Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Nadzieja królowej. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,00

Star Wars. Nadzieja królowej. Tom 3 - ebook

Szukając nadziei w galaktyce ogarniętej wojną...

Padmé Amidala jest dawną królową, obecną senatorką – i świeżo upieczoną żoną. Ale jej małżeństwo z Anakinem Skywalkerem musi pozostać tajemnicą, bowiem Jedi nie mogą żyć w związkach.

Niestety, nowożeńcy mają dla siebie mało czasu. Anakin walczy podczas kolejnych bitew wojny klonów, a Padmé toczy własny bój o pokój w Senacie Galaktycznym. Dawna dwórka Sabé powróciła na Tatooine, by znów próbować uwolnić tamtejszych niewolników, jednak Padmé wzywa ją pilnie na Coruscant. Pani senator musi udać się na misję ogromnej wagi, a nikt nie może wiedzieć, że opuściła stołeczną planetę. Sabé jest jedyną osobą, która potrafi przekonująco odgrywać jej rolę w Senacie przez dłuższy czas.

Sabé się zgadza, a za sprawą jej decyzji obie kobiety wkraczają na drogę, która bezpowrotnie odmieni ich przyszłość.

Na trylogię o Padmé Amidali składają się następujące powieści:

TOM 1. Cień królowej

TOM 2. Próba królowej

TOM 3. Nadzieja królowej

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8315-149-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„PEWNEGO RAZU ŻYŁA SOBIE DZIEWCZYNA, KTÓRA NICZEGO NIE MIAŁA…”

_Pew­nego razu żyła sobie dziew­czyna, która niczego nie miała – i nie była z tego zado­wo­lona._

_Zamiesz­ki­wała ponury świat pełen tru­dów, wśród pyłu i zanie­dba­nia. Zawsze cho­dziła głodna, bo bra­ko­wało jedze­nia. Pociła się nie­przy­jem­nie, rażona pustyn­nymi słoń­cami, a nocą, gdy cie­pło ula­ty­wało, trzę­sła się z zimna. Od maleń­kiego nie miała rodziny ani nikogo, kto by ją pocie­szał._

_Pozo­stało jej jedno – prze­ko­na­nie, któ­rego nikt nie mógł jej ode­brać._

_Wie­rzyła w przy­ro­dzone dobro galak­tyki i sił nią zawia­du­ją­cych. Choć jej uczu­cia i przy­szłość nikogo nie obcho­dziły, trosz­czyła się o osoby w swoim naj­bliż­szym oto­cze­niu i dawała swo­jej wie­rze świa­dec­two na różne małe spo­soby. Nie zda­wała sobie z tego sprawy, ale czy­niło ją to kimś wyjąt­ko­wym. Moż­liwe, że ktoś inny w jej trud­nej sytu­acji pod­dałby się nie­na­wi­ści, jed­nak ona pozo­sta­wała szczo­dra. Zawsze ofe­ro­wała pomoc potrze­bu­ją­cym, ponie­waż nie potra­fiła okieł­znać swo­jego ducha._

_Z wie­kiem coraz bar­dziej rozu­miała, jak powinna dzia­łać galak­tyka. Wie­działa o Jedi i ich kru­cja­cie na rzecz rów­no­wagi. O Repu­blice i jej pra­wach, które nie mogły zapew­nić jej ochrony. Tra­fiała w ręce kolej­nych kry­mi­na­li­stów, wyko­rzy­stu­ją­cych wła­dzę do wła­snych celów. Moż­liwe, że inna dziew­czyna w jej sytu­acji by się pod­dała, pogo­dziła z losem i zgorzk­niała. Sama znała wiele takich osób – i nie miała do nich pre­ten­sji. Robiły, co musiały, by prze­trwać. Ale w niej samej było coś, co spra­wiało, że zawsze odwra­cała się ple­cami do ciem­no­ści, choć ta nie­stru­dze­nie kusiła._

_Dziew­czyna dora­stała. Pusty­nia przed­wcze­śnie pokryła jej twarz zmarszcz­kami i posta­rzyła skórę jej dłoni. Pra­co­wała bez końca, zresztą nawet w wol­nych chwi­lach dłu­bała przy wła­snych pro­jek­tach, by zapo­mnieć o samot­no­ści. Sprze­da­wała swoje dzieła, choć wie­działa, że ni­gdy nie odłoży tyle, by się wyku­pić. Nikt jej nie zauwa­żał, przy­naj­mniej nie na Tato­oine._

_Nie usły­szała tego – nie do końca. Tak, było wezwa­niem, ale takim, które się czuje. Gdzieś daleko, w galak­tyce, coś na nią cze­kało. Nie rozu­miała tego i nie miała wiele czasu, by pró­bo­wać ogar­nąć to umy­słem, ale gdy śniła, sły­szała pieśń, spra­wia­jącą, że czuła się mniej samotna._

_Pieśń obie­cy­wała jej coś, co – przy­naj­mniej przez pewien czas – będzie nale­żało tylko do niej. Choć „nale­żało” to złe słowo – nie będzie wła­sno­ści czy przy­musu. Będą miłość, więź i rodzina. Dziew­czyna nie czuła się mani­pu­lo­wana, choć potęga, która powoli omo­ty­wała jej jaźń, umy­kała jej poję­ciu._

_Wie­działa, że nic nie jest wieczne. Nawet bli­zny pokry­wa­jące jej plecy mogłyby znik­nąć, gdyby tylko komuś na niej zale­żało. Zaofe­ro­wano jej szansę na radość, na to, by do kogoś nale­żała – nie dla­tego, że została wykra­dziona, lecz dla­tego, że sama tak posta­nowi. Szansę, by miała kogoś, kto spo­glą­dałby na nią i czuł miłość. A o to warto zawal­czyć._

_Shmi Sky­wal­ker wycią­gnęła ręce ku gwiaz­dom i powie­działa: „Tak”._ROZDZIAŁ 1

Zda­rzało się to rzadko, ale Padmé Ami­dala nie miała poję­cia, co zro­bić. Zawsze utrzy­my­wała coś w tajem­nicy, ale ta była inna. Zazwy­czaj dzie­liła się sekre­tami z pozo­sta­łymi dziew­czę­tami, które poma­gały je zacho­wać. Two­rzyły nie tylko grono powier­nic, wspól­nie knuły i snuły intrygi. Ale teraz czuła się osa­mot­niona.

Ciche bucze­nie dobie­ga­jące z rogu pomiesz­cze­nia przy­po­mi­nało jej, że nie ma racji, a przy­naj­mniej nie do końca. Dzieli tajem­nicę z innymi isto­tami, choć nie było ich znów tak wiele. Szko­puł w tym, że żadna z nich nie mogła jej teraz pomóc. A przy­naj­mniej tak jej się zda­wało. Nie zaszko­dzi spy­tać.

– Tak sobie myślę, że pew­nie nie znasz się na kra­wiec­twie? – rzu­ciła do małej nie­bie­skiej jed­nostki R2.

Droid obró­cił kopułką i zapisz­czał nieco bar­dziej smutno, niż wyma­gała tego sytu­acja. Padmé i tak mu podzię­ko­wała. Nie było powodu, by zacho­wy­wała się nie­grzecz­nie.

Wró­ciła do mate­riału spo­czy­wa­ją­cego na jej kola­nach. Nie wystar­czy go na całą nową suk­nię, ale prze­cież nie ocze­ki­wała tego. Znaj­do­wał się w jej rodzi­nie od kilku poko­leń. Każda osoba dosta­wała po kawałku, by uwzględ­nić go w ubio­rze ślub­nym. Jej sio­stra, która posta­no­wiła nie wią­zać się węzłem mał­żeń­skim, sko­rzy­stała z wła­snego przy­działu, by uszyć ubra­nia dla córek – chciała w ten spo­sób powi­tać je w rodzi­nie.

Tro­chę bolało ją to, że zaj­muje się tym sama. Ana­kin tego nie rozu­miał, ale tak naprawdę nie mogła prze­cież ocze­ki­wać, że zro­zu­mie. Pew­nie, poj­mo­wał ideę rodziny i chęć pod­trzy­ma­nia tra­dy­cji. To ubra­nia spra­wiały mu kło­pot. Jed­nak doce­niała i to, że jej współ­czuł i zaofe­ro­wał odro­binę czasu i miej­sca, by sama zna­la­zła roz­wią­za­nie. W końcu nieco im się śpie­szyło.

R2-D2 znów zaświer­go­tał, a gdy zwró­cił na sie­bie jej uwagę, wyświe­tlił w powie­trzu holo­wi­ze­ru­nek: znane Padmé dzieło sztuki, jedno z okien pałacu w Theed, któ­rego szyba została wymie­niona po bitwie o Naboo. Ten witraż przed­sta­wiał ją samą, gdy była kró­lową, oto­czoną przez dwórki w poma­rań­czo­wych sza­tach. W mig pojęła suge­stię.

– Nie mogę, Artoo – wyja­śniła. Wypo­wia­dane słowa spra­wiły jej nie­mal fizyczny ból. – To, co robimy, musi pozo­stać tajem­nicą. Nie mogę ich w to anga­żo­wać.

Holo­wi­ze­ru­nek zamie­nił się w zdję­cie z Holo­Netu, wyko­nane przed dzie­się­cioma laty pod­czas cere­mo­nii zwy­cię­stwa. Kró­lowa Ami­dala stała w bia­łej sza­cie obok przy­wódcy Gun­gan, Bossa Nassa, oto­czona przez człon­ków wła­snego dworu. R2-D2 przy­bli­żył kon­kretną osobę i pisnął zachę­ca­jąco.

– No nie wiem, Artoo – odparła. – Nie wydaje mi się to spra­wie­dliwe, by pro­sić o pomoc i nie zdra­dzać żad­nych szcze­gó­łów.

Droid wydał dźwięk, który jakimś cudem sko­ja­rzył się jej ze wzru­sze­niem ramion, i obraz znik­nął.

Padmé roz­wa­żyła pro­po­zy­cję. Tym razem nie pro­si­łaby o pomoc jako kró­lowa czy sena­torka. To by było nor­malne i łatwe. Pro­si­łaby o pomoc jako Padmé, a to z jakie­goś powodu wszystko utrud­niało i kom­pli­ko­wało. Myślała, że wie, gdzie prze­bie­gają gra­nice, ale rzadko kiedy je testo­wała. Nie potra­fiła za bar­dzo pro­sić dziew­czyn o pomoc po przy­ja­ciel­sku. Zbyt długo ze sobą pra­co­wały.

Ale w końcu się przy­jaź­niły. Z dwór­kami – obec­nymi i byłymi – łączyła ją więź tak mocna, że zaj­mo­wała sporą część jej serca. Opła­ki­wała Cordé i Versé, a jed­no­cze­śnie rado­wała się suk­ce­sami, jakie stały się udzia­łem reszty dziew­cząt poza jej strefą wpływu. Z pew­no­ścią teraz ona sama, po pro­stu Padmé, może popro­sić o taką przy­sługę.

Decy­zja została pod­jęta. Zło­żyła mate­riał, by się o niego nie potknąć, wstała i ruszyła ku sta­no­wi­sku łącz­no­ści.

Saché prze­słała wia­do­mość przed kil­koma godzi­nami. Prze­ka­zała, iż nie wróci do domu o roz­sąd­nej porze i aby na nią nie cze­kać. Yané uznała, że to może i lepiej. Ich łóżko było pełne śpią­cych dzieci. Cztery dni temu w jed­nym ze wschod­nich regio­nów mniej­szego kon­ty­nentu Naboo zeszła lawina błotna, która znisz­czyła więk­szą część wio­ski. Prze­trwało jedy­nie ośmioro dzieci, pod­czas kata­strofy znaj­du­ją­cych się w szkol­nym trans­por­cie. Gdy Saché i pozo­stali przed­sta­wi­ciele rządu pra­co­wali na rzecz sta­bi­li­za­cji osu­wi­ska i osza­co­wa­nia peł­nego zakresu szkód, Yané udo­stęp­niła swój dom oca­la­łym malu­chom.

Od tam­tej pory inni człon­ko­wie rodziny przy­jęli do sie­bie czworo z nich, ale wyglą­dało na to, że pozo­stali, kuzy­no­stwo, stra­cili wszyst­kich krew­nych. Yané robiła, co mogła, by czuli się bez­piecz­nie i mile widziani, ale wie­działa, że nie­ła­two upo­rać się z taką traumą. Jeśli wszy­scy chcieli spać wspól­nie w łóżku, które dzie­liła z Saché, droga wolna. Pomie­ściło je wszyst­kie.

Jak zwy­kle, gdy miała czas dla sie­bie, Yané zasia­dła przy kro­śnie. Obec­nie nie pozo­sta­wało jej wiele wol­nych chwil na tka­nie, choć na­dal robiła więk­szość ubrań dzieci, a także wła­snych i Saché. Zawsze miło było wró­cić do począt­ków wła­snej przy­gody z tą sztuką, więc nie­mal zigno­ro­wała sta­no­wi­sko łącz­no­ści, gdy doma­gało się jej uwagi natar­czy­wym dźwię­kiem, ale zdrowy roz­są­dek zwy­cię­żył. Gdy zoba­czyła, kto dzwoni, aż zadrżała z eks­cy­ta­cji.

– Pani sena­tor! – zawo­łała, gdy zma­te­ria­li­zo­wała się przed nią Padmé. – Czemu zawdzię­czam tę przy-jem­ność?!

Wie­działa, rzecz jasna, że Padmé prze­bywa na Naboo. Poja­wiła się na pla­ne­cie po tym incy­den­cie na Geo-nosis i udała bez­po­śred­nio do rezy­den­cji nad jezio­rem. Popro­siła, by nikt jej nie prze­szka­dzał. Według rapor­tów Saché wojna eska­lo­wała i Naboo nie­mal z pew­no­ścią miało wziąć w niej udział, ale tra­fiały do nich strzępki infor­ma­cji. Jed­nak Yané ucie­szyła się na widok Padmé.

– Cześć, Yané – powie­działa sena­torka. – Prze­pra­szam, że dzwo­nię o tak póź­nej porze. Liczy­łam na to, że odbie­rzesz.

– Dosko­nałe wyczu­cie czasu – oświad­czyła Yané. – Saché na­dal jest w pracy, pró­buje się upo­rać z tamtą lawiną błotną, a oca­lałe dzieci śpią w naszym łóżku. Jestem cał­ko­wi­cie do two­jej dys­po­zy­cji.

– Oj – mruk­nęła Padmé. – Prze­pra­szam. Zupeł­nie wypa­dła mi z głowy lawina. Masz wszystko, czego potrze­bu­je­cie, by pora­dzić sobie z dodat­ko­wymi dziećmi? Pew­nie jesteś strasz­nie zajęta.

– Masz wiele innych zmar­twień – pocie­szyła ją Yané. – Ja zresztą też, szcze­rze mówiąc, ale w tej chwili przyda mi się odskocz­nia. To o czym chcia­łaś poroz­ma­wiać?

Padmé zawa­hała się i w tej chwili Yané zro­zu­miała, że cho­dzi o oso­bi­stą przy­sługę. Gdyby cho­dziło o coś zwią­za­nego z pracą, od razu zdra­dzi­łaby powód roz­mowy.

– Chcia­ła­bym się cie­bie pora­dzić w kwe­stii sukni – przy­znała wresz­cie Padmé.

Yané natych­miast roz­po­znała mate­riał – a raczej jego funk­cję, jeśli nawet nie formę. Miał stać się czę­ścią sukni ślub­nej. Sukni ślub­nej Padmé. Wia­do­mość spa­dła na nią jak grom z jasnego nieba, ale teraz, gdy Padmé tyle czasu spę­dzała poza Naboo, nic dziw­nego, że robiła rze­czy, któ­rych Yané nie była świa­doma.

Ale na­dal ją to bolało. Pozwo­liła, by uczu­cie to choć w czę­ści poja­wiło się na jej twa­rzy, i zoba­czyła, że Padmé je roz­po­znała. Nie musiały się poro­zu­mie­wać sło­wami. Wystar­czyło.

– Powin­naś zro­bić z niego welon – powie­działa Yané, prze­cho­dząc do rze­czy, skoro obie już oczy­ściły atmos­ferę. – Zgod­nie z modą sprzed kilku lat więk­szość dziew­czyn wyko­rzy­sty­wała mate­riał na tren lub szarfę, ale myślę, że w twoim przy­padku więk­sze wra­że­nie zrobi welon.

Yané sama sko­rzy­stała z wła­snego mate­riału ślub­nego zarówno na potrzeby trenu, jak i szarfy, ponie­waż w pro­jek­cie uwzględ­niła też mate­riał Saché. Strój ślubny Saché przy­po­mi­nał jej wła­sny pod każ­dym wzglę­dem, tyle że zamiast spód­nicy miał spodnie, które lubiła nosić młod­sza dwórka. Ale tam­ten ślub odbył się nie­mal dwa lata temu.

– Ma to sens – oce­niła Padmé. – I w takim zakre­sie z szy­ciem pora­dzę sobie sama. A masz jakieś suge­stie, jeśli cho­dzi o samą suk­nię?

Yané przyj­rzała się uważ­nie mate­ria­łowi w dło­niach roz­mów­czyni, a potem powio­dła wzro­kiem po pod­ło­dze, ku wła­snemu kro­snu. Padmé zasłu­gi­wała na coś wię­cej niż na suk­nię skle­coną z loso­wych kawał­ków mate­riału. Zasłu­gi­wała na suk­nię wyko­naną rękoma przy­ja­ciółki. Przy­ja­ciółki, która zdąży, o ile wycią­gnie mecha­niczne kro­sna i wyżło­pie cały dzba­nu­szek kafu. W końcu tego wie­czoru Saché i tak nie wra­cała do domu.

– Zajmę się nią – oznaj­miła.

Gdy Padmé się uśmiech­nęła, jej twarz cał­ko­wi­cie zmie­niła wyraz. Nie był to uśmiech kró­lo­wej czy sena­torki, lecz ten oso­bi­sty. Dawna dwórka widy­wała go tak rzadko, że ceniła go jak skarb. Nie wie­działa, co takiego pla­nuje Padmé, ale jej przy­ja­ciółka spra­wiała wra­że­nie szczę­śli­wej, a Yané nie mogła zaprze­czyć, że szczę­ście Padmé było jedną z jej naj­ulu­bień­szych rze­czy na świe­cie. Wyna­gra­dzało wszystko, nawet tajem­nice, które prze­stały być ich udzia­łem, gdy dziew­czyna się od nich odda­liła.

– Dzię­kuję – odparła Padmé. – Z całego serca.

Nie roz­ma­wiały długo przez holo, choć prze­cież chęt­nie poru­szy­łyby jesz­cze mnó­stwo tema­tów. Musiały się zabrać do pracy.

Padmé odna­la­zła robota do szy­cia dokład­nie tam, gdzie miała nadzieję go zastać: w jed­nej z pra­cowni, któ­rymi szczy­ciła się rezy­den­cja nad jezio­rem. Willa bowiem, jak więk­szość budyn­ków w oko­licy, była miej­scem prze­zna­czo­nym dla arty­stów, a ta kon­kretna powstała z myślą o roz­wi­ja­niu talen­tów dziew­cząt, zapra­sza­nych tu całymi latami przez kró­lową. Łagodne świa­tło w pomiesz­cze­niu padało pod dobrym kątem. Padmé natych­miast zabrała się do pracy.

Przez głowę prze­mknęło jej pyta­nie, co teraz pora­bia Ana­kin. Miała go ponow­nie zoba­czyć dopiero jutro pod wie­czór, choć był jedyną inną żywą osobą w rezy­den­cji. Wie­działa, że wyczuwa jej obec­ność, a do tego jej eks­cy­ta­cję i wąt­pli­wo­ści. Żywiła nadzieję, że rozu­mie, iż jej uczu­cia są nor­malne. Nie każdy potrafi zapa­no­wać nad emo­cjami na równi z Jedi. Pew­nie medy­tuje lub pra­cuje nad C-3PO, któ­rego nale­żało wyczy­ścić przed mon­ta­żem powłoki. Droid naj­pierw prze­by­wał na Tato­oine, a potem tra­fił na Geo­no­sis. Pew­nie ma zapiasz­czone stawy.

Igła błysz­czała, gdy Padmé pod­szy­wała kra­wę­dzie i mody­fi­ko­wała fałdy welonu. Wokół pano­wała cisza, co wyda­wało się dziwne. Nawet gdy nikt nie roz­ma­wiał, sale, w któ­rych zazwy­czaj pra­co­wała, prze­peł­niali inni ludzie. Zazwy­czaj ota­czali ją przy­ja­ciele.

Ból zwią­zany z nie­obec­no­ścią Sabé dopadł ją nagle, bez ostrze­że­nia. Tęsk­niła, rzecz jasna, za wszyst­kimi dziew­czy­nami, ale jed­nak za nią naj­bar­dziej. Nie była nawet do końca pewna, dokąd udała się jej przy­ja­ciółka. Nie miały oka­zji o tym poroz­ma­wiać, bo sama latała po całych Zewnętrz­nych Rubie­żach, no a potem roz­po­częła się wojna. Zabra­kło czasu. Odkąd Padmé prze­nio­sła się na Coru­scant, Sabé odbyła sze­reg misji poza­pla­ne­tar­nych dla sena­tor Ami­dali, ale Padmé zawsze dawała jej moż­li­wość, by dwórka mogła roz­wi­jać wła­sne zain­te­re­so­wa­nia. Jed­nak walka z han­dlem ludźmi cza­sami wio­dła w ciemne zakątki Repu­bliki, z któ­rych Sabé nie zawsze mogła wysy­łać wia­do­mo­ści. A teraz, choć ślub Padmé musiał pozo­stać tajem­nicą przed całą galak­tyką, tęsk­niła za przy­ja­ciółką.

Stłu­miła poczu­cie winy i smu­tek, sku­pia­jąc się na tym, co dobre. Była bez­pieczna. Wygrali bitwę o Geo-nosis, choć zapła­cili za to wysoką cenę. Kochał ją Ana­kin Sky­wal­ker.

A już jutro miała wyjść za niego za mąż.ROZDZIAŁ 2

Tym razem będzie ina­czej. Sabé poprzy­się­gła to sobie przed laty, gdy ich pierw­sza misja na Tato­oine sta­nęła w miej­scu. Od tam­tej pory nie wró­ciła na pla­netę, ale pra­co­wała nad roz­wo­jem sieci kon­tak­tów i stwo­rze­niem toż­sa­mo­ści dla sie­bie i kapi­tana Tonry, by któ­re­goś dnia ponow­nie spró­bo­wać zwró­cić wol­ność znie­wo­lo­nym miesz­kań­com tego świata. For­mal­nie rzecz bio­rąc, oboje na­dal znaj­do­wali się na liście płac sena­torki z Naboo, ale ich pod­sta­wowa misja nie ule­gła zmia­nie. A ponie­waż nie dostali obec­nie innych zadań, posta­no­wiła, że naj­wyż­sza pora.

Więk­szość miesz­kań­ców Zewnętrz­nych Rubieży nie­spe­cjal­nie przej­mo­wała się eska­lu­ją­cym kon­flik­tem mię­dzy sepa­ra­ty­stami a siłami Repu­bliki. Nie wpły­wał na ich codzienne życie i nie anga­żo­wał ich rzą­dów. Mieli na gło­wach o wiele bar­dziej naglące sprawy. Jed­nak dla tych, któ­rzy zara­biali na bólu i cier­pie­niu – dla prze­myt­ni­ków i prze­stęp­ców – każda wojna była dosko­nałą oka­zją, by ubi­jać inte­resy. A Sabé przy­była tu, by za wszelką cenę temu zapo­biec.

– Nazy­wają ją wojną klo­nów – ode­zwał się Tonra z fotela dru­giego pilota.

Przez ostat­nie sześć lat wię­cej czasu spę­dzili z dala od sie­bie niż wspól­nie. Sabé budo­wała sieć kon­tak­tów, a Tonra współ­pra­co­wał bli­sko z Typhem i Mariek Panaką, chro­niąc panią sena­tor. Gdy już się spo­ty­kali, zazwy­czaj cho­dziło o kon­kretną misję pod prze­wod­nic­twem Padmé – albo to Sabé potrze­bo­wała wspar­cia. Nie­mniej jego głos jak zawsze doda­wał jej otu­chy. Był jej opoką. W obec­nych cza­sach Sabé tar­gało wiele wąt­pli­wo­ści, ale nie miała ich wzglę­dem Tonry.

– Kre­atyw­nie – skwi­to­wała.

– Musieli ją jakoś nazwać – odparł. – No bo jak ina­czej nakrę­ci­liby o niej holo­filmy?

– Dwie armie powie­lane od sztancy – stwier­dziła. Pokrę­ciła głową. – Nie podoba mi się to. Wal­czący po naszej stro­nie mają dusze. Nie możemy ich tak po pro­stu rzu­cać na maszyny maso­wej pro­duk­cji.

– Już toczy się na ten temat zago­rzała debata – powie­dział Tonra. Posłała mu zdzi­wioną minę i uniósł dłoń w swo­jej obro­nie. – Ale się z tobą zga­dzam.

Sabé spoj­rzała na pokła­dowy chro­no­metr. Na­dal miała na sobie coru­scań­ski strój – musiała się prze­brać, nim wylą­dują. Wyglą­dała w porządku jak na osobę, która peł­niła rolę dorad­czyni w zna­ko­mi­tych kory­ta­rzach Senatu Galak­tycz­nego, ale teraz była już kimś innym. Prze­ka­zała stery Ton­rze i udała się do pomiesz­cze­nia na rufie.

Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, osoba, którą odgry­wała, raczej nie dys­po­no­wa­łaby wła­sną jed­nostką. Gdyby dopięli wszystko na ostatni guzik, uda­liby się na Tato­oine publicz­nym pro­mem. Ale Sabé nie chciała się pozby­wać wol­no­ści i moż­li­wo­ści, jakie ofe­ro­wał pry­watny sta­tek, więc jakoś wplo­tła jego ist­nie­nie w przy­krywkę.

Sabon i Arton Dakel­len byli odno­szą­cymi umiar­ko­wane suk­cesy kup­cami, spe­cja­li­zu­ją­cymi się w lotach krót­ko­dy­stan­so­wych i obro­cie kon­kret­nymi towa­rami o nie­wiel­kiej ilo­ści, a dużej war­to­ści. Z nadej­ściem wojny sprze­dali udziały w spółce han­dlo­wej i, by prze­cze­kać kon­flikt, zajęli się poten­cjal­nie bar­dziej sta­bilną pracą na powierzchni. A ponie­waż frach­to­wiec nale­żał wyłącz­nie do Sabon, zacho­wała go dla sie­bie. Teraz uda­wali się wspól­nie na Tato­oine, gdzie miała zająć się logi­styką dla eks­por­tera wody, a Arton – utrzy­my­wać łań­cu­chy dostaw dla jed­nej z lokal­nych kan­tyn. Ich sta­tek co do zasady pozo­sta­wał do wyna­ję­cia i choć nie sta­no­wiło to ich głów­nego źró­dła dochodu, nikt się nie zdziwi, jeśli przyj­dzie im nagle opu­ścić pla­netę.

Gdy ostat­nim razem przy­byli na Tato­oine, po pro­stu nagle zja­wili się na miej­scu. Zada­wali zbyt wiele pytań. Tym razem mieli zostać człon­kami lokal­nej spo­łecz­no­ści. Potrwa to dłu­żej i nie będą w sta­nie pomóc bez­po­śred­nio, ale Sabé w skry­to­ści ducha wie­działa, że ten plan jest lep­szy.

Zdjęła wierzchni coru­scań­ski strój, ale została w bie­liź­nie. W końcu nikt jej nie zoba­czy, a z pew­no­ścią nie zamie­rzała rezy­gno­wać z prak­tycz­nego ubioru, który i tak był ukryty pod innymi war­stwami. Narzu­ciła przez głowę cienką koszulkę. Zakry­wała jej ręce aż po nad­garstki, by chro­nić skórę przed słoń­cem, ale zro­biono ją z oddy­cha­ją­cego mate­riału. Wło­żyła spodnie z wytrzy­ma­łej, rdza­wej tka­niny z mnó­stwem kie­szeni na wszel­kie nie­zbędne narzę­dzia. Na całość narzu­ciła tunikę, pozba­wioną ręka­wów szatę, która opa­dała do połowy ud, a dzięki nacię­ciom po bokach nie krę­po­wała ruchów. Miała kolor wybla­kłego poma­rań­czu, przez co spra­wiała wra­że­nie nieco zaku­rzo­nej. Na koniec owi­nęła się sze­ro­kim pasem, do któ­rego potem przy­czepi sakwę, manierkę i wibro­ostrze.

Spa­ko­wała modne coru­scań­skie ubra­nia na dno skrzyni i przy­kryła je innymi, które bar­dziej nada­wały się na Tato­oine i po które miała się­gać czę­ściej. Teo­re­tycz­nie cze­kało na nich miesz­ka­nie, ale nie wie­dzieli, ile znajdą tam miej­sca do prze­cho­wy­wa­nia szpar­ga­łów. Wło­żyła buty i otwo­rzyła bagaż Tonry. Jasne, Tonra mógł sam przy­go­to­wać ubra­nia, ale trudno było się jej wyzbyć daw­nych przy­zwy­cza­jeń.

– Twoja kolej! – rzu­ciła. Wró­ciła do kok­pitu i usia­dła na swoim miej­scu.

– Lada chwila wyj­dziemy z nad­prze­strzeni – oznaj­mił męż­czy­zna i prze­ka­zał jej stery.

Gdy się prze­bie­rał, Sabé przy­go­to­wała pozwo­le­nia na lądo­wa­nie i doko­wa­nie. Jego strój był w więk­szo­ści taki sam jak jej, tyle że w więk­szym roz­mia­rze. Otwar­cie nosił przy pasie bla­ster, nie­ele­ganc­kie czarno-szare ustroj­stwo, które gdzieś zdo­byli, nie pamię­tała teraz gdzie. Zasia­dał już ponow­nie w fotelu dru­giego pilota, gdy usły­szeli szum komu­ni­ka­tora i głos:

– Frach­towcu Jeden Sie­dem­na­ście, tu kon­trola por­towa. Pro­szę podać cel podróży. – Głos nie nale­żał do dro­ida, lecz do wyjąt­kowo znu­dzo­nej osoby.

– Już prze­sy­łam odpo­wied­nie doku­menty – ode­zwała się Sabé. Naj­pierw udo­stęp­niła pozwo­le­nie na lądo­wa­nie, a po chwili – na doko­wa­nie.

– Dzię­kuję, frach­towcu – odparł roz­mówca. – Lądo­wi­sko numer trzy­dzie­ści jeden.

– Dzię­kuję, kon­trolo – rzu­ciła Sabé. Pra­cow­nik portu już się roz­łą­czył, ale była dobrze wycho­wana. – Zaczy­namy – oznaj­miła i roz­po­częła pro­ce­durę lądo­wa­nia.

– Znów – dodał Tonra, moni­to­ru­jąc listę kon­tro­lną dru­giego pilota.

Sabé wypu­ściła powie­trze, nieco wku­rzona. Nie roz­ma­wiali o tym, nie do końca, ale wie­działa, że oboje na­dal są nieco prze­wraż­li­wieni na temat tego, jak im poszło ostat­nim razem. Kom­plet­nie się zde­ma­sko­wali i led­wie ura­to­wali sytu­ację, opła­ca­jąc trans­port nie­wol­ni­ków z wła­snej kie­szeni. Natych­miast wyzwo­lili „towar” i zabrali go na Kar­li­nusa, pla­netę zawsze poszu­ku­jącą pra­cow­ni­ków i dobrze im pła­cącą, ale nie był to suk­ces, o jaki cho­dziło Sabé. A nic tak jej nie dener­wo­wało jak porażki i sprawy, któ­rych nie dopro­wa­dziła do końca.

– Cie­szę się, że ze mną pole­cia­łeś – powie­działa. – Wiem, że mogłeś peł­nić służbę na Coru­scant wraz z innymi gwar­dzi­stami, zresztą dochra­pa­łeś się takiego stop­nia, że gdy­byś tylko chciał, pew­nie mógł­byś pod­jąć pracę w pałacu w Theed.

– Prze­cież cie­bie też mogłoby tu nie być – przy­po­mniał jej Tonra. – Jeste­śmy tu oboje, bo daw­niej pokpi­li­śmy sprawy i chcemy spró­bo­wać ponow­nie.

– A teraz jeste­śmy spryt­niejsi – dodała.

– Mądrzejsi – popra­wił łagod­nie. – Nie jestem pewny, czy galak­tyka by cię znio­sła, gdy­byś stała się jesz­cze spryt­niej­sza.

Sabé zaśmiała się i obni­żyła pułap nad Mos Eisley. Mia­sto nie zmie­niło się na lep­sze, odkąd widziała je po raz ostatni. Pod nimi roz­po­ście­rały się niskie bia­ła­wo­brą­zowe budynki. Nie dostrze­gali wielu śla­dów infra­struk­tury publicz­nej. Zda­wało się, że uliczki wyty­czone są na chy­bił tra­fił, a do tego nie mają usta­lo­nej sze­ro­ko­ści. Zewsząd zwi­sały kable i zbior­niki wodne. Sabé wie­działa, że to nie­moż­liwe, bio­rąc pod uwagę cyr­ku­la­tory powie­trza na pokła­dzie, ale odno­siła wra­że­nie, iż już to czuje: gorąco, piach i ludzki zgiełk.

Tonra pochy­lił się w jej stronę i deli­kat­nie zło­żył swoją dłoń na jej ramie­niu. Nie była sama. Wspól­nie osa­dzili sta­tek na plat­for­mie lądo­wi­ska.

Lista osób, którą dys­po­no­wała Dormé, oka­zała się bar­dzo krótka. Nie do końca wie­działa, jak długo Padmé zamie­rzała pozo­stać na Naboo, a co wię­cej, wcale nie chciała wie­dzieć, co tam knuje – miała na gło­wie wła­sne obo­wiązki. To, że musiała kimś zastą­pić wła­sne kole­żanki, wyda­wało się dość maka­bryczne, ale ktoś musiał się tym zająć. Cordé i Versé nie żyły, a sama nie mogła się roz­dwoić lub roz­troić. Potrze­bo­wały wię­cej dwó­rek.

– Moim zda­niem tym razem powinno być ina­czej – oce­niła Padmé. Dormé wra­cała do Theed z Typhem. Padmé już wylą­do­wała i odle­ciała do Kra­iny Jezior. – Gdy was wpro­wa­dza­li­śmy, szu­ka­li­śmy kon­kret­nych umie­jęt­no­ści. A za pierw­szym razem szu­ka­li­śmy sobo­wtó­rek i przy­ja­ció­łek. Myślę, że tym razem bar­dziej będą mi potrzebne…

Zawie­siła głos, ale Dormé wie­działa, do czego zmie­rza. I nie prze­ma­wiał przez nią jedy­nie żal za utra­co­nymi przy­ja­ciół­kami. Myślała prak­tycz­nie.

– Potrzebne ci dorad­czy­nie sena­tor­skie – powie­działa. – Dwórki, które w zasa­dzie będą robić to, czego ocze­kuje się od fak­tycz­nych dwó­rek. Nie będą tak wszech­stron­nie uzdol­nione jak nie­które dziew­czyny z poprzed­nich zespo­łów, ale tak, możemy zna­leźć lojalne kan­dy­datki, które chęt­nie podejmą taką służbę.

– Ale czy na pewno mamy prawo je o to pro­sić? – zamy­śliła się Padmé. Służba bez przy­jaźni wyda­wała się jej czymś chłod­nym. – Wam zaofe­ro­wa­łam w zamian o wiele wię­cej. Sta­ra­łam się być dostępna, a do tego sama praca była wyzwa­niem.

– Nie będą zda­wały sobie z tego sprawy, pani sena­tor – zauwa­żyła Dormé. – No i na­dal będziesz miała mnie.

– Wobec tego powie­rzam to zada­nie tobie – posta­no­wiła Padmé. – Dzię­kuję.

– Do usług – odparła cicho Dormé i połą­cze­nie zostało prze­rwane.

A teraz sie­działa nad listą imion i nazwisk. Była zado­wo­lona z prze­biegu roz­mów kwa­li­fi­ka­cyj­nych. Cóż, dwórki cie­szyły się legen­darną repu­ta­cją. Wszy­scy wie­dzieli, iż do grupy tej należą jedy­nie naj­lep­sze z naj­lep­szych, nikt nie orien­to­wał się do końca, czym się zaj­mują, a więk­szość osób nie sądziła, że kie­dy­kol­wiek się tego dowie. Trzy z kan­dy­da­tek ewi­dent­nie lepiej nada­wały się do życia na dwo­rze w Theed. Dormé już wysłała im uprzejme wia­do­mo­ści o swo­jej decy­zji – wraz z listami pole­ca­ją­cymi do pałacu. Czwarte kan­dy­dato oka­zało się do niej zbyt podobne pod wzglę­dem umie­jęt­no­ści, bio­rąc pod uwagę, kogo teraz potrze­bo­wała Padmé. Jesz­cze trzy mie­siące wcze­śniej byłoby ide­alne. Prze­słała mu namiary na Saché, na wypa­dek gdyby ta kogoś szu­kała.

Pozo­stały dwie dziew­czyny. Polu­biła je już gdy z nimi roz­ma­wiała i była zado­wo­lona, że obie wró­ciły na roz­mowę uzu­peł­nia­jącą. Wie­działy, że poten­cjal­nie zastą­pią dwórki, które zgi­nęły. Nie mia­łaby pre­ten­sji, gdyby posta­no­wiły się wyco­fać.

– Pani sena­tor bar­dzo chce was poznać – powie­działa, gdy obie pod­pi­sały kon­trakty. – Jej har­mo­no­gram bywa nieco nie­prze­wi­dy­walny, ale obec­nie spę­dza czas z rodziną, więc macie chwilę, by wró­cić do domu i przy­go­to­wać się do odlotu z Naboo. Radzę wam dobrze – nie zabie­raj­cie za dużo rze­czy oso­bi­stych. Wszystko wam zapew­nimy, a łatwiej podró­żo­wać bez bagażu.

Obie dziew­czyny przy­tak­nęły i wymie­niły się spoj­rze­niami. Dormé posta­no­wiła zacze­kać, aż same się ode­zwą.

– A co z naszymi imio­nami? – spy­tała wresz­cie Elleen.

Dormé poczuła się mile zasko­czona. Nie ist­niała żadna zasada gło­sząca, że dwórki muszą zmie­niać imiona. Nie pla­no­wała poru­szać tematu, ale to, że same o to spy­tały, dobrze wró­żyło na przy­szłość. Już teraz na Naboo na cześć Padmé nada­wano dzie­ciom imiona koń­czące się na „é”. Była to tylko moda, podob­nie jak szaty z kap­tu­rami na kró­lew­skim dwo­rze, ale i tak sta­no­wiła część spu­ści­zny Ami­dali.

– Jeste­śmy z Naboo – odparła Dormé. – Będę się do was zwra­cała tak, jak tylko sobie tego życzy­cie.

– To ja będę Ellé – oznaj­miła roz­mów­czyni. Naj­wy­raź­niej już o tym myślała. Dormé spoj­rzała na drugą z dziew­czyn.

– Moteé – powie­działa tamta. Nie to, że była nie­śmiała – po pro­stu wolała, by mówili inni, skoro i tak mieli się ode­zwać.

– Zmie­nię w doku­men­tach – obie­cała Dormé. – Mam przy­jem­ność powi­tać was w naszym gro­nie w imie­niu sena­tor Padmé Ami­dali.

Nowe dwórki odda­liły się, a Dormé prze­słała doku­menty Padmé, by ta mogła się z nimi zapo­znać. Nie otrzy­mała odpo­wie­dzi, ale też się jej nie spo­dzie­wała. Póki nie wie­działa, czym zaj­muje się Padmé, ta nie spyta o jej opi­nię, która zresztą była jej pry­watną sprawą. Padmé i tak się jej z cza­sem zwie­rzy. Tak to dzia­łało.

Cichy dźwięk zapo­wie­dział nowe połą­cze­nie. Dormé uśmiech­nęła się: to odzy­wał się Typho.

– Już skoń­czy­łaś? – spy­tał, gdy poja­wiła się przed nią holo­gra­ficzna twarz męż­czy­zny. Zawsze cie­szyła się na jego widok, nawet gdy był nie­bie­ski i pół­prze­zro­czy­sty.

– Tak – potwier­dziła. – Wró­cimy na Coru­scant w peł­nym skła­dzie.

– Dosko­nale – ucie­szył się. – Zare­zer­wo­wa­łem sto­lik w tam­tej knajpce z maka­ro­nem, dla któ­rej Eirtaé namnaża glony. Chcesz wsza­mać nieco sztuki?

Dormé zaśmiała się i odparła, że z wielką przy­jem­no­ścią. Miała ważną pracę, która dawała jej ogromną satys­fak­cję, ale cza­sami miło było wró­cić do domu.ROZDZIAŁ 3

Saché w pełni się spo­dzie­wała, że po powro­cie do pracy będzie cze­kał ją dzień wypeł­niony deba­tami i dys­ku­sjami – w końcu nabo­oań­ska legi­sla­tura pra­co­wała w pocie czoła, by upo­rać się ze skut­kami lawiny błot­nej na dru­gim kon­ty­nen­cie. Wie­działa, że dzięki Yané naj­waż­niej­sze pro­blemy w więk­szo­ści zostały ogar­nięte: oca­leni zna­leźli się w bez­piecz­nym miej­scu, gdzie oto­czono ich opieką. A teraz przy­szła pora na resztę – mieli oce­nić skalę znisz­czeń i zro­bić, co w ich mocy, by takie nie­szczę­ście już ni­gdy się nie powtó­rzyło.

Zajęło im to kilka godzin, ale zgro­ma­dzeni w roz­sąd­nym tem­pie oma­wiali kolejne punkty z listy. Na miej­sce kata­strofy i na oko­liczne obszary wysłano zespoły bada­czy. Wezwano inży­nie­rów, by ci opra­co­wali nowe mecha­ni­zmy zabez­pie­cza­jące. Kon­sul­to­wano z rol­ni­kami naj­lep­sze metody pro­wa­dze­nia upraw tara­so­wych na wzgó­rzach. Z fun­du­szu medycz­nego prze­zna­czono środki na osie­ro­cone dzieci, by zapew­nić im opiekę, gdyby potrze­bo­wały poważ­niej­szej pomocy lekar­skiej. Choć tego dnia obrady poświę­cono tra­ge­dii, obyło się bez niej na sali ple­nar­nej. Dopro­wa­dzili wszyst­kie kwe­stie do końca i wyjąt­kowo pra­wie nikt nie zba­czał z tematu i nie pró­bo­wał mani­pu­lo­wać roz­mo­wami dla wła­snej korzy­ści. Mieli już zamknąć posie­dze­nie, gdy nagle z miej­sca zerwał się młody przed­sta­wi­ciel z Theed. Udzie­lono mu głosu.

– Dro­dzy zgro­ma­dzeni, wiem, że za nami długi dzień – zaczął. Saché przy­go­to­wała się na „ale”. – Ale teraz, gdy już upo­ra­li­śmy się z kry­zy­sem na wła­snej pla­ne­cie, mam wra­że­nie, że powin­ni­śmy się przyj­rzeć sytu­acji w galak­tyce.

W sali roz­le­gły się gło­śne pomruki. Wszy­scy wie­dzieli, że to ważny temat, ale było już późno, a prze­cież i tak nie mogli niczego zdzia­łać do kolej­nego dnia.

– Wiem, wiem, przy­ja­ciele – cią­gnął młody męż­czy­zna. – Ale już tu jeste­śmy, a poin­for­mo­wano mnie o pew­nej istot­nej kwe­stii, która wpływa nie tylko na Naboo, ale na cały sek­tor Chom­mell.

To stwier­dze­nie przy­cią­gnęło uwagę Saché. Sto­sunki z pozo­sta­łymi pla­ne­tami sek­tora były ser­deczne, ale nie roz­wi­jały się tak dobrze, jak kró­lowa Ami­dala spo­dzie­wała się po zakoń­cze­niu swo­ich rzą­dów.

– W obli­czu wojny klo­nów… – dodał mło­dzie­niec. Można było odnieść wra­że­nie, że wypo­wiada te słowa po raz pierw­szy i spraw­dza, czy gładko leżą na języku. – …zwra­cam się o radę do zawo­do­wego woj­sko­wego, by ten prze­mó­wił przed tą izbą. Prze­ka­zuję głos kapi­ta­nowi Quar­showi Panace.

Teraz w sali zapa­no­wał gwar. Obec­nie Quarsh Panaka rzadko poka­zy­wał się publicz­nie. Jego wezwa­nia do dal­szych zbro­jeń zostały nie­mal cał­ko­wi­cie odrzu­cone po ukoń­cze­niu budowy impulsu jono­wego, a sam kapi­tan stra­cił więk­szość repu­ta­cji, jaką cie­szył się na dwo­rze. Jed­nak na­dal miał przy­ja­ciół w legi­sla­tu­rze. Ile­kroć chciał prze­ma­wiać ofi­cjal­nie, cho­dziło o coś waż­nego. Saché sko­rzy­stała z poru­sze­nia w izbie, by skon­tak­to­wać się z Yané i poin­for­mo­wać ją, by na nią nie cze­kała.

Panaka wyszedł na śro­dek sali. Znaj­do­wali się w ode­onie, na tyle małym, że głos mówią­cego docie­rał wszę­dzie bez koniecz­no­ści wspo­ma­ga­nia się tech­no­lo­gią. Jego słowa miały wybrzmieć gło­śno i wyraź­nie – o ile kapi­tan nie zacznie się prze­cha­dzać tam i z powro­tem.

– Dro­dzy legi­sla­to­rzy – zaczął. – Nie zamie­rzam prze­trzy­my­wać was tu bez dobrego powodu, ale ponie­waż roz­po­częła się wojna klo­nów, poja­wiły się kwe­stie, któ­rym Naboo musi sta­wić czoła.

Wśród zgro­ma­dzo­nych roz­legł się szum, zdra­dza­jący umiar­ko­waną nie­chęć, ale wszy­scy byli zbyt uprzejmi, by jaw­nie sprze­ci­wić się jego sło­wom.

– Na pań­stwa ekra­nach w tej chwili wyświe­tla się kopia daw­nego trak­tatu, nie­gdyś prze­gło­so­wa­nego w murach tego gma­chu – dodał Panaka. Saché spoj­rzała na wyświe­tlacz i zaczęła czy­tać, dzie­ląc uwagę mię­dzy tekst a prze­mowę. – Jak pań­stwo widzą, pocho­dzi z cza­sów, gdy miesz­kańcy Naboo zaczęli zasie­dlać inne pla­nety sek­tora. W ramach umowy kolo­ni­ści pod­pi­sali zobo­wią­za­nie, które pozo­staje w mocy po dziś dzień.

– Po pro­stu pro­szę nam zre­fe­ro­wać jego treść, kapi­ta­nie. – Guber­na­tor Bib­ble wyraź­nie tra­cił cier­pli­wość.

– Oczy­wi­ście, guber­na­to­rze – odparł Panaka. – W zamian za pożyczkę udzie­loną przez Naboo na pokry­cie kosz­tów osie­dle­nia kolo­ni­ści zgo­dzili się w nad­zwy­czaj­nych oko­licz­no­ściach dostar­czać naszemu światu pewne surowce. Nie powo­ła­li­śmy się na ten zapis pod­czas Oku­pa­cji, bo nie mie­li­śmy na to czasu, ale mogli­śmy. Byliby praw­nie zobo­wią­zani udzie­lić nam pomocy w takim zakre­sie, jaki uzna­li­by­śmy za sto­sowny.

Zapa­dła gro­bowa cisza. Saché oparła się na przy­ci­sku sygna­li­zu­ją­cym chęć zabra­nia głosu tak mocno, że miała wra­że­nie, iż go popsuje.

– Legi­sla­torko Saché? – Droid pro­to­ko­larny zezwo­lił jej prze­mó­wić.

– Guber­na­to­rze – zaczęła i pod­nio­sła się z miej­sca. – Kapi­ta­nie, czy wszyst­kie zapisy trak­tatu są rów­nie nie­jed­no­znaczne?

– Oba­wiam się, że tak. – Nie zwró­cił się do niej tytu­łem, ale jego twarz nieco zła­god­niała, gdy do niej mówił, choć jego wzrok zawisł na bli­znach, przed któ­rymi nie był w sta­nie jej uchro­nić. Nawet teraz, choć minęło tyle czasu, nie poj­mo­wał do końca, co takiego udało mu się stwo­rzyć. – Naboo ma prawo upo­mnieć się o spłatę długu, o ile kolo­nie są sta­bilne gospo­dar­czo – a prze­cież teraz już są.

– A czy pla­nety sek­tora o tym wie­dzą? – spy­tała.

– Wie­dzą, sza­nowni pań­stwo – odparł. Panaka odwró­cił się od niej, by prze­mó­wić do całego gre­mium. – Musimy ostroż­nie roz­wa­żyć kolejne kroki. Już wkrótce tak czy ina­czej wojna do nas dotrze. Naboo ma repu­ta­cję pla­nety udzie­la­ją­cej wspar­cia. Jeśli będziemy dys­po­no­wać poten­cja­łem wszyst­kich świa­tów sek­tora Chom­mell, wpły­nie to na nasze podej­ście do dys­try­bu­cji środ­ków w nad­cho­dzą­cych dniach.

– A jeśli inne pla­nety nie radzą sobie rów­nie sku­tecz­nie? – Wyglą­dało na to, że Saché na­dal dys­po­nuje gło­sem, choć nie była jedyną osobą, która wykrzy­czała to pyta­nie w róż­nych warian­tach.

– Wła­śnie dla­tego przed­kła­dam tę kwe­stię na forum – stwier­dził Panaka.

– Dzię­kuję, kapi­ta­nie – odparł Bib­ble. – Pro­szę zająć miej­sca. Cze­kam na pro­po­zy­cje dal­szych kro­ków.

Saché nie pró­bo­wała się ode­zwać. Ktoś inny wstał i wniósł o czter­dzie­sto­mi­nu­tową prze­rwę, by mogli się zapo­znać z ustawą i zebrać myśli – i coś zjeść, choć ten ostatni postu­lat nie padł wprost. Bib­ble udzie­lił zgody. Nim Saché wró­ciła do gabi­netu, cze­kało na nią dzie­więć wia­do­mo­ści od sojusz­ni­ków i trzy od zwy­cza­jo­wych prze­ciw­ni­ków – wszyst­kie z pyta­niem, co zamie­rza zro­bić. Przez dzie­sięć minut igno­ro­wała wszystko.

Wszy­scy pamię­tali Oku­pa­cję. Pamię­tali, jak skoń­czyła im się żyw­ność, a potem, ponie­waż zadbała już o to sama Fede­ra­cja Han­dlowa, nie mieli jak dys­try­bu­ować tej resztki, która im została. Więk­szość z nich prze­szła przez jeden z obo­zów. Ale tylko Saché była tor­tu­ro­wana.

Rzadko drę­czyły ją wspo­mnie­nia tam­tego prze­ra­ża­ją­cego doświad­cze­nia sprzed lat. Zazwy­czaj nawie­dzały ją w kosz­ma­rach i Yané koiła ją do snu. I tyle. Cza­sami, gdy ktoś znie­nacka wspo­mi­nał o Oku­pa­cji, nagle tra­ciła dech, a wtedy ból ze wspo­mnień sta­wał się nama­calny. Jed­nak teraz nie znaj­do­wała się w żad­nej z tych sytu­acji. Przy­po­mi­nała sobie, ale myśl o tym nie pochła­niała jej bez reszty. Był to ogień, który potra­fiła okieł­znać.

Zaczerp­nęła głę­boko powie­trza i spoj­rzała w lusterko, wyjęte z szu­flady biurka. Rabé przy­go­to­wała dla niej dwie wer­sje tego samego maki­jażu. Jedna miała zaka­mu­flo­wać bli­zny i wygła­dzić skórę. Pra­wie ni­gdy się na nią nie decy­do­wała. Drugi maki­jaż, robiony nie­mal codzien­nie, pod­kre­ślał róż­nice mię­dzy jej bladą skórą a draż­niącą czer­wie­nią blizn. Zasłu­żyła na nie i bar­dzo ją bolały, więc dziś zamie­rzała zro­bić z nich uży­tek. Gdy prze­mówi, wszy­scy ją zoba­czą – i będą wie­dzieć.

Po dwóch kwa­dran­sach wró­ciła na salę ple­narną, wezwana jak pozo­stali przez dźwięk dzwonka. Wie­czór cią­gnął się, gdy legi­sla­to­rzy prze­ma­wiali i two­rzyły się frak­cje. Panaka nie zabrał ponow­nie głosu, ale przez cały czas pozo­sta­wał na miej­scu. Saché zasta­na­wiała się, jak to się stało, że wszedł w posia­da­nie infor­ma­cji, które w tak waż­nej chwili mogły się oka­zać klu­czowe. Nie spra­wiał wra­że­nia osoby szpe­ra­ją­cej w archi­wal­nych doku­men­tach pla­nety dla czy­stej przy­jem­no­ści. Ale ponie­waż trwała wojna, moż­liwe, że szu­kał spo­sobu, by wró­cić do łask kró­lo­wej. W końcu zawsze przy­świe­cało mu dobro Naboo, nawet jeśli ni­gdy się z nikim nie zga­dzał, jak się do niego przy­czy­nić.

Wtem udzie­lono głosu Saché. Wstała, by prze­mó­wić przed gre­mium. Nie podzie­liła się swo­imi przy­pusz­cze­niami – nie pora na to. Przy­szedł czas na prze­ni­kliwe pyta­nia, nie na wzbu­dza­nie wąt­pli­wo­ści. A jeśli nikt nie zro­zu­mie, do czego zmie­rza, zawsze może potem zagrać w otwarte karty.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: