Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stay Gold - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,99

Stay Gold - ebook

BĄDŹ COOL. BĄDŹ SILNY. BĄDŹ SOBĄ

PONY planuje nie rzucać się w tym roku w oczy. Zmęczony aferą, jaką wywołał w poprzedniej szkole, gdy postanowił ogłosić, że jest osobą transpłciową, ma nadzieję na nowy start w liceum Hillcrest High. Ciężko jednak żyć pełnią życia, gdy na każdym kroku grozi ci dekonspiracja.
GEORGIA zaczyna rozumieć, że są ważniejsze rzeczy od bycia cheerleaderką. Chce tylko dotrwać w jednym kawałku do końca liceum i właśnie dlatego podjęła decyzję, że w najbliższej przyszłości da sobie spokój z chłopakami.
A potem, pierwszego dnia szkoły, nowy chłopak i cheerleaderka wpadają sobie w oko...
Jak Pony ma ukrywać swoją transpłciowość, skoro chce się zbliżyć do dziewczyny takiej jak Georgia?
Jak Georgia ma dotrzymać złożonej sobie obietnicy, skoro między nią a Ponym zaiskrzyło?
"Stay Gold" bawi i chwyta za serce, ale przede wszystkim daje nadzieję. To historia o odnajdywaniu miłości i… samego siebie.
*
TOBLY McSMITH  Tobly urodził się w Teksasie, obecnie mieszka w Nowym Jorku ze swoimi dwoma kotami o imionach Bam-Bam i Bananas McSmith. Jest dumny z faktu bycia osobą transpłciową. W Polsce bardzo dobrze została przyjęta jego druga powieść Act Cool.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-8889-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE: Ta powieść opisuje transfobię, homofobię, traktowanie osób niezgodnie z ich tożsamością płciową, zwracanie się do nich nekronimami, czyli imionami, których już nie używają, i rodzenie się skłonności samobójczych. Jeżeli uważacie, że którakolwiek z tych kwestii może wywołać u was niepożądaną reakcję, radzimy, abyście rozważyli zrezygnowanie z przeczytania tej książki. Jeśli jednak ją czytacie i jakiś jej fragment zaczyna was przygnębiać albo burzyć waszą równowagę psychiczną, prosimy, żebyście natychmiast przerwali lekturę. Jeżeli dręczą was myśli samobójcze, odczuwacie beznadzieję i czujecie potrzebę, by bezpiecznie z kimś porozmawiać, istnieją miejsca, w których możecie uzyskać pomoc, w tym także wykwalifikowanych psychologów. Jako ktoś, kto doświadczył takich przeżyć, pragnę was zapewnić, że nie jesteście sami. Jesteście ważni dla świata, który was potrzebuje. Nigdy się nie poddawajcie.ROZDZIAŁ PIERWSZY

wtorek, 27 sierpnia 2019

PONY, 8.34

Widzom ukazuje się scena na parkingu pod chmurką. Wyimaginowany reżyser daje znak do akcji i film zaczyna się od ujęcia na Nowego, siedzącego samotnie w swoim samochodzie pierwszego dnia szkoły. Przygląda się swoim włosom w lusterku wstecznym. W jego ruchach widać wahanie. Wierci się niespokojnie. Nabiera powietrza i wychodzi z auta.

Czy dział kostiumowy odpowiednio przyszykował Nowego do tej sceny? Ma na sobie wyciągniętą na wierzch czarną, zapinaną na guziki koszulę z krótkim rękawem oraz ciemnoniebieskie dżinsy i ulubione czarne vansy Sk8-Hi. Przygląda się swojemu odbiciu w szybie samochodu. Kiedy się denerwuje, czasami przesadza z kosmetykami do pielęgnacji włosów… to znaczy oczywiście jego stylista przesadza. Ale dziś wszystko gra. Nowy zakłada plecak i zatrzymuje się na chwilę, by przyjrzeć się sylwecie budynku szkoły widocznej po drugiej stronie parkingu. (Zapamiętuje, by nazajutrz przyjechać wcześniej i stanąć bliżej wejścia).

Hillcrest High jest przeciętną teksańską szkołą. Nowy naoglądał się wystarczająco wielu szkół – jego tata służy w wojsku; przeprowadzali się pięć razy – żeby rozpoznawać przeciętność na pierwszy rzut oka. Typowy piętrowy szkolny klocek z poszarzałej już czerwonej cegły, z białymi wykończeniami. Wzdłuż chodnika prężą się wypielęgnowane krzewy i drzewa, przy krawężniku stoją żółte autobusy, a nad wielkimi, podwójnymi czerwonymi drzwiami dumnie tańczy amerykańska flaga. Z zewnątrz Hillcrest nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Nowy idzie przez ogromny parking. W jego chodzie widać sztywność. Teksański upał zrosił mu czoło kropelkami potu. Żaden z uczniów na parkingu nie zwraca na niego uwagi. Są zbyt zajęci powakacyjnymi spotkaniami z przyjaciółmi i popisywaniem się nowym wyglądem. A Nowy nie należy do tych, którzy oglądają się za innymi.

Co chciałby, aby zobaczyli, gdyby spojrzeli w jego stronę? Przeciętnego faceta przeciętnego wzrostu i budowy ciała, robiącego przeciętne męskie rzeczy i żyjącego przeciętnym życiem. Właśnie dlatego Hillcrest jest dla niego idealną szkołą średnią. I ona, i on chcą być zwyczajni.

Ścieżka dźwiękowa nagle nabiera dramaturgii. Nowy zastyga na krawężniku jak słup soli. Pokonał parking, lecz teraz stanął w miejscu. Wyimaginowane kamery pędzą, by uchwycić zbliżenie jego twarzy, gdy patrzy na ścielący się przed nim szkolny trawnik. Jest na nim kilkaset dzieciaków rozmawiających, ściskających się i śmiejących. Po co im sprzęt wędkarski? Nowego osaczają wątpliwości i strach. Nie wydaje mu się już, że da sobie radę.

Misja jest prosta: trzeba przemaszerować chodnikiem przecinającym szkolny trawnik i wejść po betonowych schodach, a potem przejść przez wielkie czerwone drzwi do budynku szkolnego. Dla kogokolwiek innego nie stanowiłoby to żadnego problemu. Ale Nowy ma swój sekret. Sekret tak wielki, że nawet najzwyklejsze sprawy, takie jak przeciśnięcie się przez tłum uczniów, zdają mu się najtrudniejszym zadaniem, na jakie kiedykolwiek się porwał.

W wyimaginowanej scenie Nowy ucieka. Odwraca się na pięcie, idzie z powrotem do swojego samochodu i nigdy nie wraca. Nikt go tu nie znał, więc nikt tego nie zauważa. Nowy kończy jako wenecki gondolier, rozwożąc turystów za pieniądze i pizzę. Koniec sceny.

Wyciąga z kieszeni telefon. To wiadomość od siostry: „Kto tu jest dzielny, jak nie Ty?”.

Jego siostra ma rację (jak zawsze). Jest dzielny. Da sobie radę. Przymyka powieki i robi pierwszy krok, jakby wchodził do zimnego basenu. Poruszywszy się, otwiera oczy. Idzie ze spuszczoną głową, nonszalancko, i udaje, że nikogo nie widzi. Ot, po prostu kolejny zwykły dzień zwykłego faceta. Z obu stron trawnika słyszy rozmowy i wołania, lecz on nieustępliwie idzie przed siebie.

Z największą ostrożnością wchodzi na betonowe stopnie prowadzące do wejścia. Potknięcie i upadek w tym momencie, na oczach tylu osób, przekreśliłyby jego życie tutaj, zanim się jeszcze zaczęło.

Na szczycie schodów Nowy odwraca się i rozgląda po dziedzińcu z wysoka. Czuje się zwycięski. Tyle nowych twarzy. Może są wśród nich nowi przyjaciele. Może nowe dziewczyny. _Jeśli nikt nie pozna mojej tajemnicy, możliwości są nieskończone_.

Wtem Nowy dostrzega w tłumie dziewczynę. Cheerleaderkę. Jest piękna i wygląda na znudzoną, trzyma pompony i rozmawia z inną cheerleaderką. Jedynie ślepy los sprawia – bo nie ma innego powodu – że wzrok tej cheerleaderki napotyka jego spojrzenie. Zmienia się światło. Rozbrzmiewa muzyka symfoniczna. Wszyscy znikają z trawnika. Silne zbliżenie na oczy Nowego. Silne zbliżenie na oczy cheerleaderki. Oboje unoszą się ku niebu, ani przez chwilę nie tracąc kontaktu wzrokowego. Świat pod nimi dematerializuje się; zostają tylko oni, bo ona jest jego miłością i nic innego się nie liczy.

Do rzeczywistości z hukiem sprowadza go ktoś, kto wpada na niego od tyłu z takim impetem, że Nowy nieledwie spada ze schodów. Kręci głową z niedowierzaniem i wchodzi do szkoły, zastanawiając się, jakiego rodzaju facetem musiałby być, żeby móc się z nią umówić.

GEORGIA, 8.40

Kimkolwiek był ten gość, niewątpliwie właśnie pocałowaliśmy się oczami.

– Co jest grane, Georgio? – pyta Mia, naruszając moją osobistą przestrzeń. – Myślałaś, że tego nie zauważę?

Mia Davis jest kapitanką cheerleaderek i bardzo poważnie traktuje swoją rolę. Aktualnie zaś ciska wzrokiem gromy wprost w moją duszę. Tylko co właściwie zauważyła? Że nawiązałam przypadkowy kontakt wzrokowy z jakimś facetem, który nawet nie należy do drużyny futbolowej? Może. Robię szybki remanent swojego wyglądu w poszukiwaniu niedociągnięć: biały strój cheerleaderki z czerwonymi lamówkami, białe skarpety, białe buty marki Keds z czerwonymi sznurówkami. Nie może chodzić o wygląd – wszystko jest jak trzeba.

– Pojęcia nie mam, o co ci chodzi – mówię, zagarniając kosmyk za ucho. Cholera. Powinnam była związać włosy w ciasny, sterczący kucyk, no i ta…

– Czerwona kokarda! – Mia kończy moją myśl. – Czerwona kokarda! CZERWONA KOKARDA!

Nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Tymczasem Mia kręci głową, wyrażając bezbrzeżne rozczarowanie.

– To nie jest śmieszne, Georgio Lynn.

Niech szlag trafi cień, jakim kładzie się na mnie moje drugie imię. Sytuacja jest poważna. Pora zrobić to, co umiem najlepiej: nakłamać jak z nut.

– Wiesz, Mia, ta czerwona kokarda… przygotowałam ją wczoraj wieczorem, ale… nie uwierzysz, co się stało…

– Oho, zaczyna się – przerywa Mia.

– Obudziłam się i ujrzałam ducha. Ducha cheerleaderki, który zabrał moją kokardę! Byłam jak sparaliżowana, niezdolna mu się przeciwstawić. Przecież wiesz, że dałabym się za nią pokroić.

Przewraca oczami.

– Nie cierpię tego robić, Georgie, ale muszę udzielić ci nagany.

Cheerleaderki są karane według systemu przewinień. Jeśli popełnimy jakiś błąd – na przykład spóźnimy się na trening albo zapomnimy założyć te durne kokardy – dostajemy naganę. Po zebraniu ich określonej liczby jesteśmy wykluczane z udziału w meczach i konkursach.

– Jasne. – Poddaję się, a Mia wpisuje naganę do notatnika. Czym jest jeszcze jedno upomnienie? Jestem na dobrej drodze do pobicia rekordu. Georgia: LeBron James przewinień.

Potrąca mnie jakiś pierwszoklasista idący z podbierakiem wędkarskim nad głową.

– Wybacz – mówi, robiąc wielkie oczy, jakbym mogła przekreślić jego karierę w Hillcrest.

Inna sprawa, że cheerleaderki cieszą się tu wielkim poważaniem. Teoretycznie _mogłabym_ więc to zrobić. Staram się jednak używać swoich mocy tylko w dobrej sprawie.

– Nic nie szkodzi – mówię z uśmiechem. Chłopak oddycha z ulgą i niknie w tłumie. Na trawniku panuje istne szaleństwo, roi się na nim od ludzi.

Hillcrest High jest domem dla setek uczniów i tysięcy tradycji. Wzniesiono go z tanich cegieł i bezsensownych rytuałów. Jednym z tych uświęconych i nigdy niekwestionowanych jest wędkarski marsz wstydu dla pierwszoklasistów. Pierwszego dnia szkoły uczniowie czwartych klas przebierają się za wędkarzy, biorą wędki i sieci i łapią świeży narybek po raz pierwszy wchodzący do szkoły.

Po trawniku kręci się chyba z pięćdziesięciu chłopaków, którzy nadają szkolnemu dziedzińcowi klimat działu sportowego w Walmarcie. W tym roku przeszli samych siebie i przytaszczyli dwie łódki z wiosłami. Czwartoklasiści nie przegapiają żadnej szansy, by świętować swą dominację i nadchodzącą wolność. Panuje gwar i krzątanina, a wokół unosi się zapach robaków wędkarskich i dezodorantu axe.

Obecność cheerleaderek na trawniku też nie jest przypadkowa. Ustawiamy się wzdłuż chodnika i robimy przyjazne powitanie pierwszoklasistom wchodzącym do szkoły. W przeciwnym razie pewnie pobiegliby z powrotem do autobusu i nigdy nie wrócili. Uśmiechamy się do wystraszonych dzieciaków, witamy ich i potrząsamy pomponami. Jakże wspaniałomyślnie! Na miarę Michelle Obamy.

Czuję spływające po plecach kropelki potu. Dosłownie się rozpuszczam. Lato w Teksasie trwa dwanaście miesięcy i jest nie do zniesienia, przytłaczająco, obrzydliwie upalne. Nie będzie wielkiej przesady, jeśli powiem, że jest dziś chyba z tysiąc stopni.

Mia kończy odnotowywanie mojego rażącego wykroczenia w dzienniczku przewinień (z którym chyba kładzie się spać) i obrzuca mnie ostatnim, kontrolnym spojrzeniem.

– Georgia! Głowa do góry i uśmiech!

– To ja ci nie mówiłam? W ubiegłym tygodniu uszkodziłam sobie uśmiech. Przydarzył mi się straszny wypadek.

Mia krzyżuje ręce na piersiach.

– Urzekła mnie twoja historia.

– Sama zobacz, najlepsze, na co mnie teraz stać, wygląda tak. – Wykrzywiam usta, wysuwam szczękę i robię zeza. – Tak lepiej, nieustraszona szefowo? – pytam, próbując zachować dziwaczny grymas.

– Wyglądasz ładniej niż kiedykolwiek – orzeka Mia, a potem przywołuje na usta uśmiech, który w 2012 roku zapewnił jej tytuł Miss Nastolatek Dallas. Wie, że nic więcej ze mną nie wskóra, rusza więc na inspekcję pozostałych cheerleaderek. Jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek, ale ma swoje humory. W chwilach, gdy nie wchodzi w rolę kapo naszego zespołu, zwykle twardo stąpa po ziemi.

Podchodzi do wystraszonej trzecioklasistki i uważnie taksuje ją wzrokiem.

– Emily, chcesz mi powiedzieć, że założenie dwóch skarpet do pary przekracza twoje możliwości? Mówię poważnie, bo chcę ci pomóc. A pomogę ci najlepiej, jeśli ty też mi pomożesz z tymi skarpetkami…

Przyznam, że Mia ma problemy z kontrolowaniem swoich zapędów dotyczących rządzenia innymi. Ale jej serce jest we właściwym miejscu… na ogół. Wygląd cheerleaderki doprowadziła do perfekcji – ma długie jasne włosy i ani śladu pryszczy, spotyka się z najlepszym wspomagającym futbolistą w całym stanie, jeździ mustangiem convertible i _zawsze_ ma dopasowane skarpety.

Obserwuję idących chodnikiem pierwszoroczniaków i próbuję sobie wyobrazić, jak sama wyglądałam trzy lata temu. Pamiętam, że było to straszne, upokarzające i właściwie przez cały czas miałam ochotę umrzeć. Mój plan sprowadzał się do jak najszybszego przejścia całego dystansu ze spuszczoną głową i wypłakaniu się w łazience.

Może to zaskakujące, ale w gimnazjum nie byłam jedną z tych fajnych. Nosiłam aparat ortodontyczny, kochałam konie i zaczęłam miesiączkować na balu w siódmej klasie. Motyw przewodni balu brzmiał „Podmorskie głębiny”, ale moim motywem było raczej Morze Czerwone.

Liceum miało być dla mnie nowym początkiem. Idąc do Hillcrest, bardzo chciałam odmienić swój wizerunek. Podczas mojego pospiesznego przemarszu wstydu pierwszoklasistki niezauważona dotarłam prawie do schodów pod dużymi czerwonymi drzwiami, gdy nieoczekiwanie w oko wpadła mi jedna z cheerleaderek. Była najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałam. Stanęłam jak wryta. Zwróciłam uwagę zwłaszcza na dwie rzeczy: nieskazitelną skórę i fryzurę w stylu pixie.

Ona nie tylko mnie dostrzegła, ale się nawet uśmiechnęła. Czas się dla mnie zatrzymał. Rozśpiewały się ptaki. Poczułam się szczególna. Wybrana. Tak wyjątkowa, że jakiś tydzień później postanowiłam ostrzyc się tak samo. Naprawdę chcesz wiedzieć, jak to się skończyło…?

Okazało się to zresztą nieistotne, gdy uświadomiłam sobie swoje prawdziwe licealne przeznaczenie: zostać popularną cheerleaderką.

I proszę, jestem nią. Ale jeśli mam być szczera, oczekiwałam czegoś trochę innego.

Obrywam w głowę pomponem. Odwracam się i widzę Lauren wyglądającą jak pięć nieszczęść.

– Georgio… chyba puszczę pawia – mówi z szeroko otwartymi oczami, trzymając się za brzuch. Ktoś umówił się wczoraj z jej chłopakiem i teraz dokucza jej ciężki kac.

Dziś rano po przebudzeniu odebrałam mnóstwo esemesów od Lauren, która była w jakimś barze i jeździła – nie żartuję – na mechanicznym byku. Nawet nie wiedziałam, że gdzieś w Addison mają mechanicznego byka, ale w końcu to Teksas – pewnie żadne miasto nie może się bez niego obyć.

Lauren Vargas, wysoka i piękna, ma długie falujące czarne włosy. Jako cheerleaderka jest cudownym dzieckiem, a do tego ma głowę nie od parady. Żartujemy, że ma twarz Salmy Hayek i mózg Jeffa Bezosa. Przyjaźnimy się od najmłodszych lat. Lo zna wszystkie moje sekrety, a ja znam jej (na wypadek, gdyby chciała wyjawić światu to i owo na mój temat).

Chodzi z Mattem od dwóch lat. Są w sobie bezgranicznie zakochani i tworzą niesamowicie świetną parę, co zarazem jest _obrzydliwe_. Matt lubi imprezować, przez co Lauren też nie opuszcza żadnego party. Matt jest kapitanem drużyny piłkarskiej i nawet ostrzygł się à la David Beckham.

Robię sobie selfie z Lauren w tle, schorowaną jak nieszczęście. Gdy po chwili zerkam na swój wpis, mam dwudziestu pięciu nowych obserwatorów. Pierwszaki kręcą się dookoła.

– Mia! – woła Lauren rozpaczliwie. – Muszę spadać!

Mia podbiega do niej zbadać sprawę. Każdą inną – konkretnie mnie – zrugałaby bez zmrużenia oka, ale tutaj mowa o Lauren, tajnej broni naszego zespołu, znającej najwymyślniejsze triki. Mia nie ma co marzyć o krajowych mistrzostwach cheerleaderek bez swej mistrzyni kibicowania.

Przykłada dłoń do czoła Lauren, żeby sprawdzić jej temperaturę.

– Zemdlejesz mi tu?

– Niewykluczone – mamrocze Lauren.

Mia opiera rękę na biodrze.

– Miałaś wczoraj randkę z Mattem?

– Myślę, że raczej z mechanicznym bykiem – wtrącam.

Lauren posyła mi mordercze spojrzenie.

– To była tajemnica!

_Cholera_. Kiepski ze mnie powiernik. Co mogę powiedzieć? Jako cheerleaderka też jestem zawodna.

– Jeszcze tylko dziesięć minut – mówi Mia. – Dasz radę!

Gdy Mia wtapia się w tłum, Lauren siada na zbrązowiałej trawie. Rzucam jej pompony na kolana.

– Przepraszam, wszystko przez tego mechanicznego byka.

Lauren jest prawie idealna, z jedną malutką skazą: brakiem asertywności. Zwłaszcza względem królowej Mii. Lo nie oddałaby posiłku w restauracji, nawet gdyby było w nim milion włosów. Spałaszowałaby je z uśmiechem.

Z tłumu wyłania się wielki tańczący niedźwiedź brunatny. To nasza maskotka, Boomer. Niedźwiedzi kostium trochę przypominałby Kubusia Puchatka, gdyby ten zrezygnował z miodku na rzecz odżywek białkowych. Miś pociesznie macha przed Lauren krótkim ogonkiem.

– Zejdź mi z oczu z tym tyłkiem, Boomer! Chyba że chcesz mieć ten swój ciuszek do prania.

– Kelly! – Mia podchodzi do niedźwiedzia. – Zaraz zaczynają się zajęcia. Wyłaź z Boomera. Rany, ten kostium cuchnie jak w męskiej szatni. Musisz doprowadzić go do porządku przed piątkiem.

Boomer obejmuje Mię w niedźwiedzim uścisku, zmuszając ją do wetknięcia nosa w śmierdzące futro. Po kilku pociesznych próbach wreszcie udaje się jej wyzwolić. Boomer pokazuje Mii środkowy palec… co wygląda dość niedorzecznie, bo niedźwiedzia łapa ma ich tylko cztery. Wszystkie wybuchamy śmiechem, a Mia udaje obrażoną.

Kelly jest bezdyskusyjnie genialna jako maskotka. Od początku była klasowym klaunem. Spróbuj zachować kamienną twarz, gdy robi dziwaczne podrygi albo z idealnym wyczuciem parodiuje nauczycieli. Nie ma takiej możliwości. Jestem przekonana, że kiedyś trafi do _Saturday Night Live_.

Mia, Lauren i Kelly stanowią moje najbliższe grono. Przeszłyśmy razem przez niejedno bagno. Od szóstej klasy nasza czwórka jest prawie nierozłączna – prawie, bo żadna z nas nie mówi o trzech miesiącach gimnazjum, które zaczęły się od tego, że Mia pocałowała chłopaka Lauren. Było ciężko.

Macham pomponami do znajomych podążających chodnikiem w stronę szkoły. Przyjaźnię się tu niemal ze wszystkimi: dzieciakami z kółka teatralnego, sportowcami, aktywistami, graczami, deskorolkowcami, a nawet z tymi dziewczynami, które rzucają chorągiewkami podczas występu szkolnej orkiestry. Dzięki doświadczeniom z gimnazjum dobrze znam życie outsidera. Przyjaźnię się więc z każdym i kibicuję każdemu.

Tłum na trawniku przerzedza się, bo ludzie stopniowo wchodzą do środka, żeby zdążyć na początek zajęć. Podbiega do nas Kelly – już bez niedźwiedziego przebrania, tylko w stroju cheerleaderki. Z jakiegoś durnego powodu maskotka musi zabierać ze sobą pełen rynsztunek do kibicowania zawsze, gdy występujemy.

Z niechęcią pociąga za spódniczkę.

– Za jakie grzechy muszę nosić to poliestrowe więzienie?

Śmieję się.

– To tradycja – oświadcza Mia z całą mocą swego autorytetu. – I dobrze o tym wiesz, Kelly; przeczytałaś podręcznik i regulamin cheerleaderek w Hillcrest.

– Czytam go każdego wieczoru przed snem! – mówi Kelly, salutując naszej kapitance.

To moja najbardziej znienawidzona tradycja: zakładanie tych ciuchów pierwszego dnia szkoły. I w dniach meczów. I w Dniu Flagi. I w Dniu Drzewa… I tak dalej.

Nosimy standardowe stroje cheerleaderek, w skład których wchodzą nieodzowna, mocno plisowana spódniczka (krótka, ale dostatecznie długa, by nie wywoływać zgorszenia) oraz top bez rękawów z wyszytym na piersiach napisem „HILLCREST”. Mamy pięć wariantów strojów w kolorach naszej szkoły – czarnym, srebrnym i najbardziej jaskrawym czerwonym, jaki jest w stanie zarejestrować ludzkie oko. Są makabrycznie sztywne, jak wykrochmalone. Nie żartuję. Z instrukcji na metce dowiadujemy się, że należy je: „Prać w pralce w niskiej temperaturze. Suszyć, uderzając o kamień, aż do pęknięcia kamienia”.

– Dziewczyny! – woła Mia przez megafon. – Ruszamy tyłki na zajęcia.

Do klimatyzowanych pomieszczeń, nareszcie.

PONY, 8.51

Po dziesięciu minutach chaotycznych poszukiwań odnajduję swoją szafkę. Ależ ta szkoła jest wielka. Cztery osobne korytarze – wyglądające tak samo – i kilka krętych przejść prowadzących w zasadzie donikąd. Moja poprzednia szkoła, znajdująca się sto pięćdziesiąt kilometrów stąd, była bodaj o połowę mniejsza.

Ustawiam szyfr w zamku, szafka się otwiera i po raz pierwszy tego ranka biorę głęboki wdech. Wyjmuję z plecaka segregatory, a potem wyświetlam na telefonie harmonogram zajęć.

Powiększam właśnie plan szkoły na ekranie, gdy jakiś dzieciak wpada na mnie z całym impetem – chyba biegł. Obrywam jego ciałem jak toną cegieł, ale jakoś udaje mi się nie stracić równowagi. Upuszczony telefon sunie po podłodze, aż napotyka kosz na śmieci.

Zamiast uciec gdzie pieprz rośnie, chłopak podbiega do mojego telefonu, ociera go o dżinsy i wraca.

– Przepraszam, chłopie – mówi, podając mi telefon, zanim odejdzie.

_Chłopie_.

Kiedy byłem mały, chciałem bawić się na zewnątrz, grzebać wśród kamieni z chłopcami, tytłać się i zbierać karty z baseballistami. Nienawidziłem sukienek i nie chciałem ich nosić. Dziewczęta mnie irytowały. Nazywano mnie chłopczycą, co potajemnie lubiłem. Udawałem przed samym sobą, że mam na imię Urwipołeć.

Dorośli często brali mnie za chłopaka. Podobało mi się to, ale mama nie była zachwycona. Strasznie się wtedy za mnie wstydziła.

– Ona jest dziewczynką – mówiła, a wtedy tamci przepraszali, ja zaś chciałem zapaść się pod ziemię. Jeśli nie było jej w pobliżu, nikogo nie poprawiałem. Godziłem się z tym.

Potem, gdy wszedłem w okres dojrzewania, mój świat się zawalił. Wiedziałem, że jestem chłopcem, ale z biegiem czasu coraz bardziej upodabniałem się do dziewczyny. Moje piersi, twarz, głos. Ciało buntowało się przeciwko mnie i rozwijało bez mojej zgody. Nie rozumiałem własnych uczuć i nie miałem słów, by je opisać. Nie zdobyłem się na odwagę, by z kimkolwiek na ten temat porozmawiać. Nawet z własną siostrą.

Przeskoczmy do roku 2015, do wakacji poprzedzających ósmą klasę. Z dnia na dzień czułem się coraz bardziej przygnębiony i obcy samemu sobie. Próbowałem być dziewczyną i zachowywać się jak dziewczyna, ale coś mi w tym nie pasowało. Czułem się tak, jakbym udawał. Grał na scenie.

Wszystko zmieniło się w dniu, w którym ukazał się numer „Vanity Fair” przedstawiający światu Caitlyn Jenner. Jenner – gwiazda reality show znana ze zdobyczy olimpijskiego złota i małżeństwa z Kris Kardashian – wyoutowała się jako osoba transpłciowa. Jej szeroko komentowana tranzycja z mężczyzny na kobietę odmieniła mi życie. Słyszałem wcześniej o osobach transpłciowych, choć niewiele, bo Teksas jest pod tym względem w tyle za innymi stanami – lecz nie w pełni rozumiałem, co to oznacza.

Tamtego wieczoru moi rodzice długo dyskutowali o Caitlyn. Nie owijali w bawełnę. Z ich punktu widzenia wręcz nie do pomyślenia było, by znakomity olimpijczyk, kwintesencja mężczyzny, mógł „przemienić” się w kobietę. „Był nawet na pudełku cholernych płatków Wheaties!” – pieklił się tata.

Moja siostra, metrykalnie starsza ode mnie tylko o dwa lata, lecz znacznie dojrzalsza, próbowała nakłonić ich do zmiany zaimka – ciągle mówili o Caitlyn jako o _nim_ – lecz bezskutecznie. Wreszcie, poirytowana oślim uporem rodziców poszła do swojego pokoju. Koncepcja tranzycji płci nie mieściła się w staromodnych głowach moich rodziców. Z ich perspektywy nie miała żadnego sensu.

Co innego dla mnie. Po kolacji pobiegłem do swojego pokoju i zacząłem wertować artykuły i blogi dotyczące transpłciowości, aż dotarłem do krańców internetu. Wszystko wskoczyło na swoje miejsca. Po wielu latach wewnętrznych rozterek wreszcie poznałem przyczynę mojego dyskomfortu. Byłem transpłciowy. Mogłem się zmienić i już nie czułem się ze swym problemem osamotniony. Było to niesamowicie ekscytujące i straszne zarazem.

Być może w głębi duszy wiedziałem o tym od samego początku, tylko po prostu nie umiałem poważnie podejść do kwestii tranzycji, aż poznałem historię Caitlyn Jenner. Nie jest idealną ikoną transpłciowości – nie potrafię wymazać z pamięci jej widoku w czerwonej baseballówce z napisem „Make America Great Again” – ale jej sława i odwaga do ujawnienia się pod bacznym okiem świata przyczyniły się do wzrostu świadomości istnienia osób trans i utorowały drogę do nagłośnienia ich sytuacji.

Jeśli chodzi o moje uczucia, rozwijają się raczej niespiesznie. Nosiłem w sobie tę tajemnicę przez prawie dwa lata, zanim zebrałem się na odwagę, by wyznać ją przyjaciołom i rodzinie. Dwa tygodnie po rozpoczęciu trzeciej klasy liceum ogłosiłem swoją tranzycję w krótkim e-mailu, który pisałem i przepisywałem przez miesiąc. Nie był to może _coming out_ godny „Vanity Fair”, ale dla mnie niezwykle doniosły.

Gdy wreszcie kliknąłem _Wyślij_ w okienku e-maila ujawniającego prawdę o mnie, dostałem ataku paniki. Poczułem się odsłonięty, wystawiony na ciosy i pozbawiony jakiegokolwiek wpływu na to, co pomyślą o mnie inni. Zawinąłem się w kokon z narzuty, by spróbować oczyścić myśli.

Pierwsza odpowiedziała moja siostra, krótkim i słodkim: „Rany! Jesteś moim bohaterem. Kocham cię, braciszku”.

_Braciszku_.

Rodzice nie okazali podobnej serdeczności, gdy wieczorem tego dnia weszli do mojego pokoju. Mama usiadła na skraju łóżka, wyraźnie usztywniona.

– Od jak dawna czujesz się w ten sposób? – zapytała.

– Od zawsze – odparłem. Siedziałem ze spuszczoną głową, unikając wzroku ojca, który nerwowo chodził w tę i z powrotem.

– Stało ci się coś złego, kiedy byłaś mała? – zapytał, próbując znaleźć winnego.

– Nie.

– A jeśli kiedyś zmienisz zdanie? – dopytywała mama.

– Nie zmienię.

Wtedy mój tata zaczął się śmiać, okropnym, jadowitym śmiechem, na wspomnienie którego wciąż zbiera mi się na mdłości. Chciałem powiedzieć coś więcej, ale próby tłumaczenia siebie nigdy mi nie wychodziły.

Przeczucia mnie nie myliły: lepiej było wysłać e-mail i dać rodzicom trochę czasu na przetrawienie mojej decyzji – co oznaczało nowe imię, nowe zaimki i toaletę – beze mnie. Wątpię, żebym poradził sobie z ich reakcją, gdybym wyznał im to prosto w oczy. Po ich wyjściu z pokoju uściskałem sam siebie.

O ile pamiętam, tamtej nocy nie mogłem zmrużyć oka. Przewracałem się z boku na bok w poczuciu żalu, wyobrażając sobie wszystkich przyjaciół, którzy po przeczytaniu e-maila śmieją się w kułak. A potem dzwonią do siebie, by pośmiać się razem. Przekazują sobie list, aż obiegnie całą szkołę, budząc gremialną wesołość. To było straszne.

Wreszcie jakoś o piątej nad ranem odpłynąłem w niebyt, a gdy się obudziłem, zastałem w skrzynce dziesięć e-maili z mnóstwem serduszek. Zadzwonili do mnie przyjaciele i bliscy; jakiś czas później dostałem nawet kilka najprawdziwszych kartek – tych staromodnych. Zdumiała mnie ta reakcja; nie sądziłem, że zetknę się z takim wsparciem i serdecznością. Dzięki temu życie stało się prostsze. Poczułem się kochany przez otaczających mnie ludzi, bez względu na wszystko.

Aż się prosi o kolejną filmową scenę: wyrzucanie dziewczęcych ciuchów i kupowanie męskich. Nowe skarpety, nowa bielizna. Setki pompek. Wizyta u lekarza. Spotkanie z przyjaciółmi w LGBTQIA Center. Jeszcze więcej pompek. Przyjmowanie środków blokujących dojrzewanie do osiągnięcia wieku, w którym mogłem zacząć brać testosteron. I pompki, pompki.

Najprzyjemniejszą częścią tej przemiany była wizyta u staromodnego fryzjera, który po raz pierwszy w moim życiu obciął mnie po męsku.

Wcześniej miałem włosy do ramion, zawsze związane w kucyk. Chłopcy dokuczali mi, kradnąc gumki do włosów. Ganiałem ich potem, przytrzymując włosy dłonią. Nie byłem w stanie ścierpieć swobodnie spływających kosmyków, choćby przez chwilę. Wydawały mi się zbyt dziewczęce.

Do fryzjera podrzuciła mnie siostra. Szybko zaprzyjaźniłem się z Michaiłem, bo tak miał na imię, mówiącym niemal wyłącznie po rosyjsku. Nie wiedziałem, jak powinienem się ostrzyc, wyjaśniła więc Michaiłowi, co robić – płynnie wycieniować po bokach i zaczesać na bok, z przedziałkiem. Wyjął elektryczną maszynkę do golenia i zabrał się do pracy.

Gdy ja pozbywałem się włosów, moja siostra wpisywała zdania do Tłumacza Google i odtwarzała Michaiłowi rosyjskie tłumaczenia. Słuchał ich, zaśmiewając się w głos. Do dziś nie wiem, co mu naopowiadała.

Dwadzieścia minut później Michaił zakręcił fotelem fryzjerskim, bym mógł obejrzeć jego dzieło ze wszystkich stron. Nie mogłem uwierzyć w to, co ujrzałem. Zatkało mnie.

Po raz pierwszy zobaczyłem w lustrze siebie jako faceta.

Miałem ochotę wyskoczyć z krzesła i zaprezentować światu swoje nowe ja, ale siostra położyła mi dłoń na ramieniu i nakazała zostać.

– Mógłbyś go ogolić na gorąco? – zapytała Michaiła.

– Nie ma potrzeby – wtrąciłem. Nie miałem zarostu.

– Włosów niet, nie trzeba, włosów niet, nie trzeba – potwierdził moje odczucia Michaił.

Ale siostra obstawała przy swoim i wpisała coś w telefonie, a potem odtworzyła rosyjskie tłumaczenie. Barber roześmiał się i zaczął przygotowywać krem do golenia.

Michaił odchylił fotel do tyłu tak, że leżałem na wznak, i rozsmarował mi na twarzy gorącą piankę. Naostrzył brzytwę i położył na moim ramieniu idealnie złożony biały ręcznik. Trochę wystraszony, mocno złapałem się oparć, ale działał pewnie i precyzyjnie. Wyćwiczonym gestem przeciągał brzytwą po mojej twarzy, zbierając piankę i strzepując ją na ręcznik. Każdy ruch miał opanowany do perfekcji. Żył z golenia facetów, a teraz golił moją nieistniejącą brodę. W pewnym sensie zabieg ten stał się dla mnie rytuałem przejścia.

Po goleniu Michaił natarł moje policzki i podbródek odrobiną chłodzącego olejku. Mięta szczypała mnie w nozdrza, lecz jej zapach był orzeźwiający niczym kąpiel w lodowatej wodzie. Podniósł oparcie krzesła i zdjął pelerynę fryzjerską.

– Tadam! Nowy mężczyzna. Nie. Nowy chłopak! – zawołał.

Myśląc o Michaile, wkładam telefon do kieszeni i wybieram się na poszukiwanie sali, w której mają się odbyć pierwsze zajęcia. Nowy chłopak. Nic dodać.

GEORGIA, 8.58

Idę na pierwsze zajęcia – jak na mnie, zdumiewająco wcześnie – gdy nagle czyjeś muskularne ramiona obejmują mnie w pasie od tyłu, zatrzymując o krok od drzwi. Zerkam na nadgarstek napastnika i dostrzegam rolexa.

_Jake Carter_.

Ma szczęście, mogłam mu sprzedać sójkę. Wciąż mogę.

– Cześć, Georgie – wita się pieszczotliwie, wypuszczając mnie z objęć. Odwracam się i widzę przed sobą jego szeroki i rozbrajający uśmiech. Chciałabym się na niego rozeźlić, ale jest na to po prostu zbyt przystojny. To przez tę twarz o męskich, ostrych rysach. I przez podwinięte rzęsy. I szerokie bary. Mogłabym ciągnąć tę listę… Jake jest jak słońce: nie powinno się patrzeć nań zbyt długo.

Jake Carter wpisuje się we wszystkie stereotypy teksańskich rozgrywających z licealnych drużyn. Popularny. Król piwnych imprez. Niegłupi. Idealne włosy i zęby. Jego rodzina jest obłędnie bogata. Wygląda jak młody Chadwick Boseman. I ma prawie perfekcyjnie symetryczną twarz, co jest o wiele ważniejsze, niż się wydaje.

Jake i ja powinniśmy stanowić podręcznikową parę, ale to skomplikowane. Obiecałam sobie, że po tym, co wydarzyło się minionego lata, w ostatniej klasie nie będę chodzić na randki. A mój eks, Anthony, był w ubiegłym roku kapitanem drużyny futbolowej. (Przyznam, że mam swój typ faceta). Muszę się zastanowić, czy Jake przypadkiem nie narusza jakiejś niepisanej zasady futbolowego kodeksu braterskiego.

– Gdzie cię wywiało wczoraj wieczorem? – pyta poirytowany. – Nie odpisałaś mi na esemesa.

– Ach, racja… Przepraszam, ale moja suka… urodziła kocięta! Nawet nie wiedzieliśmy, że psina jest w ciąży, a tu pac, pac, trzydzieści kociaków. Biologiczny cud. Jutro będzie o tym w gazetach!

– Masz psa?

– Teraz już tak. I kocięta. Przypuszczam, że będę miała z nimi co robić przez cały rok.

Unosi jedną brew, najwyraźniej nieszczególnie rozbawiony moim wykrętem.

– Georgio, co z nami? Przecież do siebie pasujemy. Po prostu daj mi szansę.

Powinnam powiedzieć „nie” i zakończyć to raz na zawsze. Tak postąpiłby przyzwoity człowiek.

Decyduję się jednak na coś innego.

– Nie ma _nami_, Jake, jesteśmy ty i _ja_ – mówię i wchodzę do klasy.

Najwyraźniej nie jestem przyzwoitym człowiekiem.

– To bardzo niejednoznaczne, Georgio – woła za mną Jake.

Na zajęcia wchodzę o minutę spóźniona – żeby cię szlag, Jake – i znajduję sobie miejsce z tyłu sali. Pani Lunsford sprawdza obecność: Jenny Fitzgerald, Soo Park, Orion Thompson… Znam te nazwiska. Rozglądam się po znajomych twarzach. Dorastaliśmy razem i po ukończeniu liceum będzie mi ich brakowało. Dzisiejszy poranek był chaotyczny, ale gdy spokojnie usiadłam, wreszcie to do mnie dotarło – to koniec ważnego etapu mojego życia.

Lęk przed tym dniem prześladował mnie przez większość wakacji. Po tym, co wydarzyło się z Anthonym, nie czułam się sobą. Ale to moja ostatnia klasa szkoły średniej i zamierzam ją wykorzystać jak najlepiej. Jeśli uda mi się stronić od randek, to może być całkiem przyjemny rok.

Drzwi do sali otwierają się na oścież i do środka wchodzi nieznajomy. Podaje pani Lunsford jakąś kartkę. Zaraz, zaraz, to przecież on. Ten facet, którego wcześniej spostrzegłam. Całowaliśmy się oczami.

Pani Lunsford unosi wzrok znad podanej kartki.

– To twoje prawdziwe imię?

– Tak – mówi, ignorując kilka śmiechów.

– Klaso, przywitajmy naszego nowego ucznia, Pony’ego!

_Pony? Jak kucyk?_

Witamy przybysza skąpymi oklaskami i rżeniem. Jak na kogoś, kto pierwszy raz wchodzi do obcego sobie grona, jest zaskakująco spokojny. Ja telepałabym się jak galareta.

– Pony, powiedz klasie parę słów o sobie – prosi nauczycielka

Cisza. Stoi jak słup soli.

– Chłopcze? – zachęca miękko pani Lunsford.

– Przepraszam – odzywa się wreszcie, a klasa nerwowo chichocze. – Niewiele mam do opowiadania.

– Doprawdy? – dopytuje nauczycielka.

– Przeniosłem się z Midland High School. Przeprowadziliśmy się do Addison tego lata.

Cieszę się, że mogę mu się przyjrzeć trochę bliżej. Jest szczupły, średniego wzrostu, ubrany w czarną koszulę z krótkim rękawem zapiętą po samą brodę i obuty w jasnoniebieskie vansy. Włosy ma prosto od fryzjera, ścięte i ułożone. Jest na swój delikatny sposób słodki, jak młody Leo DiCaprio. Mam na myśli tego Leo o dziecięcej buzi, jeszcze przed _Titanikiem_.

Pani Lunsford klaszcze w dłonie.

– Witaj w Hillcrest, Pony. Zajmij miejsce z tyłu, obok cheerleaderki. Nie martw się, nie gryzie.

– Tego nie mogę obiecać – ogłaszam ku rozbawieniu całej klasy.

PONY, 9.07

Podchodzę do swojej ławki, czując na sobie spojrzenia wszystkich. Oceniają mnie. Napominam się, że to mój pierwszy dzień – gapią się na mnie, bo jestem nowy, a nie z powodu mojej transpłciowości. Nawet o niej nie wiedzą.

Siadam i zastanawiam się nad tym, co powiedziałem przed klasą. Trochę się zamotałem. Nauczycielka rozpoczyna lekcję, a ja czuję, że powoli przestaję skupiać na sobie uwagę. Rozluźniam ramiona i ukradkiem wysyłam siostrze esemesa: „Na razie idzie gładko”.

Stukam przycisk wysyłania i niemal od razu dostaję odpowiedź: „Nie spieprz tego, braciszku!”.

Siostra umie nazywać rzeczy po imieniu. Wprawdzie nie popiera mojego podejścia, ale szanuje moją decyzję.

Odwracam się i przyłapuję cheerleaderkę na taksowaniu mnie wzrokiem. Nie jest to _jakaś_ cheerleaderka, tylko _ta_ cheerleaderka. Ożywiam się i przypominam sobie o wyprostowaniu ramion i wypchnięciu klatki piersiowej do przodu. Chyba nawet trochę z tym przesadzam. Jest za ładna, żeby mieć na mnie oko. _A może domyśla się, że jestem trans?_ Rozgrywam to na spokojnie, po prostu od razu się odwracając.

Pod koniec lekcji moja sąsiadka podnosi rękę. Korzystając z okazji, przyglądam się jej, zanim zostanie wywołana. Ma brązowe włosy do ramion, idealnie proste. Idealną twarz. I uśmiech, też idealny. Oczy, piegi, uszy… wszystko idealne.

– Pani profesorko – mówi niepytana – chciałam tylko powiedzieć, że wieczorami jestem wolontariuszką w przytułku dla bezdomnych, więc nie będę mogła odrabiać prac domowych.

Klasa wybucha śmiechem, a dzwonek na przerwę skutecznie uniemożliwia pani Lunsford jakikolwiek komentarz.

Wszyscy wychodzą z sali, nie zwracając na mnie większej uwagi – otaczająca mnie aura nowości przygasła. Wychodzę na zatłoczony korytarz i znikam w tłumie. Jestem niewidzialny, jak nawiedzający szkołę duch. Nie mam tu żadnej przeszłości, tylko przyszłość. Od dawna o tym marzyłem. Moje nowe życie zaczyna się dziś.

Znajduję męską toaletę, biorę głęboki wdech i otwieram drzwi.

Dla osoby transpłciowej korzystanie z publicznej toalety bywa niekomfortowe.

Ze spuszczoną głową mijam pisuary i z ulgą zauważam, że jedna z kabin jest pusta. Z pisuarami nieszczególnie mi po drodze. Tak naprawdę właściwie nie jestem w stanie z nich korzystać. Gdy wszystkie kabiny są zajęte, czekam skrępowany z nadzieją, że nikt nie zwróci na mnie uwagi.

Ale dziś nie muszę czekać. Mam wrażenie, że to mój szczęśliwy dzień.

Gdy potem myję sobie ręce – co nie każdy facet ma w zwyczaju – słyszę za sobą czyjś tubalny głos.

– Co tutaj robisz?

Patrzę w lustro i widzę za sobą potężnego faceta w koszulce futbolisty. Nasze oczy spotykają się w odbiciu w lustrze. Ogarnia mnie panika, ale na zewnątrz zachowuję pozory spokoju. Zakręcam wodę i odwracam się, prostując ramiona.

– To samo co ty – mówię.

Podchodzi o krok bliżej.

– To nie jest twoja toaleta.

Dla osoby transpłciowej korzystanie z publicznej toalety bywa też niebezpieczne.

W mojej poprzedniej szkole chodziłem na drugą stronę ulicy, żeby skorzystać z toalety w McDonaldzie. Osoby transpłciowe mogą w Teksasie legalnie korzystać z łazienek właściwych swojej płci – w Midland High po prostu było mi łatwiej się w nich nie pojawiać. Byłem tam pierwszym i jedynym uczniem trans. A taka wyjątkowość pociąga za sobą sporą presję.

Po wysłaniu e-maila z moim _coming outem_ wiadomość szybko rozeszła się po szkole. Prawie wszyscy byli do mnie pozytywnie nastawieni i podekscytowani. Ludzie zadawali pytania, które wydawały mi się zbyt osobiste, i bez przerwy mylili moje imię i zaimki – mówili _ona_ zamiast _on_. Irytowało mnie to i raniło, ale starałem się być cierpliwy. Chodziło o wielką zmianę, a takie wymagają czasu.

Nie obyło się bez prześladowań. Nic dziwnego – to Teksas. Niektórzy robili mi przykrości i straciłem kilku znajomych, ale starałem się nie zaprzątać sobie nimi głowy.

Większość moich przyjaciół bardzo mnie wspierała; może nawet za bardzo. Stałem się symbolem transpłciowości. Tak mnie przedstawiano: „To Pony. On jest trans!”. I tak mnie opisywano: „Ten chłopak trans” albo: „Aha, ten transpłciowy?”. Bycie trans stało się określającą mnie cechą. A ja po prostu chciałem zniknąć w tle.

W ubiegłym roku czytałem artykuł o osobach transpłciowych, które w pracy ukrywają swoją tożsamość płciową, aby uniknąć dyskryminacji – nazywają to przejściem w tryb _stealth_. W moim pojęciu postępowanie to oznacza zatajenie tranzycji i zachowywanie się zgodnie ze swoją właściwą płcią. Po roku skupiania na sobie uwagi wszystkich chciałem po prostu zejść ze świecznika i stać się typowym, przeciętnym, a może nawet trochę nudnym chłopakiem.

Ukrywanie się wydawało mi się idealnym wyjściem, a wcielenie tego w czyn nie trwało długo. Ostatniego dnia trzeciej klasy tato przy obiedzie położył na stole dokumenty dotyczące następnej przeprowadzki. _Tatus ex machina!_

Przez całe moje życie służył w wojsku, zmiany miejsca zamieszkania nie były mi więc obce. Zwykle nie cieszyło mnie zaczynanie wszystkiego od początku, ale tym razem zacząłem się pakować miesiąc przed czasem. Byłem gotowy. Zyskałem szansę na zatajenie swojej tożsamości w nowej szkole i życie pełną piersią. Całkiem nowy chłopak.

Ale to już przeszłość. Pierwszy dzień w szkole i pierwsza wizyta w toalecie, a ja już jestem napastowany za swoją transpłciowość przez tego koksa. Szybko poszło. Odwracam się i staję z nim twarzą w twarz, przywołując na pomoc ducha Roberta De Niro (nie tego z _Poznaj moich rodziców_, tylko z _Taksówkarza_ ). Patrzę mu prosto w oczy i obniżam głos.

– Chcesz powiedzieć, że zmuszasz mnie do wyjścia z tej toalety?

– Chłopie, wyluzuj. Pierwszoklasiści mają swoją w skrzydle C, obok sali gimnastycznej. Tutejsza tradycja.

Dzięki Bogu. Myśli, że jestem pierwszakiem. Rzeczywiście przestaję się spinać i cofam się o krok.

– Jestem z czwartej. Tylko nowy – mówię, a potem nonszalancko opieram się o umywalkę, żeby zademonstrować mu pełen luz.

– Cholera, przepraszam. Młodo wyglądasz – mówi.

– Wiem, niecierpliwie czekam, aż zacznę dojrzewanie.

Śmieje się, myśląc, że żartuję, ale ja jestem śmiertelnie poważny. Muszę mieć osiemnastkę, żeby zacząć chodzić na zastrzyki z testosteronu, które ten proces wywołają.

– Pony – przedstawiam się.

– Fajne imię. Witaj w Hillcrest. Jake.

Wychodzimy z toalety razem, a on pokazuje mi, gdzie mam następne zajęcia. Nie wymieniamy uścisku dłoni, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Nie umył rąk po wysikaniu się.

_Czyżbym właśnie znalazł pierwszego przyjaciela?_

GEORGIA, 10.59

_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_

Według słownika gwary UrbanDictionary, Lynn jest synonimem pięknej perfekcjonistki (przyp. tłum.).

Wyoutować się – od angielskiego „coming out” (pol. wyjście z szafy); ujawnienie swojej orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej (przyp. red.).Fot. Allison Michael Orenstein

TOBLY McSMITH jest autorem librett i współtwórcą ośmiu parodystycznych musicali, między innymi _Friends! The Musical Parody_, który został wystawiony w Nowym Jorku i Las Vegas, a także zaprezentowany podczas tournée po Ameryce Północnej. Ma za sobą również debiut powieściowy _Stay Gold_. Tobly urodził się w Teksasie, a obecnie mieszka w Nowym Jorku ze swoimi dwoma kotami o imionach Bam-Bam i Bananas McSmith. Jest dumny z faktu bycia osobą transpłciową. _Act Cool_ to jego druga powieść.

POLECAMY RÓWNIEŻ

www.harpercollins.pl
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: