Star Wars. Lordowie Sithów - ebook
Star Wars. Lordowie Sithów - ebook
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce….
POZNAJ CIEMNĄ STRONĘ MOCY
„Wygląda na to, że jest tak, jak podejrzewałeś, Lordzie Vaderze. Rzeczywiście nas ścigają”.
Anakin Skywalker, rycerz Jedi, jest już tylko wspomnieniem. Dominuje Darth Vader, obdarzony niedawno tytułem Lorda Sithów. Wybrany przez Imperatora na jego ucznia, szybko dowiódł lojalności wobec ciemnej strony Mocy. Jednak historia porządku Sithów to historia fałszu, zdrad i akolitów, którzy przemocą obalają swoich mistrzów – i Vader dopiero teraz będzie musiał udowodnić, że naprawdę jest posłuszny swemu Imperatorowi.
Na planecie Ryloth, która ma dla rozrastającego się Imperium istotne znaczenie jako źródło niewolniczej pracy oraz narkotyku znanego pod nazwą przyprawy, powstał silny ruch oporu. Kierują nim Cham Syndulla, idealistyczny bojownik o wolność, i Isval, żądna zemsty była niewolnica. Jednak Imperator Palpatine chce zachować kontrolę nad tą nękaną zamieszkami planetą i jej cennymi zasobami – za pomocą środków politycznych bądź militarnych – i nie zamierza ulec presji buntowników. W towarzystwie swojego bezlitosnego ucznia Dartha Vadera wyrusza w jedną z rzadkich osobistych podróży, by się upewnić, że jego wola zostanie spełniona.
Dla Syndulli i Isval ta wizyta stanowi okazję do uderzenia w samo serce bezwzględnej dyktatury zagarniającej całą galaktykę. Zaś dla Imperatora i Vadera staje się ona czymś więcej niż tylko kwestią stłumienia powstania. Kiedy w wyniku zasadzki statek rozbija się na niegościnnej powierzchni planety, gdzie czeka na nich armia bojowników ruchu oporu, zdają sobie sprawę, że ich relacja zostanie poddana najcięższej próbie. Ci dwaj Sithowie, mogąc polegać tylko na swoich świetlnych mieczach, ciemnej stronie Mocy i na sobie nawzajem, muszą zdecydować, czy łącząca ich brutalna więź uczyni z nich zwycięskich sprzymierzeńców, czy śmiertelnych wrogów.
O autorze:
PAUL S. KEMP jest autorem bestsellerowych powieści z listy „New York Timesa: Star Wars: Crosscurrent, Star Wars: The Old Republic. Deceived i Star Wars: Riptide, a także licznych nowel i opowiadań fantasy, między innymi The Hammer and the Blade i A Discourse in Steel. Mieszka w Grosse Pointe w stanie Michigan z żoną, dziećmi i dwoma kotami.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-2374-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Napisałem tę książkę w najtrudniejszym okresie w moim życiu. Nie dokonałbym tego bez Shelly Shapiro. Shelly, dziękuję Ci za cierpliwość.
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...
Osiem lat po tym, jak wojny klonów spustoszyły galaktykę, Republika już nie istnieje, a Imperium dominuje. Człowiek władający nim jako Imperator to w istocie Lord Sithów. Wraz ze swoim potężnym uczniem Darthem Vaderem, wykorzystując zasoby olbrzymiej machiny wojennej Imperium, panuje niepodzielnie nad galaktyką.
Stłumiono wszelki sprzeciw, a wolność pozostała już tylko odległym wspomnieniem. Wszystko to uczyniono w imię pokoju i porządku. Jednak gdzieniegdzie zaczynają tlić się i wybuchać ogniska oporu, a najgorętszym z nich jest ruch Wolnego Ryloth dowodzony przez Chama Syndullę.
Obecnie, po dokonaniu licznych ataków na niewielką skalę przeciwko siłom Imperium rządzącym w ich świecie, Cham i jego walczący o wolność towarzysze podejmują ryzykowną próbę zadania Imperium śmiertelnego ciosu i pogrążenia go w chaosie. Zamierzają uderzyć w samo serce, obierając za cel Imperatora Palpatine’a i Dartha Vadera...Rozdział pierwszy
Vader zakończył medytację i otworzył oczy. W lustrzanych ścianach nadciśnieniowej komnaty medytacyjnej z czarnej transparistali ujrzał swoją bladą, strawioną ogniem twarz. Pozbawiony neuronowego połączenia ze zbroją, doświadczał w pełni swojego kalectwa: kikutów nóg, zmiażdżonych rąk, nieustannego bólu w całym ciele. Lecz witał te doznania z radością. Ból rozpalał w nim nienawiść, a nienawiść potęgowała jego siłę. Niegdyś jako rycerz Jedi medytował, aby odnaleźć spokój. Obecnie medytacja służyła mu do wyostrzenia gniewu.
Długo wpatrywał się w odbicie swojej twarzy. Odniesione rany zdeformowały i pogruchotały mu ciało, lecz wydoskonaliły ducha, zwiększyły łączność z Mocą. Z cierpienia zrodził się wewnętrzny wgląd.
Automatyczny metalowy wysięgnik uniósł nad jego głowę hełm i maskę zbroi. Soczewki maski, budzące lęk w tak wielu, nie były nawet w przybliżeniu równie przerażające jak jego nieosłonięte oczy. Spoglądające spośród pokrywającego twarz morza blizn, płonęły kontrolowaną, okiełznaną furią. Dodatkowy respirator, zamontowany na stałe, zasłaniał jego okaleczone usta, a odgłos oddechu odbijał się echem od ścian.
Vader, wykorzystując Moc, uruchomił wysięgnik, który opuścił hełm i maskę. Okryły one jego głowę skorupą z metalu i plastali, w której stale żył. Powitał z radością ukłucia bólu, gdy neuronowe igły hełmu wbiły mu się w skórę czaszki i w kark, tworząc z jego ciała, umysłu i zbroi niepodzielnie złączoną całość.
Gdy zjednoczył się z maszyną, przestał odczuwać brak nóg, rąk i ból w ciele, ale nienawiść pozostała i nadal gorzała w nim furia. Nigdy się ich nie wyrzekł i nigdy nie czuł się bardziej złączony z Mocą niż wtedy, gdy płonął wściekłością.
Siłą woli polecił komputerowi, aby połączył główny respirator z dodatkowym i szczelnie zamknął hełm przy kołnierzu zbroi, okrywając go całkowicie. Był znowu u siebie.
Dawniej nienawidził tej zbroi, uważał ją za coś obcego, lecz obecnie pojmował, że od zawsze jego przeznaczeniem było ją nosić, podobnie jak przeznaczeniem rycerzy Jedi zawsze jest zdradzanie swoich zasad. Od zawsze było mu pisane, by zmierzył się z Obi-Wanem, poniósł klęskę na planecie Mustafar i wyciągnął z niej naukę.
Zbroja oddzielała go od galaktyki, od wszystkich innych istot, czyniła odrębnym i wyjątkowym, uwalniała od potrzeb i trosk ciała, które niegdyś go nękały, i pozwalała mu skoncentrować się całkowicie na łączności z Mocą.
Zarazem ta zbroja przerażała innych, co mu odpowiadało. Posługiwał się ich strachem jako narzędziem do osiągnięcia swoich celów. Yoda powiedział mu kiedyś, że strach wiedzie do nienawiści, a nienawiść sprowadza cierpienie. Ale Yoda się mylił. Strach to narzędzie, za pomocą którego silni terroryzują słabych. Nienawiść stanowi źródło prawdziwej siły. Rezultatem panowania silnych nad słabymi nie jest cierpienie, lecz porządek. Moc przez samo swoje istnienie ustanawia władzę silnych nad słabymi, ustanawia ład. Jedi nigdy tego nie zrozumieli, dlatego błędnie pojmowali Moc i zostali unicestwieni. Ale mistrz Vadera rozumiał to i Vader również, toteż są potężni i panują.
Wstał. Słyszał swój głośny oddech rozbrzmiewający w komnacie, a w lustrzanej ścianie widział olbrzymią, ciemną sylwetkę.
Skinieniem dłoni w rękawicy i mentalnym poleceniem sprawił, że ściany jego owalnej komnaty medytacyjnej zmieniły się z lustrzanych w przezroczyste. Komnata mieściła się w centralnej części jego prywatnego apartamentu na pokładzie „Perilousa”. Spojrzał na wielki zewnętrzny ekran, przez który widać było galaktykę z jej niezliczonymi światami i gwiazdami.
Jego obowiązkiem jest władanie nimi wszystkimi. Teraz to pojmował. To przejaw woli Mocy. Istnienie pozbawione stosownej władzy jest chaotyczne, bezładne, poślednie. Moc – niewidzialna, lecz wszechobecna – skłania się ku porządkowi i jest narzędziem, za pomocą którego ów porządek może i musi zostać narzucony. Jednak nie drogą harmonijnego, pokojowego współistnienia. Taki był pogląd Jedi, głupi i błędny, który wywołał tylko jeszcze większy chaos. Vader i jego mistrz wprowadzą ład i porządek w jedyny możliwy sposób, jakiego wymaga Moc: poprzez podbój, zmuszenie bezładu do podporządkowania się ładowi, nagięcie słabych do woli silnych.
Historia wpływu Jedi na losy galaktyki to historia chaosu i wybuchających co jakiś czas wojen sprowadzających nieład. Historia Imperium będzie historią wymuszenia pokoju, narzucenia porządku.
Brzęczyk interkomu oznajmił nadchodzącą transmisję. Vader uruchomił urządzenie. Pojawił się przed nim holograficzny obraz wyrazistej twarzy siwowłosego dowódcy „Perilousa”, kapitana Luitta.
– Lordzie Vader, w stoczni na planecie Yaga Mniejsza doszło do pewnego incydentu.
– Jakiego rodzaju incydentu, kapitanie?
Lampki komputerów na mostku mrugały lub płonęły równym światłem, zgodnie z rytmem funkcjonowania urządzeń statku i z działaniami nielicznej lekkomyślnej grupy bojowników o wolność obsługujących stanowiska. Cham stał za sterniczką i spoglądał na przemian na zewnętrzny ekran i skaner, a jednocześnie powtarzał w duchu słowa, które już dawno wyrył sobie w pamięci niczym w kamiennej płycie, aby móc w razie potrzeby odczytać je i przypomnieć.
„Nie jestem terrorystą, lecz bojownikiem o wolność. Nie jestem terrorystą, lecz bojownikiem o wolność”.
Cham walczył o swój lud i o Ryloth już niemal od standardowej dekady. Walczył o wolny Ryloth dawniej, kiedy Republika usiłowała go zaanektować, i walczył obecnie, gdy Imperium próbuje go zagrabić.
Wolny Ryloth.
To określenie, ta idea to gwiazda przewodnia, wokół której zawsze będzie krążyło jego życie.
Ponieważ Ryloth nie jest wolny.
Zgodnie z obawami Chama jeszcze z okresu wojen klonów jeden okupant Ryloth, pełen dobrych intencji, ustąpił miejsca następnemu, żywiącemu mniej przyjazne zamiary, a Republika za sprawą alchemii ambicji przekształciła się w Imperium.
Nowi okupanci nazwali Ryloth protektoratem Imperium. Na imperialnych mapach gwiezdnych rodzimy świat Chama figurował jako „wolny i niepodległy”, lecz to określenie mogło mieć jedynie ironiczny wydźwięk, gdyż nadano mu całkiem odmienne znaczenie.
Ponieważ Ryloth nie jest wolny.
Orn Free Taa, spasiony przedstawiciel Ryloth w wazeliniarskim, marionetkowym Senacie Imperialnym, poprzez swoją zdradziecką uległość wobec Imperium uprawomocnia jego bezzasadne, absurdalne roszczenia. Ale skądinąd na Ryloth nie brak kolaborujących z Imperium ani padających plackiem przed jego szturmowcami.
I dlatego Ryloth nie jest wolny.
Lecz pewnego dnia będzie wolny. Cham Syndulla się o to postara. Przez lata zwerbował i wyszkolił setki ludzi myślących podobnie jak on, z których większość – choć nie wszyscy – są Twi’lekami. Stworzył sieć sprzymierzeńców i informatorów w całym układzie planety Ryloth, założył tajne bazy, zgromadził sprzęt wojskowy. W ciągu tych lat zaplanował i przeprowadził kolejne ataki przeciwko Imperium – owszem, ostrożne i na ograniczoną skalę, niemniej jednak skuteczne. Dziesiątki zabitych przedstawicieli Imperium świadczyły o rosnącej efektywności działań ruchu Wolnego Ryloth.
„Nie jestem terrorystą, lecz bojownikiem o wolność”.
Pokrzepiającym gestem położył dłoń na ramieniu sterniczki i wyczuł napięcie jej mięśni. Podobnie jak większość załogi i jak on sam była Twi’lekanką i wątpił, by kiedykolwiek prowadziła cokolwiek większego niż mały stateczek samowyładowczy, a z pewnością nic choćby zbliżonego do uzbrojonego frachtowca, który teraz pilotowała.
– Po prostu utrzymuj kurs, sterniczko – powiedział. – Nie będziesz musiała wykazywać się niczym nadzwyczajnym.
Stojąca za Chamem Isval dodała:
– Miejmy nadzieję.
Sterniczka odetchnęła i skinęła głową. Jej lekku, bliźniacze ogony wyrastające z tyłu czaszki i spływające na plecy, rozluźniły się nieco na znak ulgi.
– Tak jest, sir. Niczym nadzwyczajnym.
Isval stanęła obok Chama wpatrzona w zewnętrzny ekran.
– Gdzie oni są? – burknęła zrzędliwie. Ciemniejący błękit jej skóry i nerwowe wicie się lekku świadczyły o irytacji. – Minęło już kilka dni, a nie odezwali się ani słowem.
Isval zawsze zrzędziła. Była stale niespokojna niczym wędrowiec uwięziony w klatce, którą tylko ona widziała, wciąż przemierzający jej wnętrze i próbujący mocy krat. Przypominała Chamowi jego córkę Herę, za którą głęboko tęsknił, ilekroć pozwalał sobie na to uczucie. Cenił w Isval potrzebę nieustannego ruchu, nieustannego działania. Stanowili przeciwieństwa, które doskonale się uzupełniały: ona porywcza, on rozważny; ona praktyczna, on pryncypialny.
– Spokojnie, Isval – rzekł łagodnie, jak często mawiał do Hery.
Pomimo opanowanego tonu dłonie splecione na karku miał spocone z napięcia. Spojrzał na monitor na mostku wyświetlający dane. Już prawie pora.
– Jeszcze nie są spóźnieni. A gdyby im się nie powiodło, dowiedzielibyśmy się już o tym.
– Gdyby im się powiodło, też już byśmy się o tym dowiedzieli, prawda? – zripostowała natychmiast Isval.
Cham potrząsnął głową i jego lekku się zakołysały.
– Nie, niekoniecznie. Zachowaliby ciszę w eterze. Pok jest zbyt doświadczony, by ryzykować niepotrzebne pogawędki. Potrzebował przelecieć tuż nad jakąś olbrzymią planetą gazową, by uzupełnić paliwo. I być może musiał zmylić pogoń. Mieli do pokonania kawał przestrzeni.
– A jednak wysłałby krótką wiadomość – upierała się Isval. – Podczas próby porwania statku mogli wysadzić go w powietrze. Być może wszyscy nie żyją. Albo spotkał ich jeszcze gorszy los.
Powiedziała to zbyt głośno i kilkoro członków załogi uniosło głowy znad pulpitów, a na ich twarzach odmalował się niepokój.
– Mogło się tak stać, ale się nie stało – rzekł Cham. Położył rękę na jej ramieniu. – Spokojnie, Isval. Spokojnie.
Skrzywiła się i przełknęła z wysiłkiem, jakby usiłowała pozbyć się jakiegoś przykrego smaku. Odsunęła się od Chama i znowu zaczęła nerwowo chodzić po pomieszczeniu.
– Spokój... Tylko martwi są spokojni.
Cham się uśmiechnął.
– Więc powalczmy jeszcze przynajmniej trochę dłużej, co?
Jego słowa sprawiły, że przystanęła i rzuciła mu jeden ze swoich półuśmiechów, szczyt tego, na co potrafiła się zdobyć. Cham mógł tylko mgliście się domyślać, co jej robiono, gdy była więziona, ale miał niewzruszone przekonanie, że to musiało być straszne. Niewątpliwie wiele przecierpiała.
– Wracajcie do roboty – polecił załodze. – Zachowajcie czujność.
Wkrótce na mostku zapadła cisza, a w niej unosiła się nadzieja – krucha, wątła, którą mogło roztrzaskać jedno niewłaściwe słowo. Niepowstrzymana grawitacja oczekiwania stale przyciągała spojrzenia wszystkich do monitora wyświetlającego czas. Ale wciąż nic się nie działo.
Cham już wcześniej ukrył frachtowiec w pierścieniach jednego z gazowych olbrzymów układu. Odłamki rud metali tworzące pierścienie uniemożliwią wykrycie statku.
– Sterniczko, wprowadź nas ponad powierzchnię pierścieni – powiedział teraz.
Nawet w układzie planetarnym nieuwzględnionym na gwiezdnych mapach wyprowadzenie frachtowca poza osłonę pierścieni globu było ryzykowne. Obecność statku w tym rejonie niewątpliwie wzbudziłaby podejrzenia sił Imperium, a imperialne sondy i statki zwiadowcze znajdowały się wszędzie, gdyż Imperator starał się wzmocnić kontrolę nad całą galaktyką i stłumić wszelkie ogniska oporu. Gdyby zostali zauważeni, musieliby uciekać.
– Powiększyć obraz na ekranie, gdy wydostaniemy się z pierścieni – polecił Cham.
Nawet przy powiększeniu ekran nie pokaże czujników dalekiego zasięgu, ale Cham chciał widzieć realny obraz, a nie wpatrywać się w odczyty wskaźników.
Isval przeszła obok niego.
Statek wzniósł się wyżej ponad pasy odłamków lodu i skał, a powiększony obraz na ekranie ukazał zewnętrzny rejon układu, gdzie odległa niezamieszkana skalna planetoida krążyła wokół przymglonego słońca systemu, a za nią mrugały w mroku niezliczone gwiazdy. Oddalona o lata świetlne mgławica po prawej burcie barwiła skrawek przestrzeni kosmicznej kolorem krwi.
Cham wpatrzył się w ekran, jak gdyby mógł samą siłą woli przeprowadzić swoich towarzyszy przez hiperprzestrzeń, o ile tamten ich statek w ogóle był zdolny do dokonania skoku hiperprzestrzennego. Cała operacja wiązała się z olbrzymim ryzykiem, ale Cham po namyśle uznał, że warto je podjąć, aby zdobyć więcej ciężkiej broni i zmusić Imperium do skierowania części sił z dala od Ryloth. Chciał też wysłać silniejszy, jednoznaczny sygnał, że przynajmniej niektórzy spośród Twi’leków z Ryloth nie pogodzą się potulnie z panowaniem Imperium. Pragnął, by stało się to iskrą, która roznieci ogień buntu w całej galaktyce.
– No dalej, Pok – szepnął.
Mimowolne drgnięcie lekku zdradziło jego napięcie. Znał Poka od lat i uważał za przyjaciela.
Isval wymamrotała miarowy potok przekleństw w języku Twi’leków.
Cham obserwował dane wyświetlane na monitorze, gdy ustalony czas nadszedł i minął, zabierając ze sobą nadzieję załogi. Wszędzie wokoło rozległy się ciężkie westchnienia i smętnie zwieszono lekku.
– Cierpliwości – rzekł cicho Cham. – Zaczekamy. Będziemy czekać, dopóki nie dowiemy się, co się stało.
– Zaczekamy – potwierdziła Isval, kiwnąwszy głową.
Przeszła przez pokład i spojrzała na zewnętrzny ekran, jakby wyzywała go, żeby ukazał jej coś, czego nie chciała zobaczyć.
Kolejne chwile wlokły się nieznośnie. Członkowie załogi wiercili się niespokojnie w fotelach, wymieniając ukradkiem rozczarowane spojrzenia. Cham musiał z wysiłkiem powstrzymywać się przed zaciskaniem szczęk.
Wreszcie ciszę przerwała inżynier obsługująca skaner.
– Mam coś! – zakomunikowała.
Cham i Isval niemal pognali do monitora skanera. Spojrzenia wszystkich zwróciły się ku nim.
– To jakiś statek – oznajmiła inżynier.
Przez załogę na mostku przeszedł szmer zadowolenia i ulgi. Cham niemal usłyszał ich uśmiechy. Przyjrzał się odczytom.
– To transportowiec Imperium – powiedział.
– To nasz transportowiec Imperium – skorygowała go z naciskiem Isval.
Kilkoro członków załogi zaczęło cicho wiwatować.
– Pozostańcie na stanowiskach – polecił Cham, ale nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Właśnie przechodzą – powiedziała inżynier. – To oni, sir! To oni! Wywołują nas.
– Przełącz na głośnik – rzekł Cham. – A tymczasem zawiadom zespół rozładowczy. Musimy załadować tę broń na pokład i zniszczyć tamten statek, gdy tylko...
W głośniku rozległy się trzaski, a potem napięty głos Poka:
– Uciekajcie stąd natychmiast! Szybko!
– Pok? – odezwał się Cham, gdy euforia załogi zmieniła się w niepokój. – Pok, co się dzieje?
– To Vader, Cham. Zabierajcie się stąd! Sądziliśmy, że zmyliliśmy pogoń. Przeskakujemy przez układy gwiezdne, żeby się ich pozbyć. Myślałem, że ich zgubiliśmy, ale wciąż nas ścigają! Jazda, Cham!
Inżynier podniosła wzrok na dowódcę i ciemnoniebieski rumieniec zabarwił lawendową skórę jej policzków.
– Sir, z hiperprzestrzeni wyłaniają się kolejne statki. Jest ich co najmniej kilkanaście, wszystkie niewielkie. – W jej głosie pojawiło się napięcie, gdy dodała: – Przypuszczalnie to myśliwce V-wingi. Może myśliwce przechwytujące.
Cham i Isval jednocześnie zaklęli.
– Na stanowiska – rozkazał.
***
Myśliwiec przechwytujący Eta dostosowany do wymogów Vadera prowadził eskadrę gwiezdnych myśliwców, gdy międzygwiezdny tunel hiperprzestrzenny ustąpił miejsca czerni zwykłej przestrzeni kosmicznej. Błyskawiczne przeszukanie pozwoliło mu zlokalizować porwany transportowiec broni, który ścigali przez kilka układów, gdy usiłował przebić się na Rubieże. Statki eskadry wyłączyły silniki hiperprzestrzenne.
Na rufowej części kadłuba ciężkozbrojnego transportowca, za komorą ładunkową, w pobliżu trzech silników widniały niewielkie uszkodzenia od ognia blasterów.
– Sformować szyk ataku – rozkazał Vader, a wszyscy piloci eskadry zastosowali się do komendy i utworzyli formację.
Vader zaniepokojony tym, że porywacze mogli opuścić hiperprzestrzeń, aby wciągnąć eskadrę w zasadzkę, przeprowadził szybkie przeszukanie całego układu. Zestaw skanerów jego myśliwca przechwytującego nie należał do najbardziej czułych i wykrył tylko dwa wielkie gazowe olbrzymy otoczone pierścieniami. Każdy z obydwu globów obiegało co najmniej dwadzieścia księżyców, a pomiędzy tymi dwiema planetami a gwiazdą systemu wirował pas asteroid, zaś po obrzeżu układu krążyło kilka planetoid. Ten system był niezamieszkanym pustkowiem.
– Przeszukiwanie nie wykryło w układzie żadnych innych statków – oznajmił Vader.
– Przyjąłem – odrzekł dowódca eskadry.
W głośniku komunikatora rozległ się głos jednego z pilotów:
– Lordzie Vader, oni grzeją silniki przed kolejnym skokiem przez hiperprzestrzeń.
– Lećcie za mną – polecił Vader i przyspieszył do prędkości ataku. – Nie pozwólcie im na następny skok.
V-wingi i myśliwiec przechwytujący Vadera były szybsze od transportowca, toteż wkrótce zbliżyły się do niego, błyskawicznie pożerając dzielącą je przestrzeń. Vader nie zawracał sobie głowy obserwowaniem wskazań instrumentów pokładowych. Zanurzył się w Moc i leciał na wyczucie, jak zawsze.
Jeszcze zanim jego myśliwiec i V-wingi zbliżyły się na odległość zasięgu ognia blasterów, jeden z silników transportowca buchnął niebieskim płomieniem i zapalił się. Porywacze, podejmując próbę ucieczki, przeciążyli napęd.
– Chcę, żebyście unieszkodliwili ochronne pola siłowe i uszkodzili pozostałe dwa silniki – powiedział Vader. Uszkodzenie silników uniemożliwi dokonanie kolejnego skoku hiperprzestrzennego. – Ale nie zniszczcie tego statku.
Ciężkie uzbrojenie transportowca miało większy zasięg niż blastery myśliwca przechwytującego i V-wingów i jego załoga otworzyła ogień, zanim gwiezdne myśliwce dotarły na odległość umożliwiającą skuteczne ostrzelanie wroga.
– Namierzyli nas, wykonajcie manewr unikowy – rzekł dowódca eskadry, gdy lufy dział automatycznych wieżyczek transportowca pomalowały przestrzeń między statkami zielonymi smugami wystrzałów.
Eskadra gwiezdnych myśliwców rozdzieliła się błyskawicznie, skręcając gwałtownie i nurkując.
Vader tyleż widział, co wyczuwał ogień blasterów transportowca. Ściął w lewo, potem skręcił ostro w prawo i zanurkował o kilka stopni, wciąż zbliżając się do transportowca. Jeden z V-wingów na lewo od Vadera został trafiony zieloną smugą. Jego skrzydła się oderwały i statek, wirując i płonąc, zaczął spadać w głąb układu.
– Jeszcze bardziej się rozproszcie – rozkazał dowódca eskadry przez komunikator. – Zachowajcie większe odstępy!
Jeden z trafionych V-wingów wyparował w eksplozji czerwonej plazmy.
– Skoncentrujcie ogień na osłonach rufowych – polecił Vader, gdy jego myśliwiec obracał się i wirował, prześlizgując się między czerwonymi i zielonymi smugami, aż dotarł na odległość strzału.
Vader otworzył ogień z blasterów, które wysłały dwa promienie plazmy w osłony rufowe transportowca. Maksymalnie odchylił kąt wystrzałów. Nie chciał przebić kadłuba i zniszczyć statku, lecz jedynie go unieszkodliwić.
Reszta eskadry robiła to samo, ostrzeliwując transportowiec pod rozmaitymi kątami. Zaatakowany statek drgał pod wpływem tego zmasowanego ognia, ochronne pola siłowe płonęły od ładunków energii i wyraźnie słabły po każdym strzale. Cała eskadra wyprzedziła i minęła transportowiec, ścigana zielonymi i czerwonymi smugami salw jego dział plazmowych.
– Zachowajcie odstępy, nadal wykonujcie uniki i zawróćcie do następnego podejścia – rozkazał dowódca eskadry. – Rozproszcie się i zaatakujcie transportowiec od dołu.
Statki eskadry rozeszły się na lewo i prawo, skręcając i nurkując, po czym obrały kolejny kurs ataku. Vader zwolnił prędkość na tyle, by znaleźć się z tyłu szyku.
– Komandorze, unieszkodliwcie osłony przy tym podejściu – polecił. – Mam pewien pomysł.
Pok zostawił otwarty kanał łączności, tak aby Cham i jego załoga mogli słyszeć, co dzieje się na mostku uprowadzonego transportowca. Pok wywarkiwał rozkazy, ktoś wykrzykiwał kursy ataku V-wingów, rozbrzmiewał huk salw działek trafiających w osłony siłowe.
– Pok! – krzyknął Cham. – Możemy wam pomóc!
– Nie! – odparł Pok. – Straciliśmy już jeden silnik. Nie możemy jeszcze uruchomić pozostałych, a gdzieś za tymi V-wingami czai się gwiezdny niszczyciel. Nie możecie nic dla nas zrobić, Cham – powiedział, a potem krzyknął do kogoś z załogi: – Uruchomić ponownie hipernapęd!
Rozległa się eksplozja, wywołując serię trzasków w kanale łączności, a potem któryś członek załogi zareagował na ten wybuch krzykiem.
– Osłony pracują z dziesięcioprocentową skutecznością! – zawołał ktoś na mostku statku Poka.
– Hipernapęd ciągle jeszcze nie działa – oznajmił ktoś inny.
Isval złapała Chama za ramię tak mocno, że aż poczuł ból, i powiedziała cichym, ostrym głosem:
– Musimy im pomóc.
Cham nie wiedział jednak, jak mieliby to zrobić. Jeśli opuszczą kryjówkę za pierścieniami gazowego olbrzyma, V-wingi, przechwytujące czy jakie tam są, wykryją ich na skanerach, a Cham nie miał żadnych złudzeń co do umiejętności swojej sterniczki czy możliwości obronnych statku, gdyby zostali dostrzeżeni.
– Nie – odparł i rzekł do sterniczki: – Zostajemy na miejscu.
Vader przyglądał się, jak transportowiec skręca ostro na lewą burtę i ustawia się pod kątem, który umożliwi obydwu działom plazmowym umieszczonym w środkowej części statku oddanie salwy do zbliżających się myśliwców. Skoro tylko myśliwce znalazły się w zasięgu strzału, automatyczne wieżyczki i wyrzutnie otworzyły ogień, wypełniając przestrzeń promieniami rozpalonej plazmy. V-wingi nurkowały, skręcały i wykonywały uniki, przemykając spiralami przez sieć utkaną z zielonych i czerwonych linii energii.
Vader trzymający się z tyłu prowadził swój myśliwiec pomiędzy, nad i pod tymi smugami. Trzeci V-wing został trafiony wystrzałem z wieżyczki artyleryjskiej i eksplodował, zasypując gradem odłamków dach kokpitu statku Vadera, gdy ten przelatywał przez płomienie.
Gdy V-wingi dotarły na odległość skutecznego ostrzału, otworzyły ogień i osłony siłowe transportowca niemal natychmiast przestały działać.
– Lordzie Vader, osłony unieszkodliwione – zameldował dowódca eskadry.
– Ja zajmę się silnikami – oświadczył Vader. – Zniszczcie wieżyczki artyleryjskie i blastery w środkowej części statku po prawej burcie.
Piloci jego eskadry, wyselekcjonowani ze względu na znakomite umiejętności pilotażu i udokumentowane rejestry zestrzeleń nieprzyjacielskich statków, wykonali dokładnie ten rozkaz. Kadłub transportowca rozświetliły niewielkie eksplozje i jego stanowiska artyleryjskie zniknęły w rozkwitach płomieni. Statek zadygotał od tych wybuchów, a V-wingi zapikowały obok niego, a potem pomknęły w górę i rozpoczęły nawrót.
Tymczasem Vader skręcił gwałtownie w lewo i zanurkował, wycelował w silniki i wystrzelił raz, potem drugi. Eksplozje zakołysały rufą transportowca, a odłamki obydwu silników, wirując, poleciały w przestrzeń. Statkiem wstrząsnęły wtórne eksplozje, lecz poza tym pozostał nienaruszony. Vader jeszcze bardziej zwolnił, wlokąc się za transportowcem.
– Ten statek porusza się już tylko siłą inercji, sir – oznajmił dowódca eskadry. – Kiedy przybędzie „Perilous”, będzie mógł wciągnąć go do jednej ze swych komór.
– Nie zamierzam tak długo pozostawić porywaczy na pokładzie transportowca – odrzekł Vader. Wiedział, że porywacze spróbują wysadzić statek, a w komorze ładunkowej mają wystarczająco dużo amunicji, by to zrobić. – Wejdę na ich pokład.
– Sir, klapa włazu tego statku jest nazbyt uszkodzona i nie ma on żadnej śluzy dokowania.
– Wiem o tym, komandorze – odparł Vader.
Jedyny pozostały blaster transportowca – obsługiwany przez któregoś z porywaczy – obrócił się i otworzył ogień do myśliwca Vadera. Nadal używając Mocy, by nim kierowała, Vader rzucał swój statek na boki, w górę i w dół, pozostając tuż poza linią strzałów, a jednocześnie kierując się prosto ku wyrzutni. Widział strzelca wewnątrz przezroczystej kabiny, a dzięki Mocy wyczuwał jego obecność, nikłą i pozbawioną znaczenia.
– Sir... – odezwał się dowódca, gdy eskadra V-wingów ponownie okrążała transportowiec, lecz Vader nie zważał na niego.
Uderzył w przycisk, rozhermetyzowując kokpit myśliwca; zbroja chroniła go przed próżnią. Następnie, zbliżając się do środkowej części transportowca i wciąż skręcając swoim statkiem w lewo i prawo, by uniknąć nadlatujących smug wystrzałów, wybrał miejsce na kadłubie statku tuż przy blasterze i posługując się Mocą, silnie uchwycił się go mentalnie.
Jego myśliwiec mknął prosto ku przezroczystej kabinie strzelca. Vader, zadowolony z trajektorii, odpiął pasy, wyłączył zabezpieczenia statku, pchnięciem otworzył klapę kokpitu i katapultował się w przestrzeń.
Natychmiast zawirował w zerowej grawitacji; transportowiec i gwiazdy gwałtownie zmieniały pozycje. Jednak utrzymał mentalny chwyt rączki śluzy powietrznej, a jego zbroja, szczelna i z nadciśnieniem, podtrzymywała go w kosmicznej próżni. W uszach rozbrzmiewał mu głośny odgłos pracy respiratora.
Jego statek rąbnął w kopułę wieżyczki miotacza i w kadłub transportowca, a ponieważ w próżni nie rozchodzą się dźwięki, zderzenie przebiegło w upiornej ciszy. Przez moment rozbłysły płomienie ognia, lecz po chwili próżnia je zdusiła. Odłamki kadłuba eksplodowały w przestrzeń i transportowiec zakołysał się gwałtownie.
Przez kanał łączności dobiegł głośny huk. Zawyły syreny alarmowe i na mostku statku Poka rozbrzmiała kakofonia przekrzykujących się głosów.
– Pok, co się stało? – zapytał Cham. – Nic ci nie jest?
– Mieliśmy zderzenie. Ale wszystko w porządku. Ocenić zakres uszkodzeń – zwrócił się do kogoś na mostku. – Natychmiast wyślij tam kogoś.
– Sir! Sir! – zawołał dowódca eskadry. Jego zdenerwowany głos rozbrzmiał głośno w komunikatorze hełmu Vadera. – Lordzie Vader! Co się dzieje?
– Przybijam do transportowca, komandorze – odpowiedział spokojnie Mroczny Lord.
Używając Mocy, opanował swój ruch wirowy i skierował się ku poszarpanemu, dymiącemu otworowi, który myśliwiec wyrąbał w kadłubie transportowca. Ze skraju dziury zwisały przerwane giętkie rury i przewody elektryczne; z rur ulatniały się gazy, a z przewodów tryskały w przestrzeń fontanny iskier. Fragment skrzydła myśliwca przetrwał impet zderzenia i utkwił we wrędze kadłuba transportowca. Reszta skrzydła wyparowała podczas kolizji.
Vader przecisnął się przez otwór w kadłubie i stanął w tym, co pozostało z rozhermetyzowanego już korytarza transportowca. Podłogę pokrywały odłamki metalu i części elektronicznych; wszędzie unosił się dym od żaru spowodowanego zderzeniem.
Przez dziurę w kadłubie Vader dostrzegł V-wingi śmigające obok transportowca.
– Sir? – odezwał się dowódca eskadry.
– Wszystko jest pod kontrolą, komandorze – uspokoił go Vader.
Kilku pilotów myśliwców wymamrotało przez komunikatory pełne podziwu przekleństwa.
– Zachować dyscyplinę łączności – warknął dowódca eskadry, choć w jego głosie Vader też usłyszał nutę niedowierzania. – Na pokładzie tego transportowca są dziesiątki porywaczy.
– Wkrótce już ich tam nie będzie, komandorze – odparł Vader. – Teraz macie eskortować transportowiec. Powiadomię pana, jeśli będę potrzebował od was czegoś jeszcze.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem dowódca powiedział:
– Oczywiście, sir.
Wzmocnione grodzie bezpieczeństwa odseparowały korytarz od reszty statku, ale Vader znał kody ich otwarcia. Przemierzył zdewastowany korytarz i wprowadził szyfr. Olbrzymie drzwi rozsunęły się i ze znajdującego się za nimi holu wydostało się z sykiem powietrze. Vader przeszedł przez drzwi i ponownie zamknął je szczelnie za sobą. Wystukał jeszcze kilka cyfr na klawiaturze ściennego komputera, by przywrócić w holu ciśnienie powietrza. Z głośników na ścianie rozbrzmiewał przenikliwy dźwięk alarmu oznajmiającego przebicie kadłuba transportowca.
Na drugim końcu holu rozsunęła się gródź śluzy, ukazując Twi’leka o fioletowej skórze, odzianego w prowizoryczny skafander. Na widok Vadera zaskoczony Twil’ek wytrzeszczył oczy, a jego wyrastające z głowy ogony zadrgały. Sięgnął po blaster u pasa. Zanim dobył broń i nacisnął spust, Vader miał już w dłoni swój miecz świetlny i zapalił go. Odbił strzał z blastera w ścianę, uniósł drugą rękę i sięgnął nią po Moc. Dwoma palcami uczynił gest ściskania i używając Mocy, zdusił tchawicę przeciwnika.
Twi’lek rozpaczliwie sięgnął dłońmi do szyi, gdy potęga Vadera uniosła go nad pokład. Trzeba mu jednak przyznać, że nie wypuścił z ręki broni i dusząc się, w agonii wycelował do Vadera i oddawał do niego kolejne strzały z blastera. Mroczny Lord po prostu nadal trzymał mentalnie tego obcego za gardło, a jednocześnie mieczem świetlnym od niechcenia parował wystrzały w ścianę kadłuba. Potem, nie chcąc tracić czasu, poruszył uniesioną ręką w lewo, a następnie w prawo i używając Mocy, wbił Twi’leka w gródź. Impet uderzenia roztrzaskał kości obcego, a Vader wypuścił go z mentalnego chwytu i bezwładne ciało upadło na pokład. Z komlinka u pasa Twi’leka dobiegł głos:
– Tymo! Tymo! Co się tam dzieje? Słyszysz mnie? Odpowiedz!
Vader zgasił miecz świetlny, podniósł komlink, włączył nadawanie i pozwolił, by przez kanał łączności popłynął odgłos jego respiratora.
– Kto tam jest? – padło pytanie.
Vader odpowiedział tylko swoim oddechem.
– Tymo, to ty? Nic ci się nie stało?
– Już po ciebie idę – powiedział Vader.
Zmiażdżył komunikator w zaciśniętej pięści, ponownie zapalił miecz świetlny, przekroczył martwe ciało Twi’leka i ruszył w głąb korytarza.