- W empik go
Stay Away - ebook
Stay Away - ebook
Od ostatniego spotkania Etinnette Winston i Austina Sandersa minął rok. Życie dziewczyny w końcu zaczyna układać się tak, jak zawsze tego chciała – studia, randki z nowym chłopakiem, wielkie plany na przyszłość... Spokój w jej głowie mąci tylko tajemniczy klient pizzerii, w której rozpoczęła pracę. Wkrótce jednak znaków świadczących o tym, że wokół Etinette znów dzieje się coś niepokojącego, jest coraz więcej. Kiedy jeden po drugim giną jej przyjaciele, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że związek z tymi tragicznymi wydarzeniami może mieć tylko jedna osoba – Austin Sanders. Etinnette decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, czując, że zamiłowanie do niebezpieczeństwa po prostu ma we krwi...
Zapach jej perfum nadal unosił się w powietrzu. Przetarł mokre policzki wierzchem dłoni. Nigdy nie płakał, ale teraz, kiedy wszędzie było jej pełno, a jednocześnie nie było jej wcale, nie potrafił się opanować.
Nie rozumiał, dlaczego dopiero gdy stracił ją bezpowrotnie, uświadomił sobie, że uczucie, którym ją darzył, było czymś więcej niż tylko zauroczeniem. Zakochał się. Po raz pierwszy w życiu tak prawdziwie się zakochał.
„Stay away" jest jeszcze lepsze od poprzedniej części! Etinette ponownie musi zmierzyć się z tajemnicami i pojawiającymi się pytaniami, ale czy tym razem również wyjdzie z tego cało? Czy straci więcej niż może się tego spodziewać?
Patrycja Cygan www.whothatgirl.pl/
Piękna, pełna emocji historia o miłości pokonującej wszelkie przeszkody. Warta każdej poświęconej chwili, pozostająca w pamięci na długi czas. Polecam!
Karolina Sobólska www.carrrolinax3.blogspot.com
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-862-5 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrzesień 2017
Stojąc w ulicznym korku, spojrzał na niebo, szukając wzrokiem odlatującego na wschód samolotu. W tym powoli przesuwającym się punkcie znajdował się ktoś, za kim już zdążył zatęsknić, mimo że widzieli się zaledwie pół godziny wcześniej.
Wspomnienia już wydawały się zbyt mało wyraźne.
Kierowca z tyłu zatrąbił, ale wyjątkowo nie ruszyło to Austina. Po prostu przejechał w spokoju kilka kolejnych metrów, pogrążony w swoich myślach.
O jej długich włosach, które uwielbiał nawijać na palce, gdy spała. O jej pełnych ustach, które ubóstwiał całować, zagryzając delikatnie jej dolną wargę. O śmiechu, który kochał bardziej niż najlepszą piosenkę Green Day. O jej ciele, poruszającym się w rytm muzyki w jakimś filadelfijskim klubie.
Stracił tę dziewczynę na zawsze. Już nigdy więcej się nie zobaczą – wiedział o tym. Od początku zdawał sobie sprawę z tego, że tak to się skończy, jeśli tylko uda im się przeżyć, a jednak pozwolił sobie na jakiekolwiek uczucia względem niej. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie była tak doskonała.
Zapach jej perfum nadal unosił się w powietrzu. Przetarł mokre policzki wierzchem dłoni. Nigdy nie płakał, ale teraz, kiedy wszędzie było jej pełno, a jednocześnie nie było jej wcale, nie potrafił się opanować.
Nie rozumiał, dlaczego dopiero gdy stracił ją bezpowrotnie, uświadomił sobie, że uczucie, którym ją darzył, było czymś więcej niż tylko zauroczeniem. Zakochał się. Po raz pierwszy w życiu tak prawdziwie się zakochał.
Wyłączył radio, rozpoznając w nim pierwsze nuty piosenki, przy której tańczyli – wcześniej ją lubił , teraz jednak nie był w stanie jej znieść.
Telefon chłopaka zaczął dzwonić na siedzeniu obok. Pociągnął nosem i nawet nie sprawdzając wyświetlacza, odebrał.
– Halo? – zapytał zachrypłym od szlochu tonem.
– Stary, czy ty płaczesz? – Głos Louisa dotarł do niego z drugiej strony połączenia.
Wtedy coś jakby w nim pękło. Nie potrafił dalej się trzymać. Wybuchnął, pozwalając sobie na chwilę szczerości z samym sobą.
– Cholera, Craven, nie mów chłopakom – wydusił, krztusząc się własnymi łzami.
Jego przyjaciel milczał, pozwalając mu na moment słabości.
Od początku był przeciwny związkowi Sandersa z Etinet Winston, bo wiedział, że oboje będą przeżywać rozstanie. Kiedy jednak zobaczył, jak ogromnym uczuciem się darzą, przestał oponować. On sam polubił Etinet i bolało go, że nigdy więcej nie zobaczy tej dziewczyny, nie wyobrażał sobie nawet, co musiał czuć jego przyjaciel.
– Co zamierzasz teraz zrobić, As? – zapytał po chwili, nie będąc pewnym, z której strony uderzyć. – Wracasz do Sydney?
Blondyn zjechał na pobocze. Czuł, że jeśli zaraz się nie opanuje, spowoduje jakąś kolizję, a w żadnym wypadku nie chciał, żeby auto jego byłej już dziewczyny ucierpiało. Kochała tego cadillaca bardziej niż własną matkę. Dosłownie.
– Nie wiem – przyznał.
Oddychał ciężko. Jego ręce się trzęsły, a wargi drżały. Zacisnął powieki, chcąc powstrzymać kolejne łzy, jednak niewiele to dało.
Pierwszy raz od śmierci mamy czuł się tak bardzo osamotniony i pusty. Autentycznie bolało go serce.
– Pewnie wrócę do Australii – dodał po chwili. – Henry ma spory problem z powodu śmierci Brendona. Przejmę część jego spraw.
– Zabierasz się za papierkową robotę? – zdziwił się Louis. Nawet nie próbował ukrywać szoku.
Austin nabrał powietrza w płuca, zastanawiając się, czy wybrał dobry moment na informowanie swojego przyjaciela o tak poważnych sprawach.
– Obiecałem Etinet, że nigdy więcej nie zabiję nikogo na zlecenie – wyrzucił niemal na jednym tchu, błagając Cravena w myślach, by ten pozostał wyrozumiały. – Podziałam w branży jeszcze jakiś czas, a potem zniknę.
– Chcesz zacząć normalne życie?
Odważył się otworzyć oczy i raz jeszcze zerknąć na niebo. Było puste, nie dostrzegł już żadnego samolotu.
Etinet odeszła. Na zawsze.
Prawie jakby umarła.
– Tak – przyznał, uśmiechając się delikatnie.
Przycisnął czoło do zimnej szyby. Nie chciał zawieść swojej dziewczynki, nawet jeśli ona nie mogła się o tym dowiedzieć bezpośrednio. Jednak czuł się na tyle związany z Winston, że odnosił wrażenie, że ona już zawsze będzie wszystko o nim wiedzieć.
– Chcę wyjechać gdzieś daleko, zapomnieć o wszystkim i zacząć życie od nowa – wyjaśnił. – Odwiedziłbyś mnie w Nowej Zelandii, Lou?
Chłopak po drugiej stronie milczał, próbując oswoić się z nowymi wiadomościami. W końcu jego najlepszy kumpel planował po prostu zniknąć. Taka informacja nie była łatwa do przyjęcia, a tym bardziej do zaakceptowania.
– Tak – szepnął w końcu.
Louis Craven właśnie pojął to, do czego Austin doszedł już dawno.
Wizerunek, który przez tyle lat sobie budowali, właśnie legł w gruzach. Po powrocie ze Stanów nie będą już tymi samymi ludźmi. Etinet zmieniła ich wszystkich. Ta drobna blondynka, która z feministyczną werwą wykłócała się z nimi o nawet najmniejszy drobiazg, pokazała im, jak powinno wyglądać życie.
Louis, chociaż od jakiegoś czasu planował oświadczyć się swojej dziewczynie, dopiero przy Etinnette zrozumiał, z czym to się wiąże. Jednak im dłużej nad tym myślał, tym piękniejszym wydawał mu się fakt założenia rodziny. Jeszcze w styczniu nie pomyślałby nawet o dzieciach czy chociażby ślubie. Teraz jednak to wszystko wydało się realne, bo zobaczył, czym jest prawdziwa miłość.
On, tak jak Austin, musiał wyjść z bagna, w którym tonął już zbyt wiele lat. Był pewien, że Maxwell i Castiel też prędzej czy później to zrozumieją. Dzięki Winston pewnie prędzej.
– Jeśli ty przyjedziesz na moje wesele – dodał.
Sanders jeszcze wyżej uniósł kąciki ust.
Oni wszyscy powinni podziękować dziewczynie, siedzącej w samolocie do Europy.
– Mam w planach być twoim świadkiem – zażartował, przeczesując grzywkę palcami.
Jego włosy były już przydługie, ale póki co nie zamierzał ich ścinać.
Spojrzał na drogę, na której uliczny korek powoli się rozjeżdżał i uznał to za dobry czas, żeby ruszyć w dalszą drogę do hotelu, w którym zakwaterował się razem z przyjaciółmi. Zmienił pas, po czym przyspieszył.
Zakończył połączenie z Louisem chwilę przed włączeniem radia. Kiwał głową w rytm piosenki. Otworzył okno po swojej stronie, więc ciepły, jeszcze letni wiatr muskał jego skórę.
Etinet była bezpieczna na drugim końcu świata i tylko to się dla niego liczyło.
Jechał płynnie, samochodem skąpanym w blasku zachodzącego słońca, i nawet nie zorientował się, kiedy dojechał do Mostu Benjamina Franklina.
Lubił to miejsce. Od kiedy Etinet pokazała mu je pierwszy raz, miał okazję kilka razy przyjechać tam w nocy i obserwując dwa tonące w rzece miasta, zastanawiać się nad wszystkim, co go trapiło.
Wysiadł na chwilę, chcąc raz jeszcze, przed powrotem do rodzinnych stron, przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Most w Sydney, chociaż bardziej znany, nie miał w sobie tego czegoś. W Filadelfii po prostu czuć było tę dziewczynę, która zamieszała mu w głowie.
Oparł się o barierkę, wpatrując się w spokojną wodę. Szum samochodów ani trochę mu nie przeszkadzał, był nawet pomocny, bo dzięki niemu nie słyszał huku wystrzału i brzdęku tłuczonego szkła.ROZDZIAŁ 1
Wrzesień 2018
Odłożyłam kubek z kawą na stolik, słysząc skrzypienie drzwi. Niezbyt wysoka blondynka weszła do środka, wlekąc za sobą walizkę największą, jaką można było przywieźć na lotnisko. Uśmiechnęłam się na jej widok, po czym wstałam i nie czekając nawet, aż zostawi swój bagaż, rzuciłam się jej na szyję. Nie widziałyśmy się prawie trzy miesiące, zdążyłam się za nią stęsknić.
– Etinet, zaraz mnie udusisz! – pisnęła, ale zamiast odepchnąć mnie od siebie, wolną ręką oplotła mnie w talii.
Zaśmiałam się dźwięcznie, kiedy w końcu oderwałyśmy się od siebie. Wiedziałam, że Maggie ma wrócić z domu właśnie dziś, dlatego cały dzień nie wychodziłam z mieszkania, żeby nie przegapić pierwszej możliwości spotkania z nią.
– Zrobię ci kawę – zaproponowałam, idąc do naszej niewielkiej kuchni.
– Będę bardzo wdzięczna. Zwłaszcza za tę, którą podawałaś mi w pizzerii. – Rzuciła mi rozbawione spojrzenie, które momentalnie odwzajemniłam. – Wezmę szybki prysznic i już do ciebie wracam.
Prychnęłam, gdy tylko zamknęły się za nią drzwi łazienki. Zdawała sobie sprawę z tego, że nienawidziłam robić latte, ale wiedziała też, że nie jestem w stanie jej odmówić. Nie wtedy, kiedy widziałyśmy się pierwszy raz od czerwca.
Na samą myśl, że lada moment będę musiała wrócić do pracy w pizzerii, robiło mi się niedobrze.
Włączyłam radio i nucąc lecącą akurat piosenkę, zabrałam się za spienianie mleka.
Nie byłam pewna, czy właśnie tak wyobrażałam sobie dorosłe życie, ale nie narzekałam. Od roku żyłam na własny rachunek. Studiowałam, pracowałam, mieszkałam z przyjaciółką z uczelni i po prostu jakoś sobie radziłam. Nie zawsze było łatwo, ale nigdy nikt nie mówił, że tak będzie.
– Kocham tę pogodę – odezwała się Mag, wchodząc do środka. Otworzyła okno i wychyliła się przez nie, spoglądając na w miarę spokojną ulicę. – W Anglii na okrągło leje.
Słońce dzisiaj świeciło mocno, a na niebie nie było prawie żadnej chmury. Co prawda tutaj też przez większość roku padało, jednak lato było upalne i suche.
– Jak minęła ci podróż? – zapytałam, dopijając swoją kawę.
Usiadłam na blacie i sięgnęłam po leżące w misce winogrona. Od jakiegoś czasu starałam się zdrowo odżywiać. Rzuciłam fast foody, słodycze i tłuste przekąski. Zastępowałam je warzywami, owocami i różnymi fit-produktami. Na początku było ciężko… no dobra, cały czas było ciężko, ale bardzo się starałam. Nie byłam pewna, jak długo tak pociągnę, jednak wciąż jeszcze byłam na etapie próbowania i wiary, że mi się uda.
– Spokojnie – odpowiedziała dziewczyna, biorąc wysoką szklankę do ręki.
Przyglądając się przyjaciółce, pozazdrościłam jej urody. Była niska, nie miała więcej niż metr siedemdziesiąt. Natomiast jej figura wyglądała jak żywcem wyciągnięta z okładki „Playboya”. W dodatku doskonale wiedziała, jak to wyeksponować. Twarz Maggie miała idealny kształt, jakby wszystkie magazyny z poradami odnośnie makijażu wzorowały na niej swoje rysunki. Wklęsły nosek, pełne, naturalnie malinowe usta i duże oczy w odcieniu intensywnego błękitu nadawały jej cholernie niewinnego wyglądu. Każdy oglądał się za nią na ulicy, bo tak idealnych ludzi prawie nigdy się nie widuje.
– Ale brat nie chciał wypuścić mnie z objęć na lotnisku. – Zaśmiała się. – I pomyśleć, że ten głupek ma już trzydziestkę na karku. Jego żona prawie poczuła się zazdrosna.
Parsknęłam, wyobrażając sobie tę sytuację. Maggie wielokrotnie opowiadała mi o swojej rodzinie z przedmieścia Londynu i obiecywała, że kiedyś sprowadzi ich do Paryża, żebym mogła poznać jej bliskich.
– A jak ty bawiłaś się w Stanach? – zapytała, opierając się o szafkę naprzeciw mnie.
– Cudownie – przyznałam, unosząc wysoko kąciki ust.
Zaraz po zdaniu końcowych egzaminów poleciałam do Filadelfii, żeby spędzić czas z Vanessą i Joshem, jej chłopakiem.
Wiązałam wiele obaw z tym wyjazdem, jednak nie mogłam mówić o nich głośno, bo Mag nie miała bladego pojęcia o niczym, co działo się w czasie ubiegłorocznych wakacji w moim życiu. Nie wspominałam nikomu o Austinie Sandersie ani o wydarzeniach z nim związanych. Po tak długim czasie zdarzało mi się zastanawiać, czy aby przypadkiem tylko go sobie nie wymyśliłam. Skutecznie pozbyłam się związanych z nim wspomnień. Ledwo pamiętałam okoliczności, w jakich się poznaliśmy. Nie miałam pojęcia, w którą stronę zaczesywał grzywkę, jaki kolor miał jego tatuaż i na którym nadgarstku się znajdował. Obraz chłopaka w mojej głowie był mglisty, a dni z nim spędzone zbyt odległe. Miałam wrażenie, że znaliśmy się w jakimś innym wymiarze albo tylko niemrawym śnie.
Powrót do rodzinnych stron był dla mnie swego rodzaju szokiem. Na lotnisku czułam się jak w transie. Nie miałam pojęcia, kiedy przeszłam kontrolę, odebrałam bagaż i wyszłam na zewnątrz. Doszłam do siebie dopiero, gdy uderzyło we mnie świeże powietrze o znajomym zapachu.
Ktoś zawisnął na mojej szyi, zanosząc się od płaczu, ktoś inny zaśmiał się beztrosko. Musiałam zamrugać kilkukrotnie, żeby zrozumieć, co dzieje się wokół.
Vanessa wtulała się we mnie, a Josh stał obok, obracając na palcu kluczyki od jej samochodu.
Szczerze mówiąc, myślałam, że z większym trudem przyjdzie mi normalne funkcjonowanie w mieście, w którym tak wiele się zdarzyło, okazało się to jednak dość proste. Van miała mi do opowiedzenia tak dużo, że nie miałam czasu na myślenie o czymkolwiek poza nią. Spędziłyśmy razem ponad dwa miesiące, a i tak zabrakło nam czasu, żeby o wszystkim porozmawiać. Przed samym wyjazdem upiłyśmy się we dwie, w mieszkaniu jej i Josha, przedwcześnie świętując moje dwudzieste pierwsze urodziny. Nie pamiętałam zbyt wielu rzeczy z tego wieczora, ale dzięki mojemu My Story na Snapchacie mogłam dowiedzieć się na przykład, że Vanessa tańczyła na stole z butelką szampana w ręku, starając się śpiewać piosenki z High School Musical. Gdybym po tym wszystkim miała dać komuś dobrą radę, powiedziałabym, że przelot z Ameryki do Europy na totalnym kacu, jest najgorszym pomysłem, na jaki można wpaść.
Przez następne trzy dni leżałam w swoim mieszkaniu pośród pustych plastikowych butelek, starając się odtruć.
– Widziałam na Snapie. – Zachichotała blondynka.
Westchnęłam, w dalszym ciągu nie przestając się uśmiechać. Mimo kilku dni fatalnego samopoczucia, w dalszym ciągu uważałam picie z Vanessą za jedną z najlepszych rzeczy, jakie wydarzyły się w czasie tych wakacji.
– Nie ty jedna – zauważyłam.
– Co na to Zack?
– Przynosił mi wodę – odpowiedziałam ze śmiechem, nerwowo przeczesując włosy. – Jesteśmy umówieni na dziś, na siódmą, to nasza pierwsza rocznica.
Spotykałam się z tym chłopakiem od roku i nawet nie zauważyłam, kiedy to minęło. Poznaliśmy się, gdy przyszłam do sekretariatu uczelni zostawić ostatnie papiery, akurat odbywał tam praktyki. Po rozstaniu z Austinem nie chciałam nikogo innego, ale jak się okazuje, ktoś chciał mnie. Zabawne, jak bardzo historia lubi się powtarzać. Po zerwaniu z Ethanem mówiłam tak samo – nie szukałam związków, ale już trzy miesiące później byłam z Sandersem. W przypadku Zacka wystarczyły mi dwa tygodnie. Potrzebowałam pocieszenia i kogoś, kto o mnie zadba. Uzależniłam się od towarzystwa do tego stopnia, że nie potrafiłam funkcjonować w samotności. Jakiś czas później doszłam do wniosku, że taki rodzaj relacji był najzwyczajniej w świecie toksyczny. Zack pomógł mi zobaczyć, jak powinien wyglądać związek zbudowany na prawdziwym uczuciu. Dałam mu się pocałować po niespełna czternastu dniach znajomości, bo chciałam zapomnieć o blondynie z Sydney. Na początku faktycznie wykorzystałam nowego amanta, jednak z czasem zaczęłam czuć do niego coś więcej. Po raz pierwszy byłam stabilna przy jakimś chłopaku.
Zachary był starszy o rok, też studiował i też z dala od domu. Był pierwszą osobą, którą poznałam w Paryżu i pierwszą, której tutaj zaufałam. Pomógł mi się pozbierać, nawet jeśli nie miał o tym pojęcia. Kochałam go.
– Mam nadzieję, że w końcu zainwestuje w pierścionek – wyznała Maggie. – Serio, ile można czekać?
– Niektórzy pobierają się dopiero po latach znajomości, Mag – zauważyłam, przybierając poważny ton.
– Jasne, że tak. Jeśli znają się od dzieciństwa. – Dziewczyna przewróciła oczami, po czym spojrzała na mnie, unosząc jedną brew wyżej od drugiej. – Powiedz mi, że na to nie czekasz, a się zamknę.
Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że nie ma sposobu, żeby się jej pozbyć. Brzydziłam się kłamstwem i nigdy w życiu nie wcisnęłabym kitu przyjaciółce.
– Czekam – mruknęłam, wzdychając przeciągle.
– No widzisz. – Wyraz satysfakcji wymalował się na jej twarzy. – Vanessa będzie świadkową na waszym ślubie, ale ja chcę zostać chrzestną waszych pięknych dzieci.
Otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć. Na razie nie zamierzałam zachodzić w ciążę. Planowałam jeszcze trochę skorzystać z młodości.
– Dobra, dobra – kontynuowała moja przyjaciółka, zanim w ogóle zdążyłam zabrać głos. – Będziemy dyskutować o tym, kiedy wreszcie ci się oświadczy. – Wstawiła szklankę do zlewu i otworzyła lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Miała szczęście, że pomyślałam o niej i dzień wcześniej wybrałam się na zakupy, uzupełniając nasze zapasy. – Ogólnie, to zazdroszczę ci takiego szczęścia.
– Jestem pewna, że spotkasz swojego księcia z bajki – zapewniłam. – Trzecia półka, po prawej.
– Tu jest tylko jogurt, nie książę – wymamrotała, krzywiąc się przy tym, ale ostatecznie wzięła plastikowy kubeczek do ręki.
Prychnęłam, kiwając głową z niedowierzaniem. Uwielbiałam tę dziewczynę.
Zeskoczyłam z blatu, po czym minęłam ją w przejściu, uśmiechając się ciepło. Dochodziła szósta, czyli najwyższy czas, żeby zacząć szykować się na randkę z miłością mojego życia.
Tego wieczoru postawiłam na długą, czerwoną sukienkę z odkrytymi plecami. Miała prawie tak krwisty odcień jak moja szminka. Dobrałam do tego czarne, matowe szpilki i tego samego koloru kopertówkę, do której wrzuciłam komórkę i portfel. Swoje blond włosy, które wyprostowane sięgały mi już za pośladki, postanowiłam zostawić rozpuszczone. Odpuściłam sobie mocny makijaż oczu, skupiając się wyłącznie na dokładnym wytuszowaniu rzęs i zrobieniu równych kresek ciemną kredką.
– Wyglądasz jak milion dolarów – pochwaliła Maggie, gdy w końcu wyszłam z łazienki. – Zack już czeka na dole, widziałam jego samochód przez okno.
– Och, OK. W takim razie nie czekaj na mnie – powiedziałam, zbierając się do wyjścia. – Pewnie przenocuję u niego.
– Tylko bądźcie grzeczni. – Zaśmiała się.
Nie skomentowałam tego. Nie mogłam ani skarcić jej spojrzeniem, ani zaprzeczyć temu, że współżyłam ze swoim chłopakiem. Po prostu przemilczałam jej uwagę, wychodząc z mieszkania. Blondynka zamknęła za mną drzwi na klucz. Przypuszczałam, że teraz zajmie się rozpakowywaniem bagaży i organizacją miejsca pracy w swoim pokoju. Lada moment zaczynał się nowy rok akademicki i obie musiałyśmy wrócić do codzienności.
Zack wyszedł z auta, kiedy tylko zobaczył mnie pod kamienicą. Jego brązowe włosy były idealnie ułożone. Jak zawsze postawił grzywkę na żel. Zazwyczaj nosił T-shirty idealnie opinające jego klatkę piersiową, ale tym razem założył białą koszulę. Nie dopiął ostatniego guzika, najpewniej po to, żeby wyglądać jeszcze bardziej seksownie. Do tej pory sądziłam, że to niemożliwe. Zachary stanowił dokładne odzwierciedlenie mojego ideału. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o ciemnych oczach, z wyraźnie zarysowaną szczęką i dość wydatnymi kościami policzkowymi.
– Wyglądasz pięknie, kochanie – szepnął, przyciągając mnie do siebie.
Oplotłam go rękami w pasie, unosząc głowę do pocałunku. Jego delikatny zarost lekko podrażniał moją skórę, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić, a nawet polubić.
Jego usta smakowały gumą balonową. Nasze pocałunki zawsze były tak bardzo słodkie.
Byłam go spragniona. Mieliśmy mało okazji do spotkań w czasie wakacji. W Filadelfii spędził ze mną wyłącznie dwa tygodnie, bo później musiał wracać do Anglii, skąd pochodził. Jego matka była ciężko chora i po prostu chciał przy niej być, jednocześnie oszczędzając mi widoków schorowanej teściowej. Rozumiałam go i nie naciskałam. Wiedziałam, że robi wszystko dla mojego dobra. Poza tym, spędziłam u niego Wielkanoc i poznałam już swoją przyszłą rodzinę. Szybko złapałam kontakt z Allie, jego siostrą. Miałyśmy wiele wspólnych tematów.
Po moim powrocie ze Stanów wpadł kilka razy, kiedy umierałam na kacu, ale tylko po to, żeby przynieść mi zakupy, które dla mnie zrobił, i zadbać, żeby niczego mi nie brakowało. Nie czułam się wówczas na siłach, żeby chociażby podnieść się do uścisku.
Codziennie rozmawialiśmy przez kamerki, ale to nie było to samo, co fizyczna bliskość.
Teraz byłam stęskniona i wcale nie chciałam wypuszczać chłopaka z objęć.
– Co mamy dziś w planach? – zapytałam cicho, z miłością patrząc mu w oczy.
– Zjemy kolację w Arpege, a później co tylko zechcesz.
– Wino na kanapie w twoim mieszkaniu brzmi dobrze – mruknęłam, posyłając mu szczery uśmiech.
Odwzajemnił ten gest, powoli odsuwając się ode mnie. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, a kiedy weszłam do środka, sam zajął miejsce za kółkiem. Nigdy przy nim nie prowadziłam, bo uważał, że to mało kobiece.
Grzecznie zapięłam pasy, wsłuchując się w muzykę lecącą z płyty. Zack słuchał głównie jazzu, bo ponoć go odprężał i pozwalał na spokój ducha. Prawie jak medytacja, której jednak nigdy nie próbował.
Nie jechaliśmy długo, bo nie mieszkałam znowu jakoś bardzo daleko od restauracji, do której zmierzaliśmy. Chociaż lokal był dość znany, nie trudno było o wolny stolik. Turyści raczej tu nie jadali, bo ceny były kosmiczne. Ta wegetariańska restauracja miała naprawdę wysoki standard i dobrą renomę.
Przed wyjściem z mercedesa, Zack założył leżącą z tyłu marynarkę. W takich miejscach jak Arpege nie należało pokazywać się w stroju przypominającym codzienny.
Przepuścił mnie w drzwiach do restauracji, zachowując się tym samym jak dżentelmen. Złapał mnie za rękę i splótł ze sobą nasze palce. Ruszyliśmy długim, ciemnym korytarzem w stronę kelnera ubranego we frak. Lokale takie jak ten robiły na mnie ogromne wrażenie. Były eleganckie i pełne przepychu. Nawet powietrze w środku zdawało się kosztować krocie. Mężczyzna zaprowadził nas do stolika, po czym odszedł, zostawiając karty dań.
Oferta nie była długa, bo wszystkie produkty musiały być świeże, a to ograniczało możliwości. Trudno było mi znaleźć coś dla siebie. Uwielbiałam mięso i miałam prawdziwą ochotę na jakąś polędwiczkę, pierś z indyka czy chociażby rybę, mimo mojej niechęci do morskich stworzeń. Niestety, tutaj musiałam zadowolić się samymi warzywami i owocami. Zack natomiast, jako wegetarianin, zdawał się być zachwycony.
Ostatecznie po prostu zamówiłam to samo, co on.
– Jak z mamą? – zapytałam, kiedy tylko kelner zniknął z pola mojego widzenia.
– Jest lepiej, dziękuję – przyznał, unosząc kąciki ust. – Jestem pewien, że do naszego wesela wyzdrowieje.
Słowo klucz – wesele. Podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.
– Wesela? – powtórzyłam spokojnie, starając się ukryć, jak bardzo jestem zestresowana.
– Kiedyś się pobierzemy, prawda?
– Och, no tak.
Powoli wypuściłam nadmiar powietrza z płuc. Dziś raczej nie zamierzał mi się oświadczać. Może potrzebował jeszcze trochę czasu albo musiał ochłonąć po wizycie w Anglii.
– Maggie machała mi z okna, kiedy po ciebie przyjechałem – odezwał się, całkowicie zmieniając temat. – Dawno wróciła?
– Dzisiaj – odpowiedziałam, przyzwyczajona do mówienia mu o wszystkim, o czym chciał wiedzieć. – Mieszkałam sama przez równy tydzień, ale spójrz, przeżyłam. – Zaśmiałam się cicho, nie chcąc zwracać na siebie uwagi innych klientów.
– Co porabiałaś przez ten czas? – zainteresował się.
Wyciągnęłam ręce w stronę ozdobnego serwetnika, żeby zająć czymś palce. Nie potrafiłam siedzieć bezczynnie.
– Poza leczeniem kaca? – zażartowałam, ale chyba nie zrozumiał, co miałam na myśli. Nie mieliśmy podobnego poczucia humoru. Odchrząknęłam, udając, że wcale nie wypowiedziałam tego zdania. – Nic specjalnego. Sprzątałam, oglądałam telewizję, przygotowywałam się na uczelnię i czasami rozmawiałam z Van przez telefon.
Przytaknął, zadowolony z mojej odpowiedzi. Przez chwilę zastanowiłam się, co zrobiłby, gdyby moje słowa go nie usatysfakcjonowały, szybko jednak odgoniłam od siebie te myśli. Zack był przecież chłopakiem z moich marzeń i chociaż miał trochę wad, kochałam go, a on kochał mnie. Nic innego nie powinno mnie interesować.
Otrzymaliśmy zamówione jedzenie, ale nie miałam pojęcia, jak się za nie zabrać. Dostałam jakieś cholerne dzieło sztuki na talerzu, ale z pewnością nie nadawało się ono do konsumpcji.
Czasami tęskniłam za zwykłymi kebabami, które jedliśmy z Ethanem na naszych randkach. Szybko jednak przypominałam sobie, że Ethan nie tylko nie żył, ale był też popaprany. Dlatego między innymi powinnam cieszyć się, że miałam kogoś takiego, jak Zachary, kogoś spokojnego, kochającego, kto zabierał mnie do drogich restauracji.
Reszta wieczoru minęła nam w przyjemnej atmosferze. Rozmawialiśmy o minionych już wakacjach i wspólnej przyszłości. Coraz częściej to wszystko wydawało się realne. Chciał zostać lekarzem, ja studiowałam psychologię, więc pewnie też udałoby mi się znaleźć jakąś dobrą pracę. Chcieliśmy założyć rodzinę, mieć dzieci, psa i domek z ogrodem na przedmieściach. W całej tej wizji odnajdowałam szczęście. Miałam wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłam bliżej spełnienia marzeń niż z Zackiem.
Rok temu Austin Sanders, epizod z mojego życia, miał rację – tutaj byłam bezpieczna i czułam się dobrze. Tutaj, na drugim końcu świata, z kimś, kto chciał tego samego co ja. Z kimś, kogo w końcu prawdziwie kochałam.ROZDZIAŁ 2
Byłam tak zakręcona tego dnia, że prawie weszłam w szklane drzwi. Na szczęście wszyscy studenci okazali się równie zaaferowani i nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Jakaś miła dziewczyna podeszła do mnie, pytając, czy nie potrzebuję pomocy w znalezieniu dziekanatu, jednak szybko jej odmówiłam. Byłam już na drugim roku i wszystkie sprawy miałam załatwione.
Zatłoczonym korytarzem ruszyłam w stronę głównego holu, chcąc sprawdzić, w której części budynku odbędzie się mój pierwszy wykład. Na moje szczęście, nie trzeba było chodzić daleko. Wystarczyło wspiąć się po wysokich schodach na pierwsze piętro. Nie musiałam nawet wracać na zewnątrz. Mogłam co prawda użyć windy, ale wyłącznie zmarnowałabym czas na czekanie.
Przepchnęłam się pod ostatnią salę. W miarę jak zbliżałam się do drzwi, wokół robiło się coraz luźniej. Ostatecznie na końcu korytarza dostrzegłam tylko dwie znajome dziewczyny, których, przez rude włosy, nie dało się pomylić z nikim innym. Za to wszyscy mylili je ze sobą. Posiadanie bliźniaka, nawet jeśli przydatne, potrafiło męczyć.
– Eti! – zawołały radośnie na mój widok.
Pomachałam do nich z daleka, a kiedy tylko podeszłam wystarczająco blisko, by mogły usłyszeć mnie bez krzyczenia, przywitałam się z nimi. Uścisnęłyśmy się w przyjacielskim geście. Cieszyłam się, że je widzę. Szybko przywiązywałam się do ludzi, nawet do zwykłych koleżanek z wydziału. Może nie tęskniłam za nimi, kiedy się nie widziałyśmy, ale gdy już miałyśmy okazję się zobaczyć, uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Przez następny kwadrans opowiadałyśmy sobie o tym, jak spędziłyśmy wolne miesiące, a później, gdy nasi kolejni znajomi zaczęli wchodzić do sali wykładowej, i my postanowiłyśmy zająć sobie miejsca. Nie chciałyśmy skończyć na samym przodzie, pod czujnym okiem profesora, ale też nie miałyśmy zamiaru trafić na koniec, gdzie niczego nie było słychać.
Niestety nie znalazłyśmy trzech wolnych miejsc obok siebie, dlatego postanowiłyśmy się rozdzielić, ale przed tym obiecałyśmy sobie, że któregoś dnia pójdziemy razem na piwo. Naprawdę przyjemnie rozmawiało mi się z tymi dziewczynami, a ostatnio spędzanie wolnego czasu z ludźmi, których lubiłam, było moją jedyną rozrywką.
Nie raz wspominałam swoje życie w Filadelfii, te wszystkie szalone imprezy, wyścigi, pocałunki bez zobowiązań i wiele innych, w tym nielegalnych, rzeczy, które robiłam. Czasem zastanawiałam się, czy przypadkiem nie brakuje mi takiej formy zabawy. Nigdy jednak nie potrafiłam jednoznacznie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Z jednej strony wiedziałam, że moja przeszłość nie należała do najlepszych i mogła skończyć się naprawdę źle, ale z drugiej strony, wtedy przynajmniej coś stale działo się w moim życiu. Obecnie ciągle się nudziłam. Rano wychodziłam na uczelnię, wracałam, żeby zostawić książki, po czym biegłam do pracy. W wolne dni siedziałam z Maggie w domu albo wychodziłam razem z Zackiem. Brakowało mi adrenaliny. W ciągu ostatniego roku nie miałam nawet zbyt wielu okazji, żeby prowadzić samochód, mimo że wyrobiłam sobie europejskie prawo jazdy. Po prostu zazwyczaj chodziłam wszędzie pieszo, a jeśli jechałam gdzieś dalej, to zazwyczaj Zack prowadził.
Nawet nie zauważyłam, gdy minęły wszystkie wykłady i musiałam spieszyć się do domu. Nie liczyłam na złapanie taksówki. W godzinach szczytu, zwłaszcza w sezonie, gdy wszędzie pełno było turystów, prędzej dotarłabym do mieszkania tempem ślimaka niż samochodem.
Wpadłam do salonu zdyszana. Na dworze było z milion stopni. Dosłownie topiłam się od tego upału. Rzuciłam torbę na podłogę, tuż pod nogi Maggie, wygodnie rozłożonej na kanapie. Nawet się z nią nie witając, pognałam do łazienki. Potrzebowałam zimnego prysznica, świeżych ubrań i delikatnego makijażu, żeby zakryć czerwień swojej twarzy.
Wielokrotnie prosiłam swoją szefową o zmianę godzin pracy, ale zawsze zbywała mnie tekstem: „Porozmawiamy o tym później”. Gdyby nie to, że potrzebowałam pieniędzy na utrzymanie się, a ona dobrze mi płaciła, już dawno rzuciłabym tę robotę.
– Do pizzerii? – zapytała Mag, kiedy weszłam do pokoju, zapinając ostatnie guziki w swojej białej koszuli.
– Mhm – mruknęłam, krzywiąc się przy tym. – Ale na szczęście rozmawiałam już z szefową i pozwoli mi urwać się wcześniej. Mam rozmowę o nową pracę, koło szóstej.
Blondynka ożywiła się na te słowa. Wiedziała, jak bardzo nienawidzę pracować w tej włoskiej knajpie.
– Serio?
– Tak. – Ochoczo pokiwałam głową, równocześnie pakując do torebki wszystkie potrzebne mi rzeczy, jak na przykład telefon, dezodorant czy gumka do włosów. – W jednym z klubów szukają barmanki. Tam przynajmniej nie musiałabym robić za kucharkę, kelnerkę i sprzątaczkę jednocześnie.
– Och, w takim razie powodzenia! – zawołała radośnie i odniosłam wrażenie, że ledwo powstrzymywała się od klaśnięcia w dłonie z ekscytacji.
– Dziękuję, przyda się. – Zaśmiałam się nerwowo. – Muszę lecieć, zobaczymy się wieczorem. Jadę autem.
Dziewczyna skinęła głową, po czym, odwracając wzrok w stronę ekranu, uniosła rękę na znak pożegnania.
Wydałam kolejne zamówienie, po czym bezsilnie opadłam na stojące za barem krzesło. Miałam już tak serdecznie dość, że byłam skłonna wyjść w każdej chwili. Niestety powstrzymywała mnie przed tym masa klientów na sali. Nienawidziłam tej pracy całą sobą.
– Etinet? – zwróciła się do mnie dziewczyna, którą poznałam jakąś godzinę wcześniej, kiedy przyszłam do lokalu.
Okazało się, że poprzednia kelnerka nie wytrzymała i odeszła. Wcale jej się nie dziwiłam. Zamierzałam zrobić dokładnie to samo, kiedy tylko uda mi się znaleźć nową robotę.
– Tak, uhm… – szybko przeczytałam jej imię z plakietki przyczepionej do piersi – Marinette?
– Ten facet jeszcze nie płacił. – Wskazała na siedzącego tyłem do nas mężczyznę z kapturem na głowie.
Był stałym klientem, chociaż nigdy nie widziałam jego twarzy. Przychodził przede mną, a wychodził po mnie, a jeśli miałam nocną zmianę, ulatniał się, kiedy zajmowałam się czymś na zapleczu. Zawsze zostawiał pieniądze na ladzie, razem ze sporym napiwkiem. Nigdy nie brał niczego ponad butelkę wody albo soku. Był tajemniczy i na początku jego widok napawał mnie niepokojem, kiedy jednak za którymś z kolei razem przekonałam się, że jest zupełnie niegroźny, przestałam się go bać. Doszłam do wniosku, że jest po prostu bardzo nieśmiały i właśnie dlatego unika kontaktu z ludźmi. Nigdy nie miałam okazji przyjmować od niego zamówienia, ale Margaret, która do tej pory pracowała na porannej zmianie, mówiła, że pisał je na kartce razem z numerem stolika i zostawiał na barze, kiedy jej przy nim nie było.
Czasami, gdy ruch w pizzerii był niewielki, a ja siedziałam przy ladzie z jakąś marną książką, zastanawiałam się, czy jest jakiś sposób, żeby go podejść, żeby chociaż przez chwilę popatrzeć na jego twarz. Raz nawet spróbowałam się do niego zakraść, ale gdy to zauważył, dosłownie uciekł do toalety, garbiąc się i odwracając w stronę ściany. Odpuściłam sobie, postanawiając, że nie będę go męczyć.
– Spokojnie. – Lekceważąco machnęłam ręką. – On nigdy ci nie zapłaci. Zrobi to przed samym zamknięciem w ten sam sposób, w jaki złożył zamówienie.
Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem, a ja obojętnie wzruszyłam ramionami.
– Od dawna tu przychodzi? – zainteresowała się, wyjmując butelkę coli z lodówki.
– Blisko rok. Zaczął pojawiać się zaraz po tym, gdy zaczęłam tu pracować – odpowiedziałam, rozkładając się z łokciami na blacie. – Ale nie mam pojęcia, kim jest.
– Pracowałam tu całe lato, a nie widziałam go ani razu – mruknęła.
– Pewnie wyjechał na wakacje – rzuciłam obojętnie, nie zastanawiając się nad jej słowami.
– A co jeśli jemu chodzi o ciebie? – zapytała.
Zmarszczyłam brwi, obracając w palcach solniczkę. Jakiś czas temu pewnie przejęłabym się takimi przypuszczeniami, bo kiedyś ktoś chciał mnie zabić. Jednak teraz, gdy moje życie wyglądało najspokojniej w świecie i było wręcz nudne, stwierdzenie Marinette zdawało się absurdalne.
– Nie wydaje mi się – mruknęłam, wydymając wargi. – Niby dlaczego?
Popatrzyłam na moją nową współpracownicę. Była ewidentnie młodsza ode mnie. Przypuszczałam, że chodziła do liceum. Idąc tym tropem, doszłam do wniosku, że ma jeszcze zbyt bujną wyobraźnię, by brać jej słowa na serio.
– Może to jakiś cichy wielbiciel albo coś w tym rodzaju.
– Nawet jeśli, to mam już chłopaka – odpowiedziałam obojętnie.
Na moje szczęście nie musiałam długo ciągnąć tej rozmowy, bo drzwi do pizzerii otworzyły się i do środka weszła grupka nastolatków. W wymownym geście wcisnęłam Marinette kilka kart menu i wzrokiem pokierowałam ją do stolika, który zajęli.
Sama w tym czasie chciałam otworzyć im nowy rachunek na kasie, jednak dźwięk telefonu pokrzyżował moje plany. Wzdychając z rezygnacją, sięgnęłam po urządzenie i naciskając zieloną słuchawkę, przystawiłam je do ucha.
– Pizzeria Sorriso, słucham? – odezwałam się, siląc na w miarę pogodny głos.
Z tego, co zdążyłam się zorientować, „sorriso” znaczyło „uśmiech” w języku włoskim. Jeśli tak, mój wyraz twarzy ani trochę nie dopasował się do nazwy.
– Szukam dziewczyny – odezwał się głos po drugiej strony.
Prychnęłam, słysząc to stwierdzenie. Nie byłam pewna, czy chłopak w słuchawce był poważny, czy może się zgrywał, w każdym razie udało mu się mnie rozbawić.
– Przykro mi, ale nie mamy w ofercie – odpowiedziałam, starając się zabrzmieć poważnie.
Wtedy to on się zaśmiał, sprawiając, że poczułam się zmieszana.
– Nie, źle mnie pani zrozumiała – odezwał się wesoło po chwili z silnie hiszpańskim akcentem. – Chodzi mi o moją dziewczynę. Miała wyjść z koleżankami do jakiejś pizzerii, a ja muszę jechać załatwić coś poza miastem. Zapomniała komórki, a chciałem upewnić się, że ma klucze do mieszkania. Dzwonię po lokalach, żeby się z nią skontaktować. Proszę wybaczyć mi nieścisłość.
Uśmiechnęłam się do siebie. Kimkolwiek był ten facet, zachowywał się jak prawdziwy mężczyzna. Przez krótki moment zastanowiłam się, czy Zack zrobiłby to samo na jego miejscu, bo moja współlokatorka akurat sama była na tyle roztrzepana, że z pewnością zapomniałaby głowy przed wyjściem, a co dopiero mówić o powiadomieniu mnie o czymkolwiek.
– Jak wygląda pańska dziewczyna? – zapytałam. – Postaram się panu pomóc.
– Jest dość charakterystyczna, ma niebieskie włosy do pasa.
Stanęłam na palcach, żeby lepiej zobaczyć wnętrze sali. Przesunęłam wzrokiem po zgromadzonym we wnętrzu tłumie i faktycznie, jakaś niebieskowłosa dziewczyna rzuciła mi się w oczy. Jednak nie siedziała ona w towarzystwie innych kobiet, a przy dość postawnym mężczyźnie. W dodatku ich relacja nie wygląda na wyłącznie przyjacielską.
Szybko odwróciłam wzrok, chcąc pozbyć się tego widoku sprzed oczu. Sytuacja wydawała się dość jasna. Zdradzała swojego partnera.
Nie miałam serca mu o tym powiedzieć, tym bardziej, że tak się o nią martwił. Przełknęłam ślinę i zebrałam się w sobie.
– Niestety, nikogo takiego nie ma w naszej pizzerii, bardzo mi przykro – skłamałam gładko.
– Och, rozumiem, dziękuję za pomoc.
Rozłączył się, a ja odłożyłam telefon na blat. Może byłam złą osobą, ale postanowiłam, że nie zostawię tej sprawy samej sobie.
Nalałam soku pomidorowego do szklanki, po czym postawiłam go na tacy i uśmiechając się delikatnie, wyszłam na salę. Na moje szczęście nie było trudno o teatralne potknięcie. Chociaż raz w życiu doceniłam ten nieustający ruch w pracy. Celowo zahaczyłam nogą o coś na podłodze, a gęsta, czerwona ciecz oblepiła białą koszulkę niebieskowłosej kobiety.
Wstała gwałtownie, szeroko otwierając usta. Zaczęłam ją przepraszać, pospiesznie zabierając szklankę. Powtarzałam, że wcale nie chciałam, chociaż prawda była diametralnie inna. Karma to suka, ale jej się nie spieszy. Ja postanowiłam dać nauczkę tej dziewczynie szybciej. Miałam wielką ochotę na rzucenie jej kilku słów: „Tak przy okazji, twój chłopak pyta, czy masz klucze”, jednak powstrzymałam się, nie chcąc kłopotów z szefową. Gdyby dowiedziała się, że celowo oblałam klientkę sokiem… wolałam nawet sobie tego nie wyobrażać. A wypadki przy pracy przecież się zdarzają, czyż nie?
Uciekłam w stronę zaplecza, zanim jeszcze zaczęła się awanturować. Oparłam się o ścianę, po czym wybuchnęłam tak perlistym śmiechem, że kucharka spojrzała na mnie z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
Otarłam łzy rozbawienia i odłożyłam tacę na miejsce. Pokiwałam głową na znak, że ona wcale nie chce wiedzieć, o co chodzi, po czym wróciłam za bar, gdzie już czekali na mnie nowi klienci.
Nalałam im piwa i pokierowałam do wolnego stolika. Nawet nie chciało mi się wyjść za ladę. Kiedy tylko odeszli, spojrzałam na zegarek na monitorze komputera. Jeszcze tylko pół godziny dzieliło mnie od upragnionej wolności.
Podwinęłam mankiety, rozchmurzając się odrobinę. Musiałam wyglądać dobrze, skoro czekała mnie rozmowa o nową pracę.
Usłyszałam znajomy dźwięk dzwoneczka, dobiegający z kuchni, i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Jako że nikt teraz nie składał zamówienia, byłam pewna, że kucharka zrobiła kolację dla mnie. W tym wypadku musiałam przyznać jedno – praca w gastronomii też miała swoje plusy.