Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Stażysta. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 kwietnia 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stażysta. Tom 2 - ebook

Jak żyć kiedy nie zna się ani zwyczajów, ani kultury panującej dookoła? Jak uratować siebie, przyjaciół i przy okazji ocalić świat? Przed takimi pytaniami stoi Darwin w drugiej części swojej historii. Główny bohater nie jest już na Powierzchni sam. Towarzyszą mu: piekielny ogar – Feluś; Pośredniczka – Dorota; ochroniarz Henryk i słowiańskie licho – Piszczel.

Stażysta nie może jednak czuć się bezpiecznie. Jego śladami podążają największe sławy urzędowej Sekcji SRU – Łowcy. Tropią go i są coraz bliżej. W międzyczasie wrogowie zbierają siły, żeby zaatakować Podziemie i wprowadzić w Urzędzie Przeżytych nowe porządki. Po czyjej stronie ostatecznie opowie się główny bohater?

Część druga „Stażysty” opowiada o przyjaźni i sile, jaką daje rodzina. Historia, w której nawet w najciemniejszych życiowych sytuacjach iskrzy się nadzieja na zmianę, a także możliwość pozostawienia przeszłości za sobą i ruszenia do przodu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7892-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1
URZĘDOWA ELEGANCJA

Cmentarz wyglądał bardzo gościnnie. Darwin nie miał pojęcia, dlaczego Przeżyci, kiedy są jeszcze pełni życia, tak mało czasu spędzają w tym miejscu. Nawet w ten chłodny jesienny poranek wszystko w okolicy wydawało się ciepłe, przyjemne i z pewnością klimatyczne. „Gdyby ludzie wiedzieli, co czeka ich po śmierci, bardziej dbaliby o spokój zmarłych” – pomyślał.

Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, przez co przeszła każda osoba, którą w tym miejscu pochowano. Urząd Przeżytych, Urzędnicy i wszędobylskie kolejki. A później dwójka, co najwyżej trójka, szczęśliwych Przeżytych trafiła do jednego z trzech niebiańskich poziomów. Kilka osób zapewne poleciało do Czyśćca. Reszta spędza wieczność ulokowana w jednym z dziewięciu piekielnych kręgów.

„Dobrze jest solidnie się wyspać przed taką przyszłością” – pomyślał.

– Nic, absolutnie nic? – Dorota ściągnęła jego myśli na ziemię. Przypomniał sobie, po co tu przyszli. Po raz kolejny wbił wzrok w pęknięty kamień, na którym w wypukłej, eliptycznej oprawce widniało czarno-białe zdjęcie starszej kobiety. Uśmiechniętą twarz pokrywała niewielka warstwa kurzu. Zmarznięty nagrobek wystawał z ziemi niczym kawałek pękniętej, skamieniałej kości.

Chłopak pochylił się, przetarł fotografię rękawem.

– Nic – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Pusto.

Od wydarzeń w Pałacu Kultury i Nauki minął niecały tydzień. Darwin robił, co mógł, żeby przypomnieć sobie to, czego – ponoć – nie pamiętał. Ta cała sprawa pokrewieństwa wciąż budziła w nim wątpliwości.

W trakcie tych kilku dni próbował również oswoić się z nową rzeczywistością. Korzystał z każdej nadarzającej się okazji, żeby tylko odwiedzić Warszawę. Wspólnie ze swoją kuzynką, bo tak zaczął się w końcu zwracać do Doroty, która zaoferowała mu chwilowy nocleg („Przecież nie wyrzucę cię z domu, to chyba również twój dom. Babcia Jasia pewnie wyrwałaby się z tego całego Podziemia, żeby sprać mi skórę, gdybym tylko spróbowała”), zabierał się na krótkie przejażdżki. Wspólnie jeździli po zakupy i na stację benzynową.

Darwina fascynowała społeczność, jaką stworzyli Przeżyci. Ludzie naprawdę żyli na Powierzchni tak, jakby w ogóle nie zdawali sobie sprawy z tego, co czeka na nich w Podziemiu. Owszem, swego czasu – jako stażysta – przetrawił sporo informacji na ten temat w Urzędzie. To nie było jednak to samo. Przeczytać suchy opis w dokumentach, a na własne oczy zobaczyć miasto rojące się od ludzi, którzy snują się między budynkami, siedzą w parkach, pubach, krzyczą na siebie, a nawet się biją. Był świadkiem, jak dwóch pięciolatków pokłóciło się na placu zabaw o huśtawkę, a później ich rodzice zaczęli okładać się pięściami. Takie doświadczenie stanowiło ogromną różnicę.

Każdy dzień przynosił coś nowego. Od najprostszych spraw – na przykład nieformalnego zwyczaju ustępowania miejsca siedzącego w komunikacji miejskiej starszym osobom, które bardzo szybko i przeważnie w złośliwym tonie przypominały o wymogach kultury komuś, ktoś się do nich nie stosował – po bardziej skomplikowane kwestie. Ekonomia stanowiła jedną z nich.

Braki elementarnej wiedzy szybko dały o sobie znać.

Darwin nie wiedział dotąd, jak ogromne znaczenie dla mieszkańców Powierzchni mają pieniądze. Warszawiacy potrafili na przykład narobić sporo hałasu, kiedy ktoś próbował opuścić sklep z koszykiem wypełnionym produktami, za które nie zapłacił. I nic nie pomagało grzeczne tłumaczenie, że ten ktoś „nie wiedział o wymogu płacenia”. W takich momentach towarzystwo Doroty okazywało się nieocenione. Tłumaczyła Darwinowi w szorstki, ale konkretny sposób, jak działa Powierzchnia, a wszystkim innym jego zachowanie („Jaki złodziej?! Pomylił się chłopak, nietutejszy jest i tyle! Masz pan te drogocenne złotówki i wsadź je sobie głęboko w… kasę”). Pomimo drobnych wpadek Darwin z zadowoleniem przyznawał w duchu, że z każdym dniem coraz lepiej radził sobie na Powierzchni.

Feluś wydawał się być niemal tak samo głodny wiedzy i nowych doświadczeń jak jego przyjaciel. Na szczęście wygląd piekielnego ogara nie zmienił się od czasu, kiedy opuścił Próg. Co prawda sięgał swojemu opiekunowi niemal do klatki piersiowej, ale te wymiary były do zaakceptowania przez Przeżytych. Na Powierzchni bliżej mu było do zwykłego – chociaż wciąż dużego – psa. Czasami, zwłaszcza wieczorami, Darwin widział w jego oczach czerwony płomień. Zastanawiał się wtedy, czy Feluś dobrze się czuje w miejscu, do którego wspólnie trafili. Czy może lepiej czułby się w Podziemiu? Ostatecznie uznał, że czystym przypadkiem prawdopodobnie zafundował zwierzęciu najlepszą możliwą dla niego przyszłość. Alternatywą pozostawała klatka na minus czwartym piętrze. Ewentualnie, pamiętne… wymazanie.

