- W empik go
Strachociny. Strzeż się stracha - ebook
Strachociny. Strzeż się stracha - ebook
Lubisz czuć gęsią skórkę na ciele i przygody z dreszczykiem? Zapraszamy do Strachocin, miasta pełnego przerażających legend, które mieszkają bliżej, niż ci się zdaje… W Strachocinach się od nich nie uwolnisz!
Patryk Szarewski krótko cieszył się nowym rowerem. Skomplikowana akrobacja na leśnej ścieżce kończy się bolesnym upadkiem i roztrzaskaniem prezentu od rodziców. Jak się przed nimi wytłumaczy? I jak ich przekona, że gonił go NAJPRAWDZIWSZY strach na wróble…? Przyjaciele też mu nie wierzą, ale wystarczy zajrzeć do miejskiej kroniki, aby się przekonać, że przerażająca legenda ma wiele wspólnego z prawdziwymi wydarzeniami.
„Strachociny” to nowa polska seria dla fanów opowieści grozy. Jej bohaterowie, młodzi mieszkańcy Strachocin, niezwykłego miasta pełnego dziwów, w każdym tomie przeżywają niesamowitą przygodę, od której włos jeży się na głowie. Książki możesz czytać niezależnie od siebie. O ile się odważysz…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66750-72-2 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Jechał przez las, nie zwalniając ani na moment. Zawzięcie pedałował, od czasu do czasu podskakując na wystających korzeniach starych drzew. Czuł się wspaniale na myśl, że to dopiero pierwszy test możliwości nowego roweru.
Patryk Szarewski uśmiechał się szeroko. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego prezentu na urodziny. Rower był niesamowity. Miał wszystko, na czym chłopakowi zależało – świetny wygląd, potężne amortyzatory i wielkie koła, które bez trudu radziły sobie z największymi wybojami. Jego rama lśniła głęboką czernią.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi i nieznacznie przedzierało się przez gęste liście drzew.
Jeszcze tylko jedna alejka, kilka skoków – pomyślał Patryk, wiedząc, że wkrótce musi wracać do domu. Skręcił ostro w lewo i zboczył z głównego traktu. Las miejski był tutaj wyjątkowo gęsty. Drzewa tworzyły prawdziwy tunel ponad wąską, stromą ścieżką. Chłopak nie mógł nie wykorzystać takiej okazji. Jego nogi zaczęły pedałować jeszcze szybciej, gdy zauważył, że niemal na samym końcu leśnej dróżki znajduje się coś w rodzaju wyskoczni. To musiał być wyjątkowo gruby korzeń drzewa przecinający całą alejkę.
– Dzisiaj pobiję swój rekord – stwierdził chłopak, rozmyślając o niedawnym wyścigu rowerowym, kiedy udało mu się przeskoczyć Wąski Wąwóz, który miał prawie dwa metry szerokości. I to jeszcze na starym rowerze! – dodał w myślach, wyobrażając sobie, z jaką łatwością będzie skakał o wiele dalej na tak wspaniałym, nowym sprzęcie.
Powoli zbliżał się do końca alejki. Mknął niczym wiatr. Jechał z taką prędkością, że drzewa wydawały się rozmazaną plamą. Czuł, jak koła roweru rozpędzają się jak nigdy wcześniej. Skupił wzrok na wielkim, wystającym korzeniu. Był coraz bliżej.
Jeszcze tylko trochę.
Kilka szaleńczych ruchów pedałami.
Z całej siły zacisnął ręce na kierownicy i wybił się w górę.
Niemal leciał. Czuł się jak ptak.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby ktoś nie postawił naprzeciw niego ogromnej tablicy zakazującej palenia ognia w lesie, na którą – o czym wiedział już sekundę po wyskoku – wpadnie z całą siłą.ROZDZIAŁ
2
Uderzenie było potwornie głośne. Jego huk poniósł się echem daleko w las. Ziemia się zatrzęsła, a ptaki z okolicznych drzew odleciały w popłochu. Patryk wylądował twardo na glebie, wśród połamanych fragmentów wielkiej tablicy. Gdyby nie kask, rękawiczki i nakolanniki, z pewnością zrobiłby sobie coś poważnego. Choć kilka razy stęknął: „Auć!”, musiał stwierdzić, że czuje się tylko lekko obolały. Jeszcze chwilę po uderzeniu był w sporym szoku. Rozglądał się po okolicy i potrząsał głową, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje.
Powoli ściągnął z głowy kask. Już chciał zacząć znowu się nad sobą użalać, gdy jego myśli przeszył strach.
– Rower! – krzyknął. Dopiero teraz o nim pomyślał. Wstał pośpiesznie. Szybko się rozejrzał, by w pewnym momencie jęknąć: – O nie!
Jego prezent urodzinowy leżał nieco dalej. Musiał z impetem wbić się w zarośla, bo sterczał z nich, jakby trzymały go gałęzie.
– Nie, nie, nie! – Patryk wydzierał się, biegnąc w jego stronę. Już z daleka widział, że rama jest w jednym miejscu pęknięta. Chciał, żeby to był tylko sen. Koszmar, z którego może się obudzić.
– Mój nowy rower… – powiedział rozżalony, wyciągając go z krzaków. Niemal zapłakał, gdy zobaczył, że przednie koło jest całe wykrzywione. Kierownica była przekręcona, choć najgorsza rzecz stała się z ramą. Jej tylna część, tuż przy amortyzatorze, była pęknięta.
Jeszcze raz, na spokojnie, ocenił straty. Dyszał ciężko, zastanawiając się, jak powiedzieć rodzicom, że zniszczył prezent, który dostał zaledwie kilka godzin wcześniej.
W lesie robiło się coraz ciemniej. Słońce prawie stykało się z horyzontem. Wyglądało jak wielka, czerwona bańka.
– Muszę wracać do domu – stwierdził Patryk, po czym zaczął się zastanawiać, którędy będzie najszybciej. Po chwili wybrał drogę, którą szedł tylko parę razy. Wydawała mu się jednak, w obecnej sytuacji, najlepsza.
Zaczął prowadzić rower, idąc obok niego z nosem na kwintę. Przeszedł przez alejkę, by po kilku minutach wyjść wprost na ciągnące się za lasem pola pszenicy. Wielki obszar pokryty jaśniejącymi w słońcu kłosami.
– Ech… – Chłopak westchnął głęboko i skręcił w lewo. Wkroczył na ścieżkę pomiędzy lasem a polami uprawnymi. Stąd droga do domu była już prosta. Wystarczyło iść cały czas przed siebie, a później skręcić w kierunku głównej ulicy. Patryk wiedział jednak, że i tak czeka go jeszcze pół godziny marszu.
Myślał o tym, co powie rodzicom.
„Tato, mamo, jechałem i nagle coś się stało z rowerem”.
Nie, nie – pomyślał. Tak nie mógł powiedzieć. Rower nie mógł tak po prostu się zepsuć.
„Skoczyłem i nagle poczułem, że coś jest nie tak”.
– Znowu źle – rzekł tym razem na głos, stwierdzając, że nie potrafi kłamać. Na ogół mówił prawdę i tego musiał się trzymać. Tym bardziej, że rodzice prędzej czy później dowiedzieliby się, co tak naprawdę się wydarzyło.
Wciąż rozmyślał o czekającej go rozmowie, gdy coś przykuło jego uwagę. Nieopodal, wśród łanów zboża, sterczało coś dziwnego.
E, to tylko strach na wróble – pomyślał.
Było w nim jednak coś niesamowitego. Nie wyglądał jak zwyczajny strach na wróble. To była bardzo duża kukła obleczona w łachmany. Patryk nawet z takiej odległości dostrzegał jej długie ręce z patykowatymi palcami. Wyglądały jak szpony drapieżnika. Najgorzej wyglądała jednak głowa ze sterczącym na niej szarym, wysokim kapeluszem. Wystające spod niego długie, słomiane włosy skrzyły się w promieniach zachodzącego słońca.
– Ale paskudna twarz – powiedział Patryk, zerkając z oddali. Szeroki uśmiech stracha wywołał w nim dreszcz. Jego dziwne, wielkie oczy wyglądały jak prawdziwe.
Chłopak się zatrzymał. Patrzył w kierunku straszydła, jakby oczekiwał od niego jakiejś reakcji.
Nagle zawył wiatr. Na piękne, czyste niebo napłynęły burzowe chmury. W powietrzu czuć było zbliżający się deszcz. Patryk jednak nie przejął się nagłą zmianą pogody. Nie poruszył się nawet o centymetr, gdy z nieba spadła pierwsza kropla. Stał jak zaczarowany, wpatrując się w stracha na wróble, który powoli, bardzo nieznacznie, odwracał się w jego stronę.
Chłopak nie wierzył w to, co widzi. Straszydło patrzyło teraz prosto na niego, szczerząc swe zęby. Jego oczy zdawały się płonąć.
Patryk wciąż stał w tym samym miejscu. Czuł, że paraliżuje go strach.
Nagle podskoczył. Krzyknął przerażony i zaczął biec. Nogi i ręce trzęsły mu się, jakby były z galarety. Odwrócił się w stronę stracha na wróble tylko raz. Chciał się upewnić, że mu się nie wydawało.
Odwracając głowę i wbijając wzrok w istotę w łachmanach, musiał stwierdzić, że straszydło nie tylko się poruszało.
Zaczęło biec w jego stronę.