana­kin przy­pusz­czał, że po Geo­no­sis mistrz wygła­szał różne wer­sje tej prze­mowy już kilka razy, ale może tym razem posta­no­wił zmie­rzyć się z impro­wi­za­cją? – Jeste­ście wzo­rami dla adep­tów. Wasze wybory są dla nich ważne. Nie­któ­rzy z was dostaną pada­wa­nów. Wasze wybory – Windu wyma­wiał każde słowo z naci­skiem – rów­nież dla nich będą miały wiel­kie zna­cze­nie.

Na myśl o tym Ana­kin skrzy­wił się lekko. Pada­wan? On miałby dostać pada­wana? Brzmiało to jak naj­gor­szy pomysł w galak­tyce! I jak na zawo­ła­nie zorien­to­wał się, że bez­po­śred­nio na niego spo­gląda wła­śnie jego były mistrz.

Bo oczy­wi­ście – Obi-Wan musiał zauwa­żyć ten uśmie­szek.

Ana­kin zmu­sił się do przy­bra­nia obo­jęt­nego wyrazu twa­rzy, a potem wypro­sto­wał się, wypi­na­jąc pierś i pod­no­sząc do góry głowę, żeby wró­cić do sztyw­nej postawy Jedi. Gdyby miał teraz coś powie­dzieć, ode­zwałby się for­mal­nym, mono­ton­nym gło­sem, któ­rego uży­wał zawsze w obec­no­ści star­szych człon­ków zakonu.

– Bie­rzemy udział w woj­nie. To bez­pre­ce­den­sowa sytu­acja w naszym życiu – cią­gnął mistrz Windu. – A wy nale­ży­cie do pierw­szych ryce­rzy, któ­rzy zostali paso­wani w tym burz­li­wym okre­sie. Pamię­taj­cie, że wojna przy­po­mina pożar w galak­tyce. Roz­prze­strze­nia się i pochła­nia wszystko. Nie wolno nam ni­gdy zawa­hać się w obli­czu tego pożaru. Jeste­śmy straż­ni­kami pokoju. Jeste­śmy Jedi. Repu­blika ni­gdy nie potrze­bo­wała nas tak bar­dzo, co ozna­cza, że nasza wiara w Moc, nasza więź z Mocą ni­gdy nie może się zachwiać.

Twarz Windu na­dal wyra­żała tylko spo­kojny chłód, Ana­kin poczuł jed­nak nagle od niego coś nie­ocze­ki­wa­nego, niczym poje­dyn­czą kro­plę w oce­anie Mocy. Kro­pla ta jed­nak zabu­rzyła spo­kojną powierzch­nię tego oce­anu i choć więk­szość obec­nych zapewne tego nie zauwa­żyła, Ana­kin zawsze wyczu­wał emo­cje na pozio­mie dużo głęb­szym niż inni.

Może dla­tego, że sam nie miał pro­blemu z dopusz­cza­niem ich do sie­bie… Się­gnął do Mocy, żeby lepiej zro­zu­mieć to dziwne zakłó­ce­nie.

Czyżby wyczu­wał… nie­po­kój? Od Mace’a Windu…?

Zmarszczka jed­nak znik­nęła, wypa­ro­wała, jak to się działo z emo­cjami wszyst­kich Jedi. Ana­kin miał ochotę pokrę­cić głową – ta chwila sta­no­wiła zapewne tylko odbi­cie nie­usta­ją­cej nie­chęci mistrza Windu wobec jego obec­no­ści czy wręcz wobec jego ist­nie­nia. Od chwili, w któ­rej Qui-Gon Jinn przed­sta­wił Ana­kina Naj­wyż­szej Radzie, aż po raport zło­żony po Geo­no­sis mistrz Windu zawsze wyda­wał się być poiry­to­wany w jego towa­rzy­stwie, jakby wolał w ogóle nie mieć Sky­wal­kera przed oczami. Raz Ana­kin dostrzegł jego spoj­rze­nie, kiedy inni pada­wani wspo­mnieli prze­po­wied­nię o Wybrańcu – oczy­wi­ście żar­tem – i pio­runy bijące z oczu mistrza spra­wiały wra­że­nie bar­dziej śmier­cio­no­śnych niż jego słynna tech­nika szer­mier­cza.

Sky­wal­ker po pro­stu go draż­nił. Zawsze tak było i teraz zapewne Windu poczuł tę nie­chęć po raz kolejny. Ana­kin powie­dział sobie w duchu, że powi­nien wznieść się ponad tę nie­przy­jemną chwilę i zapo­mnieć o niej. Wziął głę­boki oddech i choć przez resztę prze­mowy nie spusz­czał wzroku z mistrza, myślami powę­dro­wał do cza­sów dzie­ciń­stwa. Cere­mo­nia wyda­wała mu się prze­ci­wień­stwem tych nocy na Tato­oine, kiedy chłód pustyni wci­skał się przez szpary do ich mizer­nego domu. Zamiast o chłod­nej, pom­pa­tycz­nej prze­mo­wie wśród wspa­nia­łej archi­tek­tury Świą­tyni Jedi myślał więc o matce, jak opo­wia­dała mu nie wia­domo który raz jakąś histo­rię w ich małym domku, a cie­pło jej ręki wzbu­dzało poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, fizycz­nego i psy­chicz­nego.

– Sło­neczny smok żyje w jądrze gwiazdy, pil­nu­jąc wszyst­kiego, co kocha i ceni – mówiła. Tyle razy opo­wia­dała mu to w dzie­ciń­stwie! Całe poko­le­nia miesz­kań­ców Tato­oine sły­szały tę samą histo­rię, ze zmia­nami cha­rak­te­ry­stycz­nymi dla każ­dej rodziny, ale wer­sja jego matki była naj­bar­dziej emo­cjo­nalna, co paso­wało do mitu o sercu. – Pil­no­wał tego przez ogień i pło­mień, zawsze dba­jąc o bez­pie­czeń­stwo swo­ich skar­bów. Mógł wytrzy­mać wszystko, nawet życie w gwieź­dzie. Bo sło­neczny smok miał naj­więk­sze serce w galak­tyce, pło­nące tak potęż­nie, że mogło chro­nić wszystko i wszyst­kich, któ­rych kochał. Naj­sil­niej­sze serce – sil­niej­sze niż serce gwiazdy. – Opo­wia­dała tę legendę Ana­ki­nowi dzie­siątki, czy raczej setki razy, zwy­kle po jakiejś jego kłótni z Kit­ste­rem lub kiedy Watto bez powodu oka­zał im okru­cień­stwo albo kiedy jeden z wyna­laz­ków Ana­kina po pro­stu eks­plo­do­wał.

Widział teraz jej twarz, jej uśmiech, ujęty w zmarszczki two­rzące się wła­śnie w ten spo­sób. Patrzyła na niego wzro­kiem, który ni­gdy go nie osą­dzał, a nie­sforne kosmyki wło­sów opa­dały po dłu­gim dniu na jej czoło. W tych chwi­lach zawsze ści­skała jego dłoń i patrzyła mu pro­sto w oczy.

– Jesteś sło­necz­nym smo­kiem. Masz serce silne jak nikt. Zawsze w to wierz.

Nagle z wyobraźni Ana­kina znik­nęła pełna miło­ści twarz Shmi Sky­wal­ker, zastą­piona dotkli­wym chło­dem nocy, bły­skiem pło­mieni, krzy­kami Ludzi Pustyni.

Zapa­chem krwi.

Mimo to na­dal stał spo­koj­nie wśród innych ryce­rzy Jedi, sta­ra­jąc się niczego po sobie nie oka­zy­wać. Nagle napły­nęło jed­nak kolejne wspo­mnie­nie, to, które uko­iło otwarte rany po Tato­oine. Echo tego uczu­cia wyda­wało mu się tak rze­czy­wi­ste, jak wtedy, kiedy go to fak­tycz­nie spo­tkało: silne ręce Qui-Gona Jinna na jego ramio­nach, słowa pełne pocie­chy szep­tane mu do ucha.

Nie po raz pierw­szy poczuł przy sobie obec­ność zmar­łego mistrza Jedi. Czy był to refleks głę­boko ukry­tych wspo­mnień czy jedna z nie­zwy­kłych sztu­czek przy­chyl­nej mu Mocy, obec­ność Qui-Gona zawsze przy­wra­cała mu rów­no­wagę, czego ni­gdy nie potra­fiły uczy­nić poucze­nia Obi-Wana.

– Nad­szedł czas, byście słu­żyli galak­tyce i Repu­blice. – Mace Windu koń­czył prze­mowę. – Niech Moc będzie z wami.

Roz­le­gły się okla­ski i Windu pew­nym kro­kiem pod­szedł do mistrza Yody, aby zająć miej­sce obok niego. Obi-Wan rozej­rzał się po dzie­dzińcu, a potem popa­trzył na pozo­sta­łych mistrzów. Wymie­nili spoj­rze­nia i Ana­kin dostrzegł – cóż za rzad­kość! – nie­pew­ność na twa­rzy swo­jego nauczy­ciela.

Obi-Wan, który potra­fił wyne­go­cjo­wać wszystko i wyswo­bo­dzić się, impro­wi­zu­jąc, z każ­dej sytu­acji z cha­rak­te­ry­stycz­nym dla niego wdzię­kiem i tak­tem, oto stał zbity z tropu z powodu jakie­goś pro­blemu z pro­gra­mem uro­czy­sto­ści. „Pro­szę, oto Obi-Wan Kenobi – pomy­ślał Ana­kin z roz­ba­wio­nym prych­nię­ciem. – Czło­wiek, któ­rego w cza­sach wojny wypro­wa­dzają z rów­no­wagi pro­to­kół i sprawy for­malne”. Patrzył, jak Obi-Wan prze­cze­suje sobie pal­cami gęste włosy, opa­da­jące mu na ramiona. Naprawdę uro­sły od czasu Geo­no­sis.

– Cóż, nasi goście chyba tro­chę się spóź­niają – rzekł do mło­dych ryce­rzy. Mówił o kanc­le­rzu Pal­pa­ti­nie, kilku sena­to­rach i dowód­cach klo­nów, aku­rat prze­by­wa­ją­cych na pla­ne­cie – dla nich ta uro­czy­stość rów­nież sta­no­wiła obo­wią­zek. – Na pewno nie­długo tu będą. A na razie…

W powie­trzu roz­legł się elek­tro­niczny sygnał. Zabrzmiało to dość alar­mu­jąco, więc Yoda ski­nął dło­nią na kon­solę holo­ko­mu­ni­ka­cji na ścia­nie w głębi. Uka­zał się Pal­pa­tine – nie we wła­snej oso­bie, ale jako holo­gram na środku dzie­dzińca. Zamiast jed­nak wygło­sić dwu­mi­nu­tową prze­mowę o powa­dze obo­wiązku, kanc­lerz zwró­cił się od razu do Yody i Mace’a Windu, nie zwra­ca­jąc uwagi na resztę zgro­ma­dzo­nych.

– Mistrzu Yodo, mistrzu Windu, mamy pilne wie­ści, które z pew­no­ścią wpłyną na dzia­ła­nia wojenne. Cato Neimo­idia została zbom­bar­do­wana.

Yoda i Windu spoj­rzeli na sie­bie, nie ruszyw­szy się z miej­sca. Obi-Wan zare­ago­wał nieco wyraź­niej, przy­naj­mniej jak na doświad­czo­nego Jedi – wziął głę­boki oddech i pod­niósł dłoń do brody. Reak­cje pozo­sta­łych mistrzów mie­ściły się w skali pomię­dzy tą pierw­szą a tą drugą, ale w powie­trzu czuło się coś nie­po­ko­ją­cego. Yoda stuk­nął laską o zie­mię.

– Pada­wani i mło­dzicy tej dys­ku­sji słu­chać nie muszą. Do nauki niech wra­cają.

Obi-Wan zebrał naj­młod­szych i skie­ro­wał ich do wyj­ścia. Ana­kin zro­bił auto­ma­tycz­nie krok naprzód, zaraz jed­nak poczuł czy­jąś dłoń na ramie­niu.

– Ty nie – powie­dział Obi-Wan, łagod­niej niż zwy­kle, niż wtedy, kiedy musiał hamo­wać odru­chy Ana­kina. – Jesteś już ryce­rzem Jedi, nie pamię­tasz? – Spoj­rzał na odcho­dzą­cych pada­wa­nów. – Nie dzieli nas już ranga – dodał z lek­kim, wymu­szo­nym uśmie­chem.

Czy jego nie­zręczne zacho­wa­nie wią­zało się z ponu­rymi wie­ściami z Cato Neimo­idii? A może po pro­stu dawny mistrz Ana­kina na­dal nie przy­zwy­czaił się do tego, by widzieć w nim kogoś wię­cej niż swo­jego ucznia?

– A czy mam na­dal cię nazy­wać mistrzem? – spy­tał Ana­kin, tonem nieco ostrzej­szym, niż zapewne był potrzebny. Poczuł, że się czer­wieni – z nawyku, jak zawsze w sytu­acjach, w któ­rych daw­niej spie­rał się z Obi-Wanem o zasady i spra­wie­dli­wość, nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści.

– Tylko jeśli pamię­tasz, co do cie­bie należy – odparł Obi-Wan, ale tym razem w jego uśmie­chu zabły­sła szcze­rość, nie­mal roz­ba­wie­nie, że znów, jak daw­niej, mogą się ze sobą prze­ko­ma­rzać. Z dzie­dzińca wyszli tym­cza­sem już wszy­scy pada­wani i reszta Jedi zebrała się przed holo­gra­mem naj­po­tęż­niej­szego czło­wieka w Repu­blice.

– Zbom­bar­do­wana? – pytał Windu. – Jak bar­dzo? Przez kogo?

– Infor­ma­cje wciąż do nas docie­rają – odparł Pal­pa­tine. – Ale wstępne rela­cje wska­zują, że to naj­więk­sza kata­strofa w pisa­nej histo­rii Cato Neimo­idii. To…

Na holo­gra­ficz­nym obra­zie poja­wił się klon-koman­dor.

– Prze­pra­szam, że prze­ry­wam, kanc­le­rzu, ale mamy wię­cej infor­ma­cji. – Pal­pa­tine ski­nął głową i klon mówił dalej: – Wygląda na to, że cały frag­ment sto­licy, Zarry, został odcięty od wspor­ni­ków. Zawa­lił się cał­ko­wi­cie.ROZDZIAŁ 3

OBI-WAN KENOBI

Obi-Wan stał obok swo­jego byłego pada­wana, podob­nie jak bar­dzo czę­sto w ciągu ubie­głej dekady, a jed­nak tym razem jakby ina­czej. Czuł, że jest ina­czej. Patrzyli razem na drżące holo­gramy Pal­pa­tine’a i klona-koman­dora, a także na prze­chwy­cone nagra­nia z kamer bez­pie­czeń­stwa z Cato Neimo­idii, które nie miały na tyle dobrej jako­ści, żeby pozwo­lić na pełną ocenę znisz­czeń. A jed­nak przez chwilę Obi-Wan prze­stał myśleć o galak­tycz­nych kata­stro­fach i zamiast tego sku­pił się na Ana­ki­nie, sto­ją­cym w mil­cze­niu, jak zwy­kle wynio­śle wypro­sto­wa­nym, z rękami zało­żo­nymi do tyłu, wpa­tru­ją­cym się inten­syw­nie w prze­su­wa­jące się przed nimi obrazy tra­ge­dii.

Jedi o wiel­kiej sile i wiel­kim sercu, z tru­dem panu­jący nad sobą – były to naj­waż­niej­sze cechy Ana­kina. A teraz, po ucię­ciu pada­wań­skiego war­ko­czyka, prze­stał być wresz­cie uczniem. Nie­za­leż­nie od sym­bo­liki war­ko­czyka, przej­ście Ana­kina do sta­tusu ryce­rza Jedi oka­zało się dla niego emo­cjo­nal­nie trud­niej­sze, niż Obi-Wan się spo­dzie­wał. Nie nastą­piło żadne cudowne pstryk­nię­cie prze­łącz­nika w mózgu. Ana­kin robił kilka kro­ków naprzód, podej­mu­jąc pewne sie­bie decy­zje – a potem znów się cofał, odda­jąc pałeczkę innym.

Zupeł­nie jakby nie miał pew­no­ści, gdzie jest jego miej­sce – co w ogóle nie było do niego podobne, zwa­żyw­szy na to, jak czę­sto się przez lata kłó­cili, w tych wszyst­kich sytu­acjach, kiedy Ana­kin upie­rał się, że ma rację.

Może wojna tro­chę zmą­ciła jego pew­ność sie­bie. Obi-Wan wró­cił myślą do swo­ich wcze­snych dni w roli ryce­rza Jedi, kiedy zmiana jego sta­tusu wyni­kła z utraty Qui-Gona Jinna i choć jego rówie­śnicy trak­to­wali swój awans zupeł­nie natu­ral­nie, oko­licz­no­ści, w jakich on się zna­lazł, nie­zmier­nie utrud­niły mu zaak­cep­to­wa­nie tej zmiany. Ile minęło, zanim poczuł, że zasłu­guje na ten tytuł? A teraz, kiedy otrzy­mał moż­li­wość zasia­da­nia w Naj­wyż­szej Radzie, czy jego opi­nie mogły mieć podobną war­tość i wagę, jak zda­nie bar­dziej doświad­czo­nych mistrzów Jedi?

Przez głowę Obi-Wana prze­mknęło wspo­mnie­nie, roz­mowa z jego nie­ży­ją­cym mistrzem, o któ­rej nie myślał od pra­wie dzie­się­ciu lat. „Nie kon­cen­truj się na oba­wach”. Obi-Wan wypu­ścił powie­trze z płuc i sku­pił się na grun­cie pod swo­imi sto­pami – powra­ca­jąc do teraź­niej­szo­ści.

– Według wstęp­nych sza­cun­ków śmierć ponio­sło co naj­mniej cztery tysiące osób. Dane te opie­rają się na prze­cięt­nym dzien­nym ruchu w dziel­nicy Cade­sura – mówił klon. – Na tym moście znaj­do­wały się ważne cele poli­tyczne, mię­dzy innymi biuro licen­cyjne Fede­ra­cji Han­dlo­wej. Mie­ściła się tam rów­nież dziel­nica arty­styczna i wiele budyn­ków han­dlo­wych. Oba­wiam się, że liczba ofiar cywil­nych będzie wysoka.

Holo­gra­ficzna twarz Pal­pa­tine’a zadrżała. Kanc­lerz zmarsz­czył brwi.

– Rozu­miem. Dzię­kuję za raport, koman­do­rze.

Yoda wystą­pił naprzód.

– Neu­tralna Cato Neimo­idia jest. Celów mili­tar­nych tam brak. Z obiema stro­nami wojny Fede­ra­cja Han­dlowa sto­sunki utrzy­muje.

Obi-Wan przy­po­mniał sobie naj­now­szy raport tak­tyczny o frak­cji Nute’a Gun­raya, która według Lotta Doda nie miała żad­nych związ­ków z Fede­ra­cją Han­dlową.

– Czy poin­for­mo­wano już sena­tora Doda? – spy­tał.

Pal­pa­tine ski­nął głową.

– Jest tuż poza zasię­giem trans­mi­sji, ale o ile mi wia­domo, wie o tej sytu­acji.

Yoda stuk­nął laską o posadzkę.

– Coś do powie­dze­nia nasi nowi ryce­rze Jedi mają?

Obi-Wan zauwa­żył, że Ana­kin opusz­cza wzrok i wciąga rap­tow­nie, ale ukrad­kiem powie­trze.

– Czy jacyś loja­li­ści z Repu­bliki nie mają przy­pad­kiem oddzia­łów par­ty­zanc­kich, które posta­no­wiły zro­bić coś na wła­sną rękę? – ode­zwała się Keer Sten­wyt i choć powie­działa to pew­nym gło­sem, zer­k­nęła od razu na swo­jego nauczy­ciela Ma-Dok Risto, a ten pochwa­lił ją lek­kim ski­nie­niem głowy.

– Łowcy nagród? – pod­su­nęła D’urban Wen-Hurd. – Wojna to dla nich dobra oka­zja do zarobku. Być może jakaś grupa dopro­wa­dziła do tej kata­strofy, żeby stwo­rzyć zapo­trze­bo­wa­nie na swoje usługi.

– Może – odparł Yoda. – A może praw­dziwy wypa­dek to jest.

– Pod­stęp sepa­ra­ty­stów – ode­zwał się w końcu pochmur­nym tonem Ana­kin. – Intryga, mająca na celu wzbu­dze­nie sym­pa­tii. Neimo­idia­nie to tchó­rze bez skru­pu­łów. – W jego gło­sie brzmiała wzgarda, która zanie­po­ko­iła Obi-Wana, choć zapewne ze względu na dłu­gie i nie­przy­jemne doświad­cze­nia Ana­kina z Neimo­idia­nami trudno się było dzi­wić jego nie­chęci.

– To przy­nio­słoby efekt prze­ciwny do zamie­rzo­nego, nawet w przy­padku Nute’a Gun­raya. Prze­cież nie poświę­ciłby wła­snej cywil­nej lud­no­ści! – rzekł ostro Mace, a w jego wzroku odma­lo­wał się taki gniew, że Obi-Wan poczuł go z odle­gło­ści kilku metrów.

Ana­kin nabrał powie­trza i już miał odpo­wie­dzieć, ale jego wzrok znów padł na Obi-Wana i spoj­rze­nie jego mistrza, to nikłe połą­cze­nie mię­dzy nimi, wydało się ponow­nie powstrzy­mać impul­syw­nego mło­dego Jedi. Yoda pokrę­cił głową, zadrżały mu uszy.

– Moż­li­wo­ści wojna stwo­rzyła – oznaj­mił stary mistrz z wyczu­walną, jakże nie­ty­pową dla niego odrazą. – Znie­kształ­cone rozu­mie­nie sytu­acji jest. Zasięg wojen klo­nów poza tra­dy­cje strze­że­nia pokoju przez Jedi wykra­cza.

Ana­kin wypro­sto­wał się i spoj­rzał na holo­gram Pal­pa­tine’a. Kanc­lerz tym­cza­sem wła­śnie patrzył na coś z boku, a potem poki­wał głową i rzekł:

– Hra­bia Dooku wła­śnie wygła­sza oświad­cze­nie.

Przed nimi wyświe­tlił się holo­gra­ficzny wize­ru­nek byłego Jedi. Dooku, jak zwy­kle w pele­ry­nie, która doda­wała mu maje­statu, stał w małym gabi­ne­cie, zapewne w swo­jej rezy­den­cji na Serenno. Trans­mi­sja roz­po­częła się w poło­wie wygła­sza­nego przez niego zda­nia, choć jego ton i dal­sze słowa szybko pozwo­liły się domy­ślić kon­tek­stu.

– …akt ter­ro­ry­zmu. Jako główny przed­sta­wi­ciel Kon­fe­de­ra­cji Nie­za­leż­nych Sys­te­mów zapew­niam Fede­ra­cję Han­dlową i oby­wa­teli Cato Neimo­idii, że nie bie­rzemy udziału w aktach tak bez­sen­sow­nej prze­mocy. Potę­piamy takie dzia­ła­nia i nasze sto­sunki z Fede­ra­cją Han­dlową doty­czą i zawsze doty­czyły wyłącz­nie kwe­stii han­dlo­wych. Nie kry­jemy się jed­nak z tym, że wice­król Nute Gun­ray i jego zwo­len­nicy należą do waż­nych postaci w naszym ruchu.

Na dźwięk nazwi­ska wice­króla Fede­ra­cji Han­dlo­wej od Ana­kina aż buch­nęła nie­mal nama­calna fala emo­cji. Obi-Wan widział, jak sztyw­nieją mu ramiona, jak zaci­ska zęby, jak ogar­nia go napię­cie, które zaraz znik­nęło – ale nie tak szybko, jak u więk­szo­ści Jedi.

– Sądzę, że dowody mówią jasno – cią­gnął Dooku. – Repu­blika obrała za cel Nute’a Gun­raya, który godzinę przed bom­bar­do­wa­niem odwie­dził dziel­nicę Cade­sura. Gdyby wice­król został tam dłu­żej, żeby nacie­szyć się rodzimą kuch­nią albo wstą­pił do miej­sco­wego muzeum, aby napa­wać się kul­turą, za którą głę­boko tęskni, stra­ciłby życie. – Dooku wypro­sto­wał się i spoj­rzał pro­sto w kamerę, poko­nu­jąc nie­ru­cho­mym wzro­kiem prze­strzeń z Serenno na Coru­scant. – Ale pomimo tych licz­nych dowo­dów prze­ciwko Repu­blice pra­gnę podejść do sprawy uczci­wie. Zachę­cam Repu­blikę do wyja­śnie­nia tej sytu­acji. Sam będę się trzy­mał z daleka, aby nie nara­żać się na posą­dze­nia o kon­flikt inte­re­sów. W końcu Fede­ra­cja Han­dlowa to orga­ni­za­cja neu­tralna i należy pozwo­lić jej doko­nać oceny sytu­acji za pośred­nic­twem wła­snego wymiaru spra­wie­dli­wo­ści. Żeby Repu­blika oka­zała rze­czy­wi­stą goto­wość do dys­ku­sji o tak kata­stro­fal­nym wyda­rze­niu, wydaje się słuszne, żeby kanc­lerz Pal­pa­tine oso­bi­ście udał się na Cato Neimo­idię.

Na tę suge­stię przez Moc prze­biegł dreszcz – Ana­kin zaci­snął pięść, Mace zmarsz­czył brwi. Obok holo­gramu Dooku zami­go­tał prze­zro­czy­sty wize­ru­nek Pal­pa­tine’a, a szok na jego twa­rzy był dostrze­galny dla każ­dego.

– Byłby to wspa­niały gest – dokoń­czył Dooku z uśmie­chem – w imię przej­rzy­sto­ści dzia­łań Repu­bliki.

Kiedy trans­mi­sja Dooku się zakoń­czyła i holo­gra­ficzny obraz hra­biego Serenno znik­nął, Yoda odwró­cił się.

– Poroz­ma­wiać o tym sze­rzej musimy. Fakty należy omó­wić. Senatu potrze­bu­jemy.

– Nie. – Pal­pa­tine skrzy­wił ze znu­że­niem usta. – Nie ma czasu na obrady w Sena­cie. Polecę tam. Muszę wyru­szyć jak naj­szyb­ciej. Liczy się każda sekunda. Bez mojej obec­no­ści Dooku może prze­ko­nać Fede­ra­cję Han­dlową, żeby przy­łą­czyła się do sepa­ra­ty­stów, a Fede­ra­cja jest zbyt ważną potęgą w galak­tyce, byśmy mogli na to pozwo­lić.

– Polecę z panem – rzekł Ana­kin.

– Jeśli tak, to poleci bata­lion klo­nów – powie­dział Mace. – Kanc­lerz potrze­buje ochrony na naj­wyż­szym pozio­mie.

Pal­pa­tine ma się udać na miej­sce kata­strofy na neu­tral­nej pla­ne­cie? I to nie na byle jakiej neu­tral­nej pla­ne­cie, ale na klej­no­cie Fede­ra­cji Han­dlo­wej, orga­ni­za­cji powią­za­nej z Nute’em Gun­rayem? Obi-Wan pokrę­cił głową i ode­zwał się spon­ta­nicz­nie – co było dla niego nie­ty­powe – bez prze­my­śle­nia sprawy do końca.

– Kanc­le­rzu, nie może pan tam pole­cieć. To pułapka. Dooku tylko z nami pogrywa.

Wszy­scy nagle zwró­cili wzrok na Obi-Wana, który uświa­do­mił sobie, że musi szybko prze­kształ­cić swoje prze­czu­cie w racjo­nalną reflek­sję, bo prze­cież cho­dziło o losy galak­tyki.

– Dooku chce mieć kanc­le­rza we wro­gim dla niego oto­cze­niu. To nie jest sytu­acja, w któ­rej można odnieść suk­ces. Pro­szę pomy­śleć, jak to będzie postrze­gane. Cała pla­neta znaj­duje się pod wpły­wem szoku. Jej miesz­kańcy są w roz­pa­czy. Jeśli zjawi się tam kanc­lerz z oddzia­łami, Jedi i flotą, tylko zwięk­szy to napię­cie. W naj­gor­szym razie może dopro­wa­dzić do aktów prze­mocy. Jed­no­cze­śnie kanc­lerz będzie nara­żony na akty sabo­tażu.

– Mistrzu Kenobi, rozu­miem twoje zastrze­że­nia. Muszę jed­nak pod­jąć to ryzyko. – W gło­sie Pal­pa­tine’a brzmiała uro­czy­sta powaga. – Zro­bię wszystko, żeby poło­żyć szybko kres tej woj­nie.

Obi-Wan znowu pokrę­cił głową, wymy­śla­jąc bły­ska­wicz­nie roz­wią­za­nie, które powstrzyma Pal­pa­tine’a przed natych­mia­sto­wym wylo­tem.

– Jeden Jedi. Jeden emi­sa­riusz, z małym zespo­łem naukow­ców i śled­czych, na dowód dobrej wiary Repu­bliki.

Pal­pa­tine uniósł brwi, Yoda zaś wyraź­nie odchrząk­nął.

– Tylko tak w zba­lan­so­wany spo­sób da się połą­czyć dyplo­ma­cję, przej­rzy­stość i dzia­ła­nia śled­cze. Jedi jest wyszko­lony do wykry­wa­nia prawdy, ma prawo podej­mo­wać decy­zje, wyka­zuje zdol­ność do szyb­kiego reago­wa­nia… A także posiada kom­pe­ten­cje do repre­zen­to­wa­nia Repu­bliki – mówił Obi-Wan, wyrzu­ca­jąc z sie­bie słowa tak szybko, że musiał prze­rwać dla zła­pa­nia odde­chu. – Jeste­śmy straż­ni­kami pokoju. Nawet Fede­ra­cja Han­dlowa to wie.

– Straż­ni­kami pokoju… – rzekł Pal­pa­tine z lek­kim uśmie­chem. – Nie jestem do końca prze­ko­nany, że to się uda. Jed­nak zor­ga­ni­zo­wa­nie mojego nagłego wyjazdu wymaga, nie­stety, całego dnia. Mistrzu Kenobi, jeśli zdo­łasz prze­ko­nać w tym cza­sie do swo­jego pomy­słu rząd Cato Neimo­idii i Fede­ra­cję Han­dlową, prze­każę ci pałeczkę.

– Jeden dzień. – Obi-Wan ski­nął głową i rozej­rzał się po zgro­ma­dzo­nych.

Pal­pa­tine. Yoda. Mace Windu.

Ana­kin.

Wszy­scy na niego patrzyli.

– W ciągu tego dnia opra­cuję stra­te­gię – rzekł przez ści­śnięte nagle gar­dło.

– A w mię­dzy­cza­sie – wtrą­cił Mace – omó­wimy z Sena­tem poten­cjalne środki bez­pie­czeń­stwa dla kanc­le­rza. Musimy być przy­go­to­wani na obie ewen­tu­al­no­ści.

Pal­pa­tine spoj­rzał znów w bok i powie­dział coś nie­wy­raź­nie.

– Muszę przejść do innych spraw – rzekł, patrząc znów na roz­mów­ców. – Ale będę cze­kał na twoją pro­po­zy­cję, mistrzu Kenobi. Musimy dzia­łać szybko.

Tra­ge­dia Cade­sury ode­brała cere­mo­nii uro­czy­stą atmos­ferę, choć kiedy spo­tka­nie zostało zakoń­czone, Obi-Wan miał nadzieję, że będzie mógł powie­dzieć Ana­ki­nowi, jak bar­dzo jest z niego dumny. Było to nie­zmier­nie ważne wyda­rze­nie w życiu Jedi, wyda­wało mu się więc, że jego dawny pada­wan zechce z tej oka­zji spę­dzić chwilę ze swoim byłym mistrzem… Ana­kin jed­nak wyszedł tak szybko, że Obi-Wan dostrzegł tylko jego ciemny płaszcz, szybko zni­ka­jący za rogiem. W jego gło­wie zawi­ro­wało od myśli. Obo­wiązki wojenne spra­wiły, że po paso­wa­niu Ana­kina w ogóle nie mieli oka­zji poroz­ma­wiać, a Obi-Wan, cze­ka­jąc na spo­koj­niej­szą chwilę, dusił w sobie tyle pytań.

Czy Ana­kin nie miał pro­ble­mów z nową ręką? Może chciał zadać jakieś pyta­nia o obo­wiązki nowego ryce­rza Jedi?

I co naprawdę wyda­rzyło się na Tato­oine?

Ale wśród nawału zmien­nych infor­ma­cji o kolej­nych bun­tach sepa­ra­ty­stów i strasz­li­wego cha­osu łącze­nia dzia­łal­no­ści oddzia­łów woj­sko­wych z wie­lo­wiecz­nymi tra­dy­cjami zakonu Jedi Obi-Wan i Ana­kin ledwo mieli czas na zła­pa­nie odde­chu, a co dopiero na roz­mowę. Obi-Wan posta­no­wił tym razem się nie pod­da­wać i poszedł za swoim pada­wa­nem do wnę­trza Świą­tyni, a potem w dół, scho­dami, do jed­nego z sze­ro­kich kory­ta­rzy. Nadą­żał, cho­ciaż nie zdo­łał nad­ro­bić dzie­lą­cej ich odle­gło­ści, ale gdyby Ana­kin zwol­nił i obej­rzał się za sie­bie, zauwa­żyłby go bez trudu.

Po chwili stało się jed­nak jasne, że Ana­kin przy­śpie­sza, i Obi-Wan powie­dział sobie, że trzeba zre­zy­gno­wać z tego samo­lub­nego pra­gnie­nia – nie musiał poroz­ma­wiać z nim aku­rat teraz. Ana­kin przyj­dzie do niego, kiedy będzie na to gotowy. Poza tym jego prio­ry­te­tem stała się kata­strofa na Cato Neimo­idii. Jej kon­se­kwen­cją będą roz­ma­ite kom­pli­ka­cje, nie tylko dla Jedi, ale dla wszyst­kich ukła­dów, frak­cji i państw powią­za­nych w jakiś spo­sób z wojną.

Musiał więc zna­leźć metodę na roz­wi­kła­nie tego całego cha­osu.

Obi-Wan ruszył scho­dami w lewo, w kie­runku Archi­wów, kiedy zauwa­żył, że w głębi kory­ta­rza Ana­kin nagle się zatrzy­muje. Pomimo odle­gło­ści potra­fił odczy­tać mowę ciała swo­jego ucznia i kolo­salna zmiana, jaka w niej nastą­piła, ode­rwała cał­ko­wi­cie myśli Obi-Wana od wojny.

Ana­kin, tak śmiały i zde­ter­mi­no­wany, zwy­kle masze­ro­wał z wielką ener­gią, nie­mal pochy­la­jąc się do przodu, jakby ści­gał przy­szłość. Teraz jed­nak, kiedy przy­sta­nął, cała jego syl­wetka zła­god­niała – od ple­ców po układ rąk. Odwró­cił głowę i uśmiech­nął się tak sze­roko, że Obi-Wan wyraź­nie dostrzegł ten uśmiech z dru­giego końca kory­ta­rza.

I zaraz zro­zu­miał jego przy­czynę.

Z dru­giej strony nad­cho­dziła Padmé Ami­dala, a w ślad za nią podą­żała jedna z dwó­rek i kobieta, w któ­rej Obi-Wan roz­po­znał Mariek Panakę, nale­żącą do nabo­oań­skiej ochrony. Sena­tor była ubrana w powłó­czy­stą brą­zową suk­nię z gra­na­tową lamówką, a pro­sty stroik z brązu utrzy­my­wał cia­sny kok, w który zwi­nięto jej włosy. Sta­wiała równe, pewne kroki, bar­dzo róż­niące się od szyb­kiego mar­szu Ana­kina, ale oboje zmie­rzali po tym samym pro­stym torze, jak magnesy mknące przez kosmos, przy­cią­ga­jące się z oddali. Obi-Wan sły­szał, że Padmé przy­le­ciała na Coru­scant na kilka dni w spra­wach zwią­za­nych z Sena­tem, przy czym po Geo­no­sis wszy­scy sena­to­ro­wie prze­by­wali wła­śnie głów­nie na sto­łecz­nej pla­ne­cie. W ostat­nim okre­sie Jedi roz­pro­szyli się po galak­tyce na czele oddzia­łów żoł­nie­rzy-klo­nów, zaś człon­ko­wie Senatu wyco­fali się do Jądra, deba­tu­jąc nad przy­czy­nami poten­cjal­nej wojny domo­wej i zwią­za­nymi z nią kwe­stiami prak­tycz­nymi.

Obec­ność Padmé na pla­ne­cie nie zdzi­wiła go więc zbyt­nio, ale jej wizyta w Świą­tyni Jedi sta­no­wiła jed­nak już coś nie­co­dzien­nego. Chyba że chciała wziąć udział w cere­mo­nii dla nowo paso­wa­nych ryce­rzy Jedi na dzie­dzińcu? Być może wła­śnie tak było, zwa­żyw­szy na jej zna­jo­mość z Ana­ki­nem – pra­gnęła oka­zać im sza­cu­nek i wdzięcz­ność, do czego nie mogło jed­nak dojść wsku­tek wie­ści z Cato Neimo­idii.

Co do Ana­kina, to cóż – Obi-Wan już od pew­nego czasu wie­dział o jego zauro­cze­niu sena­tor z Naboo. Rozu­miał to, bo prze­cież sam jako młody czło­wiek otarł się o pokusę. Nale­żało to do tych wspo­mnień, przy któ­rych jed­no­cze­śnie się uśmie­chał i wzdy­chał z zakło­po­ta­niem, aby potem pozwo­lić im zamglić się w oddali (choć wie­dział, że za jakiś czas pamięć znów usłuż­nie mu je pod­su­nie). Jed­nak teraz, kiedy Ana­kin pozdro­wił sena­tor – choć zro­bił to sztywno i ofi­cjal­nie – w Mocy poja­wiły się emo­cje, bar­dzo spe­cy­ficzne, które Obi-Wan dosko­nale roz­po­zna­wał, złą­czone w jedną bły­ska­wiczną falę.

Cie­ka­wość. Uwiel­bie­nie. Radość, nie­po­kój, lęk. Ana­kina prze­peł­niały wszyst­kie te uczu­cia, ale ich zwor­nik sta­no­wiło coś o wiele nie­bez­piecz­niej­szego: pasja.

A pasja ozna­czała zagro­że­nie nawet w zwy­kłym życiu Jedi, a co dopiero w trak­cie wojny…

Obi-Wan spo­dzie­wał się, że sena­tor zaraz ruszy w swoją drogę, po tym krót­kim spo­tka­niu przed jakąś ofi­cjalną sprawą. Spo­dzie­wał się rów­nież, że Ana­kin zawaha się o sekundę zbyt długo, że jego chło­pięce zauro­cze­nie zawróci mu w gło­wie bar­dziej, niż powinno, zanim do rze­czy­wi­sto­ści przy­wróci go poczu­cie obo­wiązku.

Oni jed­nak stali tam na­dal, w roz­waż­nej odle­gło­ści, ow­szem, ale mię­dzy nimi pobrzmie­wała nowa nuta. Nie tak dawno temu Padmé potrak­to­wała Ana­kina z góry, wtedy, kiedy zawi­tali do jej apar­ta­mentu po pró­bie zama­chu, tuż przed Geo­no­sis. A tym­cza­sem teraz, choć zacho­wy­wali pozory ofi­cjal­nej uprzej­mo­ści, wyraź­nie łączyła ich mocna rela­cja. Sena­tor, znana z peł­nych pasji prze­mów, bystrych umie­jęt­no­ści obser­wa­cyj­nych i zdol­no­ści wynaj­dy­wa­nia kon­struk­tyw­nych roz­wią­zań, przy­sta­nęła, żeby poroz­ma­wiać z Jedi sły­ną­cym z tego, że ni­gdy nie zwal­nia, ani w śmi­ga­czu, ani w mar­szu, ani w żad­nej innej sytu­acji.

Roz­ma­wiali ze sobą spo­koj­nie, uśmie­cha­jąc się do sie­bie. Padmé rozej­rzała się nawet szybko dookoła, bar­dzo sub­tel­nie – nikt by tego z bli­ska nie zauwa­żył, ale z góry widać to było bar­dzo dobrze, zwłasz­cza że przez krótką chwilę jej ochro­niarka spoj­rzała na coś w oddali. Następ­nie dziew­czyna pod­nio­sła rękę i szybko dotknęła miej­sca za uchem Ana­kina, tam, gdzie wid­niał kie­dyś jego pada­wań­ski war­ko­czyk.

A potem, zupeł­nie jakby ten gest coś w niej prze­łą­czył, Padmé zesztyw­niała i pomimo nie­wiel­kiego wzro­stu nagle wydała się wyż­sza. Ana­kin rów­nież zare­ago­wał, choć nie z zakło­po­ta­niem, jakiego można by się po nim spo­dzie­wać wobec tak bli­skiego kon­taktu z obiek­tem swo­jego zauro­cze­nia – rozej­rzał się rów­nież ukrad­kiem w obie strony, tak jak Padmé, choć zde­cy­do­wa­nie nie tak dys­kret­nie.

Zaraz jed­nak zro­bił to, co ona – wypro­sto­wał się, jakby nic się nie stało. Góro­wał nad nią, a mimo to wprost biła od niego łagod­ność. Nastą­piła kolejna krótka roz­mowa, zbyt cicha, by nawet bystry obser­wa­tor coś usły­szał. Pomimo powrotu do ofi­cjal­nej uprzej­mo­ści, Obi-Wan wciąż wyczu­wał emo­cje Ana­kina. Kiedy Padmé i młody Jedi się roze­szli, zosta­wiły one w Mocy ślad, wyraźny zarys obec­no­ści Sky­wal­kera, choć zapewne tylko jego były opie­kun potra­fiłby to roz­po­znać. Ana­kin o wiele za czę­sto pozwa­lał, by uczu­cia rzą­dziły jego reak­cjami. Tem­pe­ru­jący wpływ szko­le­nia Jedi dzia­łał jedy­nie jako smycz na impul­syw­ność, która kie­ro­wała jego zacho­wa­niem. Jed­nak wszystko, co spra­wiało, że Jedi tra­cił samo­kon­trolę choćby na chwilę, nara­żało świat wokół na nie­bez­pie­czeń­stwo.

Zwłasz­cza tak potężny Jedi jak Ana­kin Sky­wal­ker. Zwłasz­cza ktoś, kto według prze­po­wiedni miał być Wybrań­cem i przy­wró­cić rów­no­wagę Mocy.

A Padmé, zamiast odrzu­cić jego awanse, jak to robiła nie tak dawno temu, teraz tylko wzmac­niała ich więź. Jak nale­żało to rozu­mieć? To ona pozwa­lała, by Ana­kin brnął dalej w swoje zauro­cze­nie, choć jak bar­dzo się w nim pogrą­żył, Obi-Wan nie potra­fił oce­nić. W ich inte­rak­cji poja­wiło się jed­nak coś wię­cej i młody mistrz Jedi nie miał pew­no­ści, czy na pewno chce wie­dzieć, co to takiego.

– Och. – Tyle tylko mu się wymknęło i zasko­czyło go tak samo, jak całe to nie­ocze­ki­wane spo­tka­nie. Na­dal patrzył na Ana­kina, który opa­no­wał wresz­cie buzu­jące w nim uczu­cia, a potem przy­sta­nął jesz­cze na chwilę, żeby poroz­ma­wiać z Jarem Tapa­lem i nie­od­stę­pu­ją­cym go rudo­wło­sym chłop­cem, i choć gawę­dzili dłu­żej, niż trwała roz­mowa z sena­tor, Obi-Wan nie wyczu­wał tym razem żad­nych podob­nych emo­cji u Ana­kina, ani w jego mowie ciała, ani w jego obec­no­ści w Mocy.

– O, dzień dobry, mistrzu Kenobi – ode­zwała się Padmé, uno­sząc dłoń w pozdro­wie­niu. – Czy kanc­lerz jesz­cze tu jest?

Obser­wu­jąc Ana­kina, Obi-Wan musiał się cał­ko­wi­cie zde­kon­cen­tro­wać, bo zupeł­nie nie zauwa­żył, że pode­szła do niego Padmé. Cze­kała nie­ru­chomo, tak jak jej dwórka i ochro­niarka, sto­jące w iden­tycz­nej odle­gło­ści, two­rząc nie­mal ide­alny zarys trój­kąta. Ski­nął im głową i odpo­wie­dział powoli:

– Wziął udział w cere­mo­nii holo­gra­ficz­nie. Ale szybko doszło do zmiany tematu.

– Przez Cato Neimo­idię?

– Przez Cato Neimo­idię.

– Dzię­kuję – rze­kła. Pro­sta i kon­kretna reak­cja.

Obi-Wan znów ski­nął głową, nie rusza­jąc się z miej­sca, zaś Padmé ruszyła szybko naprzód, żeby dogo­nić Baila Organę, któ­rego dostrze­gła w kory­ta­rzu.

Wyglą­dało na to, że wielu sena­to­rów nabrało nagle ochoty na wizytę w Świą­tyni Jedi. Nic dziw­nego wobec tej kata­strofy na galak­tyczną skalę, zwłasz­cza że hra­bia Dooku publicz­nie spro­wo­ko­wał Repu­blikę do wysła­nia kogoś na miej­sce bom­bar­do­wa­nia, może nawet jej głów­nego przy­wódcy… Obi-Wan oczy­ścił umysł z wąt­pli­wo­ści i nie­po­koju. Roz­trzą­sa­nie, co powo­do­wało teraz uczu­ciami Ana­kina, odry­wało go od zada­nia. Powtó­rzył sobie jed­nak sta­now­czo, że coś takiego może nie zakoń­czyć się szybko – ani samo.

Być może będzie musiał nawet poroz­ma­wiać z Ana­ki­nem…

Teraz jed­nak Repu­blika wyru­szyła na wojnę. Jedi musieli wziąć w niej udział. I jeśli Obi-Wan chciał spra­wić, by Pal­pa­tine nie wpadł w pułapkę Dooku, musiał prze­ko­nać Cato Neimo­idię, żeby zgo­dziła się na wysłan­nika Jedi w zastęp­stwie kanc­le­rza.

Obi-Wan posta­rał się pozbyć emo­cji i ruszył do Archi­wów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: