Star Wars. Księżniczka i łajdak - ebook
Star Wars. Księżniczka i łajdak - ebook
Serdecznie zapraszamy na ślub księżniczki Lei Organy i Hana Solo.
Gwiazda Śmierci została zniszczona. Darth Vader zginął. Imperium jest w rozsypce. Ale na leśnym księżycu Endora, wśród chaosu zmian na skalę galaktyczną, dla księżniczki i jej łajdaka czas stanął w miejscu. Po zamrożeniu w karbonicie i narażaniu życia dla Rebelii Han nie może się doczekać, aż wreszcie przestanie się poświęcać dla innych. Wraz z Leią po tysiąckroć zasłużyli na wspólną przyszłość. Gdy jej się oświadcza, po raz pierwszy od dawna ma dobre przeczucie. Leia jednak odnosi wrażenie, że nie do końca porzuciła życie pełne walk. Nadal zostało jej sporo do zrobienia, musi też odpokutować mroczną tajemnicę, która, jak już teraz wie, płynie w jej żyłach. Jej brat Luke daje jej tę możliwość – możliwość związaną z rodziną i obietnicą Mocy. Ale gdy Han prosi ją o rękę, Leia nie waha się ani chwili i mówi... „Tak”.
„Długo i szczęśliwie” jednak nie przychodzi z łatwością. Gdy tylko Han i Leia opuszczają sielską ceremonię, by udać się w podróż poślubną, nagle trafiają na największą i najbardziej wykwitną scenę: na pokład „Beztroskiego”, luksusowego liniowca, którym odbywają bardzo publiczną podróż do najcudowniejszych światów w galaktyce. Ich małżeństwo, a także symbolizowane przez nie pokój i pomyślność, stanowią piorunochron, przyciągający wszystkich wokół: w tym przedstawicieli sił Imperium, nadal kurczowo trzymających się władzy. W najczarniejszej dla Imperium godzinie jego żołnierze rozproszyli się po całej galaktyce, by okopać się na odizolowanych światach, podatnych na ich wpływy. Gdy „Beztroski” przemieszcza się od celu do celu, jedno staje się aż nadto jasne: wojna jeszcze nie dobiegła końca. Ale gdy zbliża się niebezpieczeństwo, Han i Leia odkrywają, że najlepiej stawiają czoła wrogom nie osobno, lecz jako mąż i żona.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8350-928-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LEIA
POŻARY JUŻ DOGASŁY. Po nocnym niebie ciągnęły się smugi dymu, zanikające na długo przed tym, nim mogłyby dosięgnąć niezliczonych gwiazd, migoczących przez korony drzew. Leia powiodła dłonią po biało-czarnych hełmach szturmowców i imperialnych pilotów, wchodzących w skład zaimprowizowanego przez Ewoki zestawu perkusyjnego. Śmiała się i tańczyła ze wszystkimi, gdy ognie płonęły jasno, a trunki lały się strumieniami.
Teraz jednak jej dłoń zatrzymała się na zadrapaniach i wgłębieniach na niedawno jeszcze lśniącej powierzchni białego hełmu.
Hełm dopiero co należał do żyjącej istoty.
Do wroga.
Do kogoś, kto bez wahania otworzyłby ogień – do dowolnego rebelianta, rzecz jasna, choć Leia wiedziała, że jej własna śmierć byłaby ukoronowaniem kariery każdego szturmowca. Ktoś zastrzelił tę osobę, nim zdołała zastrzelić ją. A potem hełm martwego żołnierza został zdjęty z jego głowy i teraz robił za bęben.
Zastanawiała się, kim był ten nieszczęśnik. Może kimś, kogo poddano indoktrynacji już za dziecka? Zdarzało się to aż nazbyt często. A może kimś z jednego z okupowanych światów, siłą wcielonym do służby? Czy ten szturmowiec sam wybrał ścieżkę, która poprowadziła go ku zatraceniu i drwinom na lesistym księżycu? A może zwyczajnie nie miał szczęścia?
Palce Lei ześlizgnęły się ze sfatygowanej powierzchni hełmu, lecz jej dłoń zamarła, nim dotknęła kolejnego.
Czarny.
Wiedziała, że nie należał do niego. W tym mroku szarozielony hełm operatora AT-ST wydawał się ciemniejszy, a jego kształt, choć podobny, był jednak wyraźnie inny.
Wtem Leia poczuła dłoń na lewym ramieniu. Silne palce odciągnęły ją kawałek dalej. Z wysiłkiem złapała oddech – dotyk wydawał się aż nazbyt znajomy. Dłoń odciągnęła ją dalej z tą samą siłą co wcześniej. Ten sam rozkład palców, w tym jeden boleśnie wpijał się jej w obojczyk, a gdy zadrżała pod jego dotykiem, to samo łagodne, niemal delikatne potarcie kciukiem o łopatkę.
– To tylko ja – odezwał się Luke. Na jego twarzy pojawiło się zaniepokojenie, gdy wyrwała mu się i odwróciła w jego stronę.
„To tylko Luke. Mój brat”.
„Syn Dartha Vadera”.
– Pachniesz…
– Dymem? – odgadnął Luke. – Wszyscy nim pachniemy. – Uśmiechnął się na zachętę, ale Leia nie odpowiedziała. Bo zapach, który uczepił się czarnej tuniki jej brata, nie był tym samym swędem, który nadal rozchodził się po ewockiej Wiosce Jasnego Drzewa. Sprawił, że aż ją zemdliło – zapach i świadomość, że gdy sama tańczyła, Luke odszedł, by przygotować stos pogrzebowy dla Dartha Vadera.
Gdy jednak spojrzała mu w oczy, ujrzała w nich tylko brata. Był smutny.
– Cała galaktyka świętowała, podczas gdy ty kogoś opłakiwałeś – powiedziała łagodnym tonem.
Luke pokręcił głową.
– Nie ja jeden.
Leia spojrzała na hełm szturmowca.
– Pewnie nie.
– Jak się czujesz? – Jego głos wydawał się szczery, ale Leia nie była pewna, co odpowiedzieć. Powinna cieszyć się z triumfu, a tak naprawdę czuła się zdezorientowana. Nie tylko z powodu tego, co Luke powiedział o jej pochodzeniu – już od pewnego czasu wyczuwała łączącą ich więź, więc łatwo przyszło jej zaakceptować go jako brata. Po prostu nie zamierzała myśleć o tym, jak się to wiąże z jej biologicznym ojcem. Nie – nie chodziło tylko o to.
– Chodzi o Moc, prawda? – spytał Luke.
Leia przytaknęła. Powiedziała mu, że nie rozumiała – nie potrafiła zrozumieć – jego umiejętności, ale on sam wydawał się osobliwie przekonany, że naprawdę mogłaby władać Mocą. Może i nie miała żadnego doświadczenia, ale nie ulegało wątpliwości, że Luke był silny w Mocy… a przecież i ona ją wyczuwała jako coś przypominającego trzepot migomuszych skrzydeł na samej granicy świadomości. Czekała, aż Leia po nią sięgnie.
– Powiedział mi, by ci przekazać, że… – zaczął Luke, ale Leia uniosła brodę i spojrzała na niego intensywnym wzrokiem.
– Nie – ostrzegła.
– To były jego ostatnie słowa. Chciał, by ci powiedzieć…
– Nie obchodzi mnie to.
– Był dobry – nalegał Luke. – Po tym wszystkim nadal było w nim dobro.
„Mój ojciec był dobry” – pomyślała, jednak w tej samej chwili przywołała z pamięci nie Dartha Vadera, lecz Baila Organę. A sama myśl o Bailu przywołała i Brehę, jej matkę. Dom. Wszystko, co straciła.
Gdy wcześniej tej nocy rozmawiała z Lukiem, powiedziała mu, że pamięta ich matkę, ich biologiczną matkę. Tak naprawdę mogła przywołać mgliste obrazy, uczucia, niewiele więcej. Miała jednak konkretne wspomnienie – wspomnienie miłości, bliskości, rzeczy, jakich nie potrafiła opisać. Nie potrafiła tego ubrać w słowa, ale nie mogła zaprzeczać prawdzie. Czuła… więź, więź stworzoną ze światła.
Luke jednak, rycerz Jedi silny w Mocy, nie pamiętał kobiety, która zrodziła ich oboje.
Czyżby pamiętał ich ojca? Czy to dlatego tak dalece potrafił wybaczyć temu monstrum, Darthowi Vaderowi? Zostali rozdzieleni po narodzinach – nie tylko ze sobą, lecz i z biologicznymi rodzicami. Może Leia miała więź z ich matką, a Luke – z ojcem.
Zdusiła gorzki śmiech. Może nie chodziło o nic równie głębokiego. Może po prostu Luke nigdy nie został poddany torturom przez biologicznego ojca. Jak ona.
– To co teraz zrobimy? – spytał.
Spojrzała na niego. Odkąd został rycerzem Jedi, zawsze wydawał się taki spokojny, taki pewien celu.
Co innego teraz. Przyglądał się jej badawczo. „Czeka, aż podejmę decyzję w kwestii własnego losu, nim zajmie się swoim” – zrozumiała. Tak, ich więź krwi to dla nich coś nowego, ale Luke był też ich przyjacielem. Nici przeznaczenia, które powiodły ich w dwie różne strony, dało się spleść na nowo.
Za Lukiem, w cieniu, Leia ujrzała czyjąś sylwetkę. Pochodnia oświetlała Hana od tyłu, ale rozpoznała jego ramiona i postawę. Pyszałkowaty i wtedy, gdy nikt nie patrzył. Spojrzał na nią i ruszył w jej stronę, głośno uderzając butami o rozklekotane deski mostka między nadrzewnymi domkami.
Leia nie miała pojęcia, co się wydarzy jutro, pojutrze czy jeszcze kolejnego dnia. Gdy jednak zostawiała Luke’a w cieniu, by wyjść na powitanie Hanowi, wiedziała doskonale, co się stanie za chwilę.ROZDZIAŁ 1
HAN
Dwa dni później
„TO JESZCZE NIE KONIEC”.
Właśnie tak powiedział członkom oddziału Pathfindersów, opuściwszy imperialną bazę, odkrytą po drugiej stronie Endora. Gwiazda Śmierci została zbudowana na orbicie lesistego księżyca, natomiast na jego powierzchni wzniesiono osobną placówkę komunikacyjną, która nie została uszkodzona w następstwie zniszczenia superbroni – póki Han i jego zespół nie zjawili się na miejscu. Wywiad nasłuchu elektronicznego rozszyfrował część wiadomości rozsyłanych stamtąd po całej galaktyce. Zniszczenie Gwiazdy Śmierci może i było przyjemne, ale niewystarczające. Imperialni okupowali niezliczone światy i nie zamierzali ot tak ustąpić. Pathfindersi wkroczyli do placówki z dobytymi blasterami, ale nie zdążyli zapobiec emisji sygnału.
Dane, komunikaty, plany. Mnóstwo informacji wysłanych w przestrzeń. Sprowadzało się to do tego, że choć Imperator Palpatine stał się kupką prochu, nadal wydawał rozkazy. Poczynił przygotowania z myślą o swoim pośmiertnym dziedzictwie, by mógł żyć dalej, choćby eksplodował w kosmicznej próżni. Nie zdołali go powstrzymać.
Jeden wieczór. Mieli jeden wieczór, by świętować i udawać, że wojna dobiegła końca. Bo…
„Bo nie dobiegła”.
Han przeklął. Odprawa z generałami – no, z pozostałymi generałami, bo sam dochrapał się tego stopnia – była zwięzła i rzeczowa. Przekazali sobie informacje i rozeszli się, by sporządzić nowe plany. Nadeszła pora dla jajogłowych. Nikt go nie zaprosił, by został i pomógł opracować strategię osaczenia imperialnych, do których jeszcze nie dotarło, że ich strona przegrała. Nie ma sprawy. Wystarczyło, by mu mówili, dokąd ma polecieć i w kogo strzelać. Bo w tym był dobry. Najlepszy. Jasne, rzucał i dobre pomysły. Ale teraz, gdy strzelanie dobiegło końca, rozumiało się samo przez siebie, by to inni…
Stojący obok Chewbacca zaryczał.
– Tak. Rozumiem – mruknął Han. Wojna zdawała się nie mieć końca. Wtedy jednak się odwrócił, by spojrzeć na starego druha. – Nie zapomniałem, wiesz o tym, prawda? Wrócimy na Kashyyyk, gdy tylko zdołamy, i wykopiemy imperialuchów z twojego świata. W końcu musisz się zająć własną rodziną.
Chewie zaczął zrzędzić, ale Han mu przerwał.
– Nie. Trzymamy się naszego planu, a ten zawsze zakładał, że wrócisz do domu, gdy tylko znajdziemy chwilę wytchnienia.
Han złapał szczebel jednej z drabin prowadzących do nadrzewnej wioski. Choć przywódcy Rebelii założyli bazę na ziemi, bliżej statków na polanie, przeczuwając, że lada chwila będą musieli je poderwać, sama placówka miała postać dużego namiotu otoczonego przez kilka mniejszych, w których ulokowano pilotów i członków oddziałów naziemnych. W chatach Ewoków było zdecydowanie bardziej przytulnie. Drabina pod jego stopami zachwiała się, gdy Chewie podążył jego śladem. Z powodu ciężaru Wookieego Han o mało nie stracił równowagi.
Leia nie przyszła na odprawę.
Han wiedział, że była gdzie indziej. Nagrywała wiadomości dla sojuszników. Wiedział, że pozostali przekażą jej najważniejsze informacje. Ale…
Chciał się z nią zobaczyć.
Nie mógł powiedzieć, by do tej pory miał szczęście w miłości. Ale to coś z Leią – odnosił wrażenie, że to coś więcej niż… Nie potrafił tego sprecyzować. Po prostu wydawało mu się, że to coś więcej. Nieraz próbował odejść. Może gdyby zdołał wtedy opuścić Hoth…
Mówił serio, gdy powiedział jej, że jeśli tylko tego zechce, da jej spokój. Jasne, było to zanim się dowiedział, że Luke i Leia są rodzeństwem; nim w ogóle wiele zrozumiał. Ale mówił serio. Ulotniłby się – nie dla siebie, a dla niej. Dawniej, gdy odchodził, za każdym razem robił to dla siebie samego. Ale nie wtedy.
Leia jednak nie pozwoliła mu odejść. Zamiast tego przyszła po niego.
A Han nie wiedział, czy powinien jej na to znów pozwolić.
Szczególnie że stracił już tyle czasu. Został zamrożony na Bespinie, a nim znów się przebudził – ślepy i skołowany z powodu choroby pohibernacyjnej – minęło tyle czasu. Leia kochała go przez niemal cały rok, a Vader mu to zabrał. Nie miał teraz ani chwili do stracenia.
Uświadomił sobie, że Chewie coś do niego mówi. Dotarł do końca drabiny, przełożył nad nią nogę i wylądował z hukiem na drewnianej kładce.
– Tak, kolego? – spytał.
Chewie podciągnął się na kładkę. Wyciągnął ręce na boki, by zachować równowagę. Warknął na poły z rozbawieniem, na poły z pretensją, że został zignorowany.
– Wybacz! – odparł Han, unosząc dłonie. – Mam na głowie sporo rzeczy.
– To jestem dla ciebie tylko rzeczą? – W pobliżu rozległ się głos Lei.
– Ej, każdej myśli to znów nie zajmujesz, księżniczko – rzucił, ale ciepły uśmiech w oczach złagodził jego odpowiedź.
– Takiś pewien? – spytała i uniosła szelmowsko kącik ust. Jej różana dolna warga aż się prosiła, by ją całować. Hana na chwilę wręcz zamurowało. Nie był w stanie robić nic, jak tylko do niej mrugać.
Chewie prychnął.
– Tak, tak. – Han odzyskał rezon.
– Właśnie cię szukałam – stwierdziła poważnym tonem Leia. – Mon powiedziała mi o planach, które odnaleźliście w imperialnej bazie. Chciałam porozmawiać z generałem, który dokonał odkrycia.
„No tak. Czyli ze mną”.
Leia nadal mówiła, nieświadoma tego, że Han nie skupia się na jej słowach.
– Choć nie zdołaliśmy jeszcze rozszyfrować większości przekazów, już samo to, że baza wysłała je akurat wtedy, świadczy o tym, że dzieje się tu więcej, niż początkowo sądziliśmy.
Chewie zaburczał i zostawił ich samych, podążając do serca wioski Ewoków. Han był zbyt skupiony na Lei, by w ogóle zarejestrować, że przyjaciel się zmył. Po głowie pędziły mu szalone myśli: on i księżniczka? Niemożliwe, by sprawdziło się na dłuższą metę.
– Odnotowaliśmy w szczególności spory ruch w układzie Anoat i chciałam się przekonać, czy przechwycone przez ciebie transmisje jakoś się do tego odnoszą – ciągnęła Leia. – A może widziałeś coś w samej bazie? Nie wszystko musi się znajdować w sieci, fizyczny transport kodów sektorowych mógłby wskazywać na…
Z drugiej strony: od kiedy to Han przejmował się tym, co będzie później?
– Han? – zagaiła Leia, przechylając głowę.
– Chcę ciebie – oznajmił spokojnie.
– Mnie? – Rozejrzała się. Choć w bazie na powierzchni uwijało się mnóstwo osób, w tej części wioski było nadzwyczaj cicho. – Ale na co?
– Na zawsze.
Zdziwienie Lei przeszło w coś innego, w coś, czego Han nie potrafił do końca rozszyfrować. Nigdy nie potrafił powiedzieć, co takiego kryje się w jej myślach – właśnie to w niej kochał.
Bo kochał ją.
Była księżniczką, twarzą Rebelii, największą nadzieją nowo powstającego rządu, bardziej symbolem niż osobą z krwi i kości. Ale też po prostu Leią. I była jego. Han potrzebował jej na równi z „Sokołem” – jasne, mógłby bez niej latać, ale po co?
– Wyjdź za mnie – powiedział.
Leia, zazwyczaj spokojna i ułożona, zdolna stawić czoła samemu Vaderowi, w tamtej chwili nie potrafiła ukryć zdumienia. Rozszerzyła oczy, rozchyliła usta, a reszta jej ciała zamarła w zaskoczeniu. Han poczuł, że unosi kąciki ust. Leia nie próbowała nawet ukryć, że jest w szoku. Nie taiła także swoich chęci. On w końcu też należał do niej.
Przeznaczone jej jednak było znacznie więcej, niż Han potrafił zrozumieć. Siedziała po same uszy w polityce; robiła, robiła, robiła i nigdy nie miała przestać.
Nawet teraz, choć żadne z nich się nie poruszyło, Han widział, jak oddala się od niego, wymyka się mu.
Wiec to on wyciągnął ręce. Chwycił jej dłoń. Pomasował miejsce na jej palcu, gdzie mogłaby się znaleźć obrączka.
Był pewien, że Leię męczą te same pytania, krążące mu właśnie po głowie. Ile osób już rozmawiało o ślubach i wiązało się z partnerami, których znali wyłącznie z pola bitwy? Było to częste – po starciach wszyscy są nabuzowani emocjami i czują potrzebę, by czerpać z życia, pomni wojennych ofiar. W końcu miłość to przeciwieństwo walki, a wszyscy muszą jakoś spożytkować ogromne pokłady energii.
I właśnie w tej chwili Han powinien unieść brodę, zaśmiać się i powiedzieć, że żartuje.
Nie zrobił z tego.
Nie wzdrygnął się, gdy na twarzy Lei pojawiły się wątpliwości. Stał nieruchomo i czekał, aż księżniczka uświadomi sobie tę samą prawdę co on.
Że razem są lepsi.
A ślub? Cóż, to tylko formalność. Ale i obietnica.
I to taka, której zamierzał dotrzymać.
– Tak – odparła. Wypowiedziała pojedyncze słowo, ale towarzyszył mu uśmiech, który rozświetlił całą galaktykę.
Coś wewnątrz Hana ustąpiło, jakieś niewidzialne dłonie przestały mu ściskać płuca. Wiedział, że nadchodzące dni nie będą łatwe – Imperium już o to zadba. Wraz z Leią w końcu pójdą każde we własną stronę – nadejdą bitwy, w których ona nie będzie mogła wziąć udziału, i zagrania polityczne, w których on się zupełnie nie przyda, będą światy, procesy sądowe i inne kwestie, które ich rozdzielą.
Ale…
Ale to jeszcze nie koniec.ROZDZIAŁ 2
LEIA
LEIA POWINNA TO KWESTIONOWAĆ, JEGO, wszystko. Ale już wykradli dla siebie jedną noc – czemu by nie wykraść całego życia? Choć podjęła decyzję w burzliwej chwili, wiedziała, że nigdy nie będzie jej żałowała. Czyniła własne szczęście nieodłączną częścią swojej historii, a było to coś wartego ryzyka.
Gdy Han krzyknął ze szczęściem w głosie, nim wziął ją w objęcia i zakręcił nią po drewnianej platformie ponad drzewami, Leia zaśmiała się z radości. Tak wiele w jej życiu było zaplanowane. Co założyć, co powiedzieć, kiedy pracować, jak spleść włosy, a nawet co zjeść. Nigdy nie lubiła ruicy, ale na gwiazdy, jadła ją mimo to, jak na przykładną księżniczkę Alderaana przystało.
Wszystko w jej życiu tak długo stanowiło część większego planu, ale miłości nie dało się wpisać w harmonogram.
Han postawił Leię na platformie. Szczerzył się szerzej niż kiedykolwiek.
– Zaczekaj, powiem Chewiemu – odparł i się zaśmiał. – Zawsze powtarzał, że któregoś dnia się ustatkuję.
Uniosła brew.
– A czemu to mielibyśmy się ustatkować?
– Widzisz? – odparł, żartobliwie kiwając palcem. – Właśnie dlatego hajtam się z tobą.
„Muszę powiedzieć Luke’owi” – pomyślała. Był jej jedynym pozostałym przy życiu krewnym. Zaparło jej dech, ale Han, nadal uszczęśliwiony, nawet nie zauważył. Leia znów przywdziała uśmiech niczym maskę.
Han zamarł.
– Co się stało? – spytał.
Leia nie kryła emocji.
– Tak łatwo mi czytać w myślach? – Pokręciła głową i spuściła wzrok.
– Już masz wątpliwości w kwestii tego łajdaka? – spytał delikatnie.
– Nie, to nie to. Po prostu… – zamilkła. Han przyłożył palec do jej brody i delikatnie skierował jej spojrzenie z powrotem na siebie. – Żałuję, że nie może cię poznać moja rodzina.
– Żeby mnie jeszcze odrzuciła? – Zażartował sobie, a Leia to doceniała, choć wyszło raczej średnio. Zrzedła mu mina, a kpiący uśmiech przeszedł w zaniepokojony grymas. – Czego mi nie mówisz?
Leia z drżeniem wypuściła powietrze z płuc. Skoro miał za nią wyjść, musiał znać prawdę. Nie mogła go okłamywać.
– Gdy mówię o rodzinie, mam na myśli moją mamę Brehę i ojca Baila.
– Wiem…
Leia wyciągnęła przed siebie dłonie, by mu przerwać. Jeśli teraz nie zabierze głosu, bała się, że już nigdy nie zdobędzie się na odwagę.
– Oni mnie adoptowali. Są moimi rodzicami i kocham ich. Ale jeśli chodzi o rodzinę biologiczną…
– Luke – przytaknął Han, wyraźnie zdezorientowany.
– Nie tylko Luke – odparła łagodnie Leia. – Dowiedział się, kim był nasz biologiczny ojciec. – Zdziwiony Han zmarszczył brwi. – Był nim… Vader – wyszeptała jego imię, jakby przyznawała się do przestępstwa.
Han zamrugał parę razy i właściwie tylko w ten sposób dał po sobie poznać, że w ogóle ją usłyszał. Przełknął głośno i Leia zobaczyła, jak unosi mu się i opada grdyka.
– Cóż – powiedział wreszcie, kręcąc głową. – Dobrze, że nie żyje.
– Ty… – Leię ścisnęło za serce. – Ty się tym nie przejmujesz?
– A czemu miałbym?
Zdziwiona Leia zrobiła wielkie oczy. Han zmrużył swoje i wbił w nią wzrok.
– Ale ty się przejmujesz – ocenił głosem tak niskim, że Leia nie była pewna, czy stwierdza fakt, czy zadaje pytanie.
– Oczywiście.
Han zamilknął. Wyraźnie zastanawiał się nad słowami.
– Wszystko w porządku? – spytał wreszcie.
Nie. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała się do końca pogodzić ze swoim pochodzeniem. Ale też nie chciała, by na tę chwilę kładł się cień wspomnienia o Vaderze.
– Nic mi nie będzie – odparła.
Gdy Han na nią spojrzał, odniosła wrażenie, że zrozumiał wszystko, czego nie była w stanie wyrazić słowami.
– No dobrze – skwitował. Przytaknął raz i na jego twarzy pojawił się popisowy szelmowski uśmieszek. – To co, hajtamy się.
– Na to wygląda.
– Muszę przekazać dobrą nowinę Chewiemu. A ty… – Han kiwnął głową, gdy zauważył kogoś za plecami Lei. Księżniczka odwróciła się i ujrzała nadchodzącego Luke’a. Uśmiechał się nieśmiało, choć jego oczy były okolone zmarszczkami frasunku.
Han uśmiechnął się łobuzersko.
– Nie mogę się doczekać, aż przekażę nowinę Landowi. Jestem prawie pewien, że dawno temu założyliśmy się i mógłbym wreszcie zainkasować nagrodę… – Oddalił się, a gdy mijał Luke’a, bez słowa położył mu dłoń na ramieniu. Wyjaśnienie pozostawił Lei.
– Ty i Han, co? – spytał Luke.
Leię aż skręciło w dołku, gdy czekała na jego kolejne słowa. A jeśli tego nie pochwalał, jeśli to popsuje ich przyjaźń, jeśli…
– Najwyższa pora! – zawołał i cały się rozpromienił.
– Naprawdę? – Leia odczuła wielką ulgę.
Luke wziął ją w objęcia.
– Powinnaś wiedzieć – powiedział z rozbawieniem w głosie – że Chewie już groził, iż porwie was oboje i zostawi na jakiejś bezludnej planecie, aż dojdziecie do tego, jak bardzo do siebie pasujecie.
Ramiona Lei zatrzęsły się od śmiechu.
– Cóż, Wookiee nie grzeszą subtelnością.
– Wcale. – Luke odstąpił od niej na krok z błyskiem w oku. – A tak poważnie, cieszę się waszym szczęściem.
– Powiedziałam mu – przyznała Leia. – Powtórzyłam mu to, co powiedziałeś, ale nie miało to dla niego znaczenia.
– Oczywiście, że nie miało. Han jest jednym z tych dobrych ludzi.
„A my?” – chciała zapytać. Jak to możliwe, że wiedza o ich rodzicach nie wpływała na Luke’a tak silnie jak na nią? A skoro już o tym myślała: jakim cudem Han sam zareagował tak łagodnie? Powinien był się oburzyć, powinien był…
Na twarzy Luke’a pojawiła się troska, ale Leia go zignorowała. Objęła się ramionami. Po części zastanawiało ją, jakim cudem brat w ogóle dotarł tak szybko w to opuszczone miejsce. Wcześniej szukała Hana, chcąc się z nim spotkać po jego misji z Pathfindersami. Miała jednak wrażenie, że Luke zjawił się niemal natychmiast, gdy o nim pomyślała. Czyżby jakoś bezwiednie sięgnęła ku niemu myślami – a może to on panował nad ich więzią? Nie była pewna, co na ten temat sądzić. Luke jej powiedział, że mogłaby władać tymi samymi mocami, ale…
Brat szukał jej spojrzenia. Wiedziała, że nie potrzebuje Mocy, by wyczuwać, że targają nią sprzeczne uczucia.
– Jak się czujesz? – spytał.
Tak dalece różnił się od tego chłopaka, którego wtedy spotkała. Minęły całe lata, rzecz jasna, ale tamten młodzieniec, poznany w trzewiach Gwiazdy Śmierci, oświadczający, że przybył jej na ratunek, był hałaśliwy, ożywiony, pełen optymizmu i możliwości. Stojący teraz przed nią mężczyzna był tym samym Lukiem, ale… spokojniejszym. Nie tyle rozpychał się przez życie łokciami, co brnął przed siebie w poczuciu celu. Nie wyłamywał drzwi i nie szlajał się po galaktyce. Leia niemal żałowała tej zmiany. Widywała ją wcześniej, rzecz jasna, przez lata wojny – jasnolicy, pełni nadziei ludzie nagle pochmurnieli, gdy uświadamiali sobie, że już nie strzelają do nieruchomych celów. Jej brat jednak miał w sobie głębszy spokój, niczym drzewo rosnące na księżycu pozbawionym atmosfery czy wiatru, które poruszałyby konarami.
Leia odstąpiła od niego i podeszła do skraju platformy. Lądowisko było otoczone balustradą, jednak ta powstała z myślą o małych Ewokach. Niejeden pilot, który w przypływie euforii po wybuchu Gwiazdy Śmierci przesadził z silnikowym bimbrem, przewalił się przez barierki, sięgające mu do kolan. A teraz Leia oparła się nogami o solidną poręcz, a jej skórzane sandałki wystawały poza krawędź drewnianej platformy.
– Czuję się, jakbym stała na krawędzi – odpowiedziała. Zmusiła się, by popatrzeć w dół, przez gałęzie, na odległą ziemię. Spojrzała przez ramię. – Czuję się, jakbyśmy stali na niej wszyscy troje. Ty, ja, Han. W obecnej chwili czuję, że… – Obróciła się z powrotem ku balustradzie, ale tym razem sięgnęła wzrokiem ku porośniętemu drzewami widnokręgowi. – Czuję, że wystarczy jeden krok, a rozejdziemy się w różne strony. W tej chwili jesteśmy razem. W tej chwili jesteśmy bezpieczni.
„I po prostu bym chciała, by ta chwila trwała wiecznie” – dopowiedziała w myślach, choć podejrzewała, że Luke domyślał się niewypowiedzianych słów.
Luke nie podszedł bliżej. Pozostał pośrodku platformy, blisko miejsca, gdzie płonęły ognie.
– Gdy myślisz o przyszłości…
– Nie chcę o niej teraz myśleć – odparła błagalnym tonem. – Chcę, by ta chwila trwała dłużej. Wygraliśmy. Jesteśmy razem. – A jeśli miała być ze sobą szczera, wzięcie ślubu tu i teraz tylko by tę chwilę uświetniło. Choćby i tylko dla niej samej. Endor nie był jedynie miejscem, gdzie zakończyła się wojna… bo w gruncie rzeczy ta jeszcze trwała. Możliwe, że nigdy się nie skończy, nie, jeśli Imperium nadal będzie funkcjonowało pomimo śmierci Imperatora. Ale gdyby wzięła ślub tu i teraz, zamieniłaby bitwę-która-właściwie-nie-była-końcem w dzień, kiedy zapomniała o wojnie i zamiast niej wybrała miłość.
– Myślę… – Luke zawiesił głos. Leia spojrzała mu w oczy. Brat zmarszczył czoło w uśmiechu, który przeczył nieco powadze sytuacji. – Myślę, że zapominasz, że koniec wojny nie tylko przyniósł pokój w galaktyce. Zapewnił ci też trochę czasu.
Zdziwiona Leia pokręciła głową. W odpowiedzi Luke złapał ją za rękę i odciągnął od krawędzi.
– Masz rację – przyznał. – Wszyscy troje możemy obrać rozmaite ścieżki. I tak, obecna chwila sporo rozstrzygnie. Wybory, które teraz podejmiemy… utrzymają się. – Zamilknął. – Ale podążanie jedną ścieżką nie oznacza, że nie możesz podążać innymi. Otrzymałaś wolność, by kroczyć dowolną liczbą ścieżek, które chcesz zgłębić.
– Nie wiem, czy chcę… – Leia zamilkła w pół zdania. Wiedziała, co takiego oferuje jej Luke, ale choć była ciekawa, co ma jej do zaoferowania Moc, miała świadomość, że z każdym krokiem zbliżałaby się do siły, która zmieniła Dartha Vadera w potwora.
Po twarzy Luke’a przebiegł skurcz bólu i Leia uświadomiła sobie, że kompletnie nie załapała, co chciał jej przekazać. Wcale nie myślał o potędze. Myślał o niej. Nie była jedyną osobą, która straciła rodzinę. Luke też ją stracił. Opowiadał jej przecież o wuju i ciotce. Lei ścisnęło się serce – czy to możliwe, że byli też jej ciocią i wujkiem? Dom Luke’a spłonął, a wraz z nim wszystko, co symbolizowało jego przeszłość. Tatooine nadal istniało, ale dla Luke’a pozostawało równie stracone co Alderaan.
Leia wychyliła się i wsunęła Luke’owi za ucho zbłąkany kosmyk. „Ci faceci zawsze są tacy wymięci”.
– Mogę ci pomóc w nauce – zaoferował Luke, biorąc jej gest za zgodę. – Gdy już się nacieszysz towarzystwem Hana, możemy zacząć szkolenie. Słyszałem o miejscach, w których mogę odnaleźć zaginioną wiedzę Jedi. Yoda nie żyje, ale będę cię uczyć tak, jak on nauczał mnie. Choć sam jeszcze tyle nie wiem. Yoda nazwał mnie rycerzem Jedi, ale zdaję sobie sprawę, że dawniej Jedi podejmowali naukę jako dzieci. Tyle muszę się jeszcze nauczyć. Moglibyśmy się za to zabrać wspólnie…
Luke umilkł, a Leia pokręciła głową.
– Nie interesuje mnie Moc – powiedziała łagodnym tonem. – Chciałabym się wybrać w niejedną wspólną podróż, by spędzić czas z tobą. Chciałabym poznać mojego brata jako brata.
Powtarzał jej, że nie musi decydować od razu, że nie musi wybierać jednego kosztem drugiego. Ale czuła się tak, jakby powinna podjąć decyzję. Wybrać się w podróż z Lukiem, wybrać rodzinę złożoną z pary rodzeństwa, by wspólnie poznawać nieznane zakątki galaktyki, Moc i wszystko, co za nią stoi. Albo wybrać Hana, z którym stworzy własną rodzinę, tak by poznać siebie samą.
– Moglibyśmy wspólnie dokonać wielkich czynów – zachęcił ją Luke. Spoglądał w dal, jakby dostrzegał inną przyszłość od tej, która objawiła się Lei.
„Musi się czuć bardzo samotny” – pomyślała. Była jedną z ostatnich cór Alderaana, ale on był dosłownie ostatnim Jedi.
– Mógłbyś wybrać się z nami – zaoferowała.
Luke prychnął.
– W podróż poślubną z Hanem?
– Nie. – Zaśmiała się. – Miałam na myśli, że mógłbyś nam pomóc utworzyć nowy rząd. Ojciec opowiadał mi, że dawniej Jedi służyli wraz z Senatem, że też odgrywali rolę w polityce. Gdy nowa republika ukształtuje się w pełni, mógłbyś pracować ze mną w stolicy. Moglibyśmy zbudować coś wspólnie. – „Nie musisz być sam”. Przez jedną piękną chwilę pozwoliła sobie na marzenia. Ujrzała w duchu stolicę, nową i mieniącą się, z cudownym gmachem Senatu. Mogłaby przemawiać w imieniu potrzebujących i działać na rzecz pokoju, a potem wracać do domu, do męża i – może – pociechy lub dwóch. Jeść kolację z wujkiem jej dzieci. W domu, stanowiącym ich centrum.
Nie musiałaby planować każdej chwili życia jak na Alderaanie, ale cieszyłaby się stabilnością, dzięki której rozwijały się i kochały wzajemnie rodziny. Byłoby miło.
– Tyle jeszcze zostało do poznania i odkrycia – oznajmił Luke, a jego słowa zburzyły jej wizję. – Nie wiem, dokąd mnie wywieje, ale wiem tyle, że zniknę. – Jak wtedy, gdy zniknął po Hoth w pogoni za Yodą na odległej planecie. Wtedy nie miał nawet jak wysłać wiadomości, że jest cały i zdrowy. Znów spojrzał jej w oczy i spróbował raz jeszcze: – Mogłabyś się wybrać ze mną.
– Nie sądzę – odparła łagodnym tonem. Luke może i wierzy, że mogłaby obierać wiele ścieżek naraz, ale Leia nie była już taka pewna. Gdyby podążyła jego śladem, uganiałaby się za potęgą, a ta potęga mogłaby jej pomóc ukształtować tę galaktykę, którą usiłowała budować przez całe życie. Ale jeśli musiała wybierać między potęgą a szczęściem, zamierzała wybrać szczęście.
Bo do tego tak naprawdę sprowadzał się jej wybór. Podróżowanie z Lukiem, ścieżka Jedi – niewątpliwie oznaczałoby to przygodę. Możliwe, że posiadłaby siłę, którą kusił ją brat.
Ale całe swoje życie poświęcała potędze.
A teraz po raz pierwszy była gotowa wybrać coś z myślą o sobie samej.ROZDZIAŁ 3
HAN
WIOSKA EWOKÓW BYŁA LABIRYNTEM MOSTÓW i domków. Choć Han odnalazł Chewiego i podzielił się z nim dobrą nowiną, minęła ponad godzina, a nadal nie odnalazł Landa. Gdy jednak przywódcy Rebelii zwołali spotkanie, wszedł do namiotu i natychmiast ujrzał starego druha.
– O co tu chodzi? – spytał Lando, gdy Han zajął miejsce na ławie tuż obok. – O tę placówkę znalezioną przez Pathfindersów?
– Pewnie tak – odparł. Po samej misji zrobili krótką odprawę, ale teraz dane musiały zostać przeanalizowane do ostatniego szczegółu. – Hej, mam ci coś do powiedzenia. Potem. – Spojrzał na Landa, który z ciekawości aż zmarszczył czoło.
Nim mogli kontynuować rozmowę, do namiotu przedostał się promień światła i do środka weszła Mon Mothma, a w ślad za nią – Leia. Han spojrzał na tę drugą. Miała na sobie prostą zieloną sukienkę, ale inaczej splotła włosy, z dbałością o każdy kosmyk, przez który Han poprzedniej nocy wodził dłonią. Otrząsnął się z tej myśli. Oświadczył się jej w pełni świadom tego, że wojna nie dobiegła końca i że należy działać teraz, nim Imperium zdąży się okopać. W ostatnich latach w którymś momencie jej wojna stała się jego wojną i był równie zdeterminowany, by doprowadzić sprawy do końca, co ona.
Leia podniosła wzrok i spojrzała na Hana. Uśmiechnął się. Wiedział doskonale, że jest w pełni świadoma jego obecności. Księżniczka przewróciła oczyma, ale to tylko sprawiło, że Han mocniej wykrzywił wargi w łobuzerskim uśmieszku. Może i znajdowali się w zaimprowizowanej sali narad z czołowymi generałami rozkwitającej nowej republiki, ale coś strzelał, że rumieniec, którym pokryły się jej policzki, nie ma nic wspólnego z admirałem Ackbarem.
Mon odchrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych, w tym po chwili i Hana.
– Musimy przedyskutować kolejne kroki – oznajmiła, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych. Parę osób dołączyło w postaci hologramów – Han rozpoznał niektórych, choć nie każdego. Najwyraźniej było to jedno z tych zebrań typu „wszystkie ręce na pokładzie”.
– Zawsze wiedzieliśmy, że demontaż Imperium nie ograniczy się do wyeliminowania Imperatora i jego broni – zaczęła Leia.
– Imperium jest drangeą – wtrącił admirał Ackbar. – Można mu uciąć głowę, ale będzie żyło tak długo, jak będzie mogło się pożywiać.
Han nie widział osobiście drangei, ale legendy o tych stworzeniach były dość znane. Gdyby udało się komuś zabić jedną z tych masywnych istot przypominających kałamarnice, można by sprzedać jej ikrę bogaczom jako delikates i zarobić tyle, żeby przez rok latać bez większych stresów. To właśnie jednak to zabicie stanowiło problem – stworzenie miało bowiem dwa mózgi, jeden w ciele, a drugi unoszący się swobodnie obok. Już samo odcięcie głowy stanowiło nie lada wyzwanie, bo istota zamieszkiwała najgłębsze, najchłodniejsze wody Mon Cali. Ale nawet gdy łowcy udawał się ten wyczyn, długie, jadowite ramiona drangei mogły bez trudu atakować dalej, gdy nieszczęśnik godził w ciało zwierzęcia w ślepej nadziei, że wreszcie natrafi na coś, co unieruchomi je na dobre.
W oceanach Mon Cali spoczywały niezliczone rzesze martwych łowców, a liczne bezgłowe drangee żywiły się ich truchłami.
– Dokładnie – odparła Mon. – Zdołaliśmy jednak zadać mu cios, który jeszcze może okazać się śmiertelnym. Ma się rozumieć, że kres Imperatora Palpatine’a i Gwiazdy Śmierci były koniecznymi warunkami naszego sukcesu i już samo to sprawiło, że większość galaktyki opowie się po naszej stronie. To jednak, co zostało z Imperium, nie zamierza ot tak oddać władzy. I choć Pathfindersi zdołali zniszczyć placówkę komunikacyjną po drugiej stronie księżyca, nie udało im się powstrzymać przesyłu danych. Nasi ludzie w tej chwili próbują odszyfrować te informacje. Skorzystamy z nich, by przyśpieszyć cel, jakim jest pokój. – Pomocnik podał Mon datapad. – Mamy jednak co świętować – dodała, czytając z ekranu. – Z przyjemnością oświadczam, że udało nam się wstępnie nawiązać dialog z pewnymi kluczowymi światami. – Ekran za plecami Mon uruchomił się i wyświetlił szereg wizerunków planet: tych już związanych z nowym rządem i takich, które to rozważały. Han zauważył, że większość leżała w regionie Światów Jądra i Środkowych Rubieży. Zignorowanie ich doprowadziłoby do chaosu.
Zewnętrze Rubieże będą potrzebowały czegoś więcej niż rozmów dyplomatycznych. A te planety na obrzeżach – cóż, Han założył, że właśnie takie miejsca staną się celem Imperium. Zacisnął szczękę. Mon mogła planować, ile zechce, mogła wyprawiać miłe kolacyjki dla polityków na Coruscant czy na jakimkolwiek innym świecie, ale założyłby się o dowolną sumę kredytów, że czeka ich jeszcze przeprawa na Zewnętrznych Rubieżach. I to właśnie żołnierze tacy jak Pathfindersi znajdą się pod ostrzałem.
– Nasze plany w odniesieniu do Zewnętrznych Rubieży są płynne – oznajmił generał Madine, gdy Mon kiwnęła na znak, by przemówił – ale transportowce są gotowe do odlotu, gdy tylko wskażemy pierwszy cel.
Han poczuł ucisk w piersi. Powiódł wzrokiem po tłumie w namiocie i spojrzał na Leię. Ujrzał w jej oczach ten sam niepokój. Czas. Potrzebowali czasu, by pobyć razem. Ale Mon już rozważała kolejne misje i cele. Wiadomo, że koniecznie muszą skorzystać z obecnej przewagi i powstrzymać Imperium, gdy jest okaleczone i wstrząśnięte, ale… Han uznał, że po szybkim ślubie będzie mógł spędzić tydzień czy dwa ze swoją żoną, nim wszystko znów trafi szlag.
– …i przywracamy kluczowe aspekty niepodległości – dodała Mon, podając datapad asystentowi. – Liczne instytucje i spółki, dawniej zmuszane do działalności na rzecz Imperium, właśnie odzyskały niezależność.
Na ekranie za Mon pojawiło się kilka logo. Han nie rozpoznawał większości. Lando wychylił się i wskazał jedno konkretne.
– To sieć liniowców, która dawniej zajmowała się czarterami – wyjaśnił ściszonym głosem.
– Ta, którą przejęli Huttowie?
– Ta sama. – Lando wyprostował się i podniósł głos. – Statki nigdzie nie dolecą bez paliwa – oznajmił. – Co zamierzacie zrobić w sprawie Bespina?
Mon skinęła głową.
– Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z imperialnych wpływów w sektorze Anoat.
Niezadowolony Lando odchrząknął cicho.
– Co tam się dzieje? – spytał go Han, gdy Mon zaczęła odpowiadać na pytanie porucznika siedzącego z przodu.
– Próbowałem nawiązać kontakt z częścią moich ludzi. Gubernator od początku sympatyzował z Imperium, ale teraz ucieka się do bezczelnych kłamstw. Twierdzi, że Imperator wcale nie umarł i takie tam.
– To kłamstwo dość łatwo obalić – stwierdził Han. – To nie tak, że gubernator wyciągnie sobie Palpatine’a zza pazuchy na dowód swoich słów.
– To bez znaczenia – odparł przyjaciel. – Kto tak naprawdę widział go na własne oczy? Był jednym człowiekiem w ogromnej galaktyce i bardzo długo trzymał się stołka. Łatwiej wierzyć, że nadal żyje, niż przyjąć za dobrą monetę słowa rebeliantów o jego śmierci.
Han otworzył usta, by zaprotestować, ale Lando znowu skupił się na Mon.
– Imperium nie jest naszym jedynym utrapieniem – powiedział w końcu, wstając i przerywając jej. – Kartele chętnie skorzystają z zamieszania. Gdy będziemy udowadniać gubernatorowi Adelhardowi i mieszkańcom mojego sektora, że Imperator obrócił się w kosmiczny pył, organizacje przestępcze podejmą odpowiednie kroki.
– Wiemy – odparła Mon. W jej głosie pobrzmiewał taki autorytet, że Lando aż usiadł. – Nie dość, że z nadciągających zmian skorzystają przestępcy, możliwe, że skryją się wśród nich zwolennicy Imperium. W końcu dawniej imperialnym zdarzało się współpracować z takimi organizacjami.
Han nie próbował zdusić gorzkiego prychnięcia. Boba Fett współpracował z Darthem Vaderem i Jabbą. Han przekonał się na własnej skórze, z jaką łatwością obie grupy się jednoczą.
Mon spojrzała przez ramię na Leię. Nic nie powiedziała, ale Han wyczuwał, że myśli o tym samym co on. Spośród wszystkich organizacji przestępczych w galaktyce to Huttowie żywili urazę wobec Lei, na której skupili całą nienawiść. Han poznał wysokość nagrody za jej głowę, wyznaczonej przez dziedziców Huttów w ramach zemsty za zabicie Jabby.
Dla Hana robienie sobie wrogów nie było pierwszyzną – w końcu nawet Jabba niespecjalnie go lubił, skoro wystawił go przed publicznością w bloku karbonitu. Świadomość, że jest się naznaczonym piętnem śmierci, nie była łatwa, no i przeszłość w końcu go dopadła. Ale Leia… Han nie był na bieżąco z alderaańską polityką, ale mógł się założyć, że nie wszyscy mieszkańcy planety kochali swoich przywódców. A Leia dołączyła do Senatu Galaktycznego w stosunkowo młodym wieku – no i żaden polityk w galaktyce nie cieszył się uniwersalnym poparciem. Księżniczka robiła sobie wrogów przez sam fakt, że oddychała. Tak naprawdę nie zastanawiał się wcześniej, co to oznacza, ale teraz? Teraz widział wszystkie te nagrody za głowę Lei, unoszące się nad nią niczym holoprojekcje. Huttowie, Imperium, wrogowie polityczni, rozgoryczeni ocaleńcy z Alderaana, biznesmeni, którzy splajtowali wskutek końca wojny, dysydenci po przeciwnej stronie…
Wtem Leia wyszła na przód, by zacząć przemowę.
– Naszym pierwszym celem jest umocnienie więzi z sojusznikami na światach sympatyzujących z naszą sprawą, a także ustalenie, jakimi środkami zbrojnymi dysponują na poczet stworzenia armii obronnej dla powstającej republiki – ogłosiła. Jej głos w ogóle nie drżał, nie zdradzał strachu. Może nie dostrzegała tarcz strzeleckich na swoich plecach, a może po prostu już się do nich przyzwyczaiła.
– Próbuję wam uzmysłowić, że… Nic. Nie. Osiągniecie. Bez. Paliwa – wtrącił Lando. Leia przerwała. Nie spojrzała choćby na Hana, który siedział obok Calrissiana, gdy ten wymawiał pojedynczo kolejne słowa, podkreślając niebezpieczeństwo. – Bespin i pozostałe układy sektora Anoat są ważnym źródłem gazu tibanna. Imperium wie, że opiera się na nim cała galaktyka. Jeśli zdobędzie kontrolę nad paliwem, będzie nadal ją kontrolowało. I nie będzie miało znaczenia, ilu Imperatorów zginie w eksplozjach – Imperium nie padnie, póki będzie miało dostęp do zasobów.
– Przyjmuję do wiadomości – odparła spokojnym głosem Leia.
– A przyjmujesz? – mruknął pod nosem Lando, na tyle cicho, że usłyszeli go jedynie siedzący najbliżej.
– Przyjmuje – warknął Han.
Przyjaciel spiorunował go wzrokiem, ale się nie odezwał.
– Imperialna kontrola nad zasobami zdecydowanie może zniweczyć nasze starania – dodała Leia – ale od teraz sprawy będą się miały inaczej. Dawniej bowiem Imperium mogło niszczyć – i niszczyło – całe światy, by pozyskać jak najwięcej zasobów. Żyzna gleba na Pyrze uległa doszczętnemu spustynnieniu, Cyndę przekopano w poszukiwaniu thorilydu do tego stopnia, aż stała się niemal kompletnie niestabilna. Oczywiście, że przyglądamy się temu, co dzieje się w sektorze Anoat, nasz agent od lat działa w głębokiej konspiracji na stacji Chinook.
Han spojrzał na Landa, a ten uniósł brwi. Więc jego stary druh wcale nie wiedział o wszystkim, co dzieje się na jego świecie.
– Imperium obierze za cel paliwo i żywność. Musimy znaleźć sposoby, by chronić oba te zasoby. W przeciwnym razie wszyscy staną się zdesperowani – ciągnęła Leia.
Mon zrobiła krok do przodu.
– Musimy podjąć szerokie działania – jeśli na przykład zdołamy powstrzymać Imperium przed zdobyciem gazu tibanna, kto wie, czy nasz wróg nie zainteresuje się innym sektorem i choćby pozyskiwaniem carnium. Wiemy, że imperialna stacja od miesięcy negocjowała na księżycu Madurs w układzie Lenguin. Nasi ludzie meldowali, że rozmowy stały się dość zażarte i koniec końców nie podpisano kontraktu…
– Nawet gdyby go podpisano – wtrącił Lando – to nie tak, że Imperium kiedykolwiek martwiło się przestrzeganiem ustaleń.
Han podejrzewał, że Lando ma święte prawo być zgorzkniały. Wątpił, by jego druh chciał, by Imperium wtrącało się do jego spraw, pal licho, jak korzystnymi ofertami machało mu wcześniej przed nosem. Był zresztą pewien, że Lando nie spełnił żądań narzuconych mu przez Dartha Vadera.
Podejrzewał jednak, że chodziło o coś więcej niż interesy. Jasne, że Landowi zależało na zyskach, ale wszystko wskazywało na to, że szczerze się troszczy o los podwładnych. Próbował ich ewakuować, gdy Imperium przejęło kontrolę nad rafinerią. Han pokręcił głową. W przypadku Landa możliwe było i to, że jednocześnie zależało mu na zyskach i ludziach, a trudno powiedzieć, co jest dla niego ważniejsze danego dnia. Ale Han nie wątpił w jedno: w jego nienawiść do Imperium.
– Wojna zmieniła charakter – oznajmiła złowieszczo Mon – ale nie dajcie się zwieść: nadal ją toczymy. Nie. To już nie będą wielkie bitwy z wymianą blasterowego ognia. Imperium będzie działało skrycie, by zdestabilizować nas, nim zdołamy w pełni utworzyć nową, wielką republikę. Będzie atakowało nasze układy, głodziło naszych ludzi, ograniczało nam paliwo. – Zamilkła i spojrzała na Leię. – W miejsce otwartego konfliktu będzie się wysługiwało skrytobójcami, by wyeliminować kluczowych graczy. Tak, by mieszkańcy galaktyki utracili wiarę w pokój.
– To dotyczy i ciebie – odezwała się cicho Leia, spoglądając jej w oczy.
Hana ścisnęło w sercu, a w jego oczach pojawiły się mroczki. Niczego tak nie chciał, jak odepchnąć Landa, przepchnąć się przez tłum, chwycić Leię za nadgarstek i zaciągnąć ją na pokład „Sokoła Millennium”, by odlecieć z nią na najodleglejszą planetę, jaką zdoła znaleźć (najchętniej taką ze słonecznymi plażami), i spędzić resztę życia z dala od tego wszystkiego.
Powstrzymywała go tylko świadomość, że Leia nigdy by mu tego nie wybaczyła.
Zresztą, pewnie zastrzeliłaby go, nim zdołałby ją stąd wyciągnąć.
– Bryn, Kelan, Maxx, zostańcie, mam wam do przekazania dodatkowe informacje – oznajmiła Mon i trzy osoby wyłoniły się z tłumu, by podejść bliżej. Reszta obecnych w namiocie zaczęła się rozchodzić. Nim Han się ulotnił, zauważył, że Leia rozdaje trójce wezwanych dodatkowe datapady. Lando zniknął, nim zdołał go odciągnąć na bok.
Tajne misje, szpiedzy w punktach zapalnych i zagrożone łańcuchy dostaw. Han nigdy by nie powiedział, że tęskni za walkami jeden na jednego w kosmosie – bo nie tęsknił – ale nie był też fanem tego typu zagrań. Nigdy nie chciał służyć w jakimkolwiek wojsku, a co dopiero w stopniu generała, ale skoro ich wojna przyjmowała taką, a nie inną postać, możliwe, że będzie musiał znaleźć jakiś sposób, by się dostosować.
Wychodząc z namiotu, zauważył jednego z dowódców swojego oddziału szturmowego.
– Kes. – Skinął mu głową na powitanie.
– I co ty o tym wszystkim sądzisz? – zainteresował się sierżant.
Han wzruszył ramionami.
– Wygląda na to, że znaleźli sposób, by wykorzystać zdobyte przez nas informacje.
Kes Dameron przytaknął.
– Nie inaczej.
– Nie smuć się tak, młody – dodał Han.
Kes pokręcił głową.
– Skąd, sir! Po prostu… wygląda na to, że utkniemy na Zewnętrznych Rubieżach, prawda?
Han tak skupił się na tym, jak nowe rozkazy będą się miały do bezpieczeństwa – na tym, że obecnie Leia była jeszcze bardziej zagrożona niż wtedy, gdy ostrzeliwała się z imperialnymi – że zapomniał o tym, o czym Mon poinformowała ich na samym początku odprawy. Imperium schowa się w cieniu Środkowych Rubieży i Światów Jądra. Okopie się jednak na Zewnętrznych Rubieżach.
A jego Pathfindersi działali w polu.
– Na to wygląda – odparł. W najbliższej przyszłości może się pożegnać ze słonecznymi plażami.
Kes przytaknął z powagą.
– Nie będziemy mieli tam żadnej łączności. Nie podczas misji specjalnych.
Has zaklął w duchu.
– Taa. – Zauważył, jak Kes wykręca z nerwów palce rękawiczki. – Ale jeszcze nie jesteśmy na misji. Leć do żony.
– Pewnie zgłosi się na ochotniczkę, by zawieźć nas tam, dokąd nas poślą – stwierdził Kes, w równej części dumny z kochanej przez siebie pilotki i o nią niespokojny.
– No tak, do zobaczenia wtedy – rzucił Han. Był ciekaw, czy Kes złapie aluzję.
– A. Jasne! Nie musi mi pan powtarzać. – Kes zasalutował żartobliwie i popędził tam, gdzie bez wątpienia czekała na niego Shara Bey.
Choć Kes miał żonę i dziecko, Han wiedział doskonale, że póki będą misje, weźmie w nich udział, zresztą Shara tak samo. Nawet w utajnionych miejscach, przy pełnej ciszy radiowej i bez harmonogramu.
Czy obietnic.
Han nigdy nie darzył Imperium sympatią. W przeciwieństwie do Kesa jednak nie został rebeliantem ze szlachetnych pobudek.
Przez długi czas walczył jedynie dla swoich przyjaciół – dla Lei.
Ale po co podejmować walkę, gdy ta jedynie ich od siebie oddalała?ROZDZIAŁ 5
HAN
TO LANDO ZASUGEROWAŁ, BY OBLALI koniec łajdackiej kariery Hana, gdy tylko dowiedział się o zaręczynach. Choć Han protestował, że wcale nie zamierza się ustatkować, kim był, by odmawiać balowania? To, co zaczęło się jako niewielkie zgromadzenie kumpli w jednej z większych chat w Wiosce Jasnego Drzewa, z biegiem czasu zataczało coraz większe kręgi, w miarę jak radosna wieść rozchodziła się po obozie. Wszyscy zdawali się chętni do świętowania, nim rozejdą się na potrzeby kolejnego etapu wojny. Han zresztą doskonale to rozumiał – tak jak wygłodniałe dziecko zadowoli się dowolnym posiłkiem, tak Rebelia była spragniona radości i teraz sięgała po nią łapczywie, choć musiała się zadowolić jej skrawkami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki