- promocja
Stażystka - ebook
Stażystka - ebook
Scarlett właśnie ukończyła studia medyczne i rozpoczyna staż w szpitalu. Ambitna, poważna i planująca wszystko z wyprzedzeniem. Nigdy nie daje ponieść się szaleństwu. Do momentu, kiedy dowiaduje się o zdradzie swojego chłopaka Caleba. Postanawia na jedną noc wyłączyć swój rozum i zaszaleć. Tak poznaje przystojnego szatyna, z którym spędza wieczór. Czy ta jedna niewinna noc odejdzie w zapomnienie, czy wywróci jej życie do góry nogami?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-986-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Scarlett
Dzień odebrania dyplomu miał być jednym z tych, kiedy człowiek spaceruje z wysoko podniesioną głową. Dzień radości i dumy.
Mój był koszmarny. Cały świat właśnie mi się zawalił, a plany, które układałam przez lata, pękły jak mydlana bańka.
Chodziłam w tę i z powrotem, co rusz wybierając numer Caleba na komórce. Nie odbierał, a to było do niego niepodobne. W mojej głowie układał się najgorszy scenariusz, serce zwiększyło intensywność uderzeń.
A potem przyłapałam go w łóżku z jakąś rudą lafiryndą.
Wracałam w pośpiechu z uroczystości, na której się nie pojawił. Zamartwiając się, biegłam przez kilka przecznic, aby jak najszybciej dotrzeć do naszego wspólnego mieszkania. Z przerażeniem w oczach wpadłam do środka.
Widoku, który zastałam, zapewne nigdy nie wymażę z pamięci. Poczułam się skrzywdzona i oszukana. Zastanawiałam się, co takiego zrobiłam, czym sobie na to zasłużyłam. Miało być przecież tak wspaniale. Dostałam staż w szpitalu w Chicago, w tym samym, gdzie Caleb pracował już drugi rok. Razem mieliśmy się doskonalić, a potem otworzyć prywatną klinikę w centrum miasta. On ortopeda, ja pediatra. Układ idealny.
Okazało się, że były to tylko moje marzenia, a właściwie zwykłe mrzonki, które uroiłam sobie w naiwnym umyśle.
W większości przypadków po odkryciu zdrady, to kobieta wyrzuca rzeczy mężczyzny przez okno i każe mu się wynosić. Przynajmniej tak się dzieje w komediach romantycznych lub w powieściach o miłości. Moja rzeczywistość przedstawiała się inaczej. Ponieważ mieszkanie należało do Caleba, to ja musiałam się spakować i wyprowadzić.
Jak się czułam? Jak nic niewarte zero.
Ruda lafirynda nawet nie ruszyła się z łóżka, kiedy zbierałam swoje rzeczy do starej babcinej torby. Dziewczyna była ode mnie młodsza, wyglądała, jakby wczoraj obchodziła swoje osiemnaste urodziny. Sytuacja w ogóle jej nie poruszyła ani nie zawstydziła. Wręcz przeciwnie, patrzyła na mnie z wymalowanym triumfem na twarzy, a jej pełne, duże usta układały się w podły uśmiech. Jakby bawiło ją, że niszczy cudze życie, w tym przypadku moje.
Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Dlaczego właśnie dzisiaj? Zadawałam sobie to pytanie, odkąd przekroczyłam próg domu. Zerkałam na Caleba, który nawet nie raczył na mnie spojrzeć. Cóż, nie odezwał się do mnie ani słowem. Wpatrywał się w ekran telefonu, nie wysilając się nawet na zwykłe „przepraszam” albo „jest mi przykro”. Zupełnie nic.
Tak właśnie zakończył się mój związek z mężczyzną, z którym tworzyliśmy parę od pierwszej klasy liceum. Z mężczyzną, którego miałam poślubić i spędzić z nim resztę życia.
Wyszłam więc bez słowa, zamykając za sobą drzwi i pozwalając łzom spływać po policzkach.
Na szczęście miałam się gdzie zatrzymać. W Chicago mieszkała moja najlepsza przyjaciółka, Amy. Skończyła właśnie prawo i rozpoczynała aplikację sędziowską. Choć wynajmowała tylko kawalerkę, postanowiła mnie przygarnąć. Nie stać mnie było nawet na najnędzniejszą klitkę w najbardziej obskurnej dzielnicy. Spłacałam ogromny kredyt za studia, a moje oszczędności wynosiły równe zero.
Byłyśmy sobie bardzo bliskie i dzieliłyśmy się najgłębszymi sekretami, choć różniłyśmy się jak woda i ogień. Ja byłam spokojna, poukładana i wierna jednemu mężczyźnie. Amy miała inne podejście, zmieniała facetów jak rękawiczki. Wygadana, towarzyska, zawsze lubiła nocne życie i nigdy nie przejmowała się opinią innych. Śmiało kroczyła do przodu.
– Dobra, koniec, dość tego. Nie mogę już na to patrzeć.
Podniosłam wzrok znad atlasu anatomicznego.
– Słyszysz, co do ciebie mówię? – kontynuowała Amy. – Dosyć użalania się nad sobą. – Wstała z welurowego fotela i stanęła nade mną z surowym wyrazem twarzy.
Ścisnęłam mocniej książkę, czując, że za chwilę mi ją wyrwie i ciśnie w kąt. Zawsze była nad wyraz niecierpliwa i szybko się złościła.
– Nie wiem, o co ci chodzi? Powtarzam anatomię, za trzy dni rozpoczynam staż. Chcę być przygotowana, to dla mnie bardzo ważne. To jedyne, co mi zostało.
– Takie pierdoły to możesz wciskać swoim przyszłym pacjentom, a nie mnie, siostro. Ubieraj się, idziemy na imprezę. Nie można żyć samą nauką i pracą. Wiesz, że istnieje coś takiego jak przyjemność?
Skrzywiłam się. Nie podobały mi się te słowa. Wiedziałam, że czai się w nich coś, czego nie lubię. „Impreza” była słowem zakazanym. Nigdy na żadnej dobrze się nie bawiłam. Siedziałam przeważnie na uboczu, starając się słuchać innych lub wpatrując we wskazówki zegara. Zdecydowanie nie był to mój świat. Caleb często powtarzał, że nie nadaję się do takich miejsc, że jestem dla ludzi zbyt nudna.
W jednym Amy miała rację. Prawdą było, że się nad sobą użalałam. Popłakiwałam po nocach, tęskniłam. Wierzyłam w miłość do grobowej deski, oddałam mu serce, a on rozerwał je na strzępy. Czułam się jak wrak człowieka, zdeptana i oszukana. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet do mnie nie zadzwonił, nie przeprosił. Nic, żadnego odzewu. Jakby nasze wspólne osiem lat nie istniało. Wierzyłam w głębi duszy, że o mnie zawalczy, że tylko się pogubił. A ja ostatecznie mu wybaczę. I to bolało mnie najbardziej. Zadawałam sobie pytanie, czy kiedykolwiek byłam dla niego ważna.
– Gdzie ty chcesz iść na imprezę? Przecież nikt nas nie zaprosił. – Podniosłam się z podłogi. Miałam ochotę uciec do łazienki i zamknąć drzwi na zamek, żeby Amy dała sobie spokój ze swoim szalonym pomysłem.
– Rany, skarbie, tu są miliony klubów, a w klubach impreza jest zawsze – powiedziała, jakby to była oczywista rzecz.
Nie śledziłam życia nocnego w Chicago, więc nie miałam pojęcia, czy mówi prawdę. Każdy mój dzień kręcił się wokół uczelni i mieszkania. W soboty robiliśmy z Calebem zakupy w dużym markecie. W niedzielę wychodziliśmy do restauracji na obiad, potem on jechał do znajomych, a ja wracałam do książek.
– No nie wiem. Wiesz, że nie przepadam za takimi miejscami. – Starałam się wykręcić.
– Nawet mnie nie denerwuj, zakładaj kieckę i idziemy. Potrzebujesz tego jak nigdy wcześniej. Musisz zapomnieć o tym gogusiu.
Amy była nieugięta. Wiedziałam, że odeprze każdy mój argument. W końcu skończyła prawo. Prawnicy umieli być przekonywający i zawsze postawić na swoim.
Zawsze taka była, o swoje racje walczyła jak lwica. W dodatku była śliczną Mulatką o długich czarnych włosach i dużych orzechowych oczach. Sylwetka klepsydry sprawiała, że mężczyźni nigdy nie przechodzili obok niej obojętnie. Przebierała w nich jak w ulęgałkach. Jej ciało i styl bycia krzyczały: jestem zajebiście seksowna!
Poddałam się. Wyciągnęłam z szafy najładniejszą sukienkę w kolorze soczystej zieleni, z białymi kwiatkami, lekko odsłaniającą łydki.
– Chyba nie masz zamiaru w tym iść? – Amy złapała za zwiewny materiał i wykrzywiła się, nie kryjąc obrzydzenia. – To jest klub, a nie sobotni piknik w parku. Zaraz ci coś znajdę.
Zaczęła grzebać w swojej szafie i ostatecznie wyciągnęła z niej małą czarną, czyli coś, czego normalnie nigdy bym na siebie nie włożyła. Caleb zawsze powtarzał, że tak ubierają się tylko dziewczyny lekkich obyczajów.
– Nie jestem przekonana, czy to dla mnie dobre… – Patrzyłam na bardzo krótką sukienkę, zastanawiając się, czy jest w stanie zasłonić chociaż połowę ud.
– Wkładaj! Bez dyskusji. – Wręczyła mi ciuch, po czym wygrzebała z szafki czerwone szpilki. – Dobrze, że nosimy ten sam rozmiar.
Starając się naciągnąć na siebie mało elastyczny materiał, obserwowałam, jak Amy udaje się do łazienki, aby po chwili wrócić z trzema kosmetyczkami sporych rozmiarów. Wyciągnęła z nich kilka pudełeczek i innych dziwnych rzeczy, które miałam okazję podziwiać po raz pierwszy, zastanawiając się, do czego właściwie służą. Położyła je na stole.
– Zrobimy cię na bóstwo. Siadaj – rozkazała.
Wolałam raczej minimalistyczny makijaż, Caleb zawsze powtarzał, że lubi naturalność. Jak na ironię, jego ruda kochanka była kompletnym przeciwieństwem tego stwierdzenia.
Amy zrobiła mi czarne kreski i użyła krzykliwej czerwonej szminki, która w połączeniu z blond włosami i moją jasną karnacją dodawała mi pikanterii.
Sama założyła czerwoną lateksową sukienkę bez ramiączek i czarne sandały na szpilce sznurowane na łydce.
Ruszyłyśmy na podbój Chicago. Czułam się zupełnie jak ktoś inny, krocząc chodnikiem obok pewnej siebie Amy. Złapałyśmy nadjeżdżającą taksówkę, co nie okazało się zbyt dużym wyzwaniem. Podjechałyśmy pod klub, z którego dobiegała bębniąca basami muzyka, a rozbawieni ludzie na zewnątrz palili papierosy.
Wchodząc do środka, poczułam zapach dymu, który dryfował nad parkietem, woń przepoconych facetów i alkoholu. Zupełnie nie moja bajka.
Nie czułam się tam komfortowo. Głośna muzyka, migające światła i wpadający na siebie ludzie – wszystko, czego unikałam całe życie.
Za to Amy bawiła się wspaniale. Aby jej nie urazić, zmuszałam się do sztucznego uśmiechu i nawet dałam się namówić kilka razy, aby wyjść z nią na parkiet.
Po kilkunastu minutach dosiadło się do nas dwóch młodych mężczyzn. Byłyśmy same, więc chyba postanowili dotrzymać nam towarzystwa. Sączyłam drinka, udając zaciekawienie opowieścią bruneta z kozią bródką, siedzącego obok mnie. Amy prowadziła żywą rozmowę z jego kolegą.
W takim miejscu traciło się poczucie czasu, więc nawet nie wiem kiedy moja przyjaciółka poszła na parkiet ze swoim nowym adoratorem, zostawiając mnie z mężczyzną, który z każdą kolejną sekundą przysuwał się coraz bliżej. Dokończyłam swój kolorowy trunek i szybko podniosłam się z miejsca, zanim jego dłonie znalazły się tam, gdzie bym sobie tego nie życzyła.
– Pójdę do baru po nowego drinka – zwróciłam się do niego.
Lekko już podchmielony wyszczerzył się, mrucząc pod nosem:
– Mogę ci przynieść, kochanie, powiedz tylko jakiego?
– W tym sęk, że jeszcze nie wiem – odparłam, z niesmakiem zerkając na jego mokrą od potu koszulę. Był tak obrzydliwy, że planowałam nie wracać do stolika. Posiedzę przy barze, a potem wrócę do mieszkania sama.
– Niezdecydowana. Jak każda kobietka. – Puścił mi oko.
Cwaniak. Nie cierpiałam takiego typu facetów.
Wiedziałam że nie powinnam była tu przychodzić. Oparłam się o dębowy blat i wzięłam głęboki oddech.
Boże, co ja tu robię? Spojrzałam na swoje odbicie w butelce stojącej tuż obok. Chociaż raz się pobaw, Scarlett. Raz w życiu, nie analizuj wszystkiego. Poszalej, a potem zapomnij. Tylko jeden raz – przekonywałam siebie. Rozluźnij się i daj się porwać nocy.
Przyglądałam się ofercie trunków przy barze, kiedy usłyszałam męski melodyjny głos:
– Postawić ci drinka, piękna kobieto?
Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się młody, przystojny szatyn. Lekko się uśmiechał, a w jego oczach czaił się wesoły błysk.
– Oceniasz piękno kobiety po jej plecach? – Uniosłam brwi.
– Widziałem, jak tutaj zmierzasz, trochę znudzona obecnym towarzyszem. To jak będzie? – Zbliżył się, odsłaniając białe zęby.
Spojrzałam w jego tęczówki. Pierwszy raz w życiu widziałam tak intensywny błękit. Ile kobiet musiało się w nich utopić. Normalnie kazałabym mu iść do diabła. Ale…
– Margarity… napiję się margarity…
Margarita, mojito, rum z colą… Potem straciłam rachubę.
Czy przejmowałam się tym? Ani trochę! Byłam wolna, odprężona i wspaniale się bawiłam w towarzystwie mojego nowego znajomego. Rozmawialiśmy właściwie o niczym. Podobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzył, zupełnie inaczej niż Caleb.
Głupia, zapomnij o nim, to twoja noc. Ta jedyna, gdy możesz być kimś innym, kim tylko zechcesz. Nie będzie konsekwencji, wyrzutów sumienia.
Nie odsunęłam się, kiedy pochylił się w moją stronę. Uderzył mnie zapach jego korzennych perfum i alkoholu. Spodobało mi się. Nie protestowałam, kiedy mnie pocałował. Najpierw musnął mnie wargami, delikatnie, bardzo leniwie. Miał gorące, cudownie miękkie usta. Nie spiesząc się, powoli wtargnął językiem między moje zęby. Delikatny wcześniej pocałunek zmienił się w bardziej namiętny, z nutką pikanterii.
Nawet nie wiem, kiedy wyszłam z baru i wsiadłam z nim do taksówki. Mrowienie ekscytacji przechodziło po moim ciele. Było przyjemne. W taksówce nie opuszczał nas dobry humor. Śmiałam się na cały głos z jego żartów. Nie zwracałam uwagi na to, co pomyśli o mnie taksówkarz. Dzisiaj to było nieważne. Nic mnie nie obchodziło, czułam się wspaniale.
Windą wjechaliśmy do jego apartamentu. Całował mnie od czasu do czasu i błądził dłońmi po moim ciele. Może to przez alkohol, a może tego właśnie potrzebowałam, ale nie czułam wstydu, dając mu na to przyzwolenie.
Przekręcił klucz w drzwiach i weszliśmy do środka. Wewnątrz panował surowy klimat. Biel, czerń i szarość to kolory, które dominowały w pomieszczeniu. Minimalistycznie, bez zbędnych bibelotów.
Nie miałam zbyt wiele czasu na podziwianie jego salonu.
Zostałam obdarowana kolejnym gorącym pocałunkiem i poprowadzona do sypialni. Ogromne łóżko stało na środku pokoju. Satynowa czarna pościel i dwie lampki po bokach w tym samym kolorze, ustawione na białych, prostych szafkach bez żadnych dekoracji. Znajdowaliśmy się bodajże na dziesiątym albo na dwunastym piętrze. Za oknem, które zajmowało sporą część bocznej ściany, rozciągał się widok na nocne miasto. Pokój oświetlał księżyc, na tej wysokości wydawał się większy niż zwykle.
Mężczyzna zapalił jedną z lampek, tworząc magiczny klimat, i podszedł do mnie od tyłu. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywa. Czy mi się przedstawił? Szczerze? Nie pamiętam.
Musnął wargami moją szyję, a potem kark. Rozpiął suwak sukienki i pozwolił, aby opadła powoli na ziemię. Odwrócił mnie do siebie przodem i na powrót wpił się w usta. Drżałam, kiedy mnie całował, jego ręce wędrowały po plecach, od czasu do czasu zatrzymując się na pośladkach. Gdy zaczęłam rozpinać jego koszulę, zamruczał.
– Jesteś tak bardzo seksowna – wyszeptał i oderwał się na moment ode mnie, aby pozbyć się koszuli i spodni.
Seksowna. Nikt nigdy tak o mnie nie powiedział. Ale wiedziałam, że myślał tak naprawdę. Jego zamglone oczy, przyśpieszony oddech i wybrzuszenie w bokserkach zdradzały, jak na niego działam.
Pewnym ruchem złapał mnie za pośladki i namiętnie pocałował. Tym razem stanowczo, władczo. Jego język całkowicie przejął kontrolę, więc tańczyłam w jego rytmie. Rozpiął mi stanik i gorące pocałunki przeniosły się na szyję, by za moment zejść do piersi. Odchyliłam głowę do tyłu, kiedy jedna pierś była pieszczona przez jego rękę, a druga całowana gorącymi ustami. Po chwili przestał. Gdy spojrzałam w dół, napotkałam jego piękne błękitne oczy. Uśmiechał się do mnie. Objął ramionami moją wąską talię i uniósł mnie, jakbym zupełnie nic nie ważyła, a potem ułożył na przyjemnie chłodnej satynowej pościeli.
Podziwiałam jego umięśnione ciało.
– Tak bardzo cię pragnę – wyszeptałam.
Znowu zamruczał.
– Zaraz będziesz mnie miała, skarbie. – Uśmiechnął się. Powoli zszedł do moich piersi, pieszcząc je i całując. Zatapiałam dłonie w jego brązowych włosach, kiedy sunął ustami w dół mojego brzucha, zataczając językiem koła wokół pępka. Po chwili znalazł się jeszcze niżej. Jęczałam i kurczowo zaciskałam dłonie na pościeli. Co sobie pomyślą sąsiedzi? Czy miało to teraz jakieś znaczenie?
Nazajutrz rano cicho niczym mysz pozbierałam swoje ubrania i pospiesznie je założyłam. Spojrzałam po raz ostatni na śpiącego mężczyznę. Przez głowę przeleciały mi obrazy wczorajszej nocy. Uśmiechnęłam się, szkoda, że już nigdy więcej się nie zobaczymy. Szybko jednak odgoniłam tę myśl. Opuściłam apartament i postanowiłam zamknąć moją tajemnicę w skrzyni z rzeczami, które już nigdy nie zobaczą światła dziennego.
Kiedy wróciłam do mieszkania, mojej przyjaciółki nie było. Wcale mnie to nie dziwiło. Może to i lepiej, nie będzie zadawać zbędnych pytań. Wskoczyłam pod prysznic i założyłam luźny dres. Była to miła odskocznia od opiętej sukienki. Zrobiłam śniadanie i zaparzyłam kawę z mlekiem. Owinęłam się w koc i zatopiłam się w podręczniku biologii medycznej. Tak spędziłam ostatni dzień przed rozpoczęciem stażu.
Dość wcześnie położyłam się do łóżka. Chciałam być wypoczęta i pełna energii następnego dnia. Amy wróciła późno, niczym kot wkradła się do środka. Miałam dość płytki sen, więc się przebudziłam. Jednak nie otworzyłam oczu i szybko wróciłam w objęcia Morfeusza.
Kiedy rano wstałam, Amy jeszcze smacznie spała. Zaczynała swoją aplikację dopiero za trzy dni, więc jej nie budziłam. Starałam się jak najciszej przygotować do wyjścia. Włożyłam czarne eleganckie spodnie i czerwoną koszulę z mankietami. Całość uzupełniały czarne płaskie baleriny. Włosy upięłam w kok, przeciągnęłam po ustach błyszczykiem i po dwudziestu minutach opuściłam mieszkanie. Szłam dość szerokim chodnikiem, lekko uśmiechając się pod nosem. Naprawdę cieszyłam się tym stażem, czułam, że całkowicie odmieni moje życie.
W szpitalu byłam przed czasem, po drodze zdążyłam jeszcze kupić kubek gorącej kawy. W recepcji przywitała mnie pulchna kobieta w średnim wieku. Na pierwszy rzut oka wyglądała na sympatyczną osobę.
– Musisz wjechać na pierwsze piętro, następnie korytarzem prosto, skręć w lewo obok drzwi od rentgenów. Dalej prosto, na lewo będzie winda, wjedź na trzecie piętro. Na pierwszym rozwidleniu skręć w prawo, a potem w lewo. Na wprost znajdziesz biuro szefa swojego oddziału. Rozumiesz, kochaniutka? – poinformowała mnie.
Pokiwałam tylko głową na znak, że zrozumiałam. Co okazało się dość dużym błędem, ponieważ, prawdę mówiąc, nie potrafiłam odtworzyć w głowie tych informacji. Udałam się więc do windy, a następnie starałam się kierować według zapamiętanych fragmentami wskazówek. Oczywiście natychmiast się zgubiłam i dobre dwadzieścia minut krążyłam po korytarzach, zanim udało mi się odnaleźć cel. Stanęłam przed biurem, wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam klamkę.
Przy biurku siedział mężczyzna po czterdziestce z burzą rudych włosów. Podniósł na mnie wzrok znad dokumentów, które właśnie podpisywał. Niepewnie weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi.
– Zgubiłaś się? – zapytał z miną bez wyrazu.
– Jestem Scarlett Taylor. Mam odbyć tutaj staż – odpowiedziałam, starając się, aby mój głos brzmiał pewnie.
– A nie miałaś przypadkiem być dziesięć minut temu? – Spojrzał na zegarek.
– To prawda. Ale błądziłam po korytarzach i ostatecznie…
– Nie bardzo mnie to interesuje. Jeszcze jedno spóźnienie i twoja kariera tutaj się zakończy. Rozumiemy się, panno Taylor?
– Naprawdę byłam przed czasem, tylko…
– Pytam, czy pani zrozumiała? Proszę się nauczyć odpowiadać na pytania. Bo czarno widzę pani przyszłość na moim oddziale. – Patrzył na mnie zimnym wzrokiem.
– Tak, zrozumiałam – przytaknęłam. Co za służbista, pomyślałam.
– Doskonale, a teraz proszę zejść na parter do izby przyjęć. Czeka na panią prowadzący, opiekun pani stażu, doktor Austin.
Zjechałam więc windą i teraz musiałam tylko znaleźć swojego opiekuna wśród wielu białych kitli. Najbardziej racjonalnym rozwiązaniem wydawało się spytać pierwszą napotkaną osobę. Byłam pewna, że wszyscy znają tutejszego pediatrę.
Koło recepcji stała młoda pielęgniarka. Postanowiłam podejść.
– Dzień dobry – zaczęłam. – Szukam doktora Austina.
Młoda kobieta podniosła brwi, marszcząc przy tym czoło.
– Jestem jego nową stażystką – dodałam po chwili.
– Ach, tak… naturalnie – zaśmiała się. – Doktor jest tam. – Wskazała palcem. – Właśnie rozmawia z mamą małego pacjenta.
Powędrowałam wzrokiem za jej palcem i nogi się pode mną ugięty. Chryste Panie. Niemożliwe. Przed sobą widziałam mężczyznę, którego wczoraj rano miałam oglądać ostatni raz w życiu.
– Pójdę go zawołać, właśnie przed chwilą o ciebie pytał – zaproponowała pielęgniarka.
– Ależ nie trzeba… – Próbowałam ją powstrzymać, ale było już za późno. Dziewczyna w pośpiechu poszła w jego stronę.
Natomiast ja chciałam jak najprędzej opuścić ten rozpoczynający się koszmar. Co mam teraz zrobić? Moje myśli krzyczały: „Uciekaj!”, a serce waliło niczym młot. Zrobiło mi się słabo i oblały mnie zimne poty.
Nie myśląc racjonalnie, schowałam się za wielki wózek z lekami. Byłam niczym ostatni tchórz. Dlaczego takie rzeczy przydarzały się akurat mnie? Siedziałam schowana za wózkiem cicho jak mysz i rozważałam różne opcje. Muszę jakoś się stąd wydostać, ale jeśli to zrobię, mój wymarzony staż przepadnie na zawsze. Walczyłam z rozsądkiem w swojej głowie, zaciskając dłonie na plastikowym okuciu wózka na kółkach.
– Ukrywasz się przed kimś?
Do moich uszu dotarł męski lekko zachrypnięty głos. Zadarłam głowę i zobaczyłam szczupłego młodzieńca w białym rozpiętym fartuchu. Pod spodem dostrzegłam czarną koszulkę z napisem „Jestem bogiem”. Bujne, gęste kasztanowe loki upięte miał w niechlujny kok. Zabawne było, że wyglądał w nim lepiej niż ja w swoim.
– Jestem nową stażystką – odpowiedziałam.
– I dlatego się ukrywasz? – Patrzył na mnie uważnie zielonymi oczami, jakbym była bardzo interesującym obiektem.
– Nie, zawiązywałam tylko sznurówkę. – Starałam się jakoś wykręcić.
– Nie masz sznurówek w butach – zauważył.
Cholera, że też musiałam trafić na Sherlocka Holmesa.
W tym momencie usłyszałam, jak pielęgniarka informuje lekarza o moim przybyciu. Rany, co mam zrobić? On tu idzie.
Panikowałam, kręciłam się niespokojnie, wycierając kropelki potu z czoła.
Młodzieniec w kitlu ukucnął obok mnie
– Muszę wiedzieć, przed kim się ukrywamy – wyszeptał.
– My? – zapytałam zdziwiona.
– Oczywiście, podoba mi się ta misja, tylko musisz mnie wdrożyć w szczegóły. Jestem Marcel. – Podał mi rękę.
W tej samej chwili obok naszej kryjówki stanęła pielęgniarka wraz z doktorem.
– Tutaj ją zostawiłam, mogłabym przysiąc.
– Marcel, wytłumacz mi, proszę, dlaczego siedzisz za tym wózkiem? – Usłyszałam znany mi już męski głos.
– Ukrywam się – odpowiedział Marcel szeptem.
– Przed kim? – spytał doktor.
– Jeszcze nie wiem.
– Dosyć tego, skończ te swoje durnoty. – W jego głosie słychać było lekką irytację.
– Ale ona wie. – Wskazał paluchem na mnie.
Lekarz pochylił się do przodu, aby zobaczyć, kto chowa się za chłopakiem. Kiedy mnie dostrzegł, natychmiast pobladł.
Zerwałam się na równe nogi i wyciągnęłam rękę.
– Dzień dobry. Jestem Scarlett Taylor, pana nowa stażystka.
– Naturalnie, miło mi panią poznać – odpowiedział, marszcząc czoło, po czym podał mi dłoń.
Jej dotyk sprawił, że powróciły obrazy, których wolałabym teraz uniknąć.
– Doktor Nick Austin – przedstawił się z wymuszonym uśmiechem, ale wiedziałam, że nie jest zadowolony z mojego widoku. Napięta szczęka i zmarszczone brwi zdradzały jego stan emocjonalny.
– Mnie również jest bardzo miło, doktorze. – Zrobiłam najgłupszą z możliwych głupkowatych min w mojej karierze.
– Wyczuwam między waszą dwójką dziwne napięcie – wtrącił się Marcel, obserwując nas z dziwnym zainteresowaniem.
– Czy nie miałeś przypadkiem przynieść mi zdjęcia RTG Dakoty Hall? – Doktor przeniósł wzrok na chłopaka.
– Właściwie z nim przybywam, chciałem również przynieść panu kawę, ale okazało się, że automat jest zepsuty. Uważam, że powinien doktor czasem zrobić pauzę, żeby się nam nie wykończyć. – Marcel gestykulował z przejęciem, podnosząc brązową kopertę.
Domyśliłam się, że również jest stażystą.
Lekarz wziął ją niecierpliwie i przewrócił oczami.
– Mam się nadzwyczaj świetnie. Skoro masz teraz trochę czasu, powypełniaj dokumenty pacjentów z wczoraj – rozkazał tonem nieprzyjmującym sprzeciwu.
– Już to zrobiłem. Przyjechałem dzisiaj wcześniej, myśląc sobie, że nie będę marnować czasu nauki na papierologię – odpowiedział z dumą.
– Więc w takim razie idź coś zjeść, masz trzydzieści minut przerwy.
– Po drodze zjadłem batonika, co dodało mi nowej energii. Panu nie kupiłem, bo wiem, że pan dba o linię. Jestem więc do dyspozycji. Mogę pomóc…
– Sio – wycedził Austin, mocno już zirytowany chłopakiem.
Marcel wzruszył ramionami i zrobił minę mówiącą „chciałem tylko pomóc”, po czym zniknął z zasięgu naszego wzroku.
– Panno Taylor, proszę za mną – zwrócił się do mnie służbowo Austin. Jego ton głosu był tak lodowaty, że przeszły mnie ciarki.
Podążyłam za nim bez słowa. Czułam się jak skazaniec, który zaraz pozna szczegóły wyroku.
Weszliśmy do gabinetu pediatrycznego. Panował tam przyjemny wystrój. Na ścianach wisiały obrazki z postaciami z Disneya, a na półce położone były małe pluszaki i kilka samochodzików. W jednym z kątów rozsiadł się wielki misiek z uśmiechniętym pyszczkiem. Kozetkę wytapicerowano materiałem z rysunkami rajdówek, a kotarę zdobili przyjaciele Kubusia Puchatka.
Doktor zasunął żaluzje na szybie, która graniczyła z rejestracją. I w tym momencie poczułam się bardzo nieswojo.
– Wiesz, tamta noc… – zaczęłam. Głos mi się łamał. Chciałam, aby ona nigdy się nie wydarzyła.
– Panno Scarlett, po pierwsze jestem pani przełożonym, a po drugie pozwoli pani, że to ja będę mówił – przerwał mi surowo. Nawet nie starał się być miły. – Znam takie kobiety, jak ty…
– Takie kobiety?
Widziałam jego irytację.
– Niech mi pani nie przerywa. To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca. To, co pani zrobiła, uwłacza godności i potwierdza, że pani wiedza jest niezbyt kompletna. A szkoda, ponieważ przeglądając wyniki, nie ukrywam, że byłem pod wrażeniem. Ale teraz śmiem sądzić, że nie zapracowała pani na nie tak, jak powinna.
Miał tak srogi wyraz twarzy, że czułam się jak mała dziewczynka, która zrobiła coś bardzo złego.
– Nie do końca rozumiem… – Z nerwów zaczynałam się jąkać.
– Ależ rozumie pani doskonale. Tamten wieczór nie wpłynie na podniesienie oceny ze stażu. Wręcz przeciwnie, to mnie sprowokowało, aby dokładnie przeanalizować pani wiedzę i umiejętności. Proszę się mieć na baczności. Szatnie znajdują się na końcu korytarza na prawo. Klucz czeka na panią w recepcji. Proszę się przebrać i wrócić do mnie do gabinetu. Ma pani pięć minut. Nie toleruję spóźnialstwa.
Otworzył drzwi i gestem ręki wskazał, że mam opuścić pomieszczenie.
Wyszłam bez słowa na nogach jak z waty. Czułam, jak gorąco bucha ze środka mojego ciała. Chciało mi się płakać. Jedna jedyna noc szaleństwa, która miała pomóc mi zapomnieć o Calebie, która miała być bez znaczenia i zostać zapomniana, właśnie rujnowała mi życie…Rozdział 2
Zakładałam swój starannie wyprasowany biały kitel, spoglądając na wielkie lustro wiszące w szatni. Czerwone plamy na policzkach i podpuchnięte oczy, tak właśnie prezentowałam się w pierwszym dniu mojego wymarzonego stażu. Przepłakałam dobre piętnaście minut, choć Austin wyraźnie zaznaczył, że daje mi tylko pięć. Ale nie byłam w stanie tak szybko wrócić, aby stawić mu czoła. Wstyd. Czułam wstyd. Zostałam potraktowana jak nieszanująca się kobieta, która wszystko zdobywa swoim ciałem.
Prawda była inna, ciężko pracowałam na swoje wyniki. Nieprzespane noce, weekendy zawalone książkami. Każde zarobione grosze przeznaczałam na podręczniki medyczne. Spędzałam niezliczoną liczbę godzin w bibliotece i czytałam artykuły z różnych działów medycyny. Zdawałam sobie sprawę, jak ważne będzie pierwsze wrażenie.
Jednak nie udało mi się zaprezentować w pozytywnym świetle. Mój opiekun wykreował swój własny i nieprawdziwy obraz. Najgorsze było to, że być może nie będzie chciał go już zmienić.
Wróciłam do gabinetu. Siedział tam młody chłopak, a obok niego stali doktor wraz z uśmiechniętym stażystą. Podeszłam do nich nieśmiało.
– Miało być pięć minut. – Austin podniósł na mnie wzrok znad kartoteki pacjenta, którą właśnie analizował.
– Nie mogłam znaleźć szatni – burknęłam prawie bezgłośnie.
– Aż strach pomyśleć, co będzie, jak cię wyślę na radiologię. Wrócisz za trzy dni – powiedział kąśliwie.
– Masz podpuchnięte oczy – zauważył Marcel. – Alergia?
– Tak, mam alergię – skłamałam.
– Znam to, wiecznie łażę zasmarkany. – Uśmiechnął się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech. Chciałam pokazać Marcelowi, że doceniam jego przyjacielskie nastawienie. Chłopak był naprawdę miły.
– Dobrze, pani Taylor, proszę założyć wenflon pacjentowi – zwrócił się do mnie Austin.
– Teraz? – zapytałam.
– Nie, jutro – zakpił. – Oczywiście, że teraz. – A ty – zwrócił się do pulchnego chłopaka siedzącego na kozetce – następnym razem jak postanowisz pozbyć się kilku kilogramów, zacznij najpierw od ćwiczeń, nie od głodówki, dobrze ci radzę. Rozumiesz?
Chłopak się nie odezwał, tylko pokiwał głową.
Austin spojrzał na mnie.
– Cały zestaw ma pani w trzeciej szufladzie. – Wskazał palcem.
Udałam się bez słowa pod rząd szafek. Ze zdenerwowania czułam mokre plamy pod pachami. Kiedy odsunęłam szufladę, podbiegł do mnie Marcel. Wyciągnął zapakowany wenflon.
– Ten rozmiar będzie najlepszy – powiedział, zadowolony z siebie.
– Dziękuję – szepnęłam.
– Logan… przestań się popisywać i daj się wykazać koleżance – zrugał go Austin.
– Chciałem tylko pomóc – odpowiedział Marcel radośnie. Najwyraźniej nie przerażał go ton głosu doktora. – Poza tym to jej pierwszy dzień, pewnie się denerwuje – dodał.
– Długo mam jeszcze czekać? Zrobi pani w końcu to wkłucie czy nie? – Austin stukał swoim wypolerowanym, błyszczącym butem o nóżkę kozetki.
Podeszłam do pacjenta z przyszykowanym zestawem i zaczęłam odkażać wacikiem jego skórę w miejscu, w które miałam się wkłuć. Ręce trzęsły mi się z nerwów i nie mogłam się skoncentrować. Austin pochylał się nade mną, czułam jego oddech na karku, co wcale nie ułatwiało mi zadania. Pulchny chłopak siedział z oczami wielkimi jak dwie piłki i miną, jakbym miała mu odciąć pół ręki.
Nie uszło to uwadze Austina.
– Spokojnie. Nad wszystkim czuwam – zwrócił się do pacjenta, który tak jak wcześniej tylko pokiwał głową.
Pierwsza próba. Skup się, Scarlett, dodawałam sobie otuchy w myślach. Robiłaś to bezbłędnie setki razy.
Wkłułam się, niestety nie trafiłam w żyłę. Jak to możliwe? To dlatego że tak latają mi dłonie, myślałam.
Pacjent zawył i szarpnął rękę.
– Naprawdę, najprostsza rzecz jak założenie wenflonu, a tego nie potrafisz. Na tym etapie powinnaś zrobić to z zamkniętymi oczami – grzmiał Austin nade mną.
– Doktorze, jest pan wzywany do dwójki. Dziecko z wypadku samochodowego – obwieściła pielęgniarka, która właśnie weszła do gabinetu.
– Już idę.
– Mogę iść… – zaczął Marcel.
– Nie. Ty dokończ wkłucie i załóż kroplówkę. A potem na mnie czekajcie – polecił Austin w pośpiechu, po czym wybiegł z gabinetu.
Już chciałam odsunąć się od pacjenta, aby zrobić miejsce Marcelowi, kiedy stanął za mną i chwycił moje dłonie.
– Spokojnie – powiedział. – Musisz się uspokoić. Nerwy na bok, wtedy ci się uda. Poprowadzę cię, dobrze?
– Ja to bym wolał, żeby to pan… – odezwał się w końcu grubasek.
– Cicho bądź, bo zmienię ci igłę na grubszą – fuknął na niego. Złapał za moje dłonie, posyłając jednocześnie przyjazny uśmiech. – Powoli, zobacz, tu jest żyła. – Nakierował mi dłoń.
Drugie podejście okazało się trafione. Spokój i opanowanie Marcela udzieliły mi się i trochę się rozluźniłam.
– No… ładnie, piękne wkłucie, sam nie zrobiłbym tego lepiej – pochwalił mnie. – Podaj mi kroplówkę.
– Oczywiście, szefie. – Uśmiechnęłam się do niego.
– Lizus. – Odwzajemnił się tym samym.
– Dobra, gotowe, czas na przerwę. A ty oczywiście zostajesz tu i się nie ruszasz – zwrócił się do chłopaka z kroplówką i pogroził mu palcem przed nosem. – Wiesz, Scarlett, przyda ci się małe odstresowanie, bo jesteś spięta jak struna. Chodź zapalić – zaproponował.
– Nie palę – odpowiedziałam.
– Ja też nie, no chodź. – Złapał mnie za rękę i zaciągnął do windy. Wjechaliśmy na ostatnie piętro i znaleźliśmy się na dachu.
– Często tu bywasz?
– Codziennie – odparł. Wyciągnął z kieszeni dwa papierosy i wręczył mi jeden.
Spojrzałam na niego i się roześmiałam.
– To przecież guma do żucia – powiedziałam z rozbawieniem.
– Tak, ale w kształcie papierosa. Zobacz, wkładasz do ust i udajesz, że palisz. To mega pomaga, powaga. – Marcel wsadził sobie imitację papierosa w usta i udawał, że się zaciąga, wypuszczając niewidoczny dym.
Powtórzyłam jego czynność.
– Faktycznie, już mi lepiej – zaśmiałam się.
– A nie mówiłem! – ogłosił z dumą. – A teraz poważnie. Doktorek to trochę sztywniak, ale nie jest taki zły. Jednak nie możesz się go bać, bo jeśli wyczuje twój strach, jesteś stracona. Więc głowa do góry i trochę pewności. Pokaż mu, że nie skończyłaś szkoły za piękne oczy. Pokaż mu charakter, tu nie ma miejsca na szare myszy. Bądź jak czarna wdowa, piękna, drobna, ale silna i jadowita. Jesteś kobietą i musisz zawalczyć o swoje.
Miał rację, nie mogłam chować głowy w piasek. Jednak było to trudniejsze, niż się zdawało.
– Gdzie wyście byli do cholery! – wrzasnął Austin, kiedy już wróciliśmy do gabinetu. – Czy ja mówię po chińsku? Polecenie: „czekać na mnie w gabinecie”, znaczy „czekać tu, w tym miejscu”. – Wskazał na podłogę obok siebie. – A wy urządzacie sobie wycieczki krajoznawcze. – Walnął tak mocno w stół, że chłopak, który siedział podpięty pod kroplówkę, podskoczył.
– Postanowiłem oprowadzić Scarlett trochę po szpitalu, to jej pierwszy dzień i…
– Od tego jestem ja, rozumiesz? – Austin cały swój gniew skierował teraz na Marcela.
– Tak, ale pan był zajęty.
– Dobrze więc, skoro jesteś taki pomocny, to pokażesz nowej koleżance, jak wypełniać dokumenty oraz sprawozdania w komputerze. I nie chcę waszej dwójki oglądać do końca dnia. Nie ważcie się wyściubić nosa poza kantor. Ach… zapomniałbym, na jutro prezentacja na temat cukrzycy u dzieci, nie mniej niż na dwadzieścia slajdów. A teraz zejdźcie mi z oczu.
Opuściliśmy biuro. Ja trzęsłam się w środku jak osika, a Marcelowi nie schodził uśmiech z twarzy.
– To co, lody? – zapytał. – Po drugiej stronie mają świetne, najlepsze na świecie, powaga.
– Ale Austin powiedział, że nie mamy… – zaczęłam.
– Oj tam… przecież nie będziemy siedzieć tam bez lodów w taki upał. Poza tym jesteśmy stażystami, a nie niewolnikami. A doktorkiem się nie przejmuj, powrzeszczy sobie i tyle jego. – Pokazał białe zęby.
Ostatecznie mnie przekonał i poszliśmy w stronę wyjścia.
Wróciłam do domu pełna emocji. Tych dobrych, jak również i tych złych. Sama nie potrafiłam określić, które ostatecznie przeważały.
Przymus pracy pod okiem Austina powodował strach i przerażenie. Natomiast praca sama w sobie ogromną ekscytację. Czułam dreszcze i gęsią skórkę na ramionach. Miałam nieodpartą ochotę podzielić się z kimś dzisiejszymi przeżyciami. Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie miałam z kim. Amy nie było w domu. Ostatnio pochłonęło ją całkowicie własne życie. Nie winiłam jej, miała do tego prawo. To ja wtargnęłam do jej mieszkania i jej życia jak intruz. Nie mogłam oczekiwać, że będzie czekać i poświęcać mi swój czas. Ale tak bardzo mi tego brakowało. Byłam przyzwyczajona do dzielenia się wszystkim z Calebem. Miałam tylko jego, a teraz czułam, jakby ta cząstka mnie została mi odebrana.
Nalałam gorącej wody do wanny. Wsypałam sól o cudownym zapachu lawendy i zapaliłam świeczki. Wygrzebałam z szuflady ukochaną książkę Wichry namiętności. Spięłam wysoko włosy i zanurzyłam się w przyjemnie pachnącej wodzie. Nic tak nie rozluźniało ciała, jak kąpiel z dobrą książką. Jednak zanim na dobre odpłynęłam w powieść, moją głowę zaprzątnęła osoba Marcela. Był pomocny i sympatyczny. Indywidualista – nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Ale było w nim coś dziwnego i nie mogłam rozgryźć co.
Następnego dnia panowała typowo jesienna pogoda. Zbierało się na burzę. Pierwsze krople deszczu spadały na szarą ulicę Chicago, którą właśnie zmierzałam.
Moją czerwoną parasolkę zostawiłam przy drzwiach mieszkania, kiedy siłowałam się z opornym na klucz zamkiem. Zajęło mi to dłuższą chwilę i kiedy ostatecznie zamek się poddał, z pośpiechu i strachu przed spóźnieniem całkowicie o niej zapomniałam. Oby tylko nie lunęło, modliłam się w duchu. Jak zwykle jednak z niewyjaśnionych przyczyn los postanowił zrobić mi na złość. Zanim dotarłam do szpitala, nastąpiło oberwanie chmury. Na moim ciele nie pozostało żadne suche miejsce.
Kiedy wkroczyłam przez drzwi wejściowe, wyglądałam, jakbym pokonała drogę do pracy, płynąc wpław rzeką.
Przy rejestracji stał uśmiechnięty Marcel z kubkiem gorącej kawy. Roześmiał się na mój widok.
– Zapomniałaś parasolki?
– Jak widać. – Czułam, jak mój tusz do rzęs właśnie z nich spływa.
– Zrobić ci kawy? – zaproponował.
– Tak, jeśli to nie problem.
Kątem oka spojrzałam na zegarek. Było za dwie siódma. Rany boskie, miałam dwie minuty na przebranie! Nie mogłam się znów spóźnić, Austin mnie ukatrupi.
Nie uszło to uwadze Marcela.
– To żaden problem. I się uspokój. Naszego guru jeszcze nie ma. – Puścił mi oczko i udał się do pokoju socjalnego po moją kawę.
Austin mógł się pojawić w każdej chwili, więc czym prędzej pobiegłam do szatni. W ułamku sekundy pozbyłam się mokrych ubrań. Zostałam w samym staniku i majtkach, które, przemoczone, bardzo prześwitywały.
Usłyszałam kroki na korytarzu. Ktoś nacisnął klamkę i z rozmachem otworzył drzwi. Do środka wkroczył mój opiekun. Był zaskoczony moim widokiem, tak samo jak ja jego. Stałam przed nim prawie naga, czując się nad wyraz niekomfortowo. Zasłoniłam dłońmi intymne miejsca. Czułam, że na policzki wypłynęły dwa soczyste rumieńce. Dlaczego to znów musiał być on?
– Naprawdę? – Uniósł brwi, prychając przy tym pod nosem. – Już wszystko widziałem.
Czułam, jak narasta we mnie złość. Nie pozwolę się tak traktować. Marcel ma rację, powinnam pokazać, że się nie boję.
– Jesteś nietaktowny – zaczęłam. Z całych sił starałam się brzmieć pewnie, a jednocześnie powstrzymać łzy, które cisnęły się do oczu.
– Słucham? – Udał zaskoczonego. – Ja nietaktowny. I mówisz to ty?
Powiedział to takim tonem, jakbym była gorszego sortu.
– Niech się pan odwróci, muszę się przebrać. – Zaciskałam dłoń na fiszbinie stanika. Walczyłam ze swoimi słabościami, nie mogłam ulec, nie teraz.
– To żart? – Roześmiał się.
Jego śmiech uwłaczał mojej godności.
– Ja nie żartuję, ma się pan natychmiast odwrócić! – Mój głos zabrzmiał ostrzej, niż z początku planowałam.
Austin mruknął coś pod nosem, ale ostatecznie spełnił prośbę.
Szybko założyłam zielony strój chirurgiczny, a na niego zarzuciłam biały kitel.
Stał do mnie plecami, kiedy surowym tonem powiedział:
– Znowu jesteś spóźniona.
– Panno Scarlett – poprawiłam go. – Proszę tak się do mnie zwracać, doktorze Austin. I mam jeszcze dwadzieścia sekund.
Wyminęłam go i udałam się w stronę wyjścia, upinając mokre, już lekko skręcone włosy wysoko w kok. Zatrzasnęłam drzwi, nie czekając na odpowiedź.
– Twoja kawa, doktor Taylor. – Marcel wręczył mi napój bogów.
Tego właśnie potrzebowałam. Kofeina była moją niezastąpioną towarzyszką, odkąd zaczęłam przygodę z medycyną.
– Dziękuję, Marcel, jesteś najlepszy. – Obdarowałam go szczerym uśmiechem.
– No wiadomo – odparł i skierował wzrok na Austina, który zmierzał w naszym kierunku. – Spóźnił się pan, doktorze, dwie minuty. – Postukał w swój jaskrawofioletowy zegarek.
– Były korki. – Austin miał kwaśną minę.
– Trzeba wyjeżdżać wcześniej, dlatego nie zrobiłem panu kawy. – Marcel igrał z ogniem.
Z miny Austina wnioskowałam, że miał nieodpartą ochotę go zamordować.
– Zostaw swój niewyparzony jęzor na dzisiejszą prezentację. O nie, nie zapomniałem. Mam nadzieję, że się przyłożyliście. Idźcie do sali wykładowej i czekajcie tam na mnie. Za chwilę do was dołączę. – Zmierzył Marcela złowrogim spojrzeniem, a następnie przeniósł wzrok na mnie.
Przez chwilę wpatrywał się w moje oczy. Ciężko znosiłam jego mocne, przeszywające spojrzenie. Jednak nie spuściłam wzroku, nie mogłam pokazać, jak bardzo mnie przeraża.
– Co tu jeszcze robicie? Sio – fuknął.
Siedzieliśmy w ławce w niedużej sali, jak zwykli uczniowie, tylko w białych fartuchach. W powietrzu roznosił się zapach czarnej świeżo zaparzonej kawy, którą oboje dopijaliśmy.
– Zrobiłem czterdzieści pięć slajdów – zaczął Marcel jakby z poczuciem winy. Lustrował mnie zielonymi oczami.
– Ja mam czterdzieści – oznajmiłam z dumą.
– Widzę, że mamy podobny próg ambicji – odpowiedział wesoło. – Dasz mi swój numer?
– Słucham? – Trochę mnie zszokował tym pytaniem.
Widząc moją reakcję, zmieszał się i dodał:
– Nic z tych rzeczy, Scarlett, chodzi o nasz staż. Fajnie, jakbyśmy uzgadniali niektóre sprawy. Nie chcę z tobą rywalizować. Uważam, że powinniśmy trzymać się razem.
Zrobiło mi się głupio. Jak mogłam pomyśleć, że próbuje mnie poderwać.
– Pewnie, zgadzam się z tobą w stu procentach. – Wyciągnęłam telefon i zaczęłam dyktować swój numer.
W tym momencie do gabinetu wkroczył Austin z górą papierów w jednej ręce i kawą w drugiej. Pod pachą trzymał laptop i przedłużacz. Spojrzał na nas jak na coś, do czego został przymuszony.
– Koniec romansowania, skupcie się. Kto pierwszy?
– Chcesz być pierwsza? – zwrócił się do mnie Marcel.
– Jeśli ty chcesz, to nie mam nic przeciwko – odpowiedziałam.
Austin wywrócił oczami.
– Dosyć tego, Logan, zaczynaj.
Kiedy oboje zakończyliśmy swoje pokazy, zauważyłam, że Austin ma lekko zawiedzioną minę. Obydwoje byliśmy przygotowani i wyczerpaliśmy temat w każdy możliwy sposób.
– Podobało się panu? – zaczął Marcel.
– Było poprawnie, nie mam uwag – odpowiedział bez emocji. – Jeśli liczycie na pochwałę albo owacje, to was rozczaruję, to nie przedszkole.
Wziął wielki plik papierów i położył ostentacyjnie przed nasze nosy.
– Trzeba to powprowadzać do bazy danych – zakomunikował.
– Czyli dzisiaj siedzimy w papierach. Nie uważa pan, że powinniśmy być raczej wśród pacjentów? – Mina Marcela zdradzała, jak bardzo był zawiedziony wizją kolejnego dnia spędzonego w dokumentach.
– Ależ tak uważam, jak najbardziej. Dlatego macie czas do dwunastej, potem chcę was widzieć na dole. Poprzydzielam wam pacjentów. Oczywiście każdy dokument ma znaleźć się w bazie. Wierzcie mi, że to sprawdzę. – Poklepał ręką papiery.
Zastanawiałam się, czy to przeze mnie, czy przez Marcela wymierzył nam taką karę. A może oboje na to zapracowaliśmy?
– Ale tego jest mnóstwo – jęknął Marcel.
– Jeśli piszesz tak samo szybko, jak klepiesz jęzorem, nie widzę problemu. Ba, jestem przekonany, że skończysz przed czasem. Więc się skupcie, moi drodzy, flirty zostawcie na później.
Jego kąśliwa uwaga trochę mnie ubodła.
– Wcale ze sobą nie flirtujemy – oburzyłam się.
– Nie interesuje mnie to, co robicie. Byle było to po pracy, o dwunastej widzę was na dole – dodał.
Wyszedł, zostawiając nas ze stertą dokumentów i tylko jednym laptopem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej