Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Cień Sithów - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
27 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

Star Wars. Cień Sithów - ebook

Powrót Luke’a Skywalkera i Landa Calrissiana w powieści osadzonej w okresie między „Powrotem Jedi” a „Przebudzeniem mocy”.

Imperium przestało istnieć. Resztki sił Palpatine’a wycofały się na najdalsze krańce galaktyki. Jednak nawet po blisko dwóch dekadach od bitwy o Endor, w epoce mozolnie odbudowywanego pokoju, bohaterom Nowej Republiki nadal towarzyszą niebezpieczeństwo i strata. Mistrz Jedi Luke Skywalker jest nękany wizjami ciemnej strony, ostrzegającymi przed tajemniczym zagrożeniem, narastającym gdzieś w odległej przestrzeni, na martwej planecie Exegol.

Luke wyraźnie wyczuwa zakłócenie w Mocy, a największe obawy Jedi potwierdzają się, kiedy jego stary przyjaciel Lando Calrissian odwiedza go z informacją o nieoczekiwanym posunięciu Sithów. Gdy córeczka Landa została porwana, dawny generał Sojuszu Rebeliantów szukał jej śladów w całej galaktyce. Każda nowa plotka prowadziła jednak donikąd i jego nadzieja powoli gasła – póki nie natrafił przypadkiem na Ochiego z Bestoona, sithańskiego zabójcę, któremu zlecono porwanie małej dziewczynki. Luke i Lando nie potrafią ustalić prawdziwych motywacji zabójcy. Tymczasem na księżycu-złomowisku tajemnicza wysłanniczka Wiecznych Sithów przekazała Ochiemu święty sztylet, obiecując mu odpowiedzi na pytania, dręczące go od upadku Imperium. W zamian miał wykonać ostatnie zadanie: przywieźć na Exegol klucz do odrodzenia Sithów – Rey, potomkinię samego Dartha Sidiousa.

Podczas gdy Ochi ściga Rey i jej rodziców aż po krańce galaktyki, Luke i Lando rozpoczynają śledztwo w sprawie nadal wiszącego nad galaktyką cienia Sithów – i próbują pomóc młodej rodzinie, uciekającej przed śmiertelnym zagrożeniem.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8315-143-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

To czas pokoju. Nowa Repu­blika pró­buje zapo­cząt­ko­wać nową erę swo­body i współ­pracy, budu­jąc ją na szcząt­kach okrut­nego Impe­rium Galak­tycz­nego. Mistrz Jedi LUKE SKY­WAL­KER w zało­żo­nej przez sie­bie świą­tyni szkoli nowe poko­le­nie adep­tów.

W Mocy nara­sta mroczny cień. Pod­czas gdy LANDO CAL­RIS­SIAN, były gene­rał Soju­szu Rebe­lian­tów, szuka swo­jej porwa­nej dawno temu córki, kul­ty­ści z ukry­tej pla­nety EXE­GOL sta­rają się zre­ali­zo­wać plan przy­go­to­wy­wany od poko­le­nia.

Tym­cza­sem w Dzi­kiej Prze­strzeni młoda rodzina ucieka w prze­stra­chu przed przed­sta­wi­cie­lami złych sił, które cała galak­tyka uwa­żała za od dawna nie­ist­nie­jące…ROZDZIAŁ 1

DZIKA PRZE­STRZEŃ,
NIE­ZNANE WSPÓŁ­RZĘDNE

TERAZ

Na początku nie było nic – poza pustym kosmo­sem. A potem zni­kąd wyło­nił się sta­tek. Masa, forma, kon­struk­cja. Stam­tąd – tu. Poko­nał nie­zmie­rzoną otchłań prze­strzeni z taką samą łatwo­ścią, z jaką pociąga się za dźwi­gnię. Podróż nie­mal magiczna w swo­jej pro­sto­cie.

Prze­grzany kom­pu­ter nawi­ga­cyjny jed­nostki nie zgo­dziłby się z tym stwier­dze­niem.

Przez chwilę zde­ze­lo­wany stary frach­to­wiec uno­sił się tylko w prze­strzeni kosmicz­nej, niczym niedź­wiedź garu, wybu­dza­jący się z dłu­giego snu i roz­glą­da­jący się po oko­licy.

A potem sta­tek zadrżał i, prze­chy­la­jąc się na bak­burtę, zaczął lecieć w powol­nej, dłu­giej spi­rali, przy­śpie­sza­jąc nagle, kiedy w eks­plo­zji bia­łych iskier zawiódł rufowy sta­bi­li­za­tor impul­sowy. Dziób jed­nostki pochy­lił się jesz­cze bar­dziej, a ster­bur­towy sil­nik zaczął się krztu­sić. Przez szpary w polu­zo­wa­nej pły­cie obu­dowy wydo­by­wał się nie­po­ko­jący czer­wony blask.

Kobieta za ste­rami i jej dwoje pasa­że­rów zna­leźli się w sytu­acji jesz­cze gor­szej niż poprzed­nio.

Dwa dni. Tylko tyle. Dwa dni od startu z Jakku, powolna podróż stat­kiem, który w ogóle nie powi­nien latać – ale tylko jego udało im się pode­rwać w powie­trze ze zło­mo­wi­ska Unkara Plutta koło Pla­cówki Niima. Nie zapo­wia­dało się, by zdo­łali pole­cieć nim o wiele dalej.

Jesz­cze kilka godzin wcze­śniej żywili ostrożną nadzieję, że może… może im się udało? Ucie­kli z domu, a ich uni­wer­salny droid, zbu­do­wany ręcz­nie z roz­ma­itego złomu, poświę­cił się, wywa­bia­jąc ści­ga­ją­cych ich łow­ców w zupeł­nie innym kie­runku. Potem zna­leźli sta­tek (prawdę mówiąc, już dawno mieli go na oku na wypa­dek, gdyby nad­szedł taki dzień – oby tylko nie nad­szedł…) i go uru­cho­mili. Zabrali jedy­nie torbę z zabaw­kami, ksią­żecz­kami i kocem, garść kre­dy­tów i ubra­nia, które mieli na sobie. Usta­wili kom­pu­ter nawi­ga­cyjny na wek­tor, mający zabrać ich daleko poza zasięg pogoni (a przy­naj­mniej o to się modlili). I ruszyli w drogę.

Ale co teraz? Sta­tek ledwo prze­trwał pierw­szy etap podróży. Ucieczka do Dzi­kiej Prze­strzeni była despe­rac­kim kro­kiem, ale też nie sta­no­wiła ich osta­tecz­nego celu. Zamie­rzali się tam po pro­stu na chwilę ukryć, żeby zyskać czas na opra­co­wa­nie planu i trasy_._

Teraz, kiedy tak bez­rad­nie dry­fo­wali, ich moż­li­wo­ści wyda­wały się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej ogra­ni­czone. Ucie­kli z Jakku tylko po to, żeby… co? Umrzeć w zim­nym kosmo­sie? Stary frach­to­wiec sta­nie się dla nich trojga gro­bow­cem, zagu­biony na zawsze na dale­kich pery­fe­riach galak­tyki. Nikt nie poczuje ich straty, nikt nie będzie pamię­tał ich imion.

Dathan, Mira­mir.

Rey.

Wnę­trze frach­towca było rów­nie stare i sfa­ty­go­wane jak poszy­cie kadłuba. W kok­pi­cie, małym, ale funk­cjo­nal­nym, w związku z pode­szłym wie­kiem tego modelu statku znaj­do­wały się aż trzy fotele: dla pilota i jego zastępcy oraz dla nawi­ga­tora – ten trzeci stał z tyłu, skie­ro­wany opar­ciem do przed­nich ilu­mi­na­to­rów. Ucie­ki­nie­rzy musieli jed­nak radzić sobie we dwoje.

Na fotelu pilota sie­działa młoda kobieta. Dłu­gie jasne włosy zwią­zała luźno nie­bie­ską wstążką, pasu­jącą do koloru jej pele­ryny. Pod­wi­nęła rękawy kre­mo­wej tuniki, by nie prze­szka­dzały, gdy pochy­lała się nad pane­lem ste­ro­wa­nia. Ści­skała odma­wia­jący współ­pracy drą­żek, a drugą ręką wci­skała śpiesz­nie różne przy­ci­ski i prze­łącz­niki, pró­bu­jąc zapa­no­wać nad roz­dy­go­ta­nym stat­kiem. Przez pochyły, mocno pory­so­wany ilu­mi­na­tor widać było, jak gwiezdny pej­zaż przed nimi prze­krzy­wia się coraz bar­dziej, w miarę jak przy­śpie­szał spi­ralny dryf frach­towca.

Za sta­no­wi­skiem nawi­ga­tora klę­czał młody męż­czy­zna z krót­kimi wło­sami i cie­niem zaro­stu na twa­rzy. Obej­mo­wał rękami fotel i małą osóbkę, która go zaj­mo­wała – dziecko w mięk­kim koko­nie weso­łego, wie­lo­barw­nego koca, kon­tra­stu­ją­cego dra­stycz­nie z suro­wym, tłu­stym od brudu, meta­licz­nym wnę­trzem kok­pitu.

Męż­czy­zna spoj­rzał przez ramię na żonę, na­dal bie­dzącą się nad ste­rami, a potem wstał i pochy­lił się, żeby poca­ło­wać w głowę sze­ścio­latkę przy­piętą pasami do fotela. Dziew­czynka miała na uszach duże nawi­ga­tor­skie słu­chawki wygłu­sza­jące. Przed nią, na sta­rym pul­pi­cie nawi­ga­cyj­nym – pro­sto­ką­cie zło­żo­nym z setek malut­kich kwa­dra­to­wych diod – migały wie­lo­ko­lo­rowe wzory, ukła­da­jące się w ruchome kształty. Tę pro­stą grę matka dziew­czynki umie­ściła na zapa­so­wym kom­pu­te­rze, żeby zająć czymś córkę pod­czas dłu­giej podróży.

Męż­czy­zna spoj­rzał na ten pul­pit, ale dziew­czynka prze­stała się bawić. Pod­szedł do niej – zaci­skała mocno powieki. Pochy­lił się i objął ją.

– Jestem z tobą – szep­nął Dathan do Rey. – Wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą.

Roz­legł się huk. Dathan bar­dziej go poczuł, niż usły­szał – to padł kolejny ele­ment znę­ka­nych sil­ni­ków. Od tej małej eks­plo­zji zatrząsł się cały frach­to­wiec. Spod przy­mknię­tych powiek Rey spły­nęła łza. Dathan otarł ją i zamknął oczy. Tak bar­dzo chciał, żeby choć raz dopi­sało im szczę­ście, choć tro­chę…

– Dobrze, jest! – Mira­mir wydała okrzyk triumfu, sta­tek zady­go­tał po raz ostatni, a potem prze­stał wresz­cie drżeć. Gwiazdy znie­ru­cho­miały za przed­nimi ilu­mi­na­to­rami.

Pomimo sytu­acji, w jakiej się znaj­do­wali, Dathan nie potra­fił powstrzy­mać uśmie­chu. Jego żona była geniu­szem i uwiel­biał ją za to. Nie wie­dział, skąd miała te umie­jęt­no­ści, ale przy­cho­dziło jej to natu­ral­nie, jak coś wro­dzo­nego. Potra­fiła latać wszyst­kim, świet­nie radziła sobie też z kwe­stiami tech­nicz­nymi i bez trudu skła­dała nowe urzą­dze­nia, choć wszyst­kiego nauczyła się sama. Nazy­wała to maj­ster­ko­wa­niem, jakby nie było to nic wiel­kiego, jakby nie zda­wała sobie sprawy z tego, jak bar­dzo nie­zwy­kły miała talent. W ciągu tych kilku lat ich zna­jo­mo­ści Dathan nie raz i nie dwa pytał ją, skąd jej się to wzięło, ale Mira­mir tylko wzru­szała ramio­nami i powta­rzała, że jej bab­cia to wspa­niała kobieta. Dathan wie­dział, że to prawda – w końcu spo­tkał ją kilka razy, zanim Mira­mir porzu­ciła życie w lesie mroku na Hyper­kar­nie, żeby wyru­szyć z Datha­nem na wędrówkę po galak­tyce. Ale w takim razie… jak jej bab­cia się tego wszyst­kiego nauczyła?

Dathan pło­nął z cie­ka­wo­ści, ale z cza­sem nauczył się nie nale­gać. Mira­mir tęsk­niła za bab­cią. I tęsk­niła za domem.

To kolejna sprawa, którą Dathan usi­ło­wał zro­zu­mieć. Poczu­cie tęsk­noty za domem, kiedy bra­kuje nam cze­goś, do czego nie można ni­gdy wró­cić – było to dla niego coś zupeł­nie obcego. Och, nie­wąt­pli­wie potra­fił to zro­zu­mieć. I tak, myślał o dniach spę­dzo­nych na Hyper­kar­nie, a nawet o latach na Jakku, ale nie odczu­wał chyba tego samego co ona. Żadne z tych miejsc nie stało się dla nich praw­dzi­wym domem_._

Dathan miał dom – miej­sce, o któ­rym rze­czy­wi­ście mógł powie­dzieć, że z niego pocho­dzi. I czę­sto do niego wra­cał – w snach.

W snach… i w kosz­ma­rach.

– Przez pewien czas wytrzyma – stwier­dziła Mira­mir. Puściła drą­żek i pod­nio­sła rękę, żeby prze­su­nąć sze­reg cięż­kich prze­łącz­ni­ków na nachy­lo­nym panelu nad sta­no­wi­skiem pilota. – Prze­kie­ro­wa­łam moc rezer­wową do ster­bur­to­wego sta­bi­li­za­tora impul­so­wego, a potem prze­su­nę­łam kąt nachy­le­nia pola dużo powy­żej war­to­ści zero sie­dem, ale to nic, bo…

Urwała, gdy Dathan usiadł na sie­dzi­sku dru­giego pilota i spoj­rzał na nią, uno­sząc brew.

– Nie mam poję­cia, co to wszystko zna­czy – oświad­czył – poza tym, że jeste­śmy bez­pieczni, tak?

Mira­mir opa­dła na swoje miej­sce. Jej szczu­pła syl­wetka pra­wie ginęła w fotelu. Uśmiech­nęła się i ski­nęła głową.

Dathan czuł, jak jego wła­sny uśmiech robi się coraz szer­szy. Radość Mira­mir – jej ulga – była zaraź­liwa. Może jed­nak jakoś wydo­będą się z tych tara­pa­tów.

– Sta­bi­li­za­tory wytrzy­mają do resetu hiper­na­pędu – wyja­śniła Mira­mir. – Moty­wa­tor prze­grzewa się za każ­dym razem, kiedy wcho­dzimy w nad­prze­strzeń, ale na razie działa. Na kilka sko­ków powinno wystar­czyć. – Prze­rwała i zmarsz­czyła nos. – Ale musimy zna­leźć inny sta­tek. A to ozna­cza… – Wska­zała na ilu­mi­na­tory i na nie­skoń­czoną pustkę, którą sta­no­wiła Dzika Prze­strzeń.

Dathan poki­wał głową.

– A to ozna­cza powrót na Zewnętrzne Rubieże.

Mira­mir odpięła pasy i pode­szła do Rey. Uklęk­nąw­szy przy sta­no­wi­sku nawi­ga­tora, ostroż­nie zdjęła słu­chawki z głowy córki i odpięła rów­nież jej pasy. Rey, oswo­bo­dzona, wysko­czyła z fotela i rzu­ciła się na matkę. Oplo­tła ją rękami i nogami, wtu­la­jąc głowę w jej piersi. Rey była dość nie­duża jak na sze­ścio­latkę i Mira­mir nie prze­szka­dzało jej pra­gnie­nie bli­sko­ści – wie­działa, że dziew­czynka nie­ba­wem z tego wyro­śnie. Kobieta odwró­ciła się i usia­dła powoli na zwol­nio­nym przed chwilą miej­scu, przy­tu­la­jąc Rey do sie­bie. Obró­ciła się w stronę Dathana.

– Wiem, że to nie­bez­pieczne – rze­kła – ale ten sta­tek stał na zło­mo­wi­sku Plutta nie bez powodu. Udał nam się jeden skok i popatrz, co się stało. Za każ­dym razem będzie gorzej.

Dathan wes­tchnął i ski­nął głową.

– Nie mamy wyboru – mruk­nął. – Wiem.

Mira­mir przy­tu­liła twarz do wło­sów Rey. Zanu­rzyła nos w jej war­ko­czyku. Wzrok miała utkwiony w pod­łogę.

Dathan znał to spoj­rze­nie. Widział je wie­lo­krot­nie w ciągu ostat­nich dwóch dni. Przy­kro mu było na to patrzeć. Mira­mir, jego uko­chana żona, naj­mą­drzej­sza, naj­pięk­niej­sza i naj­lep­sza osoba, jaką kie­dy­kol­wiek poznał… A z pew­no­ścią naj­zdol­niej­sza i radząca sobie ze wszyst­kim o wiele lepiej niż on, choćby nie wia­domo jak się sta­rał.

Dostrze­gał wyraź­nie też coś innego.

Wszystko to było jego winą.

Ale na to przyj­dzie czas póź­niej. W tej chwili nie mieli wyj­ścia – a przed nimi otwie­rała się tylko jedna droga.

– Hej – ode­zwał się, z tru­dem zmu­sza­jąc się do uśmie­chu.

Mira­mir pod­nio­sła głowę, ale się nie ode­zwała.

– Hej, spo­koj­nie – powie­dział Dathan.

Żona spoj­rzała na niego. W jej dużych oczach wez­brały łzy.

– Mamo, jestem głodna.

Mira­mir spoj­rzała na Rey i…

Par­sk­nęła śmie­chem. Dathan wykrzy­wił usta i zaraz sam mimo­wol­nie się roze­śmiał.

Rey odkle­iła się od matki, odwró­ciła się i spoj­rzała na ojca.

– Ale jeste­ście dziwni – stwier­dziła. A potem poka­zała na ilu­mi­na­tor. – Co to?

Jej słowa jesz­cze nie prze­brzmiały, kiedy zawył alarm. Dathan prze­su­nął prze­łącz­nik, wyłą­cza­jąc go, a potem odwró­cił głowę, żeby popa­trzeć na to, co zauwa­żyła Rey. Alarm roz­legł się ponow­nie.

– Co to? – zapy­tała Mira­mir.

– Mamy towa­rzy­stwo – rzekł Dathan.

W oddali trzy poru­sza­jące się gwiazdy rosły w oczach.

Trzy okręty, lecące w for­ma­cji.

Pro­sto na nich.ROZDZIAŁ 2

DZIKA PRZE­STRZEŃ,
NIE­ZNANE WSPÓŁ­RZĘDNE

TERAZ

Znaleźli nas – wyszep­tał Dathan. – Jak nas zna­leźli? – Spoj­rzał na przy­rządy, choć nie­mal wszyst­kie sta­no­wiły dla niego kom­pletną tajem­nicę. – Mira­mir, musimy się stąd zabie­rać.

– Weź Rey – odparła jego żona. – Ja się tym zajmę.

Kiedy tylko się zamie­nili, ośle­pił ich blask i frach­to­wiec znów zady­go­tał. Pochy­lili instynk­tow­nie głowy, a trzy ści­ga­jące ich okręty roz­dzie­liły się tuż przed nimi. Dwa prze­le­ciały wzdłuż ich ster­burty i bak­burty, a trzeci nad stat­kiem. Na kon­so­lach zami­gały świa­tełka – stare sys­temy jed­nostki ożyły, śle­dząc ruchy napast­ni­ków.

– Zawra­cają – rzu­cił Dathan, patrząc na dane widoczne na pul­pi­cie nawi­ga­tora. Ekran miał słabą jakość – frach­to­wiec powi­nien znaj­do­wać się w muzeum, a nie w Dzi­kiej Prze­strzeni – ale na tle ciem­no­po­ma­rań­czo­wej siatki widać jed­nak było wyraź­nie trzy roz­ma­zane sym­bole ozna­cza­jące okręty, które wyko­nały zwrot i ponow­nie skie­ro­wały się w ich stronę.

– Jeste­śmy pewni, że to oni? – zapy­tała Mira­mir, nie odry­wa­jąc wzroku od sys­te­mów ste­ro­wa­nia. – Jak nas wyśle­dzili?

Dathan wzru­szył ramio­nami.

– A jak nas wyśle­dzili za pierw­szym razem? Nie dadzą za wygraną, Mira­mir. Ni­gdy. Ile jesz­cze, zanim będziemy mogli wyko­nać skok?

Mira­mir wyświe­tliła inne dane i wypu­ściła gło­śno powie­trze z płuc.

– Kilka minut. Moty­wa­tor hiper­na­pędu na­dal jest zbyt roz­grzany, a jeśli użyję sta­bi­li­za­to­rów impul­so­wych, trudno nam będzie przejść na wek­tor ucieczki.

W oddali coś gło­śno zgrzyt­nęło. Dathan pod­niósł wzrok na panel sufi­towy, na któ­rym zapa­liły się wskaź­niki. Roz­legł się huk i frach­to­wiec zako­ły­sał się na boki. Czerń kosmosu przed nimi roz­ja­rzyła się zie­lo­nymi bły­skami. Napast­nicy, znowu usta­wieni w for­ma­cji, odda­wali ostrze­gaw­cze strzały przed ich dzio­bem. Odda­lili się od nich, a potem znów roz­dzie­lili, zawró­cili i popę­dzili ku nim. Kolejna salwa nie­cel­nych – umyśl­nie – strza­łów roz­świe­tliła kok­pit.

Dathan z biją­cym mocno ser­cem spoj­rzał na Rey. Sie­działa w fotelu nawi­ga­tora z zamknię­tymi oczami, ści­ska­jąc rącz­kami brzegi koca – tego zabra­nego przez nich skrawka jedy­nego domu, który znała. Datha­nowi ści­snęło się serce. Wez­brała w nim miłość do córki – tak głę­boka, tak praw­dziwa, że nie­mal zaparło mu dech w pier­siach. Wziął słu­chawki, znów nało­żył je Rey na uszy i przy­piął ją pasami.

Sta­tek ponow­nie się zako­ły­sał, kiedy kolejny strzał prze­mknął zde­cy­do­wa­nie zbyt bli­sko kadłuba. Dathan wró­cił na fotel dru­giego pilota i sam się przy­piął.

Marsz­cząc brwi, Mira­mir stu­dio­wała dane na gór­nym panelu.

– Może uda mi się włą­czyć hiper­na­pęd ręcz­nie, z obej­ściem moty­wa­tora… – Prze­rwała i zer­k­nęła na Dathana. – Może być ciężko.

Dathan zmru­żył oczy.

– Ile ci trzeba?

– Trzy minuty.

Dathan ski­nął głową

– To dosta­niesz trzy minuty. Trzy­maj się.

Zła­pał za drą­żek ste­row­ni­czy przed jego fote­lem, taki sam, jak ten, który znaj­do­wał się przed Mira­mir, i wyłą­czył auto­ma­tycz­nego pilota – w zasa­dzie jedyny przy­cisk, jakiego funk­cji był pewny. Frach­to­wiec natych­miast zadrżał i pochy­lił dziób, ostro nur­ku­jąc – bo prze­cią­żony prawy sta­bi­li­za­tor impul­sowy wła­śnie wybuchł, nie będąc w sta­nie zre­kom­pen­so­wać swo­jego nie­ak­tyw­nego odpo­wied­nika na bak­bur­cie. Ata­ku­jące ich myśliwce znik­nęły – kurs statku za bar­dzo się zmie­nił. Męż­czy­zna widział jesz­cze zie­lone roz­bły­ski, ale w ciszy ostrze­gaw­cze strzały wyda­wały się teraz bar­dzo odle­głe.

Dathan zgrzyt­nął zębami, zaci­ska­jąc palce na drżą­cym, trzę­są­cym się drążku. Pró­bo­wał odda­lić się od napast­ni­ków, ale musiał wal­czyć z wła­snym stat­kiem. Nie wie­dział, co robi – nie potra­fił pilo­to­wać niczego i ni­gdy nie miał ochoty pró­bo­wać, ale nawet naj­bar­dziej pod­sta­wowe, instynk­towne manew­ro­wa­nie zyska im tro­chę czasu i Mira­mir zdąży wpro­wa­dzić swój plan w życie.

Jak się spo­dzie­wał, myśliwce, nie­wiel­kie i zwrotne, zna­la­zły się przy nich bły­ska­wicz­nie. Kiedy Dathan ujrzał je w ilu­mi­na­to­rze, zro­bił zwrot na lewą burtę i jed­no­cze­śnie odchy­lił dziób. Frach­to­wiec obró­cił się wokół swo­jej osi i prze­le­ciał przez śro­dek for­ma­cji wro­gów, zmu­sza­jąc ich do uni­ków.

– Minuta – oznaj­miła Mira­mir.

Dathan ski­nął głową, nie odry­wa­jąc oczu od przed­nich ilu­mi­na­to­rów. Sku­pił się teraz na utrzy­ma­niu jed­nostki na sta­łym wek­to­rze. Ata­ku­jący prze­gru­po­wali się i przy­śpie­szyli, żeby znów podejść do nich od przodu, ale na­dal uwa­żali – chcieli uszko­dzić ich sta­tek, ale nie znisz­czyć. Powoli kie­ro­wali ostrze­gaw­cze strzały coraz bli­żej, zapewne w nadziei, że fale ude­rze­niowe uniesz­ko­dli­wią zde­ze­lo­wany frach­to­wiec. Dathan wyko­rzy­stał ich ostroż­ność, znów przy­śpie­sza­jąc w tamtą stronę. Myśliwce roz­dzie­liły się po raz kolejny, a wtedy on szarp­nął za drą­żek w lewo, tak żeby sta­tek zna­lazł się bez­po­śred­nio przed jed­nym z wro­gów.

Jed­nostka zatrzą­snęła się – kolejne wiązki śmi­gnęły obok burt. Dathan wie­dział, że nie będzie w sta­nie tak dłu­żej manew­ro­wać. Miał tylko nadzieję, że frach­to­wiec wytrzyma jesz­cze tro­chę.

– Dobra, już pra­wie, już pra­wie – mówiła Mira­mir, wsta­jąc z fotela pilota. Jej nie­bie­ska pele­ryna opa­dła, a ona sku­piła uwagę na nie­zli­czo­nych wyświe­tla­czach nad sobą. – Musimy tylko usta­wić kom­pu­ter nawi­ga­cyjny na zerowe współ­rzędne, a potem będziemy mogli wyko­nać skok. Nie­zbyt duży, ale i tak powin­ni­śmy ich zgu­bić.

Wła­śnie wtedy ośle­pił ich następny błysk zza ilu­mi­na­to­rów. Z tyłu roz­legł się kolejny głu­chy huk eks­plo­zji i sta­tek zady­go­tał tak mocno, że Mira­mir upa­dła. Rey krzyk­nęła z zasko­cze­nia i stra­chu.

Mira­mir pod­cią­gnęła się na fotel.

– Wszystko w porządku, Rey, jeste­śmy tutaj – rze­kła, uspo­ka­ja­jąc raczej sie­bie niż córkę, bo prze­cież dziew­czynka nie mogła jej usły­szeć przez słu­chawki. – Już nie­długo. Trzy­maj się mocno.

Kiedy zapięła pasy, spoj­rzała jed­nak do tyłu z tak okropną despe­ra­cją… Dathan wolałby nie widzieć takiej roz­pa­czy na jej twa­rzy. Odwró­cił głowę i spoj­rzał tam, gdzie ona – na ich córkę, która scho­wała się z głową pod kocem.

– Dobra, teraz – zgrzyt­nęła zębami Mira­mir. Ujęła główny drą­żek ste­row­ni­czy i Dathan poczuł, jak jego wła­sny wysuwa mu się z ręki, więc go puścił.

Daleko przed nimi napast­nicy znów się prze­gru­po­wy­wali. Ponow­nie skie­ro­wali się po cia­snym łuku ku nim, a ich sil­niki jonowe zosta­wiały na tle gwiazd błysz­czące smugi.

Czyli był to koniec zabawy. Pod­cho­dzili do nich po raz ostatni, zamie­rza­jąc ich osta­tecz­nie uniesz­ko­dli­wić i zabrać łup.

Zbli­żali się bar­dzo szybko.

– Nie damy rady – szep­nął Dathan.

– Ow­szem, damy.

– Nie mamy tyle czasu ani miej­sca, Mira­mir. Zablo­kują nas. Nie zdo­łamy sko­czyć w nad­prze­strzeń, kiedy są tuż przed nami.

– Dam radę.

– Wiesz co?

Mira­mir nie odry­wała się od wskaź­ni­ków, wpa­tru­jąc się cały czas w ekran hiper­na­pędu. Ze swo­jego fotela Dathan widział, jak prze­su­wają się na nim dane, nie­mal zbyt szybko, żeby można je było odczy­tać.

– Co?

– Kocham cię – rzekł Dathan.

Mira­mir spoj­rzała na męża i dla Dathana czas jakby znów się zatrzy­mał. Wyglą­dała, jakby miała coś powie­dzieć, ale zamiast tego po pro­stu uśmiech­nęła się tym swoim uśmie­chem, który znał tak dobrze i który kochał, uśmie­chem, dla któ­rego prze­mie­rzyłby całą galak­tykę, który mógłby roz­świe­tlić nawet ten bez­i­mienny zaką­tek pustej prze­strzeni kosmicz­nej – uśmie­chem żony, matki jego dziecka, uśmie­chem Mira­mir…

Kolejny ośle­pia­jący błysk, tym razem nie­bie­ski. Sta­tek zako­ły­sał się, ale tym razem łagod­nie. Nie popchnęła go fala ude­rze­niowa, tylko skraj impulsu ener­ge­tycz­nego. Dathan i Mira­mir odwró­cili głowy i ujrzeli, jak środ­kowy myśli­wiec dez­in­te­gruje się w roz­bły­sku zjo­ni­zo­wa­nych czą­stek, a jego dwóch towa­rzy­szy rzuca się do panicz­nej ucieczki.

Byli szybcy, ale nie­wy­star­cza­jąco. Drugi myśli­wiec zmie­nił się w roz­sze­rza­jący się w wybu­chu obłok świe­cą­cego gazu, który zaraz prze­cięła smu­kła syl­wetka innej maszyny, suną­cej przez szczątki.

Nowo przy­były miał podłużny, smu­kły, zgrabny dziób, wąski, przy­po­mi­na­jący strzałę kadłub z sil­ni­kami z tyłu i czte­rema skrzy­dłami po bokach, z dłu­gimi dział­kami na koń­cach. Skrzy­dła usta­wione w pozy­cji do walki miały kształt znany w całej galak­tyce.

– X-wing. – Mira­mir zamru­gała, jakby nie wie­rząc w ich szczę­ście. – Znaj­du­jemy się bar­dzo daleko od prze­strzeni Nowej Repu­bliki. Co oni tu robią? – Odwró­ciła się do Dathana, patrząc na niego sze­roko otwar­tymi oczami, oży­wiona nadzieją, że może, może wresz­cie byli bez­pieczni.

Dathan jed­nak pokrę­cił głową.

– Nie wiem, nie obcho­dzi mnie to. – Popa­trzył na stery. Że też nie wie­dział wię­cej o sys­te­mach statku… – Jeste­śmy gotowi do skoku czy nie?

Mira­mir wytrzesz­czyła oczy.

– O czym ty mówisz? – Wska­zała na ilu­mi­na­tory. – Nie musimy ni­gdzie ska­kać. Nowa Repu­blika nam pomoże.

Na zewnątrz znów roz­bły­sło błę­kitne świa­tło. Ostatni napast­nik odbił od nich, zamie­rza­jąc rato­wać się sko­kiem w nad­prze­strzeń. Ści­ga­jący go X-wing oka­zał się jed­nak szyb­szy i lepiej uzbro­jony. Puścił się cia­sną spi­ralą i jed­no­cze­śnie otwo­rzył ogień z czte­rech dział, posy­ła­jąc za swoją ofiarą ośle­pia­jący kor­ko­ciąg wią­zek lase­ro­wych.

Nie, to nie był jeden X-wing. Dwa… Nie – trzy! Dwa pozo­stałe myśliwce wyło­niły się spod frach­towca, dołą­cza­jąc do towa­rzy­sza. Na oczach Dathana i Mira­mir ich skrzy­dła roz­ło­żyły się do pozy­cji bojo­wej, a cztery sil­niki roz­ja­rzyły przy przy­śpie­sze­niu.

Napast­nik nie miał szans. Obró­cił się wokół wła­snej osi, pod­niósł dziób, a potem ostro go pochy­lił. Pilot na próżno usi­ło­wał zejść z trasy wią­zek, żeby uru­cho­mić hiper­na­pęd.

Trzy X-wingi sku­piły się w cia­snej for­ma­cji i dogo­niły cel, jed­nak Dathana wcale nie ura­do­wało to, że ich ostatni prze­śla­dowca został znisz­czony. Tym razem oca­leli, szczę­śli­wym tra­fem – bo co robili tu przed­sta­wi­ciele Nowej Repu­bliki? – jed­nak aż za dobrze wie­dział, że ist­niały całe zastępy innych łow­ców, a oni sta­no­wili zbyt cenny łup, żeby zre­zy­gno­wano z tego pościgu.

– Skacz – powie­dział cicho. Mira­mir znów na niego spoj­rzała. Przez chwilę wbi­jali w sie­bie wzrok. Dathan miał nadzieję, że jego żona zro­zu­mie, w końcu roz­ma­wiali o tym czę­sto – do licha, wie­działa dokład­nie, o czym myślał w tej chwili…

I, ku jego uldze, ski­nęła głową.

Nie mogli ufać nikomu. Nawet Nowej Repu­blice.

Musieli sobie radzić sami. Zawsze tak było i zawsze będzie.

Kiedy Mira­mir znów sku­piła się na wskaź­ni­kach, Dathan obej­rzał się na sta­no­wi­sko nawi­ga­tora i zoba­czył koc, pod któ­rym kuliła się Rey. Wysta­wały spod niego tylko palce jed­nej ręki, tam, gdzie kur­czowo ści­skała sie­dze­nie.

W gło­śni­kach statku zatrzesz­czało.

– Uwaga, nie­znany sta­tek. Wyze­ruj usta­wie­nia kom­pu­tera nawi­ga­cyj­nego i cze­kaj na inspek­cję.

Dathan popa­trzył na wyświe­tla­cze u góry. Inspek­cja? W wyko­na­niu trzech X-win­gów? To prze­cież nie miało sensu.

A wtedy poja­wił się czwarty sta­tek. Prze­su­nął się nad frach­to­wiec – wielki potwór z sza­rego metalu, cały pokryty ante­nami, ślu­zami, sku­pi­skami czuj­ni­ków i gniaz­dami dział.

Kano­nierka Nowej Repu­bliki. Dathan nie roz­po­zna­wał typu, ale zresztą jakie to miało zna­cze­nie? Kiedy kadłub okrętu zasło­nił im cały gwiezdny pej­zaż, frach­to­wiec zadrżał lekko – namie­rzono ich pro­mie­niami ścią­ga­ją­cymi, które zaczęły powoli wcią­gać sta­tek do widocz­nego już, roz­ja­rzo­nego nie­bie­skim bla­skiem otworu han­garu.

Dathan oparł się, kry­jąc twarz w dło­niach. Pokrę­cił głową, a potem poczuł ręce Mira­mir na swo­ich. Opu­ścił je na kolana i otwo­rzył oczy.

Spoj­rzał przez ilu­mi­na­tor – han­gar rósł w oczach. Obok prze­le­ciały dwa eskor­tu­jące ich X-wingi i lekko wylą­do­wały wewnątrz. Błę­kitny blask znik­nął – frach­to­wiec prze­szedł przez magne­tyczną osłonę.

– To by było na tyle. – Dathan wes­tchnął. – Koniec drogi.

– Nie wiemy tego na pewno – sprze­ci­wiła się Mira­mir.

Może miała rację. Może wyka­zy­wał się zbyt­nią ostroż­no­ścią – zbyt­nim cyni­zmem_._

Z gło­śni­ków znów roz­legł się ostry głos.

– Uwaga, nie­znany sta­tek. Pro­szę skie­ro­wać się do rampy wyj­ścio­wej i sto­so­wać się do pole­ceń.

Mira­mir odpięła pasy i wstała.

– No cóż – rze­kła, wzru­sza­jąc bez­rad­nie ramio­nami. – Przy­naj­mniej powie­dzieli „pro­szę”.

Dathan stał nie­ru­chomo. Serce waliło mu jak mło­tem. Czuł, jak Rey pró­buje wysu­nąć rączkę z jego dłoni. Spoj­rzał na nią.

– Tatu­siu, trzy­masz mnie za mocno!

Dathan omal się nie roze­śmiał, roz­luź­nił jed­nak palce, a potem pod­niósł głowę. Mira­mir roz­ma­wiała wła­śnie z jed­nym z pilo­tów X-win­gów. Męż­czy­zna wciąż był w nie­bie­skim kom­bi­ne­zo­nie, a pod pachą trzy­mał hełm. Towa­rzy­sząca mu pilotka ści­skała swój w ręce.

Stali w han­ga­rze przy ram­pie frach­towca. Póki co ofi­ce­ro­wie Nowej Repu­bliki pole­cili im jedy­nie zostać tam, gdzie byli, a kiedy zaczęli zada­wać pyta­nia, Mira­mir posta­no­wiła odpo­wia­dać.

Świet­nie doga­dy­wała się z ludźmi, Dathan dobrze o tym wie­dział, ale nie czuł się przez to o wiele lepiej. Nie mieli żad­nych doku­men­tów toż­sa­mo­ści, licen­cji i pozwo­leń, w ogóle żad­nych urzę­do­wych papie­rów, a ich stat­kowi bra­ko­wało ozna­ko­wa­nia, trans­pon­dera… w ogóle wszyst­kiego. Dathan mógł tylko żywić nadzieję, że urok oso­bi­sty Mira­mir podziała na ofi­ce­rów, bo oboje wie­dzieli, że cho­ciaż Nowa Repu­blika ofi­cjal­nie kon­tro­lo­wała znaczną część galak­tyki, ist­niały regiony, funk­cjo­nu­jące szczę­śli­wie w pokoju poza jej gra­ni­cami, nie­za­mie­rza­jące dołą­czyć do tej chwa­leb­nej orga­ni­za­cji poli­tycz­nej – lub nie­bę­dące do niej prze­ko­nane. Minęło sie­dem­na­ście lat, odkąd nad Endo­rem znisz­czono drugą Gwiazdę Śmierci, sie­dem­na­ście lat, odkąd ojciec Dathana – nawet teraz czuł ten chłód, pustkę, nie­mal zawrót głowy na samą myśl o Impe­ra­to­rze – poniósł klę­skę, a Impe­rium, któ­rym rzą­dził, się roz­pa­dło. To z pew­no­ścią dużo czasu, ale galak­tyka była duża, a racz­ku­jąca nowa wła­dza miała pod sobą wielki obszar – dosłow­nie i w prze­no­śni – do opa­no­wa­nia. Datha­nowi, obser­wu­ją­cemu to wszystko i marzą­cemu, żeby stary porzą­dek został zastą­piony nowym, wyda­wało się cza­sem, że Nowa Repu­blika w ogóle nic do tej pory nie zro­biła.

Ale teraz wszystko stało się sprawą czy­sto abs­trak­cyjną. Znaj­do­wali się w Dzi­kiej Prze­strzeni, na dosłow­nym pust­ko­wiu. Nawet Nowa Repu­blika nie mogła się poku­sić o obję­cie kon­troli nad tym tere­nem.

Prawda?

Mira­mir spoj­rzała na Dathana. Wykrzy­wiła usta i przy­brała typową dla sie­bie minę ozna­cza­jącą: „Nie mam poję­cia, co się dzieje”. Pode­szła do niego i Rey razem z dwoma pilo­tami. Wysoki męż­czy­zna stał sztywno wyprę­żony – był star­szy stop­niem, jak domy­ślił się Dathan. Spoj­rzał na niego i Rey, a na jego twa­rzy malo­wał się gry­mas może nie­ko­niecz­nie nie­chęci – ale cze­goś bar­dzo jej bli­skiego. Kobieta spra­wiała wra­że­nie znacz­nie sym­pa­tycz­niej­szej i przede wszyst­kim wyglą­dała na mniej nie­ufną.

Star­szy pilot prych­nął, popa­trzył na Mira­mir, a potem znów prze­niósł wzrok na Dathana.

– Jak rozu­miem, nie macie żad­nych papie­rów?

Dathan posłał mu uśmiech, który nie został odwza­jem­niony.

– Dobrze pan rozu­mie.

Pilo­towi zadrgały usta. Kobieta przy­sta­nęła obok niego. Uśmiech na jej twa­rzy wyda­wał się być natu­ralny.

– Przy­kro nam, że musimy to zro­bić – rze­kła – ale mamy obo­wią­zek zapy­tać, co tu robi­cie.

– Mógł­bym zapy­tać o to samo – odparł Dathan. Mira­mir zmarsz­czyła brwi i lekko pokrę­ciła głową. Męż­czy­zna nie zare­ago­wał, ale chłód w jego wzroku się spo­tę­go­wał.

– Jestem porucz­nik Zayc­ker Ashe­ron, a to moja sier­żant, Dina Dipurl. Znaj­du­je­cie się na pokła­dzie „Serca Gwiazdy”, okrętu dowo­dze­nia Eska­dry Halo. – Zadarł nos, jakby chciał popa­trzeć na nich jesz­cze bar­dziej z góry. – Młody czło­wieku, tra­fi­li­ście do bar­dzo nie­bez­piecz­nego zakątka galak­tyki.

Dathan ski­nął głową.

– Wła­śnie się o tym prze­ko­na­li­śmy. Jest to też – dodał – rejon bar­dzo odle­gły od Jądra. – Roz­ło­żył ręce. – Dzię­ku­jemy za ratu­nek, ale jeste­śmy zwy­kłymi podróż­ni­kami. Nie nale­żymy do waszej Repu­bliki i nie chcemy do niej nale­żeć.

Ashe­ron zje­żył się, ale mil­czał.

– W takim razie uznaj­cie to za ruty­nową kon­trolę – powie­działa sier­żant Dipurl. – Atak pira­tów to poważna sprawa. – Wyszcze­rzyła zęby i przy­kuc­nęła, żeby nie patrzeć z góry na dziew­czynkę. Uśmiech­nęła się do niej, a potem spoj­rzała na jej rodzi­ców. – Nikomu z was nic się nie stało? Wasz sta­tek nie wygląda naj­le­piej.

– Nasz hiper­na­pęd robi, co chce – przy­znała Mira­mir. – Cze­ka­li­śmy, aż spad­nie tem­pe­ra­tura moty­wa­tora, żeby wyko­nać kolejny skok. I wtedy zosta­li­śmy zaata­ko­wani.

– A czy ist­nieje jakiś powód, dla któ­rego mie­li­by­ście zostać zaata­ko­wani? – zapy­tał ostro Ashe­ron.

Dipurl wstała i pokrę­ciła głową.

– Panie porucz­niku, z całym sza­cun­kiem, ale czy piraci i inni ban­dyci potrze­bują jakie­go­kol­wiek powodu do ataku? To w końcu dla­tego tu jeste­śmy.

Ashe­ron uniósł brew.

– Nasze zada­nia są tajne, sier­żan­cie. – Usa­tys­fak­cjo­no­wany spo­kor­nia­łym wzro­kiem pod­wład­nej, spoj­rzał znowu na Dathana i Mira­mir.

– Dokąd zmier­za­cie?

– Tylko tędy prze­la­tu­jemy – mruk­nął Dathan.

Ashe­ron zro­bił kwa­śną minę. Zde­cy­do­wa­nie nale­żał do ludzi, według któ­rych wszystko musiało być wyko­nane zgod­nie z prze­pi­sami, tak jak trzeba.

– Ale dokąd dokład­nie?

Dathan i Mira­mir spoj­rzeli po sobie, a potem Mira­mir rze­kła:

– Nie wiemy.

– Jeste­ście jaki­miś noma­dami? – Ashe­ron znów pocią­gnął nosem. – A skąd przy­by­wa­cie?

Dathan już miał udzie­lić odpo­wie­dzi, ale Mira­mir go wyprze­dziła.

– Z Jakku – odparła.

– Ni­gdy nie sły­sza­łem o tym miej­scu.

Kła­mał. Dathan widział to wyraź­nie – Ashe­ron odpo­wie­dział zbyt szybko, chcąc oka­zać swoją wyż­szość i prze­wagę, jaką miał obec­nie nad nimi. Bitwa o Jakku odbyła się szes­na­ście lat temu, ale każdy, kto był w odpo­wied­nim wieku, pamię­tał tę nazwę i Ashe­ron z pew­no­ścią nale­żał do tego grona.

– Grozi nam nie­bez­pie­czeń­stwo – powie­działa poważ­nie Mira­mir. – Potrze­bu­jemy pomocy.

– Doprawdy? – Ton porucz­nika wyraź­nie sygna­li­zo­wał, że męż­czy­zny zupeł­nie nie inte­re­sują ich pro­blemy, dla niego liczyły się tylko odpo­wie­dzi na jego bez­ce­lowe pyta­nia. Spoj­rzał na Dinę Dipurl. – Sier­żan­cie, pro­szę zała­twić tę sprawę do końca. Ta drobna utarczka i tak nas za bar­dzo opóź­niła.

Mira­mir i Dathan spoj­rzeli na sie­bie. Ashe­ron popra­wił sobie hełm pod pachą i odwró­cił się, rusza­jąc do wyj­ścia, ale Mira­mir szybko go dogo­niła i zła­pała za ramię. Przy­sta­nął i spoj­rzał na jej rękę.

– Nie rozu­mie pan? – zapy­tała z nie­do­wie­rza­niem. – Potrze­bu­jemy pomocy. Czy Nowa Repu­blika nie powinna poma­gać ludziom? – Zde­ner­wo­wana Mira­mir wycią­gnęła spod dekoltu tuniki cienki srebrny łań­cu­szek. Pod­nio­sła go do góry, poka­zu­jąc wiszący na nim amu­let – przy­po­mi­nał sty­li­zo­wany szty­let i wyglą­dał dość… ponuro. – Ści­gają nas Sitho­wie.

Dathan poczuł chłód. Amu­let – tali­zman – nale­żał do niego. Miał go przez całe życie i nawet kiedy uciekł z domu, zabrał go ze sobą jako sym­bol wszyst­kiego, czego nie­na­wi­dził, i wszyst­kiego, czym nie zamie­rzał zostać. Zacho­wał go – ale nie był w sta­nie go nosić. Kilka lat temu wzięła go Mira­mir i obie­cała, że będzie go trzy­mać na sercu jako sym­bol tego, że ich miłość potrafi poko­nać wszel­kie zło.

Ashe­ron spoj­rzał na nią i uśmiech­nął się zaci­śnię­tymi ustami. Gry­mas ten nie tchnął ani odro­biną cie­pła czy choćby zain­te­re­so­wa­nia.

– Ach tak?

Dathan zamru­gał. Czy Ashe­ron naprawdę był takim igno­ran­tem? Nie spo­dzie­wał się żad­nej pomocy od Nowej Repu­bliki, ale czyżby ten ofi­cer nie wie­dział nawet, kim są Sitho­wie?

A może rze­czy­wi­ście nie wie­dział. Może sądził, że od dawna nie żyli, tak jak uwa­żała więk­szość miesz­kań­ców galak­tyki.

Gdyby tylko była to prawda… Dathan zer­k­nął na Mira­mir, ona jed­nak już krę­ciła z przy­gnę­bie­niem głową, wpa­tru­jąc się w amu­let. Miał ochotę ude­rzyć tego ofi­cera – z całej siły, ale wie­dział, jakby się to dla nich skoń­czyło, więc roz­luź­nił pięść, w którą odru­chowo zaci­snął palce.

– Nowa Repu­blika pomaga swoim oby­wa­te­lom, ow­szem – rzekł Ashe­ron, spo­glą­da­jąc z ukosa na Dathana, a potem znów utkwił wzrok w Mira­mir. – Ale jak mówi­li­ście, żyje­cie poza nią. – Spoj­rzał na nich łagod­niej i wes­tchnął. – Pozwolę sobie zasu­ge­ro­wać – cią­gnął cicho – żeby­ście, kiedy stąd odle­ci­cie, udali się gdzieś bli­żej Jądra. Tam będzie się wam podró­żo­wało bez­piecz­niej. – Odwró­cił się i rzu­cił: – Sier­żant Dipurl, raport za dzie­sięć minut. – Odma­sze­ro­wał w kie­runku głów­nych drzwi na końcu han­garu.

Mira­mir i Dathan spoj­rzeli po sobie. Dathan poczuł, jak Rey zaci­ska palce na jego dłoni i przy­kuc­nął, przy­tu­la­jąc ją mocno. Spoj­rzał przy oka­zji na spód statku. Jego wygląd mówił o nim wszystko – była to kupa złomu.

– Musi­cie nam pomóc – powie­dział ner­wowo, odwra­ca­jąc się do sier­żant. Mira­mir wzięła Rey za drugą rękę. – Sami mówi­li­ście, że nasz sta­tek daleko nie poleci.

Dipurl wes­tchnęła.

– Dobrze, zaraz mu się przyj­rzę. – Poło­żyła hełm na pokła­dzie obok rampy frach­towca i dała gestem znak, żeby weszli na sta­tek. – Ale musimy się sprę­żyć. Zoba­czę, czy dam radę coś szybko napra­wić. – Umil­kła na chwilę. – I chyba mam pomysł, dokąd może­cie stąd pole­cieć. Znam kogoś, kto ma u mnie dług, kogoś, kto współ­pra­co­wał z moim ojcem za cza­sów Soju­szu Rebe­lian­tów. Być może was przy­gar­nie, przy­naj­mniej do czasu, kiedy pora­dzi­cie sobie z naj­waż­niej­szymi napra­wami. – Przy­na­gliła ich ruchem dłoni. – I przy­kro mi, naprawdę mi przy­kro – rze­kła, wcho­dząc za nimi na sta­tek. – Jedyne, co mogę zro­bić, to zło­żyć raport. Może­cie mi opo­wie­dzieć, co to za Sith i co to za amu­let, a ja wpro­wa­dzę to do sys­temu. Może ktoś się tym zaj­mie.ROZDZIAŁ 3

MAU­ZO­LEUM,
NIE­ZNANE WSPÓŁ­RZĘDNE

TERAZ

Coś poru­sza się w ciem­no­ści – cień: długi, peł­znący przez otchłanną noc. Cień wymyka się kate­go­ry­za­cji: nie jest ani żywy, ani mar­twy.

To relikt. To… echo. Obec­ność z daw­nych cza­sów, zło, które jakoś prze­trwało, jakoś zna­la­zło na to spo­sób.

Zna­la­zło drogę_._

Jej oczy już go dostrze­gają. Czarny, jesz­cze czar­niej­szy, w ruchu – w wiecz­nym ruchu. Wyczuwa jego inte­li­gen­cję. Rozum – o tak, ale bez formy, bez mate­rial­nej tre­ści.

Mimo to jest tutaj – zawsze obecny.

Jej oczy zamy­kają się, bo nie ma zna­cze­nia, czy są otwarte czy zamknięte. Nie ma tu nic do zoba­cze­nia poza otchła­nią, nico­ścią, w któ­rej żyje cień.

W któ­rej gwał­tow­nie się roz­wija.

W ciem­no­ści, w wiecz­nej nocy w jej gło­wie.

A pustka nie mil­czy. Wręcz prze­ciw­nie. Jest kako­fo­nią, dźwię­kiem tak gło­śnym, że akty­wuje każdy nerw w jej ciele, choć wie, że jej fizyczne zmy­sły nie mają nic do usły­sze­nia.

To dźwięk bólu. Dźwięk śmierci. Dźwięk tysiąca tysięcy dusz krzy­czą­cych z roz­pa­czy i cier­pie­nia, tuż przed zamilk­nię­ciem na wieki. Bra­cia i sio­stry. Syno­wie i córki.

Matki i ojco­wie. Strączki, gałę­zięta, kocięta. Lato­ro­śle zarod­ni­kowe i matki z nor, ojco­wie prze­strzeni i ich pobra­tymcy, ich kla­stry genów i ich odro­sty. Przy­chó­wek i potom­stwo. Dzieci.

Całe poko­le­nia żywych – uni­ce­stwione, ich krzyki ago­nii pochło­nięte i pozo­sta­wione, by na zawsze roz­brzmie­wały echem, uwię­zione w mrocz­nym naczy­niu spo­rzą­dzo­nym wieki temu przez nie­zwy­kłą, nie­ludzką potęgę.

Przez ciem­ność.

Przez cień, długi cień.

Inny dźwięk. Głos z dale­kiej prze­szło­ści. Jest bar­dzo odle­gły – woła­nie roz­brzmie­wa­jące w ogrom­nej doli­nie prze­strzeni i czasu.

Głos brzmi strasz­nie.

I tak jej zna­jomy, jak jej wła­sny.

JUŻ NIE­BA­WEM.

Otwiera złote oczy. Miej­sce, w któ­rym się znaj­duje, jest jasne i miło­sier­nie ciche. Dzwoni jej w uszach, a nagła nie­obec­ność krzy­ków oka­zuje się nie­mal tak bole­sna jak wcze­śniej one same. Echo głosu wciąż roz­brzmiewa w jej umy­śle.

Powoli, powoli przy­po­mina sobie, gdzie się znaj­duje. Leży na pod­ło­dze. Mru­ga­niem oczu przy­wraca świat wokół do ist­nie­nia, pod­nosi rękę i dotyka twa­rzy. Czuje coś cie­płego i mokrego. Krew na czub­kach jej pal­ców ma jasno­nie­bie­ski odcień pan­to­rań­skiego nieba.

Pomiesz­cze­nie jest oświe­tlone migo­czą­cym pło­mie­niem, a pło­mień ten roz­ja­śnia cokół zbu­do­wany z mete­ory­to­wego żelaza. Obok niego leży maska z tego samego mate­riału. Jej oczo­doły spo­glą­dają w inną stronę. Koły­sze się, łagod­nie, zupeł­nie jakby została wła­śnie rzu­cona na pod­łogę.

Patrzy na tył maski, obłą nicość, ciem­ność, głę­boki cień.

I znów sły­szy ten głos.

JUŻ NIE­BA­WEM.

JUŻ NIE­BA­WEM.

Jej powieki opa­dają i zasy­pia, prze­cho­dząc z jed­nego kosz­maru w drugi, w mroku nocy, w ciem­no­ści prze­strzeni.

Kiedy się budzi, sły­szy inny dźwięk, nowo­cze­sny, wyda­wany przez jakieś urzą­dze­nie. Pod­nosi się z lego­wi­ska, nie zwra­ca­jąc uwagi na pul­su­jący ból w gło­wie i odrę­twiałe koń­czyny.

Bo nie może kazać im na sie­bie cze­kać. Są cier­pliwi, o tak – wręcz iry­tu­jąco.

Ale też szybko wpa­dają we wście­kłość, a ona wła­śnie tego nie śmia­łaby uczy­nić – roz­zło­ścić ich.

Zgo­dziła się im pomóc. Oni zgo­dzili się poka­zać jej drogę.

Taka była umowa.

A ona nie zrobi niczego, co mogłoby zachwiać tym poro­zu­mie­niem.

Wsta­jąc, włą­cza komu­ni­ka­tor i jej oto­cze­nie nagle zostaje oświe­tlone elek­trycz­nym, błę­kit­nym bla­skiem holo­gramu. Obraz drży i pul­suje, prze­ry­wany zakłó­ce­niami chro­nią­cymi poło­że­nie kon­tak­tu­ją­cej się z nią osoby.

Kobieta klęka przed posta­cią spo­witą w ciem­ność, któ­rej kap­tur led­wie zasła­nia twarz owi­niętą cia­sno gru­bymi, czar­nymi ban­da­żami – tak kryją swoje obli­cza wszy­scy wyznawcy Wiecz­nych Sithów.

Nie wie dla­czego, ale jej to nie obcho­dzi.

Jest jed­nak posłuszna.

– Co roz­ka­żesz, panie? – pyta, powta­rza­jąc lita­nię odbi­ja­jącą się echem przez czas, niczym krzyki w masce, którą – jak wie­działa – będzie musiała zało­żyć już nie­ba­wem.

Ogromna postać mówi, a ona słu­cha i zasta­na­wia się, czy to ostatni raz – czy kie­dy­kol­wiek dotrzy­mają obiet­nicy.

Być może pew­nego dnia zażą­dają zbyt wiele.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: