Star Wars Wielka Republika. Próba odwagi - ebook
Star Wars Wielka Republika. Próba odwagi - ebook
Powieść dla starszych dzieci (wiek: 8+) autorstwa Justiny Ireland – autorki bestsellerów „New York Timesa”
Vernestra Rwoh to szesnastoletnia, świeżo upieczona rycerka Jedi, która otrzymała zadanie pilnowania dwunastoletniej Avon Starros podróżującej na pokładzie luksusowego liniowca na niesamowitą nową stację kosmiczną, zwaną Latarnią Gwiezdny Blask. Nim jednak podróż rozpocznie się na dobre, dochodzi do groźnej eksplozji. Cudem uniknąwszy wyssania w przestrzeń kosmiczną, Vernestra, Avon, jej droid J-6, padawan Jedi i syn ambasadora uciekają z uszkodzonego liniowca na pokładzie promu serwisowego. Niestety, nie mają możliwości nawiązania kontaktu z nikim z zewnątrz, a ich zapasy są ograniczone. Postanawiają wylądować na pobliskim księżycu, który zapewni im schronienie… i niewiele więcej. Nie wiedzą, że w dżungli czyha tajemnicze zagrożenie…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8262-068-9 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
STAR WARS
WIELKA REPUBLIKA
W galaktyce, rządzonej przez prześwietną REPUBLIKĘ i chronionej przez czcigodnych i mądrych RYCERZY JEDI, panuje pokój.
Republika planuje niebawem wysłanie w najdalsze zakątki Zewnętrznych Rubieży stacji kosmicznej LATARNIA GWIEZDNY BLASK, stanowiącej symbol wszystkiego, co dobre. Ma ona nieść światełko nadziei każdemu, kto ją dostrzeże.
Podczas gdy Rebublika przeżywa błogi okres rozkwitu, znakomicie mają się również jej przerażający nowi wrogowie. Strażnicy pokoju i sprawiedliwości będą musieli wkrótce stawić czoła niebezpieczeństwu zagrażającemu im samym, galaktyce, a także Mocy…PROLOG
Prolog
Klinith Da ostrożnie posadziła skradziony holownik frachtowy na obrzeżach doku, podczas gdy jej partner Gwishi wziął się do przetrząsania przedziałów, aby odszukać list przewozowy statku. Zabieranie różnych rzeczy słabszym było fantastycznym sposobem na życie, ale od czasu do czasu wymagało również mierzenia się z pewnymi niedogodnościami, na przykład wtedy, gdy robotę utrudniali ci jacyś durni urzędnicy. W normalnych okolicznościach Klinith nie przejmowałaby się takimi błahostkami – jako kobieta w galaktyce pełnej ras znacznie silniejszych od jej gatunku potrafiła świetnie sobie radzić – ale podczas tej misji musieli działać potajemnie, co oznaczało niestety, że strzelanie do ludzi było wykluczone.
– Naprawdę sądzisz, że zażądają oficjalnych papierów? – spytała, odsuwając z twarzy pukiel wściekle różowych włosów. Podchwyciła przelotnie swoje odbicie w jednym z bocznych paneli widokowych. Wyglądała… dziwnie. Usunęła wszystkie widoczne kolczyki, a zdobiące jej ciało symbole Błyskawicy – tatuaże świadczące o jej statusie i karierze piratki – zasłaniał kombinezon, ale nie zamierzała zmieniać fryzury. Była Nihilką, nawet jeśli w tej misji udawała kogoś innego.
Po chwili namysłu sięgnęła do kieszeni i wsunęła w dziurki w dolnej wardze srebrny kolczyk. O tak – tak było nieco lepiej. Normalniej.
– Na takim wygwizdowie nie powinni sobie zawracać tym głowy – stwierdził Aqualish; miał problemy z wymową w basicu, więc jego słowa brzmiały nieco bełkotliwie. – Republika nie ma pełnej kontroli nad tą częścią galaktyki. Jeszcze nie.
Podobnie jak Klinith, Gwishi był ubrany w prosty skafander zakrywający jego oznaczenia Błyskawicy, ale nie paskudną bliznę na policzku, pamiątkę po strzale z blastera, który pozbawił go oka. Ślad był zabarwiony na niebiesko: poszarpana linia przecinająca prawą dolną powiekę i kończąca się na kle. Nim rana się zagoiła, wpuszczono w nią tusz, aby widać było na pierwszy rzut oka, że choć Aqualish doznał poważnych obrażeń, osoba, która mu je zadała, nie będzie już miała okazji popełnić tego samego błędu.
Nihilowie odpłacali za wszystkie krzywdy po trzykroć.
Klinith sięgnęła po blaster i nóż – bo w sytuacjach, w których należało zachować dyskrecję, noże były czasami bardziej przydatne niż broń energetyczna – i umieściła je w swojej skrzynce na narzędzia. Gwishi też zabrał swój blaster, a także maskę i zbiornik z ovaksem, które również włożył do własnej skrzynki narzędziowej, razem z resztą ekwipunku. Gaz będzie niezbędny do unieszkodliwienia mechaników na pokładzie „Mocnego Skrzydła”, luksusowego liniowca, który śledzili aż do Portu Haileap, odległej placówki na skraju Sektora Dalnańskiego.
Plan był prosty: polecono im dostać się na pokład „Skrzydła” i sabotować je, tak aby nikt na statku nie przeżył. Liniowiec miał na Haileap podjąć kogoś z jakichś powodów ważnego dla Republiki, a Nihilowie chcieli dać jej do zrozumienia, że jej obecność w tej części galaktyki nie jest mile widziana.
Ani teraz, ani nigdy. Republika tylko psuła interesy i mieszała im szyki.
Zanim Klinith opuściła pokład holownika, wróciła jeszcze po drugi blaster – na tyle mały, że mieścił się w cholewce jej buta. Niekiedy robiło się gorąco i ludzie obrywali. Tę część Klinith lubiła najbardziej.
Krótki spacer przez gęstą dżunglę, pośród strzelistych marmurodrzew porośniętych błękitnym mchem… i ich oczom ukazał się ruchliwy, gwarny kosmoport. Klinith celowo wylądowała na uboczu, aby ona i Gwishi mogli wejść na jego teren niepostrzeżenie. Ostatnim, czego w tej chwili potrzebowali, było zbyt wiele osób zadających niewygodne pytania. List przewozowy czy nie, im mniej uwagi na siebie ściągną, tym lepiej.
– Tam jest. – Gwishi wskazał potężny statek zajmujący większość lądowiska. Był co najmniej dziesięć razy większy od holownika frachtowego, który ukradli, i Klinith poczuła na jego widok ukłucie strachu.
– Jak, na siedem genetiańskich księżyców, mamy to zniszczyć? – jęknęła.
Gwishi westchnął.
– Od środka – powiedział. – Jesteś Nihilką. Zachowuj się więc, jakbyś nią była, i przestań marudzić.
– Wcale nie marudzę – obruszyła się jego koleżanka. Nie miała problemu z misją. Po prostu… wydawała jej się ona bardziej poważna od poprzednich zleceń, jakby Klinith miała nagle awansować. I co tu dużo mówić: jeśli się jej powiedzie, jeżeli zrobi wszystko, jak trzeba, z pewnością tak właśnie się stanie: awansuje. Wespnie się wyżej w hierarchii Nihilów. Kto wie? Może nawet będzie odpowiadała bezpośrednio przed samym Kassavem?
Klinith i Gwishi byli już blisko statku i kobieta uśmiechnęła się szeroko na myśl o świetlanej przyszłości, która z pewnością czeka ją już niebawem. Zniszczenie „Mocnego Skrzydła” będzie na ustach wszystkich.
– Nie mogę się już doczekać! – Westchnęła. – To będzie… naprawdę coś. Szkoda tylko, że zabraknie okazji do porządnej demolki…
Gwishi przyglądał jej się przez chwilę bez słowa.
– Chodźmy – powiedział wreszcie.
W porcie roiło się od istot z najróżniejszych układów. Jako ostatni przystanek na trasie prowadzącej do najniebezpieczniejszych z nieoznakowanych regionów galaktyki Port Haileap, podobnie jak inne kosmoporty na skraju tego, co uznawano za cywilizowaną przestrzeń, był miejscem, w którym jednostki uzupełniały paliwo, a ludzie sprawdzali, czy u ich bliskich wszystko w porządku, i próbowali się nieco odprężyć przed spędzeniem długiego czasu w ciasnej przestrzeni na pokładzie tego lub innego statku. Duże lądowisko, zastawione towarami i otoczone pierścieniem sklepów, wyglądało wypisz, wymaluj jak większość podobnych placówek, w których Klinith była do tej pory – może za wyjątkiem potężnych marmurodrzew majaczących w oddali i sięgających ku fioletowemu niebu zielonymi koronami. Tłum ludzi, Trandoshan, Pantoran i przedstawicieli wielu innych ras, kłębił się jak okiem sięgnąć; każdy spieszył do własnych spraw, kierując się do różnych punktów otaczających lądowisko. Na widok reklamy kasyna w głębi jednego z korytarzy Klinith zaswędziały ręce. Minęło już sporo czasu, odkąd ostatni raz zdarzyło jej się zagrać w rykestrę, popularną grę w kości. W tej chwili miała jednak na głowie ważniejsze rzeczy niż hazard.
Razem z Gwishim wspięli się po trapie na pokład „Mocnego Skrzydła”. Stojący u jego szczytu republikańscy strażnicy śmiali się z czegoś i w ogóle nie zwracali uwagi na piratów, gdy ci ich mijali. Kobieta i Aqualish zupełnie nie rzucali się w oczy: idealnie wtapiali się w tłum innych mechaników, nieustannie wchodzących na pokład luksusowego liniowca i go opuszczających. Gdy już znaleźli się na statku, Gwishi klepnął ją w plecy.
– Coś za łatwo poszło – zauważył. I miał rację. Ona również była tego samego zdania.
Kiedy szli korytarzem, Klinith poczuła, jak gdzieś w głębi jej trzewi wzbiera znajome uczucie gniewu. To był wielki statek o pięknych złotych podłogach i srebrzystych ścianach, na których umieszczono ekrany wyświetlające delikatne kwiatowe motywy zmieniające się co kilka sekund. Próbowała sobie wyobrazić, jak by to było naprawdę podróżować takim wykwintnym środkiem transportu. Nie było jej jednak na to stać – i złościło ją to niepomiernie. Nie mogła się doczekać, aż zniszczy „Mocne Skrzydło” i będzie patrzyła, jak jego piękno rozprasza się w pustce przestrzeni kosmicznej.
Szła za Gwishim, zatrzymując się, gdy co jakiś czas wskazywał plakietkę na ścianie. Statek był tak duży, że co kilka metrów umieszczono mapy, aby pasażerowie mogli się zorientować, jak dotrzeć do różnych części liniowca.
– Ja idę tutaj. – Gwishi wskazał jakiś punkt na mapie, a potem poklepał ciężką skrzynkę z narzędziami, którą niósł. – Podrzucę im kilka niespodzianek. Ty zajmij się kapsułami ratunkowymi i dopilnuj, by skutecznie wyłączyć je z użytku. Rozbitkowie to ostatnia rzecz, na jakiej nam zależy. To powinna być katastrofa, przy której wypadek z udziałem „Szlaku Dziedzictwa” wyda się miłym dniem spędzonym w parku rozrywki.
Nim jednak Klinith zdążyła coś na to odpowiedzieć, Gwishi odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę, zostawiwszy ją sam na sam z obowiązkiem ustalenia, gdzie znajdują się kapsuły ratunkowe. Po kilku chwilach spędzonych na próbach rozgryzienia mapy (Klinith nie była zbyt dobra w ich czytaniu, w dodatku miała wrażenie, że tę tutaj celowo sporządzono tak, by wprowadzała w błąd) udało jej się ustalić, że są na sąsiednim pokładzie.
Gdy jednak do nich dotarła, okazało się, że nie jest sama. W pobliżu kręcił się droid serwisowy. Na jej widok przerwał to, co akurat robił.
– Czy to ty masz pokwitować odbiór kapsuł? – spytał. Wyglądał jak niewielka skrzynka, z której wystawało kilka ustawionych pod różnymi kątami chwytaków.
– Tak – potwierdziła. – Ale otrzymaliśmy rozkaz ich zmodyfikowania. W tym celu będę z nich musiała wymontować moduły łączności i nawigacji.
Droid przetoczył się kawałek w przód i w tył, przetwarzając usłyszane informacje.
– Nie dostałem takich poleceń – stwierdził wreszcie. – Muszę zaktualizować dane, aby pobrać nowe instrukcje.
Na ścianie wisiał duży hydroklucz; Klinith zdjęła go i zważyła w dłoni, szacując jego ciężar.
– Och, ależ mam wszystkie niezbędne aktualizacje tutaj, pod ręką! – zapewniła robocika i z całej siły opuściła na niego klucz – a potem jeszcze raz i kolejny, dopóki z droida nie zostało wiele więcej niż kupka bliżej niezidentyfikowanych metalowych części. Wówczas Klinith się uśmiechnęła, oceniając swoje dzieło zniszczenia.
A więc mimo wszystko nadarzyła się okazja do demolki.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozdział
pierwszy
Vernestra Rwoh spojrzała na lśniący statek dokujący na lądowisku i pomyślała o czekającym ją zadaniu z mieszanką podekscytowania i strachu. To będzie jej pierwsza misja dla Rady Jedi oraz jej pierwsze zadanie jako rycerki Jedi. Marzyła o tym dniu, odkąd została padawanką. Pasowano ją całkiem niedawno i nadal miała wrażenie, że to wszystko to tylko jakiś piękny sen.
Nawet jeśli przydzielone jej zadanie polegało po prostu na zadbaniu o bezpieczeństwo córki pani senator. Cóż, mogłoby się zdawać, że niańczenie dzieci nie należy do obowiązków rycerzy Jedi… Ale Vernestra nie zamierzała pozwolić, by ta myśl zepsuła jej humor. Czekający na lądowisku luksusowy liniowiec, który przysłała sama pani kanclerz, był wielki i okazały. W porównaniu z nim inne statki dokujące w Porcie Haileap wydawały się mikre i skromne; jego kadłub lśnił niczym wyrzucona na brzeg wiroryba, srebrzysty, smukły i obły. „Mocne Skrzydło” miało szesnaście pokładów (z których jeden przeznaczono w całości na kasyno), trzy piękne ogrody, a nawet salę restauracyjną mogącą pomieścić tysiąc osób. Statek był bardziej zbytkowny niż cokolwiek, co Vernestra miała okazję oglądać dotąd w swoim życiu, a Port Haileap regularnie odwiedzały liniowce najznamienitszych biur podróży – od Galaxy Tours poprzez ThrillSpace Travels aż po Chandrila Star Lines – oprócz, oczywiście, jachtów wypoczynkowych, na pokładach których zjawiali się tu odwiedzający odludne planety ambasadorzy czy poszukiwacze przygód żądni odkrywania nowych światów na niezbadanych terenach.
„Mocne Skrzydło” zaś… O, to było coś zupełnie innego. Klasa sama w sobie. To był statek odpowiedni dla ważnej delegacji.
Vernestra poprawiła tabard (lśniący złoty ornament wzdłuż dolnej krawędzi wskazywał na jej rangę rycerki ze Świątynii na Hynestii) i przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę, dziwnie skrępowana w stroju znacznie elegantszym od tego, który nosiła na co dzień. Port Haileap był gwarnym, czasem niezbyt przyjaznym miejscem, w którym Vernestra zazwyczaj pokazywała się w swoim zwykłym zestawie: złotej tunice i kremowych spodniach, z prostym tabardem ozdobionym takim samym złotym wzorem jej Świątyni co ten na jej galowym ubiorze. W placówkach takich jak Port Haileap obnoszenie się z przepychem raczej nie było dobrym pomysłem. Ten niewielki skrawek cywilizacji wydarty gęstwie marmurodrzewnego lasu istniał, by umożliwiać frachtowcom dalekiego zasięgu uzupełnienie rezerw paliwa oraz zaopatrzenia. Wygląd młodej rycerki Jedi był ostatnią rzeczą, którą zaprzątałyby sobie głowę odwiedzające to miejsce istoty. Ten statek miał jednak udać się na stację kosmiczną Latarnia Gwiezdny Blask, największe osiągnięcie prześwietnej Republiki, a na jego pokładzie miała podróżować delegacja z pobliskiej Dalny, aby po wizycie na stacji lecieć na Coruscant. Vernestra nie mogła się im pokazać w zwykłej zgaszonej bieli i prostych haftach. I tak oto była tu w swoim odświętnym stroju, czując się w nim zdecydowanie niekomfortowo.
Wystarczyło jednak samo wspomnienie o Latarni Gwiezdny Blask, by oderwać jej myśli od misji i konieczności jak najlepszego wypełnienia powierzonego jej zadania, tak aby nie przynieść Jedi wstydu. Potężna stacja kosmiczna, w połowie świątynia, w połowie zaś placówka Republiki, powstawała, odkąd Vernestra sięgała pamięcią. Już jako jedna z młodzików dziewczyna słyszała, jak starsi rozmawiają między sobą o tym, w jaki sposób Gwiezdny Blask – bo stację często nazywano tak w skrócie – zmieni galaktykę na lepsze, szczególnie w przypadku planet leżących z dala od Jądra. Poprawa łączności, większe wsparcie Republiki… Latarnia Gwiezdny Blask miała odmienić dosłownie wszystko. Stacja Republiki w kosmicznych ostępach Zewnętrznych Rubieży miała być bezpieczną przystanią w dziczy, światełkiem w ciemności. Dzięki niej galaktyka stanie się lepszym miejscem – dla wszystkich. Vernestrę spotkało prawdziwe szczęście, że będzie mogła ją zobaczyć na własne oczy.
Myśl o niej sprawiała, że młoda rycerka czuła się dumna z tego, że jest Jedi, i cieszyła się, że Moc dała jej tę szansę. Próbowała nie dopuścić do tego, by rozpierała ją duma, bo wiedziała, iż ten zaszczyt to w równej mierze zasługa Mocy, co jej własnej ciężkiej pracy, gdy jednak patrzyła na „Mocne Skrzydło” i rozmyślała o kilku kolejnych tygodniach, trudno jej było nie czuć podekscytowania.
Cóż, na swoją obronę miała to, że ostatni rok był naprawdę trudny. Vernestra została poddana próbom Jedi wcześniej niż większość padawanów, z polecenia jej mistrza i – ku zaskoczeniu wielu osób – przeszła je pomyślnie. „Kim ona jest? Nikim specjalnym!” – mamrotali pod nosem niektórzy z padawanów i… cóż, w zasadzie mieli rację. Vernestra była tylko zwykłą mirialańską dziewczyną obdarzoną darem Mocy – istniały setki innych padawanów i młodzików takich jak ona.
O ile się jednak orientowała, była też jedyną Jedi, która przeszła próby przy pierwszym podejściu w wieku piętnastu lat, podczas gdy większość padawanów nadal stawiała pierwsze kroki na ścieżce nauki w zakonie. Mimo to przez większość czasu zamiast dumy czy pychy płynącej z bycia „cudownym dzieckiem” Vernestra czuła olbrzymią odpowiedzialność i potrzebę pomagania galaktyce w każdy możliwy sposób, który tylko Moc i Rada Jedi uznają za stosowny. Czy jednak to naprawdę było takie złe: poświęcić chwilę, aby nacieszyć się własnymi osiągnięciami? Vernestra przymknęła oczy, pozwoliła, by wypełniła ją Moc, i zastanowiła się nad własnymi uczuciami oraz zadaniem, które ją czekało. Nawet teraz, gdy miała już szesnaście lat, bycie rycerką Jedi wydawało jej się olbrzymim wyzwaniem. Wiedziała jednak, że poradzi sobie z nim najlepiej, jak zdoła – i będzie to robiła tak długo, jak trzeba.
Postanowiła, że będzie się cieszyła tą pierwszą misją, nawet jeśli chodziło tylko o opiekę nad dzieckiem.
– Hej! Zatrzymać ją!
Cały spokój prysł jak bańka mydlana, a gdy Vernestra otworzyła oczy, spostrzegła droida serwisowego ścigającego drobną ciemnoskórą dziewczynkę pędzącą na zbudowanym z części śmigoskuterze. Ciemne włosy okalały jej buzię gąszczem niesfornych kędziorów, a w jednej obleczonej w rękawiczkę dłoni mała trzymała lśniący mocnym blaskiem kryształ zasilający. Malujący się na jej twarzy wyraz radosnego triumfu Vernestra znała aż za dobrze.
Avon Starros, córka senatorki Ghirry Starros, znowu rozrabiała.
Avon nie widziała jeszcze Vernestry, która postanowiła wykorzystać tę przewagę. Podniosła ręce, zwracając dłonie wnętrzem w stronę dziewczynki… i pchnęła ją Mocą. Dziewczynka spadła ze skleconego z przypadkowych części pojazdu, zamiast jednak upaść boleśnie na ziemię, zawisła w powietrzu, podobnie jak skuter, który zatrzymał się na środku doku.
– Avon – zagadnęła spokojnie Vernestra. – Co to ma znaczyć?
Dziewczynka odwróciła się w jej stronę; na widok Vernestry radosna mina zrzedła, zastąpiona skwaszonym grymasem.
– Uchhh… sądziłam, że jesteś już na pokładzie!
– Nie. Uznałam, że nim odlecimy, przejdę się jeszcze ostatni raz po porcie. Widzę, że nie tylko ja wpadłam na taki pomysł. Co znów wyprawiasz?
– Nic! – obruszyła się dziewczynka. – Nic nie zrobiłam! Na gwiazdy, nie wiem, dlaczego zawsze o wszystko mnie obwiniasz, Vern.
Na dźwięk okropnego zdrobnienia Vernestra zacisnęła zęby. Douglas Sunvale ją tak nazywał i chociaż nie zamierzała zwracać uwagi mistrzowi Jedi, nie miała skrupułów przed poprawianiem kogoś młodszego od niej:
– Nie nazywaj mnie tak, proszę – powiedziała, a potem zwolniła uścisk Mocy i Avon upadła na ziemię – która nie była wcale tak daleko. Skuter, który Avon bez wątpienia zmontowała własnoręcznie z materiałów pozostawionych bez opieki w kosmoporcie, uderzył w pobliską stertę skrzyń.
– Jesteś okropna! – jęknęła rozpłaszczona na ziemi Avon, dramatycznym gestem rozrzucając kończyny na boki.
– Do ziemi było blisko – zauważyła Vernestra, chociaż w głębi duszy zdawała sobie sprawę z tego, że to było z jej strony podłe: pozwolić dziewczynce upaść, zamiast ostrożnie ją postawić.
– Wezmę to – oznajmił tymczasem droid serwisowy, wyłuskując ze skrytej w rękawiczce dłoni Avon kryształ, a potem odwrócił się na pięcie i odmaszerował w swoją stronę.
Vernestra podeszła do Avon i wyciągnęła do niej rękę, aby pomóc jej wstać, ale dziewczynka spiorunowała ją tylko wzrokiem i sama dźwignęła się z ziemi.
– Pewnego dnia – oznajmiła – gdy będę najsłynniejszą wynalazczynią galaktyki, stworzę urządzenie blokujące Moc! Zobaczymy, jak ci się to spodoba!
Vernestra się roześmiała.
– Avon, rozmawiałyśmy już o tym. Moc jest wszędzie wokół nas, a także wewnątrz nas. To coś innego niż twoje kryształy zasilające. Nie można jej zablokować. A skoro już o tym mowa, dlaczego zabrałaś temu droidowi źródło zasilania?
Avon prychnęła.
– Było mi potrzebne do eksperymentu, ale wcale nie zamierzam ci się z tego tłumaczyć, Jedi. Wiem, że znowu znalazłabyś jakiś sposób, żeby wszystko zepsuć. A poza tym… jak to, nie możesz po prostu odczytać tego z moich myśli? – Skrzyżowała ręce na piersi, a Vernestra westchnęła.
Ona i Avon wiecznie się o coś sprzeczały. I to nie dlatego, że Vernestra nie lubiła swojej podopiecznej, wręcz przeciwnie: uważała niektóre z licznych wynalazków Avon oraz część jej teorii za niezwykle wręcz fascynujące. Niestety, Avon nie lubiła, gdy czegoś jej zabraniano – i właśnie dlatego znalazła się w Porcie Haileap. Jej matka, senatorka Ghirra Starros, postanowiła wysłać ją tutaj, licząc na to, że czas spędzony na skraju przestrzeni kosmicznej sprawi, iż Avon bardziej doceni swoje pełne wygód życie na Coruscant. Jakimś jednak cudem skutek był póki co odwrotny od zamierzonego i dziewczynka była jeszcze bardziej zdeterminowana, by robić, co jej się żywnie podoba, czyli zasadniczo składać maszyny z tego, co akurat wpadło jej w ręce.
Nie istniał żaden realny powód, dla którego Avon miałaby towarzyszyć delegacji na Gwiezdny Blask i wracać z nią na Coruscant; jej matka nie posłała po nią, a ona nie miała do odegrania podczas podróży żadnej specjalnej roli, ale mistrz Douglas, stojący na czele placówki, poprosił, aby Avon im towarzyszyła, bo syn dalnańskiego ambasadora był rówieśnikiem dziewczynki. Jedi liczył na to, że ta dwójka się zaprzyjaźni i że ta więź skłoni lud Dalny do spojrzenia na Republikę nieco łaskawszym okiem.
Vernestra również miała taką nadzieję – głównie z tego względu, że jej zdaniem Avon po prostu potrzebowała przyjaciela.
– Panienko Avon! Jest już panienka spóźniona. Jeśli natychmiast nie wsiądzie panienka na pokład tego statku, rozprzęgnę przewody i zobaczymy, jak będzie się wówczas sprawował panienki śmigo-skuter!
W ich stronę dreptał różowozłoty droid dorównujący wysokością Vernestrze. J-6, droid protokolarny Avon, był po części jej strażnikiem, po części opiekunem. Bardzo bezczelnym i pewnym siebie, należy dodać. Wyrażał się w sposób diametralnie różny od wszystkich droidów protokolarnych, z którymi Vernestra miała w życiu do czynienia – i przypuszczała, że palce maczała w tym sama Avon.
Dziewczynka westchnęła ciężko i odsunęła niesforne loki z buzi, a potem podeszła do swojego unieruchomionego śmigoskutera i spróbowała go ustawić tak, aby móc wspiąć się na siodełko.
– Cóż, wygląda na to, że zabawa skończona. Możesz mi wierzyć, Jay-Six, sabotaż nie jest konieczny. Idziesz, Vern? Chyba nie chcesz się spóźnić?
Vernestra się uśmiechnęła i kiwnęła głową. Naprawdę nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Latarnię Gwiezdny Blask, nawet jeśli oznaczało to konieczność dołożenia dodatkowych starań, by utrzymać Avon z dala od kłopotów.
– Chodźmy.
Gdy szli w stronę trapu „Mocnego Skrzydła”, Vernestra potknęła się nagle i zaczerpnęła gwałtownie tchu. Avon zerknęła na nią kątem oka.
– Wszystko w porządku?
Vernestra przyłożyła dłoń do piersi i popatrzyła na Aqualisha, który majstrował coś właśnie przy panelu dostępu w pobliżu trapu. Odwzajemnił spojrzenie, łypiąc na nią trojgiem oczu. Jednego z dolnej pary brakowało – w jego miejscu widniała zabarwiona na błękitno blizna. Poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym; miał na sobie taki sam pomarańczowy skafander jak pozostali członkowie zespołu serwisowego kosmoportu.
– Nic mi nie jest. – Vernestra odpowiedziała w końcu na pytanie Avon i uśmiechnęła się blado do Aqualisha, który odwrócił się bez słowa, wracając do przerwanej czynności – cokolwiek robił. Coś w jego wyglądzie – a może zachowaniu? – zaalarmowało Vernestrę bardziej, niż powinno. Ogarnęło ją dziwne uczucie niepokoju, którego nie umiała wyjaśnić. „Jestem po prostu podenerwowana i zanadto podekscytowana wyprawą na Gwiezdny Blask, to wszystko” – tłumaczyła sobie. To była jej pierwsza prawdziwa misja Jedi i bardzo jej zależało, by wszystko poszło, jak należy. To właśnie dlatego przejmowała się nawet przypadkowo napotkanym mechanikiem, zwyczajnie wypełniającym swoje zadania.
A przynajmniej tak sobie wmawiała, nawet jeśli w głębi duszy wcale nie była o tym do końca przekonana.
Odsunęła złe przeczucia na bok i ruszyła wraz z Avon i J-6 w głąb „Mocnego Skrzydła”, próbując się skupić na pilnowaniu, by dziewczynka nie uciekła, nim statek wystartuje. Vernestra miała ręce pełne roboty i nie potrzeba jej było do tego wszystkiego jeszcze wypatrywania w każdym zakamarku Mocy zjaw i upiorów.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział
drugi
Avon weszła na pokład statku eskortowana przez J-6 i Vernestrę. Nie mogła oderwać wzroku od miecza świetlnego spoczywającego w kaburze na biodrze starszej dziewczyny. Broń była zasilana kryształem kyber, a ona słyszała o nich niesamowite historie. Za każdym razem, gdy Jedi używała swojego miecza, jego ostrze lśniło fioletową energią. Avon próbowała namówić Vernestrę, by ta pozwoliła jej zerknąć na broń, ale rycerka grzecznie, acz stanowczo, odmówiła:
„Jedi i kyber są połączeni więzią Mocy – wyjaśniła. – Mój kryształ śpiewa dla mnie, a mój duch odpowiada na jego zew. To nie jest zwykły kryształ energetyczny, Avon. Przykro mi, ale nie mogę ci go dać, żebyś go zbadała”.
Avon już dawno temu stwierdziła, że najbardziej wkurzającą cechą Vernestry była jej niezłomna uprzejmość. Autentyczna przykrość, z jaką zawsze odmawiała prośbom Avon. To było niemal tak samo denerwujące jak nieustanne narzekanie J-6 w kwestii jej ubioru.
– Panienko Avon, powinniśmy się teraz udać do panienki kwater i przygotować się do kolacji. Mam również dla panienki sukienkę, którą przysłała panienki matka. Będzie idealna na uroczyste otwarcie Gwiezdnego Blasku, ale nim tam dotrzemy, trzeba będzie dokonać kilku poprawek krawieckich – poinformował ją droid, złocistoróżowe ucieleśnienie zrzędliwości.
– Tak, to dobry pomysł – oceniła Vernestra. – Aczkolwiek powinniście mieć na te poprawki całe mnóstwo czasu. Mistrz Douglas powiedział, że z powodu serii niedawnych katastrof nadprzestrzennych będziemy podróżowali z prędkością podświetlną nieco dłużej, dopóki nie dotrzemy do bezpiecznego punktu skoku wewnątrz układu, z którego wejdziemy w nadświetlną, aby kontynuować naszą podróż. Prawdopodobnie dobrze byłoby więc znaleźć sobie jakieś przytulne miejsce i przygotować się na długą podróż.
– Och, to cudowna wiadomość! – zapiała z mechanicznym zachwytem J-6. – Ten statek to istne dzieło sztuki, wcielenie luksusu i nowoczesności. Nie mogę się doczekać, aż podepnę się do sieci i zaktualizuję swoje oprogramowanie. Poza tym całe wieki minęły, odkąd ostatni raz ktoś oliwił moje stawy. – Droid posłał Avon znaczące spojrzenie, a dziewczynka parsknęła.
– Ostatnim razem, gdy próbowałam zaktualizować ci systemy, wściekłaś się! – wypomniała maszynie.
– Bo dodałaś do mojego oprogramowania cały słownik aqualishańskich przekleństw! – odcięła się J-6. – Jesteś okropnym dzieckiem, niewdzięcznym i podłym.
Avon wyszczerzyła zęby w uśmiechu, bo J-6 mówiła kompletnie bez przekonania.
– Może i tak, ale przypomnij sobie tylko, co było, gdy zjawili się ci handlarze winem i próbowałaś przywitać ich kapitana! Nie wiedziałam nawet, że Aqualishowie mają poczucie humoru, ale członkowie jego załogi niemal pękli ze śmiechu!
Bladozielona skóra Vernestry pociemniała o kilka odcieni, a jej ciemne brwi powędrowały tak wysoko w górę, że niemal dotknęły linii włosów.
– A więc to dlatego mistrz Douglas musiał zejść do doku i zakończyć bójkę, która wtedy wybuchła… Oni wcale się nie śmiali, Avon! Te pogwizdywania to u nich obelgi! Och, pewnego dnia twoje psoty naprawdę wpędzą cię w tarapaty…
Avon wzruszyła tylko ramionami i puściła przyganę Vernestry mimo uszu.
– Mniejsza o to, Vern. No to… nadal odpowiadasz za pilnowanie, żebym podczas tej podróży dobrze wypadła, tak?
Prawda była taka, że Avon planowała zostać w Porcie Haileap. Wcale nie miała ochoty nigdzie się stamtąd ruszać. Gdyby udało jej się pozbyć Jedi, którzy odlecieliby na Coruscant (wszystko wskazywało na to, że to Moc zawsze zdradzała Avon, nim jeszcze zrobiły to czujniki i droidy strażnicze), mogłaby wreszcie skończyć swój najnowszy wynalazek, antygrawitacyjne wkładki do butów. Niestety, tuż przed wyprawą J-6 zaczęła pakować jej rzeczy i oznajmiła, że lecą do Latarni Gwiezdny Blask razem z delegacją dyplomatyczną z Dalny. Jedynym plusem było to, że obowiązkiem jej pilnowania obarczono Vernestrę, co oznaczało, że Avon być może będzie miała ponownie okazję przyjrzeć się mieczowi świetlnemu Jedi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki