Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Starminster. Podniebne miasto. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
14 października 2025
31,99
3199 pkt
punktów Virtualo

Starminster. Podniebne miasto. Tom 1 - ebook

Astrid całe jedenastoletnie życie spędziła w szopie z rabarbarem. Mama tłumaczyła jej, że świat na zewnątrz jest niebezpieczny i że dziewczynka zrozumie to, gdy podrośnie.
Astrid bardzo chciała zobaczyć świat, poznać inne dzieci, zamieszkać z mamą w domu. Nade wszystko zaś pragnęła ujrzeć gwiazdy.
Pewnej nocy do szopy przybyła nieznana skrzydlata osoba, by zabrać dziewczynkę do tajemnego miasta zwanego Podniebnym Londynem. Wyjaśniła, że Astrid jest Librystką i że niedługo wyrosną jej własne skrzydła. Dziewczynka trafiła do magicznego świata pełnego przyjaciół, przygód i niewyobrażalnych odkryć związanych ze szkołą latania – Starminster. Astrid jednak szybko przekonała się, że nie wszystko w tym niezwykłym miejscu jest takie cudowne, jak się wydaje. A kiedy dotarły do niej wieści o tajemniczych porwaniach dzieci z Naziemnego Londynu, dziewczynka zaczęła zdawać sobie sprawę, że być może mama miała rację co do grożących jej niebezpieczeństw…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Dzieci 6-12
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-674-9
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Od wielu dni Astrid skrzętnie gromadziła wszystko, co mogłoby jej dopomóc w ucieczce z rozjaśnianego tylko blaskiem świecy półmroku panującego w szopie z rabarbarem. Srebrne łyżeczki, tępe nożyczki, jutowy worek, kubek. Podczas śniadania zsuwała je ukradkiem z tacy, na której dostawała owsiankę, i chowała cenne zdobycze w pościeli.

Nie planowała uciekać na dobre ani nawet na długo. Idealnie by było, gdyby mogła wymknąć się z szopy na kilka godzin, tak żeby mama się nie dowiedziała. Ale właśnie tej nocy na niebie miał się ukazać deszcz meteorów, Perseidów.

Astrid musiała go zobaczyć.

Mama wiedziała, że Perseidy pojawiają się tylko raz w roku. Wyjaśniła to zjawisko dokładnie. Spadające świetlne punkciki wyglądają jak gwiazdy, ale w rzeczywistości są tylko kosmicznym śmieciem – pyłem i odłamkami skał, które gubi kometa Swifta-Tuttle’a, gdy przelatuje w pobliżu Słońca.

Może i były to niebiańskie śmieci, Astrid nie przejmowała się tym. Nawet niebiańskie śmieci miały w sobie magiczny urok, jeśli się całe życie spędziło w półmrocznej szopie. Chciała zobaczyć spadające gwiazdy – to pragnienie było silniejsze niż cokolwiek w jej życiu. Marzyła, żeby należeć do tysięcy osób, które na całym świecie z entuzjazmem będą oglądały Perseidy.

Ale mama się nie zgodziła.

Dziewczynce nigdy nie było wolno wychodzić z szopy. Jednak dzisiejszego wieczoru wydawało się jej to szczególnie okrutne.

Astrid miała jedenaście lat i była zauroczona koalami, zafascynowana owadożernymi roślinami, gabinetami osobliwości, a całkiem od niedawna również fizyką. Nic jednak nie równało się obsesji, jaką miała na punkcie gwiazd. Mama ściągała dla niej gigantyczne ilości informacji o białych karłach, planetach i meteoroidach, lecz to nie wystarczało. Astrid chciała zobaczyć gwiazdy na własne oczy.

Pięć minut po tym, jak mama powiedziała jej „dobranoc”, dziewczynka odsunęła łóżko na bok, odsłaniając kawał gołej ziemi. Opadła na czworaki i zaczęła kopać.

Początkowo wybierała ziemię kubkiem, bo tak było szybciej, potem jednak grunt stał się twardszy i Astrid z konieczności zaczęła go drążyć łyżeczkami. Wydłubaną ziemię wrzucała do jutowego worka.

Szło jej powoli, ale się nie zrażała. Mama nigdy nie wracała do szopy, gdy już pożegnała się na noc. Astrid miała tyle czasu, ile potrzebowała.

Odgłos przerzucanej ziemi rozlegał się głośno w jej uszach, ale i tak zagłuszały go dźwięki wydawane przez rabarbar. Co niezwykłe, to warzywo trzeszczało, gdy rosło. Rabarbarowa gęstwina szeptała, bełkotała i szeleściła, jakby śniła o oślepiającym słońcu i swawolnym wietrze.

Rabarbar trzaskał. Rabarbar trzeszczał. Astrid kopała.

Z gleby wypełzła wijąca się dżdżownica. Dziewczynka krzyknęła z wrażenia, ale zaraz ostrożnie zagarnęła robaka łyżeczką i przełożyła go na grządkę z rabarbarem. Dżdżownica miała tak samo bladą skórę jak ona.

Wróciła do kopania.

Mimo rygorystycznych ćwiczeń fizycznych, które narzucała jej mama, Astrid szybko poczuła zmęczenie. Na rękach zrobiły jej się pęcherze. Miała nadzieję, że nie będzie musiała wydrążyć prawdziwego tunelu. Wystarczy, że się jakoś przeciśnie od dołu pod ścianą. Jak głęboko może sięgać ściana szopy na rabarbar?

„Co to za dźwięk?”

Jak najciszej odłożyła łyżeczkę. Tuż za drzwiami rozległ się odgłos czyichś kroków.

Co by zobaczyła mama, gdyby teraz weszła? Umazaną brudem twarz córki. Worek ziemi. I dziurę, która w najlepszym wypadku nie wygląda na nic poważnego. Ale mama wiedziałaby, co to wszystko znaczy – wiedziałaby, że Astrid planuje ucieczkę.

Nigdy dotąd tego nie próbowała.

Astrid była grzeczną dziewczynką. Mama powtarzała jej to kilkanaście razy dziennie. Grzeczną, bystrą dziewczynką, która na prastarym laptopie pilnie odrabiała zadania w ramach nauczania domowego. Grzeczną, rozsądną dziewczynką, która posłusznie ćwiczyła z ciężarkami i biegała po szopie tam i z powrotem. Grzeczną, mądrą dziewczynką, ponieważ nieczęsto uskarżała się na ciemność, na trzeszczenie rabarbaru i na to, że na zewnątrz, poza ścianami szopy, cały świat żyje życiem, w którym ona nie bierze udziału.

Spod drzwi nie dobiegały już żadne dźwięki. Tylko wysoko nad jej głową rozległo się stukanie – mama mówiła, że to gałęzie jabłoni ocierają się o szopę. Astrid nieraz słyszała ten odgłos; jadała jabłka, surowe i upieczone w szarlotce, ale samego drzewa nigdy nie widziała.

Zaczęła znowu kopać. Ubrudzone ziemią paznokcie wyglądały jak maleńkie czarne księżyce. Może dziś w nocy zobaczy też księżyc. Widywała przebłyski jego słabego srebrzystego blasku, który wpadał przez drzwi, gdy mama wchodziła do szopy i z niej wychodziła. Większość roślin potrzebuje dużo światła. Ale nie rabarbar. Wzmocniony rabarbar, spotykany głównie w hrabstwie Yorkshire i okolicy, uprawiano w staroświecki sposób. Początkowo rósł na otwartych polach, bogato nawożony i skąpany w słońcu. Pozostawał tam do pierwszych listopadowych przymrozków. Potem przenoszono go do szop i pozbawiano jakiegokolwiek naturalnego światła.

Astrid żyła w jednej z takich szop. Miała tu dobudowaną maleńką łazieneczkę oraz łóżko. Ale pod wszelkimi innymi względami była to szopa na rabarbar.

Aby warzywo rosło w pożądany sposób, na grządkach paliły się świeczki, dlatego dziewczynka widziała wszystko w ich migotliwym złocistym blasku. Twarz mamy, książki, papiery, rysunki, całe otoczenie. Połączenie mroku i słabego oświetlenia sprawiało, że otrzymywano nie taki zwykły rabarbar, który w całej Anglii dodaje się do pieczonych placków i śmietankowych deserów. Nie spłowiało różowy, ledwie zabarwiony na różowawo. Nie, wzmocniony rabarbar miał kolor szampańskiego różu, a do tego był taki słodki, że tłumiło to jego naturalny kwaśny posmak. Różowy jak tajemnicze wnętrze morskich muszli i jak niebo o szóstej wieczorem.

Rabarbar w jej szopie tykał.

Musiało być już późno. Może zbliżała się północ. Dziura robiła się coraz głębsza.

Astrid mieściła się w niej po biodra.

Zaczynała sobie jednak uświadamiać, że przekopanie się może zająć więcej czasu, niż zakładała. Nawet tygodnie. Wyglądało na to, że będzie musiała nadal ryć łyżeczką pod ścianą, a po drugiej stronie jakimś sposobem wydrążyć tunel do góry, nie brudząc sobie podejrzanie ubrania.

Ramiona odmawiały jej posłuszeństwa, bolała ją głowa.

„Brzdęk”.

Łyżeczka natrafiła na coś twardego.

Astrid pomyślała, że może to kamień albo korzeń drzewa. Ale gdy przyjrzała się bliżej wnętrzu dziury, uświadomiła sobie, że dotarła do warstwy betonu rozciągającej się pod całą szopą. Wciskała łyżeczkę tu i tam, mając nadzieję, że znajdzie w nim jakąś przerwę. Nie. Beton był wszędzie. Otaczał ją z każdej strony. Astrid nie wydostanie się podkopem.

W górze, na niebie, całkiem niedaleko, opadały deszczem gwiazdy.

Dziewczynka, drżąc z wysiłku, chciała się podciągnąć i wywindować z dziury, ale ziemia osunęła się pod jej rękami. Astrid ześliznęła się na dno wykopu, twardo lądując kolanami na betonie i wykręcając nogi.

Potarła sobie twarz brudnymi dłońmi, zapiekły ją oczy.

Nigdy nie zobaczy Perseidów. Nigdy. Nigdy nie zobaczy niczego oprócz świeczek, rabarbaru i solidnych drewnianych ścian. Nigdy nie porozmawia z nikim oprócz swojej matki. Równie dobrze mogłaby nie istnieć.

W dziurę, którą na próżno wydłubała, spadło kilka łez. Zniknęły w wykopie. Z ust Astrid wyrwał się rozedrgany szloch i odbił echem od ścian rabarbarowej szopy.

*

Daleko, wiele kilometrów na południe, pewna kobieta dostrzegła ciemny trzepot na horyzoncie, niewyraźny jak strzęp dymu, i uniosła do oczu teatralną lornetkę.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij