Star Wars. Wielka Republika. Kataklizm - ebook
Star Wars. Wielka Republika. Kataklizm - ebook
PRZEGRAĆ MOŻNA JEDYNIE WTEDY, GDY NIE MA JUŻ NIC DO STRACENIA. NAWET GDY CZUJEMY SIĘ NAJBARDZIEJ SAMOTNI, ZAWSZE JEST COŚ, CO MOŻNA OCALIĆ. ZAUFAJ MOCY.
Po ekscytujących wydarzeniach przedstawionych w powieści „Wielka Republika. Konwergencja” Jedi mobilizują siły, aby zmierzyć się ze ścieżką otwartej dłoni i zakończyć wieczną wojnę – raz na zawsze. Po pięciu latach konfliktu planety Eiram i E’ronoh wreszcie mają szansę na zawarcie prawdziwego pokoju. Kiedy jednak rozchodzi się wieść o tragicznych wydarzeniach, które rozegrały się podczas podpisywania traktatu na Jedzie, przemoc na oblężonych światach wybucha na nowo. Współpracując z Jedi, dziedzice królewskich rodów obu planet – Phan-tu Zenn i Xiri A’lbaran – odkrywają dowody na to, że rozłam został zaaranżowany przez siły zewnętrzne, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, iż stoi za nim tajemnicza Ścieżka Otwartej Dłoni, którą Jedi podejrzewają również o doprowadzenie do klęski na Jedzie. Kiedy liczy się każda chwila, a odpowiedzi wciąż brak, zakon musi pomóc w stłumieniu rozgorzałych na nowo zamieszek na Eiramie i E’ronoh oraz zinfiltrować szeregi Ścieżki. Do tej misji zostaje także oddelegowana Gella Nattai, która zwraca się do jedynej osoby, zdolnej w jej mniemaniu rozwikłać tę zagadkę… ale i jednocześnie ostatniej, jakiej chciałaby zaufać: Axela Greylarka. Syn pani kanclerz, osadzony w więzieniu za swoje przestępstwa, zawsze starał się uwolnić od ciężaru rodowego nazwiska. Czy pojedna się z Jedi i pomoże jej w dążeniu do sprawiedliwości i pokoju, czy też skuszą go obietnice prawdziwej wolności, którymi mami go Ścieżka? Gdy wszystkie tropy prowadzą na Dalnę, Gella i jej sojusznicy przygotowują się do walki z wrogiem niepodobnym do żadnego, z jakim kiedykolwiek przyszło im się zmierzyć. Aby przetrwać, będą musieli zaufać Mocy – i sobie nawzajem.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8350-931-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W galaktyce trwa konflikt. Chaos na Księżycu Pielgrzymów, Jedzie, doprowadził do niszczycielskiej bitwy, wskutek której Jedi dowiedzieli się o zaangażowaniu pozornie nieszkodliwej grupy zwanej ŚCIEŻKĄ OTWARTEJ DŁONI w zabójczo niebezpieczne międzyplanetarne spiski.
Podczas gdy łączność nie działa, przywódczyni Ścieżki, MATKA, wraca na planetę Dalna z zamiarem dopełnienia swojego dzieła. Jedi nie wiedzą, że planuje uwolnić tajemnicze, bezimienne stworzenia, mogące zniszczyć zakon – raz na zawsze…PROLOG
POKŁAD „ELEKTRYCZNEGO SPOJRZENIA”, NADPRZESTRZEŃ
Binnot Ullo przechadzał się w tę i we w tę po sali konferencyjnej na pokładzie „Elektrycznego Spojrzenia”. Po jego prawej stronie znajdował się iluminator, przez który do środka wpadało hipnotyzujące światło nadprzestrzeni, podczas gdy statek pędził w kierunku układu Eirama i E’ronoh. Binnot przystanął w pewnym momencie, żeby wyjrzeć na zewnątrz, ale widok go irytował. Chciał już tam być, coś robić, działać.
Gdy ponownie zatrzymał się w okolicach grodzi, aby kolejny raz zawrócić, znalazł się przed lustrem oprawionym w ramę intarsjowaną polerowanym szkłem. Od niego również szybko oderwał wzrok. Czekał tu już prawie godzinę. Ale dla szansy, by dokonać czegoś jeszcze – wreszcie stać się dla Matki kimś więcej – zamierzał zdobyć się na cierpliwość. Nagle drzwi się otworzyły i kobieta weszła do środka. Zawsze zaskakiwało go to, jak zwyczajna wydawała się na pierwszy rzut oka, a jednak jak niezwykła okazywała się po bliższym poznaniu. Na jej czole widniały trzy faliste linie wymalowane błękitną farbą z muszli brikal, chociaż od niedawna niektórzy z członków Ścieżki zaczęli je malować pionowo. Jej szaty były proste, ale je również zdobiły niebieskie modlitewne linie. Od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, pośród jej ciemnobrązowych włosów pojawiło się więcej srebrnych pasemek, a ona sama wydawała się znacznie starsza. Mimo to, w przeciwieństwie do reszty członków Ścieżki Otwartej Dłoni, nadal nosiła naszyjnik wysadzany klejnotami, a jej szaty uszyto z delikatniejszego, jedwabistego materiału. Ale tym, co czyniło ją wyjątkową, był nie tyle jej wygląd, ile sposób, w jaki się zachowywała – całkiem, jakby wszystko widziała. Jakby wiedziała.
Zza jej pleców dobiegł warkot – tak niski, że Binnot wyczuł jego wibracje w opuszkach palców. Matka odwróciła się, żeby szybko zamknąć drzwi.
– Czy został nakarmiony? – zapytał Binnot.
– Tak. W tej chwili jest dość spokojny. Podobnie jak i ty, Binnot. – Uśmiechnęła się delikatnie, a on poczuł się tak, jak zawsze, gdy poświęcała mu całą swoją uwagę. Jakby mógł stawić czoła wszystkiemu – i wszystkim – w całej galaktyce.
Zajęła miejsce przy stole na środku pokoju, ozdobionym podobnie rżniętym szkłem, co lustro – lśniącym niczym kryształki lodu rozrzucone po blacie. Nie zaprosiła go, by do niej dołączył. Nie oponował jednak. Wolał nie czuć się zbyt komfortowo. Miał zadanie do wykonania.
– Mój statek jest gotowy do drogi – powiedział.
– A Goi Ganok? – Matka uniosła brew.
– Również.
– Dobrze odegra rolę roztrzęsionego niewiniątka – stwierdziła. – Ale będziesz musiał mieć na niego oko. Brakuje mu twoich talentów, Binnot.
Skinął głową, starając się zamaskować uśmiech, który pojawił się na jego ustach na dźwięk komplementu.
– Załadowaliśmy już klytobakterię na pokład. Upewnimy się, że zostaniemy wykryci przez e’roniański statek, gdy tylko wejdziemy w neutralny korytarz między E’ronoh a Eiramem w pobliżu ich księżyca.
Osobiście dopilnował umieszczenia dużych, wypełnionych cieczą cylindrów w ukrytych przedziałach statku. Nie znajdzie ich nikt, kto dokona pobieżnej inspekcji… ale trafi na nie z pewnością każdy, kto będzie szukał dobrego powodu do wznowienia wojny.
– Doskonale. – Matka złączyła długie, smukłe palce w piramidkę. Złota bransoletka zsunęła się z jej nadgarstka, znikając pod rękawem. – Gdy tylko znajdziecie się w pobliżu e’roniańskiej przestrzeni, wysadzisz silnik i zażądasz, żeby odholowano was na księżyc celem dokonania napraw… – poinstruowała go.
– A drugi silnik wybuchnie na miejscu, gdy tylko upewnimy się, że eiramski statek będzie w zasięgu. – Odwrócił się i znowu zaczął spacerować po pomieszczeniu. – Ale co z Jedhą?
– A co z nią?
– Traktat pokojowy nie został podpisany. Wojna i tak rozgorzeje na nowo. Czy na pewno jestem ci potrzebny do wypełnienia tej misji? Stać mnie na więcej…
– Wiem, że wiele potrafisz. – Matka znów się uśmiechnęła, a potem wstała i podeszła do Binnota. Przewyższał ją niemal o głowę. Położyła mu dłonie na ramionach i odwróciła go w stronę ściany. Czy może raczej lustra.
Było wystarczająco duże, by odbić sylwetki ich obojga, ale teraz widniał w nim tylko Binnot, a postać Matki jawiła się za nim, ledwie widoczna, niczym cień. W przeciwieństwie do innych Mirialan, jego bladozieloną skórę zdobiły jedynie nieliczne symbole. Wynikało to z faktu, że dołączył do Ścieżki, gdy ukończył zaledwie dziesięć lat, i nie zdobył większej liczby tatuaży, świadczących o jego osiągnięciach, co miałoby miejsce, gdyby spędził na Mirialu całe swoje życie. Matka podchwyciła w lustrze jego wzrok.
– Wiem, o czym myślisz. Dostąpisz zaszczytu i otrzymasz szansę przecierania własnego szlaku, krocząc Ścieżką – nawet jeśli oznaki twoich osiągnięć nie będą widoczne na skórze, ale w tobie, w twoim wnętrzu. Dla mnie twoja wartość wciąż rośnie, Binnot.
– Tak, Matko.
– Bitwa o Jedhę dobiegła końca – dodała, wciąż skryta w jego cieniu. – Herold dopilnował, aby posąg Jedi na obrzeżach Świętego Miasta, który od niepamiętnych czasów szpecił ten krajobraz, legł w gruzach. A wszelkie szanse utrwalenia porozumienia pokojowego między Eiramem a E’ronoh zostały unicestwione. – Jej dłonie, spoczywające na ramionach Binnota, dziwnie zesztywniały. Coś w Jedzie ją niepokoiło. – Herold podżegał do wszczęcia zamieszek przeciwko użytkownikom Mocy.
– Ale czy nie taki był… plan? – zapytał Binnot.
Matka zwlekała przez chwilę z odpowiedzią. W końcu zabrała dłonie z jego ramion i zaczęła go powoli okrążać, podczas gdy on nadal stał nieruchomo przed lustrem.
– Niezupełnie. Celem było doprowadzenie do zerwania rozmów pokojowych. Ale Herold działał na własną rękę. Nie tak chcę prowadzić Ścieżkę. O wiele łatwiej jest działać pod wpływem chwili, tak jak zrobił to on, niż realizować szerszą wizję.
– A jaka jest twoja wizja, Matko? – spytał ją.
– Że to ja jestem Ścieżką. – Nachyliła się do niego. – A ręka Ścieżki wkrótce sięgnie aż po krańce galaktyki, o wiele dalej, niż Republika czy Jedi mogliby sobie kiedykolwiek wyobrazić.
Binnotowi przyszło do głowy, że nie musiała mu wcale o tym mówić – o swoich nadziejach i rozczarowaniu Heroldem. To była… oznaka zaufania. Prawie się uśmiechnął. W głębi duszy jej plan go zachwycał, a głupi błąd Nautolanina oznaczał, że jego miejsce u boku Matki mogło się zwolnić. Był na to gotów – gdyby tylko dostrzegła jego potencjał.
– Skoro rozmowy pokojowe zostały przerwane, to po co wszczynać wojnę z pomocą klytobakterii? – Obejrzał się na nią. Nie mógł już dłużej patrzeć na swoje odbicie. Matka z pewnością wiedziała, że wprawia go to w podenerwowanie. Znał tę sztuczkę. Nauczył się jej dawno temu. Wystarczy wytrącić kogoś z równowagi, a będzie bardziej skłonny do mówienia prawdy – czyż nie?
– Broń biologiczna, użyta przeciwko Eiramowi. Nie dostrzegasz w tym ironii? – spytała go. – Po tym, czego próbowała dokonać ich królowa, produkując truciznę? Po tym, jak wycofała się z naszej umowy dotyczącej jej użycia i zamknęła swój ośrodek badawczy przed tym śmiesznym, fikcyjnym ślubem? To zbyt dobry pomysł, by przepuścić kolejną okazję do zagwarantowania, że wojna będzie trwała nadal. E’ronoh zaprzeczy, że to oni za wszystkim stoją, ale sam fakt istnienia bakterii stanie się kolejnym powodem do przemocy. I tak oto walka rozgorzeje na nowo. Potrzebuję konfliktu, aby płonął jak ogień, Binnot. Ścieżka tego potrzebuje. Potrzebujemy chaosu. Dzięki niemu będziemy mogli zrobić w tej galaktyce coś więcej.
– Chaos – powtórzył. Czy miała na myśli Axela? Ale Greylark przebywał obecnie w więzieniu. Z pewnością on sam, Binnot, był w tym momencie bardziej przydatny niż syn pani kanclerz. Odwrócił się i przyłożył dłoń do skroni. Głowa zaczynała mu pulsować lekkim bólem.
– Czy wszystko w porządku, moje dziecko? – zatroskała się Matka, ponownie zajmując swoje miejsce przy stole.
– Oczywiście – zapewnił ją, może odrobinę zbyt szybko. Zawsze czuł się w jej obecności nieco nieswojo. Nie wydawała się onieśmielająca, ale jego ciało mówiło co innego. A może to dlatego, że w jej pobliżu zawsze kręcił się Niwelator? Sam jego złowieszczy wygląd przyprawiał go o mdłości.
– Taak – powiedziała Matka, wskazując bliżej nieokreślonym gestem przestrzeń za iluminatorem „Elektrycznego Spojrzenia”. – Chaos. Mój chaos. Mówię o Axelu Greylarku.
– Axel Greylark – powtórzył Binnot, starając się nie okazywać zazdrości. – Ten sam Axel Greylark, który przebywa obecnie w więzieniu?
– Nie potrwa to długo – zapewniła go. – Po tym, jak twoja misja wzniecenia wojny na nowo zakończy się sukcesem, musisz odbić Axela z więzienia na Pipyyrze.
– Ale on cię zdradził. Zdradził nas wszystkich – warknął Binnot.
– Owszem. I nie pozwolę mu o tym zapomnieć – zapewniła go Matka i zacisnęła usta. – Ale bardziej przyda mi się poza więzieniem niż w nim. – Obrzuciła Binnota czujnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. – O co chodzi, moje dziecko? Nie wyglądasz na zachwyconego myślą o ponownym spotkaniu ze swoim dobrym przyjacielem.
W ciągu ostatnich kilku lat Axel pojawiał się i znikał ze świata Matki zgodnie z własnymi życzeniami. Binnot uwielbiał spędzać z nim czas, gdy byli młodsi. Ale misja Axela na Eiramie i E’ronoh poszła fatalnie. Nie zabił Jedi. Nie dostarczył Matce trucizny. Teraz zaś, gdy Axel zniknął, Binnot czuł… ulgę. Po prostu Greylark od zawsze był złotym chłopcem, który ściągał na siebie całą uwagę otoczenia i usuwał wszystkich innych w cień, gdy tylko się pojawiał. Binnot cieszył się, że teraz może okazać się bardziej użyteczny dla Matki. Gdyby siedział tu Axel, znów istniałby dla niej tylko on. Mimo to po prostu się uśmiechnął, jakby właśnie ujrzał przebijający się przez chmury promień słońca.
– No to… jak to zrobimy? – zapytał. – Czy mamy na Pipyyrze członków Ścieżki, którzy mogliby nam pomóc?
– Nie – zaprzeczyła Matka, z namysłem stukając palcem w podbródek. – Ale mamy dostęp do pobliskich boi komunikacyjnych. Istnieją sposoby na przechwytywanie i modyfikowanie wiadomości. Potrzebujemy tylko tej właściwej.
– Ale… on zawiódł – zauważył Binnot. – Dlaczego mielibyśmy dawać mu kolejną szansę?
Matka wstała i ruszyła w stronę drzwi. Westchnęła, jakby rozmowa z Binnotem zaczynała ją męczyć. Wyglądało na to, że nie będzie mu dane poznać dalszych szczegółów jej planów. Być może nie darzyła go aż tak wielkim zaufaniem, jak przypuszczał. Położyła dłoń na drzwiach i przystanęła.
– Kiedy znasz wszystkie ruchome części danego mechanizmu, możesz nimi manipulować w dowolny sposób, mój drogi Binnocie. Nawet zniszczenie kogoś, kto cię zawiódł, może okazać się użytecznym manewrem, jeśli dokona się tego w delikatny sposób. Axel Greylark to wciąż pionek, którym można grać. – Wzniosła wzrok ku górze, jakby zastanawiała się nad losem mężczyzny niczym ktoś myślący o wyborze ciasta na deser.
– Zamierzasz go… zabić? – wykrztusił Binnot, starając się nie sprawiać wrażenia zaskoczonego.
– Być może. A może nie. Ale jest mi potrzebny. Zrób to, Binnot. – Obdarzyła go ostatnim uśmiechem i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Kilka sekund później do sali wpadł Roonanin Goi Ganok, ze splecionymi dłońmi i ciemnymi, dużymi oczami, szeroko otwartymi z podekscytowania.
– Goi – powitał go Binnot. – Czy jesteś gotów? „Spojrzenie” wkrótce wyjdzie z nadprzestrzeni. Czas wejść na pokład naszego transportowca.
– Ruszajmy więc. Dla Ścieżki! – powiedział Goi, błyskając w uśmiechu drobnymi zębami.
– Dla Matki – dodał Binnot, gdy towarzysz opuścił salę.
Odwrócił się w stronę lustra i zmusił do spojrzenia we własne ciemnozielone oczy.
– I dla mnie – wyszeptał.ROZDZIAŁ DRUGI
POKŁAD „ZMIERZCHU”
Gella Nattai siedziała w zacisznym kącie małej mesy na pokładzie „Zmierzchu”, czyszcząc swoje miecze świetlne. Dziwnie było mieć własny statek. Elegancki, o smukłej sylwetce, stanowił prezent od kanclerz Greylark – a teraz służył jako środek transportu grupce Jedi. Wszyscy zmierzali na Jedhę z Coruscant, gdzie Rada Jedi pozytywnie rozpatrzyła wniosek Gelli, pozwalając jej zostać Poszukiwaczką. Początkowo wahali się co prawda, wyrażając obawy, czy stres związany z wydarzeniami na Eiramie zbyt mocno nią nie wstrząsnął, ale gdy do obrad prowadzonych za zamkniętymi drzwiami dołączył w formie hologramu mistrz Creighton Sun, przychylili się ostatecznie do jej prośby. Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się na Eiramie i E’ronoh, z tej całej sytuacji wynikło również coś pozytywnego: zyskała w końcu pewność.
Po jakimś czasie spędzonym w tamtejszej świątyni myślała, że jest gotowa kontynuować swoje medytacje w Jedha City, ale wieści od Aidy, które nadeszły zaledwie wczoraj, pokrzyżowały jej plany. Wiadomość o zamachu bombowym, do którego doszło podczas ceremonii podpisania traktatu pokojowego, zszokowała wszystkich. A teraz Gella nie mogła przestać myśleć o Axelu i o tym, czy faktycznie od początku coś go łączyło ze Ścieżką Otwartej Dłoni.
Bez przerwy analizowała wszystkie ich rozmowy i spotkania, odtwarzając je w myślach niczym zapętlone nagranie. Każde kłamstwo, które usłyszała z jego ust. Każde spojrzenie. Czytała raporty służb Republiki z jego przesłuchań po tym, jak został uwięziony, ale nie znalazła w nich ani nic godnego uwagi, ani odpowiedzi na pytanie, dlaczego jej własna intuicja ją zawiodła. Sytuację pogarszał jeszcze fakt, że gdzie nie spojrzała, przypominało jej o Axelu luksusowe wyposażenie „Zmierzchu”, osobiście przez niego wybrane. Marmurowe posadzki i obicia ze szczotkowanego jedwabiu wydawały się tu dziwnie nie na miejscu. Potrząsnęła głową i sięgnęła po ostro zakończone narzędzie, aby usunąć drobinki brudu z małych szczelin wzdłuż rękojeści. Następnie użyła szmatki do polerowania i tarła metalowe powierzchnie z takim zapałem, że pomimo iż w pomieszczeniu panował chłód, zrobiło jej się gorąco. Miecze świetlne były już tak czyste, jak tylko to możliwe, ale Gella wciąż pocierała je szmatką, jakby od tego zależało jej życie. Potrzebowała czegoś do roboty, nawet jeśli miało to oznaczać polerowanie broni tak długo, aż zostaną z niej jedynie metalowe wióry.
– Hej!
W progu mesy stanął mistrz Jedi Orin Darhga. Przygotowała się na żart, który zwykle padał z jego ust po słowach powitania, ale Orin wydawał się dziwnie nieswój. Poważny. Jego rudobrązowe włosy i broda były jak zwykle potargane, ale niebieskie oczy nie lśniły psotnie. Kopnął lekko czubkiem buta we framugę.
– Co się stało?
– Wiadomość od mistrza Creightona Suna i Aidy Forte. Oznaczona jako pilna. Wiem, że nie musisz jej odbierać, ale pamiętam również, że ty i Creighton często współpracowaliście. Wybór należy od ciebie.
– Jasne.
Gella wstała i podążyła za nim do pomieszczenia w samym sercu statku, w którym znajdowała się duża konsola łączności z polerowanego szkła. Zgłaszała się na ochotnika i oferowała swój statek jako środek transportu innym Jedi, kiedy tylko mogła. Wciąż dziwnie się czuła, mając go na własność. Prawdę powiedziawszy, po rozmowie z Aidą i informacji o zamachu, natychmiast zaczęła przygotowania do podróży na Jedhę – tak na wszelki wypadek. Żywiła jednak nadzieję, że zanim zniknie pośród krętych uliczek Świętego Miasta, usłyszy, iż negocjacje zakończyły się sukcesem. Chciała w końcu oczyścić swój umysł ze wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Eiramem lub E’ronoh – a zwłaszcza z Axelem.
– Czy wszystko w porządku? – Orin szturchnął ją łokciem.
– Tak, tak, oczywiście. Dlaczego pytasz?
– Żyłka na skroni pulsuje ci tak, jakby miała lada chwila pęknąć.
Nic na to nie odpowiedziała.
– Posłuchaj – westchnął. – Cała ta sprawa z Greylarkiem… Wszystko, co wydarzyło się na E’ronoh i Eiramie – to nie twoja wina. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Nie możesz siebie winić za to, że ktoś ma złe intencje.
– Powinnam była lepiej ocenić całą sytuację – powiedziała gorzko.
– Ależ właśnie to zrobiłaś. Do samego końca robiłaś to, co słuszne. Chodzi o to, na co się liczy, prawda? Miałem nadzieję, że nie urażę nikogo jakimś głupim żartem na przyjęciu w konsulacie w zeszłym tygodniu, ale to zrobiłem. Skąd miałem wiedzieć, że na Trandoshy żarty związane z załatwianiem swoich potrzeb fizjologicznych są uznawane za rzucenie wyzwania do walki?
– Orin…
– Hej, przynajmniej wygrałem! – Poklepał swój miecz świetlny. – Ale to nauczka na przyszłość. Nie wszyscy lubią kloaczny humor. Poza tym najwyraźniej nie jestem dobrym materiałem na ambasadora. Ach, oto i jesteśmy.
Główny przedział statku był duży i wyposażony w eleganckie srebrzyste krzesła. Czekała już na nich z niecierpliwością czwórka innych Jedi – dwoje ludzi, Twi’lek i Iktotchi. Od początku podróży Gella izolowała się tak skutecznie, że nawet ich jeszcze nie poznała.
W powietrzu zamajaczyły holograficzne postacie Creightona Suna i Aidy Forte. Połączenie było niestabilne, a krawędzie sylwetek – rozmyte, co nie dziwiło, biorąc pod uwagę burze piaskowe szalejące na Jedzie. Twarz Creightona szpeciło kilka rozcięć, a Aida wyglądała na do cna wyczerpaną. Szaty obojga były podarte i postrzępione.
Gella zaczerpnęła gwałtownie tchu, zaskoczona. „O, nie… Co tam się wydarzyło?” – jęknęła w duchu, gdy Creighton zaczął:
– Rozmowy pokojowe zakończyły się całkowitym fiaskiem. Bitwa wreszcie dobiegła końca…
– Bitwa? Wcześniej wspomnieliście, że ta eksplozja to zwykły… incydent – wykrztusiła Gella.
– Wybuchły zamieszki – wyjaśniła ponuro Aida. – Nie mamy pewności, ale sądzimy, że to sprawka Ścieżki Otwartej Dłoni.
– Albo jakiejś mniejszej frakcji w jej szeregach – dodał Creighton. – Wiemy, że Herold – Werth Plouth – był w jakiś sposób zaangażowany w zamieszki, ale nie mamy pojęcia, czy je wywołał, czy po prostu do nich dołączył. Wersje tej historii co chwila się zmieniają. Nie wiemy też, czy celowo próbowali doprowadzić do zerwania negocjacji pokojowych, czy zwyczajnie rozwścieczyła ich obecność Jedi. Wielu z nas wciąż dochodzi do siebie po bitwie.
– Co takiego? Masz na myśli, że są ranni? – zapytał twi’lekański Jedi.
– Tak, ale niektórzy ucierpieli również w inny sposób. Nie potrafimy tego wyjaśnić. Część nie odniosła co prawda obrażeń fizycznych, ale zostali… obezwładnieni. Nie jesteśmy pewni, czy to toksyna, czy coś innego. Były ofiary, a Jedi nie są jedynymi poszkodowanymi.
– Ilu? – zapytał Orin. – Ilu zabitych? Ilu rannych?
– Nie mamy jeszcze dokładnych danych, ale wielu jedhańskich cywilów zostało rannych lub utraciło dach nad głową, a samo miasto poważnie ucierpiało. Ostatni posąg Jedi legł w gruzach.
Rozległ się zbiorowy okrzyk zaskoczenia.
Gdy głos zabrała Aida, sprawiała wrażenie raczej złej niż smutnej:
– Nie znamy stanu archiwów, które się pod nim mieściły. Budynki zostały zrównane z ziemią. Trudno w tej chwili ocenić pełen zakres zniszczeń.
– Zasugerowaliśmy Radzie Jedi i kanclerzom, aby zwrócić się bezpośrednio do Ścieżki na Dalnie – powiedział Creighton, przechodząc do omawiania dalszych szczegółów bitwy, ale Gella już go nie słuchała. W piersi czuła nieznośny ucisk – jeszcze niedawno oglądała posąg podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Świętego Miasta. Nadal miała świeżo w pamięci widok zapierającego dech w piersiach powietrznego spaceru kapłanki Śpiewającej Góry, z posągiem górującym majestatycznie w tle. Była pewna, że przetrwa tam kolejne tysiąclecia i że będą go podziwiać jeszcze niezliczeni Jedi. Oczami duszy ujrzała, jak rozpada się na kawałki, a wszędzie unosi się kurz, ukazując, jak wstrząsająco kruchy był w istocie. Przez krótką chwilę miała paraliżującą wizję upadających Jedi – zarówno tych, których znała, jak i tych, których nigdy nie spotkała.
Obraz zniknął jednak równie szybko, jak się pojawił. Potrząsnęła głową i skupiła się na tu i teraz.
– Czy Rada Jedi wie? Kanclerze? – weszła Creightonowi w słowo.
Mistrz Sun potrząsnął głową.
– Nie jesteśmy pewni. Wysłaliśmy wiadomość na Coruscant, ale nasze boje komunikacyjne dalekiego zasięgu zostały zniszczone wkrótce potem, prawdopodobnie przez uciekających członków Ścieżki. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi od żadnego z kanclerzy.
– W mieście panuje kompletny chaos – podjęła Aida. – Potrzebujemy waszej pomocy przy doprowadzeniu wszystkiego do ładu. Grzebaniu zmarłych. Ale musimy was ostrzec – cokolwiek wywołało u niektórych z Jedi ten… stan, tę chorobę, może potencjalnie wpłynąć również na was. Przeszukaliśmy miasto na tyle, na ile się dało, ale nie wiemy, co to spowodowało ani dlaczego przestało wywierać na nas ten dziwny wpływ. Musicie mieć się na baczności.
Gella miała mętlik w głowie od natłoku informacji, od głosów, od tego całego chaosu. Po tym, jak Axel trafił do więzienia, podpisanie traktatu na Jedzie powinno doprowadzić wszystko do końca, raz na zawsze. To miał być początek nowego rozdziału, w którym Eiram i E’ronoh mogłyby wreszcie zacząć naprawiać wzajemne stosunki i budować trwały pokój. Wszystko, o co walczyła przez ostatnie tygodnie, rozpadało się na kawałki. Pomyślała o Xiri i Phan-tu i na myśl o bólu, który poczują, gdy się o tym wszystkim dowiedzą, niemal pękło jej serce. Byli jej przyjaciółmi. Ich planety zasługiwały na lepszy los. Oni zasługiwali na więcej.
Narastał w niej gniew. Axel musiał wiedzieć, że do tego dojdzie. Tak wiele przed nią ukrywał. Prawdopodobnie siedział teraz gdzieś w celi, a jedzenie podawano mu na ładnej tacy. Nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że osadzono go w jakimś luksusowym ośrodku dla przestępców – wszak był synem samej kanclerz Greylark. Bardzo żałowała, że nie przesłuchała go osobiście. Pytanie brzmiało: czy w ogóle obchodziły go konsekwencje jego działań? Czy odczuwał żal?
Co ważniejsze jednak: czego jeszcze mogą się spodziewać? Co, jeśli to tylko preludium do czegoś większego? Stawką mogły być miliony istnień.
Jeśli coś wiedział, zmusiłaby go, żeby jej to wyznał. W ten lub inny sposób.
Chciała też jego cholernych przeprosin. Szczerych.
– Gello? Słyszysz mnie?
Orin dotknął jej rękawa. Pozostali Jedi opuścili już przedział i Gella zorientowała się, że stoi, samotna, z zaciśniętymi pięściami.
– Przepraszam. Co mówiłeś?
– Jedi przygotowują się do podróży na Jedhę. Creighton i Aida opuszczają sektor, żeby nawiązać kontakt z Radą i kanclerzami.
Gella oswobodziła się z jego uścisku i stanęła z nim twarzą w twarz.
– Nie mogę lecieć na Jedhę. Zostawię ich w Jedha City, ale muszę odnaleźć Axela Greylarka.
– Syna pani kanclerz? Po co? Przecież od dawna jest w więzieniu. Słyszałem, że został osadzony w zakładzie na Pipyyrze, niedaleko Bakury.
– Nie obchodzi mnie, gdzie przebywa. Muszę z nim porozmawiać. Mam przeczucie, że wiedział, iż to wszystko się wydarzy, i może mieć informacje na temat tego, czego powinniśmy się spodziewać.
Orin próbował jeszcze coś do niej mówić, ale ona szła już do kokpitu, aby sprowadzić statek na planetę. Musiała się skupić na pilotażu, ale było to trudne, gdy widziała dym unoszący się ze zgliszcz Świętego Miasta, strzaskany posąg Jedi i szczątki budynków, świadczące o przerażających scenach, rozgrywających się w miejscu będącym oazą pokoju dla wszystkich, którzy w jakiś sposób czcili Moc. Wyczuwała kipiące wszędzie ból, stratę i gniew. Ale powinna w tej chwili znajdować się gdzieś indziej. Czuła, że jakaś niewidzialna siła ciągnie ją na Pipyyr, gdzie znajdzie Axela. I odpowiedzi.
Zamykała już właz „Zmierzchu” i przygotowywała się do startu, gdy Orin wszedł do kokpitu i usiadł w fotelu drugiego pilota.
– Hej! Co ty wyprawiasz? – zdziwiła się.
– Nie puszczę cię tam samej – odparł, wzruszając ramionami. – Lecę z tobą.
– Nie, nie lecisz. – Odwróciła się i spojrzała na niego surowo. – Rada potrzebuje cię na Jedzie. A ja znam Axela lepiej niż ktokolwiek inny. Może nawet lepiej niż sama kanclerz Greylark.
– Nie wątpię w to. Ale powinnaś wiedzieć, że uparte izolowanie się i obstawanie przy tym, że ty jedyna jesteś w stanie rozwiązać ten problem… stanowi problem samo w sobie. Pobudki, którymi się kierujesz, nie są zdrowe. A fakt, że jesteś w tej chwili wściekła, mówi sam za siebie.
– Nie jestem wściekła! – zaprotestowała nieco gwałtowniej, niż planowała. Zamknęła na chwilę oczy.
– Przynajmniej nie leć tam samotna i wściekła. Naprawdę mógłbym ci pomóc.
Teraz Gella miała ochotę się roześmiać. Znała Orina od lat, a podczas tej podróży spędziła z nim więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej. Wydawał się niepoprawnym optymistą, a jego wieczny dobry humor momentami niemal ją drażnił. Tęskniła za bardziej znajomym wsparciem w postaci wskazówek Creightona Suna. Pomógł jej przetrwać wiele trudnych chwil podczas wydarzeń na Eiramie i E’ronoh.
– Niby jak? – zapytała go.
– Po pierwsze, jestem mistrzem Jedi. Jestem Jedi znacznie dłużej niż ty. A po drugie, chociaż jako Poszukiwaczka nie potrzebujesz specjalnej zgody Rady Jedi, to, co robisz, wpływa na ich decyzje. Jeśli będę ci towarzyszył, twój wybór wyda im się mniej pochopny. Nie potraktują tego jako wybryku podyktowanego uczuciami.
– Ale ja… – Gella urwała w pół zdania. Zamknęła usta i pozwoliła, by słowa Orina do niej dotarły. Miał rację. A ona faktycznie była na tyle wściekła, że gniew mógł wpłynąć na jej osąd. Orin wyglądał, jakby miał zaraz kichnąć, co zapewne – jak do niej dotarło – było u niego odpowiednikiem poważnej miny.
– Ja również wyczuwam, że coś się szykuje – powiedział, spoglądając na pył i dym spowijające Jedha City. Błękitne niebo było w jakiś przewrotny, uparty sposób zachwycająco piękne – urzekające tło, stojące w jaskrawym kontraście z koszmarem, który rozegrał się tam, w dole. – Czułem to od jakiegoś czasu, ale teraz już wiem, że nie chodzi o to, co stało się na Jedzie. Tylko o coś innego. – Zapiął uprząż bezpieczeństwa. – Wszedłem na pokład tego statku, aby gasić pożary. I oto jesteś ty: uparcie zapuszczająca się w najgorętsze otchłanie piekła. Ale ja nie odpuszczę. Ruszajmy.
Orin miał w zwyczaju w mgnieniu oka przechodzić od powagi do żartów, co wyprowadzało ją z równowagi. Być może jednak w podobny sposób jego obecność wpłynie na Axela, a to mogło okazać się przydatne.
Skinęła głową.
– W porządku zatem. Choć nie sądzę, by moja podróż jako Poszukiwaczki zaczynała się właśnie teraz. Presja Mocy, którą czułam, prowadząca mnie do wyboru tej drogi… Nie potrafię tego do końca wyjaśnić, ale wiem, że nie zaczyna się od tej niedokończonej sprawy z Axelem. Może nastąpi to później, jak już wszystko sobie poukładam. – Zaczęła wprowadzać współrzędne do systemu nawigacji, a Orin przejął stery. „Zmierzch” wzbił się w powietrze i już wkrótce zostawili Jedhę daleko w tyle. – Dzięki, Orin, że zdecydowałeś się mi towarzyszyć. Cieszę się, że nie muszę tego robić sama.
– Nie ma za co, Gella. – Spojrzał na nią z ukosa. – Chciałbym tylko, żebyś o tym pamiętała, gdy moje żarty zaczną cię męczyć. A skoro już o tym mowa, słyszałaś ten o węglogarze, który próbował pracować w piekarni na Coruscant? Nie przyjęli go, bo okazał się spalony.
Gella przewróciła oczami. Nadświetlna czy nie, ta podróż będzie naprawdę długa.
Nie minęło wiele czasu, nim dotarli na Pipyyr, choć musieli lecieć krętą trasą przez teren Jądra i z powrotem przez Zewnętrzne Rubieże, wybierając sprawdzone i dobrze zbadane szlaki. I dzięki niech będą gwiazdom za nadprzestrzeń, bo Gella nie była pewna, ile zniesie jeszcze irytujących żartów Orina, zanim z rozpaczy nie powyrywa sobie z głowy wszystkich ciemnych loków. Może mimo wszystko popełniła błąd?
– Gella? – dobiegł z tylnego przedziału gromki głos Orina. – Już prawie jesteśmy na miejscu.
Przeszła do kokpitu i patrzyła, jak rozmyte światło nadprzestrzeni gaśnie za iluminatorami. Wkrótce unosili się w pobliżu szarej planety. W okolicy znajdowały się dwa księżyce, oba podziurawione kraterami. Malutka kropka na ich obrzeżach musiała być Bakurą.
– Poinformowałem już punkt kontroli bezpieczeństwa, że wkrótce lądujemy.
Gdy przelecieli przez warstwę chmur, Gella rozejrzała się dookoła. Opary się rozrzedziły, ukazując jej oczom skalistą planetkę usianą głębokimi, wypełnionymi wodą nieckami. Nie rosło tu zbyt wiele roślinności, ale przy brzegach woda miała toksyczny, zielony odcień. Na szczytach skalistych gór i wzgórz znajdowało się kilka wiosek. Nikt nie osiedlał się w pobliżu sadzawek.
– To tam – powiedziała Gella, wskazując na szczyt jednego ze wzniesień. Niczym żywy kryształ wyrastał na niej budynek w kształcie sześcianu. Obok znajdowało się płaskie lądowisko wykute w skale, migające miriadami świateł.
– Widziałem Axela Greylarka w HoloNecie – oznajmił Orin. – Nadziany lowelas. Wygląda na to, że przeniósł się do nowego pałacu.
Gella skinęła głową i przygryzła wargę. Wiedziała, że podczas ich pierwszej rozmowy musi mieć pełną kontrolę nad sytuacją – w przeciwnym razie wszystko może pójść nie tak i nie uzyska żadnych informacji.
– Jaki on jest? Ten chłoptaś? – zapytał Orin. – To znaczy: twoim zdaniem?
– Sprytny. Przebiegły. Czarujący.
– Chyba już się w nim zakochuję – skwitował Orin.
– Jest chodzącą definicją charyzmy – dodała Gella. – Ale nie przepada za Jedi, z powodu kiepskich doświadczeń związanych ze śmiercią ojca. Nie daj się jednak zwieść pozorom. Pod tym blichtrem celebryty jest rozpaczliwie niepewny.
Orin zacmokał.
– Lubisz go, prawda?
Gella przechyliła głowę na ramię.
– Tego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś.
Spróbowała wyciszyć umysł i wzięła głęboki oddech.
– Jest cwany. Ale wyczułam w nim również pewną… wrażliwość. W głębi duszy to dzieciak, który wciąż cierpi. Zanim zrozumiałam, kim jest, szukałam w nim dobra. – Zmarszczyła brwi. – A gdy przypomina mi się o moich błędach w ocenie sytuacji, odruchowo się stawiam. To, co zrobiłam, miało olbrzymie konsekwencje, Orin.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki