Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stara Flota. Tom 8. Zagrożenie - ebook

Seria:
Data wydania:
23 lutego 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
42,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Stara Flota. Tom 8. Zagrożenie - ebook

Findiri, kiedy ścigali Grangera, swojego stwórcę, rozpętali szał destrukcji. Dowodzi nimi Quiassi, który wygląda jak Abraham Haws, przyjaciel i pierwszy oficer kapitana Grangera. Jednak dla życia w Galaktyce o wiele większe zagrożenie stanowi okręt Roju, jedyny, który ocalał z katastrofy Brytanii. Dlatego tak ważne jest, by jak najszybciej pokonać Findiri – albowiem jeżeli Rój przetrwa, zagrozi istnieniu całego wszechświata.

Wszystkie rasy rozumne i zasiedlane przez nie planety – od ludzkich po Dolmasi, Skiohra, Valarisi, Eru i Itaran – muszą stanąć przeciwko Findiri, a potem pokonać swojego największego wroga – Rój, którego celem jest zniszczenie wszelkiego życia w każdym uniwersum.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67053-53-2
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sektor Irigoyen

Kioto 3

Wojskowy Ośrodek

Badań Technologicznych

im. generała Lesliego Grovesa

Kiedy chorąży Matthew Decker wybudził się ze śpiączki, w izbie chorych panował rozgardiasz i chaos. Zataczając się, Decker wyszedł na usiany szczątkami korytarz i dotarł do swojej kajuty. Za oknem walił się właśnie najwyższy biurowiec w szwajcarskim Bernie.

Po ulicach wokół rozpierzchły się ciemne kropki, ludzie próbowali uciec przed spadającym gruzem i pyłem, ale tuman kurzu szybko ich pochłonął.

Piekło na Ziemi. Zupełnie jak w opowieściach z czasów drugiej wojny z Rojem.

Pozostały czas na pokładzie „Niepodległości” rozmywał mu się w pamięci – czy Ziemia naprawdę poddała się Findiri? Czy admirał Proctor rzeczywiście ogłosiła na otwartym kanale łączności, że nie podporządkuje się rozkazom dowódcy, i została dezerterką oraz buntowniczką? Czy wszyscy oficerowie i załoganci, którzy postanowią opuścić okręty, dostaną transport bez żadnych pytań?

Czy prosiła go, by został? Czy miała łzy w oczach, gdy opisał jej agonię po usunięciu towarzysza Valarisi?

Decker pamiętał, że go uścisnęła i wysłała bez wahania. Dała mu nawet jeden z promów „Niepodległości” i zapewniła, że nie musi się przejmować, jak go zwrócić. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić – tak powiedziała.

A teraz, na orbicie Kioto 3, musiał wrócić do bardziej przytomnego stanu umysłu. Komunikator. Ktoś mówił, słyszał go przez głośniki systemu łączności.

„Odpowiedz, idioto”.

– Yyy, to, tak, potwierdzam, tu prom „Andante” z OZF „Niepodległość”, chorąży… – Jak się nazywał?

Szlag, po odebraniu mu towarzysza miał wrażenie, że stracił też poczucie własnej tożsamości. Nazwisko, jak miał na nazwisko?

– Przepraszam, nie usłyszałam, „Andante”, coś przerwało. Jak ma pan na nazwisko?

– Chorąży… Decker. Jestem chorąży Decker.

– Poproszę o pańską autoryzację, chorąży.

– Och, przepraszam. Autoryzację? Jestem oficerem floty na promie floty i chcę wylądować w bazie floty.

W głosie kobiety zabrzmiała z trudem opanowywana irytacja.

– Nikt nie ląduje w Ośrodku Badań Technologicznych imienia generała Lesliego Grovesa ot, tak sobie. Potrzebna jest odpowiednia autoryzacja i dostęp do tajnych danych.

Gdyby Decker miał ze sobą towarzysza, sięgnąłby przez Więź, wczuł się w umysł kobiety, popatrzył na ekran komputera jej oczyma i przekazał dowolny kod dostępu, który umożliwiłby mu lądowanie.

Zamknął oczy i mentalnie sięgnął przed siebie, jakby Valarisi wciąż mu pomagał. Przypominało to wyciąganie ręki, ale nie miał już ramienia, chociaż widmowe poczucie jego posiadania wciąż pozostawało, jak gdyby chciał dotknąć przestrzeni.

– Chorąży Decker?

Otworzył oczy. Nic. Nie mógł wykorzystać niczego oprócz prawdy.

– Przyleciałem tutaj, bo uciekłem z „Niepodległości”. Okręt zdezerterował i nie słucha już admiralicji. Chcę zwrócić własność floty, ten prom, a także… Jeszcze kilka dni temu byłem zjednoczony z towarzyszem Valarisi. Usunięcie go z mojego organizmu spowodowało… ach, kilka problemów. Pomyślałem, że tutejsi naukowcy mogą mi pomóc. Cholera, jeżeli nic z tego nie wyjdzie, będą przynajmniej mogli mnie przebadać.

Była to jego jedyna szansa. Decker wiedział, że na tej planecie znajdował się ośrodek badawczy zajmujący się Valarisi, więc większość Valarisi przebywała właśnie tutaj.

W basenie przerobionym na ich potrzeby.

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Na długo, bardzo długo. Cienki błękitny pas atmosfery Kioto 3 jaśniał nad horyzontem planety. Deckera ogarnęła nostalgia – jego towarzysz był pod tym względem bardzo podobny, przypominał niemal nieistotny błękitny pas, bez którego jednak planeta by wymarła. Decker też miał wrażenie, że umiera bez swojego towarzysza.

Nie mógł dłużej tak żyć.

– Chorąży Decker? Ma pan zezwolenie na lądowanie. Poziom B. Ośrodek Grovesa, bez odbioru.

– Dziękuję. Decker, bez odbioru.

Jego umysł znowu pogrążył się w rozmytym stanie, w którym młody mężczyzna funkcjonował jak na autopilocie. Podstawowe szkolenie z pilotażu pozwoliło mu posadzić prom na lądowisku bezwypadkowo, a potem miał mgliste wrażenie, że ochrona odprowadziła go do jakiegoś pokoju w budynku kosmoportu.

Jednak jedyne, co zapamiętał, to napływ… uczuć.

Byli tutaj. Wyczuwał ich.

Nawet odłączony – odcięty, oderwany, wyszarpnięty – z Więzi, wciąż mógł ich wyczuć. Przypominało to przebywanie w pustym pokoju z zamkniętymi drzwiami, za którymi stał wielki tłum milczących ludzi. Nie odzywali się, ale i tak dawało się wyczuć ich ruchy, usłyszeć szuranie stóp, szmery lub szelest ubrań.

Przez następne kilka dni Decker był macany, szczypany i opukiwany. Skan za skanem, pomiar za pomiarem, odbywało się nad nim coraz więcej niezliczonych konsyliów i sesji doradczych.

Skupił spojrzenie na przepytującym go naukowcu.

– Myśli pan… że mógłbym ich zobaczyć?

– Zobaczyć? Kogo zobaczyć?

– No, wie pan. Ich. W basenie. Valarisi.

Mężczyzna pokręcił głową. Quinn. Nazywał się doktor Quinn.

– Absolutnie nie. Po pierwsze, nie ma pan odpowiedniej przepustki ani poziomu dostępu. A po drugie, mamy ścisłe rozkazy, aby nikogo, dosłownie nikogo nie dopuszczać w pobliże zbiornika.

– Rozkazy? Od kogo?

– Od najwyższego dowództwa – wyjaśnił Quinn. – Od admiralicji, a najpewniej od samego naczelnego admirała Oppenheimera.

– Ach. Rozumiem. – Decker zerknął na drzwi po drugiej stronie pokoju, przez które doktor Quinn zawsze wychodził po zakończeniu sesji. Przesuwał kartą wyjętą z kieszeni fartucha, drzwi się rozsuwały i doktor znikał aż do kolejnego spotkania. – Są za tymi drzwiami, prawda?

Quinn odwrócił się w kierunku wskazanym przez Deckera.

– To nie pańska sprawa, chorąży.

– Wystarczy tak lub nie, doktorze.

– Nie. Odpowiedź brzmi: nie. A teraz zakończmy nasze spotkanie, żebyśmy obaj mogli zdążyć na lunch.

Dwa miesiące z towarzyszem nauczyły Deckera więcej o ludziach niż całe dotychczasowe życie. Zdolność do wyczuwania emocji innych i zaglądania pod maskę zniknęła wraz z Valarisi, ale obserwowanie przez tak długi czas, jak wygląda człowiek, który kłamie, okazało się bardzo przydatne.

Twarz doktora Quinna była… zbyt beznamiętna, gdy zaprzeczył. Leciutkie skrzywienie warg. Ledwie zauważalne zaczerwienienie na skroniach. Powtórzenie słowa „nie”. Gdyby towarzysz wciąż był z Decke­rem, powiedziałby: On kłamie, Matthew. Decker niemal to słyszał.

Poruszył się tak nagle i tak szybko, że doktor Quinn nie zdążył zareagować. Decker zepchnął mężczyznę z krzesła, przycisnął go do podłogi i przydusił. Quinn szarpał się, ale na próżno. Po chwili znieruchomiał.

Decker zatrzymał się na dokładnie trzy sekundy, aby sprawdzić puls doktora i upewnić się, że nic mu nie będzie, po czym wyjął kartę i zerwał się do biegu.

W rzeczy samej, basen tam był. Na końcu korytarza, tuż za szatnią i wyjściem na salę gimnastyczną. Cały budynek, wzniesiony dla celów sportowych i rozrywki, zmieniono bardzo pośpiesznie w tajny, ściśle strzeżony ośrodek, dlatego nikt nie zdążył zamontować w drzwiach dodatkowych zabezpieczeń.

Decker stanął nad basenem, czubki jego butów wystawały nad wodę.

Tutaj byli głośniejsi. Jakby teraz nie tylko znajdował się w pustym pokoju, lecz przyciskał ucho do drzwi i przez drewnianą barierę wyczuwał obecność ogromnego tłumu ludzi.

Przykucnął i zanurzył palec w wodzie.

Matthew, wróciłeś! Znalazłeś mnie.

To był jego towarzysz. Decker uśmiechnął się, a serce zaczęło mu bić szybciej – znowu poczuł, że żyje.

Jestem tu – pomyślał. Możesz do mnie wrócić?

Nie, Matthew.

Ta odmowa była jak ostrze raniące go w dłonie.

Co? Dlaczego?

Ponieważ usuną mnie znowu, i to od razu. A ciebie zamkną w celi.

Ale… potrzebuję cię… Nie potrafię funkcjonować, żyć bez ciebie. Prawie umarłem.

Wiem, ja też. To było traumatyczne przeżycie dla nas obu.

Jednak… na pewno istnieje sposób…

Posłuchaj, Matthew. To mało ważne, choć wydaje się nam, że wręcz przeciwnie. Ale jest coś o wiele ważniejszego, o czym musimy porozmawiać.

O czym?

Rój. Powrócił.

Wiem. Słyszałem pogłoski przed odlotem z „Niepodległości”. Czyli to jednak prawda?

Tak, ale ta jednostka jest inna. Rój, który spadł do czarnej dziury Penumbry z Grangerem, i Rój, który ostatnio zaatakował Ziemię i zniszczył Brytanię, to… zwykły Rój. Ten, który my, a raczej nasi przodkowie dobrze znali.

Czyli… istnieje inny Rój?

Nie inny pod względem jakości czy raczej złowrogości oraz zdolności. Jednak różny w czasie. Granger się mylił. Nie zniszczył wszystkich jednostek. Wyczuliśmy, że ten Rój istnieje już miliardy miliardów – może nawet tryliardy lat. Przybył z czasów końca naszego wszechświata. Z końca czasu.

Czas może się skończyć?

W pewnym sensie. Tak i nie. Nasze uniwersum się rozszerza i ta ekspansja przyśpiesza. A samo przyśpieszenie stanowi czynnik przyśpieszający. Gdy ma się do dyspozycji dość czasu, sama struktura czasoprzestrzeni zacznie wibrować z taką mroczną energią, że nowy wszechświat wydzieli się ze starego. Życie ze śmierci. Energia z entropii. Oto wielki cykl multiwersum istnienia oraz ocean wieczności, z którego się wywodzi.

Ale co ten Rój tutaj robi?

Próbuje wcześniej położyć kres istnieniu naszego wszechświata.

Waga tych informacji przygniotła Deckera. Od dziecka słuchał i czytał opowieści nie o jednym, lecz dwóch atakach Roju na Ziemię oraz o heroizmie kapitana Grangera z „Konstytucji”, któremu wreszcie udało się położyć kres zagrożeniu. Jednak wtedy niebezpieczeństwo nie było tak wielkie. Rój chciał podbić Ziemię, aby nią władać. Chciał ją sobie podporządkować wraz z całą ludzkością.

Ale nie było mowy o zniszczeniu całego wszechświata!

Dlaczego chce to zrobić?

To skomplikowane. A wyjaśnienie zajmie za dużo czasu, którego już nie masz, Matthew. Właśnie teraz doktor się ocknął i znalazłeś się w niebezpieczeństwie.

Wróć do mnie – spróbował jeszcze raz.

Nie.

Proszę.

Mam inną propozycję, Matthew. Przyjdź do nas.

Jak?

Stulecia temu, kiedy władał nami Rój, mogliśmy… konsumować… reprezentanta nowego gatunku, aby zrozumieć jego każde białko, każdy kwas aminowy, aż do poziomu molekularnego. Istota taka zostawała cieleśnie zniszczona, ale wiedza Roju wzrastała.

Chcecie mnie… skonsumować? Zabić?

Nie, nie chcemy cię zabić. Chcemy się z tobą zjednoczyć. Skonsumować i wchłonąć ciebie. Twój umysł i esencja przetrwają i będą żyć. Czas się kończy, Matt­hew. Pojawienie się tego okrętu Roju skomplikowało naszą sytuację. Planowaliśmy, że będziemy długo poznawać ludzkość. Lecz okazało się, że nie mamy tak wiele czasu. Jeżeli cię wchłoniemy, przyśpieszy to nasze wysiłki. Proszę, dołącz do nas.

Decker opadł na kolana, ale nie wyjął palca z basenu.

– Czy to będzie bolało? – zapytał na głos.

Tak. Ale będę z tobą przez cały czas i przez cały ból, Matthew. I nie będzie to wydawało się cierpieniem, lecz… przejściem. Gwałtowną, piękną przemianą. Staniesz się jednym z nas, twoja esencja i umysł będą żyły między nami, wśród nas, mimo że ciało umrze. Prawdę mówiąc, dla człowieka to los o wiele lepszy niż śmierć.

Trzaśnięcie drzwi w korytarzu sprawiło, że Decker podjął decyzję. A raczej, prawdę powiedziawszy, utwierdziło go w niej, bo zdecydował, gdy tylko otrzymał zaproszenie.

– Co mam zrobić?

Dołącz do nas. Dosłownie. Wejdź do basenu.

Decker wyciągnął palec ze zbiornika, a głosy w jego głowie zamilkły. Słyszał nie tylko swojego towarzysza, lecz także tysiące, może nawet miliony innych. I wszyscy umilkli.

– Stój, Decker! – rozległ się okrzyk. – Zatrzymać go!

Niedaleko zadudniły kroki.

I był to ostatni dźwięk, który usłyszał Decker.

Woda wypełniła mu uszy, usta i nos, gdy opadał w głąb basenu. Chociaż odruchowo wstrzymał oddech, woda wdzierała się mu do zaciśniętego gardła, do płuc i żołądka… poczuł ją nawet, gdy wlała mu się do penisa i jąder.

Szarpnął się i krzyknął z bólu – zdawało się, że jest obdzierany ze skóry, a potem miliony ostrzy wbiły mu się w żyły i rozerwały mu serce. Decker otworzył oczy i… o zgrozo, jego skóra rzeczywiście została zdarta, komórka po komórce, proteina po proteinie, cząsteczka po cząsteczce.

Spokojnie, Matthew. Skup się na mnie. Czujesz to? Stajesz się jednym z nas.

Czuję… To boli. Boże, jak strasznie boli. Ale czuję to.

I rzeczywiście – czuł to. Chór głosów zmienił się w legion, a Decker miał wrażenie, że dołączył do tego chóru. Głosy rozbrzmiewały wokół niego, nad i pod nim oraz wewnątrz niego. Jego głos stał się ich głosem, a ich był jego. Tam gdzie kończył się Decker, zaczynali się oni, ale wreszcie nie było ani początku, ani środka, ani końca.

Byli tylko Valarisi.ROZDZIAŁ 1

Sektor kijowski

Wysoka orbita nad planetą Białoruś

OZF „Niepodległość”

Mostek

– Ile jeszcze do ostatniego skoku kwantowego? – zapytała admirał Proctor.

Chorąży Destachio z podkrążonymi oczyma przygarbił się nad konsolą. Przez ostatnie dwa tygodnie postarzał się o lata. Kliknął kilka przycisków.

– Około trzech minut i będziemy nad Bellarusą, pani admirał.

– Wymawia się: Bia-ło-ruś, chorąży, nie Bella-rus. To planeta, nie dystrykt wschodnioeuropejski.

– Tak jest, przepraszam, ma’am – odpowiedział z lekkim grymasem.

Ostatnie dni były… niełatwe. I odbiły się na wszystkich. Ziemia poddała się Findiri. Większość floty stanęła po stronie Oppenheimera, który z otwartymi ramionami przywitał wrogów. Proctor i kilku zaprzyjaźnionych admirałów na garstce okrętów zostali skazani na ucieczkę od jednego układu gwiezdnego do kolejnego. Chcieli zgubić pościg i wymyślić, co robić dalej.

Co dalej?

Okręt Roju, ten, który pojawił się nad plażą Brytanii na kilka sekund przed uderzeniem Tytana w planetę, uniknął zagłady. Findiri byli śmiertelnie groźni, to pewne. Podbili Ziemię kilka dni temu przy pomocy zaledwie kilku wystrzałów.

Ale Rój? Ci obcy byli o krok od zgładzenia całej ludzkiej cywilizacji, i to nie raz, lecz trzy razy.

Co dalej zatem?

Po pierwsze, należało znaleźć i zniszczyć okręt Roju. Zanim zgładzi jakikolwiek świat zasiedlony przez ludzi albo zanim wezwie swoich towarzyszy – zależy, co nastąpi wcześniej.

Po drugie, uwolnić Ziemię od Findiri i wymyślić, jak się ich pozbyć na dobre. Albo pokonać ich w bitwie, albo wynegocjować pokój, po którym opuszczą Ziemię.

Po trzecie? Usunąć zgniliznę, która rozpleniła się w Zjednoczonej Flocie i rządach Zjednoczonej Ziemi. Czy w ogóle warto było ocalić kogoś z nich?

Proctor pokręciła głową. Bóg raczy wiedzieć…

Oppenheimer. Ten przeklęty zdrajca.

W głębi duszy doskonale wiedziała, że punkt trzeci powinien właściwie znaleźć się na początku. Wrogów nigdy nie uda się pokonać, dopóki ludzie nie staną przeciwko nim zjednoczeni i jako jeden silny front. I właśnie dlatego Proctor wybierała się na spotkanie z zaskakująco żywym, nie zmarłym przewodniczącym Galaktycznego Kongresu Ludzkości, Curielem. Mieli porozmawiać o możliwości nawiązania nowego… sojuszu? Stworzenia organizacji? Rządu? Tylko czas mógł rozwiać te niejasności.

Jednak zanim buntownicy w ogóle wyruszyli, ich misję przerwał nieoczekiwany atak i zniszczenia na Białorusi 3, świecie o niewielkiej ważności pod niezbyt ścisłą kontrolą Konfederacji Rosyjskiej.

– Rozpoczynam skok kwantowy, ma’am – zameldował chorąży Destachio.

Znajomy ucisk we wnętrznościach ustąpił, gdy ekstremalne efekty kwantowe po skoku minęły. Jednak kiedy Proctor uniosła głowę i popatrzyła na główny ekran, nie było tam spokojnego rozgwieżdżonego nieba, lecz piekło.

– Mój Boże… – wyszeptała.

Na orbitach wokół planety krążyły bezładnie wraki bez wątpienia sporej floty.

– Przeskanować i poszukać oznak wrogich celów, komandorze Urda.

– Tak jest, pani admirał. – Pierwszy oficer skinął na zespół taktyczny, żeby się tym zajął. Niedługo potem zameldował: – Nasze detektory nic nie wykrywają, pani admirał. Skanujemy wszystkie pasma. W metaprzestrzeni też nic nie wykryliśmy. Wszystkie źródła fal elektromagnetycznych zgadzają się z… cóż, z wrakami okrętów.

– Identyfikacja okrętów? Możemy zrobić zbliżenie na jakieś tablice identyfikacyjne?

– Tak jest, ma’am. – Komandor Urda przekazał polecenie jednemu ze swoich podwładnych, który natychmiast pochylił się nad konsolą. Zaraz potem obraz na głównym ekranie zaczął się przesuwać, gdy kamery wykonywały powiększenie.

– OBFO „Karwat” – przesylabizowała Proctor, mrużąc oczy, żeby lepiej widzieć litery na zwęglonym kadłubie.

Obraz znowu się przesunął i ukazał się kolejny wrak.

– Okręt Białoruskiej Floty Obronnej „Harold Litwinienko” – odczytała admirał.

– Wszystkie te wraki to chyba okręty floty Białorusi. Głównie lekkie krążowniki i nieduże korwety, ale „Karwat” był okrętem flagowym – stwierdził Urda.

– Coś jeszcze?

– Wciąż skanujemy, pani admirał – mruknął pierwszy oficer. – Ale tak, wykrywamy inny rodzaj okrętów. Zdecydowanie nie pasuje do charakterystyki z Białorusi ani do niczego ze Zjednoczonej Floty.

– Obcy?

– Możliwe, ma’am. Kilka zniszczonych jednostek, które nie przypominają niczego, co mamy w rejestrach.

Proctor skinęła dłonią.

– Pokaż na ekranie.

Kamera pokazała zbliżenie na szczątki pozornie niedużej jednostki. Z pęknięć poszycia raz po raz wybuchały smugi gazu, gdy wewnętrzne przedziały traciły hermetyczność, a części wyposażenia i sprzętu powoli dryfowały w przestrzeń, oddalając się od macierzystego okrętu w niekontrolowanej rotacji. Przed zniszczeniem ten okręt na pewno był zabójczy – smukły i zapewne szybki, pełen specjalistycznej aparatury. Z kadłuba wystawały działka i wyrzutnie, pozwalające domyślać się, że nie zaprojektowano go, aby wchodził w atmosferę. W tej chwili jednak przypominał już tylko podziurawione i powyginane kłębowisko metalu i przewodów chłodziwa.

– Nigdy niczego podobnego nie widziałam. To nie okręt Dolmasi ani Skiohra, jeśli już o to chodzi. – Proctor odwróciła się do Urdy. – Oznaki życia? Na którymkolwiek z wraków?

– Skanowanie trwa, ale na razie żadnych oznak, ma’am.

– Daj mi znać, jeżeli coś uda się wykryć. – Odwróciła się do stanowiska łączności. – Chorąży Sampono, połącz mnie z powierzchnią. Najlepiej z premierem albo naczelnym dowódcą wojskowym. Chcę wiedzieć, co tu się stało.

– Tak jest, pani admirał, postaram się zrobić, co w mojej mocy.

Jednak minęło kilka minut, a oficer łączności tylko bezradnie pokręciła głową, zanim zwróciła się do Proctor:

– Pani admirał, centrum głównego ośrodka miejskiego planety zostało zniszczone. Chyba zbombardowane z orbity, a przynajmniej tak to wygląda. Nie mogę znaleźć tam nikogo z władz, nikt też nie zgłasza się na kanale alarmowym. Nie mam także odpowiedzi z głównej siedziby naczelnego dowództwa floty. Zdaje się, że dowództwo również znajdowało się w strefie bombardowań, więc…

– Niech to szlag – mruknęła Proctor. – Czyli pewnie nie ma tam ani działającego rządu, ani łańcucha dowodzenia. Bez wątpienia zrobiło się tu niezłe zamieszanie. Nasłuchujesz głównych pasm? Chyba ktoś ocalał?

– Tak jest, ma’am. Robię nasłuch na standardowych częstotliwościach radiowych. Zupełny chaos. Brak zwierzchnictwa, ofiary, pożary, akcje ratownicze… Wygląda na całkowite załamanie cywilizacyjne.

– Mój Boże – westchnęła admirał. – Chcę wiedzieć natychmiast, gdyby pojawił się jakiś inny statek. Jeżeli tak się stanie, proszę natychmiast ogłosić pełną gotowość bojową, komandorze.

– Tak jest, pani admirał – odpowiedział Urda.

– Ale przynajmniej możemy odetchnąć. Na pewno nie był to atak Roju.

– Na to wygląda, pani admirał. Okręty flot obronnych różnych światów od dawna buduje się i modernizuje. Możliwe, że jakaś grupa dezerterów przebudowała swoją jednostkę, stąd tak duże różnice…

Proctor pokiwała głową.

– Przy braku władzy w najbliższych dniach i miesiącach taka grupa zbierze swoje łupy. Nie byłabym zaskoczona, gdyby tak się stało. Na pewno jednak jest tu jakiś ostatni bastion. Trzeba odnaleźć okręt lub okręty, które ocalały z tego starcia. Mam przeczucie, że to nie Rój, ale…

Shelby.

Głos towarzysza wypełnił jej umysł. Minęło kilka dni od ich ostatniej rozmowy. Po bitwie nad Penumbrą Valarisi zamilkł zupełnie na długie tygodnie i Proctor myślała, że ją opuścił, dopóki niedawno nie odezwał się znowu. Przybycie Findiri i ponowne pojawienie się Roju najwyraźniej skłoniło Valarisi do ponownego zaufania Proctor, choć nie bezwarunkowego. Towarzysz zachowywał ostrożność, nie miał wyboru.

Tak?

Coś tu jest nie tak.

Nie tak? Co masz na myśli?

Nie wiem. Wciąż staramy się odtworzyć wiedzę, którą posiadał kiedyś nasz gatunek. Zwłaszcza o ludziach. Jednak przed nami jeszcze wiele nauki.

Proctor wstała z fotela.

– Będę w gabinecie – oznajmiła załodze.

Korytarz za mostkiem był pusty, tylko dwóch marines stało na warcie przy grodzi. Gdy drzwi gabinetu się za nią zamknęły, Proctor nalała sobie kawy.

Powiedz mi więcej. Myślisz, że tę planetę zaatakował Rój?

Nie, przeczucie cię nie myliło. To nie była jednostka Roju. To… wojna domowa, jak mi się zdaje. Jednak coś jest nie tak. Nie potrafię zgadnąć, co dokładnie.

No dobrze. Proctor przypuszczała, że Valarisi potrzebuje więcej czasu na zorientowanie się w sytuacji i w tym, co odbierał od ocalałych ze starcia.

Wybacz, że cię ostatnio ignorowałam. To był trudny okres.

Rozumiem.

Proctor usiadła i z cichym jękiem rozmasowała sobie kolana. Machnięciem dłoni włączyła terminal komputera. Zanim jednak zdążyła zrobić coś więcej, rozległ się sygnał od drzwi. Rozmowa z Valarisi musiała poczekać.

– Wejść.

Chorąży Sampono z wahaniem stanęła w progu.

– Ma’am?

– Chorąży? Dzieje się coś złego?

Młoda kobieta zamknęła za sobą drzwi i zastygła z na wpół otwartymi ustami, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Najwyraźniej nie przychodziło jej to łatwo.

– Sapphiro? Co się stało?

– Przepraszam, nie powinnam pani przeszkadzać. Porozmawiam z… z kimś innym…

– Chorąży, podejdź. Usiądź. Mów, to rozkaz. – Proctor wskazała krzesło naprzeciwko biurka.

Młodsza kobieta niepewnie podeszła i powoli opad­ła na siedzenie.

– Chodzi o to… Mój brat mieszka na tej planecie. Na Białorusi.

– Och, mój Boże. Sapphira. Wiesz coś? Wszystko z nim w porządku? – Gdy tylko Proctor to powiedziała, uświadomiła sobie, jak głupie były to pytania. Jakim cudem Sampono miałaby cokolwiek wiedzieć w tej sytuacji? Nikt nie wiedział. Stolica została zbombardowana, dziesiątki tysięcy, może nawet setki tysięcy ludzi zginęły, a akcje ratunkowe i pomoc dopiero co się zaczęły.

– Nie wiem, pani admirał. To mój brat bliźniak i najlepszy przyjaciel. Kiedyś byliśmy bardzo zżyci, ale od kilku lat nie mieliśmy okazji rozmawiać. Wiem tylko, że mieszka na Białorusi ze swoją dziewczyną. Przepraszam, nie powinnam tak się martwić. To za bardzo wpływa na moją pracę. Po prostu… miałam mnóstwo kłopotów na mostku i…

– Nie musisz przepraszać, Sapphiro. Jesteś tylko człowiekiem. Martwisz się o brata. Oficerom Zjednoczonej Floty wolno mieć uczucia.

– A jeżeli to przeszkodzi mi w pracy? Na mostku zrobiłam się powolna i nie potrafiłam się skupić. A jeżeli znowu mnie to dopadnie, ale tym razem podczas bitwy albo czegoś…?

„Mój Boże, jest taka młoda…”

Proctor przyjrzała się twarzy Sampono. Dziewczyna nie miała chyba więcej niż dwadzieścia pięć lat. Ciemne włosy średniej długości spięła w prostą fryzurę odpowiednią dla oficera na mostku. Wyraźne zmarszczki na czole świadczyły o głębokim namyśle i bólu.

– Chorąży, kiedy zacznie się strzelanina, wierz mi, nie będziesz myśleć o niczym innym, tylko o tym, jak pozostać przy życiu. A kiedy to się wydarzy, włączy się twoje wyszkolenie, zaczniemy działać jak zespół i skopiemy tyłek przeciwnikowi. Jasne?

Sampono uśmiechnęła się krzywo.

– Tak jest, pani admirał. Tak mi się wydaje.

– Wydaje? Lepiej, żebyś miała pewność przy kopaniu tyłków. Tylko dlatego wybrałam ciebie i resztę zespołu oficerów mostka.

– Pani… mnie wybrała?

– Oczywiście. Nie na darmo jest się dawną admirał naczelną Zjednoczonej Floty i dwukrotną wybawczynią Ziemi. Za to można dostać kilka przywilejów. Wybrałam najlepszych z najlepszych, chorąży. „Niepodległość” to nie miejsce dla słabych oficerów.

– Ale dlaczego mnie, ma’am? Przecież wcale mnie pani nie zna. To znaczy jeżeli mogę spytać…

Przerwał jej sygnał z interkomu Proctor.

– Pani admirał, proszę wrócić na mostek, coś się dzieje.

Proctor i Sampono wstały od razu, mimo że ledwie zdążyły usiąść. Admirał skrzywiła się lekko – oprócz bolących kolan zaćmiła ją kostka złamana kilka miesięcy wcześniej na Bolivarze.

– Pewnego dnia to się nie uda…

– Ma’am? – Sampono spojrzała na nią z niepokojem.

– Trzy miesiące temu omal mnie nie zabito na Bolivarze – wyjaśniła Proctor. – Wiedziałaś o tym? Od tamtej pory chyba każdy znany gatunek rozumny próbował mnie dopaść. Ludzie. Rój. Dolmasi. Eru. Za każdym razem udawało mi się wyślizgnąć i przeżyć, by walczyć następnego dnia. Ale moje ciało zaczyna dotkliwie odczuwać tamte doświadczenia. Blizny dają o sobie znać.

Drzwi otworzyły się, a Proctor się zawahała.

– Ma’am? – powtórzyła Sampono.

– Pewnego dnia nie uda mi się umknąć, Sapphiro. I chcę, żebyś wtedy była gotowa. Zrozumiałaś?

Chorąży przełknęła nerwowo.

– Tak jest, ma’am.

Proctor wskazała, żeby młodsza kobieta ruszyła przodem. Korytarz na mostek znowu był pusty.

– No to zobaczmy, co za pandemonium czeka na nas dzisiaj, co?

Przed grodzią mostka zasalutowały strażnikom z oddziału komandosów, a potem rozeszły się na swoje stanowiska. Proctor pochyliła się nad konsolą dowodzenia i spojrzała wyczekująco na Urdę.

– Znaleźliśmy kogoś, kto przeżył bitwę, pani admirał. Wykryliśmy myśliwiec wśród wraków. Lekko uszkodzony, nigdzie nie odleci, ale cały. W środku jest żywy pilot.

– Chorąży Sampono?

– Tak, ma’am, próbuję go wywołać…

Minęła jeszcze chwila, zanim w głośnikach na mostku rozległ się głos:

– Zjednoczona Flota? Dzięki Bogu… – Mężczyzna zakasłał.

Proctor wstała i podeszła do ekranu, na którym pojawiło się zbliżenie na niewielki myśliwiec obracający się powoli wokół własnej osi.

– Tu admirał Proctor z OZF „Niepodległość”. Proszę się zidentyfikować.

W głośnikach nadal słychać było kaszel. Brzmiał podejrzanie… wilgotno.

– Potrzebujesz pomocy medycznej?

Znowu kaszel. I wreszcie:

– Chyba… Chyba tak. Trochę mnie podziurawiło…

– Jeżeli zdołasz, leć na lądowisko do naszego hangaru. Wysyłamy współrzędne.

Kolejny atak kaszlu. Początkowo myśliwiec ani drgnął, ale potem jego ostatni nieuszkodzony silnik zaskoczył i maszyna skierowała się do okrętu.

– Jak się nazywasz? Z jakiej jesteś floty? – zapytała Proctor, bardziej po to, aby zmusić pilota do koncentracji i zapobiec utracie przez niego przytomności.

– Komandor Piotr Petrowicz. – Zakasłał. – Białoruska Flota Obronna… Uch… Przepraszam, pani admirał… Wzrok mi się trochę rozjeżdża…

– Proszę się skupić, komandorze Petrowicz. Wystarczy wylądować, potem moja załoga zajmie się resztą. Połatamy cię.

Myśliwiec znajdował się najwyżej kilometr od grodzi hangaru i powoli zmniejszał dystans. Proctor wstrzymała oddech, gdy obserwowała jego lot. Miała nadzieję, że pilotowi uda się zachować przytomność do końca.

– Jest w środku, ma’am – zameldował Urda.

– Wysłać zespół medyczny i mechaników, chcę mieć skan techniczny tej maszyny. Niech zbiorą wszystkie dostępne dane, które mogą się przydać do określenia, co się tutaj wydarzyło.

– Tak jest, pani admirał.

Proctor ruszyła do wyjścia.

– Będę w izbie chorych. A kiedy porozmawiam z naszym gościem, zajmę się innymi. – Zerknęła na chorąży Sampono. – Ty ze mną.

Ich rozmowa nie była jeszcze skończona, jednak czasy, gdy Proctor mogła sobie pozwolić na luksus załatwiania bieżących spraw w swoim gabinecie, przeminęły. Powróciły dni, gdy wszystkie spotkania odbywały się w biegu.

Gródź zamknęła się za nimi, a marines na warcie zasalutowali. Proctor musiała się skupić na zbyt wielu sprawach naraz. Najpierw Rój, potem Findiri, Quiassi, Haws, Tim, Eru, Trojaczki, Valarisi, Oppenheimer i jego zdrada, Rój po raz kolejny, a teraz jeszcze Białoruś.

Będzie mi potrzebna wasza pomoc. Sama sobie nie poradzę.

Wiemy, Shelby. Niedługo na pewno przekonasz się, że jesteśmy niezbędni.

Dobrze. Czemuś mam przeczucie, że jeśli będziecie tutaj – ty i twój lud – poradzimy sobie ze wszystkim.

Tak będzie.

Drzwi do windy rozsunęły się i admirał z łączniczką weszły do kabiny.

„Skup się na bieżących wydarzeniach” – napomniała się w duchu Proctor. Musiała się upewnić, że to, co się stało na Białorusi, nie wiązało się z Rojem albo Findiri, a jeżeli jednak się myliła, należało przystąpić do kolejnych działań według planu. Jednak te kolejne działania wymagały spotkania z prezydentem Sepulvedą w jego kajucie i zastanowienia się, co, do jasnej cholery, zrobić z tym człowiekiem.ROZDZIAŁ 2

Układ Słoneczny

Ziemia, Dolny Manhattan

Sala zgromadzeń w siedzibie rządu Zjednoczonej Ziemi

– …i uczciwie wypełniać obowiązki na stanowisku prezydenta Zjednoczonej Ziemi oraz wspierać i bronić prawa oraz konstytucji, tak mi dopomóż Bóg.

Danny przyglądał się, jak senator Cooper, a właściwie już prezydent Cooper, uścisnęła dłoń przewodniczącego Sądu Najwyższego Zjednoczonej Ziemi, po czym odwróciła się, aby pomachać widowni, członkom Kongresu i dygnitarzom zebranym w senackiej sali zgromadzeń. Kiedy skończyła, ruszyła do podium, jakby zamierzała wygłosić mowę inauguracyjną, ale zatrzymała się w pół drogi.

– No, to nie było subtelne – wyszeptał Danny do Fiony Liu, która siedziała obok niego na tyłach widowni.

Obserwowali, jak dyrektor Talus zatrzymał prezydent uniesieniem dłoni, a potem zaprosił na krzesło za mównicą, które przed chwilą sam zajmował.

– Przypomina ludziom, kto naprawdę tu rządzi.

– Cii! – Fiona zerknęła na niego, a w umyśle usłyszał jej głos: Zamknij się, do cholery. Nie wiadomo, kto siedzi w pobliżu i popiera obecny układ. Sympatycy. Kolaboranci. Myślisz, że Oppenheimer działał sam?

Nie, masz rację. Będę bardziej ostrożny.

– Towarzysze i obywatele Zjednoczonej Ziemi. Jestem dyrektor Talus, dowódca sił, które nazwaliście flotą Findiri. Jednak to nie tylko flota, lecz przede wszystkim zagubieni synowie Ziemi, którzy nareszcie wrócili do domu. Zapewne wszyscy już wiedzą, że poprzednik prezydent Cooper został zabity podczas nieszczęśliwego wypadku na stacji „Donnelly”. Uczcimy śmierć prezydenta Sepulvedy, ale przede wszystkim poddamy się prawu Zjednoczonej Ziemi, które mówi, że jeśli po ogłoszeniu wyborów jeden z kandydatów umrze, drugi automatycznie przejmuje stanowisko. Jako przedstawiciel grupy szanującej prawo przyjmuję tę zmianę i oferuję swoje wsparcie prezydent Cooper.

Odwrócił się do Cooper i zaczął powoli klaskać. Reszta sali poszła za jego przykładem, jednak bez okrzyków aplauzu i gwizdów, które zwykle towarzyszyły celebracji nowej osoby na najwyższym stanowisku w rządzie Zjednoczonej Ziemi.

– Pierwszym poleceniem prezydent Cooper było poproszenie mnie, abym objął dowodzenie nad siłami zbrojnymi Połączonej Floty Obronnej, złożonej z floty Findiri oraz wszystkich formacji obronnych planet należących do Zjednoczonej Ziemi. Dodatkowo prezydent Cooper wezwała też Konfederację Rosyjską oraz Chińską Demokratyczną Republikę Międzygwiezdną w imię historycznej współpracy ze Zjednoczoną Ziemią, aby dołączyły swoje siły do naszych, gdy stawimy czoło nadchodzącemu zagrożeniu.

O Boże! Tak chce to rozegrać? Przyłączcie się, żebyśmy razem mogli pokonać czarne charaktery? – zapytał Danny w myślach Fionę.

Sprytny facet.

Facet?

Na moje oko wygląda zupełnie jak komandor Haws.

Niemożliwe. Ciocia Shelby przysięgła na wszystkie świętości, że Haws zginął na „Konstytucji” trzydzieści jeden lat temu.

Fiona spojrzała mu w twarz.

No to chyba jest tylko jeden sposób, żeby się upewnić, nie?

Danny wytrzeszczył oczy.

Chyba żartujesz. Chcesz go wykopać?

Dobry Boże, nie! Danny, nie słyszałeś o skanach płytkopowierzchniowych?

Och…

– …kiedy tuż przed zderzeniem naszej ukochanej Brytanii z Tytanem, jak mamy dowody, okrętowi Roju udało się wykorzystać te gigantyczne siły. Dokładnie w tym momencie, tuż przed katastrofą, przeniósł się ze swojego wszechświata do naszego i w kilka sekund wykonał skok kwantowy. I ten okręt ukrył się gdzieś w naszym uniwersum. Stanowi zagrożenie dla całej ludzkiej cywilizacji. Tym razem jednak, bracia i siostry, obywatele Zjednoczonej Ziemi, nie jesteście sami. Moi pobratymcy, Findiri, są po waszej stronie. I razem powstrzymamy to zagrożenie, zanim spowoduje zniszczenia wśród naszych światów. Miotanie się i błędy Tima Grangera oraz Shelby Proctor już nie doprowadzą do śmierci miliardów ludzi. Na pewno odniesiemy zwycięstwo. Razem!

Ostatnie słowa Talus wykrzyczał, ale zamiast umiarkowanych oklasków doczekał się sporej liczby kongresmanów, senatorów i dygnitarzy, którzy wstali i zaczęli klaskać oraz wiwatować.

Ha. Przynajmniej wiemy, kto jest naszym wrogiem.

Fiona skinęła głową i wstała, aby przyłączyć się do oklasków. Musiała utrzymywać pozory. Jako nowa, oficjalnie mianowana szefowa służb ochrony prezydent Cooper, Fiona Liu chciała, aby jej lojalność była oczywista i niepodważalna.

Oczywiście ona i Danny towarzyszyli Cooper, która zgodziła się – przedyskutowawszy to z prezydentem Sepulvedą – odgrywać rolę marionetki Findiri. Ustalili, że pozwoli się wprowadzić na fotel prezydencki i dzięki temu zyska możliwość przyjrzenia się, jak działa hierarchia przeciwników i jak to wykorzystać.

Danny?

Danny zerknął w prawo i w lewo, głównie z przyzwyczajenia, ale zaraz rozpoznał, że ciotka zwraca się do jego umysłu, nie uszu, dzięki Więzi Valarisi.

Ciocia Shelby. Co się stało na Białorusi? Czy to Rój?

Nie, to coś innego i wciąż próbujemy dowiedzieć się więcej. Na razie jednak jest bezpiecznie. A co z wami dwojgiem? Do nas jeszcze nie dotarła transmisja z inau­guracji.

Senator Cooper właśnie została zaprzysiężona, więc jak myślę, ta część zadania już za nami. Ale Talus postanowił sam wygłosić mowę inauguracyjną. Czy Sepulvedzie udało się coś osiągnąć?

Niewiele. Wciąż musi się ukrywać, nie możemy pozwolić, żeby byle kto dowiedział się, że nie zginął. Staramy się wymyślić, jak sprawić, aby miał więcej swobody i mógł bez przeszkód zawierać sojusze bez zwracania na siebie zbyt dużej uwagi.

Daj znać, jak możemy pomóc… Och, poczekaj, Talus chyba mówi coś, co cię zainteresuje…

– …zrozumiałe, że wśród załóg na okrętach panuje zamieszanie i niepewność. Komu ufać? Komu wierzyć? Czyje rozkazy wykonywać? Wielu z was ufało dawnej admirał Proctor i dawnemu kapitanowi Grangerowi oraz ich pomocnikom, więc teraz też posłucha ich rozkazów z poczucia obowiązku i z lojalności. Jednak jesteśmy narodem prawa, a wasza prezydent, wasz naczelny admirał floty Oppenheimer i wasi dowódcy mają rozkaz, aby przekazać okręt, który naruszy prawo, do stoczni Wellington w sektorze Britannia albo na stację Yarbrough nad Ziemią.

Praktycznie wezwał oficerów, żeby się zbuntowali, jeżeli kapitan postanowi stanąć po twojej stronie, ciociu Shelby.

Och, cudownie. Będzie zabawa.

Czekaj, to jeszcze nie koniec…

– A jeżeli napotkacie opór albo będziecie się obawiać, że wasza przewaga liczebna na pokładzie okrętu jest niewystarczająca, aby udało się wykonać ten rozkaz, macie pozwolenie na wykorzystanie wszystkich koniecznych środków, by zneutralizować lub obezwładnić waszego kapitana. Każdemu, kto tego dokona, oferujemy natychmiastowy awans, jednorazowy bonus w postaci dziesięciokrotności wynagrodzenia oraz na stałe podwojenie wypłaty.

Zaoferował też nagrodę za głowę każdego, kto opowie się po twojej stronie. Podwojenie wypłaty, awanse, premie i tym podobne.

Boże mój, mamy wojnę na galaktyczną skalę i powinniśmy martwić się o przetrwanie oraz pokonanie wroga spoza naszego wszechświata, a ten drań mówi o premiach i podwyżkach. Biurokracja nigdy nie ginie, to pewne.

Danny zaśmiał się cicho ze stoicyzmu swojej ciotki i jej sarkazmu.

Nie obawiasz się?

Oczywiście, że się obawiam. Nieco zmienia to postać rzeczy, ale różnice są niewielkie. Lepiej porozmawiam z załogą, zanim transmisja z inauguracji znajdzie się na łączach metaprzestrzennych. Pozdrów Fionę ode mnie, muszę się zająć kilkoma sprawami.

Jasne, ciociu Shelby. Daj nam znać, co robić dalej. Będziemy mieli oko na Talusa i Oppenheimera, na ile tylko…

– …a nagroda będzie potrojona dla oficera, który wyda nam renegata, kapitana Tima Grangera. I nie tylko. Bohater, który wyda buntownika, otrzyma najwspanialszą rezydencję przy plaży na Nowym Dublinie, za darmo i bez podatków na resztę życia. A co najważniejsze, okręt, którego dowództwo uzurpował sobie Granger, trafi pod rozkazy tego, kto go ujmie. Oficer taki otrzyma natychmiastowy awans na kapitana, niezależnie od posiadanego obecnie stopnia. Oczywiście dotyczy to również poborowych. Dziękuję.

Dobry Boże, ciociu Shelby, ten Quiassi mówi jak doświadczony sprzedawca używanych samochodów.

To znaczy?

Chwileczkę, jeszcze nie rezygnuj! Kup teraz, a dostaniesz świetne premie przez kolejne dziesięć miesięcy, a na dodatek dorzucimy jeszcze nowiutki ekspres do kawy!

O czym mówisz?

O Talusie. Właśnie podniósł nagrodę za Grangera. Zaoferował cały zestaw premii i bonusów dla tego, kto wyda kapitana: od posiadłości nad morzem po dowództwo nad okrętem. Objął tym nawet poborowych. Wyobraź sobie, że twój kuk obejmie dowodzenie na „Wyzwaniu”.

Niemal usłyszał westchnienie ciotki.

Na szczęście Tim znajduje się o lata świetlne od jakiegokolwiek okrętu floty. Taką przynajmniej mam nadzieję. Nie powiedziano mi, gdzie dokładnie mieści się siedziba główna Vestigium. Miejmy nadzieję, że kuk przynajmniej ma lepszą pamięć niż Tim. Wciąż nie wiemy prawie nic o Findiri i Quiassi, a przecież są pod naszym nosem. Cholera, potrzebujemy więcej informacji. To twoje zadanie, Danny. Dostarcz mi informacji. Jak najszybciej.

Pracuję nad tym, ciociu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: