Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Wielka Republika. Kataklizm - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,50

Star Wars. Wielka Republika. Kataklizm - ebook

PRZEGRAĆ MOŻNA JEDYNIE WTEDY, GDY NIE MA JUŻ NIC DO STRACENIA. NAWET GDY CZUJEMY SIĘ NAJBARDZIEJ SAMOTNI, ZAWSZE JEST COŚ, CO MOŻNA OCALIĆ. ZAUFAJ MOCY.

Po ekscytujących wydarzeniach przedstawionych w powieści „Wielka Republika. Konwergencja” Jedi mobilizują siły, aby zmierzyć się ze ścieżką otwartej dłoni i zakończyć wieczną wojnę – raz na zawsze. Po pięciu latach konfliktu planety Eiram i E’ronoh wreszcie mają szansę na zawarcie prawdziwego pokoju. Kiedy jednak rozchodzi się wieść o tragicznych wydarzeniach, które rozegrały się podczas podpisywania traktatu na Jedzie, przemoc na oblężonych światach wybucha na nowo. Współpracując z Jedi, dziedzice królewskich rodów obu planet – Phan-tu Zenn i Xiri A’lbaran – odkrywają dowody na to, że rozłam został zaaranżowany przez siły zewnętrzne, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, iż stoi za nim tajemnicza Ścieżka Otwartej Dłoni, którą Jedi podejrzewają również o doprowadzenie do klęski na Jedzie. Kiedy liczy się każda chwila, a odpowiedzi wciąż brak, zakon musi pomóc w stłumieniu rozgorzałych na nowo zamieszek na Eiramie i E’ronoh oraz zinfiltrować szeregi Ścieżki. Do tej misji zostaje także oddelegowana Gella Nattai, która zwraca się do jedynej osoby, zdolnej w jej mniemaniu rozwikłać tę zagadkę… ale i jednocześnie ostatniej, jakiej chciałaby zaufać: Axela Greylarka. Syn pani kanclerz, osadzony w więzieniu za swoje przestępstwa, zawsze starał się uwolnić od ciężaru rodowego nazwiska. Czy pojedna się z Jedi i pomoże jej w dążeniu do sprawiedliwości i pokoju, czy też skuszą go obietnice prawdziwej wolności, którymi mami go Ścieżka? Gdy wszystkie tropy prowadzą na Dalnę, Gella i jej sojusznicy przygotowują się do walki z wrogiem niepodobnym do żadnego, z jakim kiedykolwiek przyszło im się zmierzyć. Aby przetrwać, będą musieli zaufać Mocy – i sobie nawzajem.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8350-931-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

W galak­tyce trwa kon­flikt. Chaos na Księ­życu Piel­grzy­mów, Jedzie, dopro­wa­dził do nisz­czy­ciel­skiej bitwy, wsku­tek któ­rej Jedi dowie­dzieli się o zaan­ga­żo­wa­niu pozor­nie nie­szko­dli­wej grupy zwa­nej ŚCIEŻKĄ OTWAR­TEJ DŁONI w zabój­czo nie­bez­pieczne mię­dzy­pla­ne­tarne spi­ski.

Pod­czas gdy łącz­ność nie działa, przy­wód­czyni Ścieżki, MATKA, wraca na pla­netę Dalna z zamia­rem dopeł­nie­nia swo­jego dzieła. Jedi nie wie­dzą, że pla­nuje uwol­nić tajem­ni­cze, bez­i­mienne stwo­rze­nia, mogące znisz­czyć zakon – raz na zawsze…PROLOG

POKŁAD „ELEK­TRYCZ­NEGO SPOJ­RZE­NIA”, NAD­PRZE­STRZEŃ

Binnot Ullo prze­cha­dzał się w tę i we w tę po sali kon­fe­ren­cyj­nej na pokła­dzie „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia”. Po jego pra­wej stro­nie znaj­do­wał się ilu­mi­na­tor, przez który do środka wpa­dało hip­no­ty­zu­jące świa­tło nad­prze­strzeni, pod­czas gdy sta­tek pędził w kie­runku układu Eirama i E’ronoh. Bin­not przy­sta­nął w pew­nym momen­cie, żeby wyj­rzeć na zewnątrz, ale widok go iry­to­wał. Chciał już tam być, coś robić, dzia­łać.

Gdy ponow­nie zatrzy­mał się w oko­li­cach gro­dzi, aby kolejny raz zawró­cić, zna­lazł się przed lustrem opra­wio­nym w ramę intar­sjo­waną pole­ro­wa­nym szkłem. Od niego rów­nież szybko ode­rwał wzrok. Cze­kał tu już pra­wie godzinę. Ale dla szansy, by doko­nać cze­goś jesz­cze – wresz­cie stać się dla Matki kimś wię­cej – zamie­rzał zdo­być się na cier­pli­wość. Nagle drzwi się otwo­rzyły i kobieta weszła do środka. Zawsze zaska­ki­wało go to, jak zwy­czajna wyda­wała się na pierw­szy rzut oka, a jed­nak jak nie­zwy­kła oka­zy­wała się po bliż­szym pozna­niu. Na jej czole wid­niały trzy fali­ste linie wyma­lo­wane błę­kitną farbą z muszli bri­kal, cho­ciaż od nie­dawna nie­któ­rzy z człon­ków Ścieżki zaczęli je malo­wać pio­nowo. Jej szaty były pro­ste, ale je rów­nież zdo­biły nie­bie­skie modli­tewne linie. Od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, pośród jej ciem­no­brą­zo­wych wło­sów poja­wiło się wię­cej srebr­nych pase­mek, a ona sama wyda­wała się znacz­nie star­sza. Mimo to, w prze­ci­wień­stwie do reszty człon­ków Ścieżki Otwar­tej Dłoni, na­dal nosiła naszyj­nik wysa­dzany klej­no­tami, a jej szaty uszyto z deli­kat­niej­szego, jedwa­bi­stego mate­riału. Ale tym, co czy­niło ją wyjąt­kową, był nie tyle jej wygląd, ile spo­sób, w jaki się zacho­wy­wała – cał­kiem, jakby wszystko widziała. Jakby wie­działa.

Zza jej ple­ców dobiegł war­kot – tak niski, że Bin­not wyczuł jego wibra­cje w opusz­kach pal­ców. Matka odwró­ciła się, żeby szybko zamknąć drzwi.

– Czy został nakar­miony? – zapy­tał Bin­not.

– Tak. W tej chwili jest dość spo­kojny. Podob­nie jak i ty, Bin­not. – Uśmiech­nęła się deli­kat­nie, a on poczuł się tak, jak zawsze, gdy poświę­cała mu całą swoją uwagę. Jakby mógł sta­wić czoła wszyst­kiemu – i wszyst­kim – w całej galak­tyce.

Zajęła miej­sce przy stole na środku pokoju, ozdo­bio­nym podob­nie rżnię­tym szkłem, co lustro – lśnią­cym niczym krysz­tałki lodu roz­rzu­cone po bla­cie. Nie zapro­siła go, by do niej dołą­czył. Nie opo­no­wał jed­nak. Wolał nie czuć się zbyt kom­for­towo. Miał zada­nie do wyko­na­nia.

– Mój sta­tek jest gotowy do drogi – powie­dział.

– A Goi Ganok? – Matka unio­sła brew.

– Rów­nież.

– Dobrze ode­gra rolę roz­trzę­sio­nego nie­wi­niątka – stwier­dziła. – Ale będziesz musiał mieć na niego oko. Bra­kuje mu two­ich talen­tów, Bin­not.

Ski­nął głową, sta­ra­jąc się zama­sko­wać uśmiech, który poja­wił się na jego ustach na dźwięk kom­ple­mentu.

– Zała­do­wa­li­śmy już kly­to­bak­te­rię na pokład. Upew­nimy się, że zosta­niemy wykryci przez e’roniań­ski sta­tek, gdy tylko wej­dziemy w neu­tralny kory­tarz mię­dzy E’ronoh a Eira­mem w pobliżu ich księ­życa.

Oso­bi­ście dopil­no­wał umiesz­cze­nia dużych, wypeł­nio­nych cie­czą cylin­drów w ukry­tych prze­dzia­łach statku. Nie znaj­dzie ich nikt, kto dokona pobież­nej inspek­cji… ale trafi na nie z pew­no­ścią każdy, kto będzie szu­kał dobrego powodu do wzno­wie­nia wojny.

– Dosko­nale. – Matka złą­czyła dłu­gie, smu­kłe palce w pira­midkę. Złota bran­so­letka zsu­nęła się z jej nad­garstka, zni­ka­jąc pod ręka­wem. – Gdy tylko znaj­dzie­cie się w pobliżu e’roniań­skiej prze­strzeni, wysa­dzisz sil­nik i zażą­dasz, żeby odho­lo­wano was na księ­życ celem doko­na­nia napraw… – poin­stru­owała go.

– A drugi sil­nik wybuch­nie na miej­scu, gdy tylko upew­nimy się, że eiram­ski sta­tek będzie w zasięgu. – Odwró­cił się i znowu zaczął spa­ce­ro­wać po pomiesz­cze­niu. – Ale co z Jedhą?

– A co z nią?

– Trak­tat poko­jowy nie został pod­pi­sany. Wojna i tak roz­go­rzeje na nowo. Czy na pewno jestem ci potrzebny do wypeł­nie­nia tej misji? Stać mnie na wię­cej…

– Wiem, że wiele potra­fisz. – Matka znów się uśmiech­nęła, a potem wstała i pode­szła do Bin­nota. Prze­wyż­szał ją nie­mal o głowę. Poło­żyła mu dło­nie na ramio­nach i odwró­ciła go w stronę ściany. Czy może raczej lustra.

Było wystar­cza­jąco duże, by odbić syl­wetki ich obojga, ale teraz wid­niał w nim tylko Bin­not, a postać Matki jawiła się za nim, led­wie widoczna, niczym cień. W prze­ci­wień­stwie do innych Miria­lan, jego bla­do­zie­loną skórę zdo­biły jedy­nie nie­liczne sym­bole. Wyni­kało to z faktu, że dołą­czył do Ścieżki, gdy ukoń­czył zaled­wie dzie­sięć lat, i nie zdo­był więk­szej liczby tatu­aży, świad­czą­cych o jego osią­gnię­ciach, co mia­łoby miej­sce, gdyby spę­dził na Mirialu całe swoje życie. Matka pod­chwy­ciła w lustrze jego wzrok.

– Wiem, o czym myślisz. Dostą­pisz zaszczytu i otrzy­masz szansę prze­cie­ra­nia wła­snego szlaku, kro­cząc Ścieżką – nawet jeśli oznaki two­ich osią­gnięć nie będą widoczne na skó­rze, ale w tobie, w twoim wnę­trzu. Dla mnie twoja war­tość wciąż rośnie, Bin­not.

– Tak, Matko.

– Bitwa o Jedhę dobie­gła końca – dodała, wciąż skryta w jego cie­niu. – Herold dopil­no­wał, aby posąg Jedi na obrze­żach Świę­tego Mia­sta, który od nie­pa­mięt­nych cza­sów szpe­cił ten kra­jo­braz, legł w gru­zach. A wszel­kie szanse utrwa­le­nia poro­zu­mie­nia poko­jo­wego mię­dzy Eira­mem a E’ronoh zostały uni­ce­stwione. – Jej dło­nie, spo­czy­wa­jące na ramio­nach Bin­nota, dziw­nie zesztyw­niały. Coś w Jedzie ją nie­po­ko­iło. – Herold pod­że­gał do wsz­czę­cia zamie­szek prze­ciwko użyt­kow­ni­kom Mocy.

– Ale czy nie taki był… plan? – zapy­tał Bin­not.

Matka zwle­kała przez chwilę z odpo­wie­dzią. W końcu zabrała dło­nie z jego ramion i zaczęła go powoli okrą­żać, pod­czas gdy on na­dal stał nie­ru­chomo przed lustrem.

– Nie­zu­peł­nie. Celem było dopro­wa­dze­nie do zerwa­nia roz­mów poko­jo­wych. Ale Herold dzia­łał na wła­sną rękę. Nie tak chcę pro­wa­dzić Ścieżkę. O wiele łatwiej jest dzia­łać pod wpły­wem chwili, tak jak zro­bił to on, niż reali­zo­wać szer­szą wizję.

– A jaka jest twoja wizja, Matko? – spy­tał ją.

– Że to ja jestem Ścieżką. – Nachy­liła się do niego. – A ręka Ścieżki wkrótce się­gnie aż po krańce galak­tyki, o wiele dalej, niż Repu­blika czy Jedi mogliby sobie kie­dy­kol­wiek wyobra­zić.

Bin­no­towi przy­szło do głowy, że nie musiała mu wcale o tym mówić – o swo­ich nadzie­jach i roz­cza­ro­wa­niu Herol­dem. To była… oznaka zaufa­nia. Pra­wie się uśmiech­nął. W głębi duszy jej plan go zachwy­cał, a głupi błąd Nauto­la­nina ozna­czał, że jego miej­sce u boku Matki mogło się zwol­nić. Był na to gotów – gdyby tylko dostrze­gła jego poten­cjał.

– Skoro roz­mowy poko­jowe zostały prze­rwane, to po co wsz­czy­nać wojnę z pomocą kly­to­bak­te­rii? – Obej­rzał się na nią. Nie mógł już dłu­żej patrzeć na swoje odbi­cie. Matka z pew­no­ścią wie­działa, że wpra­wia go to w pode­ner­wo­wa­nie. Znał tę sztuczkę. Nauczył się jej dawno temu. Wystar­czy wytrą­cić kogoś z rów­no­wagi, a będzie bar­dziej skłonny do mówie­nia prawdy – czyż nie?

– Broń bio­lo­giczna, użyta prze­ciwko Eira­mowi. Nie dostrze­gasz w tym iro­nii? – spy­tała go. – Po tym, czego pró­bo­wała doko­nać ich kró­lowa, pro­du­ku­jąc tru­ci­znę? Po tym, jak wyco­fała się z naszej umowy doty­czą­cej jej uży­cia i zamknęła swój ośro­dek badaw­czy przed tym śmiesz­nym, fik­cyj­nym ślu­bem? To zbyt dobry pomysł, by prze­pu­ścić kolejną oka­zję do zagwa­ran­to­wa­nia, że wojna będzie trwała na­dal. E’ronoh zaprze­czy, że to oni za wszyst­kim stoją, ale sam fakt ist­nie­nia bak­te­rii sta­nie się kolej­nym powo­dem do prze­mocy. I tak oto walka roz­go­rzeje na nowo. Potrze­buję kon­fliktu, aby pło­nął jak ogień, Bin­not. Ścieżka tego potrze­buje. Potrze­bu­jemy cha­osu. Dzięki niemu będziemy mogli zro­bić w tej galak­tyce coś wię­cej.

– Chaos – powtó­rzył. Czy miała na myśli Axela? Ale Grey­lark prze­by­wał obec­nie w wię­zie­niu. Z pew­no­ścią on sam, Bin­not, był w tym momen­cie bar­dziej przy­datny niż syn pani kanc­lerz. Odwró­cił się i przy­ło­żył dłoń do skroni. Głowa zaczy­nała mu pul­so­wać lek­kim bólem.

– Czy wszystko w porządku, moje dziecko? – zatro­skała się Matka, ponow­nie zaj­mu­jąc swoje miej­sce przy stole.

– Oczy­wi­ście – zapew­nił ją, może odro­binę zbyt szybko. Zawsze czuł się w jej obec­no­ści nieco nie­swojo. Nie wyda­wała się onie­śmie­la­jąca, ale jego ciało mówiło co innego. A może to dla­tego, że w jej pobliżu zawsze krę­cił się Niwe­la­tor? Sam jego zło­wiesz­czy wygląd przy­pra­wiał go o mdło­ści.

– Taak – powie­działa Matka, wska­zu­jąc bli­żej nie­okre­ślo­nym gestem prze­strzeń za ilu­mi­na­to­rem „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia”. – Chaos. Mój chaos. Mówię o Axelu Grey­larku.

– Axel Grey­lark – powtó­rzył Bin­not, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać zazdro­ści. – Ten sam Axel Grey­lark, który prze­bywa obec­nie w wię­zie­niu?

– Nie potrwa to długo – zapew­niła go. – Po tym, jak twoja misja wznie­ce­nia wojny na nowo zakoń­czy się suk­ce­sem, musisz odbić Axela z wię­zie­nia na Pipy­y­rze.

– Ale on cię zdra­dził. Zdra­dził nas wszyst­kich – wark­nął Bin­not.

– Ow­szem. I nie pozwolę mu o tym zapo­mnieć – zapew­niła go Matka i zaci­snęła usta. – Ale bar­dziej przyda mi się poza wię­zie­niem niż w nim. – Obrzu­ciła Bin­nota czuj­nym spoj­rze­niem spod zmarsz­czo­nych brwi. – O co cho­dzi, moje dziecko? Nie wyglą­dasz na zachwy­co­nego myślą o ponow­nym spo­tka­niu ze swoim dobrym przy­ja­cie­lem.

W ciągu ostat­nich kilku lat Axel poja­wiał się i zni­kał ze świata Matki zgod­nie z wła­snymi życze­niami. Bin­not uwiel­biał spę­dzać z nim czas, gdy byli młodsi. Ale misja Axela na Eira­mie i E’ronoh poszła fatal­nie. Nie zabił Jedi. Nie dostar­czył Matce tru­ci­zny. Teraz zaś, gdy Axel znik­nął, Bin­not czuł… ulgę. Po pro­stu Grey­lark od zawsze był zło­tym chłop­cem, który ścią­gał na sie­bie całą uwagę oto­cze­nia i usu­wał wszyst­kich innych w cień, gdy tylko się poja­wiał. Bin­not cie­szył się, że teraz może oka­zać się bar­dziej uży­teczny dla Matki. Gdyby sie­dział tu Axel, znów ist­niałby dla niej tylko on. Mimo to po pro­stu się uśmiech­nął, jakby wła­śnie ujrzał prze­bi­ja­jący się przez chmury pro­mień słońca.

– No to… jak to zro­bimy? – zapy­tał. – Czy mamy na Pipy­y­rze człon­ków Ścieżki, któ­rzy mogliby nam pomóc?

– Nie – zaprze­czyła Matka, z namy­słem stu­ka­jąc pal­cem w pod­bró­dek. – Ale mamy dostęp do pobli­skich boi komu­ni­ka­cyj­nych. Ist­nieją spo­soby na prze­chwy­ty­wa­nie i mody­fi­ko­wa­nie wia­do­mo­ści. Potrze­bu­jemy tylko tej wła­ści­wej.

– Ale… on zawiódł – zauwa­żył Bin­not. – Dla­czego mie­li­by­śmy dawać mu kolejną szansę?

Matka wstała i ruszyła w stronę drzwi. Wes­tchnęła, jakby roz­mowa z Bin­no­tem zaczy­nała ją męczyć. Wyglą­dało na to, że nie będzie mu dane poznać dal­szych szcze­gó­łów jej pla­nów. Być może nie darzyła go aż tak wiel­kim zaufa­niem, jak przy­pusz­czał. Poło­żyła dłoń na drzwiach i przy­sta­nęła.

– Kiedy znasz wszyst­kie ruchome czę­ści danego mecha­ni­zmu, możesz nimi mani­pu­lo­wać w dowolny spo­sób, mój drogi Bin­no­cie. Nawet znisz­cze­nie kogoś, kto cię zawiódł, może oka­zać się uży­tecz­nym manew­rem, jeśli dokona się tego w deli­katny spo­sób. Axel Grey­lark to wciąż pio­nek, któ­rym można grać. – Wznio­sła wzrok ku górze, jakby zasta­na­wiała się nad losem męż­czy­zny niczym ktoś myślący o wybo­rze cia­sta na deser.

– Zamie­rzasz go… zabić? – wykrztu­sił Bin­not, sta­ra­jąc się nie spra­wiać wra­że­nia zasko­czo­nego.

– Być może. A może nie. Ale jest mi potrzebny. Zrób to, Bin­not. – Obda­rzyła go ostat­nim uśmie­chem i wyszła, zamy­ka­jąc za sobą drzwi.

Kilka sekund póź­niej do sali wpadł Roona­nin Goi Ganok, ze sple­cio­nymi dłońmi i ciem­nymi, dużymi oczami, sze­roko otwar­tymi z pod­eks­cy­to­wa­nia.

– Goi – powi­tał go Bin­not. – Czy jesteś gotów? „Spoj­rze­nie” wkrótce wyj­dzie z nad­prze­strzeni. Czas wejść na pokład naszego trans­por­towca.

– Ruszajmy więc. Dla Ścieżki! – powie­dział Goi, bły­ska­jąc w uśmie­chu drob­nymi zębami.

– Dla Matki – dodał Bin­not, gdy towa­rzysz opu­ścił salę.

Odwró­cił się w stronę lustra i zmu­sił do spoj­rze­nia we wła­sne ciem­no­zie­lone oczy.

– I dla mnie – wyszep­tał.ROZDZIAŁ DRUGI

POKŁAD „ZMIERZ­CHU”

Gella Nat­tai sie­działa w zacisz­nym kącie małej mesy na pokła­dzie „Zmierz­chu”, czysz­cząc swoje mie­cze świetlne. Dziw­nie było mieć wła­sny sta­tek. Ele­gancki, o smu­kłej syl­wetce, sta­no­wił pre­zent od kanc­lerz Grey­lark – a teraz słu­żył jako śro­dek trans­portu grupce Jedi. Wszy­scy zmie­rzali na Jedhę z Coru­scant, gdzie Rada Jedi pozy­tyw­nie roz­pa­trzyła wnio­sek Gelli, pozwa­la­jąc jej zostać Poszu­ki­waczką. Począt­kowo wahali się co prawda, wyra­ża­jąc obawy, czy stres zwią­zany z wyda­rze­niami na Eira­mie zbyt mocno nią nie wstrzą­snął, ale gdy do obrad pro­wa­dzo­nych za zamknię­tymi drzwiami dołą­czył w for­mie holo­gramu mistrz Cre­igh­ton Sun, przy­chy­lili się osta­tecz­nie do jej prośby. Pomimo wszyst­kiego, co wyda­rzyło się na Eira­mie i E’ronoh, z tej całej sytu­acji wyni­kło rów­nież coś pozy­tyw­nego: zyskała w końcu pew­ność.

Po jakimś cza­sie spę­dzo­nym w tam­tej­szej świą­tyni myślała, że jest gotowa kon­ty­nu­ować swoje medy­ta­cje w Jedha City, ale wie­ści od Aidy, które nade­szły zale­d­wie wczo­raj, pokrzy­żo­wały jej plany. Wia­do­mość o zama­chu bom­bo­wym, do któ­rego doszło pod­czas cere­mo­nii pod­pi­sa­nia trak­tatu poko­jo­wego, zszo­ko­wała wszyst­kich. A teraz Gella nie mogła prze­stać myśleć o Axelu i o tym, czy fak­tycz­nie od początku coś go łączyło ze Ścieżką Otwar­tej Dłoni.

Bez prze­rwy ana­li­zo­wała wszyst­kie ich roz­mowy i spo­tka­nia, odtwa­rza­jąc je w myślach niczym zapę­tlone nagra­nie. Każde kłam­stwo, które usły­szała z jego ust. Każde spoj­rze­nie. Czy­tała raporty służb Repu­bliki z jego prze­słu­chań po tym, jak został uwię­ziony, ale nie zna­la­zła w nich ani nic god­nego uwagi, ani odpo­wie­dzi na pyta­nie, dla­czego jej wła­sna intu­icja ją zawio­dła. Sytu­ację pogar­szał jesz­cze fakt, że gdzie nie spoj­rzała, przy­po­mi­nało jej o Axelu luk­su­sowe wypo­sa­że­nie „Zmierz­chu”, oso­bi­ście przez niego wybrane. Mar­mu­rowe posadzki i obi­cia ze szczot­ko­wa­nego jedwa­biu wyda­wały się tu dziw­nie nie na miej­scu. Potrzą­snęła głową i się­gnęła po ostro zakoń­czone narzę­dzie, aby usu­nąć dro­binki brudu z małych szcze­lin wzdłuż ręko­je­ści. Następ­nie użyła szmatki do pole­ro­wa­nia i tarła meta­lowe powierzch­nie z takim zapa­łem, że pomimo iż w pomiesz­cze­niu pano­wał chłód, zro­biło jej się gorąco. Mie­cze świetlne były już tak czy­ste, jak tylko to moż­liwe, ale Gella wciąż pocie­rała je szmatką, jakby od tego zale­żało jej życie. Potrze­bo­wała cze­goś do roboty, nawet jeśli miało to ozna­czać pole­ro­wa­nie broni tak długo, aż zostaną z niej jedy­nie meta­lowe wióry.

– Hej!

W progu mesy sta­nął mistrz Jedi Orin Darhga. Przy­go­to­wała się na żart, który zwy­kle padał z jego ust po sło­wach powi­ta­nia, ale Orin wyda­wał się dziw­nie nie­swój. Poważny. Jego rudo­brą­zowe włosy i broda były jak zwy­kle potar­gane, ale nie­bie­skie oczy nie lśniły psot­nie. Kop­nął lekko czub­kiem buta we fra­mugę.

– Co się stało?

– Wia­do­mość od mistrza Cre­igh­tona Suna i Aidy Forte. Ozna­czona jako pilna. Wiem, że nie musisz jej odbie­rać, ale pamię­tam rów­nież, że ty i Cre­igh­ton czę­sto współ­pra­co­wa­li­ście. Wybór należy od cie­bie.

– Jasne.

Gella wstała i podą­żyła za nim do pomiesz­cze­nia w samym sercu statku, w któ­rym znaj­do­wała się duża kon­sola łącz­no­ści z pole­ro­wa­nego szkła. Zgła­szała się na ochot­nika i ofe­ro­wała swój sta­tek jako śro­dek trans­portu innym Jedi, kiedy tylko mogła. Wciąż dziw­nie się czuła, mając go na wła­sność. Prawdę powie­dziaw­szy, po roz­mo­wie z Aidą i infor­ma­cji o zama­chu, natych­miast zaczęła przy­go­to­wa­nia do podróży na Jedhę – tak na wszelki wypa­dek. Żywiła jed­nak nadzieję, że zanim znik­nie pośród krę­tych uli­czek Świę­tego Mia­sta, usły­szy, iż nego­cja­cje zakoń­czyły się suk­ce­sem. Chciała w końcu oczy­ścić swój umysł ze wszyst­kiego, co miało jaki­kol­wiek zwią­zek z Eira­mem lub E’ronoh – a zwłasz­cza z Axe­lem.

– Czy wszystko w porządku? – Orin szturch­nął ją łok­ciem.

– Tak, tak, oczy­wi­ście. Dla­czego pytasz?

– Żyłka na skroni pul­suje ci tak, jakby miała lada chwila pęk­nąć.

Nic na to nie odpo­wie­działa.

– Posłu­chaj – wes­tchnął. – Cała ta sprawa z Grey­lar­kiem… Wszystko, co wyda­rzyło się na E’ronoh i Eira­mie – to nie twoja wina. Odwa­li­łaś kawał dobrej roboty. Nie możesz sie­bie winić za to, że ktoś ma złe inten­cje.

– Powin­nam była lepiej oce­nić całą sytu­ację – powie­działa gorzko.

– Ależ wła­śnie to zro­bi­łaś. Do samego końca robi­łaś to, co słuszne. Cho­dzi o to, na co się liczy, prawda? Mia­łem nadzieję, że nie urażę nikogo jakimś głu­pim żar­tem na przy­ję­ciu w kon­su­la­cie w zeszłym tygo­dniu, ale to zro­bi­łem. Skąd mia­łem wie­dzieć, że na Tran­do­shy żarty zwią­zane z zała­twia­niem swo­ich potrzeb fizjo­lo­gicz­nych są uzna­wane za rzu­ce­nie wyzwa­nia do walki?

– Orin…

– Hej, przy­naj­mniej wygra­łem! – Pokle­pał swój miecz świetlny. – Ale to nauczka na przy­szłość. Nie wszy­scy lubią klo­aczny humor. Poza tym naj­wy­raź­niej nie jestem dobrym mate­ria­łem na amba­sa­dora. Ach, oto i jeste­śmy.

Główny prze­dział statku był duży i wypo­sa­żony w ele­ganc­kie sre­brzy­ste krze­sła. Cze­kała już na nich z nie­cier­pli­wo­ścią czwórka innych Jedi – dwoje ludzi, Twi’lek i Iktot­chi. Od początku podróży Gella izo­lo­wała się tak sku­tecz­nie, że nawet ich jesz­cze nie poznała.

W powie­trzu zama­ja­czyły holo­gra­ficzne posta­cie Cre­igh­tona Suna i Aidy Forte. Połą­cze­nie było nie­sta­bilne, a kra­wę­dzie syl­we­tek – roz­myte, co nie dzi­wiło, bio­rąc pod uwagę burze pia­skowe sza­le­jące na Jedzie. Twarz Cre­igh­tona szpe­ciło kilka roz­cięć, a Aida wyglą­dała na do cna wyczer­paną. Szaty obojga były podarte i postrzę­pione.

Gella zaczerp­nęła gwał­tow­nie tchu, zasko­czona. „O, nie… Co tam się wyda­rzyło?” – jęk­nęła w duchu, gdy Cre­igh­ton zaczął:

– Roz­mowy poko­jowe zakoń­czyły się cał­ko­wi­tym fia­skiem. Bitwa wresz­cie dobie­gła końca…

– Bitwa? Wcze­śniej wspo­mnie­li­ście, że ta eks­plo­zja to zwy­kły… incy­dent – wykrztu­siła Gella.

– Wybu­chły zamieszki – wyja­śniła ponuro Aida. – Nie mamy pew­no­ści, ale sądzimy, że to sprawka Ścieżki Otwar­tej Dłoni.

– Albo jakiejś mniej­szej frak­cji w jej sze­re­gach – dodał Cre­igh­ton. – Wiemy, że Herold – Werth Plo­uth – był w jakiś spo­sób zaan­ga­żo­wany w zamieszki, ale nie mamy poję­cia, czy je wywo­łał, czy po pro­stu do nich dołą­czył. Wer­sje tej histo­rii co chwila się zmie­niają. Nie wiemy też, czy celowo pró­bo­wali dopro­wa­dzić do zerwa­nia nego­cja­cji poko­jo­wych, czy zwy­czaj­nie roz­wście­czyła ich obec­ność Jedi. Wielu z nas wciąż docho­dzi do sie­bie po bitwie.

– Co takiego? Masz na myśli, że są ranni? – zapy­tał twi’lekań­ski Jedi.

– Tak, ale nie­któ­rzy ucier­pieli rów­nież w inny spo­sób. Nie potra­fimy tego wyja­śnić. Część nie odnio­sła co prawda obra­żeń fizycz­nych, ale zostali… obez­wład­nieni. Nie jeste­śmy pewni, czy to tok­syna, czy coś innego. Były ofiary, a Jedi nie są jedy­nymi poszko­do­wa­nymi.

– Ilu? – zapy­tał Orin. – Ilu zabi­tych? Ilu ran­nych?

– Nie mamy jesz­cze dokład­nych danych, ale wielu jedhań­skich cywi­lów zostało ran­nych lub utra­ciło dach nad głową, a samo mia­sto poważ­nie ucier­piało. Ostatni posąg Jedi legł w gru­zach.

Roz­legł się zbio­rowy okrzyk zasko­cze­nia.

Gdy głos zabrała Aida, spra­wiała wra­że­nie raczej złej niż smut­nej:

– Nie znamy stanu archi­wów, które się pod nim mie­ściły. Budynki zostały zrów­nane z zie­mią. Trudno w tej chwili oce­nić pełen zakres znisz­czeń.

– Zasu­ge­ro­wa­li­śmy Radzie Jedi i kanc­le­rzom, aby zwró­cić się bez­po­śred­nio do Ścieżki na Dal­nie – powie­dział Cre­igh­ton, prze­cho­dząc do oma­wia­nia dal­szych szcze­gó­łów bitwy, ale Gella już go nie słu­chała. W piersi czuła nie­zno­śny ucisk – jesz­cze nie­dawno oglą­dała posąg pod­czas swo­jej ostat­niej piel­grzymki do Świę­tego Mia­sta. Na­dal miała świeżo w pamięci widok zapie­ra­ją­cego dech w pier­siach powietrz­nego spa­ceru kapłanki Śpie­wa­ją­cej Góry, z posą­giem góru­ją­cym maje­sta­tycz­nie w tle. Była pewna, że prze­trwa tam kolejne tysiąc­le­cia i że będą go podzi­wiać jesz­cze nie­zli­czeni Jedi. Oczami duszy ujrzała, jak roz­pada się na kawałki, a wszę­dzie unosi się kurz, uka­zu­jąc, jak wstrzą­sa­jąco kru­chy był w isto­cie. Przez krótką chwilę miała para­li­żu­jącą wizję upa­da­ją­cych Jedi – zarówno tych, któ­rych znała, jak i tych, któ­rych ni­gdy nie spo­tkała.

Obraz znik­nął jed­nak rów­nie szybko, jak się poja­wił. Potrzą­snęła głową i sku­piła się na tu i teraz.

– Czy Rada Jedi wie? Kanc­le­rze? – weszła Cre­igh­to­nowi w słowo.

Mistrz Sun potrzą­snął głową.

– Nie jeste­śmy pewni. Wysła­li­śmy wia­do­mość na Coru­scant, ale nasze boje komu­ni­ka­cyjne dale­kiego zasięgu zostały znisz­czone wkrótce potem, praw­do­po­dob­nie przez ucie­ka­ją­cych człon­ków Ścieżki. Nie otrzy­ma­li­śmy odpo­wie­dzi od żad­nego z kanc­le­rzy.

– W mie­ście panuje kom­pletny chaos – pod­jęła Aida. – Potrze­bu­jemy waszej pomocy przy dopro­wa­dze­niu wszyst­kiego do ładu. Grze­ba­niu zmar­łych. Ale musimy was ostrzec – cokol­wiek wywo­łało u nie­któ­rych z Jedi ten… stan, tę cho­robę, może poten­cjal­nie wpły­nąć rów­nież na was. Prze­szu­ka­li­śmy mia­sto na tyle, na ile się dało, ale nie wiemy, co to spo­wo­do­wało ani dla­czego prze­stało wywie­rać na nas ten dziwny wpływ. Musi­cie mieć się na bacz­no­ści.

Gella miała mętlik w gło­wie od natłoku infor­ma­cji, od gło­sów, od tego całego cha­osu. Po tym, jak Axel tra­fił do wię­zie­nia, pod­pi­sa­nie trak­tatu na Jedzie powinno dopro­wa­dzić wszystko do końca, raz na zawsze. To miał być począ­tek nowego roz­działu, w któ­rym Eiram i E’ronoh mogłyby wresz­cie zacząć napra­wiać wza­jemne sto­sunki i budo­wać trwały pokój. Wszystko, o co wal­czyła przez ostat­nie tygo­dnie, roz­pa­dało się na kawałki. Pomy­ślała o Xiri i Phan-tu i na myśl o bólu, który poczują, gdy się o tym wszyst­kim dowie­dzą, nie­mal pękło jej serce. Byli jej przy­ja­ciółmi. Ich pla­nety zasłu­gi­wały na lep­szy los. Oni zasłu­gi­wali na wię­cej.

Nara­stał w niej gniew. Axel musiał wie­dzieć, że do tego doj­dzie. Tak wiele przed nią ukry­wał. Praw­do­po­dob­nie sie­dział teraz gdzieś w celi, a jedze­nie poda­wano mu na ład­nej tacy. Nie zdzi­wi­łaby się, gdyby oka­zało się, że osa­dzono go w jakimś luk­su­so­wym ośrodku dla prze­stęp­ców – wszak był synem samej kanc­lerz Grey­lark. Bar­dzo żało­wała, że nie prze­słu­chała go oso­bi­ście. Pyta­nie brzmiało: czy w ogóle obcho­dziły go kon­se­kwen­cje jego dzia­łań? Czy odczu­wał żal?

Co waż­niej­sze jed­nak: czego jesz­cze mogą się spo­dzie­wać? Co, jeśli to tylko pre­lu­dium do cze­goś więk­szego? Stawką mogły być miliony ist­nień.

Jeśli coś wie­dział, zmu­si­łaby go, żeby jej to wyznał. W ten lub inny spo­sób.

Chciała też jego cho­ler­nych prze­pro­sin. Szcze­rych.

– Gello? Sły­szysz mnie?

Orin dotknął jej rękawa. Pozo­stali Jedi opu­ścili już prze­dział i Gella zorien­to­wała się, że stoi, samotna, z zaci­śnię­tymi pię­ściami.

– Prze­pra­szam. Co mówi­łeś?

– Jedi przy­go­to­wują się do podróży na Jedhę. Cre­igh­ton i Aida opusz­czają sek­tor, żeby nawią­zać kon­takt z Radą i kanc­le­rzami.

Gella oswo­bo­dziła się z jego uści­sku i sta­nęła z nim twa­rzą w twarz.

– Nie mogę lecieć na Jedhę. Zosta­wię ich w Jedha City, ale muszę odna­leźć Axela Grey­larka.

– Syna pani kanc­lerz? Po co? Prze­cież od dawna jest w wię­zie­niu. Sły­sza­łem, że został osa­dzony w zakła­dzie na Pipy­y­rze, nie­da­leko Bakury.

– Nie obcho­dzi mnie, gdzie prze­bywa. Muszę z nim poroz­ma­wiać. Mam prze­czu­cie, że wie­dział, iż to wszystko się wyda­rzy, i może mieć infor­ma­cje na temat tego, czego powin­ni­śmy się spo­dzie­wać.

Orin pró­bo­wał jesz­cze coś do niej mówić, ale ona szła już do kok­pitu, aby spro­wa­dzić sta­tek na pla­netę. Musiała się sku­pić na pilo­tażu, ale było to trudne, gdy widziała dym uno­szący się ze zgliszcz Świę­tego Mia­sta, strza­skany posąg Jedi i szczątki budyn­ków, świad­czące o prze­ra­ża­ją­cych sce­nach, roz­gry­wa­ją­cych się w miej­scu będą­cym oazą pokoju dla wszyst­kich, któ­rzy w jakiś spo­sób czcili Moc. Wyczu­wała kipiące wszę­dzie ból, stratę i gniew. Ale powinna w tej chwili znaj­do­wać się gdzieś indziej. Czuła, że jakaś nie­wi­dzialna siła cią­gnie ją na Pipyyr, gdzie znaj­dzie Axela. I odpo­wie­dzi.

Zamy­kała już właz „Zmierz­chu” i przy­go­to­wy­wała się do startu, gdy Orin wszedł do kok­pitu i usiadł w fotelu dru­giego pilota.

– Hej! Co ty wypra­wiasz? – zdzi­wiła się.

– Nie pusz­czę cię tam samej – odparł, wzru­sza­jąc ramio­nami. – Lecę z tobą.

– Nie, nie lecisz. – Odwró­ciła się i spoj­rzała na niego surowo. – Rada potrze­buje cię na Jedzie. A ja znam Axela lepiej niż kto­kol­wiek inny. Może nawet lepiej niż sama kanc­lerz Grey­lark.

– Nie wąt­pię w to. Ale powin­naś wie­dzieć, że uparte izo­lo­wa­nie się i obsta­wa­nie przy tym, że ty jedyna jesteś w sta­nie roz­wią­zać ten pro­blem… sta­nowi pro­blem samo w sobie. Pobudki, któ­rymi się kie­ru­jesz, nie są zdrowe. A fakt, że jesteś w tej chwili wście­kła, mówi sam za sie­bie.

– Nie jestem wście­kła! – zapro­te­sto­wała nieco gwał­tow­niej, niż pla­no­wała. Zamknęła na chwilę oczy.

– Przy­naj­mniej nie leć tam samotna i wście­kła. Naprawdę mógł­bym ci pomóc.

Teraz Gella miała ochotę się roze­śmiać. Znała Orina od lat, a pod­czas tej podróży spę­dziła z nim wię­cej czasu niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Wyda­wał się nie­po­praw­nym opty­mi­stą, a jego wieczny dobry humor momen­tami nie­mal ją draż­nił. Tęsk­niła za bar­dziej zna­jo­mym wspar­ciem w postaci wska­zó­wek Cre­igh­tona Suna. Pomógł jej prze­trwać wiele trud­nych chwil pod­czas wyda­rzeń na Eira­mie i E’ronoh.

– Niby jak? – zapy­tała go.

– Po pierw­sze, jestem mistrzem Jedi. Jestem Jedi znacz­nie dłu­żej niż ty. A po dru­gie, cho­ciaż jako Poszu­ki­waczka nie potrze­bu­jesz spe­cjal­nej zgody Rady Jedi, to, co robisz, wpływa na ich decy­zje. Jeśli będę ci towa­rzy­szył, twój wybór wyda im się mniej pochopny. Nie potrak­tują tego jako wybryku podyk­to­wa­nego uczu­ciami.

– Ale ja… – Gella urwała w pół zda­nia. Zamknęła usta i pozwo­liła, by słowa Orina do niej dotarły. Miał rację. A ona fak­tycz­nie była na tyle wście­kła, że gniew mógł wpły­nąć na jej osąd. Orin wyglą­dał, jakby miał zaraz kich­nąć, co zapewne – jak do niej dotarło – było u niego odpo­wied­ni­kiem poważ­nej miny.

– Ja rów­nież wyczu­wam, że coś się szy­kuje – powie­dział, spo­glą­da­jąc na pył i dym spo­wi­ja­jące Jedha City. Błę­kitne niebo było w jakiś prze­wrotny, uparty spo­sób zachwy­ca­jąco piękne – urze­ka­jące tło, sto­jące w jaskra­wym kon­tra­ście z kosz­ma­rem, który roze­grał się tam, w dole. – Czu­łem to od jakie­goś czasu, ale teraz już wiem, że nie cho­dzi o to, co stało się na Jedzie. Tylko o coś innego. – Zapiął uprząż bez­pie­czeń­stwa. – Wsze­dłem na pokład tego statku, aby gasić pożary. I oto jesteś ty: upar­cie zapusz­cza­jąca się w naj­go­ręt­sze otchła­nie pie­kła. Ale ja nie odpusz­czę. Ruszajmy.

Orin miał w zwy­czaju w mgnie­niu oka prze­cho­dzić od powagi do żar­tów, co wypro­wa­dzało ją z rów­no­wagi. Być może jed­nak w podobny spo­sób jego obec­ność wpły­nie na Axela, a to mogło oka­zać się przy­datne.

Ski­nęła głową.

– W porządku zatem. Choć nie sądzę, by moja podróż jako Poszu­ki­waczki zaczy­nała się wła­śnie teraz. Pre­sja Mocy, którą czu­łam, pro­wa­dząca mnie do wyboru tej drogi… Nie potra­fię tego do końca wyja­śnić, ale wiem, że nie zaczyna się od tej nie­do­koń­czo­nej sprawy z Axe­lem. Może nastąpi to póź­niej, jak już wszystko sobie poukła­dam. – Zaczęła wpro­wa­dzać współ­rzędne do sys­temu nawi­ga­cji, a Orin prze­jął stery. „Zmierzch” wzbił się w powie­trze i już wkrótce zosta­wili Jedhę daleko w tyle. – Dzięki, Orin, że zde­cy­do­wa­łeś się mi towa­rzy­szyć. Cie­szę się, że nie muszę tego robić sama.

– Nie ma za co, Gella. – Spoj­rzał na nią z ukosa. – Chciał­bym tylko, żebyś o tym pamię­tała, gdy moje żarty zaczną cię męczyć. A skoro już o tym mowa, sły­sza­łaś ten o węglo­ga­rze, który pró­bo­wał pra­co­wać w pie­karni na Coru­scant? Nie przy­jęli go, bo oka­zał się spa­lony.

Gella prze­wró­ciła oczami. Nad­świetlna czy nie, ta podróż będzie naprawdę długa.

Nie minęło wiele czasu, nim dotarli na Pipyyr, choć musieli lecieć krętą trasą przez teren Jądra i z powro­tem przez Zewnętrzne Rubieże, wybie­ra­jąc spraw­dzone i dobrze zba­dane szlaki. I dzięki niech będą gwiaz­dom za nad­prze­strzeń, bo Gella nie była pewna, ile znie­sie jesz­cze iry­tu­ją­cych żar­tów Orina, zanim z roz­pa­czy nie powy­rywa sobie z głowy wszyst­kich ciem­nych loków. Może mimo wszystko popeł­niła błąd?

– Gella? – dobiegł z tyl­nego prze­działu gromki głos Orina. – Już pra­wie jeste­śmy na miej­scu.

Prze­szła do kok­pitu i patrzyła, jak roz­myte świa­tło nad­prze­strzeni gaśnie za ilu­mi­na­to­rami. Wkrótce uno­sili się w pobliżu sza­rej pla­nety. W oko­licy znaj­do­wały się dwa księ­życe, oba podziu­ra­wione kra­te­rami. Malutka kropka na ich obrze­żach musiała być Bakurą.

– Poin­for­mo­wa­łem już punkt kon­troli bez­pie­czeń­stwa, że wkrótce lądu­jemy.

Gdy prze­le­cieli przez war­stwę chmur, Gella rozej­rzała się dookoła. Opary się roz­rze­dziły, uka­zu­jąc jej oczom ska­li­stą pla­netkę usianą głę­bo­kimi, wypeł­nio­nymi wodą niec­kami. Nie rosło tu zbyt wiele roślin­no­ści, ale przy brze­gach woda miała tok­syczny, zie­lony odcień. Na szczy­tach ska­li­stych gór i wzgórz znaj­do­wało się kilka wio­sek. Nikt nie osie­dlał się w pobliżu sadza­wek.

– To tam – powie­działa Gella, wska­zu­jąc na szczyt jed­nego ze wznie­sień. Niczym żywy krysz­tał wyra­stał na niej budy­nek w kształ­cie sze­ścianu. Obok znaj­do­wało się pła­skie lądo­wi­sko wykute w skale, miga­jące miria­dami świa­teł.

– Widzia­łem Axela Grey­larka w Holo­Ne­cie – oznaj­mił Orin. – Nadziany lowe­las. Wygląda na to, że prze­niósł się do nowego pałacu.

Gella ski­nęła głową i przy­gry­zła wargę. Wie­działa, że pod­czas ich pierw­szej roz­mowy musi mieć pełną kon­trolę nad sytu­acją – w prze­ciw­nym razie wszystko może pójść nie tak i nie uzy­ska żad­nych infor­ma­cji.

– Jaki on jest? Ten chłop­taś? – zapy­tał Orin. – To zna­czy: twoim zda­niem?

– Sprytny. Prze­bie­gły. Cza­ru­jący.

– Chyba już się w nim zako­chuję – skwi­to­wał Orin.

– Jest cho­dzącą defi­ni­cją cha­ry­zmy – dodała Gella. – Ale nie prze­pada za Jedi, z powodu kiep­skich doświad­czeń zwią­za­nych ze śmier­cią ojca. Nie daj się jed­nak zwieść pozo­rom. Pod tym blich­trem cele­bryty jest roz­pacz­li­wie nie­pewny.

Orin zacmo­kał.

– Lubisz go, prawda?

Gella prze­chy­liła głowę na ramię.

– Tego nie powie­dzia­łam.

– Nie musia­łaś.

Spró­bo­wała wyci­szyć umysł i wzięła głę­boki oddech.

– Jest cwany. Ale wyczu­łam w nim rów­nież pewną… wraż­li­wość. W głębi duszy to dzie­ciak, który wciąż cierpi. Zanim zro­zu­mia­łam, kim jest, szu­ka­łam w nim dobra. – Zmarsz­czyła brwi. – A gdy przy­po­mina mi się o moich błę­dach w oce­nie sytu­acji, odru­chowo się sta­wiam. To, co zro­bi­łam, miało olbrzy­mie kon­se­kwen­cje, Orin.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: