Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Eskadra Alfabet - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Star Wars. Eskadra Alfabet - ebook

Śmierć Imperatora spowodowała chaos. Mimo zwycięstwa Sojuszu Rebeliantów w bitwie o Endor, siły imperialne nie złożyły broni – poszczególni dowódcy karnie wypełniają ostatnie rozkazy Palpatine’a, inni zaś próbują wykroić sobie swój kawałek galaktyki. Świeżo utworzona Nowa Republika musi zatem nie tylko stworzyć nowe struktury administracyjne, ale także zażegnać wcale niemalejące zagrożenie militarne.

Agent Wywiadu Nowej Republiki, Caern Adan, pragnie zneutralizować groźbę, jaką jest jeden z imperialnych pułków myśliwców, niesławne Skrzydło Cienia.

Dysponując małymi zasobami, werbuje do współpracy imperialną dezerterkę, Yricę Quell. Czy jednak pilotka odnajdzie się w szeregach dawnych wrogów? Czy zdoła nawiązać współpracę z osobami, które jeszcze przed chwilą znajdowały się po przeciwnej stronie barykady? I – co najważniejsze – czy jest gotowa stawić czoło swoim byłym towarzyszom?

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-075-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1. Świa­do­mość sytu­acyjna

Roz­dział 1

Świa­do­mość sytu­acyjna

I

Prze­chwy­cili mnie na wyso­ko­ści osiem­na­stu kilo­me­trów nad pozio­mem morza – powie­działa.

Droid zmie­rzył jej tętno z dru­giego końca pomiesz­cze­nia (sześć­dzie­siąt dwa ude­rze­nia na minutę, sie­dem ponad tętno spo­czyn­kowe) i zacho­wał nagra­nie głosu z myślą o ana­li­zie po prze­słu­cha­niu. Wyko­nał pobieżny skan optyczny i odno­to­wał dra­śnię­cia na war­gach i czole. Prawa ręka kobiety spo­czy­wała na tem­blaku. Prze­słu­chi­wana zaczęła pomału odzy­ski­wać masę mię­śniową, cho­ciaż pozo­sta­wała – droid pozwo­lił sobie na poetycki ozdob­nik – sła­bo­wita.

– Zapa­mię­ta­łaś dokładną wyso­kość? – spy­tał. Na potrzeby inte­rak­cji wybrał męski głos, niski i mono­tonny. Dźwięk wydo­by­wał się z woka­li­za­tora w dol­nej czę­ści kuli­stego czar­nego kor­pusu.

– Mam dosko­nałą pamięć.

Droid sku­pił na niej czer­woną soczewkę foto­re­cep­tora, jakby chciał prze­szyć ją wzro­kiem.

– Ja też.

Kobieta odwza­jem­niła gest. Soczewka wró­ciła do pozy­cji neu­tral­nej.

Oto, co powie­działa prze­słu­chi­wana.

Osiem­na­ście kilo­me­trów ponad powierzch­nią pla­nety Nacro­nis Yrica Quell sal­wo­wała się ucieczką.

Na zewnątrz, poza kok­pi­tem, sza­lała burza szla­mowa. Nie­bie­skie i żółte błoto ude­rzało o fase­to­wany ilu­mi­na­tor. Podmuch wia­tru szarp­nął lewym pane­lem, o mało nie wpro­wa­dza­jąc myśliwca w kor­ko­ciąg. Osło­niętą ręka­wiczką lewą dło­nią doko­nała korekty repul­so­rów, a prawą unie­ru­cho­miła wibru­jący ster. Jed­nostka wyrów­nała pułap, ale krze­piący wizg podwój­nych sil­ni­ków jono­wych prze­szedł we wrza­skliwy pisk, gdy do dyszy wyde­cho­wej dostało się sześć milio­nów kamie­ni­stych dro­bin. Quell skrzy­wiła się. Tele­pało nią w uprzęży, gdy wsłu­chi­wała się w ago­nalne dźwięki myśliwca.

Przed ilu­mi­na­to­rem prze­le­ciała szma­rag­dowa wiązka ener­gii, spo­pie­la­jąc wstęgi błota, które zostały wznie­cone w powie­trze przez wiatr. Quell zwięk­szyła ciąg i zagłę­biła się w burzy, igno­ru­jąc pro­test sil­ni­ków.

Spoj­rzała na radar. Trzy punkty za ple­cami były coraz bli­żej – o dwa mniej, niż się spo­dzie­wała. Uru­cho­miła komu­ni­ka­tor, ska­li­bro­wała czę­sto­tli­wość i wywo­łała dwóch pilo­tów.

– Tona­sie? Bara­thu?

Gdy nikt nie odpo­wie­dział, zmie­niła czę­sto­tli­wość i spró­bo­wała ponow­nie.

– Pilotka TIE Yrica Quell do kon­troli naziem­nej Nacro­nisa.

Jed­nak Tonas i Barath z pew­no­ścią byli już mar­twi, a lokalna lud­ność miała zakłó­coną łącz­ność, zna­la­zła się poza zasię­giem albo upar­cie posta­no­wiła ją igno­ro­wać.

Przed ilu­mi­na­to­rem prze­le­ciała kolejna szma­rag­dowa salwa, jed­nak Quell nie zbo­czyła z kursu. Była dobrą pilotką defen­sywną, ale teraz przy życiu mogła ją utrzy­mać jedy­nie burza. Miała nadzieję, że wiatr i ośle­pia­jące błoto wpłyną na cel­ność nie­przy­ja­ciela.

Wresz­cie prze­bu­dził się jej komu­ni­ka­tor.

– Porucz­nik Quell?

Wychy­liła się w fotelu, napie­ra­jąc na uprząż i pró­bu­jąc prze­nik­nąć wzro­kiem nawał­nicę. Szczę­kała zębami i obi­jała bio­drami o sie­dzi­sko. Tuż obok śmi­gnęła wstęga nie­bie­skiego szlamu, a za nią ujrzała białe świa­tło: z lewej burty, pod kątem dwu­dzie­stu stopni bły­skało.

– Porucz­nik Quell? Odbiór!

Roz­wa­żała opcje. Mogła skie­ro­wać TIE-a w stronę bły­ska­wic – ku samemu sercu burzy, gdzie wia­try będą naj­sil­niej­sze. Tam mogłaby spró­bo­wać odna­leźć prąd wstę­pu­jący, zre­du­ko­wać ciąg, prze­cią­żyć repul­sory i pozwo­lić, by prąd i anty­gra­wi­ta­cja repul­so­rów cisnęły myśliw­cem wyżej, tak by niczego nie­świa­domi napast­nicy prze­le­cieli poni­żej. Gdyby nie stra­ciła przy­tom­no­ści, gdyby nie stra­ciła orien­ta­cji, mogłaby ponow­nie obni­żyć pułap i zaata­ko­wać wroga od tyłu. Zdję­łaby jed­nego, może dwóch napast­ni­ków, zanim ci poła­pa­liby się w sytu­acji.

– Naka­zu­jemy ci zmniej­szyć pręd­kość, kata­pul­to­wać się i ocze­ki­wać prze­chwy­ce­nia. Cze­kają cię areszt i sąd wojenny.

Nie spo­dzie­wała się, by jej roz­mówca dał się nabrać na taki manewr. Już prę­dzej ją zestrzelą, gdy będzie się mio­tać bez­ład­nie w nie­bio­sach.

Oczy­wi­ście zestrzelą ją i wtedy, gdy się kata­pul­tuje. Major Soran Keize był dobrym czło­wie­kiem, czło­wie­kiem god­nym sza­cunku, ale wie­działa, że nie będzie żad­nego sądu wojen­nego.

Zmie­niła tor. Pole­ciała w stronę bły­ska­wic, stop­niowo kie­ru­jąc myśli­wiec w dół. Ku ziemi, pod­kre­śliła w myślach – a zie­mia, podob­nie jak atmos­fera czy gra­wi­ta­cja, była zmienną, która zazwy­czaj jej nie doty­czyła. Kolejny szma­rag­dowy roz­błysk przy­po­mniał jej, że prze­śla­dowcy zmniej­szają dystans. Z pew­no­ścią będą chcieli wziąć ją w krzy­żowy ogień.

Pozwo­liła, by pokie­ro­wał nią wiatr. Nie dorów­ny­wała umie­jęt­no­ściami majo­rowi Keizemu, ale była przy­naj­mniej tak dobra, jak pozo­stali człon­ko­wie eska­dry. Latała z Shaną, widziała sta­ty­styki lotów Tonga. Jeśli nie zdoła im dorów­nać, cóż, zasłu­gi­wała na swój los. Zanur­ko­wała we wstę­dze żół­tego szlamu, który chwi­lowo ją ośle­pił, po czym zre­du­ko­wała moc repul­so­rów, aż jej TIE zaczął pod­le­gać siłom kon­wen­cjo­nal­nej aero­dy­na­miki i skrę­cił po ostrym łuku. Może i sama nie radziła sobie wzo­rowo w atmos­fe­rze, ale napast­nicy z pew­no­ścią osłu­pieją, gdy ich cel będzie rzu­cał się we wszyst­kie strony. Kolejną salwę ener­gii ujrzała już wyłącz­nie kątem oka.

Już wkrótce się z nią zrów­nają. Nagle roz­legł się grom tak potężny, że aż roz­szedł się po kościach. Zna­la­zła się w pobliżu serca nawał­nicy. Zadzi­wia­jąc samą sie­bie, zasta­no­wiła się, czy aby nie powinna ode­zwać się po raz ostatni do majora – po raz ostatni zaape­lo­wać do jego roz­sądku, powo­łać się na lata wspól­nej walki – ale zdu­siła tę myśl w zarodku. Pod­jęła decy­zję.

Spoj­rzała przez fase­to­wany ilu­mi­na­tor na wiru­jące kłę­bo­wi­sko barw. Przy­śpie­szyła na tyle, na ile pozwa­lały sil­niki. Igno­ru­jąc ból w czaszce i migo­czące plamki przed oczami, spraw­dziła przy­rządy kon­troli lotu, po czym odli­czyła do pię­ciu i zmie­niła kąt opa­da­nia o kolejne pięć­dzie­siąt stopni.

I wtedy dwie rze­czy wyda­rzyły się nie­mal jed­no­cze­śnie. Jakimś cudem zare­je­stro­wała obie.

Gdy myśli­wiec Quell popę­dził ku powierzchni Nacro­nisa, trzej napast­nicy – przy­śpie­sza­jąc, by dorów­nać jej pręd­ko­ścią – wle­cieli w samo serce burzy. Według radaru dwa myśliwce usi­ło­wały zła­mać szyk. Bez­sku­tecz­nie. Zostały pochwy­cone przez wichurę i pomimo reduk­cji pręd­ko­ści zde­rzyły się ze sobą. Piloci zgi­nęli w oka­mgnie­niu.

Trzeci z pilo­tów usi­ło­wał prze­bić się przez szpony bły­ska­wic i szlamu. Miał wię­cej szczę­ścia niż kom­pani, ale moż­li­wo­ści jed­nostki nie dorów­ny­wały jego umie­jęt­no­ściom. Coś poszło nie tak – Quell zało­żyła, że do spoin pan­ce­rza TIE-a dostały się czą­steczki szlamu albo że ude­rze­nie pio­runa dopro­wa­dziło do zwar­cia sys­te­mów myśliwca – i major Soran Keize też znik­nął z radaru. As Dwie­ście Czwar­tego Pułku Impe­rial­nych Myśliw­ców poniósł śmierć.

W tej samej chwili, gdy jej prze­śla­dow­ców spo­tkał kres, Quell usi­ło­wała prze­rwać lot nur­ku­jący. Nie widziała niczego za ilu­mi­na­to­rem. Kiedy wal­czyła ze ste­rami, ciało wyda­wało się cięż­kie jak ołów. Wresz­cie udało się jej spio­no­wać myśli­wiec, gdy usły­szała ogłu­sza­jący huk i poczuła, jak unosi się pod nią fotel. Pół sekundy póź­niej uświa­do­miła sobie, że dolną czę­ścią pra­wego skrzy­dła zaha­czyła o bajoro na powierzchni Nacro­nisa i teraz wlo­kła nim przez szlam. Minęło kolejne pół sekundy i cał­ko­wi­cie stra­ciła pano­wa­nie nad jed­nostką. Się­gnęła prawą dło­nią do dźwi­gni wyrzut­nika. „Błąd”.

Myśli­wiec TIE nagle zatrzy­mał się, a Quell cisnęło ku spę­ka­nemu ilu­mi­na­to­rowi. Jej prawa dłoń zaha­czyła o pas uprzęży, który wpił się weń z całej siły i skru­szył kości. Ude­rzyła twa­rzą o wnę­trze hełmu. Poczuła prze­szy­wa­jący ból i zakrę­ciło się jej w gło­wie. Nie sły­szała niczego prócz stłu­mio­nego war­kotu o nie­wia­do­mym pocho­dze­niu. Stra­ciła przy­tom­ność, ale ock­nęła się nie­mal natych­miast – na tyle szybko, by na­dal sma­ko­wać ból.

Quell miała dosko­nałą pamięć, ale nie potra­fiła wró­cić myślą do chwili, gdy wyswo­bo­dziła się z uprzęży i wygra­mo­liła się wła­zem z kok­pitu. Nie pamię­tała, czy wymio­to­wała po zdję­ciu hełmu. Jak przez mgłę przy­po­mi­nała sobie swąd palo­nych obwo­dów i zapach wła­snego potu – ale to wszystko, co potra­fiła wydo­być z cze­lu­ści pamięci do chwili, kiedy usia­dła na wraku myśliwca, który zmą­cił powierzch­nię wie­lo­barw­nego bagna i spoj­rzała w niebo.

Nie potra­fiła powie­dzieć, czy jest dzień czy noc. Wiru­jąca, mie­niąca się wie­loma bar­wami nawał­nica przy­po­mi­nała ole­isty zawi­jas. Zasła­niała słońce, gwiazdy lub jedno i dru­gie. Kłę­biła się i pęcz­niała, wyraź­nie zwięk­sza­jąc powierzch­nię z każdą chwilą. Ponad bielą bły­ska­wic niewyraź­nie mie­niły się poma­rań­czowe świa­tła eks­plo­zji: efekty dzia­łal­no­ści innych myśliw­ców TIE.

Quell wie­działa, że wybu­chy jedy­nie nakar­mią burzę, zachęcą ją, nasycą, aż obej­mie wszyst­kie mia­sta na powierzchni Nacro­nisa. Szlam będzie sma­gał wieże i cyta­dele, obna­ża­jąc je do sta­lo­wych kości. Dzieci będą krztu­sić się bło­tem zale­wa­ją­cym ulice. Wszystko dla­tego, że wydano roz­kaz, któ­remu prze­ciw­sta­wili się jedy­nie Quell, Tonas i Barath.

Wła­śnie tym stało się Impe­rium po Endo­rze. Teraz to dostrze­gała, ale dla Nacro­nisa było już za późno.

– Mia­łaś szczę­ście, że wyszłaś z tego cało – skwi­to­wał droid, gdy Yrica Quell zakoń­czyła opo­wieść.

– Mogłam się schro­nić w kok­pi­cie TIE-a. Na otwar­tych bagnach nie pano­wał taki chaos, jak w dużych sku­pi­skach lud­no­ści.

– Nie wąt­pię. A mimo to pod­trzy­muję swoje zda­nie. Czu­jesz, że ci się poszczę­ściło, porucz­nik Quell?

Zmarsz­czyła nos. Powio­dła wzro­kiem od kuli­stego dro­ida ku fali­stym meta­lo­wym ścia­nom kon­te­nera trans­por­to­wego, który słu­żył za impro­wi­zo­wany pokój prze­słu­chań.

– Oczy­wi­ście, skąd to pyta­nie? – spy­tała. – Prze­ży­łam. I przy­pi­sano mi uro­czego tera­peutę.

Droid zawa­hał się. Prze­pu­ścił jej wypo­wiedź przez liczne pro­gramy ana­li­tyczne i ku wła­snemu zado­wo­le­niu skon­sta­to­wał, że o ile przy­tyk pacjentki można opi­sać jako wie­lo­kie­run­kowy, nie­pro­duk­tywny i agre­sywny, nie on tak naprawdę był jego adre­sa­tem. Na­dal mógł nawią­zać więź z prze­słu­chi­waną. Zresztą było to jego prio­ry­te­tem – choć nie jedy­nym.

– Wró­cimy do tego jutro – zade­cy­do­wał. – Opo­wiesz mi, co się działo od chwili roz­bi­cia myśliwca do spo­tka­nia z ekipą ratow­ni­czą.

Quell wstała z jękiem. Narzu­ciła na głowę kap­tur swo­jego pon­czo i zro­biła ten jeden krok potrzebny, by dosię­gnąć drzwi kon­te­nera. Zatrzy­mała się w progu i powio­dła wzro­kiem od foto­re­cep­tora dro­ida po strzy­kawkę przy­twier­dzoną do jego mani­pu­la­tora.

– Czy pacjenci pró­bują zro­bić ci krzywdę – spy­tała – gdy ich oczom nagle uka­zuje się impe­rialny droid prze­słu­chu­jący?

Tym razem w jej gło­sie mie­szały się wro­gość i cie­ka­wość.

– Mam naprawdę nie­wielu pacjen­tów – odparł droid. O mało nie zdra­dził się z infor­ma­cją, którą można by uznać za poufną, ale uznał, że ryzyko jest wystar­cza­jąco niskie, a w zamian mógł zaskar­bić sobie jej przy­chyl­ność.

Jed­nak Quell tylko jęk­nęła i opu­ściła pomiesz­cze­nie.

Droid odtwo­rzył roz­mowę sie­dem­na­ście razy. Sku­pił się na odczy­tach stanu fizjo­lo­gicz­nego, ale doko­nał też bar­dziej kon­wen­cjo­nal­nej ana­lizy wer­bal­nej. Uznał, że opo­wieść Quell w dużej mie­rze była spójna z tym, czego nale­ża­łoby się spo­dzie­wać po zezna­niach impe­rial­nej dezer­terki po dra­ma­tycz­nych prze­ży­ciach.

A mimo to był pewien, że kła­mała.

II

Skru­cha Zdrajcy była skutą mro­zem pla­cówką – ist­nym obra­zem nędzy i roz­pa­czy. Daw­niej znaj­do­wała się tu bez­i­mienna rebe­liancka baza, wznie­siona, by zapew­nić schro­nie­nie gar­stce zde­spe­ro­wa­nych bun­tow­ni­ków, jed­nak z cza­sem prze­kształ­ciła się w roz­le­głą plą­ta­ninę gro­dzo­nych impro­wi­zo­wa­nych schro­nów i bun­krów z dura­be­tonu. Wszyst­kie zamiesz­kane były przez dwa­na­ście tysięcy zbie­gów, któ­rzy porzu­cili upa­da­jące Impe­rium Galak­tyczne. Pod popie­la­tym nie­bem dawni impe­rialni woj­skowi musieli zno­sić kolejne prze­słu­cha­nia, zda­wać raporty i pod­da­wać się bada­niom medycz­nym, cze­ka­jąc, aż dopiero rodzący się rząd rebe­lian­tów – tak zwana Nowa Repu­blika – zade­cy­duje o ich dal­szych losach.

Więk­szość dezer­te­rów prze­by­wała w pla­cówce przez krótki czas. Byli to inży­nie­ro­wie i trepy, ofi­ce­ro­wie łącz­no­ści i admi­ral­scy adiu­tanci. Osoby ozna­czone adno­ta­cjami „niskie ryzyko” i „duża war­tość” otrzy­my­wały pro­po­zy­cję nie do odrzu­ce­nia – zła­go­dze­nie wyroku w zamian za służbę na pokła­dzie prze­chwy­co­nego gwiezd­nego nisz­czy­ciela czy dołą­cze­nie do zespołu orbi­tal­nych sape­rów. Opusz­czały osadę w prze­ciągu tygo­dnia. Ci zaś, któ­rym się nie poszczę­ściło – zbie­go­wie z kate­go­rii „wyso­kie ryzyko” i „mała war­tość”, nada­nych im przez jakie­goś poiry­to­wa­nego gry­zi­piórka z ramie­nia Nowej Repu­bliki, gnili na miej­scu, gdzie pró­bo­wali prze­ko­nać opie­ku­nów, że są oso­bami god­nymi zaufa­nia i lojal­nymi, o nie­po­szla­ko­wa­nej opi­nii i nie­na­gan­nym cha­rak­te­rze, a jed­no­cze­śnie nie zwa­rio­wać doszczęt­nie z nudów.

Yrica Quell nale­żała do tej dru­giej kate­go­rii. Jej zda­niem nazwa „Skru­cha Zdrajcy” wcale nie była zabawna, ale po mie­siącu na miej­scu nie potra­fiła zapro­po­no­wać lep­szej.

Mgli­stego popo­łu­dnia bie­gła żwi­rową ścieżką, która wio­dła spod jej kwa­tery ku lądo­wi­skom. Celowo nie przy­śpie­szała, by nie obcią­żać barku i ogra­ni­czyć do mini­mum drga­nia tem­blaka. W krót­kim cza­sie roz­grzała się na tyle, że zakoń­czyła trasę prze­po­cona. Prawdę mówiąc, w jej sta­nie w ogóle nie powinna bie­gać. (Nie musiała leczyć zła­mań siłami natury, odkąd skoń­czyła dwa­na­ście lat, ale siły Nowej Repu­bliki żało­wały bacty byłym impe­rial­nym). I tak pobie­gła. Stare przy­zwy­cza­je­nia były jedyną rze­czą utrzy­mu­jącą ją przy zdro­wych zmy­słach.

Daw­niej oczy­ści­łaby umysł w kok­pi­cie myśliwca. Teraz została pozba­wiona tej moż­li­wo­ści.

Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że jej tera­peuta pozo­sta­wiał wiele do życze­nia. Prze­pro­gra­mo­wany impe­rialny droid prze­słu­chu­jący typu IT-O zda­wał się bar­dziej zain­te­re­so­wany ostat­nim lotem Quell niż tym, by pomóc jej odna­leźć się w obec­nej sytu­acji. Nie było niczego przy­dat­nego w odgrze­by­wa­nych przez dro­ida prze­bit­kach z Nacro­nisa – burze szla­mowe sza­le­jące ponad mia­stami i osa­dami, eks­plo­zje na nie­bie. Nic, co mogłoby pomóc pilotce oraz Nowej Repu­blice. Jed­nak wyglą­dało na to, że póki nie zdoła zado­wo­lić dro­ida, będzie tu tak tkwiła.

Pode­szła do punktu kon­tro­l­nego i skrę­ciła ze żwi­ro­wej ścieżki dzie­sięć metrów przed wej­ściem na lądo­wi­ska. Pobie­gła wzdłuż ogro­dze­nia oka­la­ją­cego asfal­tową nawierzch­nię. Kru­cha nie­bie­sko­zie­lona trawa ugi­nała się z miłym uszom chrzę­stem. Jeden ze straż­ni­ków poma­chał jej. Odpo­wie­działa szyb­kim kiw­nię­ciem głowy. I to sta­no­wiło część codzien­nego rytu­ału.

Bie­gła przed sie­bie. Minęła nie­for­malne tar­go­wi­sko i wie-żę łącz­no­ści. Zatrzy­mała się dwie­ście metrów od ogro­dze­nia lądo­wisk, by popra­wić tem­blak i prze­po­cone włosy – blond loki, dłuż­sze i mniej schludne niż zazwy­czaj, draż­niły jej kark. Nasłu­chi­wała ryku z domieszką wyso­kiego pisku. Wygięła szyję i zmru­żyła oczy, by wypa­trzyć coś na tle sza­rego nieba. „Tam”.

„Punk­tu­al­nie”. W cha­osie wojny domo­wej, w odle­głym krańcu galak­tyki trans­por­towce rebe­lian­tów jakimś cudem przy­la­ty­wały jak w zegarku. Może Nowa Repu­blika miała szansę na prze­trwa­nie?

GR-75 był leciwą bestią, powolną i opa­słą nawet jak na swoją klasę, ale Quell mimo­wol­nie poczuła przy­pływ emo­cji, gdy jed­nostka o obłym kadłu­bie osia­dała na lądo­wi­sku, omy­wa­jąc ją wyzie­wami i falami cie­pła. Gdzieś na pokła­dzie pilot trans­por­towca usta­lił wek­tor podej­ścia do lądo­wa­nia i ska­li­bro­wał przy­rządy kon­troli lotu z myślą o ciśnie­niu atmos­fe­rycz­nym. Pilot, który – choćby tylko wtedy, gdy latał bez pasa­że­rów i bez ładunku – z pew­no­ścią przy­śpie­szał ponad reko­men­do­wane limity statku i z satys­fak­cją sta­wiał czoła prze­cią­że­niu. Quell powio­dła pal­cami po wyima­gi­no­wa­nej kon­so­le­cie. Zaci­snęła pię­ści.

„Daj­cie mi prom – pomy­ślała. – Śmi­gacz. Nawet symu­la­tor lotu”.

GR-75 osiadł na pły­cie na tyle gwał­tow­nie, że aż zatrzę­sła się zie­mia. Quell obser­wo­wała przez ogro­dze­nie, jak jeden ze straż­ni­ków pla­cówki prze­pro­wa­dza pobieżną inspek­cję kadłuba, po czym sygna­li­zuje, że jed­nostka może obni­żyć trap dla pasa­że­rów. Jako pierw­szy pokład opu­ścił mający macki ofi­cer Nowej Repu­bliki. Podał straż­ni­kowi data­pad i roz­po­czął się wymarsz nowo przy­by­łych.

Poza ofi­ce­rem nie­mal wszy­scy byli ludźmi. Już samo to dobit­nie świad­czyło o ich pocho­dze­niu – jak gło­siła pro­pa­ganda, Impe­rium zostało zbu­do­wane pracą ludz­kich rąk. Pasa­że­ro­wie w więk­szo­ści byli mło­dzi, ale nie wszy­scy. Prze­waż­nie wyglą­dali schlud­nie, cho­ciaż nie­liczni się zanie­dbali. Roz­glą­dali się po pły­cie lądo­wi­ska z nie­po­ko­jem. Co do jed­nego usi­ło­wali pozbyć się wszyst­kiego, co wska­zy­wa­łoby na ich pocho­dze­nie – nawet ci, któ­rzy na­dal mieli na sobie impe­rialne mun­dury, zerwali z nich ordery, dys­tynk­cje i emble­maty. Quell podej­rze­wała, że część na­dal prze­cho­wy­wała je w kie­sze­niach czy ręka­wach. Na tar­go­wi­sku widziała już nie­je­den zestaw naszy­wek.

Byłych sztur­mow­ców poznała po butach – zbyt wytrzy­ma­łych i dopa­so­wa­nych, by je ot tak porzu­cić. Ich synt­skóra pokryta była grubą war­stwą brudu. Daw­niej biała, teraz zżółk­nięta jak nie­do­myte zęby. Quell od nie­chce­nia powio­dła wzro­kiem po ich twa­rzach, ale po chwili usu­nęła je ze swo­ich myśli. Ofi­ce­rów wychwy­ciła po postu­rze. Przy­glą­dała się im uważ­niej, się­ga­jąc do zaka­mar­ków pamięci, ale żad­nego nie roz­po­znała. („Mam dosko­nałą pamięć” – powie­działa dro­idowi zgod­nie z prawdą). Poczuła ulotną satys­fak­cję, gdy dzięki pier­ście­niowi jed­nej z impe­rial­nych aka­de­mii roz­po­znała wśród zgro­ma­dzo­nych medyczkę polową, ale poza tym nie zauwa­żyła nikogo war­tego odno­to­wa­nia.

Wie­działa, że wszy­scy co do jed­nego są łaj­da­kami. Z każ­dym dniem nowo przy­byli sta­wali się oraz gorsi.

Gdy Quell tra­fiła na miej­sce przed mie­sią­cem, Skru­cha Zdrajcy już była prze­peł­niona po pierw­szej fali dezer­cji, gdy dawni żoł­nie­rze porzu­cali swoje sta­no­wi­ska po bitwie o Endor. Nie­któ­rymi kie­ro­wała odwaga, innymi – strach, jed­nak Quell sza­no­wała jed­nych i dru­gich za zdol­ność prze­wi­dy­wa­nia: dotarło do nich, że Impe­ra­tor, który zbu­do­wał mię­dzy­gwiezdną cywi­li­za­cję i rzą­dził przez dwie dekady, poniósł śmierć, a bez niego Impe­rium długo nie pocią­gnie. Że bez następcy, grze­chy Impe­rium (a prze­cież było ich zatrzę­sie­nie – wie­dzieli o tym nawet naj­lo­jal­niejsi i naj­gor­liwsi ofi­ce­ro­wie) spo­wo­dują, że zgnije i znisz­czeje ono od środka. Że nie­moż­liwe zwy­cię­stwo, które stało się udzia­łem Soju­szu Rebe­lian­tów – zamach na Impe­ra­tora na pokła­dzie masyw­nej sta­cji bojo­wej – jest czymś, co warto poprzeć z całego serca.

Quell nie nale­żała do tej pierw­szej fali. Przy­była wraz z drugą.

W dniach po śmierci Impe­ra­tora pano­wał zamęt. Ogromne powsta­nia na tysią­cach pla­net – a także świa­do­mość, że rebe­lianci od początku mieli rację w kwe­stii nasta­wie­nia opi­nii publicz­nej do Impe­rium – poka­zały dobit­nie, że nie będzie już powrotu do nor­mal­no­ści, że ład nie zosta­nie szybko przy­wró­cony. Jed­nak wśród resz­tek sił Impe­rium wkrótce wyło­niło się coś, co z braku innej nazwy można by nazwać stra­te­gią. Floty ze zna­nej prze­strzeni wzięły udział w Ope­ra­cji Popiół, pole­ga­ją­cej na znisz­cze­niu wszel­kich prze­ja­wów cywi­li­za­cji na pla­netach Nacro­nis, Var­dos, Can­do­vant, Com­me­nor i innych. Zarówno lojal­nych, jak i otwar­cie sprze­ci­wia­ją­cych się rzą­dom Impe­rium. Boga­tych w surowce natu­ralne i takich, które nie miały do zaofe­ro­wa­nia niczego prócz prze­brzmia­łej chwały. Zostały zbom­bar­do­wane, zaga­zo­wane i zalane. Obró­cono prze­ciwko nim wła­sne żywioły i wła­sną geo­lo­gię. Na Nacro­nisie roz­pę­tano burze szla­mowe. Machiny tek­to­niczne roz­trza­skały sko­rupę pla­netarną Sen­th­ro­dysu.

Impe­rium usi­ło­wało znisz­czyć je wszyst­kie. Nie po to, by ode­brać Nowej Repu­blice cenne tery­to­ria. Nie po to, by stłu­mić powsta­nia. Nie w ramach prze­my­śla­nego planu rato­wa­nia Impe­rium. Ow­szem, pozo­stali przy życiu admi­ra­ło­wie zarze­kali się, że przy­świe­cają im wszyst­kie te cele, ale żaden nie wyda­wał się w pełni prze­ko­nu­jący. Moż­liwe, że Ope­ra­cja Popiół została prze­pro­wa­dzona w ramach źle poję­tego poczu­cia obo­wiązku, ale tak naprawdę zasi­lała ją wście­kłość i było oczy­wi­ste – nawet bar­dziej niż oczy­wi­ste – że nie osią­gnie zgoła niczego, by spo­wol­nić roz­pad Impe­rium.

Ope­ra­cja Popiół oka­zała się punk­tem zwrot­nym. Lojalni żoł­nie­rze, któ­rzy daw­niej na żąda­nie Impe­ra­tora mor­do­wali całe popu­la­cje pla­net, stali się świad­kami śmierci miliar­dów, nie­mniej śmierci nie­za­pew­nia­ją­cej żad­nej stra­te­gicz­nej prze­wagi. Zro­zu­mieli, że moralna tkanka Impe­rium ule­gła znisz­cze­niu. Boha­te­ro­wie Impe­rium, nie­bę­dący w sta­nie pogo­dzić się z bez­sen­sowną rze­zią, zwró­cili się prze­ciwko przy­wód­com. Naboo, pla­neta, z któ­rej pocho­dził sam Impe­ra­tor, została oca­lona przed ludo­bój­stwem przy pomocy eli­tar­nej jed­nostki sztur­mo­wej impe­rial­nych koman­do­sów. Część impe­rial­nych doszła do wnio­sku, że co innego stać na stra­co­nej pozy­cji, a co innego wal­czyć o prze­graną sprawę za wszelką cenę.

Wtedy doszło do dru­giej fali dezer­cji i zmiany frontu.

Co ozna­czało, że każdy, kto pozo­stał wierny Impe­rium, pod­jął świa­domą decy­zję, by tę cenę zigno­ro­wać. By zigno­ro­wać to, że walka o zacho­wa­nie Impe­rium jest ska­zana na klę­skę. By wal­czyć bez względu na kon­se­kwen­cje.

Każ­dego dnia po Ope­ra­cji Popiół bez­sen­sow­ność znisz­cze­nia sta­wała się coraz wyraź­niej­sza. Ci, któ­rzy pozo­stali przy Impe­rium, każ­dego dnia na nowo byli pod­da­wani pró­bie. Gdyby ktoś ją spy­tał, Quell powie­dzia­łaby, że męż­czyźni i kobiety opusz­cza­jący pokład trans­por­towca GR-75 zbyt wiele razy jej nie prze­szli, by zasłu­gi­wać na sym­pa­tię czy drugą szansę. A ci, któ­rzy przy­będą następ­nego dnia, będą jesz­cze gorsi.

Z zamy­śle­nia wyrwał ją ostry, nie­znany głos.

– Ktoś wpadł ci w oko?

W jej stronę zmie­rzał męż­czy­zna w zno­szo­nej kurtce. Prze­szy­wał wzro­kiem oddzie­la­jącą ich trawę, jakby się bał, że mógłby nadep­nąć na minę albo kawa­łek szkła. Miał przy­pró­szone siwi­zną, przy­po­mi­na­jące dru­ciki czarne włosy, brą­zową skórę o odcień ciem­niej­szą niż śniada skóra Quell, a jego szaty skry­wały żyla­ste ciało. Można by pomy­lić go z czło­wie­kiem, gdyby nie para wyra­sta­ją­cych z głowy czuł­ków przy­po­mi­na­ją­cych dżdżow­nice. Roz­po­znała rasę: Balo­sa­ria­nin.

– Nie­spe­cjal­nie – burk­nęła. Spo­tkała go po raz pierw­szy – nie widziała, by przy­był obec­nym trans­por­tem, ale też nie stała z nim wcze­śniej w kolejce po racje żyw­no­ściowe. Nie miał na sobie mun­duru, ale z pew­no­ścią nie był zbie­giem. Dodała: – Nie ma zakazu sta­nia po tej stro­nie ogro­dze­nia.

– Stój, gdzie masz ochotę – odparł. Zatrzy­mał się w odle­gło­ści trzech kro­ków i zer­k­nął w kie­runku trans­por­towca. Nowo przy­byli masze­ro­wali przed sie­bie. Każdy zamie­niał kilka słów ze straż­ni­kiem, a następ­nie uda­wał się do punktu kon­tro­l­nego.

– To na kogo tak cze­kasz? Nie ma dnia, żebyś się tu nie zja­wiła. Na przy­ja­ciół? Kochanka? Na ratu­nek?

– Prze­cież nikt nas tu nie trzyma, prawda? Po co mia­ła­bym cze­kać na ratu­nek?

Nie do końca mówiła prawdę. Quell była cie­kawa, jak nie­zna­jomy zare­aguje na jej słowa. Ofi­cjal­nie miesz­kańcy Skru­chy Zdrajcy mogli opu­ścić pla­cówkę w każ­dej chwili. Jed­nak odlot gwa­ran­to­wał gniew Nowej Repu­bliki, a kto wie­dział, jak długo rebe­liancki rząd cho­wał urazy? Każ­dego, kto nie stał w kolejce po uła­ska­wie­nie, cze­kała nie­pewna przy­szłość.

Męż­czy­zna jedy­nie wzru­szył ramio­nami.

– Cie­szę się, że tak uwa­żasz. Nie każdy podziela twoje zda­nie. – Obni­żył głos. – Odpo­wiesz? Na kogo cze­kasz?

Quell wyczuła, że męż­czy­zna czuje się upo­waż­niony do tego, by usły­szeć jej słowa. Był wysoko posta­wiony albo chciał wywrzeć takie wra­że­nie. Nie spoj­rzała na niego, ale odpo­wiedź poja­wiła się sama, gdy powio­dła wzro­kiem ku zbie­gom.

– Widzisz tam­tego faceta z bli­znami? – Unio­sła poje­dyn­czy palec – jakby nie chciała mar­no­wać ener­gii na roz­mów-cę – i wska­zała potęż­nego męż­czy­znę w skó­rza­nej kurtce. Od jego szyi po płatki uszu bie­gły nie­re­gu­larne czer­wone linie.

– Widzę – potwier­dził Balo­sa­ria­nin, choć skon­cen­tro­wał się cał­ko­wi­cie na Quell.

– Widzia­łam już takie bli­zny. Augmen­ta­cje chi­rur­giczne. Strze­lam, że był kan­dy­da­tem na członka jed­nego z eli­tar­nych oddzia­łów sztur­mow­ców, moż­liwe, że sztur­mow­ców śmierci, ale jego ciało odrzu­ciło wsz­czepy.

– Nawet jeśli, sto­sowna infor­ma­cja pew­nie figu­ruje w jego aktach. Dla­czego go obser­wu­jesz?

Quell obró­ciła się na pię­cie, by sta­nąć twa­rzą do roz­mówcy. Nie pod­no­siła głosu, chciała utrzy­mać gniew w ryzach. Jeśli był przed­sta­wi­cie­lem Nowej Repu­bliki, potrze­bo­wała go.

– Osoba o takiej, a nie innej prze­szło­ści, która tak długo pozo­sta­wała po stro­nie Impe­rium. Uwa­żasz, że jest godna uwagi Repu­bliki? Uwa­żasz, że powinna poru­szać się swo­bod­nie po tere­nie pla­cówki?

Balo­sa­ria­nin skrzy­wił się, ale po chwili, gdy dotarło do niego zna­cze­nie jej słów, gry­mas prze­szedł w uśmiech.

– Zatem o nas dbasz? Miło z two­jej strony, ale to my wygra­li­śmy wojnę, pora­dzimy sobie z ochroną pla­cówki. – Wycią­gnął ku niej dłoń. – Caern Adan. Wywiad Soju… wróć. Wywiad Nowej Repu­bliki.

Quell uści­snęła dłoń męż­czy­zny. Odkąd przy­była do pla­cówki, nie miała oka­zji roz­ma­wiać ze szpie­giem Nowej Repu­bliki. Gdyby nale­żał do Wywiadu Impe­rial­nego, pew­nie byłaby prze­ra­żona, ale panika wyda­wała się przed­wcze­sna.

Uścisk męż­czy­zny był słaby, póki to ona nie ści­snęła moc­niej jego dłoni. Odwza­jem­nił gest.

– Yrica Quell – przy­wi­tała się. – Była porucz­nik, Dwie­ście Czwarty Pułk Impe­rial­nych Myśliw­ców. Zdana na twoją łaskę.

– Dwie­ście Czwarty nie zasły­nął ze względu na łaskę, nie­praw­daż? – Wyglą­dał, jakby miał się uśmiech­nąć. Nie­do­cze­ka­nie. – Skrzy­dło Cie­nia. Tak o sobie mówi­li­ście. Impo­nu­jąca nazwa, pra­wie tak impo­nu­jąca jak „Gwiazda Śmierci”. Przed Endo­rem byli­ście nie­mal wszę­dzie. Bitwa o Black­tar Cyst. Bom­bar­do­wa­nie Men­nar-Daye. Mor­do­wa­li­ście rebe­lian­tów i osła­nia­li­ście trasy nad­prze­strzenne. A może bra­łaś udział w bitwie o Mim­ban?

Wystrze­lił salwą nazw, ale Quell się nie skrzy­wiła. Był przy­go­to­wany i od razu prze­szedł do fron­tal­nego ataku.

– Nie byłam wtedy na służ­bie – odparła.

– Szkoda. – Uśmiech­nął się. – Chęt­nie usły­szał­bym tę histo­rię. Nie­któ­rzy moi kole­dzy w ogóle nie odno­to­wali waszego ist­nie­nia aż do… cóż, aż do Nacro­nisa… ale oboje wiemy, że lata­cie spek­ta­ku­lar­nie od wielu lat. Gdyby wielki gene­rał Loring bar­dziej was doce­niał, gdyby Vader poświę­cił wię­cej uwagi Impe­rial­nemu Kor­pu­sowi Myśliw­ców, pew­nie sami zna­leź­li­by­ście się nad Endo­rem. Moż­liwe, że ura­to­wa­li­by­ście życie bied­nemu Impe­ra­to­rowi.

– Moż­liwe.

Adan cze­kał na wię­cej. Jego uśmiech zma­lał, ale nie znik­nął. Wresz­cie zaczął mówić dalej.

– No, ale to już prze­szłość. Od początku Ope­ra­cji Popiół Skrzy­dło Cie­nia poja­wia się coraz czę­ściej. Dzie­więć obser­wa­cji w nieco ponad dwa tygo­dnie. Nisz­cze­nie kon­wo­jów, bom­bar­do­wa­nie pla­có­wek… nawet znisz­cze­nie jed­nego z naszych krą­żow­ni­ków.

Kolejny cios, tym razem bar­dziej świa­domy i cel­niej­szy. Nie­wy­klu­czone, że kła­mał w kwe­stii udziału Skrzy­dła Cie­nia, ale było to moż­liwe, a nawet praw­do­po­dobne. Nie skrzy­wiła się jed­nak, choć czuła, że jej rany odzy­wają się w rytm tętna.

– Dzie­więć obser­wa­cji w dwa tygo­dnie – powtó­rzyła Quell. – A od Nacro­nisa minął już mie­siąc.

Adan przy­tak­nął obce­sowo i powiódł wzro­kiem po ziemi, jakby szu­kał miej­sca, gdzie mógłby spo­cząć. Prze­niósł cię­żar ciała z nogi na nogę.

– I dla­tego tu jestem. Dzie­siątki spo­śród naj­lep­szych asów Impe­rium mia­łyby roz­pły­nąć się w powie­trzu w takim momen­cie? Prze­cież nie prze­cze­kują w bazie w ocze­ki­wa­niu na roz­kazy. Nie, dzia­łają w ukry­ciu.

Nie patrzyła na zbie­gów, na­dal opusz­cza­ją­cych pokład trans­por­towca. Nie spoj­rzała nawet w oczy Ada­nowi. Sku­piła uwagę na sło­wach, które mię­dliła na wszyst­kie spo­soby.

– Masz jakąś teo­rię? – spy­tała.

– Mam plan – odparł. – Powo­łuję grupę zada­niową, by przyj­rzeć się sytu­acji. Szu­kam eks­per­tów, któ­rzy będą potra­fili prze­ana­li­zo­wać dane i prze­wi­dzieć kolejny krok wroga. Moż­liwe, że przyj­dzie im dzia­łać w polu.

Sku­piła się na pierw­szej czę­ści wypo­wie­dzi. „Powo­łuję grupę zada­niową”.

Opór ustą­pił jak ręką odjął. Odpo­wie­działa po chwili waha­nia:

– Mia­łam nadzieję, że przy­dzielą mnie do sił zbroj­nych. Że znów będę mogła latać.

Na twa­rzy Adana znów poja­wił się uśmiech.

– Nie wąt­pię, ale widzie­li­śmy twoje akta oso­bowe. Pilotka ze Skrzy­dła Cie­nia, która nie zdo­łała oca­lić Nacro­nisa? Brak poświad­cze­nia bez­pie­czeń­stwa na wyso­kim pozio­mie, brak dostępu do infor­ma­cji taj­nych, brak wie­dzy eks­perc­kiej – za to byłaś dobra w strze­la­niu do rebe­lian­tów. Wąt­pię, żebyś była wysoko na czy­jej­kol­wiek liście wer­bun­ko­wej.

„Dołącz do Wywiadu Nowej Repu­bliki – usły­szała Quell, choć słowa te nie padły. – Siedź przy biurku i pomóż nam zapo­lo­wać na two­ich kom­pa­nów. Kto wie, może kie­dyś zasłu­żysz na uła­ska­wie­nie”.

Na głos zaś Adan powie­dział:

– Zasta­nów się. Jeśli uznam, że się nam przy­dasz, znajdę cię. Ocze­kuję, że będziesz potra­fiła udzie­lić odpo­wie­dzi.

Yrica Quell cze­kała mie­siąc, by udo­wod­nić swoją war­tość. By poka­zać, że nie bez powodu opu­ściła Dwie­ście Czwarty Pułk Impe­rial­nych Myśliw­ców. Poka­zać, że ma do zaofe­ro­wa­nia Nowej Repu­blice umie­jęt­no­ści, któ­rych tej bra­kuje. Że impe­rialny rygor i dys­cy­plina to war­to­ści mogące popra­wić jakość repu­bli­kań­skich kor­pu­sów myśliw­skich.

Miała nadzieję, że zasią­dzie za ste­rami pod sam koniec wojny. Cze­kała, aż wresz­cie będzie mogła zacho­wać się przy­zwo­icie. Pra­gnęła tego od dłuż­szego czasu.

Nie była pewna, czy Caern Adan naprawdę pro­po­no­wał jej to, co wyczy­tała mię­dzy sło­wami. Zresztą nie wie­działa, czy na to zasłu­gi­wała.

Nocą w Skru­sze Zdrajcy pano­wał ziąb. Deli­katny, może lekko szczy­piący chło­dek dnia ustę­po­wał wichu­rom, które szar­pały pon­czo Quell na wyso­ko­ści bio­der i zmu­siły ją, by trzy­mała kra­wędź kap­tura zdrową ręką. Masze­ro­wała pod wiatr mię­dzy kwa­te­rami z kon­te­ne­rów, mija­jąc zwi­sa­jące kable elek­tryczne, aż wresz­cie schro­niła się w bun­krze wyko­pa­nym w stoku niskiego wzgó­rza.

Ryk wia­tru ucichł, ustę­pu­jąc śmie­chom i roz­mo­wom. Gdy jej oczy przy­zwy­cza­iły się do bla­dego świa­tła, Quell zoba­czyła dwa tuziny osób, które roz­sia­dły się na skrzy­niach i na kle­pi­sku. Zgro­ma­dzeni grali w karty i kości; wymie­niali się opo­wie­ściami i poka­zy­wali sobie dawne bli­zny. Powinni raczyć się trun­kami, ale w Skru­sze Zdrajcy nie było niczego, co zasłu­gi­wa­łoby na to miano. (Ci, któ­rzy upodo­bali sobie ostrzej­szą kon­tra­bandę, taką jak ryll czy igiełki śmierci, mieli łatwiej, ale nikt nie chciał wychy­lać głowy tam, gdzie aku­rat się­gał wzrok Nowej Repu­bliki).

Quell zawi­tała w Kró­li­karni, by uzy­skać infor­ma­cje. Nie miała przy­ja­ciół w Skru­sze Zdrajcy – jasne, zda­rzały się prze­lotne zna­jo­mo­ści, a pew­nemu star­szemu męż­czyź­nie odstę­po­wała część racji żyw­no­ścio­wych – ale star­szeń­stwo dawało pewne przy­wi­leje. W pla­cówce tkwiła już dłu­żej niż więk­szość. Wie­działa, któ­rzy straż­nicy przy­my­kali oko, a któ­rzy wyszu­ki­wali sobie ofiary. Wie­działa, gdzie kupić dodat­kową rację żyw­no­ściową i kto utrzy­my­wał, że może wysłać wia­do­mość poza pla­cówkę. Wymie­niała plotki za plotki, a teraz szu­kała ludzi mogą­cych powie­dzieć jej coś o Caer­nie Ada­nie.

Podą­żyła kory­ta­rzem w głąb bun­kra. Minęła mło­dego kon­sul­tanta logi­styki, zarzą­dza­ją­cego listami impe­rial­nych ofiar wojen­nych. Ski­nęła głową inży­nie­rowi, który pomógł jej zre­pe­ro­wać szwan­ku­jący grzej­nik, lecz męż­czy­zna całą uwagę sku­piał na dia­gra­mie roz­ry­so­wa­nym na posadzce. Nie spo­tkała żad­nego z poszu­ki­wa­nych przez sie­bie sta­łych bywal­ców i już miała wyjść, gdy ujrzała tam­tego sztur­mowca.

Bli­zny na szyi po augmen­ta­cjach chi­rur­gicz­nych zda­wały się jarzyć w migo­czą­cym elek­trycz­nym świe­tle. Bawił się hydro­klu­czem, jakby ten był bro­nią. Jeśli nale­żał do osób, które chciały dołą­czyć do sztur­mow­ców śmierci, nie­wy­klu­czone, że zda­rzało mu się posłu­żyć takim narzę­dziem w cha­rak­te­rze pałki.

Quell nie była z natury wojow­niczką. W Aka­de­mii ni­gdy nie wda­wała się w bez­sen­sowne bójki, a jako nasto­latka tylko raz wal­czyła na pię­ści. Ow­szem, słu­żyła w siłach zbroj­nych, ale przede wszyst­kim była pilotką – strze­la­nie nie znaj­do­wało się wysoko na jej liście obo­wiąz­ków. Mimo to pode­szła do męż­czy­zny bez stra­chu w oczach. „Dla­czego w końcu posta­no­wi­łeś się ulot­nić?” – zamie­rzała spy­tać.

A gdyby udzie­lił nie­wła­ści­wej odpo­wie­dzi? Gdyby strze­lił ją z pią­chy? Cóż, od rana czuła się bez­radna i sfru­stro­wana, może bitka dobrze jej zrobi.

Nie zdą­żyła powie­dzieć ani słowa.

Naj­pierw poczuła drże­nie. Zie­mia pod jej sto­pami ustą­piła i Quell naja­dła się pyłu, nim usły­szała sam grzmot. Nastę­pu­jące potem krzyki były dziw­nie stłu­mione – uświa­do­miła sobie, że stra­ciła słuch. I ośle­pła, ale to znowu sprawka pyłu – w powie­trzu uno­siły się jasne chmury, które draż­niły jej noz­drza i roz­pra­szały blade świa­tło.

„Dosta­łam” – pomy­ślała w pierw­szym odru­chu, ale wie­działa, że nie ma racji. Nic jej się nie stało. Co do reszty Kró­li­karni, nie była już pewna.

Gdy, poty­ka­jąc się, ruszyła przed sie­bie, część jej mózgu ze spo­ko­jem odtwo­rzyła bieg zda­rzeń. Doszło do wybu­chu ładunku – małego, moż­liwe, że był to domo­wej roboty gra­nat pla­zmowy. Ktoś wrzu­cił go do sąsied­niego pomiesz­cze­nia albo wszedł z nim do środka i uru­cho­mił deto­na­tor. Ktoś taki jak jeden z dezer­te­rów przy­by­łych na pokła­dzie trans­por­towca GR-75, zde­ter­mi­no­wany, by przy­kład­nie uka­rać zdraj­ców Impe­rium. Bez trudu zre­kon­stru­owała tę histo­rię, bo roze­grała się już dwu­krot­nie. Tym razem zna­la­zła się naj­bli­żej miej­sca eks­plo­zji.

Wdep­nęła stopą w coś mięk­kiego – dłoń pokrytą krwią i kawał­kami skó­rza­nego mate­riału. Wyrwała się do przodu i z ulgą stwier­dziła, że koń­czyna na­dal była przy­twier­dzona do ciała. Ciała sztur­mowca. Kan­dy­data na sztur­mowca śmierci. Kuc­nęła tuż obok i objęła męż­czy­znę zdrową ręką, by mógł się o nią oprzeć i sta­nąć na nogi.

„Był gno­jem” – upo­mniała samą sie­bie, gdy zmie­rzali ku wyj­ściu. Z dru­giej strony, doty­czyło to każ­dego miesz­kańca Skru­chy Zdrajcy.

Brnęli do przodu krok po kroku, kasz­ląc pyłem. Kie­ro­wali się stłu­mio­nymi krzy­kami. Z bie­giem czasu Quell poczuła, że cię­żar sztur­mowca już jej nie doskwiera i uświa­do­miła sobie, że widocz­nie w któ­rejś chwili prze­jął go kto inny. Już nie­mal odzy­skała słuch. Ktoś – moż­liwe, że ta sama osoba, która pomo­gła sztur­mow­cowi – zapy­tał ją o obra­że­nia. Wyka­słała coś w odpo­wie­dzi i opu­ściła Kró­li­kar­nię, uda­jąc się w stronę sztucz­nych świa­teł mia­steczka.

Nikt jej nie zatrzy­mał, gdy prze­bi­jała się przez kor­don impe­rial­nych gapiów i ner­wo­wych straż­ni­ków Nowej Repu­bliki. Nikomu nie zale­żało. Przez chwilę chciała się cof­nąć i wró­cić do środka, ale krę­ciło się jej w gło­wie, była na wpół głu­cha i wraz z powie­trzem wydy­chała pył. Tylko by prze­szka­dzała ratow­ni­kom.

Jed­nak gdy tak kasz­lała i pluła, uświa­do­miła sobie, że zdo­była odpo­wiedź, po którą przy­szła.

Nie miała pew­no­ści, czy Caern Adan pozwoli jej zasiąść za ste­rami i pozwoli jej udo­wod­nić, ile zna­czy. Czy pozwoli jej zacho­wać się przy­zwo­icie. Jed­nak eks­plo­zja przy­po­mniała jej, że to wszystko było zbęd­nym luk­su­sem.

Musiała za wszelką cenę wydo­stać się ze Skru­chy Zdrajcy. Była gotowa wyko­rzy­stać każdą szansę.

III

Caern Adan roz­cią­gnął gumkę mię­dzy kciu­kiem a pal­cem wska­zu­ją­cym, puścił ją i patrzył, jak leci przez pomiesz­cze­nie gospo­dar­cze, które ucho­dziło za jego biuro. Odkształ­ciła się w trak­cie lotu i chy­biła IT-O o dzie­sięć cen­ty­me­trów. Prze­le­ciała przez sto­żek lazu­ro­wych czą­ste­czek emi­to­wa­nych przez holo­pro­jek­tor dro­ida. Huma­no­idalna postać znaj­du­jąca się pośrodku obrazu roz­pik­se­li­zo­wała się, zami­go­tała i znik­nęła.

– Jesteś roz­draż­niony – stwier­dził droid, co w niczym nie pomo­gło.

– Pró­buję uzy­skać od cie­bie infor­ma­cje, na pod­sta­wie któ­rych mogli­by­śmy pod­jąć dzia­ła­nia – odparł Caern.

– Uży­teczne infor­ma­cje wywia­dow­cze to twój rewir.

IT-O ure­gu­lo­wał holo­pro­jek­tor – dostał go w pre­zen­cie od Caerna przed wie­loma mie­sią­cami – i postać znów nabrała kształ­tów. Tym razem była znacz­nie więk­sza. Yrica Quell bez życia wpa­try­wała się w dal prze­krwio­nymi oczyma osa­dzo­nymi w mło­dej, pozba­wio­nej zmarsz­czek twa­rzy. Miała w sobie pewną kru­chość – i nie cho­dziło wyłącz­nie o zadra­pa­nia i dra­śnię­cia na war­gach i czole; przy­po­mi­nała szklane ostrze, które albo miało kogoś ugo­dzić, albo samo się roz­paść. Impe­rialna aro­gan­cja zdu­szona w zarodku, poskro­miona.

Caern przyj­rzał się uważ­nie wize­run­kowi i wes­tchnął.

– Pew­nie masz rację – odparł. – Kła­mie. Ale w któ­rej kwe­stii? Albo… – Mach­nął dło­nią, by uci­szyć dro­ida – Ujmę to ina­czej: w któ­rej kwe­stii mówi prawdę?

IT-O uno­sił się niczym zabaw­kowa łódź na wol­nym nur­cie.

– Prze­żyła traumę – zauwa­żył.

Caern musiał się powstrzy­mać, by nie wypa­lić: „Jak my wszy­scy”.

– Fizyczną, rzecz jasna – pod­kre­ślił droid – ale na­dal ma kło­pot z prze­two­rze­niem nie­daw­nych zda­rzeń. Czuje się odizo­lo­wana. Jest jed­no­cze­śnie nad­mier­nie czujna i nie potrafi sku­pić myśli.

– Zbyt ogól­ni­kowe – skwi­to­wał Caern. – Zasta­na­wia­łeś się kie­dyś nad wró­że­niem z fusów?

– Budo­wa­nie więzi trwa. A bez niej nie­wiele pomogę pacjentce. Albo tobie.

Roz­ma­wiali o tym wiele razy. Caern nie miał ochoty na powtórkę.

– Jej prze­szłość nie budzi zastrze­żeń. A przy­naj­mniej niczego nie zna­leź­li­śmy. Nie zdo­ła­li­śmy potwier­dzić wszyst­kich szcze­gó­łów jej kariery, ale ponad wszelką wąt­pli­wość latała w Skrzy­dle Cie­nia. – Wstał i się­gnął dło­nią do panelu kon­tro­l­nego drzwi. – Mamy jakiś powód, by przy­pusz­czać, że jest szpie­giem? Czy to moż­liwe, że jej opo­wieść o dezer­cji jest zmy­ślona?

– Jeśli jest szpie­giem, nie jest szcze­gól­nie dobra w te klocki, bio­rąc pod uwagę to, że już trak­tu­jemy ją podejrz­li­wie.

– Może Impe­rium skoń­czyli się kom­pe­tentni szpie­dzy. – Caern wci­snął panel i wyszedł na kory­tarz. – Chodź. Musimy się prze­wie­trzyć.

Spa­ce­ro­wali kory­ta­rzami bun­kra. Minęli zaim­pro­wi­zo­wane sta­cje prze­twa­rza­nia danych i sys­temy łącz­no­ści. Jeden z woj­sko­wych wywia­dow­ców wymam­ro­tał coś do Caerna na powi­ta­nie, a Caern odpo­wie­dział. Kilku ofi­ce­rów spoj­rzało wil­kiem na IT-O, inni go igno­ro­wali. Impe­rialny droid prze­słu­chu­jący nie cie­szył się naj­lep­szą repu­ta­cją.

Na zewnątrz Caern narzu­cił na ramiona płaszcz. Dobie­gło go odle­głe brzę­cze­nie – coś jakby dźwięk maszyny prze­ci­na­ją­cej skałę. Scho­wał czułki do wnę­trza czaszki, by zmniej­szyć draż­niące uczu­cie. Wyglą­dało na to, że dźwięk docho­dził ze znaj­du­ją­cej się za wzgó­rzem ogro­dzo­nej czę­ści pla­cówki. Gestem przy­wo­łał IT-O. Szedł po ziemi i tra­wie, aż wresz­cie ujrzał ruiny bun­kra, w któ­rym nastą­piła eks­plo­zja. Tuzin pra­cow­ni­ków pla­cówki zebrał się przed wej­ściem. Krzą­ta­jąc się w świe­tle póź­nego ranka, ratow­nicy usu­wali z wnę­trza budynku sprzęt, skały i ciała.

– Wiesz, co to jest? – rzu­cił w stronę IT-O, wska­zu­jąc na gruz.

– Coś sym­bo­licz­nego, co wzmocni twój argu­ment na rzecz… cze­goś?

Caern par­sk­nął. Przy­ło­żył rękaw do gór­nej wargi. Od tego chłodu aż cie­kło mu z nosa.

– To nie­do­pa­trze­nie wywiadu. Ow­szem, jest sym­bo­liczne. Sytu­acja była do prze­wi­dze­nia – i do unik­nię­cia. To już czwarta eks­plo­zja.

– Tu jeste­śmy zgodni – odparł IT-O. – Można było tego unik­nąć

– Ale nikt inny tego nie dostrzega. Pla­cówka pełna jest tre­pów i asów prze­stwo­rzy, dla któ­rych bez­pie­czeń­stwo spro­wa­dza się do „strze­lać do każ­dego, kto znaj­dzie tajną bazę”. Jed­nak nasze bazy już nie są tajne, a pro­ble­mów jest tyle, że wszyst­kich nie wystrze­lamy.

W rze­czy­wi­sto­ści było jesz­cze gorzej. Bra­ko­wało przy­wód­ców. Nowa Repu­blika sta­no­wiła orga­ni­za­cję mili­tarną – nie­ważne, co na ten temat sądziła kanc­lerz Mothma. Głę­bo­kie korze­nie nowego ustroju się­gały Soju­szu Rebe­lian­tów, dla któ­rego każdy pro­blem miał roz­wią­za­nie woj­skowe. Caern nie musiał powta­rzać tej myśli IT-O. Zamiast tego powie­dział:

– Albo wywiad pozbiera do kupy Nową Repu­blikę, albo ta się roz­pad­nie. Do wier­chuszki to nie dociera. Nikogo to nie obcho­dzi. Nie­ważne, ile jesz­cze pod­łożą ładun­ków.

– W rzą­dzie są i tacy, któ­rych obcho­dzą ofiary. Prze­cież wiesz.

– Ofiary? Może. Ale już nie to, kto lub co je zabija.

– Mowa o rzą­dzie, który led­wie sta­nął na nogi – stwier­dził IT-O. – Trudno mówić o jakiejś filo­zo­fii czy poli­tyce bez­pie­czeń­stwa. Jest na to za wcze­śnie.

– Może – powtó­rzył Caern. Spoj­rzał na dro­ida. Zasta­na­wiał się (co zda­rzało się dość czę­sto), czy IT-O nim mani­pu­luje, pro­wa­dząc go ku wnio­skom, do któ­rych nie doszedłby na wła­sną rękę. Jed­nak szkar­łatny foto­re­cep­tor dro­ida nie przy­bli­żył go do prawdy. – Tak czy ina­czej, Wywia­dowi Nowej Repu­bliki bra­kuje per­so­nelu i fun­du­szy. Jed­nak gdyby ktoś dla odmiany osią­gnął jakiś suk­ces…

– Uwa­żasz, że misja wywia­dow­cza pole­ga­jąca na znisz­cze­niu Dwie­ście Czwar­tego Pułku Impe­rial­nych Myśliw­ców prze­ko­na­łaby wła­dze Nowej Repu­bliki do zmiany prio­ry­te­tów.

– A nie powinna? – Caern zwró­cił się w stronę gruzu i pyłu. – Skrzy­dło Cie­nia było cier­niem w oku rebe­lian­tów jesz­cze przed bitwą o Endor, ale wtedy bar­dziej bali­śmy się kolej­nej sta­cji bojo­wej pokroju Gwiazdy Śmierci niż impe­rial­nych pilo­tów myśliw­ców. Teraz jed­nak ude­rzają w nas tak, by zabo­lało. Stra­ci­li­śmy całe załogi „Łowcy” i „Kal­pany”. Jestem pewien, że Dwie­ście Czwarty brał udział w ataku na Beau­chen. Nawet nie licząc ludo­bój­stwa w ramach Ope­ra­cji Popiół i tak pono­szą winę za śmierć tysięcy osób. – Mach­nął dło­nią w kie­runku znisz­czo­nego bun­kra. – Tak obec­nie wygląda Impe­rium: mniej super­broni nisz­czą­cych pla­nety, wię­cej fana­ty­ków z pianą na ustach.

– A anty­ter­ro­ryzm to jedno z zadań wywiadu – skwi­to­wał droid.

– A żebyś wie­dział! – Caern zło­żył dło­nie. – Gdyby zespół wywia­dow­czy zdo­łał zneu­tra­li­zo­wać Skrzy­dło Cie­nia, dowio­dłoby to wszyst­kiego, o czym mówię. I ist­nie­nia zagro­że­nia, i koniecz­no­ści jego zaże­gna­nia.

– A gdy Nowa Repu­blika już się zgo­dzi, że impe­rialne grupy roz­ła­mowe naj­sku­tecz­niej neu­tra­li­zo­wać za pomocą wywiadu, myślisz, że odkręcą kurek z pie­niędzmi i prze­zna­czą ogromne środki finan­sowe na grupę zada­niową, która zneu­tra­li­zo­wała Skrzy­dło Cie­nia? I przy­znają pre­mię jej dowódcy?

Caern wzru­szył ramio­nami.

– Czemu nie? Zyska­li­by­śmy na tym wszy­scy.

Repul­sory kuli­stego kor­pusu dro­ida zapisz­czały, gdy IT-O wyprze­dził Caerna i skie­ro­wał się metr w dół zbo­cza w kie­runku stert gruzu.

– Naprawdę cho­dzi ci o wyeli­mi­no­wa­nie wroga Nowej Repu­bliki? A może chcesz popra­wić wła­sne noto­wa­nia, korzy­sta­jąc z nie­sta­bil­nej sytu­acji poli­tycz­nej?

– A może chcę jed­nego i dru­giego? – Caern nie potra­fił dłu­żej tłu­mić iry­ta­cji. Chciał powtó­rzyć: „Zyska­li­by­śmy na tym wszy­scy”. Naprawdę tak uwa­żał: zagro­że­nie zwią­zane z ist­nie­niem Skrzy­dła Cie­nia było nama­calne i trwałe. Gdyby wyeli­mi­no­wa­nie wroga dopro­wa­dziło do dofi­nan­so­wa­nia wywiadu, a jed­no­cze­śnie wynio­słoby go na szczyty, poskut­ko­wa­łoby to mniej­szą liczbą eks­plo­zji i mniej­szą liczbą akcji takich jak Ope­ra­cja Popiół. Kie­ro­wa­nie rzą­dem i ochrona popu­la­cji to nie to samo, co prze­pro­wa­dze­nie zama­chu na Impe­ra­tora. Im szyb­ciej Nowa Repu­blika zda sobie z tego sprawę, tym lepiej.

Zmu­sił się, by ode­tchnąć i zebrać myśli.

– Wła­ściwe pyta­nie brzmi: czy osobą, któ­rej potrze­buję, jest Yrica Quell?

Droid nie poru­szył się. Caern poznał, że IT-O pogrą­żył się w głę­bo­kiej kon­cen­tra­cji – roz­waża dzie­siątki sce­na­riu­szy i wer­tuje nie­zli­czone publi­ka­cje medyczne w poszu­ki­wa­niu odpo­wie­dzi. Cisza uspo­ko­iła Caerna. Jasne, że IT-O grał mu na ner­wach, ale jego zapał do pracy – do pozna­wa­nia fak­tów i podej­mo­wa­nia moż­li­wie naj­lep­szej decy­zji, nie­ważne, ile się przy tym spie­rali – był na swój spo­sób krze­piący.

– Nie – odparł wresz­cie. – Nie sądzę.

Caern wyraź­nie się skrzy­wił. Nadzieja znów ustą­piła miej­sca fru­stra­cji. Powiódł wzro­kiem ku kolum­nie dymu, uno­szą­cego się nie­re­gu­lar­nie znad miej­sca zama­chu. Wie­dział, że tam była – widziano ją, jak kogoś wyciąga spod gru­zów. Wyobra­ził sobie, że została ranna, a jej kru­che ciało pokryte jest pyłem i krwią.

Była kłamcą. Kimś, kto popeł­nił nie wia­domo jakie prze­stęp­stwa, gdy słu­żył w Dwie­ście Czwar­tym. Kobietą, która widziała na wła­sne oczy, jak Impe­rium popada w ruinę, a teraz twier­dzi, że gry­zie ją sumie­nie. Caern dobrze znał takich jak ona. Nie potra­fił im wyba­czyć, a oni prę­dzej czy póź­niej uka­zy­wali praw­dziwe obli­cze.

Ale mógł sobie z nimi pora­dzić.

Potrze­bo­wał jej. Nie­ważne, co na ten temat sądził IT-O.

– Skon­tak­tuj się z naszą przy­ja­ciółką – powie­dział Caern. – Grupa zada­niowa zbiera się jutro.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: