Stracone Dusze: Droga ku ciemności - ebook
Stracone Dusze: Droga ku ciemności - ebook
„Nie jestem żadnym bohaterem i nigdy nie chciałem nim być. Jedyne czego pragnąłem to normalnego godnego życia. Spokojnego, bezpiecznego i nudnego do bólu. Tylko tyle i aż tyle. Popełniłem wiele błędów i dokonałem rzeczy strasznych, lecz nie to w tym wszystkim jest najgorsze a to, że będąc znów postawiony przed wyborem prawdopodobnie nie umiałbym postąpić inaczej” -Aleksander Daragos. W świecie, gdzie przemoc jest czymś tak samo naturalnym jak oddychanie a sprawiedliwość jest niczym więcej aniżeli pustym sloganem ceną za bezpieczeństwo i życie jednego zawsze jest życie drugiego. To nie historia o bohaterstwie ani rewolucji. To historia ludziach, którzy urodzili się przegrani i do końca chcieli wierzyć, że jest inaczej.
| Kategoria: | Sensacja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Czy można umrzeć zanim się jeszcze narodzi? Owszem. Prawo do życia jest czystą bzdurą, bo odebrano je nam zanim w ogóle się narodziliśmy” - Aleksander Daragos
Nazywam się Aleksander Daragos. Jednak to jak wyglądam czy skąd pochodzę jest nie tylko nieistotne, ale też nie możliwe do zweryfikowania być może nawet i dla mnie samego. Moje wspomnienia są jedynie zlepkiem strzępków pojedynczych chwil i większych wydarzeń, subiektywnych opinii i przemyśleń, które czas mniej lub bardziej zdążył zniekształcić, bliskim fotografią obrazów oraz surrealistycznych malunków a co najzabawniejsze być może i nawet nie wszystkie one należą do mnie. Jednego jednak jestem pewien. Nigdy nie byłem obiektywny a to co zaraz przeczytasz nie jest historią świata, lecz moją historią… ze wszystkimi tego konsekwencjami
Było ciepłe letnie popołudnie. Koniec szkoły. Wreszcie zasłużone…. Wróć! Wcale nie zasłużone, bo szkołę ledwo udało mi się skończyć i wcale nie wakacje, bo właśnie zaczynało się dorosłe życie. Przynajmniej w teorii. Ze świadectwem ukończenia szkoły i dokumentem poświadczającym zdobycie przeze mnie tytułu technika kierowałem się wprost do zakładu pracy. Mojej siostry oczywiście. Ponieważ poskładane niedbale w kostkę dokumenty odebrane ze szkoły i kilka banknotów były jednym co miałem w kieszeni. Siostra, Lena pracowała jako kucharka w oddalonej o jakieś 4 kilometry od mojego byłego już technikum restauracji. Mimo jednak kosmicznych cen i jeszcze większych wymagań co do personelu zarobki wcale nie były jakieś specjalnie wysokie, jednak w połączeniu z tymi z mojej dorywczych prac jakoś wystarczały. Po drodze zaczepili mnie jeszcze moi koledzy z technikum namawiając bym poszedł z nimi świętować zakończenie szkoły a umówmy się miałem co świętować przy moich ocenach i obecnościach, jednak odmówiłem. Miałem już tego dnia plan, który za wszelką cenę chciałem zrealizować. W końcu dotarłem do wspomnianej restauracji a właściwie to przed jej tylne wykonane z błyszczącej stali drzwi w które z zapałem waliłem przez dobre kilka minut.
-Czego chcesz? -przywitała mnie siostra obrzuciwszy mnie przy okazji nie do końca przychylnym spojrzeniem.
-Wieeesz… -ciągnąłem za wszelką cenę unikając kontaktu wzrokowego. -Mieliśmy zakończenie roku. Mam oficjalnie już…
-Jakimś cudem-wtrąciła.
-Zawód, więc jest co świętować, a żeby świętować trzeba mieć za co. No i…-ciągnąłem dalej szeroko uśmiechnąwszy się do siostry.
-Ile chcesz? -przerwała mi wyciągnąwszy białymi od mąki rękami portfel z fartucha. -Wiedziałam już kto i po co przylazł-dodała.
-Co tam się dzieje! -krzykną ktoś z drugiego końca kuchni, ale ja od razu poznałem to parszywe szczekanie.
Był to szef Leny. Wyjątkowy śmieć. Niczego nie pragnąłem tak bardzo jak tego by zetrzeć raz na zawsze ten parszywy uśmieszek z jego paskudnego pyska i prawie mi się to udało. Gdybym tylko się wtedy nie zawahał.
-Aleks jedzie po leki dla mamy. Przyszedł po pieniądze i samochód. -wyjaśniła siostra wepchnąwszy mi portfel i wyciągnąwszy z kieszeni spodni kluczyki do samochodu.
-Nie płacę ci za gadanie tylko za robotę! -wycedził szef. -A ten kundel miał się tu nie pokazywać. Ciesz się, że nie wezwałem policji. -zwrócił się do mnie.
-Jeszcze słowo! -wycedziłem posyłając mu pełne nienawiści spojrzenie, rękę włożywszy do kieszeni.
-Aleks przestań. Wszystko jest w porządku. -próbowała mnie uspokoić siostra. -Już wracam do pracy. -zwróciła się do szefa.
-Jeśli jeszcze raz zobaczę tu tego kundla dzwonie na policje. -wycedził szef po czym odwróciwszy się napięcie wyszedł.
-Nie chodź z bronią, bo cię w końcu zamkną. -szepnęła mi na ucho siostra po czym zamknęła za sobą drzwi.
Nie miałem broni. Ostatnio już ledwo udało mi się uciec, ale gdyby ten śmieć znowu zrobiłby coś Lenie wykończyłbym go nawet i gołymi rękami. Sam widok jego parszywego pyska budził we mnie odrazę. Dziwiłem się, że Lena po tym wszystkim dalej chciała tam pracować. Jednak z drugiej strony o prace było naprawdę ciężko tym bardziej legalną. Miałem tylko nadzieję, że Lenie nic złego się nie stanie. Jednak od mojego sterczenia za drzwiami bezpieczniejsza nie będzie. Pozostało mi jedynie wierzyć, że ten skurwiel przestraszył się na tyle by nie próbować już nic więcej zrobić. Patrząc na to z perspektywy czasu chyba nawet wtedy sam sobie nie wierzyłem. Samochodem, którego chyba w początkowym zamierzeniu wcale nie miałem dostać udałem się do domu mojej ukochanej Katii. Otworzyła mi jej mama a zarazem imienniczka mojej siostry Pani Lena. Chodź imię to nie wszystko co miała z moja siostrą wspólnego… niestety.
-Dzień dobry! -przywitałem się. -Jest może Katia?
-Właśnie wróciła, jest na górze. Wejdź Aleks. -zaprosiła mnie do środka ruchem ręki. -Zaraz będzie obiad.
-Nie, dziękuje. Może wpadnie później. Nie chciałbym robić…
-Wejdź, Katia na pewno się ucieszy. Katia! -krzyknęła Pani Lena. -Twój kawaler przyszedł! Wejdź -uśmiechnęła się ponowiwszy zaproszenie.
Nie chcąc być nieuprzejmy i wcale nie dlatego, że chciałem jak najszybciej zobaczyć Katię, przystałem na zaproszenie i wszedłem do środka. Zająłem wskazane przez Panią Lenę miejsce przy dużym prostokątnym stole wykonanym z litego i pięknie zdobionego drewna dębowego, przy którym siedział już ojciec Katii Pan Artur czytając gazetę. Nie był to najprzyjemniejszy w obyciu człowiek chodź mnie akurat nawet lubił a przynajmniej jakoś tolerował moją dość częstą obecność. W młodości chciał pracować w Instytucie Medycznym w Okręgu Wertarskim, jego plany przekreślił jednak synalek gubernatora, któremu w odwecie za swoją dziewczynę a mamę Katii zmył bezczelny uśmiech z twarzy. Raz na zawsze. Nie wiedziałem co się potem działo, bo ojciec Katii nie był nigdy rozmowny a i nawet sama Katia tego nie wiedziała. Wiedziałem tylko tyle, że pracował jako najemnik, walczył w konfliktach prowadzonych przez naszego na tamtym etapie może sojusznika, ale przynajmniej w teorii neutralnego sąsiada w różnych częściach świata. Dorobił się na tym całkiem niezłego majątku, ale przy okazji również traum i ciężkiej depresji, z której wyszedł tylko dzięki żonie i córkom. Chodź wątpiłem by doznał jej przez samą tylko wojnę. To od niego właśnie dostałem broń. Nie mówiłem mu po co mi ona, ale i on nie pytał. Powiedział tylko bym nie wahał się jej użyć, jednak ja niestety nie poszedłem za jego radą.
-Gratuluje ukończenia szkoły. -odezwał się szorstko ojciec Katii wyrywając mnie z rozmyślań, które naszły mnie od razu, gdy go zobaczyłem.
-Dziękuje. -odparłem grzecznie.
-Co teraz planujesz? -spytał odłożywszy na bok gazetę. –Jakie studia?
-Chciałbym proszę Pana -odparłem z pewną żałością w głosie. -Ale…
-Głupi nie jesteś. Maturę pewnie dobrze napisałeś. Jakbyś się tylko przyłożył i miał więcej czasu…
-Na to raczej nie ma nadziei. -przerwałem mu chodź nie do końca byłem pewny czy powinienem. Tym bardziej, że naczelny mruk tego domu zaszczycił mnie wymianą zdań dłuższą niż wymuszone: „Co? A, tak, tak. Dzień dobry” -Muszę znaleźć pracę. -kontynuowałem. -Jeśli znałby Pan kogoś kto potrzebowałby mechanika albo tokarza to…
-Posłuchaj! -przerwał mi z wyczuwalna irytacją w głosie.
-Aleks! -zawoła nagle a zarazem głośno Katia która właśnie zeszła na dół.
-Katia! -nie pozostałem dłużny i od razu poderwałem się z krzesła by ją uściskać.
-Wy już po zakończeniu? -spytała Katia. -Czy znowu się zerwałeś?
-Nie tym razem. -zaśmiałem się. -Chciałbym cię dzisiaj gdzieś zabrać, ale to niespodzianka.
-Ja dla ciebie też mam niespodziankę a właściwie to my mamy.
-Niespodzianka czy nie najpierw musicie coś zjeść. -wtrąciła się mama Katii. -Już do stołu, bo zupę niosę.
Istotnie po chwili na stole pojawiły się niedługo potem cztery talerze z czymś co w zamierzeniu miało być najprawdopodobniej zupą. Gotowanie jakoś nigdy nie było mocną stroną Pani Leny tak samo jak mocną stroną jej męża i córek nigdy nie było krytykanctwo wobec jej kulinarnych dzieł.
-Jedzcie a ja pójdę zanieść zupę Wiktorii. -powiedziała kładąc przede mną ostatnią z czterech łyżek.
Wiktoria była młodszą siostrą Katii, moją dobrą przyjaciółką i jak sama o sobie mówiła miłośniczką drzemek, gier, książek i rysunków. To na ile te nazwijmy to pasje były wynikiem jej faktycznej miłości do tych dziedzin a na ile wynikiem próby zagospodarowania czasu pozostawaj osobną kwestię. Chodź miłość do drzemek w pełni rozumiałem i popierałem. Marzenia o normalnym, do no dobra względnie normalnym nie mówię, że specjalnie długim życiu zakończyły się dla niej bardzo szybko, bo już w drugiej klasie podstawówki. Z początku pod jej domem ustawiały się całe pielgrzymki, bo i trudno było Wiktorii nie lubić, ale z czasem dzieciaków przychodziło coraz mniej i mniej aż wreszcie zostałem tylko ja i moja siostra. Przy czym uczciwie przyznać muszę, że przychodziłem tam z początku i to zupełnie nie proszony jedynie ze względu na Katię. Nie wiedziałem wtedy nawet, że ma siostrę. Od razu jednak z Wiktorią złapaliśmy dobry kontakt, mimo że z początku byłem jednym zupełnie nie wyróżniającym się punkcikiem w całej chmarze dzieciaków. Czego jednak nie mogę powiedzieć o Katii, bo ta z początku i w zasadzie nie tylko z początku wyjątkowo mnie nie trawiła. W zasadzie to przez całkiem spory okres czasu nikt poza Wiktorią nie pałał tam do mnie szczególną sympatią.
-Czy już powiedziałeś naszemu przyszłemu zięciowi co razem ustaliliśmy? -spytała schodząc na dół matka Katii zwracając się do męża, chodź sądząc po nacisku położonym na „razem ustaliliśmy” miałem poważne wątpliwości to do współuczestnictwa w tej decyzji Pana Artura.
-Próbowałem. -mrukną w odpowiedzi. -Ale nie dał mi dokończyć, bo od razu poleciał do Katii jak tylko ją zobaczył. -Lena podjęła… -urwał wyczuwszy na sobie karcące spojrzenie żony. -Razem podjęliśmy decyzje, że sfinansujemy twoje studia. Chciałeś studiować w Twerdzie prawda? O kosztach możesz się nie martwić pokryjemy całość. Zostaje tylko kwestia…
-Dziękuję, ale muszę odmówić. -odparłem zdecydowanie patrząc ojcu Katii prosto w oczy, gdy to mówiłem. –Nie miałbym czelności na was żerować, poza tym ktoś musi zająć się tatą. Pensja Leny nie wystarcza na…
-Nie pozwolę by maż mojej Katii był zwykłym robolem i zdechł jak kundel zaharowawszy się na śmierć u tych sukinsynów! -wycedził z i wyraźną irytacją, dla której paliwo ewidentnie stanowiła jego własna kariera zawodowa, jeśli można tak nazwać to co już po skończeniu z pracą jako najemnik robił.
-Ma Pan rację. -powiedziałem wstawszy od stołu po czym spojrzały na Katię pełnym żalu i smutku głosem dodałem: -Katia zasługuje na kogoś lepszego. Nie zdziwię się, jeśli…-nie dokończyłem, bo i nie pozwolono mi do kończyć.
-Znaj swoją wartość do cholery! -wycedził wściekły Artur uderzywszy pięścią w stół i spojrzawszy na mnie z furią w oczach. -Twój ojciec i tak umrze, jeśli nie za rok to za półtora a tymi marnymi groszami tylko przedłużysz jego agonie. Szanuje, że nie chcesz zabijać za pieniądze, ale twoja upartość wpędzi najpierw jego a potem twoją siostrę, ciebie i moją córkę do grobu! -wyrzucił z siebie.
-Pomożemy wam. -dodała łagodnym i pełnym ciepłą głosem Pani Lena. -Jeśli trzeba będzie sprzedamy co mamy, ale wam pomożemy.
-Nasza córka cię kocha więc my nie mamy nic do gadania. -wtrącił ze zdawać by się mogło pewną nawet sympatią ojciec mojej ukochanej poklepawszy mnie po ramieniu.
Ja natomiast nie wiedziałem co powiedzieć. Z głowie naglę poczęło kłębić mi się tysiące myśli z czego większość bynajmniej nie należała do najbardziej pozytywnych. Plan jak go dumnie nazwali autorstwa państwa Strzeleckich a tak naprawdę Pani Leny do którego Katia pewnie dodała swoje trzy grosze mające sprawić, że ten miał wydawać się chociaż jakkolwiek realny był eufemistycznie mówiąc nie do końca przemyślany i nie do końca możliwy do realizacji. Ja jednak nie tyle nie zdawałem sobie sprawy z ewidentnych problemów i luk wielkości Kanionu Sakazarskiego co zwyczajnie nie chciałem tego robić. Bo oto spełniało się poniekąd moje marzenie. Co z tego, że nawet gdybym ukończył pierwsze studia a po nich gładko przeszedł przez kolejne etapy mógłbym przy dobrych wiatrach liczyć co najwyżej na posadę jakiegoś podrzędnego badacza w ośrodku zażądanym przez jakąś skorumpowaną szuję i wcale nie mówię tu tylko o pracy we własnym kraju. Ja jednak zwyczajnie starałem się w tamtym momencie jak i później za wszelką cenę ignorować rzeczywistość, bo i co może być przyjemniejszego od życia złudzeniami? Złudzenia były jak ciepły koc w mroźną zimową noc gdzieś w ostępach Sariakji, któż chciałby je porzucać go porzucać na rzecz chłodu i mrozu. Zresztą co innego mi pozostało? Rozsądek? Rozsądek, który kazał mi się przyznać, że przegrałem już na długo przed tym nim nawet zacząłem. Nie. Prawda była ostatnim co chciałem usłyszeć. Wolałem przykryć głowę kocem i nie widzieć, że jestem sam pośród Sariakajskiej pustki, gdzie czeka mnie jedynie śmierć. Ja grzałem się kocem uszytym z nici kłamstw i złudzeń inni wypalającą gardła i moralność wodą, która pomagała zapomnieć po co i dlaczego muszą się grzać. Chciałem wierzyć, że jestem od nich lepszy, ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie, skoro i tak wiedziałem, że mój koniec będzie taki sam. Pusty i pozbawiony sensu jak i cała droga, którą przeszedłem. Pragnąłem chociaż umrzeć z głową podniesioną wysoko, dobrze jednak wiedziałem, że dawno przed tym jak skonam przetrącą mi kark i rzucą na kolana. „Ale ja się nie poddam! Będę walczył do końca i wygram!” Właśnie takimi kłamstwami grzałem swoje serce. Kiedy w końcu udało mi się zagłuszyć rozsądek i stłumić strach do głosu doszły jakże miłe złudzenia, które ogrzały moje serce i włożyły mi do ust słowa pełne radości, ufności, nadziei i entuzjazmu, którym swoją udało mi się zarazić nawet chodzącą emocjonalną sinusoidę tego domu. Pierwszy raz swoją drogą widziałem uśmiech na jego twarzy. Kolejne minuty, kwadranse a za nimi i godziny spędziliśmy na obgadywaniu szczegółów tego jakże realistycznego planu. Ja sam całkowicie dałem ponieść się złudzeniom zapominając po co właściwie tam przyszedłem. Co tylko pokazuje jak silne potrafią być złudzenia i jak łatwo im uległem. Katia siedziała tuż obok mnie, śmiała się, uśmiechała i tuliła się do mnie a ja zamiast cieszyć się jej obecnością i to z nią spędzić czas. Wolałem coraz bardziej pogrążać się w iluzjach ją samą wciągając w te niedorzeczności, w które sam nie potrafiłem do końca uwierzyć. W tamtym momencie wybrałem iluzje ponad osobę, która szczerze kochałem, Osobę, która była niestety gotowa zrobić dla mnie wszystko. Kiedy jednak zdałem sobie sprawę poczułem nie wstyd, lecz narastającą we mnie nienawiść, do świata którą tak samo jak wcześniej rozsądek musiałem jakoś stłumić.
-Katia! -zawołałem nagle jakby obudzony z jakiegoś transu, chodź poniekąd tak właśnie było.
-Co się stało? -zaniepokoiła się moim nagłym wyskokiem.
-Musimy iść, bo nie zdążymy. Przepraszam, to znaczy yyy… dziękuje na za wszystko…-plątał mi się język patrząc to na matkę to na ojca Katii, to na zegarek i samą Katię.
-Idźcie! -zaśmiała się matka Katii nie chcąc nawet dopytywać, gdzie po co i dlaczego mamy iść.
-Uważajcie na siebie. -dodał jej ojciec ewidentnie zadowolony, że nie będzie musiał już dłużej słuchać mojej zdającej się nie mieć końca paplaniny.
Z dumnie podniesioną głową kręcąc na palcu kluczykami wyszedłem za Katią którą przepuściłem w drzwiach na podwórze, gdzie stała karoca w moim mniemaniu bardzo podobna do tej którą wróżka wyczarowała z dyni, co prawda głównie, jeśli chodzi o kolor, bo maskowana kolejnymi warstwami szpachli i każdym możliwym rodzajem farby rdza wychodziła tu i ówdzie, ale co z tego. Podobna? Podobna i nie ma sensu drążyć tego tematu. Konie były jednak tego dnia wyjątkowo kapryśnie, nie żeby kiedy indziej było inaczej, ale samochód opalił dopiero za dwunastym razem głównie chyba dzięki moim modlitwą. Samochód co prawda i miał już swoje lata i trzeci silnik nie pochodzący prawdopodobnie z legalnego źródła, ale w tamtym momencie była to jedyna i najwspanialsza karoca jaką miałem a Katia moją księżniczką, dla której nie przyniosłem może i pantofelka, ale zamierzałem właśnie po niego pojechać. Przy czym słowo zamierzałem było idealnym odzwierciedleniem sytuacji. Na przedmieściach silnik zgasł i księżniczka musiała wykazać inicjatywę w kwestii zdobycia pantofelka, bo musieliśmy odpalić samochód na pych, rozrusznik zdechł. W końcu udało nam się jakoś dotyczyć do miasta w asyście moich przekleństw i złorzeczeń na każdego kierowcę, który zwalniał do zbyt małych moim zdaniem prędkości i mających mnie uspokoić słów Katii, bo pojawiły się problemy z wrzuceniem luzu a dobrze wiedzieliśmy co oznacza zgaśniecie silnika. Każdy kolejny kierowca, który zwalniał, aby skręcić wydawał mi się obdartym ze wszelkich ludzkich odruchów sabotażystą wysłanym przez nieczyste siły tylko po to by doprowadzić mnie do szaleństwa i odrzeć z resztek spokoju.
-Do dupy se skręć tą zasraną limuzyną. -wyrzuciłem z siebie a to i tak było jedno z bardziej kulturalnych sformułowań, przy czym każdemu z nich towarzyszyło przeciągłe trąbienie. Sygnał dźwiękowy w przeciwieństwie do wszystkiego inne w tym złomie działał zaskakująco dobrze.
-Aleks! -skarciła mnie w końcu Katia. -Jeśli zgaśnie to ja popcham a ty będziesz prowadził i koniec tematu. Nie złość się tak bo niczego tym nie zmienisz.
Potem już tylko w myślach przeklinałem innych kierowców. Każdy kto odważył się zwolnić powinien skoczyć w piekle a miłosierdzie Katii wobec tych zbrodniarzy nie powinno zwalniać ich z odpowiedzialności za kończenie mi nerwów. Udało nam się jednak dojechać pod galerie oraz zaparkować co odnotowane powinno być jako kolejny wcale nie mniejszy sukces.
-Po co zamykasz tego złomka? -zaśmiała się Katia. -Złodziej musiałby być nie tylko wyjątkowo zdesperowany, ale i wiedzieć jak tym jeździć a wcale to nie jest takie łatwe.
-Pff-oburzyłem się uniósłszy głowę wysoko po czym z nabożną czcią zamknąłem drzwi. Po obu stronach. Zamek centralny to zdecydowanie zbędny i awaryjny bajer.
Pomny oczywiście zniewagi jakieś dopuściła się Katia wobec mojej luksusowej karocy udałem się z nią w kierunku drzwi. Gdy weszliśmy do środka moje skołatane nerwy dobiła głośna muzyka i hałas generowany głównie przez nie umiejących się moim zdaniem zachować ludzi.
-Po co tu przyszliśmy? -spytała z zaciekawieniem Katia. -Znowu musisz coś załatwić?
-Między innymi po nowe buty. -odparłem z dumną wyjąwszy z kieszeni uzbierane z trudem pieniądze i portfel siostry.
-Znowu pasożytujesz na siostrze?
-Po pierwsze wcale nie, po drugie nie znowu po trzecie te pogłoski krążące o mnie to jawne oszczerstwa a po czwarte nawet jeśli to tylko w nieznacznym stopniu. -Zignorowałem jej podniesioną brew i dodałem: -Ten sklep był koło tego z elektroniką nie? Ten co widziałaś te buty.
-Czekaj. Moment! Aleks, podobać mi się może wiele rzeczy, często z niezrozumiałych powodów, na przykład ty.
-Ej!
-Ale widziałeś, ile one kosztują.
-Nie po to spałem po cztery godziny i zapieprzałem w dwóch robotach, żeby ci ich nie kupić. -odparłem z dumą w głosie. -Poza tym nie mam pomysłu co ci na urodziny kupić… -dodałem już z mniejszą dumą i znacznie ciszej.
-Boże Aleks, kiedy ty się wreszcie…
-Idziemy? Bo jak nie to nasza puszka będzie alternator pokryty złotem.
Uporawszy się w ten sposób z buntem skierowaliśmy się w stronę sklepu chodź nasz marsz zakłócił znajdujący się na wystawie wojskowy zegarek.
-Podoba ci się? -zagadnęła Katia.
-Nie! W żadnym wypadku nie. Jest paskudny.
-A dlaczego akurat dzisiaj poszliśmy do sklepu urodziny mam dopiero za tydzień.
-Bo chciałem żebyś już…
-Aleks.
-Tobie ufam, ale sobie nie. -odparłem ostatni raz spojrzawszy na zegarek co ewidentnie rozbawiło Katię.
-Dlaczego mnie to nie dziw…
-O Aleks, Katia! Cześć! -przywitała się nazwijmy to koleżanka Katii która właśnie przechodziła. Bezczelnie przerywając wypowiedź Katii. Co z tego, że nic nie wnosiła, była ważna.
-Hej. -odparła Katia ewidentnie próbując udawać miłą.
-Cześć. -rzuciłem od niechcenia.
-Idziecie na zakupy? -spytał natręt, któremu na imię było Anastazja. Miłośnika wszelkiego rodzaju niewiadomego pochodzenia witam oraz nie do końca skromnego stylu życia finansowanego z tego co z założenia powinno iść raczej na poprawę warunków życia ludności i inwestycje chociażby w komunikację, bo nie przegniły autobus trzymający się chyba jedynie siłą socjalizmu z których czasów pochodził z kierowcą, który chyba wyjątkowo lubił perfumy na bazie etanolu nie był szczytem czyichkolwiek komunikacyjnych marzeń.
-Tak. Aleks chciał mi kupić coś na urodziny. -odpowiedziała grzecznie Katia uśmiechnąwszy się do koleżanki.
-Ooo -zaciekawiła się nasza entuzjastka baśniowych stanów. -W końcu coś zarobiłeś. -dodała z pewna wyższością w głosie.
Ja natomiast rozważałem czy mandat za publiczne obelgi jest luksusem, na który mogę sobie pozwolić.
-Mówiłam ci, żebyś poszukała sobie kogoś no wiesz… -szepnęła Katii na ucho.
-A ja mówiłem, żebyś nie naruszała jej przestrzeni osobistej. To, że twoją można naruszyć za opłatą i to nie wielką nie znaczy, że możesz naruszać przestrzeń Katii. -wycedziłem.
-Gdyby Katia była mądrzejsza dawno by cię kopnęła w dupę i…
-O ulubiony temat i źródło zarobku naszej Alicji. -rzuciłem pogardliwie. -Idź stąd do cholery.
-Nie będzie mi takie coś rozkazywało a ty Katia się zastanów. Jesteś śliczna jakbym się postarała żyłabyś jak królowa. Na razie. -dodała z pogardą w głosie obrzuciwszy mnie wrogim spojrzeniem na co ja nie pozostałem dłużny, ale gdy odeszła spuściłem głowę.
-Co jest? -spytała Katia. -Myślisz nad kolejną obelgą.
-Ona ma poniekąd racje. W sensie nie chodzi mi to, że…
-Aleks! -przerwała mi Katia. -Ja zawsze dostaję to czego chcę. Zawsze! A chcę ciebie i nikogo innego. Z wszystkimi twoimi wadami i zale… nie no głównie jednak wadami. Zalet jest tam jak na lekarstwo.
-To jest jawne oszczerstwo! -zaśmiałem się chcąc grać w jej grę i znów stłumić emocję i zakłamać rzeczywistość. Szczerze wierzyłem w to, że Katia mnie kocha to chyba jedyna rzecz, w której się nie pomyliłem. Problem w tym, że i ja kochałem i chciałem dla niej wszystkiego co najlepsza a nawet godnego życia nie potrafiłem jej zapewnić. Ba nawet jeśliby się zastanowić to i godnej śmierci.
-Aleks jesteś pewny? -spytała Katia przymierzając wymarzone buty.
-Nie, oczywiście, że nie. -odparłem na co Katia szczerze się zaśmiała. Tyle dobrze, że chociaż moją głupotą i przerysowaniem potrafiłem ją rozbawić i sprezentować uśmiech na twarzy, bo niczego innego zazwyczaj nie byłem w stanie. -Chodźmy. -powiedziałem jakimś dziwnie pozbawionym emocji głosem. Nie wiedziałem nawet czemu co tym bardziej stawia mnie w roli niewinnej ofiary, bo zostałem brutalnie pacnięty po głowie łyżką do butów i to dwukrotnie.
Gdy wychodziliśmy ze sklepu Katia zadowolona z pudełkiem pod pachą ja nieco mniej, jakoś odruchowo złapałem ją za rękę i mocno ścisnąłem. Nie chcąc za nic jej puścić jakbym trzymał się ostatnich resztek życia i powodów by je kontynuować. Katia spojrzała na mnie z uśmiechem i położyła głowę na moim ramieniu. Co jest jawnym chamstwem i niesprawiedliwością dziejową, bo los nie obdarzył mnie ani wzrostem, ale pieniędzmi, ani talentem, ani urodą, ale mogłem mu to wybaczyć, bo obdarzył mnie Katią. Niczego więcej nie potrzebowałem. Po drodze do następnego sklepu, bo oczywiście nie mogło być za pięknie spotkaliśmy jeszcze mojego znajomego. Jego jeszcze akurat jakkolwiek lubiłem Katia co prawda tylko tolerowała, ale zawsze coś.
-Dobrze cię widzieć stary. -zagadną podając mi rękę. -Cześć Katia- przywitał się i z nią i również jej podał rękę.
-Robota by była.
-Robota, którą Aleks nie jest zainteresowany. -odpowiedziała za mnie Katia.
-Ale idzie się dorobić niezłych pieniędzy. -próbował nie wiem czy bardziej mnie czy ją przekonać Wiktor, bo tak było mu na imię.
-Można dostać pieniądze a stracić życie a w najlepszym wypadku zdrowie. O tym, że jest to wątpliwe moralnie nie wspomnę.
-Bez ryzyka nie ma pieniędzy. -odparł Wiktor
-Odpuszczę stary. Zdrowie, zdrowiem. Poza tym Katia ma rację, że jest to wątpliwe moralnie, ale zwyczajnie się boję. Tchórze i tyle. Boje się mógłbym Katii więcej nie zobaczyć.
-Szanuje to stary. -odparł z pełną powagą Wiktor. -Przynajmniej masz jaja, żeby się do tego przyznać a nie pieprzysz o jakiś górnolotnych bzdurach.