Star Wars. Tarkin - ebook
Star Wars. Tarkin - ebook
OTO PRAWA RĘKA IMPERATORA I ŻELAZNA PIĘŚĆ IMPERIUM
„O potędze mógłbym długo mówić, ale najważniejsze jest to, by wyczuć moment i uderzyć” – wielki moff Wilhuff Tarkin
Pochodzi z potężnego, otoczonego powszechnym szacunkiem rodu. Jest oddanym żołnierzem i wybitnym prawodawcą, lojalnym poplecznikiem Republiki oraz zaufanym sojusznikiem Jedi. Wychowany przez wyrachowanego polityka oraz lorda Sithów, który ma w przyszłości zostać Imperatorem, gubernator Wilhuff Tarkin pnie się po szczeblach hierarchii Imperium, bez litości umacniając swój autorytet i gorliwie uczestnicząc w budowie dominium absolutnego.
„Trzeba rządzić strachem przed zastosowaniem siły, a nie samą siłą” radzi Imperatorowi. Pod jego czujnym okiem najpotężniejsza broń galaktyki, zdolna szerzyć nieskończone zniszczenie, powoli staje się przerażającą rzeczywistością. Tarkin jest przekonany, że gdy tak zwana Gwiazda Śmierci zostanie ukończona, ostatnie grupki nadal walczących Separatystów szybko złożą broń bądź zostaną unicestwione. Do tego momentu jednakże trzeba się liczyć z możliwością wybuchu kolejnego buntu. Przybierające na sile ataki partyzanckie oraz nowe dowody na coraz groźniejszy spisek Separatystów stanowią realne ryzyko, na które Imperium musi odpowiedzieć szybko i bez litości. Chcąc rozbić nieuchwytną grupę bojowników o wolność, Imperator zwraca się do swoich dwóch najgroźniejszych agentów: Dartha Vadera, owianego tajemnicą i pozbawionego wszelakich skrupułów wojownika Sithów oraz Wilhuffa Tarkina, którego geniusz taktyczny, zimna krew oraz bezwzględność utorują drogę ku całkowitej supremacji Imperium, a przy okazji doprowadzą wrogów do zguby.
O autorze:
JAMES LUCENO jest autorem bestsellerowych powieści z listy „New York Timesa”: Darth Plagueis, Sokół Milenium, Czarny Lord: Narodziny Dartha Vadera, Maska kłamstw czy Labirynt zła, książek opowiadającej o Nowej Erze Jedi: Agenci Chaosu I: Próba bohatera, Agenci Chaosu II: Zmierzch Jedi oraz opowiadania Darth Maul: Sabotażysta. Mieszka w Annapolis w stanie Maryland z żoną i najmłodszym dzieckiem.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-2373-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
We wczesnych latach istnienia Imperium znane było powiedzenie: „Oby jak najdalej od Belderone”. Niektórzy twierdzili, że wywodziło się ono od ostatnich prawdziwych żołnierzy wyhodowanych na Kamino, którzy walczyli u boku Jedi w wojnach klonów. Inni utrzymywali, że ukuli je pierwsi kadeci, którzy ukończyli imperialne akademie. Powiedzenie nie tylko zawierało w sobie skrajną niechęć wobec przydziałów na światy leżące z dala od Jądra, ale również sugerowało, że przydział do konkretnego systemu gwiezdnego wyznaczał czyjąś wartość. Im bliżej Coruscant stacjonowałeś, tym większe miałeś znaczenie dla Imperium, choć na samym Coruscant największą popularnością cieszyły się przydziały jak najdalej od Pałacu. Mało kto miał ochotę znaleźć się w zasięgu odbierającego radość życia spojrzenia Imperatora. Ci, którzy znali szczegóły sprawy, nie potrafili zrozumieć, dlaczego Wilhuff Tarkin otrzymał przydział na opuszczony księżyc w bezimiennym systemie w odległym regionie Zewnętrznych Rubieży. Najbliższymi planetami, które miały jakiekolwiek znaczenie, były pustynna Tatooine oraz równie niegościnna, napromieniowana Geonosis, na której rozpoczęły się wojny klonów. Geonosis zresztą od czasu konfliktu była terenem zakazanym dla wszystkich z wyjątkiem kręgu wtajemniczonych imperialnych naukowców i inżynierów. Cóż takiego mógł zrobić były admirał oraz adiutant generała, by zasłużyć na przydział, który większość uznałaby za wygnanie? Jaki akt niesubordynacji czy zaniechania obowiązków mógł skłonić Imperatora, by wygnał człowieka, którego własnoręcznie podniósł do rangi moffa pod koniec wojny? Koledzy Tarkina we wszystkich rodzajach sił zbrojnych plotkowali na potęgę. Niektórzy mówili, że zawalił ważną misję w Zachodnim Krańcu. Inni twierdzili, że pokłócił się z Imperatorem lub jego głównym poplecznikiem Darthem Vaderem, a jeszcze inni uznali, że poprzewracało mu się w głowie i płacił teraz cenę za nadmiernie rozbuchaną ambicję. Ci, którzy znali Tarkina osobiście, wiedzieli coś o jego wychowaniu lub chociaż pobieżnie zapoznali się z długą historią jego kariery, nie mieli jednak wątpliwości, że Tarkina przeniesiono na odległą placówkę, by mógł wziąć udział w tajnej operacji Imperium. W pamiętniku, który opublikowano kilka lat po jego śmierci w eksplozji, Tarkin napisał:
„Po długim namyśle doszedłem do wniosku, że lata spędzone w bazie zwanej Posterunkiem wywarły taki sam wpływ na mój rozwój jak nauka w Akademii, a życiowe lekcje na Żerowisku na Eriadu były równie znaczące jak wszelkie starcia, którymi dowodziłem bądź w których brałem udział. Sprawowałem bowiem pieczę nad konstrukcją broni, która pewnego dnia miała uformować i zapewnić przyszłość Imperium. Ruchoma stacja bojowa, zarówno jako niezniszczalna forteca, jak i symbol nienaruszalnych rządów Imperatora, była największym osiągnięciem od czasu, gdy rozgryźliśmy sekret nadprzestrzeni i rozpoczęliśmy eksplorację galaktyki. Żałowałem tylko tego, że nie zwiększono wysiłków, by projekt został ukończony na czas i zdołał pokrzyżować plany tych, którzy chcieli sabotować szlachetne zamiary Imperatora. Lęk przed stacją bojową oraz mocą Imperatora skutecznie odstraszyłby wszelkich spiskowców”.
W żadnym ze swoich zapisków Tarkin nie przyrównywał się do Imperatora bądź Dartha Vadera, ale to, że nadzorował projekty tak przyziemne jak tworzenie nowego munduru, być może oznaczało, że chciał nosić ubranie równie rozpoznawalne jak szata z kapturem pierwszego z nich i słynna czarna maska drugiego.
– Analiza trendów w modzie wojskowej na Coruscant sugeruje bardziej wysublimowane podejście – mówił droid protokolarny. – Bluzy nadal są dwurzędowe z wysokimi sztywnymi kołnierzami, ale nie mają epoletów. Co więcej, nogawki spodni, dotychczas proste, są teraz rozszerzone na wysokości ud i bioder, co ułatwi ich wsunięcie w wysokie buty z niskimi obcasami.
– Korzystna zmiana – rzekł Tarkin.
– Pozwolę sobie więc zaproponować, sir, spodnie poszerzone u góry, oczywiście uszyte ze standardowego zielonoszarego płótna, a do tego czarne buty do kolan z zawiniętymi w dół cholewami. Sama bluza, spięta pasem w talii, powinna się kończyć w połowie uda.
Tarkin zerknął na srebrnego humanoidalnego droida.
– Jestem w stanie docenić oddanie, z jakim korzystasz ze swego oprogramowania krawieckiego, ale nie interesuje mnie lansowanie trendów mody na Coruscant ani nigdzie indziej. Potrzebuję po prostu munduru, który będzie dobrze leżał. Zwłaszcza butów. Gwiazdy mi świadkiem, że na pokładach gwiezdnych niszczycieli pokonałem więcej kilometrów niż na powierzchniach planet, nawet w tak wielkich obiektach.
Droid RA-7 przechylił lśniącą głowę na bok, by okazać dezaprobatę.
– Istnieje znacząca różnica między mundurem, który „dobrze leży”, a takim, który podkreśla znaczenie noszącego go oficera, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi. Pozwolę sobie również zaznaczyć, że jako gubernator sektora ma pan prawo ubierać się w sposób, powiedzmy, nieco śmielszy. Jeśli nie chce pan zmieniać koloru, to może rozważmy zmianę tkaniny, długości bluzy czy fasonu spodni.
Tarkin w milczeniu zastanowił się nad słowami droida. Lata służby na okrętach i wypełniania nierzadko nieprzyjemnych obowiązków odcisnęły piętno na jego nielicznych zachowanych strojach oraz mundurach garnizonowych. Poza tym nikt na Posterunku nie ośmieli się go krytykować, jeśli poważy się na jakieś odstępstwo.
– Dobrze – rzekł w końcu. – Pokaż, co masz na myśli.
Ubrany w ciemny, oliwkowobrązowy skafander, który zakrywał ciało od kostek po szyję i maskował blizny po ogniu z blastera, upadkach i szponach drapieżnika, Tarkin stał na niskim piedestale naprzeciwko miernika krawieckiego, który omiatał jego ciało czerwonymi strużkami laserów i zapisywał jego wymiary co do milimetra. Z rozstawionymi nogami i rękami uniesionymi wysoko mógł uchodzić za rzeźbę bądź ofiarę w celownikach snajperów. Obok miernika stał holoprojektor, który wyświetlał hologram Tarkina w skali jeden do jednego. Hologram miał na sobie rozmaite mundury, zmieniające się na polecenie droida, a Tarkin mógł obracać własną sylwetką lub nakazywać jej, by przybierała różne pozy.
W skromnej kwaterze Tarkina znajdowało się jedynie proste wojskowe łóżko, komoda, urządzenie do ćwiczeń oraz zgrabne biurko umieszczone między miękkimi krzesłami obrotowymi i dwoma mniej wyszukanymi. Tarkin nie przepadał za zbyteczną elegancją – lubił proste kształty, precyzyjną architekturę i nie znosił bałaganu. Duże okno wychodziło na oświetlone kwadratowe lądowisko oraz ogromny generator osłon. W oddali widać było łańcuch pozbawionych życia wzgórz, który otaczał Posterunek na podobieństwo litery U. Na lądowisku znajdowały się dwa owiewane wiatrami promy oraz osobisty okręt Tarkina, „Cierń”. Księżyc, na którym założono bazę, cechowała grawitacja zbliżona do standardowej, ale było to zimne, zapomniane miejsce. Otulony toksyczną atmosferą samotny satelita padał ofiarą częstych burz i był równie bezbarwny jak kwatera Tarkina. W tej chwili zbliżała się kolejna złowieszcza burza, która spływała po zboczu i zaczynała ciskać w okna kamieniami oraz żwirem. Personel bazy zwał to zjawisko twardym deszczem, przypuszczalnie chcąc w ten sposób przegnać ponurą atmosferę, która towarzyszyła takim burzom. Ciemnym niebem rządził niepodzielnie wirujący gigant gazowy, do którego należał księżyc. Podczas długich dni, kiedy to księżyc znajdował się w świetle odległego żółtego słońca układu, blask był tak intensywny, że zagrażał ludzkim oczom. Okna stacji trzeba było wówczas zasłaniać bądź polaryzować.
– Jakie są pańskie wrażenia, sir? – spytał droid.
Tarkin przyglądał się swojemu hologramowemu bliźniakowi, ale jego uwagę przyciągnęło nie tyle ubranie, ile on sam. W wieku pięćdziesięciu lat był człowiekiem szczupłym, wręcz chudym, a kasztanowe włosy już dawno przeniknęły smużki siwizny. Tym samym genom, które obdarzyły go błękitnymi oczami i szybkim metabolizmem, zawdzięczał również zapadłe policzki, dzięki którym jego twarz przypominała nieco maskę. Linia włosów tworzyła niewielki trójkąt nad czołem, coraz bardziej zauważalny od zakończenia wojny, przez co jego smukły nos wydawał się dłuższy. Wąskie usta znaczyły zmarszczki i pęknięcia. Wielu uważało, że Tarkin ma surową twarz, choć jego zdaniem malowała się na niej zaduma bądź raczej przenikliwość. Z rozbawieniem zauważał, że słuchacze przypisują jego arogancki ton wychowaniu na Zewnętrznych Rubieżach i stamtąd wywodzą jego akcent.
Obrócił starannie ogoloną twarz najpierw w jedną stronę, potem w drugą, a na końcu uniósł podbródek. Założył ramiona na piersi, następnie splótł dłonie za plecami, a wreszcie oparł pięści o biodra. Wyprostował się jak struna – wzrostem górował nad większością ludzi – i przybrał poważny wyraz twarzy, ująwszy podbródek prawą dłonią. Nie było wielu ludzi, którym powinien salutować, ale istniała jedna osoba, której należało składać ukłon. Przećwiczył to więc – pochylił się z wyprostowanymi plecami, niezbyt nisko, by nie okazać zbytecznej służalczości.
– Proszę usunąć zdobienia wieńczące buty i obniżyć obcas – przekazał droidowi.
– Oczywiście, sir – odparł tamten. – Życzy sobie pan standardowej podeszwy z duranium?
Tarkin pokiwał głową i zszedł z podwyższenia, opuszczając badające go lasery, a potem obszedł kilkakrotnie hologram, przyglądając mu się uważnie ze wszystkich stron. Podczas wojny spięta pasem bluza mundurowa zmieniła nieco swój fason – wychylała się w jedną stronę na wysokości piersi i w drugą na wysokości talii. Teraz była idealnie prosta, co zaspokajało zamiłowanie Tarkina do symetrii. Tuż pod barkami wszyto wąskie kieszonki na krótkie cylindry zawierające zakodowane informacje o człowieku noszącym mundur. Na lewej piersi znajdowała się plakietka wyznaczająca rangę, składająca się z dwóch rzędów drobnych kolorowych kwadratów. Na mundurze nie przewidziano miejsca na medale czy odznaczenia bojowe – Imperator gardził przejawami próżności. Inni przywódcy zapewne woleliby nosić szaty z najwspanialszego syntetycznego jedwabiu, ale on sam wolał ascetyczne czarne szaty z zeydu, nierzadko zasłaniające twarz.
– Czy to bardziej przypadło panu do gustu? – spytał droid, gdy jego oprogramowanie przekazało holoprojektorowi, by wprowadził zmiany w butach.
– Lepiej – rzekł Tarkin. – Może z wyjątkiem pasa. Umieść dysk oficerski na klamrze oraz identyczny na czapce.
Chciał rozwinąć temat, gdy niespodziewanie rozproszyło go wspomnienie z dzieciństwa. Parsknął z rozbawieniem. Musiał mieć podówczas około jedenastu lat i miał na sobie kamizelkę z wieloma kieszeniami, która jego zdaniem była idealnym strojem na nadchodzącą wycieczkę po płaskowyżu zwanym Żerowiskiem. Głęboko wierzył bowiem w to, że będzie to tylko wycieczka. Na widok jego kamizelki stryj Jova uśmiechnął się szeroko, a potem parsknął śmiechem, który był jednocześnie dobrotliwy i groźny.
„Zbryzgana krwią będzie wyglądać o wiele lepiej” – rzekł wówczas Jova.
– Czy wzór wydaje się panu zabawny, sir? – spytał droid z zauważalnym niepokojem w głosie.
– Nie ma w nim nic zabawnego, to pewne.
Wiedział, że cała ta przymiarka nie jest najmądrzejszym pomysłem. Rozumiał, że w ten sposób próbuje na moment zapomnieć o niepokoju wynikającym z opóźnień w budowie stacji bojowej. Dostawy z obiektów badawczych zostały przesunięte, wydobywanie surowców na asteroidach wokół Geonosis graniczyło z cudem, a inżynierowie i naukowcy nadzorujący poszczególne fazy projektu nie dotrzymywali ostatecznych terminów. Niebawem miał przybyć konwój transportujący ważne elementy. W ciszy słychać było, że burza przybrała na sile i niesione podmuchami kamienie wybijały wściekłe staccato na oknach. Posterunek bez wątpienia był jedną z najważniejszych placówek Imperium, a mimo to Tarkin wciąż zastanawiał się nad tym, co jego stryj – ten sam, który kiedyś rzekł mu, że w życiu warto uganiać się tylko za sławą – powiedziałby o tym, że jednemu z jego najzdolniejszych uczniów grozi kariera zwykłego administratora. Znów spojrzał na hologram, gdy usłyszał pospieszne kroki w korytarzu. Otrzymawszy pozwolenie wejścia do środka, jasnowłosy, bystrooki adiutant Tarkina wszedł do pomieszczenia i energicznie zasalutował.
– Priorytetowy meldunek ze stacji Rampart, sir.
Na twarzy Tarkina pojawiła się czujność. Rampart, który leżał w kierunku planety Pii i Jądra, był bazą przeładunkową dla statków z zaopatrzeniem lecących na Geonosis, gdzie konstruowano broń kosmiczną.
– Nie mam zamiaru tolerować kolejnych opóźnień – odezwał się ostro.
– Rozumiem, sir – wtrącił adiutant. – Ale tu nie chodzi o zaopatrzenie. Rampart melduje, że zostali zaatakowani.2 Ciosy wymierzone w Imperium
Drzwi prowadzące do kwatery Tarkina z cichym szumem wsunęły się w ścianę, a on wymaszerował na zewnątrz, odziany w znoszone spodnie i źle dopasowane buty, w lekkim szarozielonym płaszczu narzuconym na ramiona. Adiutant popędził naprzód, usiłując nadążyć za idącym zamaszyście przełożonym. Za nimi niosło się natarczywe wołanie droida protokolarnego: „Ależ, sir! Co z przymiarką?”, które ucichło, gdy drzwi się zamknęły.
Baza, która na początku była jedynie zatłoczonym garnizonem rozmieszczonym na księżycu przez gwiezdny niszczyciel typu Victory, rozrastała się teraz we wszystkich kierunkach, gdyż co rusz dołączano do niej prefabrykowane moduły dostarczane z zewnątrz bądź montowane na miejscu. Centrum obiektu stanowiła plątanina korytarzy łączących jeden moduł z kolejnym. Ich sufity nikły za rzędami świateł, przewodami wentylacyjnymi, instalacjami przeciwpożarowymi i kłębami wijących się drutów. Wszędzie widać było ślady improwizacji, ale Tarkin sprawował tu niepodzielną władzę, dzięki czemu dobrze ogrzewane korytarze oraz ściany lśniły czystością, a rury i przewody były drobiazgowo zorganizowane oraz oznaczone. Przeciążone czyszczarki filtrowały odzyskiwane powietrze i usuwały z niego zapach ozonu. W korytarzach panował ścisk – wędrowały tędy nie tylko grupy specjalistów oraz młodszych oficerów, ale także dziesiątki najrozmaitszych droidów, które ćwierkały, świergotały i brzęczały do siebie. Dzięki optycznym sensorom szacowały prędkość marszu Tarkina i w ostatniej chwili usuwały mu się z drogi na gąsienicach, kołach, poduszkach magnetycznych bądź niezgrabnych metalowych nogach. Wycie alarmu w odległych głośnikach oraz powtarzające się bezustannie komunikaty wzywające personel na stanowiska sprawiały, że człowiek z trudem słyszał własne myśli, ale Tarkin wysłuchiwał kolejnych raportów przez słuchawkę w uchu i komunikował się z centrum dowodzenia za pośrednictwem miniaturowego mikrofonu przytwierdzonego do jego krtani. Droga wypadała przez moduł zwieńczony kopułą, gdzie Tarkin uświadomił sobie, że burza przybrała na sile i atakowała bazę ze skrajną furią. Kamienie grzechotały o okna i głównodowodzący wepchnął słuchawkę głębiej do ucha. Po kilku krokach opuścił kopułę i znów zagłębił się w korytarze, którymi płynęły fale ludzi i droidów. Parł przed siebie, drzwi błyskawicznie otwierały się przed nim, a na każdym skrzyżowaniu dołączali do niego kolejni podwładni – starsi oficerowie, żołnierze floty, łącznościowcy, w większości umundurowani, co do jednego pochodzący z rasy ludzkiej – i gdy wpadł do centrum dowodzenia z rozwianymi połami płaszcza, wyglądało to, jakby prowadził paradę. Na jego życzenie prostokątne pomieszczenie zorganizowano na podobieństwo mostka gwiezdnego niszczyciela typu Imperial. Członkowie personelu przypadli do swoich stanowisk, ignorując kolegów, którzy podrywali się, by zasalutować przełożonemu. Tarkin gestem odesłał ich do pracy, a sam stanął na podwyższeniu w centrum pomieszczenia, skąd widział holowyświetlacze, ekrany sensorów oraz urządzenia sprawdzające tożsamość. Komendant bazy Cassel, ciemnowłosy, barczysty mężczyzna, nachylał się nad głównym stołem holoprojektora, nad którym migotały ziarniste kształty gwiezdnych myśliwców ostrzeliwujących migoczącą powierzchnię Ramparta. Baterie stacji niestrudzenie ostrzeliwały je zielonymi wiązkami energii laserowej. Kolejna holorelacja, jeszcze mniej wyraźna od poprzedniej, pokazywała insektoidalnych mieszkańców Geonosis, którzy usiłowali się schronić w którymś z hangarów bojowych. Z umieszczonych na ścianach głośników dobywał się zniekształcony głos:
– Tarcze mają zaledwie czterdzieści procent mocy… nasza transmisja jest zakłóc… straciliśmy kontakt z Brentaalem. Prosimy o jak najszybsze… Powtarzam, prosimy o jak najszybsze przysłanie posiłków.
Tarkin zmarszczył brwi ze sceptycyzmem.
– Atak z zaskoczenia? Niemożliwe.
– Rampart zameldował, że napastnik przekazał ważny kod HoloNetu pozwalający na wejście do systemu – rzekł Cassel.
– Rampart, czy jesteście w stanie podsłuchać pilotów tych myśliwców?
– Niestety nie, sir – odpowiedź dobiegła po dłuższej chwili. – Zakłócają nasze sygnały.
Cassel zerknął przez ramię na Tarkina. Wyglądało na to, że chce odejść od stołu, ale przełożony nakazał mu pozostać na miejscu.
– Czy możecie poprawić jakość przekazu? – spytał specjalistę obsługującego holoprojektor.
– Przykro mi, sir – odparł tamten. – To może tylko pogorszyć sprawę. Transmisja jest najwyraźniej zakłócana po ich stronie. Nie udało mi się ustalić, czy na Ramparcie podjęto jakieś kroki zaradcze.
Tarkin rozejrzał się po centrum dowodzenia.
– A po naszej stronie?
– Stacja przekaźników HoloNetu jest w idealnym stanie – odezwał się oficer zajmujący się komunikacją.
– Z tym że pada, sir – odezwał się inny technik, wywołując życzliwe uśmiechy wśród swoich kolegów.
Nawet Tarkin uśmiechnął się przelotnie.
– Z kim rozmawiamy? – spytał Cassela.
– Z jakimś porucznikiem Thonem – rzekł komendant. – Służy w bazie od zaledwie trzech miesięcy, ale przestrzega protokołu i nadaje na głównym zakodowanym kanale.
Tarkin zacisnął dłonie za plecami i spojrzał na technika sprawdzającego tożsamość.
– Czy mamy w bazie danych zdjęcie porucznika Thona? – spytał.
– Wywołuję na ekran, sir – odparł podwładny, który poruszył joystickiem i wskazał jeden z obrazów.
Tarkin przeniósł wzrok na ekran, na którym pokazało się zdjęcie człowieka z włosami w kolorze piasku i wydatnymi uszami. Głos porucznika Thona zdradzał, że brakuje mu doświadczenia, a jego wygląd potwierdzał to wrażenie.
„Pewnie dopiero co wyszedł z którejś akademii” – pomyślał Tarkin.
Zszedł z platformy i zbliżył się do stołu holoprojektora, by przyjrzeć się z bliska gwiezdnym myśliwcom. Przez niewyraźny, zacinający się hologram sunęły z góry na dół kolejne zakłócenia. Pole siłowe Ramparta pochłaniało większość energii wrogich pocisków, ale należało się spodziewać, że któryś się przebije i w dokach stacji przeładunkowej pojawią się białe eksplozje.
– To Tikiary oraz Headhuntery – rzekł zaskoczony Tarkin.
– Zmodyfikowane – dodał Cassel. – Wyposażone w podstawowy napęd, ale lepiej uzbrojone.
Tarkin zmrużył oczy, wpatrując się w holoprojekcję.
– Na ich kadłubach widać jakieś znaki – stwierdził i odwrócił się do technika uwierzytelniającego. – Sprawdźcie je w naszej bazie danych. Może uda się ustalić, z kim mamy do czynienia. – Potem zwrócił się do Cassela: – Czy myśliwce przybyły same, czy może oddzieliły się od jakiegoś większego okrętu?
– Zostały dostarczone – odparł komendant.
– Czy ten Thon przesłał holorelację albo chociaż współrzędne tego okrętu?
– Mamy holorelację, sir – rzekł ktoś. – Ale ledwie rzuciliśmy na nią okiem.
– Uruchomcie ją raz jeszcze.
Nad innym stołem projektora pojawił się rozmazany błękitnawy kształt statku matki z ogonem w kształcie wachlarza oraz kulistym modułem sterowniczym na środku kadłuba. Opadający w dół zakrzywiony dziób oraz gładki kadłub nadawały jednostce wygląd potwora z głębin morskich. Tarkin okrążył stół, wpatrując się w hologram.
– Co to jest? – spytał.
– Pewnie wyżebrany bądź pożyczony – zameldował ktoś. – Przypuszczalnie powstał w erze separatystów. Znajdująca się w środku kula przypomina jeden z owych starych komputerów kontrolujących droidy stosowanych przez Federację Handlową, a cała część dziobowa może pochodzić z niszczyciela Gildii Kupieckiej. Skierowana do przodu wieża sensorów. Sygnał identyfikacyjny sugeruje krążownik typu Providence, niszczyciel typu Recusant bądź fregatę typu Munificent.
– Piraci? – zaryzykował Cassel. – Korsarze?
– Czy przedstawili jakieś żądania? – spytał Tarkin.
– Jak dotąd nie – odparł po chwili komendant. – Może to buntownicy?
– W naszych bazach danych nie ma symboli z tych myśliwców, sir – odezwał się ktoś.
Tarkin dotknął podbródka, ale nie powiedział ani słowa. Nadal obchodził hologram, gdy nagle jego uwagę przyciągnęły falujące zakłócenia w jego dolnej lewej części.
– Co to było? – spytał, prostując się. – Tu, w dolnej… O, znowu!
Zaczął liczyć w myślach. Gdy doliczył do dziesięciu, przyjrzał się uważnie tej samej części hologramu.
– Pojawiło się ponownie – rzekł i odwrócił się w kierunku specjalisty. – Proszę odtworzyć nagranie o połowę wolniej. – Nie spuszczał wzroku z dolnej lewej części transmisji, znów odliczając w myślach. – Teraz! – rzekł na moment przed falą zakłóceń. – I znów!
Ludzie zwracali się ku niemu.
– Zakłócenia towarzyszące kodowaniu? – podsunął ktoś.
– Efekt jonizacji! – rzekł ktoś inny.
Tarkin uniósł rękę, by przerwać spekulacje.
– Panie i panowie, to nie zabawa w zgadywanki.
– Bez wątpienia mamy do czynienia z cyklicznymi zakłóceniami – oznajmił Cassel. – To z pewnością coś oznacza.
Tarkin przyglądał się holorelacji w milczeniu, a potem podszedł do stanowiska techników zajmujących się komunikacją.
– Rozkażcie porucznikowi Thonowi, by się pokazał – powiedział do technika.
– Co takiego, sir?
– Każ mu wycelować kamerę w siebie.
Technik przekazał polecenie.
– Baza, nigdy dotąd nie proszono mnie o nic takiego, ale jeśli ma to przyspieszyć odsiecz, z przyjemnością spełnię rozkaz.
Chwilę później na oczach wszystkich nad stołem pojawiło się trójwymiarowe wyobrażenie porucznika Thona.
– Identyfikacja zakończona powodzeniem – zameldował któryś z techników.
Tarkin pokiwał głową i nachylił się nad mikrofonem.
– Trzymajcie się, Rampart. Posiłki w drodze.
Nie spuszczał wzroku z holotransmisji i znów zaczął odliczać, gdy obraz znikł tuż przed kolejną falą zakłóceń.
– Co się stało? – spytał Cassel.
– Pracujemy nad tym – odezwał się technik.
Tarkin zerknął przez prawe ramię, powstrzymując uśmieszek.
– Czy spróbowaliśmy otworzyć wolny od zakłóceń kanał transmisyjny do Rampartu? – spytał.
– Próbowaliśmy, sir – odpowiedział technik komunikacyjny – ale nie udało nam się przeniknąć przez ich zakłócenia.
Tarkin podszedł do stanowiska komunikacyjnego.
– Jakie okręty mamy do dyspozycji?
– Lądowisko jest niemalże puste, sir. – Specjalistka nie odrywała oczu od panelu. – Mamy „Salliche”, „Fremond” oraz „Electrum”.
Tarkin zastanowił się. „Core Envoy”, należący do bazy gwiezdny niszczyciel typu Imperial, wraz z wieloma innymi jednostkami eskortował konwoje z zaopatrzeniem na Geonosis. Na miejscu pozostała jedynie fregata i holownik, oba czekające na stacjonarnych orbitach, oraz najbardziej oczywisty wybór – „Electrum”, gwiezdny niszczyciel typu Venator, wypożyczony z doków na Ryloth.
– Wywołaj kapitana Burque’a – powiedział po chwili.
– Mam już z nim połączenie – rzekł któryś z techników.
Ze stanowiska holoprojektora wyrosła projekcja postaci kapitana w skali jeden do czterech. Był to wysoki, chudy mężczyzna z krótko przyciętą brodą okalającą mocną szczękę.
– Gubernatorze Tarkin – rzekł, salutując.
– Czy jest pan świadom tego, co się dzieje na stacji Rampart, kapitanie?
– Tak, sir. „Electrum” jest gotowy do skoku w każdej chwili. Czekamy na pański rozkaz.
Tarkin pokiwał głową.
– Proszę zachować te koordynaty hiperprzestrzenne, kapitanie, ale najpierw chcę, byście wykonali mikroskok na skraj tego systemu. Rozumie pan?
Burque zmarszczył brwi, nieco zmieszany, ale odparł:
– Zrozumiano, gubernatorze.
– Proszę tam czekać na kolejne rozkazy.
– Mam zamaskować okręt czy czekać na widoku, sir?
– Myślę, że nie będzie to miało wielkiego znaczenia, kapitanie, ale byłoby lepiej, gdyby znalazł pan coś, za czym można się schować.
– Proszę wybaczyć pytanie, sir, ale czy spodziewamy się kłopotów?
– Nieustannie, kapitanie – odparł Tarkin z powagą.
Hologram znikł i w centrum dowodzenia zapadła osobliwa, niesamowita cisza, przerywana jedynie odgłosami wydawanymi przez sensory i skanery. Któryś z techników zameldował też, że „Electrum” wyruszył. Milczenie przeciągało się, aż przerwał je raport obsługi stanowiska szacowania zagrożenia. Wszyscy spojrzeli na pochylonego nad ekranem technika, który meldował z niepokojem:
– Sir, sensory rejestrują nieprawidłowe odczyty oraz promieniowanie Cronau w strefie czerwonej…
– Zaburzenia rufowe! – przerwał mu inny. – Wykryliśmy ślad w hiperprzestrzeni! Spory obiekt! Dziewięćset dwadzieścia metrów długości, uzbrojony w dwanaście dział turbolaserowych, dziesięć kierunkowych jonowych i sześć wyrzutni torped protonowych. Zawraca po naszej stronie planety. Dystans: dwieście tysięcy kilometrów i zmniejsza się.
Technik wypuścił powietrze.
– Dobrze, że ukrył pan „Electrum”, sir! Nic by już z niego nie zostało!
Podoficer przy sąsiednim stanowisku dodał:
– Przekazuję procedury otwarcia ognia bateriom naziemnym.
– Identyfikacja potwierdza, że mamy do czynienia z tym samym okrętem, który zaatakował Rampart – rzekł jeszcze jeden. – Wykonał skok, sir?
– O ile w ogóle tam był – odezwał się Tarkin, głównie do siebie.
– Sir?
Gubernator zrzucił płaszcz, który zsunął się na podłogę, i podszedł do holoprojektora.
– Przyjrzyjmy mu się.
Jeśli nie był to ten sam okręt, który niby zaatakował Rampart, z pewnością mieli do czynienia z jednostką bliźniaczą.
– Sir, liczne mniejsze jednostki oddzielają się od nowo przybyłego okrętu! – Technik przerwał meldunek, by się upewnić, że dobrze zinterpretował odczyt. – Sir, to myśliwce bezzałogowe! Tri-fightery, droidy sępy, cała menażeria separatystów.
– Intrygujące – rzekł Tarkin spokojnym głosem. Nadal przyglądał się hologramowi, trzymając dłoń na podbródku. – Komendancie Cassel, proszę ogłosić powszechny alarm i zwiększyć moc pól ochronnych. Przygotowujemy się do obrony.
– Sir, czy to niezapowiedziany test sprawności bojowej? – zapytał ktoś.
– Wygląda raczej na to, że do jakiejś bandy separatystów nie dotarło, że przegrali wojnę – rzekł ktoś inny.
„Być może to wyjaśnienie ma sens” – pomyślał Tarkin.
Siły Imperium zniszczyły bądź zajęły większość statków matek będących w posiadaniu Konfederacji Niezależnych Systemów. Droidów myśliwców nie widziano od lat, ale upłynęło jeszcze więcej czasu od chwili, gdy Tarkin po raz ostatni widział holonetowy fortel tak wielkiego kalibru. Odsunął się od stołu.
– Przeskanujcie okręt pod kątem oznak życia. Chcę wiedzieć, czy tą jednostką kieruje komputer, czy może istota inteligentna.
Spojrzał na technik zajmującą się komunikacją.
– Czy przyszła jakaś wiadomość bocznym kanałem z Ramparta?
– Nadal ani słowa, sir.
– Wykryto trzydzieści form życia, sir – oznajmił ktoś po drugiej stronie pomieszczenia. – Okrętem kierują czyjeś rozkazy.
– Sir, myśliwce bezzałogowe zbliżają się do pola siłowego – ostrzegł podoficer na stanowisku szacowania zagrożenia.
– Proszę przekazać załogom baterii, by ignorowały procedury i otwierały ogień wedle własnego uznania – rozkazał Tarkin i odwrócił się w stronę projektora.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by się zorientować, że baza znalazła się w tej samej sytuacji, w której zaledwie chwilę temu był Rampart, z tym że tym razem wrogie okręty były prawdziwe.
– Przekażcie kapitanowi Burque’owi, by wracał do domu.
– Tri-fightery rozdzielają się i przystępują do ataku!
Odgłosy odległych eksplozji i głuchych wystrzałów baterii naziemnych przeniknęły do wnętrza centrum dowodzenia. Pomieszczenie zadrżało, a z plątaniny rur i kabli nad głowami personelu posypały się pyłki kurzu. Oświetlenie zamigotało. Tarkin śledził przekaz z kamer naziemnych. Droidy myśliwce były niezwykle zwinne, ale nie stanowiło to problemu dla potężnych dział bazy. Niebo nad księżycem, przed momentem szarpane burzą, rozjaśniły pierwsze migotliwe rozbłyski i kuliste eksplozje. Artyleria naziemna niszczyła jednego napastnika po drugim. Kilku zdołało umknąć poza skraj półkolistego pola ochronnego bazy, ale i tam zostali unicestwieni. Ich płonące wraki uderzały o ziemię.
– Zawracają! Ściga je ogień dział laserowych!
– A statek matka? – spytał Tarkin.
– Również zawrócił i przyspiesza. Odległość trzysta tysięcy kilometrów i zwiększa się. Nie otworzył ognia.
– Sir, „Electrum” wychodzi z nadprzestrzeni!
Tarkin uśmiechnął się lekko.
– Proszę przekazać kapitanowi Burque’owi, że na pilotów jego myśliwców TIE czeka tłusty kąsek.
– Przekaz od kapitana Burque’a!
Tarkin podszedł do stanowiska komunikacyjnego, gdzie nad projektorem znów pojawiła się sylwetka kapitana.
– Mam nadzieję, że to są te problemy, których się pan spodziewał, gubernatorze.
– Tak naprawdę, kapitanie, większość z nich była raczej nieoczekiwana. Mam więc nadzieję, że dołoży pan wszelkich starań i przejmie ów okręt, zamiast go niszczyć. Bez wątpienia przesłuchanie załogi sporo nam da.
– Postaram się okazać jak największą delikatność, gubernatorze.
Tarkin zerknął na stół holoprojektora i ujrzał eskadry nowoczesnych myśliwców TIE o kulistych kokpitach, startujących z górnych luków gwiezdnego niszczyciela przypominającego grot strzały.
– Sir, mam przekaz od komendanta Jae, dowódcy stacji Rampart. Tylko fonia!
Tarkin gestem dał znać, by przełączono przekaz.
– Gubernatorze Tarkin, czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – odezwał się Jae.
Tarkin podszedł bliżej do głównych głośników centrum dowodzenia.
– Jak się miewa twoja stacja przeładunkowa, Lin? – spytał.
– Już lepiej – rzekł Jae. – HoloNet siadł nam na moment, ale już działa. Wysłałem oddział techników, by ustalić, co się stało. Ma pan moje słowo, gubernatorze, że awaria nie wpłynie na terminy dostaw…
– Nie sądzę, by pańscy technicy znaleźli jakiekolwiek ślady awarii – rzekł Tarkin.
– A co się dzieje na pańskim księżycu, gubernatorze? – spytał Jae, nie komentując wypowiedzi przełożonego.
– W rzeczy samej odpieramy właśnie atak.
– Co takiego? – spytał Jae ze szczerym zdumieniem.
– Wyjaśnię wszystko w swoim czasie, Lin. Na razie mamy ręce pełne roboty.
W trakcie rozmowy Tarkin był zwrócony do stołu holoprojektora, przez co przegapił wydarzenie, które wywołało głośne jęki wielu członków zespołu. Gdy się odwrócił, zauważył, że obcy statek kosmiczny znikł.
– Skoczył w nadprzestrzeń, zanim „Electrum” podszedł na odległość strzału – rzekł Cassel.
Tarkin wykrzywił usta, rozczarowany. Po zniknięciu statku matki ocalałe droidy myśliwce zaczęły dziko wirować, przez co stały się jeszcze łatwiejszym łupem dla myśliwców TIE o pionowych skrzydłach. W oddali pojawiły się kolejne kuliste eksplozje.
– Zbierzcie wszystkie wraki, które przedstawiają jakąś wartość – rzekł Tarkin do Burque’a. – Potem prześlijcie je na dół, byśmy mogli je zbadać. Złapcie też kilka nietkniętych droidów, ale uważajcie. Chociaż wydają się nieaktywne, mogą mieć zamontowane układy samozniszczenia.
Burque potwierdził rozkaz i hologram znikł. Tarkin spojrzał na Cassela.
– Proszę zabezpieczyć stanowiska bojowe i odwołać alarm, a potem zebrać zespół dochodzeniowy, by zbadał droidy. Nie sądzę, byśmy wiele się dowiedzieli, ale być może uda nam się ustalić, skąd pochodzą.
Myślał przez moment, a potem dodał:
– Proszę przygotować raport do kwatery głównej na Coruscant i przesłać go do mnie, bym mógł dodać własne spostrzeżenia.
– Oczywiście – rzekł Cassel.
Któryś z techników podał Tarkinowi płaszcz. Gubernator ruszył w stronę drzwi, gdy usłyszał za sobą głos:
– Sir, czy mogę zadać pytanie?
Tarkin odwrócił się.
– Słucham.
– Skąd pan wiedział, sir?
– O co pani pyta, pani kapral?
Młoda brązowowłosa technik przygryzła wargę.
– No, że holotransmisja ze stacji Rampart jest fałszywa.
Tarkin otaksował ją wzrokiem.
– Może pani zaproponuje własne wyjaśnienie?
– Zauważył pan prawidłowość w zakłóceniach, która podsunęła panu podejrzenie, że ktoś w jakiś sposób wprowadził fałszywą transmisję do miejscowego obiegu HoloNetu.
Tarkin uśmiechnął się lekko.
– Sami nauczcie się wykrywać takie rzeczy. Mam na myśli wszystkich was. Niewykluczone, że fortele to dopiero pierwsza broń w arsenale naszych nieznanych przeciwników.