„Zawsze to jakaś namiastka wolności”. Szukając plusów w każdej sytuacji, Darwin starał się ukoić swoje myśli. I czasami nawet mu się udawało. Takie luźne chwile nie trwały jednak długo, szybko wypełniały je oznaki niepokoju. Było coś, co dręczyło stażystę bardziej niż strach przed wymazaniem. Sprawiało, że podczas wszystkich wypraw do miasta, a nawet w tych momentach przydomowej ciszy, zaczynał się niespokojnie rozglądać.

Czy Łowcy wyruszyli już tropem uciekinierów?

I czy dotarli na Powierzchnię? Jeżeli tak, to gdzie się podziewali? Czy jest możliwe, że zaczęli poszukiwania od Złotego i ekipy, a jego zostawili sobie na deser? Przełknął ślinę, zastanawiając się, czy Kara odkryje, że za wszystkim stoją Posłańcy. Jeżeli nie, to sam spróbuje im to wytłumaczyć, o ile dadzą mu szansę, kiedy w końcu dojdzie do spotkania. Bo wiedział, że takie z pewnością, prędzej czy później, będzie miało miejsce. Łowcy nikomu nie odpuszczali. W takich momentach Darwin jeszcze bardziej cieszył się z obecności piekielnego ogara. Gorączkowo liczył na to, że Feluś zdąży wyczuć moment, zanim zaatakują. Niestety, zdarzały się dni, kiedy to Feluś musiał zostawać w domu. Na Powierzchni trafiały się miejsca, w których psy nie były mile widziane.

Do takich właśnie należał cmentarz, na którym spoczywała Babcia Jasia.

– Jak to dlaczego? – obruszyła się Dorota, kiedy Darwin zapytał, dlaczego nie wypada, żeby towarzyszył im piekielny ogar. – Tak po prostu jest. – Wzruszyła ramionami. – Psy sikają i srają na wszystko dookoła, a w takim miejscu głupio to wygląda.

Późnym popołudniem srebrna kia zaparkowała przy cmentarnym murze. Dorota i Darwin przeszli przez wiecznie otwartą, trochę już pordzewiałą bramę i ruszyli wyścielaną płytami chodnikowymi ścieżką. Po drodze minęli rów, otoczony czerwono-czarną taśmą. Ktoś wbił w ziemię tabliczkę z napisem UWAGA! NIEBEZPIECZEŃSTWO! Kiedy Dorota prowadziła Darwina na grób swojej babci, chłopak omal nie wpadł do dziury. Przemknęło mu wtedy przez głowę, że upadek z wysokości mógłby sprowadzić go do Urzędu Przeżytych szybciej, niż by tego chciał. „O ile jestem żywy!” – zaśmiał się w myślach, a po chwili zmarkotniał.

Kilka minut później zatrzymali się w wąskiej alejce. Przed nimi, niczym pojedyncze zęby w ogromnej szczęce, gdzieniegdzie wystawały nowe białe pochówki. Większość jednak była stara, szara i mało zadbana, a w ich wnętrzach na stałe zadomowiła się wilgoć do spółki z pleśnią.

Grób Babci Jasi nie wyróżniał się pod tym kątem – blok kamienny, z którego wystawał krzyż, pękł i pokrył się ciemnozielonym mchem. Jedynie zdjęcie zachowało się w dobrym stanie.

Chłopak oderwał wzrok od twarzy obcej kobiety, która ponoć była jego mamą, i spojrzał w górę. Chmury okupujące niebo nie były jeszcze tak gęste, jak miały stać się za chwilę. Dopiero gromadziły się nad kawałkiem ziemi usłanym krzyżami. Mimo całej sympatii dla tego miejsca pomyślał, że mogliby już wrócić do domu. Chłodna pogoda zapowiadała deszcz. Tak przynajmniej twierdziła Dorota, a Darwin jej wierzył. Miała więcej doświadczenia w życiu na Powierzchni.

– Myślisz – odezwał się – że jestem Przeżytym?

Dorota przewróciła oczami.

– Jak ten Hugo, którego trzymasz w słoiku na górnej półce w lodówce, obok jajek? – zapytała.

– No tak, w zasadzie tak – odparł niemrawo.

Nie odpowiedziała, za to przysunęła się do niego. Chłopak wyczuł w jej oddechu kwaśny zapach; całą poprzednią noc Dorota raczyła się czerwonym winem. Twierdziła, że to pomaga zaakceptować opowieści o Urzędzie i tych „cholernych” Urzędnikach. W sumie to nie dziwił się tak bardzo…

PLASK!

Bez ostrzeżenia uderzyła go w policzek.

– Auć! – krzyknął, przytrzymując piekącą skórę. – Za co?!

– Boli? – zapytała.

– Jasne, że tak!

– Dobrze, bo nie wydaje mi się, żeby Przeżytego zabolał taki lekki klaps.

Zamrugał zdziwiony. Przypomniał sobie, jak wyglądali i zachowywali się Złoty, Pączek i Hugo. Dotarło do niego, że mogła mieć rację. Skoro nie Przeżytym, to… kim właściwie był? Myślał nad tym do chwili, kiedy policzek przestał mu doskwierać.

Nagle jego oczy błysnęły. Być może była to zasługa ciosu, który otrzymał, a może sprawiło to cmentarne powietrze, ale Darwin wpadł na pewien pomysł. Rozwiązanie wydało mu się tak oczywiste, że aż zdziwił się, że wcześniej o nim nie pomyślał.

– Pamiętasz, jak opowiadałem o Pośrednikach?

– To ci, którzy kontaktowali się kiedyś z Podziemiem?

– Aha – przytaknął, zadowolony, że zapamiętała jego słowa. – Potrzebny mi ktoś taki.

– Ale to było kiedyś, tak? – dopytała się. – Mówiłeś, że ich już nie ma. Starzy odeszli, a nowi się nie pojawili.

– Mogłem… – Wpatrywał się w Dorotę, jednocześnie poczuł chłodny powiew wiatru i wilgoć na nosie. Pierwsze krople deszczu spadły na murawę. – Mogłem się mylić. Pośrednicy wciąż chyba tu są.

Już miała coś odpowiedzieć, kiedy obydwoje usłyszeli ostre dźwięki gitary. Telefon Doroty dał o sobie znać.

– Cholera! – bąknęła. – Znowu on.

– Ten Henryk, tak?

Darwin nie znał Henryka, ale zdążył już sporo dowiedzieć się na temat nachalnego klienta. Mężczyzna od kilku dni próbował dodzwonić się do swojej medium.

– Nie lepiej odebrać? – zaproponował ostrożnie. – Powie, o co chodzi i da ci spokój. – Wzruszył ramionami.

– Żartujesz? – parsknęła. – Doskonale wiem, o co mu chodzi. Przez pół godziny będzie przepraszał za kretyńskie zachowanie, a później zacznie błagać, żeby jeszcze raz wywołać Mariusza, jego zmarłego współlokatora.

– Ostatnio mówiłaś, że sprzedajesz klientom spokój.

– Tak, ale nie kosztem swoich nerwów. Chodź, zanim się rozpada – zakończyła rozmowę.

Ruszyli w drogę powrotną. Deszcz złapał ich, jeszcze zanim zdążyli opuścić cmentarz.

„Urząd Przeżytych… jak to miejsce potrafi irytować” – pomyślała Kara. Była zła, chociaż starała się tego nie pokazywać. Do tej pory całkiem nieźle udawało jej się utrzymać pozory. Tylko wytrawny obserwator – gdyby poświęcił Łowczyni dłuższą chwilę – miałby szansę zauważyć zaciśnięte usta i niemrawy ruch w okolicach policzków, kiedy szczęka się poruszała – górne zęby w złości tarły o te dolne.

Na szczęście miejsce, w którym się znajdowała, ukryte było w cieniu. Nikt nie zwracał na Łowczynię uwagi, chociaż doskonale wiedziała, że niebawem ulegnie to zmianie. Siedziała po turecku na podłodze w sali zbudowanej na kształt wysokiego, pionowo ustawionego walca. Średnica podstawy wynosiła jakieś piętnaście, może dwadzieścia metrów. Wklęsła ściana od góry do dołu usłana była większymi i mniejszymi kamiennymi blokami – balkonami – pozbawionymi sensownych zabezpieczeń przed upadkiem. Co prawda w niektórych miejscach pojawiały się barierki, ale Kara nie zaufałaby żadnej z nich. Wyglądały, jakby stanowiły jedynie element dekoracyjny, który w każdej chwili mógł runąć pod naporem swojego własnego ciężaru. O ochronie przed upadkiem z wysokości w ogóle nie było mowy. Na każdym balkonie ustawiono pojedyncze krzesło, a każde z tych krzeseł zajmował Urzędnik.

Kara obserwowała coś, co do tej pory z przekąsem nazywała „teatrzykiem”. Bo tak właśnie traktowała posiedzenia Rady Starszych – jak spektakl. Aktorzy zazwyczaj wykrzykiwali swoje kwestie, denerwowali się, przybierając jednocześnie maski wyniosłej, niezmąconej emocjami urzędowej dumy. Tak przynajmniej było wcześniej…

To jedno posiedzenie, na które właśnie patrzyła, znacznie różniło się od wszystkich poprzednich. Chociażby dlatego, że dotyczyło wyjątkowo brutalnych wydarzeń – coś podobnego nigdy jeszcze nie miało miejsca w Urzędzie. Radę Starszych zwołano z powodu sytuacji, w którą zamieszani zostali Przeżyci, piekielny ogar, o którym nikt najwidoczniej nie wiedział, że w ogóle istnieje, i stażysta, a nawet dwóch stażystów. Zdaniem Kary decyzje podejmowane przez członków Rady zapadały z ogromnym opóźnieniem, a to dodatkowo podrażniało jej nerwy. Tak istotne sprawy dotyczące bezpieczeństwa powinny być rozpatrywane na bieżąco, a nie przesuwane w czasie. Inicjacja nowego Urzędnika okazała się jednak ważniejsza niż uciekinierzy, a bez odgórnej decyzji Rady Łowczyni miała bardzo ograniczone ruchy. Mogła jedynie zaciskać zęby i czekać. W przeciwnym wypadku naraziłaby i tak kiepską już reputację Sekcji SRU.

„Urzędowe priorytety” – westchnęła w myślach i wróciła do obserwacji.

Na pierwszy rzut oka rozmieszczenie poszczególnych pracowników na balkonach mogło wyglądać na dzieło przypadku. W rzeczywistości jednak wszystko skrupulatnie przemyślano całe wieki temu. Wysokość podestu świadczyła jednocześnie o pozycji Urzędnika. Im wyżej umieszczony był balkon, tym większym szacunkiem cieszyła się zajmująca go osoba. Naturalnie, sala wypełniona była jedynie członkami Rady Starszych, czyli Urzędnikami stojącymi na czele całych departamentów, ale nawet pośród nich panowała pewna hierarchia. Najwyżej, ponad głowami wszystkich, znajdowało się podwyższenie z krzesłem jako jedynym wyłożonym czerwonymi poduszkami. Miękkie siedzenie pokrywała gruba warstwa kurzu. Kara nie widziała jej ze swojego miejsca na podłodze, ale i nie musiała. Nie było tajemnicą, że stanowisko Najwyższego Urzędnika jest puste. I to już od dawna.

„Zamknął się na tym swoim siódmym piętrze, a te szaraki kłócą się między sobą” – pomyślała i kolejny raz zgrzytnęła zębami. Urzędnicy przekrzykiwali się niczym dzieci, chłopcy wyrywający sobie nawzajem zabawki. Kara nie po raz pierwszy zwróciła uwagę na to, że w Radzie Starszych prawie nie było kobiet…

„Szkoda – westchnęła w duchu – mogłyby zaprowadzić w tej piaskownicy porządek”.

Nie była to jednak kwestia, nad którą chciała się w tym momencie dłużej rozwodzić. Urząd od dawien dawna zdominowany był przez mężczyzn. Wszyscy się do tego przyzwyczaili. Podobnie jak i do tego, że w posiedzeniu nie uczestniczył oficjalny zarządca Urzędu. Nieobecność Śmierci stała się już swego rodzaju tradycją.

Sporym zaskoczeniem za to okazała się sytuacja, która wydarzyła się dosłownie przed chwilą. Łowczyni zrozumiała, że właśnie była świadkiem czegoś, co w tym flegmatycznym środowisku, zagrzebanym w przepisach, ustawach i dokumentach, można nazwać… rewolucją. Inaczej nie dało się tego określić. Urząd Przeżytych, instytucja tak skostniała, zwapniała jak tylko się da i jednocześnie dumna ze swojej stagnacji, w przeciągu kilku minut dokonała przewrotu – obaliła dotychczasowego Przewodniczącego Rady Starszych.

Nie licząc Najwyższego Urzędnika, na którego nikt nie miał prawa kandydować, stanowisko Przewodniczącego Rady było formalnie najwyższą pozycją w Urzędzie. Od wieków funkcję tę pełnił Arkadiusz, a zastępował go Stanisław. Już od jakiegoś czasu po Urzędzie chodziły słuchy o tym, że pomiędzy tą dwójką nie dzieje się dobrze. Kara nie zajmowała sobie głowy plotkami; wilczy węch zdradzał jej znacznie więcej niż jakakolwiek pogłoska. Stąd też wiedziała, że rzeczywiście było coś na rzeczy, choć ani Arkadiusz, ani Stanisław oficjalnie nigdy przeciwko sobie nie wystąpili. Przynajmniej do teraz. Przyczyniły się do tego wydarzenia z Egzaminu stażysty – Darwina – który pomógł Przeżytym w ucieczce. A że sam oskarżony również dał nogę, odpowiedzialność za wszystko spadła na Arkadiusza – to w końcu on był jego Opiekunem.

W jednej chwili ściągnięto go z niemal samej góry na sam dół.

Kara pamiętała podopiecznego Arkadiusza. Kilka godzin przed wspomnianym Egzaminem spotkała go w windzie, kiedy jechał do Biblioteki. Wtedy wydawał się… w porządku. Co prawda sprawiał wrażenie nieopierzonego i nie do końca ogarniętego, ale wszyscy stażyści właśnie tacy są. Dopiero Egzamin i inicjacja przekształcały ich w prawdziwych Urzędników. Pamiętała, że Darwin pachniał inteligencją, być może nawet trafiłby do Sekcji SRU. Jako Łowca…

„Nie, przecież Sekcja SRU już prawie nie istnieje” – powstrzymała galopujące myśli.

– …Stanisławie – Arkadiusz kończył swoją wypowiedź – tu nie chodzi o pomyłkę pedagogiczną, ale o problem, przed którym stoi Urząd. Nie wiemy, w jaki sposób Przeżyci uciekli na Powierzchnię i czy Darwin rzeczywiście miał z tym coś wspólnego.

Wąski strumień światła sączącego się przez niewielką dziurę w suficie skierowany był na środek sali. Niczym pojedynczy reflektor oświetlał byłego Przewodniczącego. Pozostałą część idealnie okrągłego pomieszczenia wypełniał półmrok. Wzrok Łowczyni przebijał się przez ciemność bez najmniejszego problemu, chociaż tak naprawdę to duszne powietrze dostarczało więcej informacji na temat tego, co działo się w sali posiedzeń. Wciągała je nosem, pozwalając, żeby wilczy zmysł przetrawił wszystko po swojemu.

Górna część sali promieniowała gniewną dumą – Stanisław pławił się w niej wyjątkowo wyraźnie. Podobnie jak najbliżej ulokowani towarzysze z działów administracyjnych. Pośrodku dało się wyczuć coś zgoła odmiennego. Niektórzy bliżsi współpracownicy byłego Przewodniczącego, jak chociażby Główny Bibliotekarz, zerkali niepewnie w górę i w dół. Ta grupa śmierdziała strachem. Wzrok Łowczyni spełzł jeszcze niżej – spojrzała przed siebie, na Arkadiusza, który stał kilka metrów dalej. Spodziewała się wywęszyć złość, może nawet wściekłość czy furię, ale – ku własnemu zaskoczeniu – wyczuwalne były tylko spokój i coś na kształt determinacji. Kiedy się zastanowiła, uznała, że tak naprawdę nie powinna się aż tak dziwić. Arkadiusz zawsze wyróżniał się na tle Rady – nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Jakoś nie potrafiła go rozgryźć, był jednym z najstarszych pracowników Urzędu i jedno było pewne: potrafił ukryć swoje intencje przed jej wilczymi zmysłami. Co z kolei oznaczało, że miał doświadczenie, które Kara umiała docenić. Mimo wszystkich słownych ataków ze strony pozostałych Urzędników utrzymywał nerwy na wodzy. Zazdrościła mu takiego opanowania.

Niespodziewanie w powietrzu pojawiła się nowa zapachowa nuta. Łowczyni przekrzywiła głowę, z ukosa zerknęła w górę. W ścianie obok krzesła, na którym siedział Stanisław, pojawiły się czarne drzwi. Przejście pokonał świeżo upieczony Urzędnik.

I to właśnie najnowszy pracownik wprowadził zamieszanie w dotychczasowy porządek. Wyróżniała go aura wręcz przesiąknięta ambicją, wyrazistszą nawet niż ta, którą roztaczał Stanisław. Aspiracje zżerające nowego Urzędnika należały do tych nieprzyjemnych, chorobliwych. Nos podpowiadał Łowczyni, że jest to ktoś, na kogo trzeba uważać.

Chłopak pochylił się nad Stanisławem, zasłonił dłonią usta i szepnął mu coś do ucha. Oczy Przewodniczącego błysnęły zaskoczeniem. Odwrócił się w stronę posłańca, jakby chciał upewnić się, że dobrze usłyszał. Chwilę później wyraz zaskoczenia ustąpił złośliwemu uśmiechowi. Łowczyni dałaby wiele, żeby zrozumieć, czego dotyczyła wiadomość.

– Wygląda na to, że zmierzamy do jakiegoś finału – przemówił niespodziewanie Stanisław. Jego głos rozbrzmiał w całej sali. – Znam cię, Arkadiuszu, i szanuję od dawien dawna. – Odczekał, aż słowa wybrzmią w pełni, a ich znaczenie dotrze do wszystkich obecnych.

„Tacy właśnie są Urzędnicy – pomyślała Kara. – Na zewnątrz pozory, w środku zgnilizna”.

– Ale prawdą jest również – wznowił przemówienie Stanisław – że nie pasowały mi twoje metody wychowawcze stosowane wobec stażystów. Bagatelizujesz swoją pomyłkę pedagogiczną, twierdząc, że Urząd jest zagrożony. Owszem, Urząd jest zagrożony, właśnie z powodu tej pomyłki! – zagrzmiał. – Wciąż bronisz podopiecznego pomimo jego ewidentnej winy. I wciąż nie chcesz przyznać mi racji.

– Tu nie chodzi o to, kto z nas ma rację – westchnął Arkadiusz – tylko o konsekwencje tego, co się wydarzyło.

Stanisław z niesmakiem pokręcił głową.

– Ech, upierasz się – skwitował. – Tak się złożyło, że problem, o którym mówisz, szybko zostanie rozwiązany. Nasz oskarżony… – wstrzymał oddech – …twój stażysta był widziany na Powierzchni.

W sali rozległy się szmery. Lekko spiczaste uszy Kary drgnęły nieznacznie, nadstawiając się na kolejne słowa. Już wiedziała, jaką wiadomość dostarczył nowy Urzędnik.

– Fakt, że przeżył podróż windą i nie umarł na Powierzchni, jak powinien, jest potwierdzeniem tego, że Darwin zaplanował wszystko wcześniej. Mało tego, ktoś najwidoczniej mu pomaga, skoro przetrwał tam tak długo. – Stanisław zmrużył oczy, wpatrzony w Arkadiusza. – Na szczęście Posłańcy zauważyli obecność zbiega i przekazali informację do Urzędu. Przynajmniej ta część Sekcji SRU okazała się kompetentna.

To był sygnał. Kara zrozumiała, że właśnie skończyło się pastwienie nad byłym Przewodniczącym. Stanisław zamierzał lada moment spróbować tego samego z nią.

Z wdziękiem podniosła się z podłogi. Nie siląc się na szybką odpowiedź, spokojnym krokiem przeszła na środek sali. Na ułamek sekundy światło spływające z sufitu oślepiło ją, kiedy przekraczała granicę przez nie wyznaczoną. Nie dała po sobie poznać, że coś się stało. Zatrzymała się dwa kroki obok Arkadiusza.

– Gdyby Rada Starszych – przemówiła pewnym, spokojnym głosem – przez ostatni wiek nie zajmowała się głównie pomniejszaniem zbrojnej sekcji Urzędu, sprawa Przeżytych już dawno zostałaby rozwiązana. Ba! Te wydarzenia w ogóle nie miałyby miejsca.

– W takim razie to wina Urzędu, że Łowcy nie potrafią go obronić? – zakpił Stanisław. – To próbuje nam powiedzieć przywódczyni dumnych Łowców?

– Nie próbuję, a mówię – odparła. Poczuła satysfakcję, kiedy zobaczyła minę Przewodniczącego i czerwony kolor rozkwitający na jego policzkach. Najwyraźniej przebiła się przez skorupę teatralnego zobojętnienia. Wszyscy w sali wiedzieli, że Stanisław należał do gorących zwolenników pomniejszania Sekcji SRU i to jego zasługą była obecna liczba Łowców. – W jaki sposób trzech, powtarzam: TRZECH ostatnich Łowców, z całych setek, które kiedyś walczyły w imię Urzędu, miałoby obronić to miejsce przed niebezpieczeństwem?

Stanisław wymownie uniósł dłoń. Przerwał wypowiedź Kary, nakazując ciszę. Łowczyni zgrzytnęła zębami, ale posłuchała nakazu. Przewodniczący spojrzał na stojącego po swojej prawej stronie mężczyznę i znaczącą skinął głową. Młody Urzędnik natychmiast zareagował.

– Od wieku, czyli od kiedy zakończyły się Dzikie Łowy, nie było potrzeby, żeby wysyłać zbrojnych poza mury tego budynku – przemówił sucho, jakby recytował wyuczoną formułkę. – Urząd nigdy nie został i nigdy nie zostanie zaatakowany. To miejsce jest zbyt odległe dla mieszkańców Powierzchni, co zostało już udowodnione w trakcie polowań. Ani jeden Inny nie przedostał się do Podziemia. Wszystkie działania miały miejsce na Powierzchni. Jedyne i raczej niewielkie zagrożenie dla nas wszystkich może, co najwyżej, stanowić jakiś zabłąkany Duch Przeżytego Zwierzęcia. Do obrony przed czymś takim trójka dumnych Łowców spokojnie wystarczy. – Odchrząknął, po czym złagodził nieco ton. – Jako przywódczyni z pewnością rozumiesz, że nikt nie umniejsza zasług Łowców. Zyskaliście szacunek i stworzyliście swoją legendę podczas wojen z Innymi, ale tych już nie prowadzimy…

– Nie potrzebuję lekcji historii. – Kara nie pozwoliła zapędzić się w kozi róg. – Wydarzenia podczas Egzaminu udowodniły, że istnieją niebezpieczeństwa, których nie sposób przewidzieć. Nie lekceważyłabym również Duchów Przeżytych Zwierząt. To, co zrobiły z ostatnią windą, świadczy o tym, że te stworzenia stają się coraz bardziej zuchwałe. Zupełnie jak stażyści, którzy najwidoczniej za szybko i zbyt niespodziewanie awansowali na Urzędników, a nawet otrzymali miejsce w szeregach Rady Starszych. Jesteś Maurycy, prawda? I to ciebie zabił nasz zbieg – Darwin – co znacznie przyspieszyło inicjację. Opłaciło się trochę pocierpieć, zwłaszcza że ostatecznie nie podszedłeś nawet do Egzaminu, awans otrzymałeś w ramach zadośćuczynienia. Ostatni raz coś takiego miało miejsce w tym Urzędzie… Poczekaj, chyba nigdy jeszcze się nie wydarzyło, mam rację?

Już w momencie, kiedy kończyła mówić, wiedziała, że dotarła do granicy urzędowej tolerancji, być może nawet ją przekroczyła. Sekcja SRU już wcześniej była na cenzurowanym, a jej komentarze nie pomagały tego zmienić.

„No i co, pozbędą się nas wszystkich?” – zakpiła w myślach.

W sali zapadła cisza, którą Kara natychmiast wykorzystała.

– Czy Posłańcy zauważyli również Przeżytych? – zmieniła temat. – Muszę to wiedzieć, bo najwyższy czas, żeby Rada wysłała Łowców na Powierzchnię i pozwoliła zrealizować misję. Trzeba wyłapać zbiegów.

– W rzeczy samej – zabrał głos Stanisław. Najwidoczniej postanowił nie odnosić się do poprzednich słów Łowczyni. – W rzeczy samej… Cała trójka uda się na Powierzchnię.

– Trójka? – zdziwiła się. – Jeżeli wszyscy Łowcy opuszczą stanowiska, kto w takim razie będzie strzegł Urzędu?

– Słowa najnowszego członka Rady, Urzędnika Maurycego – Stanisław uśmiechnął się, nawet nie próbował ukryć złośliwości – mają pokrycie w rzeczywistości. Nie prowadzimy wojen i nie potrzebujemy tu wojowników. Z pewnością nie aż tak bardzo, jak im się wydaje.

Dotarło do niej, że to nie była zwykła groźba, a raczej zapowiedź tego, co Przewodniczący zamierzał uczynić. Rzeczywiście planował całkowicie usunąć wszystkich Łowców. Teraz, kiedy przejął władzę, nie powinien mieć z tym większych problemów. Zachowanie przywódczyni prawdopodobnie podsunęło mu dodatkowe argumenty.

Przeklęła w myślach. Dała się podejść i poniosły ją emocje. Już miała opuścić salę, kiedy…

– Nie – odezwał się Maurycy.

Kara spojrzała na niego.

– Co nie? – zapytała.

– Posłańcy nie wspominali nic o Przeżytych.

Skinęła głową i odwróciła się w stronę wyjścia. Czuła na plecach wzrok zgromadzonych, ale nie miała ani czasu, ani tym bardziej ochoty, żeby oficjalnie pytać o pozwolenie na wyjście w trakcie posiedzenia Rady. Spojrzała jeszcze na Arkadiusza, który chyba jako jedyny nie patrzył na nią z nienawiścią. Jej słowa musiały do niego trafić.

„Może i brak mi tej całej urzędowej elegancji, ale to dlatego, że jestem Łowczynią, a nie Urzędniczką” – warknęła w myślach. Wiedziała, że po dzisiejszym wystąpieniu nikt nie miał już w tej kwestii żadnych wątpliwości.

– Ale że niby ja?

Dorota przekręciła się na skórzanej kanapie, przyjmując pozycję półleżącą. Deszcz niejednostajnie dudnił w szybę. Pomimo odsłoniętych firanek w salonie panował jesienny, późnopopołudniowy półmrok. Lampa ustawiona w rogu starała się rozświetlić pomieszczenie. Darwin lubił takie szarości, kojarzyły mu się z Urzędem. Za oknem rozległo się kolejne radosne wycie. Deszcz był dla Felusia nowym zjawiskiem. Dla stażysty również, chociaż on aż tak bardzo się nim nie ekscytował.

– Tak, ty – odpowiedział, kierując swoje spojrzenie w stronę Piszczela, który spał wciśnięty pomiędzy oparcie i nogę Doroty. Nie przypominał już jeża, bardziej kojarzył się z grubym kotem. Darwin zauważył, że po przygodach w Progu licho zmarkotniało, głównie spało i zdecydowanie rzadziej opuszczało rodzinną posesję. Chłopak wyciągnął rękę i mechanicznie podrapał stwora po głowie. Ten w żaden sposób nie zareagował.

W kuchni zapiszczał czajnik, oznajmiając, że woda właśnie zaczęła się gotować.

– Poczekaj. – Stażysta podskoczył z krzesła i wybiegł z pokoju. Chwilę później przyniósł dwa kubki, z których parowała ciemna zawartość. Na pierwszy rzut oka przypominała herbatę. – Mógłbym przejrzeć jeszcze setki zdjęć i odwiedzić miejsca, w których rzekomo bywałem albo w których bywała Babcia Jasia; mógłbym też jeszcze raz przewalić wszystko, co znajduje się w piwnicy, tylko że to nic nie zmieni.

Zwiesił głowę, wpatrując się w podłogę. Piwnica, o której wspomniał, znajdowała się dokładnie pod nimi i prowadziły do niej dwa wejścia. Jedno przez kuchnię – niewielkie drzwi, które łatwo można było przeoczyć, gdyby ktoś nie wiedział, że znajdują się za kredensem – a drugie z zewnątrz. Odkrył je przedwczoraj, w zasadzie to powiedziała mu o nim Dorota. Problem w tym, że nikt od dawna z niego nie korzystał. Okazało się kompletnie niedostępne. Bluszcz, który porastał dom, zagarnął dla siebie również i drzwi, całkowicie blokując boczną furtkę.

Dorota, ze względu na trudny dostęp, wilgoć i ogólnie kiepskie wrażenia – czuła się w podziemiu jak w pułapce – rzadko odwiedzała piwnicę. Z tego, co opowiadała Darwinowi, dwa wejścia zostały specjalnie skonstruowane tak, żeby zwracać na siebie jak najmniej uwagi. W przeszłości zdarzało się, że pomieszczenie pełniło funkcję kryjówki. Najpierw – w czasach, kiedy jej kraj nie posiadał niepodległości – pierwszy mąż Babci Jasi (prawdopodobny ojciec Darwina) przechowywał w niej wszystko, co mogło zainteresować zaborców. Kiedy zginął podczas wojny polsko-bolszewickiej, żona przestała do niej zaglądać. Tak było niemal przez całe dwudziestolecie międzywojenne. W trakcie drugiej wojny światowej piwnica wróciła do łask: przez jakiś czas pod podłogą ukrywały się dwie kobiety pochodzenia żydowskiego – matka z córką. Po wojnie ponownie wypełniła ją pustka. Miejsce to było ostatnią namacalną pamiątką po dawnych czasach. Pozostała część domu przeszła kilka remontów, przez co zatraciła swój wiekowy charakter.

Obecnie w tej prawie zapomnianej już jamie znajdował się samotny kufer, nad którym zawieszono pojedynczą żarówkę. Wewnątrz ukryty był wcześniej medalion mamy Doroty. Poza tym w środku znalazło się również wszystko to, czego nie dało się oprawić w ramkę czy wstawić do szklanej gablotki – wyblakłe, cienkie zeszyty z notatkami, których nie można było już odczytać, trochę starych męskich ubrań (z których Darwin, po solidnym praniu, na nowo zaczął korzystać) i dziurawy koc.

Nic z tych znalezisk nie przywróciło chłopakowi wspomnień.

– Dorota… – mówił powoli, akcentując kolejne słowa – …ja… nie pamiętam. Rozumiesz? Nie pamiętam NICZEGO. – Westchnął. – Jest tylko jedno miejsce, w którym mógłbym znaleźć jakiekolwiek odpowiedzi. Urząd Przeżytych. – Wycelował palcem wskazującym w podłogę.

– Dobrze. – Dorota przyjęła kubek z ciepłym napojem i odstawiła go na stół. Następnie wyciągnęła spod niskiej lady ciemną butelkę w jednej trzeciej wypełnioną winem, pozostałości po poprzednim wieczorze. – Ale do czego potrzebujesz mnie?

Darwin podniósł się i zasłonił dłonią naczynie.

– Tej receptury nie można zmieniać. – Nie pozwolił, żeby doprawiła zawartość kubka alkoholem.

– Herbaty?

Pokręcił głową i wrócił na miejsce.

– To nie herbata, przynajmniej nie taka zwyczajna. Wszystko po kolei… Żeby nawiązać połączenie z Urzędem, potrzebuję Pośrednika. Innego sposobu nie ma. – Zawahał się. – No, może jest, ale ktoś musiałby umrzeć, a to raczej odpada.

– No raczej! – prychnęła. – Ja bynajmniej nie zamierzam. – Podejrzliwie zerknęła na gorący kubek. – To trucizna, prawda?

– Co? Nie! Absolutnie… Znaczy się, mam nadzieję, że nie. Nie próbowałem takich rzeczy wcześniej, a w Dzikich Łowach nie było konkretnego przepisu, raczej ogólne wskazówki. W zasadzie tylko krótka notka informacyjna, w jaki sposób góra kontaktowała się z dołem. Tak czy inaczej, nie mikstura jest najważniejsza, ale… Pośrednik.

– Skąd niby mam go wytrzasnąć?

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

– To akurat wiem – stwierdził. – Ty jesteś Pośredniczką.

Mrugnęła zaskoczona i parsknęła śmiechem. Darwin poruszył się niespokojnie, oczekiwał innej reakcji. Zrozumiałby niedowierzanie, wsparte ewentualnymi pytaniami, ale śmiech wprawił go w zakłopotanie. Dorota zaczęła rechotać tak bardzo, że w jej oczach pojawiły się łzy. W końcu otarła dłonią policzki, przy okazji łokciem potrąciła butelkę. Ta zachwiała się niebezpiecznie na rogu stołu.

– O cholera! – W ostatniej chwili złapała szyjkę, ratując wino przed rozlaniem.

Piszczel wciąż drzemał, kompletnie lekceważąc zamieszanie. Dorota w końcu uspokoiła się i westchnęła.

– Moje dotychczasowe kontakty ze zmarłymi – na jej twarzy pojawiło się zwątpienie – już ci tłumaczyłam, to tylko sztuczki. – Przełknęła ślinę. – Oszustwo… Chociaż muszę przyznać, że całkiem niezłe. Uliczni iluzjoniści zapewne byliby dumni.

– Nie, nie, nie… – przerwał jej, pochylając się do przodu. – Ty jesteś medium – powiedział przyciszonym głosem. – Prawdziwym. Jesteś Pośredniczką z krwi i kości. Możesz połączyć nas z Urzędem.

– Taa. – Stłumiła beknięcie i pomimo ewidentnego zakazu wzięła łyk wczorajszego wina prostu z butelki. – Za krew i kości – rzuciła spóźniony toast, kiedy odstawiała trunek.

Darwin popatrzył na nią, rozważając swoje następne słowa. Ta rozmowa toczyła się zupełnie innymi torami, niż na początku zakładał. Z jakiegoś powodu Dorota wątpiła w jego słowa, chociaż były szczere i prawdziwe, przynajmniej dla niego. Ten kompletny brak wiary w swoje możliwości musiał z czegoś wynikać.

– Jak długo żyjesz na Powierzchni?

– Zanotuj sobie, że kobiet nie pyta się o wiek. To kolejny wymóg tutejszej kultury – prychnęła, a kiedy nie skomentował uszczypliwości, w końcu odpowiedziała: – Wystarczająco długo. Zanim pójdziemy dalej, coś sobie wyjaśnijmy: wiem, co widziałam przy Pałacu Kultury. Wierzę, że ten twój Urząd istnieje, jest jakieś Podziemie i jakiś Próg, pełny tych… – zadrżała – …tych cieni, czy jak ich tam nazywasz. Jakby tego było mało, widziałam, w co zmienił się Feluś, i wiem, jak wyjątkowy jest Piszczel. – Wskazała brodą drzemiące obok licho. – Ale za cholerę nie wmówisz mi, że przez te wszystkie lata mogłam być prawdziwą Pośredniczką, a nie oszustką. Nie sądzisz, że w moim fachu wyszłoby to trochę wcześniej?

– No dobrze. – Darwin odetchnął z ulgą. Ucieszył się, że chciała kontynuować ten temat. – Powiedz, czy przez te wszyyystkie lata – teatralnie rozłożył ramiona – ani razu nie przytrafiło ci się nic, co kazałoby się zastanowić? Nic, co innym wydałoby się… dziwne? Złe słowo, bardziej pasowałoby: nadzwyczajne.

Nie chciał naciskać, chociaż dowód na niezwykłe życie Doroty drzemał tuż obok jej kolan, ale z jakiegoś powodu wciąż bardzo starała się go nie dostrzegać. Ta dyskusja przypomniała Darwinowi rozmowy, jakie prowadził z Przeżytymi podczas stażu. Przekonanie ich, że umarli, nagle wydało mu się dziecinnie proste. Tylko że wtedy obok stał Opiekun, gotowy wesprzeć radą. W tej chwili siedział w tym wszystkim sam. A od tego, czy Pośredniczka uwierzy, że jest Pośredniczką, zależało powodzenie planu, który zaświtał mu w głowie, kiedy odwiedzał grób Babci Jasi. Czuł, że za murem zwątpienia, jakim otoczyła się Dorota, kryło się coś jeszcze.

– Dlaczego tak często mówisz, że jesteś oszustką?

– To chyba oczywiste. – Zagryzła wargi.

– Dla mnie oczywiste jest to, że jesteś Pośredniczką, która w siebie nie wierzy. Nawet po tym, czego ostatnio doświadczyła.

Zbyła jego słowa machnięciem ręki i przez chwilę nic nie mówiła.

– Jakby się tak głębiej zastanowić… – odezwała się po niecałej minucie ciszy, chociaż sceptycyzm zdawał się jej nie opuszczać. – Czasami śnią mi się dziwne rzeczy, czasami dziwne rzeczy dzieją się też w rzeczywistości. – Zerknęła w stronę ustawionej pod ścianą komody wypełnionej książkami. – Ale to chyba spotyka każdego. Odwieczne skrzypienie podłogi w tym starym domu wcale nie znaczy, że otaczają cię duchy. To tylko stary, skrzypiący dom. Koniec, finito. Chyba że bardzo chcesz uwierzyć w te duchy. Cały biznesplan oparłam właśnie na takim myśleniu. To, co mnie do tej pory spotkało, nie stanowi żadnego, nawet najmniejszego dowodu na to, że jestem medium. Zauważyłabym, gdyby było inaczej, to w końcu o moją skórę tu chodzi. Pośredniczka! Ale wymyśliłeś…

– Nie tylko ja tak twierdzę. – Darwin zauważył światełko w tunelu nieufności, którym podążały myśli Doroty, i nie pozwolił, żeby zgasło. – Kiedy byłaś w Progu, Posłańcy również to zauważyli. Wyczuli cię…

– Że niby śmierdzę? – Zaśmiała się po raz drugi i uniosła butelkę w geście „twoje zdrowie”.

Darwin sięgnął ponad stołem. Ostrożnie, ale stanowczo wyciągnął wino z jej dłoni i odstawił je na podłogę przy fotelu.

– Możesz chwilę bez tego wytrzymać?

– Mogę! – wypaliła rozzłoszczona. – Tylko nie chcę. I nikt – wycelowała palcem w jego klatkę piersiową – nikt nie będzie mi wmawiał, że mam problem z alkoholem!

– Przecież nic takiego nie powiedziałem.

Burknęła w odpowiedzi coś, czego nie zrozumiał.

Licho drgnęło i podniosło głowę, zerknęło w stronę drzwi. Chwilę później wszyscy usłyszeli drapanie. Feluś musiał znudzić się bieganiem, próbował wejść do środka. Darwin wyszedł z salonu i wpuścił psa. Piekielny ogar otrzepał się, rozsiewając dookoła krople jesiennego deszczu i zapach wilgotnej sierści. Pozwolił pogłaskać się po głowie, a później podbiegł do Doroty, domagając się tego samego. Jego zachowanie uświadomiło coś Darwinowi.

– Felek też to czuje – powiedział, wracając na swoje miejsce. – Piekielne ogary mają nosa do niezwykłych istot.

– Może – przytaknęła. – A może po prostu lubi pieszczoty. U nas w domu każdy miał dobrą rękę do zwierząt i innych takich.

Darwin wskazał Piszczela.

– No właśnie, jeżeli mowa o „innych takich”, nie wydaje mi się, żeby każdy mieszkaniec Powierzchni miał w domu słowiańskie licho. To, że Inny postanowił odsłonić się przed tobą, nie wystarczy za dowód?

– Inny?

– Tak, tak. To dawni mieszkańcy Powierzchni – wytłumaczył szybko. – W naszej Bibliotece jest na ich temat całkiem sporo, Urząd kiedyś polował na Innych.

Dorota zerknęła na swojego współlokatora, później na Darwina, na koniec jeszcze raz na Piszczela.

– Było więcej takich jak on?

Przytaknął.

– Nie tylko takich. Inni to przeróżne istoty. Licho było po prostu jednym z wielu. W Podziemiu panuje przekonanie, że wytropiono wszystkie.

– Nie zmienimy tego przekonania, prawda? – zapytała po chwili.

Ponownie skinął głową.

– Jasne – zgodził się. – Sam wiem, jak to jest być poszukiwanym. – Westchnął, patrząc na Piszczela. Zawahał się, po czym dodał: – Razem z Felusiem jesteśmy przecież na cenzurowanym.

Przez chwilę rozważał, czy to dobry moment, żeby podzielić się tym, co dręczyło go, od kiedy przybył na Powierzchnię. Ostatecznie uznał, że lepszego nie będzie, a jeżeli Dorota miała mu pomóc, musiała wiedzieć, z czym przyjdzie jej się zmierzyć.

– Urząd pewnie wysłał za nami Łowców… – wyznał.

– Hm? – Uniosła głowę.

– Sekcję SRU – odparł rzeczowym tonem

– …Serio? Macie coś takiego jak Sekcja SRU… Co to w ogóle jest?

– To legendarni wojownicy. – Jego oczy błysnęły. – Żołnierze z dawnych lat, lojalni wobec Urzędu i Najwyższego Urzędnika.

Uniosła pytająco brew.

– No tak, Najwyższy Urzędnik to Śmierć – wytłumaczył.

Dorota zesztywniała.

– Śmierć wysłała za tobą armię???

– Śmierć to nie kobieta – spróbował wyjaśnić. – Mężczyzna chyba też nie. Głupio się przyznać, ale tak naprawdę nigdy go nie widziałem. Wszyscy mówią o nim Najwyższy Urzędnik, więc w sumie to on… Tak myślę. Ciężko powiedzieć.

– A jakie to ma znaczenie?! – wypaliła niespodziewanie. – Śmierć wysłał za tobą armię!

– Nie, gdzie tam! – Natychmiast zrozumiał swój błąd. – On raczej nie miesza się w sprawy Urzędu. Jeżeli już, to zrobiłaby to Rada Starszych. Urzędnicy sami decydują, gdzie pójdzie armia… Oczywiście gdyby taką armię posiadali – uzupełnił szybko, widząc minę Doroty. – Ale w tej chwili wojska już nie ma, pozostała jedynie trójka Łowców. Za to najlepszych! – przypomniał sobie, że jeszcze kilka dni wcześniej marzył o tym, żeby dostać się Sekcji SRU. – Pierwszorzędni wojownicy, najbardziej oddani, najsilniejsi, najsprytniejsi. Prawdziwa legenda.

– I to ma mnie uspokoić?! – krzyknęła. – Polują na was jakieś zakapiory, a ty nie raczyłeś o tym wspomnieć?!

– Eeee… – Darwin się zaczerwienił. – No tak, ale nie musisz się obawiać, tobie nic nie grozi – szybko uzupełnił. – Im chodzi o Przeżytych, którzy uciekli z Urzędu. I o nas. – Zerknął w stronę Felusia.

– A o Piszczelu nie pomyślałeś? – Wskazała palcem na całkowicie już rozbudzone licho.

– Nie… – przyznał, pokorniejąc. – Nie pomyślałem.

Rzeczywiście jakoś nie przyszło mu wcześniej do głowy, że współlokator Doroty może mieć problemy. Zaczerwienił się jeszcze bardziej, było mu głupio. Kobieta pochyliła się, pocierając dłonią czoło, na którym nagle pojawiło się kilka kropel potu. Feluś zaskomlał, nieświadomie podkreślając napiętą sytuację.

– Do tej pory Piszczel bardzo dobrze sobie radził. – Darwin spróbował ją pocieszyć. – Inni posiadali wrodzone zdolności, które pozwalały się ukryć.

– Skoro tak dobrze im szło, to jakim cudem ten twój Urząd wszystkich wytropił, co?

– No, Łowcy…

– Darwin – uciszyła go. Ewidentnie nie miała ochoty słuchać tłumaczenia. – To naprawdę jedyny sposób, żebyś sprawdził, czy ci Łowcy ruszyli za wami? – Wskazała ustawione na stole dwa kubki, o których już niemal zapomniał.

Zanim zdążył coś powiedzieć, Dorota ubiegła go raz jeszcze.

– Bez zabijania kogokolwiek.

Nie pozostało mu nic innego jak przytaknąć.

– Cholera! – Wstała i podeszła do firanki. Zanim zasłoniła okno, zbliżyła nos do szyby, wyglądając na zewnątrz, jakby spodziewała się zobaczyć atakujących. Na zewnątrz ściemniło się już na tyle, że nie było szans wypatrzeć kogokolwiek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: