Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Star Wars Skywalker. Odrodzenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars Skywalker. Odrodzenie - ebook

"Niech nas galaktyka broni od starszych braci” – mówi Leia w opowieści filmowej „Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie”. To jedna z wielu scen, w których czytelnik może dowiedzieć się więcej o generał Organie: czy była Jedi, co ją powstrzymywało przed doprowadzeniem do incydentu politycznego w Senacie, czemu teraz irytuje ją nieżyjący brat? Rae Carson, autorka tej wartkiej adaptacji ostatniej części sagi o Skywalkerach, dodała głębi psychologicznej postaciom i pokazała przyczyny ich postępowania, wzbogacając sceny z filmu o dodatkowy kontekst. Leię i Rey łączy tu przywiązanie wybiegające poza relacje mentorka-uczennica, a stała obecność Luke’a w myślach siostry dowodzi, że z rodziną jest trochę jak z Mocą – na zawsze „staje się częścią ciebie”, czy się tego chce, czy nie. Tak jest z Poem i jego dawnym życiem na Kijimi, tak jest z Finnem i jego nową rodziną – jego przyjaciółmi. „Wróć do domu” – mówi Han Solo do syna. Kylo Ren sądzi, że już na to za późno. Ben potrafi jednak przyjąć przebaczenie ojca i zrozumieć, jakie stoi przed nim zadanie.

Jak pisze autorka: „Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie" jest ostatnią częścią sagi, ale Moc pozostanie z nami już na zawsze”.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-077-1
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPRO­WA­DZE­NIE

Umarli prze­mó­wili! W całej galak­tyce ode­brano tajem­ni­czy komu­ni­kat gro­żący osta­teczną ZEMSTĄ, wygło­szony zło­wiesz­czym gło­sem nie­ży­ją­cego IMPE­RA­TORA PAL­PA­TINE’A.

GENE­RAŁ LEIA ORGANA roz­syła swo­ich taj­nych agen­tów na prze­szpiegi, tym­cza­sem Rey, ostat­nia nadzieja Zakonu Jedi, szkoli się do walki z demo­nicz­nym NAJ­WYŻ­SZYM PORZĄD­KIEM.

Jed­no­cze­śnie Naczelny Wódz, KYLO REN, rusza w pościg za wid­mem Impe­ra­tora, gotów znisz­czyć każde zagro­że­nie dla swo­jej wła­dzy…ROZ­DZIAŁ 1

Rey sie­działa ze skrzy­żo­wa­nymi nogami i zamknię­tymi oczami, uno­sząc się w powie­trzu. Nie pamię­tała, jak do tego doszło, i tylko nie­ja­sno zda­wała sobie sprawę, że stra­ciła kon­takt z zie­mią. Wokół niej lewi­to­wały kamyki i nie­wiel­kie głazy, niczym aste­ro­idy krą­żące wokół słońca. Prze­pły­wała przez nią Moc, która dawała jej ener­gię i łączyła ze wszyst­kim. Bujne lasy desz­czowe na księ­życu Ajan Kloss tęt­niły życiem. Czuła każde drzewo i paproć, każ­dego gada, wszyst­kie owady… i małe, pokryte sier­ścią zwie­rzątko, które kilka kro­ków dalej, w ukry­tej norze, wyli­zy­wało cztery futerka swo­jego miotu.

– Tak wła­śnie, Rey – roz­legł się głos Lei, dźwięczny, jak zwy­kle kojący. – Bar­dzo dobrze. Twoja więź z Mocą każ­dego dnia staje się sil­niej­sza. Czu­jesz to?

– Tak.

– A teraz się­gnij dalej. Jeśli twój umysł jest na to gotowy, zdo­łasz usły­szeć tych, któ­rzy byli tu wcze­śniej.

Rey wcią­gnęła powie­trze przez nos i posłała swoją świa­do­mość w pustkę. Naj­waż­niej­sze były spo­kój i pogoda ducha, tak zawsze powta­rzała Leia. Się­gała umy­słem daleko, szu­ka­jąc. Czuła podmuch wia­tru na policz­kach i żyzną zie­mię, wil­gotną od desz­czu, który nie­dawno ustał.

– Przyjdź­cie do mnie, przyjdź­cie do mnie, przyjdź­cie do mnie – szep­tała.

W odpo­wie­dzi usły­szała tylko wiatr w gałę­ziach drzew i bzy­czące owady.

– Rey?

Nie chciała przy­znać, że się jej nie udało, więc zamiast tego spy­tała:

– A dla­czego ty prze­sta­łaś tre­no­wać z Lukiem? – Zadała to pyta­nie zbyt ostrym tonem, zabrzmiało nie­mal jak oskar­że­nie.

Leia zare­ago­wała jed­nak ze spo­ko­jem.

– Wzy­wało mnie inne życie.

Rey spy­tała, z wciąż zamknię­tymi oczami:

– Skąd to wie­dzia­łaś?

– Mia­łam prze­czu­cie. Wizje. O słu­że­niu galak­tyce na inne spo­soby.

– Ale skąd wie­dzia­łaś, że wizje są praw­dziwe? – nie ustę­po­wała Rey.

– Po pro­stu wie­dzia­łam. – W gło­sie Lei zabrzmiał uśmiech.

Rey nie rozu­miała, skąd brała się u Lei taka pew­ność – jak mogła być pewna cze­go­kol­wiek.

– Ceni­łam każdą chwilę spę­dzoną z bra­tem – dodała z namy­słem Leia. – Rze­czy, któ­rych mnie nauczył… Wyko­rzy­stuję je każ­dego dnia. Kiedy raz dotkniesz Mocy, już zawsze staje się czę­ścią cie­bie. Przez lata wciąż się uczy­łam i roz­wi­ja­łam. Były w Sena­cie chwile, kiedy tylko medy­ta­cja, którą ćwi­czy­łam z Lukiem, powstrzy­my­wała mnie przed spo­wo­do­wa­niem incy­dentu poli­tycz­nego na skalę galak­tyczną.

Rey zmarsz­czyła brwi. Leia nie potrze­bo­wała cier­pli­wo­ści. Potęgą Mocy mogła zmu­sić każ­dego do zro­bie­nia wszyst­kiego, na co tylko miała ochotę. Prze­cież na pewno ją to kusiło.

– Luke się zło­ścił? Kiedy zre­zy­gno­wa­łaś?

Och, żeby tylko Leia zauwa­żyła, że Rey zdo­łała mówić i jed­no­cze­śnie uno­sić się w powie­trzu… Bo to prze­cież postęp, prawda?

Leia przez chwilę mil­czała, zamy­ślona.

– Był roz­cza­ro­wany. Ale zro­zu­miał. Chyba miał nadzieję, że kie­dyś do tego wrócę.

– Coś podob­nego! – Rey z tru­dem powstrzy­mała uśmiech.

Prze­cież jeśli Leia raz powzięła decy­zję, to już ni­gdy się z niej nie wyco­fy­wała.

– Odda­łam mu swój miecz świetlny. Chcia­łam go prze­ko­nać, że nic z tego. Powie­dzia­łam, żeby kie­dyś poda­ro­wał go obie­cu­ją­cemu uczniowi. – Ostat­nie zda­nie Leia wymó­wiła ze ści­śnię­tym gar­dłem.

Rey odno­siła wra­że­nie, że Leia cze­goś nie chciała jej powie­dzieć.

– A teraz gdzie jest twój miecz?

– Nie mam poję­cia. Ale prze­stań mnie roz­pra­szać. – Uśmiech­nęła się Leia. – Się­gnij znów świa­do­mo­ścią.

Rey ponow­nie sku­piła się i opróż­niła umysł z nie­po­ko­jów, tak jak nauczyła ją Leia. Się­gnęła świa­do­mo­ścią poza sie­bie. Otwo­rzyła się na wszystko, co Moc mogłaby jej powie­dzieć. Nie­pew­nie zawo­łała: „Mistrzu Sky­wal­ker?”.

Cisza, cisza, zupełna cisza.

– Nikogo nie sły­szę.

– Pozbądź się wszel­kich myśli. Uwol­nij się od stra­chu. Się­gnij świa­do­mo­ścią poza sie­bie. Poproś Jedi z prze­szło­ści, aby ci towa­rzy­szyli.

– Przyjdź­cie do mnie… Przyjdź­cie do mnie… – Cze­kała sekundę, może dwie. – No nie, nie chcą przyjść – wes­tchnęła Rey, znie­chę­cona, a potem zro­biła salto i wylą­do­wała na ziemi. Kamie­nie runęły w dół.

– Rey – ode­zwała się Leia. Potra­fiła tak wiele zawrzeć w jed­nym sło­wie: upo­mnie­nie, akcep­ta­cję, roz­ba­wie­nie, sym­pa­tię. Może to dla­tego stała się przy­wód­czy­nią z taką cha­ry­zmą… – Cier­pli­wo­ści.

– To chyba w ogóle jest nie­moż­liwe. Usły­szeć i zoba­czyć dawno zmar­łych Jedi… – wes­tchnęła Rey i pode­szła do Lei.

Jej mistrzyni zawsze wyglą­dała schlud­nie, bez względu na to, jak bar­dzo błot­ni­sta bywała ich pro­wi­zo­ryczna baza. Włosy miała upięte w koronę z war­ko­czy, na brą­zo­wej tunice nosiła piko­waną kami­zelkę. Jej uszy, nad­garstki i palce za każ­dym razem zdo­biła alde­ra­ań­ska biżu­te­ria. Jak zawsze błysz­czała inte­li­gen­cją. Rey uświa­do­miła sobie jed­nak, że ostat­nio poru­szała się wol­niej, jakby bolało ją w kościach.

Twarz Lei roz­ja­śnił lekki uśmiech.

– Nie ma rze­czy nie­moż­li­wych.

Rey zła­pała za hełm tre­nin­gowy.

– Nie ma rze­czy nie­moż­li­wych… – powtó­rzyła, jakby pró­bu­jąc się do tego prze­ko­nać. – Idę na tor tre­nin­gowy. Przy­naj­mniej to mi się udaje.

A poza tym Rey naprawdę potrze­bo­wała się prze­biec albo z czymś powal­czyć.

Leia podała jej miecz świetlny Luke’a. Rey wzięła go z peł­nym sza­cunku sku­pie­niem i ruszyła bie­giem w dżun­glę, a BB-8 potur­lał się za nią.

Leia patrzyła za Rey z cie­niem uśmie­chu na ustach. Kiedy ją szko­liła, zawsze wzbie­rała w niej duma, w którą jed­nak wkra­dały się też złe prze­czu­cia. Rey oka­zała się wspa­niałą uczen­nicą, ale potra­fiła też wywo­łać u swej nauczy­cielki fru­stra­cję. Dener­wo­wało ją wszystko, czego nie zdo­łała się szybko nauczyć, zupeł­nie nie­świa­doma, jak spraw­nie przy­cho­dziło jej opa­no­wa­nie nowych umie­jęt­no­ści.

Ale Leia nie mogła prze­cież mieć jej tego za złe. Sama podob­nie iry­to­wała Luke’a. Poza tym, w miarę jak się sta­rzała, jej połą­cze­nie z Mocą sta­wało się jesz­cze sil­niej­sze. Kiedy jej ciało zaczęło zawo­dzić, umysł się­gał coraz swo­bod­niej we wszech­świat, nie­ob­cią­żony fizyczną spraw­no­ścią. Prawdę mówiąc, Leia nie zdo­ła­łaby już prze­biec przez dżun­glę, choćby nawet chciała. Spo­kój i pogoda ducha przy­cho­dziły jej łatwo, ponie­waż łak­nęło ich jej ciało.

Przy czym Leia zapewne ni­gdy nie była młoda. W wieku Rey już prze­wo­dziła Rebe­lii.

Rey może zostać kie­dyś wybitną przy­wód­czy­nią – i tak się sta­nie, jeśli tylko Leia będzie miała na to jakiś wpływ. Dziew­czyna miała w sobie mrok, zupeł­nie jak Ben. Ale Leia nie popełni z nią tych samych błę­dów. Nie ule­gnie lękowi – ani przed ciem­no­ścią nara­sta­jącą w jej uczen­nicy, ani przed swo­imi wąt­pli­wymi kwa­li­fi­ka­cjami men­tor­skimi. A przede wszyst­kim ni­gdy Rey od sie­bie nie ode­śle.

Leia odwró­ciła się i ruszyła w stronę bazy. Wycią­gnęła rękę, aby dotknąć pal­cami paproci i pną­czy o sze­ro­kich liściach, rosną­cych wzdłuż ścieżki. Z Ajan Kloss wią­zało się tyle dobrych wspo­mnień! Wiele lat temu tre­no­wała tutaj z Lukiem, który stwier­dził, że to „takie miłe Dago­bah”. Mówił, że księ­życ był rów­nie wil­gotny, cie­pły, zie­lony i tęt­niący życiem jak pla­neta, na któ­rej szko­lił go Yoda, ale za to nie śmier­działo na nim tak okrop­nie.

Wyszła na polanę. Po pra­wej stro­nie wiel­kie drzewo o gru­bym pniu wycią­gało gałę­zie do słońca, ocie­nia­jąc ją gęstym bal­da­chi­mem liści, który powstrzy­my­wał roz­wój innych roślin poza roz­ra­sta­ją­cymi się na samym dole papro­ciami i niską, rzadką trawą. Leia uczyła się kie­dyś wła­śnie tutaj, w tym miej­scu. Wycią­gnęła rękę i z czcią dotknęła pnia. Wokół sta­rej rany ufor­mo­wała się duża narośl z kory, pra­wie zamy­ka­jąc wyrwę.

To Leia uszko­dziła drzewo. Zamach­nęła się na Luke’a mie­czem świetl­nym, ale tra­fiła tylko w pień. Drzewo leczyło się samo od ponad dwóch dekad.

„Och, Luke, mam nadzieję, że robię to dobrze” – pomy­ślała. Nie była mistrzy­nią Jedi, ale uczyła się od naj­lep­szych. Nie tylko od Luke’a: przez te wszyst­kie lata od czasu do czasu docie­rał do niej przez Moc głos Obi-Wana Keno­biego, a rza­dziej rów­nież głos Yody. Cza­sami miała wra­że­nie, że uczyła się od samej Mocy. Była przede wszyst­kim poli­ty­kiem i gene­ra­łem, ale jed­nak zaak­cep­to­wała swoje dzie­dzic­two Jedi i sta­rała się je kul­ty­wo­wać naj­le­piej, jak potra­fiła.

I może wła­śnie tego potrze­bo­wała Rey: szko­le­nia w Mocy nie od fak­tycz­nego mistrza, ale raczej od kogoś zanu­rzo­nego w dro­bia­zgo­wej codzien­no­ści życia i prze­trwa­nia. Obi-Wanowi nie udało się uchro­nić Vadera przed ciemną stroną, a Luke poniósł taką samą klę­skę z Benem. Ale Leia nie mogła zawieść Rey.

Szła, a wokół trwała sym­fo­nia cyka­ją­cych owa­dów. W górze świer­go­tały ptaki, w dole zaś maleń­kie płazy wyda­wały z sie­bie godowe gwizdy. Dziwne, że takie hała­śliwe miej­sce mogło tchnąć tak wiel­kim spo­ko­jem. Te wszyst­kie dźwięki były tak gło­śne, tak wszech­obecne i zara­zem tak kojące… Nie­mal tak dosko­nałe jak cisza.

Wiele lat wcze­śniej, nie­długo po bitwie o Endor, Leia odkryła medy­ta­cyjną moc dźwięku. Wraz z Lukiem wymknęli się, żeby tro­chę potre­no­wać. Wyglą­dało to tak, że ona stała na rękach, Luke z kolei obrzu­cał ją dobro­dusz­nymi kpi­nami. Pomimo wspar­cia Mocy jej ramiona zaczęły trząść się z wysiłku, poczuła w nich palący ból. Poprzed­nią godzinę spę­dzili, wal­cząc mie­czami świetl­nymi, i jej wyczer­pane mię­śnie ostro pro­te­sto­wały.

– Wiesz – rzu­cił zado­wo­lony z sie­bie Luke – kiedy ja to robi­łem na Dago­bah, Yoda sie­dział mi na sto­pach.

Czę­sto się tak cheł­pił. _Kiedy ja to robi­łem na Dago­bah_… Okrop­nie ją to iry­to­wało i w niczym jej nie poma­gało. Leia przy­po­mniała mu więc:

– Jesteś iry­tu­jący i kom­plet­nie mi nie poma­gasz.

– A poza tym robi­łem to na jed­nej ręce – dodał.

Pró­bo­wał ją spro­wo­ko­wać, udzie­lić jej nauki o zło­ści i nie­cier­pli­wo­ści, i innych takich bzdu­rach. Zapo­mniał, że jego uczen­nica to zna­ko­mity stra­teg i że prze­szła praw­dzi­wie kró­lew­ską edu­ka­cję. Lei nie można było spro­wo­ko­wać.

Zamiast się zde­ner­wo­wać, użyła rozumu. Się­gnęła do Mocy, pozwo­liła jej prze­pły­wać przez sie­bie, jakby była krwią w jej żyłach. Gdzieś nad ich gło­wami mały owad zaczął pocie­rać o sie­bie żuwaczki, pobzy­ku­jąc wesoło.

Kie­ro­wana instynk­tem Leia skon­cen­tro­wała się na tym dźwięku, pięk­nym, czy­stym, ete­rycz­nym – cał­ko­wi­cie ode­rwa­nym od nie­po­ko­jów dowo­dze­nia, ucze­nia, nie­po­wo­dzeń i zdo­by­wa­nia wie­dzy.

Leia sku­piła się i ode­rwała się od ziemi – z nara­sta­ją­cym zachwy­tem.

Uno­siła się w powie­trzu sto­pami do góry. Po chwili pod­nio­sła ręce i roz­ło­żyła je rów­no­le­gle do ziemi.

Ale prze­cież dopiero się wszyst­kiego uczyła, dopiero zdo­by­wała pierw­sze szlify w Mocy i kiedy oszo­ło­mie­nie opa­dło, kiedy w pełni dotarło do niej, co zro­biła, spu­ściła ręce ku ziemi w oba­wie przed upad­kiem.

W samą porę. Nagle pole­ciała w dół i wylą­do­wała na kola­nach w bło­cie. Nie szko­dzi. Następ­nym razem będzie lepiej.

Kiedy Leia pod­nio­sła głowę, ujrzała, że Luke wpa­try­wał się w nią z otwar­tymi ustami.

– A coś takiego u Yody też robi­łeś? – Nie mogła się powstrzy­mać, musiała o to zapy­tać.

Bez słowa pokrę­cił głową.

– A ja będę jesz­cze lep­sza – oświad­czyła. – I będę się uno­sić jesz­cze dłu­żej.

Luke odzy­skał głos.

– I zro­bisz ze mnie lep­szego nauczy­ciela – powie­dział.

Cze­goś takiego się nie spo­dzie­wała.

– Jak to?

Wycią­gnął do niej rękę i pomógł jej wstać.

– Fatalna praca nóg – oznaj­mił. – Nie zro­zum mnie źle, radzisz sobie z mie­czem coraz lepiej, ale… spraw­niej ci przy­cho­dzą inne rze­czy. Bar­dziej natu­ral­nie. – Przy­brał prze­pra­sza­jący wyraz twa­rzy. – To zna­czy, cho­dzi mi o to, że jesteś wyjąt­kowa. Ale po pro­stu… inna.

A potem uśmiech­nął się tym swoim pro­mien­nym uśmie­chem chłopca z farmy wil­goci. Uśmie­chem, z któ­rym nie roz­sta­wał się przez całe życie, aż do tej nocy, kiedy zdra­dził ich Ben.

Leia z wysił­kiem ode­pchnęła od sie­bie wspo­mnie­nie tej sceny. Ostat­nio czę­sto odży­wały w niej obrazy z prze­szło­ści, żywe i barwne.

Z tego jed­nak naprawdę się ucie­szyła. Bar­dzo jej się przyda w szko­le­niu Rey. Leia i Rey, jedyne, co pozo­stało z mar­twego Zakonu Jedi, róż­niły się od sie­bie – dzięki temu będą mogły razem wyty­czyć zupeł­nie nową drogę.

Rey bie­gła przez gęstą zie­leń. Szarfa, którą trzy­mała, bły­skała czer­wie­nią przy każ­dym ruchu jej rąk. Ska­kała nad splą­ta­nymi papro­ciami, omi­jała wiszące pną­cza. Od potu zwil­got­niała jej góra koszuli, a uda zaczy­nały palić z wysiłku.

Mimo to sprint przez dżun­glę nie spra­wiał jej trud­no­ści więk­szych niż bieg po kostki w pia­sku na pustyni. Mogła to robić przez cały dzień.

Rey strą­ciła już pierw­sze dwa zdal­niaki i zabrała cho­rą­giewki, któ­rych strze­gły. Prze­sko­czyła sze­roki jar. Balan­su­jąc na linie z pną­czy nad prze­pa­ści­stym wąwo­zem, paro­wała na ślepo, w heł­mie zasła­nia­ją­cym jej twarz, strzały zdal­niaka, a potem prze­bie­gła grań wzgó­rza wysoko nad koro­nami drzew. Kiedy w końcu musiała zawró­cić, napo­tkała po dro­dze BB-8. Zaświer­go­tał do niej.

– Jesz­cze jeden – sap­nęła. – No chodź!

Ostatni zdal­niak wymy­kał się jej, ponie­waż śmi­gał znacz­nie szyb­ciej niż pozo­stałe. Był spryt­niej­szy – przy­po­mi­nał bar­dziej dro­ida niż zdal­niaka. Powie­działa wcze­śniej Lei, że chcia­łaby dzi­siaj zmie­rzyć się z czymś trud­niej­szym, i Leia sta­nęła na wyso­ko­ści zada­nia.

BB-8 potur­lał się za nią, narze­ka­jąc za każ­dym razem, gdy musiał omi­jać jakiś korzeń. Rey stłu­miła śmiech. Zawsze ją zadzi­wiało, jak ten mały droid potra­fił za nią nadą­żyć, czy to na pia­skach Jakku, czy na ska­li­stych szla­kach Tako­dany, czy w dżun­gli na Ajan Kloss. Dzięki swo­jej zwrot­no­ści nada­wał się ide­al­nie na towa­rzy­sza tre­nin­gów.

Zapisz­czał ostrze­gaw­czo.

– Widzę, BeeBee-Ate. – Zatrzy­mała się z lek­kim pośli­zgiem.

Kuli­sty zdal­niak też znie­ru­cho­miał. Wisiał w powie­trzu, jakby na nią cze­kał albo może drwił sobie z niej. Wyglą­dał ina­czej niż dwa, które zała­twiła wcze­śniej – zło­wrogi czer­wony pan­cerz ota­czał błysz­czące meta­lowe otwory strzel­ni­cze. Zabu­czał nisko, cicho, a głos ten odbił się echem w jej piersi.

Rey odpięła od pasa prze­ro­biony miecz świetlny Luke’a. Włą­czyła go. Nie­bie­skawe świa­tło odci­nało się wyraź­nie od listo­wia. Zmie­rzyła wzro­kiem zdal­niak. Zaraz go znisz­czy…

Nagle padł strzał z jed­nego z otwo­rów zdal­niaka. Pie­kący ból eks­plo­do­wał w jej ramie­niu. Rey oparła się jed­nak poku­sie, by zła­pać się za rękę czy stęk­nąć z bólu. W końcu na to zasłu­żyła. Nie była gotowa. Deter­mi­na­cja to nie to samo co goto­wość, jak powie­dzia­łaby Leia.

No cóż, Rey nie nale­żała do tych, któ­rzy popeł­niają ten sam błąd dwu­krot­nie. Kiedy zdal­niak wystrze­lił po raz drugi, pod­nio­sła miecz świetlny, żeby odbić wiązkę, i posłała ją w kie­runku drzew.

Nie zdą­żyła sobie pogra­tu­lo­wać, bo zaraz kolejny strzał tra­fił ją w klatkę pier­siową. Prze­cież wiele otwo­rów to oczy­wi­ście wiele strza­łów… Musiała się sku­pić.

Ode­tchnęła głę­boko przez nos. Się­gnęła po Moc.

Zdal­niak zaczął bzy­czeć wokół niej, miga­jąc wście­kle na czer­wono i strze­la­jąc do niej kłu­ją­cymi sal­wami tak szyb­kimi, że krę­ciło jej się w gło­wie. Pozwo­liła instynk­towi prze­jąć nad sobą kon­trolę i odbi­jała wszyst­kie poje­dyn­cze strzały mie­czem świetl­nym z rów­nie osza­ła­mia­jącą pręd­ko­ścią.

Ostat­nio łącze­nie się z Mocą przy­cho­dziło jej bar­dzo łatwo. Tak łatwo jak oddy­cha­nie. Wymy­kały się jej jed­nak spo­kój i pogoda ducha, o któ­rych zawsze mówiła Leia. Cho­ciaż więc potra­fiła paro­wać każdy strzał zdal­niaka, nie potra­fiła natra­fić na szansę ataku. _Cier­pli­wo­ści_ – powie­działa w jej wyobraźni Leia. – _Pocze­kaj na odpo­wied­nią chwilę…_

Zdal­niak znaj­do­wał się za nią, bły­ska­wicz­nie prze­le­ciał przed nią, a potem uniósł się wysoko nad jej głową, śmi­ga­jąc w powie­trzu jak brzę­cząca mucha. Gdyby mogła go po pro­stu zmiaż­dżyć jak robala…

Zdal­niak odle­ciał od niej szybko. Rzu­ciła się w pościg za nim, ale zaraz znów się zatrzy­mał i wystrze­lił do niej kilka razy, jakby się z nią draż­niąc. Zaci­snęła zęby i mach­nęła mie­czem świetl­nym. Zdal­niak zro­bił unik i miecz chy­bił, prze­ci­na­jąc pień drzewa. W dół posy­pały się iskry, liście i kawałki kory, górna część pnia runęła, zgnia­ta­jąc pod­szy­cie.

Prze­sko­czyła leżący pień w pogoni za zdal­nia­kiem. Znowu się zamach­nęła. Zdal­niak oble­ciał ją wokół, jakby prze­wi­du­jąc, jaki łuk zato­czy miecz, i ledwo unik­nął ostrza, kiedy to prze­cięło kolejne drzewo, jakby było z masła.

W Rey nara­stała mroczna fru­stra­cja.

Nie­mal nie myślała już racjo­nal­nie o tym, co robi – górę wziął czy­sty instynkt. Cisnęła w zdal­niak mie­czem świetl­nym, tak aby zawi­ro­wał jak śmi­gło. Zdal­niak usko­czył jed­nak i ostrze ścięło jesz­cze jedno drzewo. Zdal­niak zawył i zanur­ko­wał w kie­runku jej głowy, ale tym razem była gotowa.

Się­gnęła Mocą po gałąź na ziemi i ta po chwili zna­la­zła się w jej dłoni. Prze­wi­du­jąc dokładny kąt ataku, zamach­nęła się gałę­zią jak dzidą i przy­szpi­liła nią zdal­niaka do pnia drzewa.

Miecz świetlny wró­cił do jej dłoni, zaci­snęła na nim palce z satys­fak­cją.

Czer­wony zdal­niak, przy­bity do drzewa, drgał i iskrzył.

Spoj­rzała na niego jesz­cze raz ze zło­ścią, ale wypeł­niało ją poczu­cie triumfu. Może cier­pli­wość jest prze­re­kla…

W jej uszach roz­brzmiały szepty. Nie – w jej umy­śle. Obró­ciła się gwał­tow­nie w miej­scu, wypa­tru­jąc ich źró­dła, zaraz jed­nak zro­zu­miała: znowu działo się to, co kie­dyś.

Dżun­gla wokół niej wybla­kła. Zapa­no­wała śmier­telna cisza. Naparł na nią przy­tła­cza­jący, duszny mrok. W jej gło­wie poja­wił się obraz. Wzdry­gnęła się, ale nic to nie pomo­gło, nie uwol­niło jej to od tego okrop­nego widoku: jak Kylo Ren w czerni, z okrut­nym wyra­zem twa­rzy, tnie bez­li­to­śnie czer­wo­nym mie­czem świetl­nym istoty w dłu­gich sza­tach. Sły­szała ich krzyki, czuła ich krew, patrzyła, jak na próżno pró­bują umknąć lub bła­gać o życie. Nic nie spo­wol­niało jego ręki. Był molo­chem znisz­cze­nia, potwor­nym i nie­po­wstrzy­ma­nym.

Ulga zalała ją jak fala, kiedy wizja ule­gła zmia­nie, ale miej­sce ulgi szybko zajęła roz­pacz, gdy Rey ujrzała samą sie­bie, sma­ganą wia­trem, sto­jącą samot­nie w jało­wym pej­zażu, na popę­ka­nej po hory­zont ziemi. Zje­żyły się jej wło­ski na skó­rze, a powie­trze trzesz­czało od elek­trycz­no­ści. Przed nią wzno­sił się potężny mono­lit, się­ga­jący nieba. Czarny i lśniący, rzu­cał ogromny cień.

Nagle drgnął. Zmie­nił się w gigan­tyczną kamienną twarz, spo­witą w zło…

Nie, nie kamienną… Wyglą­dało to jak dziwny twór, po czę­ści czło­wiek, po czę­ści maszyna, z prze­wo­dami roz­cho­dzą­cymi się jak macki, w któ­rych pły­nęła dziwna ciecz. Coś żywego? A może to był…

Mignęła jej przed oczami twarz Luke’a. A potem Kylo. Han Solo, jego dłoń przy policzku Kylo. Młoda kobieta w kap­tu­rze. Frach­to­wiec odla­tu­jący z Jakku…

Wresz­cie w jej gło­wie poja­wił się świ­dru­jący głos, tak wyraźny i tak nie­zno­śny jak słońce na pustyni:

– _Exe­gol._

Powtó­rzyła to słowo szep­tem, drżą­cym gło­sem:

– _Exe­gol…?_

I nagle zna­la­zła się przed inną ogromną skałą, przy­po­mi­na­jącą szpo­nia­stą łapę, o gru­bych roz­ca­pie­rzo­nych pal­cach, które się­gały chci­wie w górę. Jej nogi drgnęły, jakby już szy­ko­wały się do ucieczki, a jed­no­cze­śnie coś w tym two­rze jakby ją kusiło, wzy­wało do sie­bie. Zdała sobie sprawę, że chce podejść do tej skały, że chce jej dotknąć, prze­su­nąć pal­cami po jej szorst­kiej, czar­nej powierzchni.

Szpo­nia­sta skała była tro­nem – teraz to widziała.

Zro­biła krok do przodu, ale usły­szała nagły pisk i się zatrzy­mała. Pisz­cze­nie nie ustę­po­wało, a wręcz sta­wało się coraz bar­dziej natar­czywe. Zro­zu­mie­nie spły­nęło na nią nagle, jak cios laską w szczękę. Oczy­wi­ście, nie mogła dotknąć tego tronu – przy­na­le­żał do ciem­no­ści i zła. A ona prze­cież wybrała już inną ścieżkę, prawda?

Pisz­czący dźwięk sta­wał się coraz inten­syw­niej­szy. Coś poja­wiło się na tro­nie. Zna­joma postać. Rey zamru­gała w osłu­pie­niu, zmro­żona nagłym lękiem.

Wizja zni­kła niczym poranna mgła, rów­nie szybko jak się poja­wiła, i oddy­cha­jąca ciężko Rey zna­la­zła się z powro­tem w dżun­gli. Znów poczuła wokół sie­bie życie, świa­tło i wil­gotną zie­leń. Zalała ją fala ulgi. Po dłuż­szej chwili, kiedy otrzą­snęła się z oszo­ło­mie­nia, zorien­to­wała się, że w pobliżu coś roz­pacz­li­wie pisz­czy. Oka­zało się, że pod zwa­lo­nym drze­wem utknął bar­dzo obu­rzony BB-8.

Rey pod­bie­gła do niego i odcią­gnęła kilka gałęzi.

– Bar­dzo cię prze­pra­szam! – zawo­łała.

Kiedy wycią­gała go spod pnia, świer­go­tał do niej ener­gicz­nie. Musiała wes­przeć się tro­chę Mocą, żeby go cał­ko­wi­cie oswo­bo­dzić.

Jeden z poma­rań­czo­wych okrą­głych paneli, które chro­niły modu­łową komorę narzę­dziową, wypadł, odsła­nia­jąc dostęp do moty­wa­tora.

Uszko­dziła swo­jego przy­ja­ciela. Ależ Poe będzie się na nią wście­kał! Cho­ciaż na pewno nie bar­dziej niż ona sama na sie­bie.

Mały droid zapisz­czał do niej.

– Tak, BB-8, znowu mi się to przy­da­rzyło.

Zabzy­czał, czę­ściowo pyta­jąc, czę­ściowo oka­zu­jąc współ­czu­cie.

– Nie, wciąż nie wiem, co Moc pró­bo­wała mi poka­zać, ale tym razem było… gorzej.

I to o wiele. Nie­wia­ry­god­nie gorzej. Zapa­trzyła się w drzewa. Nie­które z tych krót­kich wizji sta­no­wiły wspo­mnie­nia. Jej wła­sne i… Kylo Rena?

– Wra­cajmy – rze­kła do dro­ida.

Może powinna opo­wie­dzieć Lei, co się stało. A może lepiej nie. Gene­rał Organa miała aż nadto powo­dów do zmar­twień, a Rey chciała, żeby w nią wie­rzyła i jej ufała. Co by powie­działa Leia, gdyby wie­działa, że fru­stra­cja i gniew wywo­łują u Rey wizje śmierci i ciem­nej strony?

Rey po pro­stu potrze­bo­wała wię­cej tre­ningu. Wię­cej czasu spę­dzo­nego na medy­ta­cji w Mocy, wię­cej czasu na szu­ka­nie spo­koju, któ­rego Leia pró­bo­wała ją nauczyć. Uda się jej. Musi się udać.

Gdyby tylko mogła sły­szeć te głosy w Mocy, tak jak Leia… Luke na pewno mógłby udzie­lić jej jakichś rad. Kiedy Rey i BB-8 pode­szli bli­sko obozu, posta­no­wiła spró­bo­wać ponow­nie. Nic nie jest nie­moż­liwe – tak zawsze mówiła Leia.

– Mistrzu – ode­zwała się Rey – Luke. Boję się. – Rozej­rzała się, upew­nia­jąc się, że nikt poza BB-8 nie widzi, jak roz­ma­wia z pustką. Się­gnęła umy­słem do Mocy i rze­kła: – Zanim ja sama to poczu­łam, ty już to dostrze­głeś. Przy­ciąga mnie ciemna strona. A może to ją coś do mnie przy­ciąga. Nie wiem. I staje się to teraz sil­niej­sze, a ja nie jestem w sta­nie tego od sie­bie ode­pchnąć, choć bar­dzo się sta­ram… Nie rozu­miem tego.

BB-8 zapisz­czał.

– Ciii, nie prze­ry­waj. Mistrzu? Myślę, że mnie sły­szysz… Potrze­buję two­jej…

Kiedy doszli na skraj obozu, BB-8 zaświer­go­tał ponow­nie, natar­czy­wiej.

– No naprawdę, dener­wu­jesz mnie, idź sobie tam – burk­nęła Rey, wska­zu­jąc dużą skrzy­nię trans­por­tową.

Zro­bił, jak kazała, ale nie omiesz­kał zaświ­stać z obu­rze­niem.

– Bo tak to działa – wyja­śniła Rey. – Duchy Mocy ist­nieją. Luke pisał o tym w księ­gach Jedi. Przy­by­wają, kiedy się ich naj­bar­dziej potrze­buje.

Droid gło­śno wyra­ził swój scep­ty­cyzm.

Rey udała, że go nie sły­szy.

– Mistrzu Luke – ode­zwała się znowu. – Mam wizje, które mnie prze­ra­żają. Nie chcę tego utra­cić… Leia jest jak matka, o któ­rej marzy­łam… A do tego moi przy­ja­ciele… Nie chcę ich zawieść.

O, wła­śnie. To ją naj­bar­dziej prze­ra­żało. Że roz­cza­ruje ludzi, do któ­rych tak bar­dzo się przy­wią­zała. A może nawet ich skrzyw­dzi. Żyła tak długo sama… Nie mogła znieść myśli o utra­cie któ­re­go­kol­wiek z nich.

– Ale nikt tego nie rozu­mie… Poza Kylo Renem. Jeśli można spro­wa­dzić na złą drogę syna Hana i Lei, czy kto­kol­wiek z nas jest przed tym bez­pieczny?

Trza­snęła gałązka, Rey pod­nio­sła wzrok. Szli ku niej Snap Wexley i Rose Tico, patrząc na nią z cie­ka­wo­ścią.

– Ile sły­sze­li­ście? – wes­tchnęła Rey.

– Ale co takiego? – spy­tał Snap, nie­udol­nie przy­bie­ra­jąc nie­winny ton.

– Nic – wymam­ro­tała Rey.

Twarz Rose zła­god­niała. Główna tech­niczka Kor­pusu Inży­nie­ryj­nego miała w sobie coś roz­bra­ja­ją­cego. Ile­kroć roz­ma­wiały, tyle­kroć Rey trudno było się powstrzy­mać przed zwie­rze­niem się przy­ja­ciółce ze wszyst­kich obaw i zmar­twień.

– Wszystko w porządku? – spy­tała Rose.

– Tak, pew­nie, po pro­stu zaj­mo­wa­łam się…

– Spra­wami Jedi – dokoń­czyła Rose.

– Wła­śnie.

Na szczę­ście Rose zre­zy­gno­wała z dal­szego wypy­ty­wa­nia.

– Pytała o cie­bie gene­rał Organa – rze­kła.

Rey ode­tchnęła głę­boko. Nad­szedł czas decy­zji. Ma powie­dzieć Lei o swo­jej mrocz­nej wizji, czy też powinna zacho­wać ją dla sie­bie?ROZ­DZIAŁ 2

Gene­rał Armi­tage Hux patrzył – z bez­piecz­nej odle­gło­ści – jak Naczelny Wódz Kylo Ren z oddzia­łem sztur­mow­ców roz­gniata żało­snych musta­far­skich osad­ni­ków, zosta­wia­jąc po sobie krew i znisz­cze­nie. Walka toczyła się w ponu­rych lasach Corvax Fen, które na tej pokry­tej lawą pla­ne­cie, o iście pie­kiel­nym kra­jo­bra­zie, sta­no­wiły jeden z nie­licz­nych zakąt­ków na tyle chłod­nych, aby mogła się tam roz­wi­jać flora, jeśli w ogóle można to było nazwać „roz­wi­ja­niem się”. Na tru­ją­cych bagnach rosły bez­listne drzewa, pomię­dzy któ­rymi uno­siła się mgła. Pry­mi­tywni osad­nicy nie umieli sta­wić przy­zwo­itego oporu. Ich archa­iczne hala­bardy i obo­sieczne mie­cze z kre­te­sem prze­gry­wały w star­ciu z tech­niczną wyż­szo­ścią dobrego bla­stera, czy nawet – przy­znał nie­chęt­nie Hux – mie­cza świetl­nego.

Ren to tępe, bez­myślne narzę­dzie, któ­rego obecna obse­sja pole­gała na opóź­nia­niu reali­za­cji wszyst­kich pla­nów Naj­wyż­szego Porządku. Huxa nie­mal kusiło, by dołą­czyć oso­bi­ście do walki, żeby przy­spie­szyć jej koniec – tylko po to, żeby mogli wresz­cie opu­ścić tę okropną pla­netę. Albo raczej kusi­łoby to go, gdyby jego umie­jęt­no­ści nie mogły się przy­słu­żyć lepiej gdzie indziej. Niech Ren wykona całą brudną robotę. Hux był zbyt cenny, by wysta­wiać się na ryzyko.

– Kiedy się na niego patrzy, trudno tego nie uznać za piękne – stwier­dził gene­rał armii Pryde, sta­jąc obok niego. Star­szy męż­czy­zna, prze­wyż­sza­jący go wzro­stem, miał nie­bie­skie oczy patrzące z aro­gan­cją na świat i wyso­kie czoło, chyba cał­ko­wi­cie odporne na pot, nawet w tym kli­ma­cie z pie­kła rodem. – Nie uważa pan?

Hux uznał, że to stwier­dze­nie nie zasłu­guje na odpo­wiedź. Praw­dziwe piękno wywo­dziło się z dys­cy­pliny, z porządku… A mimo to, jakby wbrew wła­snej woli, sam wpa­try­wał się jak zahip­no­ty­zo­wany w Rena, na któ­rego wła­śnie rzu­cił się jeden z tubyl­ców. Miał roz­wiany płaszcz, wiła się wokół niego mgła, a blask mie­cza świetl­nego cza­sem zała­my­wał się na bliź­nie na jego policzku – wyglą­dało to wtedy, jakby twarz roz­ci­nała mu szcze­lina z gore­jącą lawą. I jak we śnie, a może raczej kosz­ma­rze, Kylo Ren wbił boczną wiązkę mie­cza świetl­nego w brzuch prze­ciw­nika, pod­niósł go i zrzu­cił na zie­mię. Bar­ba­rzyńca upadł bez­wład­nie na plecy. Kylo Ren nie zaszczy­cił poko­na­nego nawet spoj­rze­niem. Natych­miast rzu­cił się głę­biej w las w poszu­ki­wa­niu kolej­nej ofiary.

Ale nie było już nikogo. Trupy leżały na ziemi, w mroku wyglą­dały jak wypu­kłe cie­nie. Powie­trze pach­niało ozo­nem i spa­loną roślin­no­ścią. Pano­wała nie­po­ko­jąca cisza. Ren rozej­rzał się dookoła, łapiąc oddech. Nawet z daleka Hux wyczu­wał jego nie­za­do­wo­le­nie, że zabi­ja­nie dobie­gło końca, że nie miał już ujścia dla swo­jego gniewu.

Po chwili Kylo Ren się uspo­koił… i ruszył w głąb lasu, wypro­sto­wany, zde­ter­mi­no­wany, z wciąż zapa­lo­nym mie­czem świetl­nym. Tajem­ni­czy przed­miot, po który tu przy­był i po który ścią­gnął ich tutaj wszyst­kich z dru­giego końca galak­tyki, znaj­do­wał się już pra­wie na wycią­gnię­cie ręki.

– Osza­lał – syk­nął Hux. Pogarda w jego gło­sie brzmiała tak wyraź­nie, że sam ją usły­szał. – Pło­mie­nie buntu wzno­szą się w całej galak­tyce, a Ren goni zjawę.

– Nie – odpo­wie­dział Pryde cicho, ale sta­now­czo. – Ktoś stoi za tą wia­do­mo­ścią. A Naczelny Wódz Ren nie chyli głowy przed nikim.

Hux zmru­żył oczy. Ren zde­cy­do­wa­nie kie­dyś pochyli przed kimś głowę. Po pro­stu jesz­cze o tym nie wie­dział.

Kylo Ren nie oka­zy­wał lito­ści nikomu i niczemu, ale – nie­chęt­nie, bo nie­chęt­nie – doce­niał to, co wal­czyło o prze­trwa­nie. Cho­ciaż naj­bliż­sza rzeka lawy pły­nęła wiele kilo­me­trów dalej, powie­trze i tak zda­wało się zbyt gorące i zbyt prze­sy­cone opa­rami che­micz­nymi, aby życie naprawdę mogło się tutaj roz­wi­jać. Po wylą­do­wa­niu Hux oznaj­mił, że pla­neta jest okrop­nym kra­jo­bra­zem rodem z pie­kła. Kylo nie zadał sobie trudu, żeby spro­sto­wać jego słowa. Prawda była taka, że Musta­far tęt­nił życiem, które łączyło się ze sobą w Mocy. Jak ci nie­szczę­śni kul­ty­ści, któ­rych wła­śnie zabił, a któ­rzy obse­syj­nie chro­nili dzie­dzic­two Vadera. Albo ten las skrę­co­nych drzew żela­znych, które pró­bo­wali upra­wiać. Albo nawet eks­tre­mo­filne orga­ni­zmy rojące się w poto­kach lawy. Kru­che, ale zde­ter­mi­no­wane, oka­le­czone, ale nie­złomne.

Nic dziw­nego, że jego dzia­dek wybrał to miej­sce na swój dom.

Kylo szedł mię­dzy drze­wami z zapa­lo­nym mie­czem świetl­nym. Przed nim cza­iły się zło i ciem­ność, która nie miała nic wspól­nego z cyklem dnia i nocy na Musta­fa­rze. Nie dla­tego jed­nak trzy­mał broń w pogo­to­wiu. Nie chciał jej wyłą­czyć, ponie­waż przez krótką chwilę, gdy roz­pra­wiał się z Musta­fa­ria­nami, wyczuł Rey – patrzyła na niego… Zwięk­szył więc czuj­ność i posta­no­wił, że pozo­sta­nie sku­piony, dopóki nie zdo­bę­dzie tego, po co tu przy­był.

Sztur­mowcy, któ­rzy mu towa­rzy­szyli, nie poszli za nim przez las, jakby za obo­pólną mil­czącą zgodą – bar­dzo mu to odpo­wia­dało. Wolał być teraz sam.

Jesz­cze kilka kro­ków i zie­mia zro­biła się grzą­ska. Mgła zgęst­niała. Cichy plusk wska­zy­wał, że ktoś zauwa­żył jego obec­ność. Marsz wśród drzew dopro­wa­dził go nad jeziorko ze sło­nawą wodą, oto­czone ze wszyst­kich stron lasem i dużymi czar­nymi bry­łami przy­po­mi­na­ją­cymi głazy, wysta­ją­cymi z ziemi pod dziw­nymi kątami. Nie, to nie głazy. Po bliż­szym przyj­rze­niu się odkrył, że to pozo­sta­ło­ści po zamku Dar­tha Vadera.

Tłu­sta war­stewka pokry­wała nie­ru­chomą taflę jeziora. Kiedy jed­nak Kylo zszedł na brzeg, na środku zabul­go­tało i po wodzie roze­szły się drobne fale, ochla­pu­jąc mu buty.

Z jeziora wyło­nił się olbrzym – bez­włosy stwór lśniący od wil­goci, oble­piony mułem z jeziora. Miał mocno zaci­śnięte powieki, ale i tak widział, ponie­waż wokół jego wiel­kiej łysej głowy i jed­nego ramie­nia owi­jało się dru­gie stwo­rze­nie o dłu­gich, pają­ko­wa­tych mac­kach. Żyli w sym­bio­zie. Kylo czuł ból olbrzyma – czyżby był nie­wol­ni­kiem paję­czej istoty, która się w niego wcze­piła? Żadne z nich nie mogło jed­nak prze­trwać bez dru­giego.

Pająk prze­mó­wił:

– Jestem Okiem Paję­czego Bagna. Wiem, czego szu­kasz.

– I dasz mi to – oznaj­mił Kylo.

Oko prze­krzy­wiło głowę, wyda­jąc z sie­bie dziwne popi­ski­wa­nie. Dopiero po chwili Kylo zorien­to­wał się, że stwo­rze­nie się z niego śmieje.

– Nie ma takiej potrzeby – powie­działo Oko. – Naprawdę sądzisz, że mój pan zosta­wiłby to pod opieką kogoś, na kogo dzia­ła­łyby sztuczki umy­słowe?

No cóż, zapewne nie.

– Szu­ka­łeś tego od dłuż­szego czasu, tak? Muszę cię ostrzec: nasza ogni­sta pla­neta wypala oszu­stwo ogniem do samych korzeni. Jeśli pój­dziesz tą ścieżką, napo­tkasz swoje praw­dziwe ja.

W Kylo nara­stała nie­cier­pli­wość. Spoj­rzał ostro na swo­ich roz­mów­ców, nie odzy­wa­jąc się.

– Dobrze – rzekł stwór, jakby roz­cza­ro­wany, że Kylo nie chce wziąć udziału w żon­glo­wa­niu sło­wami. – Skoro poko­na­łeś moich obroń­ców, to zgod­nie z życze­niem Lorda Vadera zasłu­ży­łeś na to. Na jego tel­lu­rium.

Ślepy olbrzym, na któ­rym sie­działo Oko, wyjął z wody ogromną rękę i wska­zał na wysepkę na jezio­rze. Znaj­do­wała się na niej kamienna kon­struk­cja przy­po­mi­na­jąca ołtarz.

Kylo wyłą­czył miecz świetlny i przy­piął go do pasa. Wszedł do płyt­kiego jeziora, mocząc buty i płaszcz. Woda była cie­pła, jego buty kle­iły się do mułu na dnie. Nie przej­mo­wał się niczym. Liczył się tylko ten nie­wielki ostro­słup. Się­gnął po niego – ciężki, gorący, mie­ścił się ide­al­nie w jego dłoni. Kylo zatra­cił się przez chwilę w czer­wo­nym bla­sku przed­miotu, nie odry­wa­jąc od niego wzroku. Ścianki tel­lu­rium wyko­nano z gra­we­ro­wa­nego szkła, opra­wio­nego w ciem­no­szarą żywicę. Czer­wone świa­tło w środku wyda­wało się słabo pul­so­wać. Ren wiele prze­szedł, aby zdo­być ten rzadki przed­miot, a jed­nak nagle zawa­hał się, spo­glą­da­jąc na niego z nie­uf­no­ścią.

– Popro­wa­dzi cię przez Nie­znane Regiony – powie­działo Oko – do ukry­tej pla­nety Exe­gol. Tam, gdzie znaj­duje się on.

Kim mógł być ten „on”…? Wia­do­mość pocho­dząca rze­komo od Pal­pa­tine’a dotarła do naj­dal­szych zakąt­ków galak­tyki. Kylo zapa­mię­tał ją słowo w słowo:

_Naresz­cie doko­nała się praca poko­leń. Wielki błąd został napra­wiony. Dzień zwy­cię­stwa jest bli­ski. Dzień zemsty. Dzień Sithów._

Nie był pewien, co o tym sądzić, ale zakła­dał, że nie tylko on chciał się dowie­dzieć, co się kryje za tym prze­ka­zem. Inni podążą tym samym tro­pem i prę­dzej czy póź­niej przy­będą na Musta­far w poszu­ki­wa­niu tego przed­miotu.

Prze­cież Darth Vader chyba bar­dziej utrud­niłby dostęp do tel­lu­rium? Tak łatwo zabi­jało mu się tych kul­ty­stów – zbyt łatwo. Stwór też dał się prze­ko­nać dziw­nie szybko. Choć prawda, że Kylo był spad­ko­biercą Vadera, i ten przy­rząd mu się po pro­stu nale­żał.

Miał go wresz­cie na wycią­gnię­cie ręki. Widział wyraź­nie, że gra­we­ru­nek na szkle ukła­dał się we wzory. Mapy nieba. Znacz­niki pozy­cji. Tel­lu­rium otwie­rało drogę do sta­ro­żyt­nej wie­dzy i mocy – czuł to bar­dzo wyraź­nie. Ogar­nął go triumf. Czyli warto było zmie­niać wyzna­czony kurs okrę­tów, wysy­łać szpie­gów, badać stare zapi­ski, zno­sić aro­gancką dez­apro­batę tego idioty Huxa – bo to dzięki temu wszyst­kiemu odna­lazł ten arte­fakt.

Kylo pod­niósł wzrok i z zasko­cze­niem odkrył, że Oko Paję­czego Bagna znik­nęło, wśli­zgnęło się z powro­tem pod powierzch­nię jeziora, które zasty­gło tak nie­ru­chomo, jakby nic w nim nie żyło.

Jak długo wpa­try­wał się w tel­lu­rium?

Kylo Ren uznał, że nie może zmar­no­wać już ani chwili. Od zaschnię­tej na twa­rzy krwi swę­działa go skóra, woda z jeziora prze­mo­czyła mu buty i płaszcz. Zamiast jed­nak udać się z powro­tem na swój okręt fla­gowy „Ste­ad­fast”, kazał wszyst­kim wró­cić do zwy­kłych obo­wiąz­ków. Sam wsko­czył do swo­jego zmo­dy­fi­ko­wa­nego myśliwca TIE Whi­sper, aby odbyć dal­szą część podróży w poje­dynkę.

Nikt nie wyra­ził zastrze­żeń.

Pod­łą­czył tel­lu­rium dróg do kom­pu­tera nawi­ga­cyj­nego, mocu­jąc przy­łą­cza tam, gdzie wska­zy­wały wzory na szkle. Inter­fejs nawi­ga­cyjny wyświe­tlił nowe infor­ma­cje, ale zaraz wyemi­to­wał rów­nież ostrze­że­nie.

Te współ­rzędne pro­wa­dziły poza Zachodni Kra­niec, aż do Nie­zna­nych Regio­nów. Kylo prze­pro­gra­mo­wał kom­pu­ter, aby zigno­ro­wał ostrze­że­nie i sko­czył w nad­świetlną. Gwiazdy zlały się w stru­mie­nie mate­rii.

Nie­znane Regiony pozo­sta­wały wciąż nie­zba­dane, ponie­waż tam­tej­sza cha­otyczna sieć ano­ma­lii sta­no­wiła nie­mal nie­prze­nik­nioną barierę dla eks­plo­ra­to­rów. Zapusz­czali się tam tylko naj­bar­dziej zuchwali lub zde­spe­ro­wani awan­tur­nicy – prze­stępcy, uchodźcy i, jeśli donie­sie­nia mówiły prawdę, nie­do­bit­ko­wie floty impe­rial­nej, ci, któ­rzy nie godzili się na wła­dzę Nowej Repu­bliki.

Odkryto tam kilka pla­net, ale ich popu­la­cje utrzy­my­wały się na niskim pozio­mie, a han­del pro­wa­dzony przez nie z resztą galak­tyki zdła­wiły nie­bez­pie­czeń­stwa czy­ha­jące na statki. Sitho­wie i Jedi zna­leźli drogi wio­dące do jesz­cze nie­bez­piecz­niej­szych, bar­dziej ukry­tych świa­tów – a przy­naj­mniej tak gło­siły legendy – nato­miast ostrożne, sta­ran­nie kal­ku­lo­wane i sko­or­dy­no­wane skoki, umoż­li­wia­jące bez­pieczne poru­sza­nie się mię­dzy ano­ma­liami, nale­żały do ich naj­pil­niej strze­żo­nych tajem­nic.

Wyprawa będzie jed­nak warta ryzyka. Ktoś tam był, ktoś, kto twier­dził, że jest Impe­ra­to­rem, i Kylo już wyczu­wał fale wąt­pli­wo­ści prze­bie­ga­jące zastępy Naj­wyż­szego Porządku. Po tym wszyst­kim, co zro­bił, po tym wszyst­kim, co poświę­cił, by zostać Naczel­nym Wodzem… Kto śmie teraz rzu­cać mu wyzwa­nie?

Naj­go­ręt­szą wście­kło­ścią napeł­niała go jed­nak myśl, że Snoke – jego mistrz, ten, który wywiódł go z domu obłud­nej jasnej strony, ten, który sta­no­wił dla Kylo naj­waż­niej­szy wzór – przez cały ten czas był tylko czy­jąś mario­netką.

Kylo skoń­czył z mistrzami. Nie będzie niczyim chłop­cem na posyłki. Znisz­czy tego, któ­rego zasta­nie w Nie­zna­nych Regio­nach, i wszystko inne rów­nież. Nikt nie będzie kwe­stio­no­wał jego prawa do abso­lut­nej wła­dzy.

A pomoże mu w tym prze­wod­nik – kom­pas – zosta­wiony Kylo przez Vadera.

TIE wysko­czył z nad­świetl­nej w dziw­nie zabu­rzoną prze­strzeń. Kylo miał wra­że­nie, jakby leciał przez chmurę żwiru. Dwu­krot­nie spraw­dził kom­pu­ter – TIE znaj­do­wał się na wła­ści­wym kur­sie. Musiał wie­rzyć, że tel­lu­rium Vadera wskaże mu odpo­wied­nią drogę.

I musiał oczy­wi­ście wie­rzyć w Moc. Kylo Ren sku­pił się na całej wście­kło­ści i fru­stra­cji, które odczu­wał w ostat­nich kilku dniach, i z chłodną kon­cen­tra­cją zapa­no­wał nad przy­rzą­dami. Gdy lot się usta­bi­li­zo­wał, posłał myśli­wiec do miej­sca wska­za­nego przez kolejne współ­rzędne.

Tym razem zamiast gwiazd roz­ma­zu­ją­cych się w nad­prze­strzeni, ujrzał wokół sie­bie świe­cącą czer­woną siatkę sze­ścio­ką­tów. Sły­szał już wcze­śniej opo­wie­ści o Czer­wo­nej Stre­fie Pla­stra Miodu – nie­któ­rzy nazy­wali to miej­sce poło­żone w egzo­tycz­nej prze­strzeni Krwawą Sie­cią, inni Poże­ra­czem Stat­ków – ale do tej pory chyba nie wie­rzył w żadną z tych pogło­sek. Było to jedno z nie­licz­nych zna­nych bez­piecz­nych przejść przez ano­ma­lie Niezna­nych Regio­nów, ale wyda­wało się teraz zło­wro­gim, nie­przy­ja­znym miej­scem. Wskaź­niki czuj­ni­ków na kon­soli migały jak sza­lone, nie radząc sobie z ana­lizą tego, co znaj­do­wało się przed nimi.

Więk­szość pilo­tów, lecąc przez pewien czas w pręd­ko­ści nad­świetl­nej, wyko­rzy­sty­wała ten moment, żeby się poroz­cią­gać, doko­nać prze­glądu wypo­sa­że­nia, a nawet prze­spać. Kylo nie odwa­żył się jed­nak zmniej­szyć czuj­no­ści. Musiał być gotowy na wszystko. Poza tym, tro­piąc tel­lu­rium Vadera, sły­szał pogło­ski, że czas i odle­głość sta­wały się w prze­strzeni egzo­tycz­nej pra­wie bez zna­cze­nia. Nie miał poję­cia, kiedy dokład­nie wróci do zwy­kłej prze­strzeni kosmicz­nej ani co na niego będzie tam cze­kało.

Wyda­wało mu się, jakby minęła tylko krótka chwila, kiedy jego TIE wypadł z czer­wo­nej strefy i zwol­nił. Kylo przy­go­to­wał się na atak lub unik – oka­zało się jed­nak, że bez żad­nych prze­szkód pod­cho­dzi do powięk­sza­ją­cej się przed nim pla­nety Exe­gol.

Z kosmosu wyda­wała się mar­twa i szara, spo­wi­jały ją ogromne, ciemne układy burzowe. Gdy się do nich zbli­żył, chmury roz­bły­sły poszar­pa­nym świa­tłem. Lot na dół da mu popa­lić.

Kylo Ren ruszył po spę­ka­nej, nie­koń­czą­cej się ziemi, zosta­wia­jąc za sobą TIE Whi­spera. Wej­ście w atmos­ferę oka­zało się trudne, ale lądo­wa­nie już bez­pro­ble­mowe. Cała powierzch­nia pla­nety sta­no­wiła ogromne lądo­wi­sko – pła­skie i puste. Się­ga­jąc Mocą wokół sie­bie, wykrył w pobliżu nieco żywych istot – więk­szość z nich ukry­wała się głę­boko pod powierzch­nią – ale w porów­na­niu z tą pla­netą Musta­far wyda­wał się buj­nym ogro­dem.

Powie­trze było zamglone, gorące i suche. Bły­ska­wice roz­łu­py­wały niebo w nie­koń­czą­cym się szale. Trą­cił i prze­wró­cił butem drzewko krze­mion­kowe – roz­ga­łę­ziony szklany twór, ukształ­to­wany przez pio­runy ze żwiru i pia­sku. Pomy­ślał z nie­po­ko­jem o swoim myśliwcu wysta­wio­nym na żywioły sza­le­jące w tym jało­wym kra­jo­bra­zie i uświa­do­mił sobie, że musi szybko zna­leźć schro­nie­nie.

Atmos­fera pla­nety nie dawała dużej widocz­no­ści, więc cyta­delę ujrzał wła­ści­wie dopiero wtedy, kiedy pod nią pod­szedł. Góru­jąca nad jałową zie­mią ponura budowla z kamie­nia wystrze­li­wała tak wysoko, że jej szczyt nie­mal ginął we mgle. Kylo włą­czył miecz świetlny.

Nie musiał widzieć wej­ścia, żeby wie­dzieć, gdzie się znaj­duje – czuł, jak go przy­zywa, jak go wita. Nie było to przy­ja­zne, cie­płe powi­ta­nie jak w domu czy w bez­piecz­nym miej­scu. Tchnęło żądzą pod­boju i koniecz­no­ścią. Prze­szył go dreszcz. Moc ema­no­wała tutaj wielką siłą, ale była wyczu­wal­nie inna. Zde­for­mo­wana, zgniła, jakby prze­fil­tro­wana przez wyziewy roz­kładu.

Przy­po­mniał sobie, że prze­cież to z roz­kładu sta­rego wyra­sta nowe.

W pustej prze­strzeni mię­dzy zie­mią a budowlą zalśniła bły­ska­wica. Cyta­dela uno­siła się na tyle wysoko, że mógł iść swo­bod­nie, nie pochy­la­jąc głowy. Idąc, czuł nad sobą cię­żar tej masyw­nej kon­struk­cji, miał jed­nak pew­ność, że nie grozi mu pod nią zmiaż­dże­nie.

Ileż potęgi wyma­gało stwo­rze­nie cze­goś tak zapie­ra­ją­cego dech w pier­siach! Ta potęga nie­ba­wem będzie nale­żeć do niego.

Kroki Kylo odbi­jały się echem. Nagi kamienny sufit wyda­wał się czer­wony w świe­tle rzu­ca­nym przez jego miecz. Coś szczęk­nęło, jakby poru­szyła się gigan­tyczna prze­kład­nia, i nagle miej­sce, w któ­rym stał, ode­rwało się od pod­łoża, oka­zu­jąc się płytą, która wraz z nim opu­ściła się w otchła­nie cyta­deli.

Gdy tak wędro­wał w dół, jego zafa­scy­no­wany wzrok przy­kuła cią­gnąca się przed nim ściana, na któ­rej wyrzeź­biono z nie­zwy­kłą szcze­gó­ło­wo­ścią kolo­salne kamienne twa­rze. Ogromne żela­zne łań­cu­chy zwi­sały z sufitu, jakby słu­żąc do unie­ru­cho­mie­nia posą­gów. Drgnęło w nim coś mrocz­nego i nie­unik­nio­nego. Zro­zu­miał, że patrzy na pomnik. Tyle histo­rii i pamięci w jed­nym miej­scu… Uczu­cie czci zma­gało się w nim z wście­kło­ścią. To było jego dzie­dzic­two – znał je tak, jak znał dotyk ręko­je­ści swo­jego mie­cza świetl­nego. Pomniki jed­nak słu­żyły do utrwa­la­nia prze­szło­ści, a jeśli cze­go­kol­wiek się ostat­nio nauczył, to tego, że prze­szłość musi umrzeć.

Płyta zatrzy­mała się łagod­nie w ogrom­nej prze­strzeni, która przy­wo­dziła na myśl kate­drę. Kamienne obli­cza znaj­do­wały się teraz wysoko nad nim, wień­cząc ogromne syl­wetki sta­ro­żyt­nych lor­dów. Posadzka u stóp Kylo zryta była ciem­nymi roz­pa­dli­nami, a on nie potra­fił oce­nić ich głę­bo­ko­ści. Migało w nich świa­tło bły­ska­wic, ośle­pia­jąc go, jakby w sko­ru­pie pla­nety uwię­ziono frag­ment jej nie­bo­skłonu.

Nie był tu sam. W mroku poru­szały się jakieś posta­cie, drobne i przy­gar­bione. Nie wyda­wały się nie­bez­pieczne – a w każ­dym razie jesz­cze nie. Zaj­mo­wały się swo­imi spra­wami. Nosiły czarne, wytarte szaty, a ban­daże zasła­niały ich obli­cza.

– Naresz­cie – roz­legł się głos.

Ren obró­cił się gwał­tow­nie w jego kie­runku. Głos brzmiał chra­pli­wie i spra­wiał wra­że­nie na wpół zme­cha­ni­zo­wa­nego. Nie­zna­jomy mówił z wysił­kiem, jakby wal­cząc z bólem, a jed­nak słowo to odbiło się echem w całym ciele Rena.

– Snoke dobrze cię wyszko­lił – cią­gnął głos.

Kylo znał ten głos. Sły­szał go przez całe życie. Kiedy był chłop­cem, głos przy­po­mi­nał smugę snu, któ­rej nie umiał pochwy­cić. A kiedy wia­do­mość Impe­ra­tora roze­szła się po całej galak­tyce, Kylo Rena ogar­nęła obawa, że Pal­pa­tine jakimś cudem prze­żył, że to jego szept pocie­szał go, kie­ro­wał nim, drę­czył go przez tyle lat.

– Zgi­nął z mojej ręki – rzekł Kylo wyzy­wa­jąco. – Cie­bie też zabiję.

– Chłop­cze drogi, to ja stwo­rzy­łem Snoke’a. I byłem każ­dym z tych gło­sów, które od lat nie dają ci spo­koju. – Jego roz­mówca prze­ma­wiał powoli, dobie­ra­jąc sta­ran­nie każde słowo. Barwa jego głosu zmie­niła się ze spo­sobu mówie­nia Snoke’a na mecha­niczny ton Vadera, a w końcu na głos Pal­pa­tine’a. – To ja byłem od początku twoim mistrzem.

Na tle ostrego świa­tła bły­ska­wic wydo­by­wa­ją­cych się z roz­pa­dlin zary­so­wała się spo­wita w cień postać. Posu­wała się naprzód dziw­nym, mecha­nicz­nym kro­kiem. Gdyby nie potęga, którą ema­no­wał miesz­ka­niec cyta­deli, Kylo Ren nie miałby pew­no­ści, czy jest żywy.

Bły­ska­wica oświe­tliła ogromny szklany zbior­nik, w któ­rym znaj­do­wały się trzy istoty. Płynne życie pom­po­wano do nich przez mecha­niczne pępo­winy. Wszyst­kie trzy sta­no­wiły wer­sje tego samego czło­wieka – uświa­do­mił sobie nagle – każda z nich miała pomarsz­czoną skórę, ogromną łysą głowę i twarz wykrzy­wioną w wiecz­nej udręce. Każda z nich była Sno­kiem.

To stąd pocho­dził Snoke. Były men­tor Kylo nawet mu o tym nie wspo­mniał. Co jesz­cze przed nim ukry­wał?

Kiedy Kylo nie odpo­wie­dział, zakap­tu­rzony męż­czy­zna spy­tał:

– Czy wiesz, kim jestem? – I pochy­lił się do przodu, przez co jeden z jego ręka­wów odchy­lił się na tyle, by Kylo dostrzegł jego roz­kła­da­jącą się dłoń – zostało tylko parę pal­ców ze skórą przy­po­mi­na­jącą topiący się wosk.

Kylo zaci­snął palce na mie­czu świetl­nym.

– Wiem, że to ty stwo­rzy­łeś Naj­wyż­szy Porzą­dek – rzekł. – I że nie będę ci słu­żył jak Snoke.

– Snoke. – Głos wypeł­nił się zło­śliwą ucie­chą. – Sta­no­wił tylko próbę dla cie­bie_._ Nisz­cząc go, dobrze zro­bi­łeś.

Jako Naczelny Wódz Kylo Ren dowo­dził Naj­wyż­szym Porząd­kiem. Wcze­śniej stał na czele Ryce­rzy Ren. Jesz­cze wcze­śniej był domnie­ma­nym dzie­dzi­cem spu­ści­zny Sky­wal­ke­rów i synem księż­niczki. Przez całe życie spo­ty­kał się z fał­szy­wymi kom­ple­men­tami i słu­żal­czymi pochleb­stwami. Nie pozwa­lał, by wywie­rały na niego jaki­kol­wiek wpływ. W prze­szło­ści – ale przede wszyst­kim teraz.

– Jak śmiesz tak do mnie mówić? – spy­tał przez zaci­śnięte zęby.

Głos stał się jesz­cze głęb­szy, tęt­niąc ledwo powstrzy­my­waną potęgą:

– To ja cię tutaj spro­wa­dzi­łem. To ja prze­wi­dzia­łem twoje prze­zna­cze­nie…

Postać przy­su­nęła się bli­żej. Męż­czy­zna był nie­wy­obra­żal­nie kru­chy, jego ciało zwi­sało z ogrom­nego mecha­ni­zmu, któ­rego górna część nik­nęła w ciem­no­ści. Kylo widział już kie­dyś coś takiego, bada­jąc Sithów, a także pod­czas poszu­ki­wa­nia wska­zó­wek o tel­lu­rium Vadera. To była uprząż Ommina, mecha­niczny krę­go­słup noszony nie­gdyś przez króla sta­ro­żyt­nych Sithów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: