- promocja
Starburst. How to get famous - ebook
Starburst. How to get famous - ebook
Jak zostać gwiazdą… przez przypadek
Jelly to miłośniczka książek, herbaty i kotów. Brzmi znajomo? Ale czy wspominałam, że jest także wyjątkowo irytującą, słyszącą głosy kelnerką ze sporymi szansami na przypadkowy samozapłon? Jakby tego było mało, jest sama w obcym mieście, kontakt utrzymuje tylko z rodziną, nowo poznanym chłopakiem i znajomym z pracy. Gdy więc podczas wieczornego zamykania kawiarni i całkiem pokracznego tańca z miotłą dostaje propozycję szalonego zakładu, nie waha się ani chwili i w efekcie idzie na przesłuchanie do nowego muzycznego talent show. Przyszła socjopatka w programie rozrywkowym? To brzmi rewelacyjnie! Sława, pieniądze, nowi przyjaciele i wspaniali trenerzy. Oczywiście do czasu, gdy okaże się, że jeden z nich ma nierówno pod sufitem, a luksusowy dom dla uczestników zmienia się w złotą klatkę.
Dodam jeszcze, że w książce pojawia się sporo nagich i bardzo seksownych torsów. Jeśli sprzeda się dużo egzemplarzy, to nakręcą film i wtedy wszyscy zobaczymy te kształtne sylwetki na wielkim ekranie!
(A tak na serio to książka o szalonych początkach głównej bohaterki w programie rozrywkowym „Starburst Galaxy”, czyli połączeniu talent i reality show, a także o jej miłosnych perypetiach w świecie show-biznesu!)
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8203-310-6 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy miałam dwanaście lat, przeczytałam dziwną książkę. Przemilczmy, proszę, fakt, że w ogóle nie powinnam mieć do niej dostępu, ale chyba wszyscy doskonale wiemy, że najbardziej ciągnie nas do tego, co zakazane, a im bardziej zakazane, tym silniej przyciąga. W tamtych czasach powieść stojąca na najwyższym regale domowej biblioteczki, zawierająca tylko niedostępne dla mnie treści, była moim najskrytszym marzeniem. Samo jej zdobycie wymagało szczegółowego planowania, a wypełnienie misji, w której skład wchodziło czytanie po nocach i ukrywanie jej przed rodzicami, graniczyło z cudem. Koniec końców całe przedsięwzięcie zostało zakończone powodzeniem, jednak w trakcie zgłębiania lektury natrafiłam na dość ciekawe zdanie, które brzmiało: „Wszystkim można zabić, o ile zostanie użyte we właściwy sposób”.
Z początku nie byłam przekonana co do słuszności tej tezy, jednak im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, jak bardzo jest prawdziwa. Faktycznie, zwykle myśląc o zabójstwie, oczami wyobraźni widzimy sceny z telewizyjnych kryminałów, gdzie śmierć przychodzi z ręki osoby dzierżącej nóż lub pistolet. Jednak zarówno zwykła poduszka, przy której pomocy można by kogoś udusić, jak i mosiężna lampa gotowa do roztrzaskania czyjejś głowy czy zbyt duża ilość leków przeciwbólowych, również mogą stanowić zagrożenie. A zresztą, nawet zwykła kartka papieru może być niebezpieczna, o czym z pewnością przekonali się wszyscy, którzy przypadkiem zacięli się krawędzią strony czytanej przez siebie książki.
Myśl ta kiełkowała w mojej głowie przez jakiś czas, aż wreszcie dotarłam do momentu, w którym wraz z przyjaciółkami postanowiłyśmy znaleźć najdrastyczniejsze sposoby na uśmiercenie lub dotkliwe zranienie irytujących nas osób. Jak się wkrótce okazało, przepisów na te okrucieństwa było naprawdę wiele, jednak tymi, które zapadły mi w pamięci najbardziej, były kastracja tępym cyrklem, a także zjazd gołym tyłkiem do wanny pełnej spirytusu. Ciężko stwierdzić, który z tych pomysłów był bardziej szalony, a także bestialski i dokuczliwy, jednak najbardziej spektakularny wydawał się pomysł numer dwa. Miałyśmy w planach potraktować tak nauczyciela od matematyki, który w ramach polityki uniemożliwiania nastolatkom normalnego dojrzewania i plotkowania z przyjaciółmi w trakcie rozwiązywania zadań z geometrii posadził nas w ławkach z nielubianymi kolegami. Na całe szczęście dla nauczyciela trzem nastolatkom trudno było zdobyć taką ilość spirytusu, która napełniłaby wannę, wobec czego pomysł ten pozostał niezrealizowany.
Mijały lata i z czasem zapomniałam o Sposobach na morderstwo, a inne tego typu idiotyczne rozważania odeszły w siną dal wraz z postępującym okresem dojrzewania. Również kwestie zainteresowania „zakazanymi rzeczami”, które zwykle zdają się łakomymi kąskami dla nastolatków, jakoś się rozmyły. Jedynym, co wciąż łączyło mnie z moją młodszą wersją, była miłość do książek.
Książki. Czytanie ich zaczęło pochłaniać większość mojego wolnego czasu i stało się nie tylko hobby czy sposobem na radzenie sobie ze stresem, ale też możliwością modyfikowania własnego życia, kiedy tylko chciałam. Dzięki wielogodzinnemu wpatrywaniu się w czarny tusz wydrukowany na kawałku drewna mogłam wywołać magiczne halucynacje i przenieść się do świata fantastyki w krainie smoków, średniowiecza, gdzie główną rolę grały księżniczki i książęta, czy też znaleźć się na drugim kontynencie i wcielić w rolę innej nastolatki. Zawsze mogłam przebierać w tych historiach do woli, a gdy któraś mnie znudziła, zawsze miałam możliwość odłożenia jej i wybrania kolejnej.
Po jakimś czasie życie biernej czytelniczki zaczęło mnie nieco nudzić, a ponieważ zbiegło się to z decyzją o rozpoczęciu studiów, zdecydowałam się wziąć sprawy w swoje ręce i napisać własną historię. Spędziłam więc ostatni rok szkoły na nauce i szlifowaniu swoich zdolności językowych, by zakończyć ten etap edukacji sukcesem i otworzyć sobie drogę do kontynuowania nauki na jednym z brytyjskich uniwersytetów.
Dziwne więc wydawało się to, że po tak wielu przejściach, zmianach w życiu, a przede wszystkim po tak wielu latach… znów miałam ochotę odtworzyć swoją listę Sposobów na morderstwo.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki1. PRZESŁUCHANIE
Gdy zakładałam się z Chrisem, zdawało mi się to o wiele prostsze. W końcu miałam jedynie wejść do sali, zaśpiewać, a następnie odjechać z wygraną w stronę zachodzącego słońca na swoim tęczowym jednorożcu. Przykre, bo jednorożce nie istnieją. A już zwłaszcza tęczowe. A skoro one nie istnieją, to i reszta planu musiała się posypać.
Nic nie szło tak, jak to zaplanowałam. Zamiast pięciu minut, które zamierzałam spędzić w tym miejscu, przez ostatnie sześć godzin tkwiłam w niemiłosiernie długiej kolejce. Było to dla mnie dziwne, jednak stało się kuriozalne, gdy się dowiedziałam, że mnóstwo ludzi stało tu już od wczoraj, mimo że zapisy na przesłuchania rozpoczynały się dopiero dziś o dziewiątej. Byłam więc ogromnie niepocieszona, gdy o dziesiątej zostałam zmuszona do ustawienia się na szarym końcu półkilometrowego tłumu zgromadzonego między metalowymi barierkami. Musiałam znosić nie tylko brak możliwości pójścia do toalety, ale i niemiłosierne promienie prażącego słońca. Cały ten metalowy labirynt, a także żar z nieba przywodziły mi na myśl ostatnią część trylogii Więzień labiryntu, którą niedawno przeczytałam. Z niezrozumiałego dla mnie powodu gdzieś z tyłu głowy miałam obawę, że zaraz może się pojawić jakiś Buldożerca. Mojego stanu nie poprawiała także rosnąca liczba ludzi ustawiających się za mną, którzy potęgowali poczucie osaczenia, a także strach, że mogliby się okazać poparzeńcami. Cóż, zdecydowanie zbyt mocno wczułam się w fabułę, tego akurat byłam pewna…
Na poczucie osaczenia szczególnie wpływała obecność koczującej za mną romskiej rodziny tworzącej zespół o orientalnej nazwie, której nie potrafiłam zapamiętać. Pół godziny po przyjściu stwierdzili najwyraźniej, że wykorzystają czas na ćwiczenia, i w efekcie rozpoczęli pokaz złożony z tańców i śpiewów. Choć ich umiejętnościom wokalnym czy tanecznym nie miałam nic do zarzucenia, to jednak niesamowicie się rozpychali i po kilkunastu minutach ciągłego potrącania reszta kolejki zdecydowała się dać im potrzebną na te dzikie harce przestrzeń. Szkoda tylko, że to właśnie ja byłam osobą, która ich zdaniem nadawała się najlepiej do uruchamiania magnetofonu lub też zatrzymywania go, gdy tego chcieli. Miałam wrażenie, że według niektórych i ja należałam do tego ekscentrycznego zespołu, co usiłowałam zanegować, co jakiś czas odmawiając posłuszeństwa moim sąsiadom. Na nic się to jednak zdawało, a ponieważ nie miałam jak uciec z tej pułapki, jedynie kontynuowałam swoją niewolniczą pracę, jednocześnie usiłując czytać zakupioną kilka dni wcześniej powieść.
Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, przede mną stały dwie przyjaciółki – nazywane przeze mnie w myślach Dramciami – których jedyną umiejętnością (co wnosiłam po wysłuchaniu kilku prób przygotowanego na dziś utworu) było obrabianie ludziom dupy. Choć nie byłam zainteresowana ich głębokimi niczym woda w kiblu dyskusjami, to jednak mimowolnie przysłuchiwałam się rozmowom. Po dłuższym czasie spędzonym w ich obecności mogłam z pewną stanowczością stwierdzić, że ich największym życiowym osiągnięciem było wynalezienie zaawansowanych sposobów komunikacji, dzięki którym mogły w wyszukany sposób obrażać osoby stojące obok nich bez ich wiedzy. A przynajmniej one tak sądziły, bo wystarczyło zaledwie kilka skośnych spojrzeń, którymi obrzuciły moją purpurową koszulkę z napisem The book was better, bym wiedziała, co znaczy hasło „Nieszczęście”, które rzuciły pod moim adresem.
Choć towarzyszki irytowały mnie niemiłosiernie, to rozgryzanie ich tajemniczego kodu sprawiało mi pewnego rodzaju satysfakcję. Rozumiałam już znaczenie Ziemniaczka (osoby otyłej o przeciętnej twarzy – które to określenie również zostało użyte wobec mnie) albo Rzygacza (osoby podejrzewanej o bulimię), jednak kilka wciąż zaprzątało mi głowę. Raz czy dwa padły zwroty takie jak Pomidorek, Gburek czy Muminek, a kontekst wypowiedzi wciąż nie dawał mi wystarczająco dużo danych. Jednak największą zagadką było rozszyfrowanie, do kogo mogą się odnosić Raguska, Borsuczka czy Krwiopijawka.
Kolejka posuwała się ślamazarnie. Jak zauważyłam, do budynku naraz wchodziło od dwudziestu do dwudziestu pięciu osób, a potem czekało się kwadrans na następną turę. Nic dziwnego, że poruszaliśmy się tak wolno. Ale rodzinka Brownów, stojąca jakiś czas temu obok mnie w tym wielkim labiryncie, stwierdziła, że to i tak szybko, bo na przesłuchanie w ostatnim programie, do którego startowali, czekali trzy dni. Muszę przyznać, że o niczym innym nie marzyłam, biorąc pod uwagę to, że następnego dnia miałam zaplanowaną istną jazdę bez trzymanki, czyli rajd po księgarniach i muzeach.
Znudzona i rozdrażniona po raz tysięczny dziś sięgnęłam do kieszeni szortów i wyciągnęłam z nich komórkę, po czym zerknęłam na wyświetlacz. Od ostatniego razu pojawiło się tam powiadomienie o obowiązkowej aktualizacji jednej z aplikacji, które oczywiście zignorowałam, a także wiadomość od sprawcy całego zamieszania – Chrisa.
Chris Coleman
Hej, Jelly Fish!
Dalej nie dostałem od ciebie zdjęcia z przesłuchania. Czyżbym kolejny miesiąc miał przyjemność patrzenia, jak myjesz białe trony? :P
„Niedoczekanie” – mruknęłam w myślach.
Bardzo dobrze, mała! Dajesz! – wykrzyknęła Pani Hyde, moja wewnętrzna diablica, a także utrapienie. – Niech sobie nie myśli Kot wie co!
Chyba żartujesz! Kolejka jest gigantyczna i dostanie się na samo przesłuchanie potrwa co najmniej do wieczora! Nie ma opcji, żebym przegrała! To ty będziesz czyścił kible, a ja z przyjemnością będę się temu przyglądać!
Nie zastanawiając się zbytnio nad tą wiadomością, wysłałam ją. Choć kusiło mnie, by dodać fragment o tym, jak bardzo nie podoba mi się cała ta wyprawa, postanowiłam nie dawać Chrisowi satysfakcji. To ja miałam być wygraną w tym starciu, i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Jesteś pewna? – spytała Pani Hyde, a ja omal nie przewróciłam oczami, słysząc jej obrzydliwie skrzekliwy głos. – Może jeden ze sposobów z twojej listy wszystko by załatwił? Pomyślmy… Wyrywanie pęsetą włosów łonowych brzmi naprawdę obiecująco!
Skrzywiłam się z obrzydzeniem na tę myśl.
„Tak? I w jaki niby sposób miałabym się dobrać do strefy bikini Chrisa? Tym bardziej że on zdecydowanie gra do innej bramki”.
Tak w sumie to gracie do tej samej bramki – mruknęła z przekąsem moja wewnętrzna diablica.
– Kochaaanaaa… – z zamyślenia wyrwał mnie głos brodatego ojca romskiej rodziny. – Playya kliiiknij. – Puścił do mnie oczko, przez co lekko się wzdrygnęłam.
No to kliknęłam. A oni wrócili do przywoływania deszczu.
A może czyszczenie toalet wcale nie jest takie złe? Fakt, jeśli wrócę do Chrisa z podkulonym ogonem, będę jedyną osobą skazaną na robienie tego, ale… Miesiąc to przecież wcale nie tak dużo, prawda?
Jasne, Andżeliko, a te dwie blondynki stojące przed tobą wcale nie obgadują cię od momentu, gdy tylko za nimi stanęłaś. Zejdź na ziemię i przestań się oszukiwać! Te łazienki to koszmar!
Choć nie chciałam, musiałam przyznać jej rację. Były. I choć w powszechnej opinii to męskie toalety uchodziły za gorsze do sprzątania, to po znalezieniu podpaski przyklejonej do ściany toalety czy pozostawionego kilka centymetrów obok kosza na śmieci zużytego tamponu zastanawiałam się, czy aby to na pewno prawda. Szczególnie że doświadczyłam tego W KAWIARNI zaledwie w ciągu kilku tygodni mojej pracy!
Cóż, sama jesteś sobie winna. Trzeba było nie brać roboty w tej dziurze – prychnęła pogardliwie diablica, piłując przy tym paznokcie. – Nie miałabyś teraz takich problemów!
„Lub powstrzymać się od śpiewania podczas sprzątania kawiarni…” – westchnęłam.
Było po dwudziestej pierwszej i wreszcie mogłam powiedzieć, że ten dzień dobiegł końca. Niestety, czekało mnie jeszcze dotarcie do domu. Dobrze, że Chris wysiadał tylko dwie stacje przede mną! Może zgodziłby się mnie dziś odprowadzić…
– Zapakujesz zmywarkę? Ja pozamiatam – rzuciłam do niego, gdy zauważyłam, że skończył liczyć utarg.
– Jasne. – Posłał mi uśmiech, jednak jego oczy zdradzały, jak bardzo był zmęczony. Tego dnia miał starcie z klientem typu ja-mam-pieniądze-zarabiam-10-razy-więcej-niż-ty-więc-czemu-moja-kawa-jeszcze-nie-jest-zrobiona. Radził sobie z takimi osobnikami najlepiej z całej naszej ekipy, ale i tak kosztowało go to mnóstwo energii. Zwykle promienny uśmiech i jakiś żart rozluźniał atmosferę, ale to był twardy zawodnik i nie dał się zbić z tropu. Wywęszył ofiarę i pastwił się nad nią kolejne dwadzieścia minut. A to wszystko przez ekspres, który ZNOWU postanowił się zepsuć! Mówiłam Jasmine, że trzeba kupić nowy…
W radiu zaczęła akurat lecieć nowa piosenka 5SOS. Puścili ją co najmniej sześćdziesiąt razy w ciągu mojej zmiany podczas dwóch tygodni, więc w tej chwili znałam ją na pamięć. Zaczęłam nucić pod nosem, ale refren trochę za bardzo mnie pochłonął. Po chwili śpiewałam na głos i tańczyłam z miotłą, która, swoją drogą, okazała się zaskakująco dobrą partnerką do tańca! Wywijałam z nią nieźle, przesuwając cały brud w stronę szufelki, aż do chwili, gdy po kilku minutach w radiu poleciał utwór bardziej melancholijny. Dopiero wówczas dostrzegłam, że Chris bacznie mi się przygląda.
– Co? Mam coś na twarzy? – Natychmiast uniosłam dłoń, by sprawdzić, czy nic nie przykleiło mi się do nosa, jak ostatnim razem, gdy wycierałam żyrandol z kurzu i spadł na mnie puszek wielkości szczura!
– Nie. – Zaśmiał się, zapewne także przypominając sobie tę sytuację. – Nie wiedziałem, że tak ładnie śpiewasz. – Splótł ręce na klatce piersiowej i nonszalancko oparł się o blat.
– Och, wielu rzeczy o mnie nie wiesz. – Wywróciłam oczami i weszłam na zaplecze, by wyrzucić śmieci. – W końcu znamy się tylko trzy tygodnie, to niewiele.
– Niby racja… Ale wiesz, że z takim głosem spokojnie mogłabyś robić karierę i występować na największych scenach świata! – Wyraz jego twarzy zdradzał ekscytację tym nowym odkryciem.
– O, widzisz. Mogłabym. Ale zamiast tego wolę koncertować dla swoich wiernych fanów: ciasta czekoladowego i króliczych bobków. – Wyszczerzyłam się.
– Mogłabyś przestać nazywać ziarna do kawy zwierzęcymi odchodami? – Zmarszczył brwi i ze zrezygnowaniem pokręcił głową. – Straszysz tym klientów.
– Co ja poradzę na to, że mi się z tym kojarzą. – Wzruszyłam ramionami.
– Ty naprawdę masz jakieś zaburzenia. – Westchnął, przecierając blat szmatką.
– Informowałam o tym szefową na rozmowie kwalifikacyjnej, ale nie chciała wierzyć. Stwierdziła, że jestem urocza – odparłam, uśmiechając się słodko.
– Cudownie… – mruknął pod nosem.
Podeszłam do okien, by je zasłonić.
– Ale, ale! Chwileczkę! – wykrzyknął, zauważając, że zboczyłam z tematu. – Jak już wspomniałem, z takim głosem mogłabyś robić karierę! Próbowałaś kiedyś dostać się do jakiegoś programu?
Odwróciłam głowę w jego stronę i posłałam mu zdegustowane spojrzenie. Naprawdę nie mógł dać sobie spokoju?
– Nie? – spytał, widząc moją minę, a w jego głosie dało się usłyszeć zdziwienie, ale i zawód. – Czemu?
– Bo nie ma dżemu.
– Andżelika. Bądź poważna – jęknął.
– Jestem! – krzyknęłam i rzuciłam w niego kulką zrobioną z serwetki. Posłał mi tylko spojrzenie pełne rezygnacji. – Nie czułam potrzeby! O co ci chodzi?
Mężczyzna nic nie odpowiedział i wrócił do ścierania blatu. Dokończyłam zaciąganie żaluzji i pogasiłam stojące na stolikach świeczki. Ledwo trzymałam się na nogach i marzyłam tylko, by wziąć ciepły prysznic i położyć się spać.
„Dobrze, że jutro mam drugą zmianę, więc mogę się powylegiwać do południa. No i dalej mam do skończenia książkę”.
Tym razem była to opowieść o alternatywnej rzeczywistości w świecie despotyzmu i zniszczenia. Idealna na środowy wieczór. Dobrze, że przywiozłam sobie litrowy kubek. Nie musiałam dzięki temu zakłócać przestrzeni mieszkalnej Normy. Niby wynajmowałam u niej pokój, ale i tak ciągle odnosiłam wrażenie, że nie jestem tam mile widziana.
Miałam nadzieję, że niedługo dorwę lepszą pracę i dokądś się przeprowadzę. Chociaż z drugiej strony za niecałe dwa miesiące i tak zaczynałam studia. To nie miało chyba większego sensu…
– Nie chciałabyś może spróbować teraz? – zaczął znowu Chris, a mnie wyrwało się głośne westchnienie.
– Nie bardzo.
Zamyślił się.
– Wiesz co, to szkoda, by tak wielki talent się zmarnował. Jestem skłonny założyć się o coś, bylebyś tylko poszła na przesłuchania. – Rzucił mi spojrzenie, przy którym nogi wielu dziewczyn, ale i mężczyzn, miękły. Jednak nie moje.
– Ja się nie zakładam. Takie mam zasady – oznajmiłam pewnie, mierząc się z nim wzrokiem.
– Zasady są po to, żeby je łamać. A ja mam ciekawą ofertę – rzucił i uśmiechnął się zawadiacko. Prychnęłam.
– Dawaj – mruknęłam, nie spodziewając się niczego ciekawego.
– Przez tydzień biorę na siebie twoją część sprzątania toalet. Obu.
Podniosłam głowę znad stołu, z którego usiłował zmyć tajemniczą plamę. Wiedział, czym mnie przekupić.
– Żartujesz? – rzuciłam.
– Nie. Piszesz się na to? – Uśmiechnął się łobuzersko.
Gdyby się nad tym zastanowić, jego oferta była naprawdę kusząca.
– Ale przecież nie ma teraz żadnych castingów – wtrąciłam słodko, po czym wydęłam wargi i zatrzepotałam figlarnie rzęsami.
– Nieprawda. Słyszałem, jak Summer mówiła o nowym programie. Chyba szukają uzdolnionych wokalnie, ale mogę to sprawdzić.
Przygryzłam wargę w zamyśleniu. Czy powinnam na to przystać?
– To co? Ty wybierasz się na jedno głupie przesłuchanie, a ja przez kolejny tydzień zwalniam cię z pucowania toalet. Pasuje?
„W sumie, co mi szkodzi… Wystarczy, że tam pójdę. Nawet nie muszę przechodzić do kolejnego etapu. Niby czemu miałabym nie spróbować? Taka wygrana jest warta każdego poświęcenia!”
– Miesiąc.
Chris uśmiechnął się i rozchylił ręce, by mnie przytulić. Przytrzymałam go jednak.
– Hej! Ale mam jeszcze jeden warunek!
Uniósł brew w oczekiwaniu.
– Odprowadzisz mnie dziś do domu?
Przewrócił oczami i parsknął śmiechem.
– Jak zawsze.
Do budynku, w którym odbywały się przesłuchania, weszłam dopiero kolejne dwie godziny później. Choć nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, poczułam ogromną satysfakcję z tego, że udało mi się wytrzymać i nie uciec do domu.
Po przekroczeniu progu pokierowano nas do długiego stołu, za którym siedziało kilka osób. Wręczono nam pliki kartek. Na pierwszej z nich były podstawowe pytania o wiek czy imię, a także o piosenki, jakie chcemy zaśpiewać. Jako że uczestników było wielu, mieliśmy możliwość śpiewania tylko przez dwie minuty, a na jedną osobę lub grupę przypadało zaledwie pięć minut. I tak dobrze, że były cztery sale z komisjami. Inaczej faktycznie pod budynkiem musiałabym rozbić obóz.
Miałam w planach zaprezentować utwór Story of My Life zespołu One Direction. Jak nas poinformowano, mogliśmy zaśpiewać a capella bądź z podkładem. Od zawsze lepiej szło mi solo, więc zdecydowałam się zaznaczyć pierwszą opcję. Przesłuchania miały też być nagrywane, jednak niezbyt mi to przeszkadzało. I tak szansa, bym się dostała, była raczej niewielka, więc pewnie moje wideo w ciągu kilku dni zostanie skasowane, by nie marnować pamięci.
Druga część otrzymanych dokumentów złożona była z bardzo szczegółowych pytań takich jak: „co lubisz jeść?”, „jakich cech w ludziach nie znosisz?”, „czego boisz się najbardziej w życiu?”, „czy lubisz rywalizację?” czy też „jaka jest Twoja największa życiowa trauma?”. Oczywiście w większości rubryczek nieco naściemniałam. Przeczuwałam, że te informacje mogą zostać wykorzystane przeciwko mnie, więc wpisałam, że „najbardziej boję się psów”, a potem w polu, gdzie było miejsce na życiową traumę, dodałam, że kiedy miałam pięć lat, pogryzł mnie duży owczarek. Prawda jednak była taka, że uwielbiałam te psiaki, niemniej dużo łatwiej jest odegrać scenkę niż naprawdę mierzyć się ze swoimi lękami, prawda?
Z papierami na kolanach zostaliśmy usadzeni na korytarzu przed salami. Wszyscy byli bardzo zdenerwowani. Jedni niespokojnie podrygiwali, inni chodzili w kółko. Zdarzali się też i ci obgryzający paznokcie. Przez nich nawet ja stałam się nieco spięta, choć nie miałam powodu.
Dość słabo stres znosiła różowowłosa dziewczyna siedząca po mojej prawej stronie. Jej twarz była lekko zielonkawa, a ona sama wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć.
– Wszystko w porządku? Może wezwać pomoc? – spytałam zaniepokojona. – Widziałam w holu ratowników medycznych.
– Nie, nie – zaprotestowała. Miała śliczny, melodyjny głos, który brzmiał jak malutkie dzwoneczki wiszące na tarasie mojego domu. – Wszystko w porządku. – Posłała mi słaby uśmiech.
– Jesteś pewna? – Uniosłam lekko brew i dotknęłam jej ramienia. – Wyglądasz niezbyt dobrze…
– Och, jestem po prostu zdenerwowana. Jak chyba wszyscy.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i wróciłam do sprawdzania danych w swoich dokumentach.
– Ale ty nie wyglądasz, jakbyś się stresowała – dodała po chwili i przyjrzała mi się ciekawsko. – Masz na to jakiś sposób?
Zaśmiałam się.
– Przestań się przejmować. Jeśli uznasz casting za coś niezbyt ważnego, będzie ci łatwiej.
– Ach tak… – westchnęła zawiedziona. – To nie wypali. Dla mnie casting to wielka sprawa!
– Naprawdę? – Teraz to ja odwróciłam się zaciekawiona. – Czemu aż tak?
– Rodzice. – Wzruszyła ramionami i nerwowo potarła skroń. – Zawsze lubiłam śpiewać, a kiedy powiedziałam im, że chciałabym nagrać płytę, wyglądali na zdziwionych, ale poparli ten pomysł. Z tym że chcieli, żebym zrobiła to sama, bez ich pomocy.
– Jak to „bez ich pomocy”? – spytałam coraz bardziej zaciekawiona.
– To bogaci ludzie. Mają wytwórnię muzyczną, nawet całkiem nieźle prosperującą. Kilka restauracji, galerii sztuki i… – Przerwała, widząc moją minę.
– Cudownie… – Westchnęłam i oparłam głowę o ścianę. Siedzę obok cholernej córki milionerów, która ma cudowny głos, nawet gdy mówi. A co będzie, gdy zaśpiewa? Nie mam żadnych szans.
„I świetnie” – poprawiłam się natychmiast. Bo przecież dokładnie o to mi chodziło.
– A ty? – spytała.
Na usta cisnęła mi się jakaś cięta riposta, lecz powstrzymałam się przed wypowiedzeniem jej na głos.
– Ja jestem tu przez przypadek – oznajmiłam.
– Serio?
– Owszem. Założyłam się z kumplem z pracy. Nagroda jest dość interesująca, więc… oto jestem. – Wzruszyłam lekko ramionami i zdjęłam paproch ze swoich czarnych spodenek. – Ale naprawdę wątpię, żebym przeszła dalej.
Zamilkłyśmy. Dziewczyna zajęła się zdrapywaniem jasnoróżowego lakieru z paznokci, a ja przyjrzałam się jej dokładniej. Ona naprawdę kochała kolor różowy!
Była dość drobna i smukła. Miała cudowną twarz w kształcie serca, z promienną, jasną cerą. Mogłabym przysiąc, że nigdy nie pojawiły się na niej żadne wypryski. Nie dało się też nie zauważyć niezwykle intensywnych błękitnych oczu. Wyglądały jak skrawek nieba skradziony podczas słonecznego dnia. Pasteloworóżowe włosy zostały zaplecione i tworzyły koronę. Dodawało jej to wytworności, a widząc jej wyprostowane jak struna plecy i lekko uniesiony podbródek, można by uznać, że należy do rodziny królewskiej.
Ubrała się w piękną, zwiewną sukienkę w różowe kwiaty, odcinaną pod biustem. Miały różne odcienie i wyglądały jak z niebiańskiego ogrodu. Na każdej innej osobie mogłoby to wyglądać śmiesznie lub kiczowato, ale nie na niej. Na stopach zaś miała śliczne koturny z odkrytymi palcami, oczywiście różowe. Zauważyłam też kilka czerwonych obtarć przy kostce i podziękowałam sobie, że ja wybrałam wygodne trampki. Stanie tyle godzin na obcasach musiało być istną katorgą!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki