Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars Dynastia Thrawna. Wyższe dobro - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
41,00

Star Wars Dynastia Thrawna. Wyższe dobro - ebook

Książka „Star Wars: Wyższe dobro” to druga odsłona serii „Dynastia Thrawna” osadzonej w uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Zobacz, o czym opowiada! „Dynastia Thrawna Tom 2: Wyższe dobro” jest kontynuacją losów tytułowego bohatera przedstawionych wcześniej w powieści „Star Wars: Chaos”. Thrawn jako dowódca floty Imperium Chissów musi stawić czoła kolejnym niebezpieczeństwom, które zagrażają jego ludowi.

O czym opowiada „Star Wars: Dynastia Thrawna. Wyższe dobro”?

„Dynastia Thrawna: Wyższe dobro. Tom 2” to kolejna część historii jednego z najbardziej znanych czarnych charakterów serii „Gwiezdne wojny”. Zanim Thrawn został wielkim admirałem Imperium Galaktycznego i jednym z najbliższych współpracowników Palpatine’a, kierował flotą swojej rodzinnej planety Csilla położonej w Nieznanych Regionach. Wydarzenia z tego okresu przybliża czytelnikom trylogia „Star Wars: Dynastia Thrawna”. „Wyższe dobro” przedstawia historię Thrawna po jego wielkim zwycięstwie odniesionym nad przeciwnikami Domu Mitthów – znamienitego rodu panującego na Csilli. Triumf admirała nie sprawia jednak, że wrogowie Imperium znikają. Jako że flota Chissów uchodzi za niezwyciężoną, nieprzyjaciele zmieniają strategię działania i zamiast otwartej konfrontacji wybierają spiskowanie. Thrawn staje przed trudnym zadaniem: tym razem musi ocalić swoją planetę nie z pomocą wojskowej taktyki, lecz z wykorzystaniem sprytu. „Dynastia Thrawna. Tom 2” spodoba się fanom „Gwiezdnych wojen”, którzy chcą poznać bliżej postać słynnego admirała i kolejny raz przeżyć niesamowite przygody w ulubionym uniwersum. Książka to również dobra pozycja dla miłośników literatury science fiction.

O autorze książki „Star Wars: Wyższe dobro”

Twórcą powieści „Dynastia Thrawna. Wyższe dobro” jest amerykański pisarz Timothy Zahn. Autor urodził się 1 września 1951 roku w Chicago. Debiutancką powieść „Wyzwolenie: Czarne komando” wydał w 1983 roku. Rok później został uhonorowany Nagrodą Hugo za opowiadanie „Cascade Point”. Zahn ma w swojej bibliografii kilkadziesiąt tytułów z gatunku science fiction. Największą sławę przyniosły mu książki i opowiadania osadzone w świecie „Gwiezdnych wojen” – w szczególności serie „Dynastia Thrawna” oraz „Ręka Thrawna”.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-088-7
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRA­MA­TIS PER­SO­NAE

Dra­ma­tis Per­so­nae

THRAWN | Mitth’raw’nuru­odo – zasłu­żony adop­to­wany rodziny Mit­thów

ZIARA | Irizi’ar’alani – zro­dzona z krwi człon­kini rodziny Irizi

THA­LIAS | Mitth’ali’astov – zasłu­żona adop­to­wana rodziny Mit­thów

THUR­FIAN | Mitth’urf’ianico – syn­dyk rodziny Mit­thów

SAMA­KRO | Ufsa’mak’ro – zasłu­żony adop­to­wany rodziny Ufsa

GENE­RAŁ BA’KIF

CHE’RI – gwiaz­do­ga­torka

QILORI Z UAN­DU­ALONU – nawi­ga­tor, czło­nek Tro­pi­cieli (nie­wy­wo­dzący się z rasy Chis­sów)

GENE­RAŁ YIV DOBRO­CZYŃCA – dowódca Nikar­du­nów

Dyna­stia Chis­sów

Dzie­więć Rodzin Rzą­dzą­cych

-------- --------
UFSA PLIKH
IRIZI BOADIL
DASKLO MITTH
CLARR OBBIC
CHAF
-------- --------

Hie­rar­chia rodzinna Chis­sów

-------------------- -------------------------
ZRO­DZONY Z KRWI ZRO­DZONY W PRÓ­BIE
KUZYN ZASŁU­ŻONY ADOP­TO­WANY
DOSTOJNY KREW­NIAK
-------------------- -------------------------

Hie­rar­chia poli­tyczna

PATRIAR­CHA – głowa rodziny

MÓWCA – główny syn­dyk rodziny

SYN­DYK – czło­nek Syn­dy­kury, głów­nego organu rzą­dzą­cego Dyna­stią

PATRIEL – zaj­muje się spra­wami rodziny na danej pla­ne­cie

RADNY – zaj­muje się spra­wami rodziny na danym tery­to­rium

ARY­STOKR – urzęd­nik śred­niego szcze­bla jed­nej z Dzie­wię­ciu Rodzin Rzą­dzą­cychROZ­DZIAŁ 1

Przez te wszyst­kie lata w Chis­sań­skiej Eks­pan­syj­nej Flo­cie Obron­nej admi­rał Ar’alani prze­żyła ponad pięć­dzie­siąt bitew i pomniej­szych starć. Podob­nie jak bitwy – każda oka­zy­wała się prze­cież inna – tak i prze­ciw­nicy bar­dzo się od sie­bie róż­nili. Nie­któ­rzy odzna­czali się spry­tem, inni ostroż­no­ścią, a jesz­cze inni, zwłasz­cza dowódcy z poli­tycz­nego nada­nia, któ­rych awan­so­wano na sta­no­wi­ska wyma­ga­jące umie­jęt­no­ści sta­now­czo prze­wyż­sza­ją­cych ich wła­sne, wyka­zy­wali się jedy­nie żało­sną nie­kom­pe­ten­cją. Róż­niły się rów­nież sto­so­wane stra­te­gie i tak­tyki, od pro­stych, przez zawi­kłane, po strasz­li­wie bru­talne. Bitwy także koń­czyły się róż­nie, cza­sem bez roz­strzy­gnię­cia, czę­sto klę­ską wroga, a nie­kiedy porażką Chis­sów.

Ni­gdy jed­nak do tej pory Ar’alani nie doświad­czyła jed­no­cze­śnie tak zawzię­tej deter­mi­na­cji i poczu­cia cał­ko­wi­tej bez­sen­sow­no­ści, jak wów­czas, gdy patrzyła na to, co wła­śnie się przed nią roz­gry­wało.

– Uwa­żaj, „Czujny”. Lecą na was jesz­cze cztery, na ster­bur­cie, z dołu. – Z gło­śnika na mostku roz­legł się głos star­szej kapi­tan Xodlak’in’daro. W jej dźwięcz­nym alcie jak zwy­kle brzmiał chłodny spo­kój.

– Przy­ję­łam, „Gray­sh­rike” – odparła Ar’alani, spo­glą­da­jąc na ekran tak­tyczny. Zza małego księ­życa rze­czy­wi­ście wyło­niły się cztery nikar­duń­skie kano­nierki, sunąc z pełną mocą ku „Czuj­nemu”_. –_ Wygląda na to, że paru spóź­nial­skich też pró­buje się zała­pać na waszą imprezę.

– Zaraz się nimi zaj­miemy, pani admi­rał – powie­działa Lakinda.

– Dobrze. – Ar’alani patrzyła uważ­nie na sześć łodzi rakie­to­wych, które wysu­nęły się zza kadłuba krą­żow­nika bojo­wego, znisz­czo­nego przez jej okręt i dwie inne jed­nostki chis­sań­skie pięt­na­ście minut wcze­śniej. Takie ukrad­kowe podej­ście za tę osłonę wyma­gało spo­rej pomy­sło­wo­ści. Wielu rów­nie kom­pe­tent­nych dowód­ców posta­wi­łoby w takiej sytu­acji na roz­wagę, tę roz­sąd­niej­szą sio­strę męstwa, i wyko­rzy­sta­łoby swoje umie­jęt­no­ści, aby wyco­fać się z bitwy, w któ­rej nie mieli szans na zwy­cię­stwo.

Ostatni wal­czący Nikar­du­no­wie nie brali tego jed­nak pod uwagę. Zamie­rzali się poświę­cić, rzu­cić na okręty Chis­sów, które wypę­dziły ich z kry­jó­wek – ewi­dent­nie po to, żeby w samo­bój­czym amoku znisz­czyć choć część sił znie­na­wi­dzo­nego wroga.

Tak się jed­nak nie sta­nie. A na pewno nie dziś. I zde­cy­do­wa­nie nie spo­tka to okrę­tów Ar’alani.

– Thrawn, „Gray­sh­rike” wdep­nął w kolejne gniazdo noco­ła­zów! – zawo­łała. – Możesz im pomóc?

– Oczy­wi­ście – odparł star­szy kapi­tan Mitth’raw’nu-ruodo. – Kapi­tan Lakindo, jeśli skrę­ci­cie o trzy­dzie­ści stopni na ster­burtę, uda nam się, jak sądzę, wcią­gnąć waszych napast­ni­ków w krzy­żowy ogień.

– Trzy­dzie­ści stopni, przy­ję­łam – powie­działa Lakinda. Ar’alani ujrzała na ekra­nie tak­tycz­nym, jak „Gray­sh­rike” robi miej­sce dla nad­la­tu­ją­cych łodzi rakie­to­wych i kie­ruje się w stronę „Sprin­ghawka”_. –_ Cho­ciaż, z całym sza­cun­kiem dla pani admi­rał, moim zda­niem to raczej szcze­niaczki, a nie noco­łazy.

– Zga­dzam się – przy­tak­nął Thrawn. – Jeśli to te same, które – jak nam się zda­wało – zostały znisz­czone przez eks­plo­zję krą­żow­nika, żadna nie powinna mieć już wię­cej niż jedną rakietę.

– Z naszych danych wynika, że dwie nie mają ich wcale – spro­sto­wała Lakinda. – Czyli zapewne lecą dla samej chwały męczeń­stwa.

– Skąd­inąd prze­re­kla­mo­wa­nej – stwier­dziła zgryź­li­wie Ar’alani. – Wąt­pię, żeby kto­kol­wiek miał w naj­bliż­szym cza­sie wygła­szać tam ele­gijne pochwały ku czci Yiva Dobro­czyńcy. Wutroow?

– Sfery gotowe, pani admi­rał – zamel­do­wała star­sza kapi­tan Kiwu’tro’owmis z dru­giej strony mostka „Czuj­nego”. – Możemy już zepsuć im zabawę?

– Jesz­cze chwila – odparła Ar’alani, oce­nia­jąc sytu­ację na ekra­nie tak­tycz­nym. Dzięki wyłą­cza­ją­cym elek­tro­nikę sfe­rom pla­zmo­wym mogli uniesz­ko­dli­wić ata­ku­ją­cych bez koniecz­no­ści nisz­cze­nia wytrzy­ma­łych kadłu­bów ze stopu nyix, z któ­rego wyko­ny­wano opan­ce­rze­nie więk­szo­ści okrę­tów w tej czę­ści Cha­osu. Mniej­sze jed­nostki myśliw­skie, takie jak nikar­duń­skie łodzie rakie­towe, zmie­rza­jące wła­śnie w kie­runku „Czuj­nego”, były szcze­gól­nie podatne na takie ataki.

Mniej­sze łodzie poru­szały się jed­nak zwin­niej niż więk­sze jed­nostki wojenne i cza­sami dzięki zręcz­nym uni­kom potra­fiły umknąć przed nie­bez­pie­czeń­stwem, jeśli sto­sun­kowo powolne sfery pla­zmowe wystrze­lono zbyt wcze­śnie.

Do tego typu sza­cun­ków uży­wano spe­cjal­nych tabel i wykre­sów, ale Ar’alani wolała pole­gać na wła­snym wzroku i doświad­cze­niu.

I to wła­śnie doświad­cze­nie mówiło jej, że była to dla nich nie­ocze­ki­wana szansa na zwy­cię­stwo. Jesz­cze dwie sekundy…

– Wystrze­lić sfery! – roz­ka­zała.

Roz­legł się stłu­miony huk – z wyrzutni wyle­ciały sfery pla­zmowe. Ar’alani nie odry­wała wzroku od ekranu tak­tycz­nego. Ode­braw­szy sygnały o ataku, łodzie rakie­towe gwał­tow­nie zbo­czyły z kursu, pró­bu­jąc wymi­nąć zagro­że­nie. Ostat­niej pra­wie się udało. Sfera roz­bły­sła na jej tyl­nej lewej bur­cie i spa­ra­li­żo­wała jej sil­niki – łódź, wiru­jąc, odda­liła się po wek­to­rze uniku. Inne ładunki ude­rzyły pozo­stałe trzy jed­nostki w sam śro­dek kadłu­bów, uni­ce­stwia­jąc ich główne sys­temy. Łodzie bez­wład­nie pod­ry­fo­wały w kosmos.

– Trzy zała­twione, jedna wciąż zipie – zamel­do­wała Wutroow. – Mamy je zabez­pie­czyć?

– Z tym na razie się wstrzy­maj – pole­ciła Ar’alani. Zanim sys­temy łodzi rakie­to­wych znowu zaczną dzia­łać, miało minąć jesz­cze co naj­mniej kilka minut. A w mię­dzy­cza­sie… – Thrawn? – rzu­ciła. – Zaj­mij się tym.

– Tak jest, pani admi­rał.

Ar’alani prze­nio­sła wzrok na „Sprin­ghawka”_._ Nor­mal­nie ni­gdy nie zro­bi­łaby cze­goś takiego kapi­ta­nowi okrętu w swo­jej gru­pie zada­nio­wej: nikomu nie wyda­łaby tak nie­ja­snego roz­kazu z zało­że­niem, że pod­władny odgad­nie jej inten­cje. Ale ona i Thrawn współ­pra­co­wali ze sobą na tyle długo, że musiał zoba­czyć to, co ona – była tego pewna – i będzie wie­dział dokład­nie, czego Ar’alani od niego ocze­kuje.

I tak też się stało. Gdy cztery chwi­lowo uniesz­ko­dli­wione łodzie rakie­towe odda­lały się w róż­nych kie­run­kach, z dziobu „Sprin­ghawka” wystrze­lił pro­mień ścią­ga­jący, pochwy­cił jedną z nich i zaczął nią manew­ro­wać.

Umiesz­cza­jąc ją dokład­nie na kur­sie prze­ci­na­ją­cym tra­jek­to­rie jed­no­stek pru­ją­cych w kie­runku „Gray­sh­rike’a”.

Nikar­du­no­wie, cał­ko­wi­cie sku­pieni na samo­bój­czym ataku na krą­żow­nik Chis­sów, dali się zasko­czyć. Nie zauwa­żyli skie­ro­wa­nej w ich stronę łodzi i dopiero w ostat­niej chwili roz­pro­szyli się, uni­ka­jąc zagro­że­nia.

To jed­nak zakłó­ciło reali­za­cję ich planu. Sytu­ację pogar­szał też fakt, że Thrawn urzą­dził wszystko tak, aby odwró­cić ich uwagę dokład­nie w chwili, w któ­rej nikar­duń­skie myśliwce zna­la­zły się w peł­nym zasięgu lase­rów spek­tral­nych „Sprin­ghawka”. Rakie­tówki wciąż pró­bo­wały powró­cić do szyku, kiedy ude­rzyły w nie wiązki lase­rowe.

Dwa­dzie­ścia sekund póź­niej ta część prze­strzeni stała się wolna od wro­gów.

– Dobra robota. – Ar’alani rzu­ciła okiem na ekran tak­tyczny. Oprócz uszko­dzo­nych łodzi rakie­to­wych tylko dwa statki Nikar­du­nów na­dal wyka­zy­wały oznaki życia. – Wutroow, zabierz nas w stronę celu siód­mego. Wykoń­czymy go lase­rami spek­tral­nymi. To powinno wystar­czyć. „Gray­sh­rike”, jak sytu­acja?

– Na­dal pra­cu­jemy nad sil­ni­kami, pani admi­rał – odpo­wie­działa Lakinda. – Ale kadłub już jest szczelny, a inży­nie­ro­wie twier­dzą, że za kwa­drans lub nawet szyb­ciej powin­ni­śmy odzy­skać pełną moc.

– Dobrze – odparła Ar’alani, przy­glą­da­jąc się uważ­nie szcząt­kom i pokie­re­szo­wa­nym okrę­tom widocz­nym przez ilu­mi­na­tor „Czuj­nego”. Chyba ni­gdzie już nie cza­iły się inne jed­nostki…

Choć tak prze­cież myślała i przed­tem, zanim zza kadłuba krą­żow­nika nagle wyło­niło się sześć łodzi rakie­to­wych. W cha­osie bitwy kilka małych stat­ków mogło się prze­cież jesz­cze gdzieś przy­czaić w nadziei, że nikt ich nie zauważy, dopóki nie nadej­dzie pora na szybki, samo­bój­czy atak.

A w tej chwili „Gray­sh­rike”, z wyłą­czo­nymi głów­nymi sil­ni­kami, był oczy­wi­stym celem.

– „Sprin­ghawk”_,_ zostań przy „Gray­sh­rike’u” – pole­ciła. – Dwoma ostat­nimi zaj­miemy się my.

– Pani admi­rał, to naprawdę nie jest konieczne. – W gło­sie Lakindy zabrzmiała nuta sta­ran­nie tłu­mio­nego pro­te­stu. – Na­dal możemy manew­ro­wać i jeste­śmy w sta­nie wal­czyć.

– Skup­cie się na napra­wie – powie­działa Ar’alani. – Jeśli zacznie­cie się nudzić, może­cie wykoń­czyć te cztery rakie­tówki, kiedy odzy­skają kon­trolę nad elek­tro­niką.

– Nie damy im szansy na kapi­tu­la­cję? – zapy­tał Thrawn.

– Możesz im to zapro­po­no­wać, jeśli chcesz – odparła Ar’alani. – Wąt­pię, żeby tę pro­po­zy­cję przy­jęli. Nie zacho­wają się ina­czej niż ich nie­ży­jący towa­rzy­sze. Ale chęt­nie się zdzi­wię. – Zawa­hała się. – „Gray­sh­rike”, możesz rów­nież roz­po­cząć pełny skan tego obszaru. Może się tu gdzieś czaić jesz­cze ktoś inny, a ja mam dość napast­ni­ków, któ­rzy wyska­kują znie­nacka i zaczy­nają do nas walić.

– Tak jest, pani admi­rał! – oznaj­miła Lakinda.

Ar’alani uśmiech­nęła się do sie­bie. Lakinda nie podzię­ko­wała otwar­cie, ale w jej gło­sie brzmiała wyraźna wdzięcz­ność. Spo­śród wszyst­kich ofi­ce­rów w gru­pie zada­nio­wej Ar’alani Lakinda wyróż­niała się naj­więk­szym sku­pie­niem i deter­mi­na­cją. Nie zno­siła też, kiedy ją pomi­jano przy jakimś przed­się­wzię­ciu.

Lekki powiew powie­trza zasy­gna­li­zo­wał Ar’alani, że obok jej fotela ktoś sta­nął. Wutroow.

– Miejmy nadzieję, że wię­cej ich już nie ma – stwier­dziła pierw­sza ofi­cer „Czuj­nego”. – Vako­wie powinni teraz spać spo­koj­niej. – Zasta­no­wiła się przez chwilę. – I Syn­dy­kura też.

Ar’alani wyci­szyła komu­ni­ka­tor. Na ile mogła się domy­ślać, naj­wyż­szy organ wła­dzy w Dyna­stii Chis­sów wyka­zy­wał taki brak entu­zja­zmu wobec tej misji porząd­ko­wej, jak to tylko było moż­liwe u poli­ty­ków.

– Nie wie­dzia­łam, że Syn­dy­kura mar­twi się poten­cjal­nymi ata­kami Nikar­du­nów na Kom­bi­nat Vak – rze­kła.

– Jestem pewna, że ma to gdzieś – prych­nęła Wutroow. – I jestem tak samo pewna, że nie­po­koi ją, czemu tu jeste­śmy i czemu anga­żu­jemy się w takie wojenne akcje.

Ar’alani unio­sła brwi.

– Mówisz tak, jak­byś już wie­działa, dla­czego tak jest.

– Nie, wcale nie. – Wutroow spoj­rzała na Ar’alani zna­cząco. Jak zwy­kle to spoj­rze­nie wyszło jej dosko­nale. – Mia­łam nadzieję, że pani to wie.

– Nie­stety, Ary­sto­kra ostat­nio rzadko się ze mną kon-sul­tuje.

– Co cie­kawe, ze mną też – stwier­dziła Wutroow. – Ale z pew­no­ścią mają swoje powody.

Ar’alani ski­nęła głową. Dzie­więć Rodzin Rzą­dzą­cych – zgod­nie z ofi­cjalną poli­tyką Dyna­stii – zwy­kle cał­ko­wi­cie prze­ciw­sta­wiało się wszel­kim dzia­ła­niom mili­tar­nym, chyba że doszło do bez­po­śred­niego ataku na jedną z pla­net lub inne posia­dło­ści Chis­sów. Zapewne po prze­słu­cha­niu gene­rała Yiva Dobro­czyńcy i prze­ana­li­zo­wa­niu jego baz danych i zapi­sów uzy­skano potwier­dze­nie, że Nikar­du­no­wie naprawdę sta­no­wili bez­po­śred­nie zagro­że­nie i w związku z tym Syn­dy­kura zgo­dziła się nagiąć nor­malne zasady.

– Dobrze choć, że Thrawn na pewno jest zado­wo­lony – kon­ty­nu­owała Wutroow. – Rzadko się zda­rza, żeby ktoś dostał jed­no­cze­śnie potwier­dze­nie, że miał rację, i moż­li­wość doko­na­nia odwetu.

– Jeśli pró­bu­jesz mnie pod­pu­ścić, żebym ci wyja­wiła, o czym Thrawn i ja roz­ma­wia­li­śmy z naczel­nym gene­ra­łem Ba’kifem przed tą małą wyprawą, to się roz­cza­ru­jesz! – prych­nęła Ar’alani. – Ale tak, star­szy kapi­tan Thrawn z pew­no­ścią cie­szy się z takiego obrotu spraw.

– Tak jest – odparła Wutroow. W jej gło­sie natych­miast zaszła sub­telna zmiana: nie brzmiała już jak przy­ja­ciółka pani admi­rał, lecz jak jej pierw­sza ofi­cer. – Wcho­dzimy w zasięg siód­mego celu.

– Dosko­nale – oznaj­miła Ar’alani. – Strze­lać, kiedy będzie­cie gotowi.

– Tak jest. – Wutroow kar­nie ski­nęła głową i ruszyła przez mostek na swoje sta­no­wi­sko. – Oeskym, przy­go­to­wać lasery! – zawo­łała do ofi­cera uzbro­je­nia.

Dwie minuty póź­niej było po wszyst­kim. Ar’alani pole­ciła, by zawró­cono, i odkryła, że ostat­nie cztery łodzie rakie­towe znik­nęły. W miej­scu, w któ­rym się uprzed­nio znaj­do­wały, wid­niały chmury szcząt­ków. Prze­mknęło jej przez głowę, żeby zapy­tać Thrawna i Lakindę, czy zapro­po­no­wali Nikar­du­nom zło­że­nie broni, ale uznała, że to strata czasu. Wróg został uni­ce­stwiony i tylko to się liczyło.

– Wszy­scy dobrze się spi­sali – powie­działa Ar’alani, kiedy Wutroow znów przy niej sta­nęła. – Kapi­ta­nie Thrawn, ja i „Gray­sh­rike” pora­dzimy sobie z resztą misji. Udzie­lam panu pozwo­le­nia na odlot.

– Jeśli jest pani tego pewna, pani admi­rał – odparł Thrawn.

– Jestem – potwier­dziła Ar’alani. – Niech wam sprzyja szczę­ście wojow­nika.

– I wam rów­nież – odrzekł Thrawn. – „Sprin­ghawk” bez odbioru.

Wutroow odchrząk­nęła.

– Jak mnie­mam, cho­dzi o coś, czego doty­czyła roz­mowa z naczel­nym gene­ra­łem Ba’kifem?

– Możesz mnie­mać, co ci się podoba – mruk­nęła Ar’alani.

– A! – odparła Wutroow. – No cóż. Skoro to wszystko, zabiorę się do spo­rzą­dze­nia raportu z tej bitwy.

– Dzię­kuję.

Ar’alani obser­wo­wała, jak Wutroow pod­cho­dzi do sta­no­wi­ska moni­to­ro­wa­nia sys­te­mów. Pierw­sza ofi­cer miała rację przy­naj­mniej w jed­nej spra­wie: Kom­bi­nat Vak poczuje naprawdę wielką ulgę i radość. Z ulgą ode­tchnie rów­nież Dzie­więć Rodzin Rzą­dzą­cych i Rada Hie­rar­chii Obron­nej. Czy jed­nak któ­ryś z tych dwóch orga­nów będzie z tego wszyst­kiego naprawdę zado­wo­lony? Zde­cy­do­wa­nie wąt­pliwe.

Naj­wyż­szy syn­dyk Mitth’urf’ianico cze­kał w Kolum­na­dzie Mil­cze­nia w słyn­nej, zabyt­ko­wej Sali Zgro­ma­dzeń przez pra­wie pół godziny, zanim osoba, z którą się umó­wił, w końcu przy­była na spo­tka­nie.

Nie szko­dzi. Cze­ka­jąc, Thur­fian mógł spo­koj­nie obser­wo­wać oto­cze­nie, roz­my­ślać i ukła­dać plany.

Obser­wo­wa­nie innych nie nastrę­czało dzi­siaj żad­nych pro­ble­mów. Kolum­nada Mil­cze­nia, owo neu­tralne, zapew­nia­jące pry­wat­ność miej­sce, w któ­rym tak lubili się spo­ty­kać Mówcy, syn­dycy i inni człon­ko­wie Ary­sto­kry, tego dnia – o dziwo – świe­ciło pust­kami. Zapewne dla­tego, że – jak podej­rze­wał Thur­fian – syn­dycy sie­dzieli w gabi­ne­tach nad naj­now­szym rapor­tem Rady doty­czą­cym roz­prawy z reszt­kami roz­pro­szo­nych sił gene­rała Yiva, zaś wcho­dzący w skład Ary­sto­kry człon­ko­wie śred­niego szcze­bla Rodzin Rzą­dzą­cych poma­gali im przy­go­to­wać się do nad­cho­dzą­cego posie­dze­nia Syn­dy­kury lub po pro­stu wyko­ny­wali swoje codzienne obo­wiązki w róż­nych rzą­do­wych agen­cjach. Mówcy, jako naj­wyżsi przed­sta­wi­ciele rodzin, praw­do­po­dob­nie pro­wa­dzili teraz dłu­gie roz­mowy, oma­wia­jąc sytu­ację i przyj­mu­jąc roz­kazy Patriar­chów, któ­rzy instru­owali ich, jak ma wyglą­dać ofi­cjalna reak­cja rodu po zakoń­cze­niu ana­lizy danych.

Roz­my­śla­nie przy­cho­dziło mu rów­nie łatwo. Thur­fian prze­czy­tał już raport, a przy­naj­mniej prze­brnął przez tyle stron, ile mógł znieść za jedy­nym razem. Spo­mię­dzy wszyst­kich woj­sko­wych danych, map i wykre­sów sub­tel­nie, ale wyraź­nie wyzie­rał fakt, że star­szy kapi­tan Thrawn znowu zabłysł – jak jasna gwiazda na nie­bie Csilli. I to pomimo tego, że nie zasto­so­wał się do ducha roz­ka­zów, nara­ził bez­cenną gwiaz­do­ga­torkę na śmier­telne nie­bez­pie­czeń­stwo i zary­zy­ko­wał wcią­gnię­cie Dyna­stii w rażąco nie­le­galną i nie­etyczną wojnę.

Thur­fian wciąż bie­dził się nad uło­że­niem planu dzia­ła­nia, kiedy w końcu pod­szedł do niego syn­dyk Irizi’stal’mustro.

Jak zwy­kle Zistalmu ode­zwał się dopiero wtedy, kiedy sta­nął przed Thur­fia­nem, poza zasię­giem słu­chu innych grup gawę­dzą­cych w Kolum­na­dzie.

– Witam, syn­dyku Thur­fia­nie – rzekł i ski­nął głową na powi­ta­nie. – Prze­pra­szam za spóź­nie­nie.

Pomimo powagi sytu­acji, którą mieli omó­wić, Thur­fian z tru­dem poha­mo­wał uśmiech. „Syn­dyku Thur­fianie”. Zistalmu nie wie­dział, że Thur­fian został wła­śnie wynie­siony na sta­no­wi­sko naj­wyż­szego syn­dyka; w Syn­dykurze waż­niej­szą funk­cję spra­wo­wali jedy­nie Mówcy.

Zistalmu nie znał jego nowego tytułu i praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie miał go poznać. Te sta­no­wi­ska sta­no­wiły ści­śle strze­żoną tajem­nicę rodzinną i wyko­rzy­sty­wano je wyłącz­nie w wewnętrz­nych spra­wach Syn­dy­kury, chyba że Mówca lub Patriar­cha uznali, że gdzieś potrzebny jest ktoś o dodat­ko­wym auto­ry­te­cie. Takie sytu­acje nale­żały jed­nak do rzad­ko­ści. Thur­fian najpraw­do­po­dob­niej będzie peł­nił tę funk­cję w tajem­nicy do czasu, kiedy zakoń­czy pracę i zaświad­czy o tym zale­d­wie pamiąt­kowy filar w sie­dzi­bie rodziny Mit­thów.

Nie potrze­bo­wał jed­nak, żeby kto­kol­wiek o tym wie­dział. Kochał tajem­nice do tego stop­nia, że mógł się nimi cie­szyć w poje­dynkę.

– Już mia­łem wycho­dzić – cią­gnął Zistalmu – kiedy nade­szła dele­ga­cja Xodla­ków i nie mogłem się ich pozbyć.

– Przy­szli do cie­bie? – zdzi­wił się Thur­fian.

– Nie, do Mówcy Zie­mola – odparł kwa­śno Zistalmu. – A on w swo­jej szla­chet­no­ści prze­ka­zał ich mnie.

– To do niego podobne – wes­tchnął Thur­fian ze współ­czu­ciem. – Niech zgadnę. Chcieli, żeby Irizi zaspon­so­ro­wali ich powrót do sta­tusu Rodziny Rzą­dzą­cej?

– A cóż innego? – wark­nął Zistalmu. – Przy­pusz­czam, że do cie­bie też cza­sami przy­cho­dzą dele­gaci z Czter­dziestki?

– Czę­ściej, niż­bym chciał – przy­znał Thur­fian. Cho­ciaż teraz, kiedy stał się naj­wyż­szym syn­dy­kiem, uwol­nił się od tego na zawsze. Tak jak Mówca Zie­mol skie­ro­wał Xodla­ków do Zistalmu, tak Thur­fian będzie mógł teraz prze­ka­zy­wać takie nie­przy­jemne obo­wiązki niż­szemu rangą syn­dy­kowi Mit­thów. – Zwy­kle chcą tylko wspar­cia lub tym­cza­so­wego soju­szu, ale wielu z nich pra­gnie też dostać się do Dzie­wię­ciu Rodzin. Cza­sami marzy mi się, że pod­su­wam pro­jekt ustawy, w któ­rym liczbę Rodzin Rzą­dzą­cych okre­śli się już raz na zawsze jako dzie­więć.

– Chęt­nie bym to poparł – powie­dział Zistalmu. – Choć warto też mieć na uwa­dze nie­za­mie­rzone skutki takiego prze­pisu. Gdyby w przy­szło­ści Syn­dy­kura zade­cy­do­wała, że znowu chce zali­czyć do tego grona Xodla­ków, a może nawet Sty­blów, mogłaby wyrzu­cić Mit­thów, żeby zro­bić dla nich miej­sce.

– Do tego ni­gdy nie doj­dzie – odparł sta­now­czo Thur­fian. – A skoro mowa o nie­za­mie­rzo­nych skut­kach, zakła­dam, że prze­czy­ta­łeś już naj­now­szy raport Rady?

– O kam­pa­nii nikar­duń­skiej? – Zistalmu ski­nął głową. – Ten twój Thrawn po pro­stu nie potrafi prze­gry­wać, prawda?

– Moim zda­niem prze­grywa cały czas – wark­nął Thur­fian. – Pro­blem polega na tym, że po każ­dej kata­stro­fie, w któ­rej macza palce, tak szybko osiąga olśnie­wa­jący suk­ces, że wszy­scy zapo­mi­nają o tym, co się stało wcze­śniej, lub posta­na­wiają to zigno­ro­wać.

– I nie prze­szka­dza im, że za Thraw­nem muszą wiecz­nie podą­żać sprzą­ta­cze, któ­rzy zamia­tają jego bała­gan – stwier­dził zgryź­li­wie Zistalmu. – Nie wiem, Thur­fia­nie. Zaczy­nam się zasta­na­wiać, czy kie­dy­kol­wiek będziemy w sta­nie go zała­twić. – Uniósł brwi. – I szcze­rze mówiąc, zaczy­nam się też zasta­na­wiać, czy sam tego na­dal chcesz.

– Jeśli cof­niesz się myślami do prze­szło­ści, to może przy­po­mnisz sobie, że po raz pierw­szy poru­szy­łem ten temat, kiedy Thrawn też wła­śnie odniósł suk­ces – odparł sztywno Thur­fian. – Nie spadł jesz­cze ze swo­jego nie­wia­ry­god­nie wyso­kiego szczytu, to prawda, ale czy twoim zda­niem cie­szy mnie to, że idzie naprzód bez prze­szkód?

– Przy­nosi zaszczyt Mit­thom – odpa­ro­wał oschłym tonem Zistalmu.

– Zaszczyt, który jutro może roz­pły­nąć się w nicość – żach­nął się Thur­fian. – Wraz z wszel­kimi suk­ce­sami, któ­rymi opro­mie­nił całą Dyna­stię. Nie, Zistalmu. Możesz być pewien, że na­dal chcę się go pozbyć. Pro­blem tylko w tym, jak postą­pić, żeby jego osta­teczna klę­ska spo­wo­do­wała jak naj­mniej­sze szkody.

– Masz rację – powie­dział Zistalmu. Thur­fian odniósł jed­nak wra­że­nie, że nie zdo­łał go cał­ko­wi­cie prze­ko­nać. Ale w tej chwili wystar­czy­łaby mu nawet współ­praca na pół gwizdka. – Zakła­dam, że masz pomysł?

– Zalą­żek pomy­słu, tak – odparł Thur­fian. – Chcemy, żeby w chwili klę­ski znaj­do­wał się jak naj­da­lej od Dyna­stii, prawda? Jedna z moż­li­wo­ści to prze­ko­na­nie Rady, żeby wysłała go prze­ciwko Paata­atu­som.

– Czego Rada nie zrobi – skwi­to­wał Zistalmu. – I tak w tej chwili, przy Nikar­du­nach, nagi­nają mocno prze­pisy o ata­kach wyprze­dza­ją­cych. Nie zmie­nią nagle zda­nia i nie wyślą go prze­ciwko komuś innemu. A z pew­no­ścią nie bez pro­wo­ka­cji.

– A co, gdyby doszło do pro­wo­ka­cji? A kon­kret­nie, co by się stało, gdyby zaczęły krą­żyć plotki, że Paata­atu­so­wie sprzy­mie­rzają się z dużą bandą pira­tów, aby nas zaata­ko­wać? Syn­dy­kura i Rada zechcia­łyby przy­naj­mniej, żeby ktoś tam pole­ciał i zba­dał, czy to moż­liwe.

– A krążą takie plotki?

– A krążą – potwier­dził Thur­fian. – Choć muszę przy­znać, że w tej chwili jesz­cze nic bar­dzo kon­kret­nego. Ist­nieją jed­nak, są coraz bar­dziej prze­ko­nu­jące i zde­cy­do­wa­nie pro­wo­ka­cyjne. Moim zda­niem przy odro­bi­nie wysiłku mogli­by­śmy zwięk­szyć ich wia­ry­god­ność.

– W takim razie zgoda. – Zistalmu zmru­żył oczy, przy­glą­da­jąc się uważ­nie Thur­fia­nowi. – A jak prze­ko­namy Radę do wysła­nia tam Thrawna?

– Nie sądzę, żeby trzeba im to było mocno per­swa­do­wać. – Thur­fian uśmiech­nął się z zado­wo­le­niem. – Bo ci domnie­mani piraci to banda, z którą Thrawn już się zmie­rzył. Czyli Vaga­ari.

Zistalmu otwo­rzył usta i zaraz zamknął je z powro­tem, nic nie mówiąc. W pierw­szym odru­chu chciał odrzu­cić ten pomysł, ale jed­nak coś kazało mu się nad nim zasta­no­wić.

– Myśla­łem, że już ich znisz­czył.

– Znisz­czył jedną grupę – wyja­śnił Thur­fian. – Ale skąd wia­domo, że nie czai się ich tam wię­cej?

– To z pew­no­ścią jeden z jego wyczy­nów o naj­bar­dziej nie­jed­no­znacz­nych skut­kach – zadu­mał się Zistalmu. – Prze­jął gene­ra­tor pola gra­wi­ta­cyj­nego, który naukowcy wciąż pró­bują roz­gryźć, ale potem utra­cił wielki sta­tek obcych z Pod­rzęd­nej Prze­strzeni, zanim kto­kol­wiek mógł go obej­rzeć.

– A razem z nim stra­cił sza­no­wa­nego syn­dyka z rodziny Mit­thów. – Thur­fian zazgrzy­tał zębami. Oczy­wi­ście, ważne było życie każ­dego Chissa, ale to, że syn­dyk Mitth’ras’safis nale­żał do rodziny Mit­thów, auto­ma­tycz­nie ozna­czało, że jego znik­nię­cie nie zna­czyło aż tak wiele dla Irizi, rodziny Zistalmu.

Kiedy jed­nak ginął ktoś, kto nale­żał do rodziny, powinno być ina­czej. Thur­fiana wciąż uwie­rało, że Thrawn tak nie­fra­so­bli­wie potrak­to­wał życie jed­nego z człon­ków swo­jego rodu.

– Tak, oczy­wi­ście – zgo­dził się Zistalmu. – Był to zaiste smutny dzień. Bo zna­łeś syn­dyka Thrassa, prawda?

– Raczej prze­lot­nie. – Thur­fian stłu­mił iry­ta­cję. Przy­naj­mniej Zistalmu potra­fił uznać stratę ponie­sioną przez Mit­thów. – Kie­ro­wa­łem wtedy biu­rem trans­portu i han­dlu, pod­czas gdy on pod­le­gał bez­po­śred­nio Mówcy.

– I podobno łączyły go bli­skie związki z Thraw­nem?

– Tak sły­sza­łem – prych­nął Thur­fian. – Ale nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek widzia­łem ich razem. Obszary dzia­ła­nia Syn­dy­kury i Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej nie pokry­wają się zbyt­nio.

– Prak­tycz­nie wcale – przy­znał Zistalmu.

– Ale wra­ca­jąc do rze­czy, Rada i Syn­dy­kura pamię­tają przede wszyst­kim o gene­ra­to­rze pola gra­wi­ta­cyj­nego, przy­wie­zio­nym przez Thrawna. Możemy zasu­ge­ro­wać, że jeśli wyślą go tam ponow­nie, ten sam pio­run może ude­rzyć dwa razy…

– I może ude­rzy w tech­no­lo­gię, którą będzie nieco łatwiej zro­zu­mieć – stwier­dził Zistalmu. – Masz plan, jak roz­po­wszech­nić tę pod­krę­coną plotkę?

– Są pewne kanały, któ­rymi mogę się posłu­żyć, a które nie dopro­wa­dzą nikogo z powro­tem do mnie – powie­dział Thur­fian. – I to oczy­wi­ście ma klu­czowe zna­cze­nie. Ty też musisz zna­leźć podobne.

– Tak, żeby nie obwi­niano tylko cie­bie, jeśli się to skrupi na nas zamiast na Thraw­nie?

– Tak, żeby­śmy mieli dwa różne wia­ry­godne źró­dła, które będziemy mogli zapre­zen­to­wać Radzie i Syn­dy­ku­rze – odparł Thur­fian, siląc się na cier­pli­wość. – Jedna histo­ria to plotka bez solid­nych pod­staw, tro­chę takich już mamy. Dwie nie­za­leżne histo­rie wywo­dzące się ze źró­deł chis­sań­skich ukła­dają się w sche­mat, na który warto zwró­cić uwagę.

– Mam nadzieję. – Zistalmu umilkł na chwilę. – Zapewne widzisz moż­liwą wadę tego planu?

– Że znowu mu się uda? – Thur­fian się skrzy­wił. – Wiem. Ale kiedy Nikar­du­no­wie zostaną znisz­czeni, będzie to koniec real­nego zagro­że­nia dla Dyna­stii. Sojusz Paata­atu­sów i Vaga­arich może nie sta­nowi dużego zagro­że­nia, ale to wszystko, czym dys­po­nu­jemy. A z pew­no­ścią jedni i dru­dzy są w sta­nie pora­dzić sobie z jed­nym naszym okrę­tem.

– Jeśli Rada rze­czy­wi­ście wyśle go tam samego – zauwa­żył trzeźwo Zistalmu. – W porządku, zoba­czę, co da się zro­bić, żeby roze­słać plotki paroma róż­nymi dro­gami. Daj mi znać, kiedy będziesz gotowy, żeby­śmy mogli sko­or­dy­no­wać ujaw­nia­nie tych infor­ma­cji. Wiesz może, kiedy Thrawn ma powró­cić z Kom­bi­natu Vak?

– Nie bar­dzo – wes­tchnął Thur­fian. – Ar’alani zde­cy­do­wa­nie zamie­rza zała­twić ten pro­blem, ale nie wia­domo, ile to potrwa. Zwłasz­cza że w zależ­no­ści od tego, co znaj­dzie, jej grupa zada­niowa być może będzie musiała wyko­nać jeden albo parę sko­ków w bok, żeby wyczy­ścić resztę kry­jó­wek Nikar­du­nów. W każ­dym razie mamy czas, aby nadać tej spra­wie wła­ściwy kie­ru­nek.

– Tylko posta­rajmy się zro­bić to dobrze – zastrzegł Zistalmu. – Jeśli pozwo­limy, żeby wszy­scy poczuli się zbyt kom­for­towo, Thrawn na­dal będzie uni­kał odpo­wie­dzial­no­ści. Zapo­mną o nim, a potem następna kata­strofa, do któ­rej dopro­wa­dzi, weź­mie ich cał­kiem z zasko­cze­nia.

– Nie martw się – uspo­koił go Thur­fian. – Zro­bimy to jak należy. I tym razem zała­twimy to raz na zawsze.

„Tylko że praw­do­po­dob­nie nam się to jed­nak nie uda” – pomy­ślał ponuro Thur­fian, kiedy roz­stał się z Zistalmu i wyszedł z Kolum­nady Mil­cze­nia. Wszy­scy widzieli tylko to, co chcieli zoba­czyć, i zbyt wielu Chis­sów u wła­dzy wolało pamię­tać wyłącz­nie suk­cesy Thrawna i nie zwra­cać uwagi na jego porażki. Thur­fian oczy­wi­ście nie miał zamiaru cof­nąć się przed tą ostat­nią próbą, ale podej­rze­wał, że zakoń­czy się ona tak samo, jak poprzed­nie.

Musieli podejść do tego w inny spo­sób. Usi­ło­wali z Zistalmu wal­nąć Thrawna młot­kiem, ale Thrawn oka­zał się za duży, a mło­tek za mały. Cios trzeba było zadać pod innym kątem.

Albo więk­szym młot­kiem.

Syn­dyk Thur­fian posia­dał pewien zakres wła­dzy. Naj­wyż­szy syn­dyk Thur­fian miał jej tro­chę wię­cej. Zda­wał sobie jed­nak sprawę, że żadne z tych sta­no­wisk nie dawało mu jej tyle, ile potrze­bo­wał.

Nad­szedł czas, żeby spró­bo­wać cze­goś nowego. Czas, żeby syn­dyk Thur­fian został Mówcą Thur­fianem.

Kiedy dotarł do swo­jego biura, miał już zarys planu. Mów­czy­nię Mitth’ykl’omi uwa­żano za klu­czową osobę w orga­ni­za­cji poli­tycz­nej Mit­thów.

Pora, żeby Thur­fian stał się rów­nie nie­za­stą­piony.WSPO­MNIE­NIA I

— Tam — powie­dział Haplif z rasy Agbui, wska­zu­jąc na oświe­tloną w poło­wie pla­netę, widoczną przez ilu­mi­na­tor statku zwia­dow­czego, na któ­rym się znaj­do­wali. — Nie widać stąd znisz­czeń…

— Widzę to cał­kiem wyraź­nie — powie­dział sie­dzący obok niego obcy zza zasłony zakry­wa­ją­cej obli­cze. W jego egzo­tycz­nym, chra­pli­wym, a zara­zem oso­bli­wie melo­dyj­nym gło­sie brzmiał cudzo­ziem­ski akcent. — Przy­pusz­czam, że roz­ciąga się na całą pla­netę?

— Tak — potwier­dził Haplif. Ni­gdy nie widział Jixtusa bez płasz­cza i kap­tura, bez ręka­wic na dło­niach i czar­nej zasłony na twa­rzy. Nie miał poję­cia, jak w rze­czy­wi­sto­ści wyglą­dał, ale jego głos wyrył mu się w pamięci na zawsze.

— Możesz to zatem dodać do swo­jej listy suk­ce­sów — stwier­dził Jixtus. — Gra­tu­la­cje.

— Dzię­kuję, panie — odparł Haplif, mru­żąc oczy.

Teraz, kiedy Jixtus o tym wspo­mniał, rze­czy­wi­ście dostrze­gał na powierzchni pla­nety pewne oznaki znisz­cze­nia. Oświe­tlone słoń­cem chmury, które na nie­tknię­tym świe­cie lśni­łyby bielą, były pobru­dzone sza­ro­ścią i czer­nią od ognia i zanie­czysz­czeń wyrzu­co­nych w atmos­ferę w wyniku eks­plo­zji pod­czas okrut­nej wojny domo­wej spo­wo­do­wa­nej przez Haplifa i jego zespół. Po noc­nej stro­nie pla­nety miej­skie sku­pi­ska świa­teł, błysz­czące nie­gdyś rado­śnie w ciem­no­ści, nie­mal cał­ko­wi­cie znik­nęły.

Haplif uśmiech­nął się do sie­bie. Doko­nali nie­mal zupeł­nego znisz­cze­nia całego świata — a wszystko w ciągu zale­d­wie sze­ściu mie­sięcy. Sze­ściu mie­sięcy!

O tak. Był w tym naprawdę dobry.

— Jak rozu­miem, jeden ze stat­ków z uchodź­cami zdo­łał się wymknąć.

Haplif skrzy­wił się z nie­za­do­wo­le­niem. No pew­nie, Jixtus musiał czymś zepsuć tę pełną bla­sku chwilę.

— Nie na długo — powie­dział. — Zajmą się nim Nikar­du­no­wie.

— Doprawdy? — rzu­cił Jixtus. — Naka­zano ci, żebyś się z nimi bez­po­śred­nio nie kon­tak­to­wał.

— Nie mia­łem wyboru. Mówi­łeś, panie, że nie chcesz, aby ktoś się dowie­dział, co się tutaj wyda­rzyło. Pla­neta ni­gdy nie miała triady komu­ni­ka­cyj­nej, ty znaj­do­wa­łeś się poza zasię­giem stan­dar­do­wych nadaj­ni­ków, a my nie mie­li­śmy żad­nych stat­ków do dys­po­zy­cji. Jeden ze stat­ków Yiva krę­cił się w pobliżu, więc skon­tak­to­wa­łem się z nimi.

Jixtus mil­czał przez dłuż­szą chwilę.

— Bo mówi­łeś, że nie chcesz, żeby ktoś się dowie­dział o tej woj­nie, prawda? — powtó­rzył z naci­skiem Haplif.

— Tak, oczy­wi­ście. — W gło­sie Jixtusa zabrzmiała nuta nie­za­do­wo­le­nia. — Mam przy­naj­mniej nadzieję, że nie poda­łeś im mojego imie­nia?

— Ani mojego, ani two­jego — zapew­nił Haplif. — Nie powie­dzia­łem im też, jaki to układ ani gdzie się znaj­duje. Prze­ka­za­łem jedy­nie wek­tor statku i wyja­śni­łem, że to grupa pró­bu­jąca rekru­to­wać siły prze­ciwko gene­ra­łowi Yivowi. Więc oczy­wi­ście od razu za nimi popę­dzili i to z pew­no­ścią ze słusz­nym w swoim mnie­ma­niu zapa­łem w ser­cach i umy­słach.

— Z pew­no­ścią — powtó­rzył Jixtus. — Bar­dzo dobrze rozu­miesz Yiva i jego rasę.

— Bar­dzo dobrze rozu­miem wszyst­kich. — Haplif zaak­cen­to­wał ostat­nie słowo. W końcu prawda a czcze prze­chwałki to dwie różne rze­czy.

— I zapewne poda­łeś Nikar­du­nom cel ich podróży?

— Nie jestem do końca pewien, czy zmie­rzali w kon­kretne miej­sce. — Haplif nakre­ślił linię w poprzek wyświe­tla­cza nawi­ga­cyj­nego. — Jedyne, co mie­li­śmy, to ich wek­tor odlotu, a zde­cy­do­wali się na taki raczej dla­tego, że pro­wa­dził jak naj­da­lej od ostat­niej grupy wro­gich im stat­ków. Znam na tej tra­sie tylko jedną roz­wi­niętą cywi­li­za­cję i nie jestem pewien, czy po znisz­cze­niu ser­we­rów rzą­do­wych ucie­ki­nie­rzy mogli zdo­być jakie­kol­wiek dane na jej temat.

— Nie­mniej w Cha­osie buj­nie kwit­nie życie — zauwa­żył Jixtus. — Nawet nasze archiwa zapewne zawie­rają tylko uła­mek infor­ma­cji na ten temat.

— Na to wła­śnie liczą — powie­dział Haplif. — Z tego, co mówiła Magys — to tytuł ich przy­wódcy — więc z tego, co mówiła przed odlo­tem, wynika, że zamie­rzali spraw­dzić każdy praw­do­po­dobny układ po dro­dze, aż znajdą kogoś, kogo mogliby popro­sić o udzie­le­nie im azylu. A gdyby im się to nie udało, mieli nadzieję zna­leźć nie­za­miesz­kaną, ale nada­jącą się do życia pla­netę, na któ­rej mogliby się zaszyć. Nikar­du­no­wie muszą tylko postę­po­wać według tego samego sche­matu, a w końcu znajdą świat, który przyj­mie naszych zbie­gów.

— Chyba że cię okła­mano — stwier­dził Jixtus. — Może uchodźcy dokład­nie wie­dzą, dokąd lecieć.

Haplif zaci­snął usta. Mało praw­do­po­dobne, ale moż­liwe. Wyróż­niał się nie­zrów­na­nym talen­tem do odczy­ty­wa­nia i ana­li­zo­wa­nia kul­tur, ale jed­nostki wciąż potra­fiły go zasko­czyć, zwłasz­cza te, któ­rych cha­rak­teru nie miał oka­zji dokład­nie poznać. Jeśli Magys celowo wyra­żała się nie­ja­sno, aby zni­we­czyć wszel­kie plany pościgu…

Gar­dło zadrgało mu spa­zma­tycz­nie. Jixtus się nim bawił, uświa­do­mił sobie ponie­wcza­sie. Pod­wa­żał umie­jęt­no­ści, które czy­niły Haplifa tak cen­nym sojusz­ni­kiem, suge­ro­wał sub­tel­nie, że Haplif może nie był aż taki dobry, jak uwa­żał.

— To bez zna­cze­nia — ode­zwał się gło­śno. — Nikar­du­no­wie podą­żają w ślad za nimi. Nie­za­leż­nie od tego, czy uchodźcy znajdą schro­nie­nie i zostaną tam znisz­czeni, czy też zabrak­nie im paliwa oraz powie­trza i zginą w kosmo­sie, efekt koń­cowy będzie taki sam.

— Ale masz nadzieję na to dru­gie?

Haplif wzru­szył ramio­nami.

— Mniej­sza szansa na to, że nie zała­twimy tej sprawy do końca — odparł lek­kim tonem. — Ale jak mówi­łem, efekt będzie taki sam. — Uśmiech­nął się do Jixtusa. — Zakoń­cze­nie, które tylko ja mogłem zaaran­żo­wać.

Jixtus par­sk­nął suchym, chra­pli­wym śmie­chem.

— Nikt nie ośmie­liłby się stwier­dzić, że Hapli­fowi z rasy Agbui bra­kuje pew­no­ści sie­bie i dumy.

— Nawet kiedy jego pra­co­dawca suge­ruje, że nie­słusz­nie pyszni się tymi cechami?

— Zwłasz­cza wtedy — odparł Jixtus. — Strzeż się jed­nak nad­mier­nej pew­no­ści sie­bie. Uno­sząc z pychą głowę, można nie dostrzec przed sobą nie­rów­nego terenu.

— Na szczę­ście dla two­ich potrzeb, panie, dostrze­gam jedno i dru­gie — rzu­cił Haplif. — W każ­dym razie tutaj już skoń­czy­li­śmy. Możemy wra­cać?

— Wspo­mnia­łeś o nikar­duń­skim okrę­cie — powie­dział Jixtus. — Czy w oko­licy są ich bazy?

— Kilka małych, ow­szem — potwier­dził Haplif. — Nasłu­chowe i prze­kaź­ni­kowe, z ogra­ni­czoną obroną. Raczej nie będą wysy­łać z fan­fa­rami żad­nych okrę­tów, żeby komuś wejść w paradę.

— A jed­nak udało ci się ich wła­śnie do tego prze­ko­nać — zauwa­żył Jixtus. — Inni też mogliby to zro­bić. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że sam Yiv być może znaj­dzie dla nich nowe zada­nie.

— No, nawet jeśli to zrobi, to raczej nie znajdą tego miej­sca — stwier­dził Haplif. — W dzi­siej­szych cza­sach tutejsi raczej nie wychy­lają głowy poza swój świat. Wąt­pię, żeby w ostat­nich deka­dach ktoś stąd wybrał się w ogóle poza układ.

— Z wyjąt­kiem statku uchodź­ców.

— Któ­rego wkrótce nie będzie.

— Obyś miał rację — rzekł Jixtus. — A co do two­jego pyta­nia… Skoro wspo­mnia­łeś o moich potrze­bach i swo­jej wyjąt­ko­wej zdol­no­ści do ich zaspo­ko­je­nia, chcę, żebyś wyko­nał dla mnie jesz­cze jedno zada­nie.

Haplif spoj­rzał na niego z ukosa. W ustach poczuł gorycz. Powi­nien był się domy­ślić, że to nie koniec, pomimo wcze­śniej­szych obiet­nic Jixtusa. Haplif rozu­miał więk­szość istot, rozu­miał więc rów­nież swo­jego zle­ce­nio­dawcę.

Ale czy na pewno? Płaszcz masko­wał jego syl­wetkę, a kap­tur i zasłona skry­wały twarz. Jixtus mógł być nie­mal kim­kol­wiek, mógł nale­żeć prak­tycz­nie do każ­dego dwu­noż­nego gatunku. I pomimo wszyst­kiego, co mówiły Hapli­fowi jego oczy i uszy, mógł rów­nie dobrze sie­dzieć wła­śnie obok jed­nego z demo­nów z mitów Agbu­ich, któ­rymi tak czę­sto stra­szono go w dzie­ciń­stwie.

Zaraz jed­nak otrzą­snął się z tych myśli. Bzdurne zabo­bony.

— Obie­ca­łeś, że to będzie ostat­nia misja.

— Zmie­ni­łem zda­nie — odparł spo­koj­nie Jixtus. — Co wiesz o Chis­sach?

Haplif zmru­żył oczy.

— Myśla­łem, że Yiv miał się nimi zająć.

— To raczej Yiv myśli, że się nimi zaj­mie — spro­sto­wał Jixtus. — Nie­któ­rzy z moich kole­gów też tak uwa­żają. Nie­stety, ja wiem lepiej. — Powoli odwró­cił zasło­niętą twarz w stronę Haplifa. — Chyba że uwa­żasz to zada­nie za zbyt trudne.

Haplif nie opu­ścił wzroku pod cię­ża­rem nie­wi­docz­nego spoj­rze­nia roz­mówcy, ale przy­szło mu to z tru­dem. Chis­so­wie także byli legen­darni i na swój spo­sób rów­nie prze­ra­ża­jący jak mityczne demony. Tyle że w prze­ci­wień­stwie do demo­nów ist­nieli naprawdę.

— Nie, oczy­wi­ście, że nie — zapew­nił mimo to. — Pora­dzimy sobie z nimi.

I tak wła­śnie uwa­żał. Nie­za­leż­nie od tego, jacy wyda­wali się Chis­so­wie, mieli takie same nadzieje, marze­nia, lęki i sła­bo­ści jak wszy­scy inni. I jak każde inne takie istoty, mogli zostać poko­nani. — Ale nie­wiele o nich wiem, więc może to potrwać dłu­żej niż zwy­kle.

— Nie spiesz się — rzekł cicho Jixtus. — W końcu Yiv i Nikar­du­no­wie wciąż mają do ode­gra­nia swoją rolę w tym dra­ma­cie. Twoje zada­nie roz­pocz­nie się dopiero po jej zakoń­cze­niu.

— Dobrze — odparł Haplif. — Jedno pyta­nie. Skoro jesteś prze­ko­nany, że Yivowi nie uda się znisz­czyć Chis­sów, dla­czego chcesz, żeby dalej w to brnął?

— Nawet porażki mogą oka­zać się przy­datne — stwier­dził sen­ten­cjo­nal­nie Jixtus. — W tym przy­padku Yiv odcią­gnie uwagę Dyna­stii na zewnątrz, co uła­twi ci zada­nie.

— I zapewne obciąży rów­nież zasoby woj­skowe Chis­sów. — Haplif poki­wał głową.

— Ow­szem — przy­znał w zamy­śle­niu Jixtus. — Choć być może nie aż tak sku­tecz­nie, jak się spo­dzie­wa­łem.

Haplif zmarsz­czył brwi.

— Jakieś pro­blemy?

— Nie wiem — odparł Jixtus tym samym na wpół zamy­ślo­nym, na wpół zanie­po­ko­jo­nym tonem. — Dwa­dzie­ścia, a nawet dzie­sięć lat temu znisz­cze­nie Dyna­stii Chis­sów byłoby, moim zda­niem, czymś banal­nym. Teraz już nie. Poja­wiło się tam nowe poko­le­nie przy­wód­ców woj­sko­wych i wojow­ni­ków… Nie można już mieć pew­no­ści, że będą nie­roz­waż­nie kro­czyli utar­tymi ścież­kami mani­pu­la­cji, które im się wskaże. Naczelny gene­rał Ba’kif, admi­rał Ar’alani i kil­koro innych myślą i pla­nują, wycho­dząc poza przy­jęte wzorce. Są nie­prze­wi­dy­walni. Twoje zada­nie może się przez to oka­zać trud­niej­sze.

— Prze­ce­niasz ich — rzu­cił pogar­dli­wie Haplif. — A może to mnie nie doce­niasz. Woj­skowe umy­sły i reak­cje nie mają zna­cze­nia. Ja dzia­łam w sfe­rze poli­tycz­nej, a wąt­pię, żeby przy­wódcy Chis­sów odzna­czali się mniej­szą ambi­cją i żądzą wła­dzy niż inni poli­tycy w Cha­osie.

— Tak też zakła­dam — zgo­dził się Jixtus. — Po pro­stu ostrze­gam, że nie będzie rów­nie łatwo jak tu. — Wska­zał na pla­netę przed nimi. — Weź wszystko, czego ci trzeba. Tutaj dokoń­czą już inni.

— Mogli­by­śmy zro­bić jesz­cze wię­cej — zapro­po­no­wał Haplif. — Na­dal uwa­żam, że powin­ni­śmy depor­to­wać stąd wię­cej oca­la­łych.

— My zade­cy­du­jemy, czy i jak zała­twić tę sprawę — odparł ostro Jixtus. — Ty zakoń­czy­łeś tu swoje zada­nie. Czeka na cie­bie kolejne.

— Tak, panie — burk­nął Haplif. Nie zno­sił porzu­cać nie­do­koń­czo­nych spraw, nawet jeśli zostało mu tylko posprzą­ta­nie bru­dów.

— A zanim się roz­sta­niemy, potrzebne mi będą loka­li­za­cje baz Nikar­du­nów, o któ­rych wspo­mi­na­łeś — dodał Jixtus. — Nie chcemy, żeby ktoś natra­fił tu na pozo­sta­ło­ści two­ich osią­gnięć.

— Zde­cy­do­wa­nie nie — zgo­dził się Haplif. Cóż, skoro Jixtus uwa­żał, że robota została wyko­nana, prze­cież nie będzie się z nim kłó­cił. — A zatem… Kiedy znisz­czymy dla cie­bie Chis­sów, może pozwo­lisz nam wró­cić do domu?

— Tak, wtedy wró­ci­cie do domu, Hapli­fie z rasy Agbui — odparł Jixtus. — Z podwójną zapłatą.

— Dzię­kuję — powie­dział Haplif. — Cho­ciaż po tym wszyst­kim, co powie­działeś o Chis­sach, zasta­na­wiam się, czy zapłata nie powinna zostać potro­jona.

— Może i tak. Zoba­czymy. Wspo­mnia­łeś, że na tra­sie uchodź­ców znaj­duje się jedna znana ci zaawan­so­wana cywi­li­za­cja. O jakiej cywi­li­za­cji mówimy?

— To mało ważna pla­neta na pery­fe­riach, w zasa­dzie nie­warta uwagi — wyja­śnił Haplif. — Nazywa się Rapacc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: