Star Wars Wielka Republika. Fatalna misja - ebook
Star Wars Wielka Republika. Fatalna misja - ebook
Na długo przed wojnami klonów, przed Imperium i Najwyższym Porządkiem Jedi oświetlali galaktyce drogę w złotej erze ustroju znanego jako Wielka Republika.
Jedi sądzą, że udało im się pokonać straszliwych najeźdźców zwanych Nihilami. Przywódcę piratów zmuszono do odwrotu, a ich szeregi zostały przetrzebione. Rycerka Jedi Vernestra Rwoh liczy na to, że dzięki temu w końcu będzie mogła poświęcić więcej czasu na szkolenie swojego padawana Imriego Cantarosa… jednak jej nadzieje wkrótce niweczą doniesienia na temat ataku Nihilów na Port Haileap. Okazuje się, że bezwzględni grabieżcy nie tylko napadli na pokojową placówkę – porwali również Avon Starros, przyjaciółkę Vernestry i Imriego. Dwójka Jedi udaje się na Haileap, aby ustalić, dokąd zabrali ją kosmiczni łupieżcy. Tymczasem spryt i talenty samej Avon zostają wystawione na próbę, gdy dziewczynka walczy o przetrwanie pośród Nihilów, odkrywając jednocześnie ich niecne plany. Czy Vernestra i jej padawan zdołają ją odnaleźć i ocalić, zanim dojdzie do katastrofy?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8315-113-7 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział
PIERWSZY
Avon Starros nie miała w zwyczaju podskakiwać. Radosne brykanie z ekscytacji czy podrygiwanie z uciechy nie wypadało komuś takiemu jak jedyna córka senator Ghirry Starros i jednocześnie najmłodsza członkini prześwietnego klanu Starros z Hosnian Prime. Była przecież szanowaną naukowczynią!
Mimo to Avon złapała się na tym, że podskakuje, idąc korytarzem u boku swojej mentorki, profesor Glenny Kip, w stronę laboratorium w Porcie Haileap.
– Naprawdę? – dopytywała, nie posiadając się z radości. – To już dziś? Czy naprawdę będę mogła dzisiaj wreszcie spróbować zsyntetyzować kryształ Starros?
Placówka w zasadzie była niewiele większa od przystani, do której zawijały statki w drodze do najodleglejszych krańców galaktyki i z powrotem, choć mieściło się tu również laboratorium profesor Kip, słynnej badaczki.
– Tak, właśnie dziś – potwierdziła profesor Kip, a jej zieloną, poprzecinaną srebrzystymi liniami twarz rozświetlił uśmiech. – Możesz przygotować próbki. Zabierzemy się za to po lunchu.
– Tak! – wykrzyknęła Avon. – Dziękuję, profesor Kip! Zaraz wszystko przygotuję… I do zobaczenia później!
Pośpieszyła korytarzem do laboratorium. Po wielu miesiącach spędzonych na zgłębianiu podstawowej struktury cząsteczek kryształów kyber, badaniu atomów, testowaniu refrakcji energetycznej i tym podobnych, Avon właśnie miała zrobić to, o czym marzyła od chwili, gdy ukradła padawanowi Imriemu Cantarosowi jego uszkodzony miecz świetlny: stworzyć replikę kryształu kyber.
Konstrukcja samego miecza wydawała się stosunkowo prosta i Avon zadawała sobie pytanie, czy kryształy kyber można wykorzystać także inaczej. Miecz świetlny raczej by się jej nie przydał – była w końcu badaczką, a nie Jedi – miło byłoby jednak odkryć jakiś sposób na zastosowanie skupiających właściwości kyberu do ujarzmiania i wykorzystania energii otaczającej ich przestrzeni.
Czy skoro na wyciągnięcie ręki było tak wiele zbłąkanego promieniowania, można jakoś… skopiować strukturę kryształu, żeby przekierować tę energię i użyć jej do zasilania całych planet?
Avon przypuszczała, że tak, nawet jeśli wcześniej to nie przyszło do głowy nikomu innemu.
Minęły miesiące, zanim zdołała przekonać swoją mentorkę, że projekt taki jak symulowany kryształ kyber mógł być przydatny i zasługiwał na uwagę, a chociaż profesor Kip próbowała zachęcić Avon, żeby zamiast tego skupiła się raczej na naukach przyrodniczych (na przykład projekcie zwiększania wydajności upraw, którym się w tej chwili zajmowała), dziewczynki w gruncie rzeczy nic nie obchodziły kwestie przyśpieszania wzrostu roślin ani nakłanianie zwierząt, aby szybciej się rozmnażały. Chciała zrozumieć energię… oraz poznać inne – lub skuteczniejsze od istniejących – sposoby na wykorzystanie takich substancji jak tibanna albo nawet zastępowanie ich czymś zupełnie innym. W końcu wciąż bezustannie eksplorowano nowe zakątki galaktyki, więc aby dostarczać zapasy na pogranicze, będą potrzebne coraz większe ilości paliwa, czyż nie? Avon zdawała sobie z tego sprawę, bo jej matka z zapamiętaniem rozprawiała o tym podczas ich cotygodniowych rozmów.
I tak oto, po wielu miesiącach kreślenia diagramów struktury kryształu, spisywania notatek i gromadzenia wszystkich dostępnych informacji na temat kyberów (większość pochodziła ze Świątyni Jedi na Coruscant i Avon pozyskała je z pomocą profesor Kip), młoda naukowczyni wreszcie była gotowa przetestować swoją teorię w praktyce.
Profesor Kip miała wrócić dopiero za godzinę. Kiedy Avon dotarła do laboratorium, bardzo szybko przygotowała je do przeprowadzenia eksperymentu. Kyber spoczywał już bezpiecznie w specjalnym uchwycie, a powielacz Lonnigana został odpowiednio wyregulowany i ustawiony. Brakowało tylko profesor Kip. Avon hasała więc w kółko po laboratorium, czekając na powrót mentorki (hasanie nie było dokładnie tym samym, co podskakiwanie, nawet jeśli bardzo je przypominało).
Avon jeszcze raz sprawdziła godzinę. Zaburczało jej w brzuchu i zaczęła się zastanawiać nad wyprawą do obwoźnego stoiska z makaronem po coś na ząb…
I właśnie wtedy rozległy się odgłosy eksplozji.
Dziewczynka podbiegła do drzwi laboratorium i otworzyła je na oścież, rozglądając się po korytarzach kompleksu Portu Haileap. Zamieszkiwali go Jedi i stacjonujący tutaj urzędnicy Republiki; było też kilka pokoi dla osób z zewnątrz, goszczących tu przelotem. Nigdzie jednak nie widziała nic, co mogłoby wskazywać na źródło hałasu, który dobiegał jej uszu.
Odgłos blasterowego ognia i eksplozji z każdą chwilą przybierał na sile, a w tle dało się słyszeć okrzyki i przekleństwa. W stronę laboratorium biegła młoda Togrutanka; jej mięsiste, pasiaste głowoogony powiewały w ślad za nią, gdy zdyszana pędziła wprost na Avon.
– Talia! – zawołała młoda badaczka. – Co się dzieje?
Talia również była uczennicą profesor Kip, chociaż interesowała się raczej roślinami i naukami przyrodniczymi, które Glenna Kip przedkładała nad wszystkie inne dziedziny.
– To Nihilowie! – jęknęła Togrutanka. – Zaatakowali Port Haileap!
– Jesteś pewna? – spytała Avon, czując, jak w jej żołądku formuje się lodowata kula strachu. Nihilowie rzekomo zostali pokonani… Jedi i Republika wykurzyli ich podobno z każdej nory w galaktyce, w której ci się ukryli, i przepędzili na cztery wiatry! A jednak… to najwyraźniej nie do końca się powiodło, skoro ktoś właśnie bez dwóch zdań napadł na Port Haileap.
– Widziałam, kiedy przyleciały te statki, Błyskawice! – mówiła Talia. – Wyglądały wypisz wymaluj jak statki Nihilów!
Avon gestem dała jej znak, żeby weszła do laboratorium.
– Chodź! Ukryjemy się tu – powiedziała nagląco.
– T… tutaj? – zawahała się Talia, zatrzymując się ślizgiem tuż przed drzwiami pomieszczenia. – Znajdą nas!
– Bzdura. Schowamy się w którejś z szafek ze sprzętem.
Weszły do laboratorium, blokując za sobą drzwi. Na tylnej ścianie sali znajdywał się szereg szafek, wykorzystywanych do magazynowania rozlicznych przedmiotów niezbędnych w laboratorium; Avon wskazała na tę daleko po lewej.
– Ukryj się między fartuchami. Ja wcisnę się do schowka na droidy. Jay-Six pomaga właśnie mistrzyni Boffrey, więc jest pusty…
Talia pokiwała głową i pomknęła do wskazanego miejsca. Avon biegła tuż za nią… Nagle jednak uświadomiła sobie, że zapomniała swojego kryształu kyber, wciąż przymocowanego do płytki analitycznej maszyny.
Chyba nie powinna go zostawiać na pastwę Nihilów, prawda?
Gdy zmierzała w stronę urządzenia, dobiegające z korytarza odgłosy walki przybierały na sile. Od ścian odbijały się gromkim echem triumfalne okrzyki i wrzaski, a ciężkie kroki dudniły o podłogę, z każdą sekundą coraz głośniejsze. Musiała się pośpieszyć.
Dotarła do maszyny i złapała kryształ… w tej samej chwili, w której drzwi do laboratorium otworzyły się z hukiem, więc Avon schowała się za stołem do badań. W drzwiach stał mężczyzna o bladej twarzy, którą – podobnie jak całe ciało – pokrywały linie wymalowane niebieską farbą.
– Och, witaj, maleńka! – wychrypiał głosem stłumionym przez maskę częściowo przesłaniającą jego oblicze. Za nim kłębił się fioletowy dym – mgła bojowa, jak nazywali Nihilowie trujący gaz, który wprawiał w dezorientację i oddziaływał toksycznie na większość istot żywych w galaktyce. Maska, wyposażona w specjalny filtr, chroniła mężczyznę przed działaniem szkodliwej substancji, Avon jednak nie była przygotowana na spotkanie z nią.
Ściskając w dłoni kryształ kyber, rozejrzała się desperacko w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby wykorzystać… Mężczyzna blokował jej jedyną drogę ucieczki, ale w laboratorium było mnóstwo rzeczy, które mogły się okazać bardzo przydatne. Musiała tylko opracować sensowny plan ataku.
Niestety, intruz nie dał jej na to cienia szansy. Wycelował w nią blaster i strzelił. Wiązka ogłuszająca trafiła Avon w sam środek piersi, odrzucając dziewczynkę w tył i ścinając z nóg.
– Dobranoc! – rzucił śpiewnym, szyderczym tonem Nihil i wszystko wokół spowił mrok.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział
DRUGI
Vernestra Rwoh, rycerka Jedi, mistrzyni padawana Imriego Cantarosa, rozpaczliwie potrzebowała drzemki.
– Proszę, Vern! Jeszcze tylko jeden raz! Chyba wreszcie zaczynam łapać, w czym rzecz! – zawołał Imri z głębi kanionu. Właśnie wisiał w powietrzu po tym, jak nie udał mu się ostatni skok. Utrzymująca go Mocą nad ziemią Vernestra postawiła go bardzo ostrożnie tuż obok siebie. To był już trzydziesty trzeci raz, gdy musiała chwycić Imriego. Padała z nóg.
Odkąd został jej padawanem po katastrofie „Mocnego Skrzydła”, brakowało im okazji do przeprowadzania kontrolowanych ćwiczeń w terenie. Walka z Drengirami, a potem konieczność stawienia czoła Nihilom i podróż na Coruscant, aby pomóc mistrzowi Stellanowi, sprawiły, że praktycznie nie mieli czasu, by skupić się na doskonaleniu podstaw. Teraz jednak przywódczynię Nihilów, tajemnicze Oko, zmuszono do ucieczki, zaś Republika i Jedi w końcu przywrócili bezpieczeństwo na pograniczu i szlakach nadprzestrzennych.
Vernestra uznała, że nadeszła pora, aby Imri otrzymał nieco więcej formalnych wskazówek dotyczących szkolenia. Udali się zatem na planetę Kirima, aby mógł poćwiczyć kilka różnych technik, takich jak pokonywanie skokiem długich dystansów czy skakanie z dużej wysokości. Vernestra sądziła, że to świetne miejsce, aby potrenować nowo nabyte umiejętności.
Imri jak zwykle tryskał entuzjazmem, ale używanie Mocy do dokonywania wielkich czynów czy demonstracji siły słabo mu wychodziło. Doskonale radził sobie z tworzeniem więzi i korzystaniem z Mocy, aby koić wzburzone emocje – a tym właśnie początkowo się martwiła, teraz jednak już rozumiała, że on po prostu interpretuje w ten sposób wolę Mocy. Praca z młodszym Imrim, była równie cennym doświadczeniem dla niej, jak dla niego. Została pasowana na rycerkę Jedi jako piętnastolatka – znacznie wcześniej niż większość rycerzy – i teraz, mając lat niemal osiemnaście, zdała sobie sprawę z tego, że dzięki padawanowi nauczyła się znacznie więcej niż w ciągu całego swojego życia w zakonie. Wiedziała, że powinna być chłopcu za to wdzięczna.
Jednak teraz była już naprawdę, ale to naprawdę zmęczona łapaniem go co chwila i odstawianiem na ziemię, żeby nie skręcił sobie karku, spadając na łeb na szyję z dużej wysokości.
– Odnoszę wrażenie, że mistrz Sskeer ma inną niż ja koncepcję, jak najlepiej wyszkolić padawana – powiedziała z westchnieniem, ponownie omiatając wzrokiem rozciągający się przed nimi kanion. To właśnie mistrz Sskeer podpowiedział jej to miejsce, a jego była padawanka Keeve roześmiała się, gdy Vernestra zapytała ją o doświadczenia z treningu pod jego okiem na Kirimie.
„Och, to z pewnością będą dla Imriego niezapomniane chwile, możesz mi wierzyć na słowo!” – zapewniła ją z szerokim uśmiechem. Vernestra odniosła wrażenie, że nie miała na myśli nic przyjemnego, ale Imri najwyraźniej mimo wszystko świetnie się bawił.
– W porządku, jeszcze raz. Ale potem musimy w końcu coś przekąsić – zaznaczyła Vernestra, czując nieznośne ssanie w żołądku. – Gotów?
Imri wyprostował ramiona i przykucnął.
– Gotów!
Ruszyła w jego stronę. Odbijając się od ziemi, posiłkowała się Mocą, więc każdy krok niósł ją na imponującą odległość. Wyminęła go, kierując się ku majaczącemu w oddali skrajowi urwiska i ziejącą za nim czeluścią wąwozu… aby w ostatniej chwili wybić się w powietrze. Pozwoliła, aby Moc poderwała ją w górę i poniosła dalej, nadając jej znacznie większy pęd, niż zdołałaby uzyskać o własnych siłach jakakolwiek istota żywa.
Ślizgiem zatrzymała się po przeciwnej stronie, a gdy się odwróciła, spostrzegła, że Imri radośnie szerzy zęby.
– W porządku, teraz twoja kolej! – zawołała, przykładając dłonie do ust, aby mieć pewność, że ją usłyszy.
Chłopiec puścił się biegiem na skraj kanionu, a ona przygotowała się, by go złapać, jeśli znów zajdzie taka potrzeba. Wiedziała, że z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie musiała to zrobić. Ćwiczyli na Kirimie już cały dzień, a mimo to jeszcze nie udało mu się samodzielnie przeskoczyć przez wąwóz.
Gdy ruszył, zdała sobie jednak sprawę, że tym razem da radę – czuła to.
Dotarł do krawędzi urwiska… i skoczył naprzód, młócąc rękami w powietrzu. Oceniając trajektorię i prędkość jego skoku, Vernestra uśmiechnęła się od ucha do ucha. Uda mu się!
Nagle, bez ostrzeżenia, otaczający ją pejzaż Kirimy zniknął, a ona patrzyła na mężczyznę w stroju Nihila, strzelającego do Avon. Dziewczynka upadła na podłogę – znajdowali się w laboratorium, którego Vernestra nigdy wcześniej nie widziała. Na Vernestrę padł cień… i wyciągnęła rękę, aby pomóc przyjacielowi.
– Uch!
Imri uderzył w nią z impetem i oboje runęli na ziemię, przetaczając się po pylistym podłożu w tył. Rycerka jęknęła, a jej padawan zaczął się niezgrabnie podnosić.
– Vern! – zawołał. – Nic ci się nie stało? Widziałaś to? Udało mi się! Udało! – Podskakiwał radośnie, triumfalnie potrząsając pięścią nad głową.
– Ee… tak, udało ci się. Doskonała robota. – Marszcząc czoło, wstała i otrzepała się z pyłu.
– Vern? – bąknął Imri. – Co się stało? Wydajesz się… zaniepokojona.
Zdolność chłopca do odczytywania emocji otaczających go osób była silniejsza niż u większości Jedi i nieoceniona podczas spotkań dyplomatycznych. Nie przytłaczała go, odkąd zaczął regularnie stosować specjalne medytacje. Pomagały mu, kiedy zbyt silnie odczuwał wpływ otoczenia. Vernestra była dumna z tego, że udało mu się znaleźć sposób na kontrolowanie własnych umiejętności, dzięki czemu nie uciekał już przed nimi. Jasne, pomogła mu w tym odrobinę, jednak efekty były głównie zasługą jego ciężkiej pracy. I właśnie tę cechę ceniła w nim najbardziej: jej padawan nigdy się nie poddawał.
Podziwiała go za to – chciałaby być równie dzielna jak on.
– Gdy skoczyłeś… miałam wizję – wyznała.
Otworzył szeroko usta.
– Tutaj…? Ale przecież miewałaś je tylko w nadprzestrzeni!
– Tak – i właśnie to mnie niepokoi. Zastanawiam się, czy to przypadkiem nie dlatego, że była… bardziej osobista? Zobaczyłam Avon… i chyba groziło jej niebezpieczeństwo.
– Sądzisz, że coś złego wydarzyło się w Porcie Haileap? – spytał. Odległa planeta Haileap była przez jakiś czas ich domem, gdy Vernestra została właśnie pasowana, a Imri uczył się pod okiem mistrza Douglasa Sunvale’a, który zginął później podczas eksplozji „Mocnego Skrzydła”. Chłopiec nadal miał tam kilkoro przyjaciół i było widać, że sama myśl o tym, iż coś złego mogło ich spotkać, silnie nim wstrząsnęła. – Czy to mogli być… Nihilowie?
Pokręciła głową.
– Nie sądzę. To mało prawdopodobne. Ten ktoś w mojej wizji… był ubrany jak Nihil, ale połączone siły Jedi i Republiki skutecznie zadbały o to, by wyeliminować zagrożenie z ich strony. Bardzo możliwe, że to nic takiego. Może po prostu muszę napić się wody.
Twarz Imriego stężała.
– Powinniśmy się skontaktować z Haileapem. Tak na wszelki wypadek.
Wrócili do swojego statku, zaparkowanego zaledwie kilka kilometrów dalej. Przez całą drogę Vernestra usilnie próbowała odsunąć od siebie ponure myśli. Wiedziała, że nic dobrego jej przyjdzie z analizowania mrocznych scenariuszy.
Gdy jednak dotarli na miejsce, spostrzegła, że zaniepokojony wcześniej Imri sprawia teraz wrażenie dosłownie zdruzgotanego.
– Nie dopuść, żeby twoje lęki wzięły nad tobą górę. Zaakceptuj je i pozwól, żeby wniknęły w ciebie, mobilizując cię do działania – poradziła mu z uśmiechem, który – taką miała nadzieję – nie ujawniał, jak bardzo sama się martwi. Czy ten nagły przebłysk był wizją przyszłości, czy może wołaniem o pomoc? W ciągu ostatnich miesięcy znowu zaczęła mieć wizje w nadprzestrzeni – coś, czego nie doświadczyła od czasów, gdy sama była padawanką. Doprowadziły ją i Imriego do Mari San Tekki, nawigatorki nadprzestrzennej, uwięzionej i pilnie strzeżonej przez Nihilów ze względu na talent do obliczania w jakiś cudowny, niepojęty sposób w pełni bezpiecznych szlaków przez nadprzestrzeń – z niebywałą dokładnością i w niesamowitym tempie. Gdy kobieta odeszła, Vernestra przypuszczała, że jej własne wizje ustaną… jednak okazało się, że zamiast zniknąć, najwyraźniej po prostu zmienił się ich charakter. Te nagłe przebłyski były dla niej kompletnie niezrozumiałe, ale zaczęła nagrywać ich opisy za pomocą niewielkiego pręta rejestrującego, który nosiła przy sobie w jednej z sakw u pasa. Być może pewnego dnia pojmie ich znaczenie. Tymczasem zachowywała je dla siebie.
Mimo to… Nie mogła się wyzbyć narastającej frustracji. Czy jej wizja ukazała tarapaty, w jakie znowu wpakowała się Avon?
Wciąż miała przed oczami ogniste błyskawice, smagające powierzchnię pięknej, niebiesko-zielonej planety i słyszała rozpaczliwe okrzyki istot wzywających pomocy. Przeglądała bazy danych w poszukiwaniu zgłoszeń o niedawnych katastrofach na skalę taką jak w jej wizji, ale na nic podobnego nie natrafiła. Co nasunęło jej wniosek, że do tragedii na razie nie doszło – miała się dopiero wydarzyć.
To jednak sprawiało, że martwiła się jeszcze bardziej.
Sądziła, że ich wyprawa na Kirimę pomoże jej oczyścić umysł, ale tak się nie stało – wręcz przeciwnie: opuszczali planetę, a ona była pełna przeczuć znacznie gorszych niż poprzednio. Walka z Nihilami zebrała swoje żniwo, a Vernestra nie mogła opędzić się od myśli, że Imri może mieć rację: niewykluczone, że Haileapowi groziło niebezpieczeństwo.
Wsiedli do małego stateczku o nazwie „Pobożne Życzenie”, który im wypożyczono. Kwatermistrzo Jedi Nubarron z pokładu Latarni Gwiezdny Blask nadal nie wybaczyło jej roztrzaskania nie jednego, a dwóch jego cennych statków, ale zgodziło się przynajmniej udostępniać jej mniejsze skify – gdy obiecała, że to głównie Imri będzie pilotował. Zawarli uczciwy układ: chłopiec był zdolnym pilotem.
Na pokładzie szybko napili się wody, żeby przepłukać drapiące od pyłu gardła, a potem Imri odpalił silniki, podczas gdy ona odtworzyła czekającą na nich wiadomość:
– Rycerko Jedi Vernestro Rwoh, padawanie Imri Cantaros – rozległ się głos i w powietrzu zamajaczyła holograficzna postać Estali Maru, Jedi zawiadującego centrum kontrolnym Latarni Gwiezdny Blask i koordynującego działania wszystkich przebywających na jej pokładzie istot. – Otrzymaliśmy informację od mistrzyni Jorindy o potencjalnym ataku Nihilów na Port Haileap. Są doniesienia o ofiarach… Ponieważ jesteście najbliżej, Latarnia Gwiezdny Blask prosi was o interwencję. Lećcie na Haileapa, oszacujcie straty i złóżcie raport. Czekam na potwierdzenie, że odebraliście moją wiadomość.
Vernestra spełniła jego prośbę i skinęła Imriemu głową.
– Cóż, przynajmniej nie musimy się już kontaktować z Portem Haileap – powiedziała z westchnieniem. – W drogę. Wezmę z plecaka kilka racji żywnościowych i zjemy podczas lotu.
Imri przygryzł wargę, podnosząc statek w powietrze.
– Mam nadzieję, że Avon nic się nie stało…
– Ja również – potwierdziła, choć miała dziwne przeczucie, że jej wizja okaże się prorocza.ROZDZIAŁ TRZECI
Rozdział
TRZECI
Avon obudziła się na pokładzie statku, z nozdrzami wypełnionymi wonią metalu i spalin. Usiadła i przetarła oczy, z ulgą rejestrując fakt, iż nie ma skrępowanych nadgarstków.
Bolała ją głowa i spróbowała przypomnieć sobie ostatnie, co zapamiętała. Laboratorium! W końcu okazja, żeby przeprowadzić symulację z udziałem kryształu kyber Imriego! A potem… gaz bojowy i Nihil stojący w drzwiach.
Wyjątkowo obiecujący dzień… i wszystko w ułamku sekundy runęło w gruzy.
Avon poklepała się po kieszeni spodni i wyczuła pod palcami znajomy kształt. Nadal go miała. Nie odebrali jej kryształu. Nie żeby w tych okolicznościach mogła z nim wiele zdziałać, ale zawsze coś.
Rozejrzała się dookoła. Miała szczęście, że żyła… choć ta myśl napełniła ją dziwną paniką. Nihilowie raczej nie słynęli z tego, że brali jeńców, a jednak była tu, w ładowni ich statku – sądząc po zapachu jagód kava, dolatującym z pobliskiej skrzyni.
– Hej! Ocknęła się! – zawołał ktoś. Ktoś młody, sądząc po głosie, a gdy Avon odwróciła się w tamtą stronę, ujrzała przyglądającego jej się chłopca. Umbaranina, na co wskazywały jego bladoniebieska skóra i ostre rysy twarzy.
– Cześć. Jestem Avon… – przedstawiła się i ugryzła w język, zanim odruchowo dodała swoje nazwisko. Dzieciak nie wyglądał na Nihila, ale… co właściwie robił na pokładzie ich statku, skoro nie należał do ich grona? Nazwisko Starros było w galaktyce znane. Jej matka, Ghirra Starros, pełniła funkcję senatorki Hosnian Prime, co czyniło ją rozpoznawalną postacią. Avon nie sądziła jednak, by ktokolwiek wiedział, że ona była jej córką. Ostatnim razem, gdy została porwana, kazali jej żądać w ich imieniu okupu na holonagraniu, ale tym razem… wyglądało na to, że trafiła tutaj po prostu z garstką innych dzieciaków. A jeśli Nihilowie nie wiedzieli, że jest córką senatorki i nie wzięli jej żywcem, żeby zażądać okupu – co wydawało się logicznym przypuszczeniem, skoro nie była w ładowni sama – w takim razie co tu robiła? Cóż, tę zagadkę należało rozwiązać… a Avon chętnie przeprowadziłaby małe śledztwo. Gdyby miała jakiś wybór, wolałaby w ogóle nie zostać porwana, jednak jej ścisły umysł odsunął tę myśl na bok i przystąpił do analizowania faktów.
– Jestem Krylind – przedstawiła się młoda Kageanka o bladozielonej skórze, długich, czarnych włosach splecionych w dwa upięte na głowie warkocze i różowych oczach z czarnymi tęczówkami.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Avon. Całe ciało miała obolałe, zapewne skutek uboczny działania gazu. A może to był efekt promienia ogłuszającego, którym trafił ją tamten Nihil? Po namyśle uznała jednak działanie gazu za bardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Swego czasu przeczytała sporo artykułów na temat nihilskiej mgły bojowej – głównie dlatego, iż fascynowało ją, w jaki sposób naukę można wykorzystywać do realizacji tak wielu celów, nie zawsze szczytnych.
– Znajdujemy się na pokładzie statku Nihilów. Sprowadzili nas tutaj po tym, jak zatrzymali się w Porcie Haileap. Jestem Liam i pochodzę z Hetzala, a to Petri z Hynestii – powiedział kolejny chłopiec, blady, rasy ludzkiej, patrząc na nią z ciekawością spod szopy kasztanowych włosów. Umbaranin imieniem Petri pomachał do niej.
– Czego od nas chcą? – spytała Avon, a potem wstała i obeszła niewielką ładownię, zaglądając we wszystkie kąty. Nie znalazła jednak nic poza kilkoma zamkniętymi skrzyniami, paroma zapieczętowanymi racjami żywnościowymi oraz stertą koców, najprawdopodobniej przeznaczonych na posłania dla nich.
Ogólnie rzecz biorąc, wyglądało to jak najgorzej zorganizowane piżama party w galaktyce.
– Nie wiemy. Sądziliśmy, że nas zjedzą, ale chyba żywią się czymś innym – powiedział Petri, otaczając ramionami kolana i przyciągając je pod brodę.
– Dlaczego mieliby nas zjadać, skoro mają ładownię pełną zapasów? To bez sensu! – prychnęła Krylind. – Słyszałam, że Nihilowie zostali rozgromieni przez Jedi, ale potem najechali moją wioskę i spalili ją do gołej ziemi! Na pomoc nie przybył nam choćby jeden Jedi…
– Jedi nie mogą być we wszystkich miejscach naraz – zaprotestowała Avon. – Gdyby wiedzieli, co was spotkało, na pewno by wam pomogli.
– Skąd wiesz? – spytał Liam, wyginając drżące wargi w podkówkę. Na jego policzku widniał brzydki siniak – plama w kolorze wściekłego fioletu, która z pewnością musiała boleć.
– Znam Jedi. To znaczy, dwoje. Ocalili mi życie. Mnóstwo razy – powiedziała z przekonaniem, i mówiła prawdę. – Jestem pewna, że gdybyśmy zdołali wysłać wiadomość do Latarni Gwiezdny Blask, przysłaliby kogoś na pomoc.
– Taak, a jak niby twoim zdaniem mielibyśmy to zrobić? – parsknęła Krylind. – Co, masz w kieszeni komunikator?
Avon rozejrzała się po ładowni.
– Nie, nie mam. Ale może udałoby nam się z tego miejsca wpiąć do ich systemu łączności…
Pozostałe dzieci usiadły nagle prosto, nadstawiając uszu, zaintrygowane jej słowami – i to nie tylko dlatego, że była tu nowa. Młoda badaczka tymczasem wstała i zaczęła szperać w otwartych skrzyniach – do tych zamkniętych nie była w stanie się dobrać, nie mając na podorędziu swojego standardowego zestawu narzędzi. Gdyby tylko była tu z nią J-6, bez trudu dałaby radę włamać się do każdego systemu. Ma się rozumieć, gdyby J-6 była tu z nimi, prawdopodobnie wpakowałaby ich również w jeszcze większe tarapaty. Wprowadzając do jej oprogramowania specjalną modyfikację usprawniającą proces komunikacji, Avon niechcący spowodowała następujący defekt: jej droidka była momentami zbyt bezpośrednia. Już wkrótce Avon przekonała się w bolesny sposób, że przesadnie szczery droid w ogóle nie podoba się większości istot żywych.
To jednak nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Avon była w swoim żywiole. Miała problem i znalazła jego potencjalne rozwiązanie – teraz musiała tylko rozgryźć, jak wcielić je w życie.
Podczas gdy ona skupiła się na myszkowaniu w skrzyniach i wyławianiu przydatnych elementów, reszta dzieci lekko się odprężyła; łzy na ich policzkach wyschły, a lękliwe miny zastępowała stopniowo coraz większa ciekawość. Avon także zaczęła się uspokajać.
To była zdecydowanie lepsza opcja niż pozwolenie, aby sparaliżował ją strach, który przez cały czas czaił się gdzieś na obrzeżach jej świadomości.
– Czy możemy ci jakoś pomóc? – spytał w pewnym momencie Liam. Avon skwapliwie przytaknęła. Widząc to, reszta dzieci otoczyła ją ciasnym wianuszkiem, ona zaś zadawała im pytania – poważne pytania, dotyczące piratów oraz ich zwyczajów. W jej głowie rysował się coraz wyraźniejszy plan.
Wyślą wiadomość do Vern i Imriego, a kiedy tego dokonają, będą uratowani. Proste, prawda? Musiało się udać.
Avon pragnęła w to wierzyć – nie tylko ze względu na siebie, ale i całą resztę uwięzionych z nią dzieci.ROZDZIAŁ CZWARTY
Rozdział
CZWARTY
Imri w rekordowym czasie dotarł z leżącej na Środkowych Rubieżach planety Kirima do Portu Haileap. Vernestra nie próbowała nawet zmienić go za sterami – ucieszyła ją wieść, że ponownie zgodził się pilotować. Podczas skoku, gdy jedli zapakowane próżniowo kanapki, nie doznała kolejnej ze swoich wizji – i tym razem dla odmiany tego żałowała.
Miło byłoby, gdyby Moc zapewniła ją, że Avon jest cała i zdrowa.
Gdy tylko weszli w atmosferę nad Portem Haileap, natychmiast spostrzegli, że wydarzyło się tu coś strasznego. Las marmurodrzew otaczający platformy lądownicze stał w płomieniach; nad czubkami drzew przemykały droidy, próbując ugasić pożar. Najgęstszą część zagajnika szpeciła długa, ciemna szrama, na której krańcu spoczywał częściowo wryty w ziemię statek.
– Rany…! – wykrztusił Imri, wskazując miejsce katastrofy. – Czy to statek Nihilów?
– Wygląda raczej jak vector – odparła cicho Vernestra. Ale… jakim cudem Nihilowie zdołali zestrzelić statek Jedi? Vectory mogły pilotować tylko Jedi, nie mówiąc już o tym, że te stateczki były zwrotniejsze i szybsze od większości latającego sprzętu w okolicy. Jedi rzadko się nimi rozbijali, a skoro właśnie do tego tu doszło, walka musiała być naprawdę zaciekła.
Zgodnie z instrukcjami zadokowali „Pobożnym Życzeniem” w najmniej zniszczonej części kosmoportu i szybko wysiedli.
– O, nie! Spójrz na budkę z makaronem! – jęknął Imri, łapiąc się za głowę, gdy jego wzrok padł na dymiące szczątki kiosku z jedzeniem. Zmieszał się jednak na widok miny Vernestry. – Przepraszam – bąknął. – Wiem, że doszło do znacznie poważniejszych zniszczeń i strat, ale… to było po prostu mój ulubiony punkt z jedzeniem.
– Miejmy nadzieję, że sprzedawca uszedł z życiem – odpowiedziała, poklepując padawana po ramieniu.
W ich stronę szła już mistrzyni Jedi.
– Mocy niech będą dzięki! Jesteście! Jakim cudem dotarliście tutaj tak szybko z Latarni Gwiezdny Blask?
– Nie przebywaliśmy na Gwiezdnym Blasku – wyjaśniła Vernestra. – Imri i ja wybraliśmy się na Kirimę, żeby poćwiczyć. Przylecieliśmy stamtąd, gdy tylko odebraliśmy wiadomość…
Mistrzyni Jedi Jorinda Boffrey, Delphidianka o czarnej, pokrytej siatką bruzd twarzy, skinęła głową.
– Cóż, w takim razie Moc wiedziała najwyraźniej, że będziemy was tu potrzebować. Cieszę się, że przybyliście.
– Co się stało? – spytał Imri, z przerażeniem rozglądając się po lądowisku. Port Haileap jeszcze niedawno był przystankiem na przecięciu gwiezdnych szlaków, gdzie zatrzymywali się kosmiczni podróżnicy, zanim wyruszyli na krańce zbadanej przestrzeni kosmicznej. To zazwyczaj sprawnie funkcjonujące, gwarne miejsce, w którym roiło się od pasażerów i pilotów, przedstawiało teraz obraz nędzy i rozpaczy, zmienione w stertę dymiących szczątków. Wśród ruin kręciły się przygnębione istoty, zajęte uprzątaniem bałaganu i próbą odbudowywania zniszczonych witryn.
– Pięć lub sześć statków nadleciało jednocześnie, bez zapowiedzi – wyjaśniła mistrzyni Jorinda. – Pomyśleliśmy, że to dziwne, ale nie przypominały statków Nihilów, więc Kohta i ja uznałyśmy, że nie ma powodu do niepokoju.
– Kohta…? – powtórzyła Vernestra, nie rozpoznając imienia.
– Rycerka Jedi Kohta Jarik – wyjaśniła Jorinda. – Vector, który zapewne widzieliście w lesie, należał do niej. Walczyła mężnie… – Oblicze mistrzyni Jedi wykrzywił grymas bólu. – Ale było ich tylu… dosłownie wszędzie! W walkę z nimi zaangażowali się wszyscy, którzy mogli walczyć… a potem, równie szybko, jak się pojawili, Nihilowie zniknęli. I tyle żeśmy ich widzieli. Mieliśmy jednak prawdziwe szczęście, bo ofiar jest niewiele. Najszybciej, jak tylko zdołałam, skontaktowałam się z Gwiezdnym Blaskiem. Poinformowałam ich, że napadli nas Nihilowie i poprosiłam o pomoc. Sądziłam, że zlikwidowano już zagrożenie ze strony tych piratów… i właśnie po części dlatego daliśmy się zaskoczyć. Częściowo zaś dlatego, że zaledwie parę ich statków było wyposażonych w silniki Ścieżki… co wydaje się dość dziwne.
– Nihilowie się przystosowują – zauważyła Vernestra.
Tak zwane silniki Ścieżki pozwalały im skakać w nadprzestrzeń w miejscach, w których nie było boi albo w których cienie mas planet powinny im to uniemożliwić. Jednak bez wsparcia Mari San Tekki, staruszki, która potrafiła obliczać skoki i dostrzegać wszystkie potencjalne szlaki prowadzące przez nadprzestrzeń, napęd był bezużyteczny. Mogli albo skakać w bezpiecznych miejscach albo ryzykować, że zginą w spektakularnej eksplozji, więc niektórzy z Nihilów wrócili do używania standardowych hipernapędów.
Jednak mistrzyni Jorinda zasadniczo miała rację: w tym momencie Nihilowie naprawdę nie powinni już stanowić problemu, którym należało się martwić. Republika i Jedi byli na tropie ich przywódczyni Lourny Dee, a Vernestra zachodziła w głowę, co też skłoniło Nihilów do przypuszczenia brutalnego ataku na Port Haileap. Skoro ich szeregi zostały poważnie przetrzebione przez połączone siły Republiki i Jedi, dlaczego podjęli to niepotrzebne ryzyko i przystąpili do ofensywy?
– Mistrzyni Jorindo, czy sprawdziłaś już stan osobowy placówki? – spytała rycerka. – Podczas szkolenia Imriego miałam wizję. Pojawiła się w niej nasza przyjaciółka, asystentka profesor Kip…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki