- promocja
Stracone dziesięciolecie - ebook
Stracone dziesięciolecie - ebook
Prezydent Rosji Władimir Putin w 2007 r. na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium otwarcie zakwestionował ustalony po rozpadzie ZSRR ład międzynarodowy. W 2008 r. wybuchła wojna między Rosją a Gruzją – Rosja oderwała dwie prowincje Gruzji. W 2014 r. Rosjanie anektowali Krym i rozpoczęła się trwająca do dziś rebelia sił prorosyjskich na wschodniej Ukrainie. Rosja i Ukraina, sąsiedzi Polski, walczą ze sobą.
Polska powinna w 2007 r. podjąć budowę systemu obrony kraju, który zagwarantowałby bezpieczeństwo polskich granic. Gdyby to zrobiono, to po dziesięciu latach, do 2017 r., można było ten cel osiągnąć. Nic takiego się nie stało. Do dziś nie ma właściwej strategii obronności RP, procesy budowy sił zbrojnych RP są chaotyczne, a zakupy uzbrojenia skandalicznie nieudolne. O tym wszystkim piszę w mojej książce i dlatego też nazwałem ją Stracone dziesięciolecie, uważam bowiem, że lata 2007–2017 straciliśmy dla naprawy naszej obronności.
Romuald Szeremietiew, syn Rosjanina, który wybrał Polskę. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim. Podjął działalność niepodległościową w Nurcie Niepodległościowym (1972–1976), następnie współtworzył Konfederację Polski Niepodległej i nią kierował. Prześladowany przez władze PRL w 1981 r. został skazany przez sąd wojskowy na 5 lat więzienia za „obalanie ustroju przemocą”. Zwolniony na mocy amnestii w 1984 r. założył w konspiracji Polską Partię Niepodległościową, którą kierował. W 1992 r. został wiceministrem, a następnie pełnił obowiązki ministra obrony. W latach 1997–2001 był posłem na Sejm RP i sekretarzem stanu – pierwszym zastępcą ministra obrony. Oskarżony fałszywie o korupcję i usunięty z MON w lipcu 2001 r. został po dziewięciu latach oczyszczony z zarzutów prawomocnymi wyrokami. Podjął pracę jako wykładowca akademicki, zajmując stanowiska profesorskie, m.in. w Krakowskiej Akademii im. Frycza Modrzewskiego, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie był dyrektorem instytutu, a następnie dziekanem wydziału prawa. Obecnie jest profesorem Społecznej Akademii Nauk. Jest członkiem władz partii „Porozumienie” Jarosława Gowina. W listopadzie 2017 r. został odznaczony przez prezydenta RP Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16242-6 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zalesie Dolne 2018
Wstęp
Od dawna zajmuję się obronnością i wojskiem. Pamiętam, jak za nieboszczki PRL w czasie jednej z rewizji mojego mieszkania funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa skrupulatnie, z wielką uwagą przeglądali książki, sądząc, że tam znajdą jakieś ukryte wiadomości. Księgozbiór był spory, więc mieli co robić. I wówczas szef tej esbeckiej ekipy zwrócił uwagę, że mam dużo książek na tematy wojskowe. Spojrzał na mnie i z drwiącym uśmieszkiem powiedział, że do wojska takich jak ja nie wpuszczają, więc ta wiedza, zgromadzona w mojej bibliotece, na pewno mi się nie przyda. Wiedziałem, że w „Ludowym” WP nie ma dla mnie miejsca. Kiedy odbywałem zasadniczą służbę wojskową, w szkole podoficerskiej zgłosiłem się do dowódcy jednostki z zamiarem pójścia do szkoły oficerskiej. Wówczas pułkownik, który mnie traktował z życzliwością, odradził. Usłyszałem: „Romek, ty prędzej dostaniesz wyrok niż oficerskie gwiazdki”. I wyjaśnił, że uwagę politruków zwróciły moje poglądy na temat wojny 1920 roku i jako niepewny politycznie nie mogłem być awansowany na kaprala.
Po latach okazało się, że esbek nie miał racji, w końcu trafiłem do wojska i to na ministerialne stanowisko, ale miał rację mój dowódca. W PRL za „obalanie” ustroju trafiłem bowiem na parę lat do więzienia, a gdy PRL się „obalił”, po doktoracie w Akademii Obrony Narodowej zdałem też egzamin oficerski i gwiazdki dostałem.
Po 1989 roku coraz bardziej wsiąkałem w sprawy wojskowe, odchodząc od działalności politycznej. Dwa razy pracowałem w Ministerstwie Obrony Narodowej, w 1992 roku krótko jako szef resortu, a w latach 1997–2001 zajmowałem się techniczną modernizacją armii na stanowisku sekretarza stanu, pierwszego zastępcy ministra. Uzyskałem habilitację i odtąd na stanowiskach profesorskich w kilku uczelniach wykładałem przedmioty związane z obronnością i bezpieczeństwem narodowym.
Poznając dzieje Wojska Polskiego, analizując wojny i bitwy, w których żołnierz polski uczestniczył, studiując prace teoretyków sztuki wojennej, szukałem odpowiedzi na pytanie: co my, Polacy, powinniśmy zrobić, aby Polska nie musiała doświadczać tego wszystkiego, co było jej udziałem od XVIII wieku, gdy straciliśmy niepodległość, a wielką Rzeczpospolitą agresywni sąsiedzi rozebrali, wymazując nasze państwo z politycznej mapy Europy.
Odzyskanie niepodległości w 1918 roku okazało się wydarzeniem pozbawionym trwałości. W 1939 roku wybuchła wojna światowa, w której ponownie straciliśmy niepodległość, zginęły miliony Polaków i w końcu zdradzeni przez sojuszników zostaliśmy wydani na łup zbrodniarzowi Stalinowi. Powstała kulawa satelicka państwowość „Polski Ludowej”, w której Polacy znowu, tak jak w czasie zaborów, znaleźli się w niewoli.
Zryw wolnościowy Solidarności 1980 roku, któremu patronował i który wspierał wielki Polak papież Jan Paweł II, skuteczna i stanowcza polityka prezydenta Ronalda Reagana i w konsekwencji przegrana komunizmu oraz rozpad ZSRR sprawiły, że Polska znowu odzyskała suwerenny byt. Państwo polskie jako podmiot stanowiący o sobie znowu pojawiło się w gronie wolnych narodów. Wraz z tym powstało jednak pytanie, w jaki sposób powinniśmy zadbać o nasze bezpieczeństwo, aby już nie trzeba było więcej toczyć walk w obronie zagrożonej niepodległości.
Procesy, jakie zaczęły zachodzić na arenie światowej, unaoczniły, że kwestia bezpieczeństwa Polski jest nadal nierozwiązana. Wprawdzie udało się uzyskać członkostwo w NATO, co wielu Polaków uznało za wystarczającą gwarancję niezagrożonego istnienia państwa polskiego, ale dla każdego myślącego stawało się oczywiste, że zabezpieczenia sojusznicze w przyszłości mogą zaniknąć i może dojść do powtórki z września 1939 roku, kiedy broniąca się Polska czekała na pomoc sojuszników i jej nie otrzymała.
Kiedy uświadomiłem sobie, że tak jak w czasach II RP poszukujemy gwarancji bezpieczeństwa, zabiegając o względy mocarstw, uznałem, że w dziedzinie obronności trzeba szukać rozwiązań, które zapewnią Polsce bezpieczeństwo także wówczas, gdy te mocarstwa nie będą chciały Polsce pomóc.
Tego, co należy zrobić, aby ten dylemat rozwiązać, dotyczy ta książka. Złożyły się na nią moje wybrane teksty i wypowiedzi z ostatnich dziesięciu lat, w większości publikowane na moim blogu, na portalach społecznościowych, ale także w gazetach i miesięcznikach. Zaprezentowane pod kolejnymi datami pokazują, jakie kwestie budziły moje zainteresowanie i co w sprawach wojska, obronności uważałem za warte podniesienia. Uznałem za celowe, aby zamieścić też wywiady ze mną, gdzie przedstawiam poglądy i opinie, z którymi chciałem dotrzeć do czytelników. Każda część książki, czasem kilkuzdaniowa, a innym razem licząca kilka stron, może być potraktowana jak odrębna całość. Jednak wszystkie one razem, nawet czytane w dowolnej kolejności, bez zachowania chronologii, powinny pokazać, jaki jest proponowany przeze mnie sposób na zbudowanie systemu obrony gwarantującego Polsce bezpieczeństwo.
Plany modernizacji i rozbudowy sił zbrojnych przyjęte w Rosji zakładają, że w 2020 roku nasz sąsiad będzie dysponował armią, której będzie można użyć do realizacji kremlowskiego zamiaru odbudowy mocarstwowej pozycji w świecie. Obserwując kierunki politycznej aktywności Rosji, nie można mieć wątpliwości, że regionem, który będzie chciała sobie podporządkować, jest Europa Środkowo-Wschodnia, tak zwana bliska zagranica, Ukraina, a jeśli NATO osłabnie, także kraje nadbałtyckie i najprawdopodobniej Polska. Dlatego tak długo, jak NATO chroni nasz region, trzeba pilnie budować właściwy system obrony narodowej Polski, wiążąc go ściśle z tym, czym będą dysponować państwa Trójmorza, tak jak my zagrożone przez rosyjski imperializm. Polska nie może ponownie znaleźć się w takim położeniu jak II RP i inne państwa regionu w latach II wojny światowej.
Zapewne jakiś złośliwiec powiedział, że myślenie ma kolosalną PRZESZŁOŚĆ. Zdarza się przecież, gdy wspominając jakieś niemiłe zdarzenie z przeszłości, nabieramy przekonania, że postępując inaczej, mogliśmy go uniknąć. Zdolność przewidywania skutków tego, co robimy i czego nie robimy, jest rzeczą bardzo cenną, zwłaszcza gdy od tego zależy los innych ludzi. Zdolność przewidywania jest konieczna szczególnie w przypadku osób sprawujących rządy w państwie.
Rozważając czas, jaki byłby potrzebny do zbudowania proponowanego systemu obrony Polski, doszedłem do przekonania, że może to zająć dziewięć lat. Uważam, że minione lata 2007–2017 można było poświecić na wykonanie takiej pracy. Niestety, nie zrobiono tego. Dlatego ta książka nosi tytuł _Stracone dziesięciolecie_. Co Polsce przyniosą nadchodzące lata?
Mistrz Jan Kochanowski, poeta króla Stefana Batorego, napisał:
„Cieszy mię ten rym: »Polak mądry po szkodzie«;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”..
Józef Brandt, „Bogurodzica”, 1909 r., olej na płótnie, 302 × 160 cm, Muzeum Narodowe we WrocławiuJEDNOWYMIAROWE SIŁY ZBROJNE
20 listopada 2007
Jednowymiarowe siły zbrojne
_Panie ministrze od 16 listopada 2007 mamy nowego ministra obrony narodowej pana Bogdana Klicha. Współpracował pan z Bogdanem Klichem w MON, w okresie rządów AWS. Czy to dobry kandydat, który sprawdzi się na tym stanowisku?_
Romuald Szeremietiew: Z czasu rządów AWS pan Klich pozostał w mojej pamięci jako człowiek opanowany, a w kontaktach bezpośrednich sympatyczny. Nie było między nami żadnych zgrzytów. Obecnie trochę mnie zaskoczył, gdy jedną z pierwszych jego czynności po objęciu stanowiska był przelot w F-16. Nie podejrzewałem, że ma takie chłopięce pragnienia. W ten sposób trochę przybliżył się do ministra Sikorskiego, który zresztą nie tylko latał w samolocie, ale też skakał w tak zwanym tandemie, czyli przyczepiony do spadochroniarza.
Czy Klich jest dobrym kandydatem? Był przez rok wiceministrem obrony narodowej, więc pewne doświadczenie resortowe ma. W 1999 roku obejmował stanowisko powołany przez kolegę partyjnego z Unii Wolności Janusza Onyszkiewicza, ministra obrony narodowej. Kiedy Unia zerwała koalicję z AWS i przeszła do opozycji, Klich odszedł z MON. Nie pamiętam – sam czy został zwolniony przez następcę Onyszkiewicza, Bronisława Komorowskiego. Z zawodu nowy minister jest lekarzem psychiatrą, ale zajmuje się bezpieczeństwem i obronnością – prezesuje założonemu przez siebie krakowskiemu Instytutowi Studiów Strategicznych i jest członkiem prestiżowego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych w Londynie.
Trudno mi jednak dziś oceniać, jakim ministrem obrony będzie były wiceminister Bogdan Klich. Z praktyki wiem, że wiceminister i minister, a w przeszłości byłem i jednym, i drugim, to są jednak trochę inne role.
_Pierwsze decyzje ministra Klicha wzbudzają kontrowersje, dyrektorem departamentu MON został gen. Bojarski, były oficer WSI i absolwent Wojskowej Akademii Politycznej, a doradcą ministra gen. dyw. rez. Piotr Czerwiński, który odszedł z wojska w sierpniu br. (podobno powodem odejścia było śledztwo, w którym badano ustawianie w kraju przetargów dla wojska i nadużywanie stanowiska). Jak pan to skomentuje?_
– Jednym z kryteriów oceny każdego szefa jest jego dobór współpracowników. W moim przypadku mogę stwierdzić, że przeszedłem najostrzejszy chyba sprawdzian wykonany przez prokuraturę i służby tajne. Z grona moich wojskowych podwładnych nikomu nie postawiono zarzutów karnych, a jednemu cywilnemu postawiono, ale sąd go uniewinnił. Czyli wypadłem raczej dobrze.
Oczywiście nie życzę ministrowi Klichowi podobnego sprawdzianu. O gen. Bojarskim jako szefie kadr MON trudno dziś coś sensownego powiedzieć – rozumiem, że minister Klich ma do niego ogromne zaufanie, bo jak mawiał Stalin, kadry decydują o wszystkim. A gen. rez. Czerwiński nie jest doradcą, ale sekretarzem stanu, pierwszym zastępcą ministra, czyli drugą w hierarchii osobą w ministerstwie! O generale wieść niesie, że odszedł z wojska „pod kapelusz” na podstawie dżentelmeńskiego układu z ministrem Aleksandrem Szczygło. Podobno była jakaś „nieprawidłowość” i minister miał na to przymknąć oko w zamian za odejście Czerwińskiego do cywila. Teraz, gdy ten „cywil” zdaje się dzięki PSL poszedł w ministry, Szczygło „oko otworzył” i zobaczymy, co z nowym sekretarzem stanu zrobi CBA, jeśli będzie miało powody, by „coś” mu zrobić. Pamiętając jednak o tym, co na mój temat „donosiły” media, jestem ostrożny w ocenianiu, na ile gen. Czerwiński rzeczywiście czymś zawinił. Może mieć rację minister Klich, gdy stwierdza, że zarzuty wobec generała są pozorne.
Pozostałymi wiceministrami Klich mianował Marię Wągrowską i Stanisława Komorowskiego. Komorowski jest doktorem fizyki, a z profesji zawodowym dyplomatą, nie wiem, jakie ma przygotowanie w dziedzinie kierowania obronnością. Pani Wągrowska pod względem fachowym wypada lepiej. Jest wprawdzie magistrem, nie wiem czego (w życiorysie napisano: „Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego”), ale była redaktorem naczelnym „Polski Zbrojnej” i zajmowała się tematami z dziedziny bezpieczeństwa narodowego. Zabawne, że w oficjalnym życiorysie pani minister sprawą ściśle tajną okazał się jej wiek. Nie ma tam zresztą ani jednej daty i nie można ustalić, co i kiedy w życiu robiła. No i ostatnio pani minister podała się do dymisji ze względu na „sprawy rodzinne”. Są więc powody, by wyrażać zdziwienie.
_Nowy minister dużo mówi o wycofaniu armii z Iraku, nie uważa pan, że będzie to ewakuacja w „hiszpańskim stylu” podyktowana przede wszystkim obietnicami wyborczymi PO?_
– W kwestiach dotyczących wysyłania lub wycofywania wojska lepiej jest coś zrobić, niż mówić, co się zrobi. Przypominam sobie, jak kiedyś minister Szmajdziński zapowiedział jakąś wspólną akcję wojskową z Niemcami, a później trzeba było to prostować, bo Niemcy o niczym nie wiedzieli. Kwestia dalszej obecności polskiego wojska w Iraku to sprawa politycznie delikatna. Najpierw należałoby ewentualne wycofanie w sposób poufny omówić z Amerykanami. Nie trzeba tłumaczyć, że strategiczny związek z USA ma dla bezpieczeństwa Polski istotne znaczenie. Powstaje jednak pytanie, w jakich formach mamy ten związek wyrażać. Nasza obecność wojskowa na terenie Iraku w obecnym kształcie wydaje się raczej bezsensowna. Kilka razy w publicznych wypowiedziach podnosiłem, by w zwalczaniu terroryzmu Polska stawiała raczej na polityczne niż militarne środki. Tu otwiera się wielkie pole do popisu dla MSZ i różnych ośrodków analizy i planowania strategicznego. Tymczasem odnoszę wrażenie, że w polskiej polityce MON i MSZ w nikłym stopniu uzgadniają swoje działania. Nic mi nie wiadomo, by w Polsce sięganie po wojsko było efektem wcześniejszego wyczerpania środków dyplomatycznych. A parafrazując trochę powiedzenie starego Clemenceau, premiera Francji: „wojna to zbyt poważna sprawa, by zostawiać ją w rękach wojskowych”, można by powiedzieć, że terroryzm jest zbyt poważnym problemem, by sądzić, że do jego rozwiązania wystarczy wojsko. Na marginesie: marnie oceniam szanse pokonania partyzantki talibów w Afganistanie – tam też potrzebne są inne środki albo… jakieś 500 tys. żołnierzy NATO.
_Panie ministrze, sprawa zatrzymania naszych żołnierzy jest szeroko komentowana w mediach. Dowódca wojsk lądowych gen. Skrzypczak bardzo honorowo stanął za żołnierzami z 18 batalionu, oświadczając, iż jeśli żołnierze zostaną skazani, on odejdzie z wojska. Czy cała ta sprawa nie została sztucznie rozdmuchana? Wszak postępowanie prowadzi prokurator Tomasz Szałek, który jest pierwszym „cywilem” na tym stanowisku i chyba nie za bardzo orientuje się w wojskowych problemach prawnych._
– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w MON nie dopilnowano właściwych przygotowań „prawnych” w planowaniu i wykonywaniu tak zwanych misji pokojowych, czyli akcji zbrojnych poza krajem. Słyszałem, że szkolenie żołnierzy z prawa o konfliktach trwało zaledwie pięć godzin. A te aspekty służby są ważne chociażby z takiego powodu: polscy żołnierze w Afganistanie zostali oddani pod amerykańskie dowództwo. USA nie przyjęło pewnych zapisów prawa wojennego, które obowiązują polskich żołnierzy. Kto będzie odpowiadał, jeśli dowódca amerykański wyda rozkaz, którego wykonanie będzie sprzeczne z regulacjami wiążącymi jego polskich podwładnych?
MON nie zauważył też, że żołnierzom uczestniczącym w operacjach będzie potrzebny nie tylko wojskowy prokurator i sędzia, ale także wojskowy obrońca.
No i tryb postępowania z żołnierzami podejrzanymi o przekroczenie prawa. W końcu do Afganistanu wysłało ich państwo polskie, a nie jacyś mafiosi. Nie powinni więc być traktowani według procedur stosowanych wobec groźnych bandziorów. Przypominam sobie, jak w okresie rządów ministra Szmajdzińskiego z dowództwa wojsk lądowych wyprowadzono zakutego w kajdanki oficera w mundurze z dystynkcjami pułkownika. A więc niegodne traktowanie żołnierzy zaczęło się trochę wcześniej.
_Czy nie jest czasem tak, że cała ta sprawa została nagłośniona, by uderzyć w gen. Tomaszyckiego, który dowodził wtedy PKW, a pośrednio w gen. Skrzypczaka. Nie jest tajemnicą, że obaj generałowie nie przepadają za decydentami ze Sztabu Generalnego WP._
– Nie wiem, czy istnieje jakieś drugie dno w sprawie tej afgańskiej „zbrodni wojennej”. Gdyby tak było, to potępiając taką intrygę, można by było przynajmniej jakoś wytłumaczyć powody wybuchu tej afery. Obawiam się, że jest dużo gorzej. Ktoś czegoś nie zrozumiał albo źle zinterpretował zachowanie naszych żołnierzy, na przykład jakaś organizacja pozarządowa działająca w Afganistanie. To trafiło do mediów i nasi decydenci, chcąc uniknąć odpowiedzialności, wskazali jako winnych żołnierzy najniższych stopni. A później do tego doszła jeszcze polityka, usłużni wobec władzy funkcjonariusze, goniący za sensacją dziennikarze i na końcu żołnierze wylądowali w areszcie.
_A jak pan minister ocenia udział Wojska Polskiego w misjach w Iraku i Afganistanie? Czy sprawdzili się ludzie i sprzęt? Od kolegów służących na tych misjach wiem, że sojusznicy bardzo wysoko oceniają polskich podoficerów i szeregowych, gorzej jest niestety z kadrą oficerską… O sprzęcie też można usłyszeć różne opinie. O rozklejających się butach czy wadliwych WIST-ach. Choć są też i dobre strony – żołnierze bardzo chwalą Rosomaki i ufają temu pojazdowi._
– Nie mam wiarygodnych danych, aby odpowiedzieć na takie pytanie. Doniesienia medialne mogą być bałamutne, chociaż wiadomości o niskiej jakości wyposażenia naszych żołnierzy (buty itp.) wydają się prawdziwe. Co do Rosomaka – jest lepiej opancerzony od Honkera i stąd być może to zaufanie żołnierzy. Chociaż rozmawiałem z jednym użytkownikiem, który raczej nie miał wysokiego mniemania o nim. Ja niestety pamiętam, w jaki sposób doszło do zakupu tego transportera. Tu zdaje się powinien wypowiedzieć się prokurator. Trudno mi też przyjąć, że na misjach sprawdzają się żołnierze, a nawalają oficerowie. To przypomina opowieści, jak w 1939 roku walczyli żołnierze, a oficerowie uciekali przez Zaleszczyki do Rumunii, lub tezę z PRL-owskich podręczników historii, że w AK były patriotyczne „doły” i paskudne „antyradzieckie” dowództwo.
_Wróćmy do kwestii polityki obronnej. Kiedy prezydent Rosji Władimir Putin podpisuje ustawę zawieszającą traktat o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie (CFE), w Polsce minister obrony narodowej mówi o przyspieszeniu prac nad budową armii zawodowej. Przy tym nie pada ani jedno słowo o obronie terytorialnej, natomiast na wojskowych forach internetowych mówi się przede wszystkim o redukcji liczby żołnierzy zawodowych._
– Z niepokojem konstatuję, że w gronie ludzi odpowiedzialnych za obronę państwa zwyciężyła koncepcja budowy takich jednowymiarowych sił zbrojnych – w zasadzie dających tylko zdolność do wykonywania zagranicznych misji zbrojnych. Słyszałem nawet wypowiedź pewnego posła minionej kadencji z sejmowej komisji obrony, że zbudujemy „wojska ekspedycyjne”. To prawda, że armie zawodowe mają obecnie Amerykanie, Brytyjczycy, Belgowie, Francuzi, Hiszpanie…. Ciekawe jednak, dlaczego takiej armii nie tworzą Rosjanie?
Nie ulega wątpliwości, że współczesne konflikty zbrojne mają głównie „asymetryczny” charakter – trzeba zwalczać siły nieregularne (partyzanci, terroryści). To jednak nie wyklucza wybuchu wojen między państwami, w których dojdzie do starcia regularnych armii. A wtedy trzeba będzie dokonać mobilizacji, czyli wystawić siły zbrojne zwielokrotnione w porównaniu do ich stanów pokojowych. Skąd wówczas weźmiemy żołnierzy do armii czasu „W”? Cóż z tego, że będzie kilka milionów Polaków zdolnych do noszenia broni, skoro nie będą oni wcześniej przeszkoleni wojskowo. Armia zawodowa nie ma przecież zdolności do przeszkolenia setek tysięcy ludzi. Amerykanie, Brytyjczycy czy Francuzi w razie zagrożenia będą mieli czas na przeszkolenie swoich rezerwistów. Polska, leżąca na skraju NATO, takiego czasu nie będzie miała. Co gorsza, nie będzie miała też wsparcia w początkowym okresie konfliktu, skoro jej sojusznicy będą musieli dopiero przygotowywać się do wsparcia naszej obrony. Oby wówczas nie było za późno – będziemy bronić się na linii Wisły czy od razu na Odrze?
W chwili obecnej brygady obrony terytorialnej są w trakcie przeformowania w bataliony. Mimo redukowania i rozwiązywania jednostek wojskowych, na przykład 15 Brygada w Wędrzynie, Ministerstwo Obrony Narodowej musi przeprowadzać wielką akcję propagandową, bo nie może obsadzić etatów, szczególnie w korpusie szeregowych zawodowych i podoficerów zawodowych. Z drugiej strony medalu mamy patriotyczną młodzież skupioną w organizacjach strzeleckich, która jest kompletnie ignorowana przez władze wojskowe.
_Jaką ma pan minister wizję sił zbrojnych? Co by pan zrobił, będąc obecnie na stanowisku ministra obrony narodowej?_
– Ministerstwo Obrony nie wie, skąd wziąć żołnierzy zawodowych podejmujących służbę ochotniczo z pobudek patriotycznych. Stąd ta propaganda. Zdaje się, że jedynym argumentem w zapowiadanej akcji propagującej wstępowanie do wojska ma być pewność miejsca pracy i w miarę przyzwoite zarobki przyszłych zawodowych szeregowych i podoficerów. Problemu z naborem by nie było, gdyby MON celowo wspierał młodzież, która interesuje się wojskiem. W tej mierze nic jednak się nie robi, chociaż jest w resorcie cały Departament Wychowania i Promocji Obronności. Na stronie internetowej MON można przeczytać, że jest on właściwy w zakresie: analizowania, programowania i realizowania zadań wychowawczych, edukacji obywatelskiej, działalności kulturalno-oświatowej, promocji obronności w kraju i poza jego granicami, współdziałania z instytucjami państwowymi, organami samorządu terytorialnego oraz organizacjami pozarządowymi w dziedzinie tworzenia obywatelskiego zaplecza systemu obronności. Nie wydaje się, aby zatrudnieni w tym departamencie ludzie dostrzegali wagę współpracy na przykład z ruchem strzeleckim i promowali obronność w środowiskach młodzieżowych. Do tego odnoszę wrażenie, że część kadry zawodowej nie ma zrozumienia dla młodych ludzi garnących się do wojska. Dla zawodowych wojskowych, w tym dowódców różnych szczebli, jednostki strzeleckie i klasy wojskowe w szkołach to kłopot, z którym nie wiadomo co zrobić. Domagają się oni mundurów, możliwości korzystania ze strzelnic i placów ćwiczeń, chcą instruktorów i szkoleń. Same strapienia. Do tego wykonanie projektu tak zwanego uzawodowienia wojska całkowicie wyeliminuje inicjatywy obywatelskie z obszaru obronności. Skoro za bezpieczeństwo narodowe ma odpowiadać kilkadziesiąt tysięcy zawodowców, to po co w takim systemie jacyś „amatorzy”? Dla nich miejsca nie będzie. Jeśli nie znajdzie się siła zdolna odpowiednio wpłynąć na politykę i decyzje ministrów, to ruch strzelecki i idea powszechnej obrony kraju przegrają. Sądzę, że z powyższego jasno wynika, co bym zrobił, gdybym był ministrem obrony narodowej, ale nim nie jestem i zapewne nigdy nie będę. W końcu o tym, kto zostaje ministrem obrony, decydują kwalifikacje i przygotowanie merytoryczne do zajmowanego stanowiska – ha, ha, żartowałem!
_Chciałem zapytać o powrót do polityki. Ale wiem, że najpierw musiałaby się zakończyć sprawa przed sądem, jaka toczy się względem pana ministra. Pański asystent został już uniewinniony. Panu rzuca się kłody pod nogi – a to choruje pani asesor, a to sąd odracza rozprawy… Jak w tej chwili wygląda ta sprawa? Bo w to, że zostanie pan uniewinniony, wierzy całe moje środowisko, pytanie kiedy i dlaczego tak długo?_
– W tej mojej sprawie nie wszystko szło wolno. Były też bardzo szybkie działania. W końcowym okresie mojego urzędowania w MON byłem przewodniczącym komisji przetargowej do wyboru samolotu wielozadaniowego i miałem zgodnie z harmonogramem rozstrzygnąć przetarg 14 września 2001 roku. Tymczasem 7 lipca 2001 roku w sobotę dziennik „Rzeczpospolita” opublikował artykuł _Kasjer z MON_ oskarżający mojego współpracownika Z. Farmusa o łapownictwo. We wtorek (10 lipca) UOP zatrzymał go na promie płynącym do Szwecji. Tego samego dnia minister Komorowski złożył do premiera Buzka wniosek o usunięcie mnie ze stanowiska i od 12 lipca nie miałem prawa wstępu do ministerstwa. Media na wszelkie sposoby podnosiły, że wykryto w MON „największą w historii korupcję”. Przetarg na samoloty i parę innych dość ważnych zakupów (łączna wartość ponad 25 mld zł) rozstrzygnęli moi następcy. Gorzej natomiast szły sprawy w prokuraturze i sądach. Początek śledztwa, 10 listopada 2001 roku, to zapewne był prezent na święto 11 Listopada. Trwało do 24 kwietnia 2004 roku, gdy prokuratura złożyła w sądzie akt oskarżenia. Proces zaczął się ponad rok później, 25 września 2005 roku, i został przerwany w grudniu 2006 roku ze względu na stan brzemienny sądzącej mnie pani asesor – sprawę rozpatrywał sąd rejonowy. Potem „wymiar” zapadł w błogi letarg. W lipcu sąd rejonowy uznał się za niewłaściwy i przekazał akta sprawy do sądu okręgowego. We wrześniu sąd okręgowy uznał się za niewłaściwy i odesłał akta do sądu rejonowego. Po wyborach coś się zmieniło, bowiem w końcu listopada dostałem zawiadomienie, że zaczną mnie od nowa sądzić w styczniu 2008 roku. Tak więc reasumując: bardzo szybko wyrzucono mnie z MON, tak jakby komuś bardzo się spieszyło, a bardzo, bardzo wolno mnie sądzą, w tej kwestii jak widać pośpiechu nie ma.
_Czy wróci pan jeszcze do polityki? Jeśli tak, czy będzie budował nową formację? Jak pan ocenia szanse Prawa i Sprawiedliwości na przetrwanie kryzysu powyborczego. Czy widziałby się pan w tej formacji?_
– Te pytania są raczej z gatunku science fiction. Ciąży na mnie zarzut natury korupcyjnej – cóż z tego, że żadnych przestępstw nie popełniłem, skoro prokuratura w akcie oskarżenia domaga się wsadzenia mnie na dziesięć lat do więzienia¹. Ta okoliczność pozbawia mnie zaufania publicznego. No już widzę, jak prezes Kaczyński z otwartymi ramionami przyjmuje mnie do PiS. Nawet gdybym chciał, to przecież nie spełniam warunków, by zajmować się polityką. Na marginesie: za „obalanie ustroju PRL” za komuny skazano mnie na pięć lat więzienia, a za zbyt tanie według oskarżycieli kupienie używanej lancii mam dostać w wolnej Polsce dwa razy więcej – osiągnęliśmy więc w III RP znaczny postęp… w karaniu.
„My Naród”CZYJE TO SŁUŻBY, CZYJE?
11 stycznia 2008
Czyje to służby, czyje?
Dziś media doniosły o wykryciu kolejnego tajnego agenta WSI. Miał nim być poseł PiS i były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Kowal. Kowal powiada – nieprawda. Owszem, dzwonili do mnie, pytali o coś w sprawach zagranicznych, ale agentem WSI nie byłem. Następnie PiS zwołał konferencje prasową i przewodniczący Gosiewski zapewniał, że partia ma pełne zaufanie do Kowala, wierzy mu. No, a media dociekają, czy premier Jarosław Kaczyński i prezydent Lech Kaczyński o tym wiedzieli. Czyli sensacja co się zowie.
Mam raczej kiepskie doświadczenia z WSI. W końcu ministrowie obrony narodowej Onyszkiewicz i Komorowski kazali podwładnym z WSI inwigilować mnie, to jest „objąć działaniami”. Oficerowie tych służb maczali pazurki w mojej „aferze korupcyjnej”. Także raport komisji kierowanej przez ministra Macierewicza wskazuje, że w służbach wojskowych były tak zwane nieprawidłowości. Ale jest i druga strona tego medalu. Od 1989 roku mamy państwo polskie, III RP. W nim funkcjonuje aparat państwowy i siły zbrojne. Częścią tego aparatu są służby tajne, a częścią sił zbrojnych były Wojskowe Służby Informacyjne. Zdaję sobie sprawę, że w obecnej Polsce pozostało sporo reliktów z dawnego PRL. W końcu zmiana ustroju była wyjątkowo łagodna (ten Okrągły Stół) i nie było rozliczeń z poprzednim systemem. Postulat dekomunizacji, zgłaszany między innymi przez takich oszołomów jak ja, nie uzyskał akceptacji wyborczej. Niepodległe państwo polskie powstało więc z budulca czasem nie do końca legalnego. Mimo to można zadać pytanie: jaki powinien być stosunek obywatela do obecnego państwa? Czy ma on je wspierać, służyć, gdy trzeba, czy też trzymać się z dala i nie „kolaborować”. A może wspierać państwo, gdy popierana przez niego opcja rządzi, i zwalczać, gdy wybory wygra opcja przeciwna?
I dalej: jak powinien zachować się obywatel, gdy tajne służby państwa polskiego chcą jego pomocy lub co gorsza, chcą go zwerbować? I dalej – czy obywatel, który podjął współpracę z tajnymi służbami III RP, jest takim samym nikczemnikiem jak na przykład tajny współpracownik komunistycznej Służby Bezpieczeństwa?
Andrzej Grajewski, zasłużony działacz dawnej PRL-owskiej opozycji i wybitny znawca stosunków na Wschodzie, ujawniony został przez Macierewicza jako „konsultant” WSI. To miało kompromitować Grajewskiego. Takich przypadków było więcej. Zwracam uwagę, że tym ludziom nie wykazano działań niezgodnych z prawem. Uznano za kompromitujący fakt pomagania legalnym przecież państwowym służbom wywiadowczym.
Sejm RP postanowił zlikwidować WSI, ale nie uznał tych służb za organizację przestępczą. Dlaczego poseł Kowal musi bronić się przed podejrzeniami o współpracę z WSI?UKRAINA
18 stycznia 2008
Ukraina
Nie ulega wątpliwości, że niepodległa Ukraina jest ważnym elementem wpływającym na stan bezpieczeństwa Polski. Adolf Bocheński w pracy _Między Niemcami a Rosją_ ogłoszonej w 1937 roku wskazywał, że powstanie państwa ukraińskiego odsunie rosyjski imperializm od granic Polski. I zastanawiał się, czy nie będzie konieczny sojusz z Rosją, jeśli niepodległa Ukraina stanie się sojusznikiem Niemiec, a jej polityka będzie wroga Polsce.
Polska po upadku ZSRR jako pierwsza uznała niepodległą Ukrainę. Kolejne rządy RP deklarują, że Ukraina jest partnerem strategicznym Polski, a politycy polscy, bez względu na opcję, wyrażają przekonanie, że dobre relacje polsko-ukraińskie mają wielkie znaczenie.
Tymczasem powstaje pytanie: Jaka będzie w przyszłości ta Ukraina? Lub dalej: Na jakiej tradycji Ukraińcy budują swoją państwowość i co z tego może wynikać dla przyszłych relacji z Polską?
Byłem we Lwowie i widziałem pomnik führera nacjonalistów ukraińskich Stefana Bandery, tego samego, który nakazał mordowanie Polaków. Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko ogłosił nie tak dawno, że dowódca UPA Roman Szuchewycz „Czuprinka”, który wskazanie Bandery wykonał, otrzymał pośmiertnie tytuł bohatera narodowego Ukrainy. Aktem prawnym przygotowywanym przez prezydenta Juszczenkę i popieranym przez premier Julię Tymoszenko, która zresztą też zabiega o względy nacjonalistów, jest ustawa przyznająca byłym upowcom status kombatantów, czyli członków formacji zbrojnej czynnie walczącej przeciwko Niemcom w latach II wojny światowej po alianckiej stronie!
Ukraina jest dużym państwem, terytorialnie ponad dwa razy większym od Polski. Uważny obserwator dostrzeże, że mamy tam wschodnią zrusyfikowaną Ukrainę i zachodnią, czyli ziemie dawnej II RP, gdzie głos decydujący dziś mają spadkobiercy wrogów Polski z OUN i UPA.
W czasie II wojny światowej kolaborujący z hitlerowcami nacjonaliści ukraińscy dopuścili się straszliwych zbrodni na ludności polskiej zamieszkującej ziemie wschodnie RP. Te zbrodnie nie zostały nigdy osądzone, a ich sprawcy żyją dziś w chwale bojowników o niepodległą Ukrainę. Co więcej, w imię fałszywie pojmowanej przyjaźni z Ukraińcami te zbrodnie są też przemilczane przez władze RP.
Mamy dylemat. Prozachodnia Ukraina to odgrzewanie wrogich Polsce „tradycji” ukraińskiego nacjonalizmu. Natomiast polityczni przeciwnicy spadkobierców UPA ciągną Ukrainę do Rosji. Kogo mamy popierać na Ukrainie i kogo tam wybrać? Czy na ten temat ktoś „trzymający władzę” w Polsce się zastanawia?MINISTER SIKORSKI W MOSKWIE
21 stycznia 2008
Minister Sikorski w Moskwie
W relacjach polsko-rosyjskich są widoczne zmiany na lepsze. Ministrowie spraw zagranicznych Polski i Rosji wymieniają uśmiechy i uściski rąk. Minister Ławrow oświadczył, że Rosja nie zamierza niczego na Polsce wymuszać w sprawie amerykańskiej tarczy. Minister Sikorski taktownie milczał na temat rury gazowej w Bałtyku (jako minister obrony w rządzie PiS porównywał ją do paktu Ribbentrop–Mołotow z 1939 roku) i zapewnił, że Polska będzie pragmatyczna w kontaktach z Rosją. Czyli idzie ku zgodzie. Tylko w państwach bałtyckich, na Ukrainie i w Gruzji zastanawiają się, nie wiedzieć czemu, jaki to będzie ten polski pragmatyzm.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak przypomniałem sobie o pakcie o nieagresji, jaki II RP zawarła dawniej z sowiecką Rosją. Na początku lat trzydziestych Moskwa zaniepokojona zmianami politycznymi w Niemczech – hitlerowcy byli coraz bliżej władzy – i zagrożona przez Japonię na Dalekim Wschodzie przyjęła polską ofertę znormalizowania bardzo dotąd złych stosunków z Warszawą. Po negocjacjach trwających od listopada 1931 roku w lipcu 1932 roku strony podpisały w Moskwie wspomniany pakt o nieagresji. Stwierdzano w nim, że odtąd ewentualne spory będą rozstrzygane wyłącznie na drodze pokojowej, a podstawą będzie traktat pokojowy z 1921 roku ustanawiający „ostatecznie” granice między obu państwami oraz tak zwany pakt Brianda–Kelloga zakazujący agresji.
Strony deklarowały, że nie będą wspierać agresji innego państwa wymierzonej w drugą ze stron. Zapisano też, że działaniami sprzecznymi z paktem: „będzie wszelki akt gwałtu naruszający całość i nietykalność terytorium lub niepodległość polityczną drugiej umawiającej się strony, nawet gdyby te działania były dokonane bez wypowiedzenia wojny i z uniknięciem wszelkich jej możliwych przejawów”.
W maju 1934 roku Polska i ZSRR postanowiły przedłużyć obowiązywanie paktu o nieagresji do 31 grudnia 1945 roku.
Rok później, w maju 1935 roku, zmarł marszałek Piłsudski. W okazjonalnym artykule zamieszczonym w „Izwiestiach” pisano: „Naszą sprawą nad mogiłą człowieka, którego jedyną namiętnością była myśl o niepodległości i wielkości Polski, tak jak On to rozumiał – jest wyciągnąć dłoń do narodu polskiego i powiedzieć mu: „Nic nie grozi Polsce ze strony Związku Radzieckiego”.
Minister Ławrow zapewnił ministra Sikorskiego, że ułożenie rury na dnie Bałtyku nie będzie miało żadnego negatywnego skutku dla przyszłych dostaw rosyjskiego gazu do Polski.NATO, UE I POLSKA
19 lutego 2008
NATO, UE i Polska
W dyskusji po moim wezwaniu do tworzenia siły militarnej pojawiły się głosy, że zarówno Amerykanie, jak i Unia nie potrzebują silnej wojskowo Polski, więc reformowanie systemu obronnego RP i umacnianie wojska są pozbawione realizmu. Jeden z dyskutantów napisał: „…tworzenie potęgi polsko-litewskiej to inne czasy… Polska ma skrępowane ręce poprzez nadrzędność prawną UE i NATO. Tak naprawdę oni nie są zainteresowani liczną i silną polską armią. Oni potrzebują mieć w pogotowiu kilka tysięcy żołnierzy zawodowych, by ich przerzucać na różne psu na budę tak zwane misje. Jeżeli UE trzyma nas nie tylko za gardło, ale i kieszeń, a tak jest bezspornie, to jak możemy mówić o silnej armii, porównując czasy, podkreślam, czasy wolne i tamtą sytuację do czasów teraźniejszych”.
Nie mogę się zgodzić z opiniami, że Polska jest ubezwłasnowolniona w UE i NATO. To jednak nie jest blok sowiecki, mimo wielu denerwujących objawów lewactwa w Unii i braku zrozumienia w USA dla potrzeb polskiej obronności. Inaczej też widzę sens udziału Polski w działaniach zbrojnych poza granicami kraju, w tym na terenie Azji czy Afryki.
Zgadzając się, że dawna unia z Wielkim Księstwem Litewskim to inne czasy, uważam, że w każdym czasie Polska może i powinna tworzyć swoją silną pozycję. Dziś trzeba poszukiwać sposobów budowania siły inaczej niż to było w czasach Kazimierza Wielkiego. Jednak wtedy i teraz o to samo chodzi – o siłę państwa polskiego.
Jak dowiódł przebieg II wojny światowej, Polski nie stać na neutralność, bowiem jej potencjał nie był i nadal nie jest na tyle wielki, aby sprostać zagrożeniom. Przed 1939 rokiem Polska, znajdując się między Niemcami Hitlera a Rosją Stalina, starała się realizować tak zwaną politykę równowagi. Nie chciała opierać się na jednym z sąsiadów w obawie, że wówczas ściągnie na siebie uderzenie drugiego. Rząd w Warszawie odrzucił propozycję Hitlera wzięcia udziału w agresji na ZSRR i nie godził się, aby Sowiety wsparły Polskę w razie konfliktu z Niemcami. Polska obawiała się, że w sojuszu z Hitlerem straci swoje Ziemie Zachodnie i będzie satelitą Niemiec, a w sojuszu z Sowietami straci Kresy Wschodnie i zostanie republiką sowiecką. W efekcie we wrześniu 1939 roku doświadczyła napaści wojsk Hitlera i Stalina, którzy porozumieli się w tajnym pakcie Ribbentrop–Mołotow. Wtedy też sojusze Polski zawarte z Francją i Anglią okazały się nieskuteczne. To negatywne doświadczenie z września 1939 roku pogłębiło jeszcze zdradzieckie zachowanie Anglii i USA w Teheranie i Jałcie, gdzie sojusznicy Polski oddali ją pod panowanie Sowietów.
Dlaczego mimo to uważam, że sojusz z Zachodem jest dla współczesnej Polski potrzebny? NATO okazało się sprawnym i wiarygodnym sojuszem w okresie zimnej wojny. Jest więc czymś zdecydowanie skuteczniejszym niż nasze sojusze z Anglią i Francją w 1939 roku.
Jednak przyszłość NATO i jego wiarygodność obronna stanowią obecnie przedmiot obaw. Wydaje się słuszne, że po rozwiązaniu Układu Warszawskiego NATO wyszło poza swoje granice i podjęło się misji stabilizacyjnych – zapobiegających konfliktom w świecie. To inna rola niż rozjemcza i pokojowa sił ONZ. Podstawą są działania zbrojne. Problemem staje się, czy wszyscy członkowie NATO tak samo postrzegają misję NATO w świecie? I czy będą chcieli uczestniczyć w tych operacjach? Być może kryterium prawdy dla sojuszu będzie Afganistan. Jeśli siłom NATO uda się opanować tam sytuację i powstanie stabilne państwo afgańskie, zdolne własnymi siłami zapewnić wewnętrzny pokój, to NATO jako formuła działania się obroni. Jeśli nie, to sens istnienia NATO stanie pod znakiem zapytania. Wówczas także bezpieczeństwo Polski może ulec zachwianiu.
Rosyjskie plany odbudowy imperium, czego obecna władza w Moskwie specjalnie nie ukrywa, i wyraźne sympatie niemieckie, jeśli idzie o współpracę z Rosjanami, mogą znowu wepchnąć Polskę w trudne położenie. Stąd udział Polski w działaniach NATO, też poza Europą, ma znaczenie. Także bliska współpraca sojusznicza ze Stanami Zjednoczonymi, które chyba jako jedyne mocarstwo zdają sobie sprawę, jakie procesy polityczne mogą zagrozić obecnemu w marę stabilnemu porządkowi światowemu.
No i sprawa ewentualnych „europejskich sił zbrojnych”. To kwestia odnosząca się do naszej koncepcji polityki wojskowej w układach sojuszniczych. Jak wspomniałem wyżej, przyszłość NATO rysuje się niezbyt jasno. A sojusz północnoatlantycki opiera się głównie na sile militarnej USA. Jeśli NATO ulegnie falsyfikacji jako skuteczny sojusz i rozpadnie się, to Amerykanie wycofają się z Europy. W tej sytuacji Unia Europejska i europejskie siły zbrojne, z zachowaniem suwerenności w dowodzeniu i dysponowaniu wojskiem (co udaje się w NATO), byłyby dla Polski innym wsparciem bezpieczeństwa.
Można by zresztą już dziś, obok NATO, zacząć etapami budować wojskową współpracę w tej dziedzinie, na przykład z armiami państw bałtyckich. Nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć wspólne regionalne dowództwo i wspólny plan obrony regionu. Można razem ćwiczyć wojska oraz kształcić oficerów. Lotnictwo polskie mogłoby na stałe objąć osłonę powietrzną regionu, natomiast polska marynarka wojenna ochronę morską. Kolejnym etapem mogłoby być pójście dalej w kierunku północnym – Finlandia, Szwecja, Norwegia lub południowym – Słowacja, Rumunia, Węgry. Może w obu jednocześnie? Ważną kwestią staje się współpraca wojskowa z Ukrainą i problemem bardziej politycznym niż wojskowym jest Białoruś.
Tworząc wschodnioeuropejski segment wojskowy, można by przećwiczyć pewne rozwiązania i zaproponować je dla całej UE. To mogłaby być taka polska „specjalizacja” i wkład do obronnej polityki unijnej. W każdym razie polski resort obrony mógłby już dziś etapami budować europejskie siły zbrojne w naszym regionie. Z tej pozycji moglibyśmy stać się ponadto partnerem na przykład Francji, Niemiec i w konsekwencji stworzyć coś sensownego militarnie, co miałoby istotne znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego Polski i regionu.
Traktujmy nasze obecne położenie jako szansę bezpieczeństwa, a nie drogę ku katastrofie.„DZIAŁO SZEREMIETIEWA”
25 lutego 2008
„Działo Szeremietiewa”
Dziennik „Rzeczpospolita” poinformował, że Wojsko Polskie zamówiło 48 armatohaubic Krab. Wygląda więc, że Huta Stalowa Wola będzie miała co robić przez najbliższe lata. Powstaje jednak pytanie, skoro przetarg na armatohaubice 155 mm zakończył się w lipcu 1999 roku, a prototyp działa przeszedł pomyślnie próby w końcu listopada 2001 roku, to dlaczego dopiero teraz, po upływie siedmiu lat, do HSW trafia zamówienie?
Krab miał pecha, bowiem został ochrzczony mianem „działo Szeremietiewa” z racji tego, że pod moim kierownictwem został przeprowadzony przetarg i byłem zwolennikiem realizacji programu wyposażenia Wojska Polskiego w artylerię samobieżną 155 mm. Kiedy pojawiła się ta informacja, że wojsko wreszcie zamówiło 48 Krabów, „Rzeczpospolita” napisała: „Samobieżna armatohaubica Krab, zwana lekceważąco armatą Szeremietiewa i przez to wyklęta, trafi do armii” (26.09.2006). Gazeta „taktownie” nie wspomniała, że to dzięki niej do haubicy przylgnęła ta lekceważąca nazwa. To za sprawą tej gazety w lipcu 2001 roku można było przeczytać, że mój współpracownik domagał się 100 tys. dolarów łapówki od firmy południowoafrykańskiej, oferenta armatohaubic. Nie było ważne, że ta firma nie brała udziału w tym akurat przetargu na armatohaubicę i do dziś nie jest ważne, że sąd uniewinnił pomówionego przez gazetę. „Rzeczpospolita” podawała nieprawdziwie: „Przetarg na zakup haubicy dla polskich sił zbrojnych był zaskoczeniem dla producentów. Przed czterema laty MON ogłosił przetarg, mimo że nie był on przewidziany we wcześniejszych planach inwestycyjnych”. Publikowała też wypowiedzi posłów kwestionujących program modernizacji artylerii. Kropkę nad i postawił wpływowy tygodnik „Wprost”. Opisał Kraba jako przykład marnotrawienia pieniędzy podatników. Oczywiście mnie wskazywano jako winnego. Wysłałem sprostowanie. Wydrukowano kilka pierwszych zdań, tak aby teza o marnotrawstwie, sformułowana przez autorów „Wprost”, się obroniła. Oto mój tekst:BAŁKAŃSKI KOCIOŁ CZY TYLKO KOCIOŁEK?
27 lutego 2008
Bałkański KOCIOŁ czy tylko kociołek?
Dziewięćdziesiąt cztery lata temu było tak: Zabójstwo austriackiego arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku przez Serba Gawriło Principa stało się pretekstem dla Austro-Węgier do wypowiedzenia wojny Serbii. Wywołało to łańcuch kolejnych wydarzeń – mobilizacja oddziałów rosyjskich w celu obrony i wsparcia Serbii, następnie wypowiedzenie wojny Rosji przez Niemcy, Niemcom przez Wielką Brytanię i Francję – które doprowadziły do wybuchu I wojny światowej. Armia Serbii odnosiła wiele znaczących sukcesów, ale została ostatecznie rozbita przez połączone wojska Niemiec, Austro-Węgier i Bułgarii. W I wojnie światowej Serbia poniosła ogromne straty – zginęło około 1,264 mln osób – 28 procent ówczesnej serbskiej populacji, 58 procent wszystkich zamieszkujących ten kraj mężczyzn.
Po upadku komunizmu na Bałkanach Jugosławia rozpadła się na liczne państwa narodowe. Był to proces bolesny, toczyły się krwawe walki, interweniowały siły NATO (bombardowania Serbii). W końcu wydawało się, że udało się wygasić kipiący bałkański kocioł. I oto Albańczycy zamieszkujący serbską prowincję Kosowo ogłosili niepodległość. Pod bałkańskim kotłem pojawił się płomień.
Polska, a przed nią kilkanaście innych państw, wśród nich USA, Niemcy, Francja, uznała niepodległe muzułmańskie państwo Kosowo. Rosja popiera chrześcijańskich Serbów w opozycji do tego, co robią USA, Niemcy i… Polska?
Pojawia się pytanie, czy państwa uznające Kosowo postępują słusznie i czy Polska, jedno z nich, zachowuje się zgodnie z naszym interesem narodowym? Prof. Adam Rotfeld, były szef MSZ, dziś doradzający ministrowi Sikorskiemu, mówi w wywiadzie, że w sprawie Kosowa „jak się zachowamy, nie odgrywa aż tak istotnej roli, by miało znaczący wpływ na rozwój wypadków w tamtym regionie. Gdyby Polska wstrzymywała się z uznaniem Kosowa, to myślę, że – poza nami – nikt w świecie by tego nie odnotował”. Czyli nasze stanowisko nie ma większego znaczenia. Czy uznalibyśmy, tak jak Amerykanie czy Niemcy, lub nie uznali, jak na przykład Hiszpanie, to jest, że tak powiemy z niemiecka _gantze gall_. Wydaje się jednak, że pan profesor raczy się mylić. Sam zresztą sobie zaprzecza, bowiem w końcowej części wywiadu powiada tak: „Wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy, że elity serbskie wobec naszego kraju mają niezwykle pozytywne nastawienie. Jesteśmy dla nich reprezentantem kraju słowiańskiego, do którego odczuwają spontaniczną sympatię, choćby dlatego, że wielu czołowych intelektualistów serbskich studiowało w naszym kraju. Gdy byłem szefem MSZ, pojechałem do Serbii i Kosowa, by dać Serbom wyraźny sygnał, że Polska traktuje ich jak pełnoprawnego partnera. Wtedy odniosłem wrażenie, że oni wyczekiwali takiej wizyty jak kania dżdżu”. Czyli stanowisko Polski nie jest obojętne chociażby dla samych Serbów. Co jednak Polska powinna była zrobić?
Ogłoszenie niepodległości przez Kosowo niewątpliwie może zainicjować nowy poważny konflikt na Bałkanach. To zaś oznacza konieczność angażowania się w jego uspokojenie Unii Europejskiej, a być może także NATO. Polska jest członkiem obu tych wspólnot. Powinna była więc, skoro inni tego nie dostrzegli, zainicjować proces uzgodnienia wspólnego stanowiska zarówno UE, jak i NATO w kwestii niepodległości Kosowa. Wypracowanie takiego stanowiska dałoby czas na ustalenie rozwiązań pokojowych, potrzebny plan działań i nie wpychałoby Serbii w ręce Putina. W takiej sytuacji wyjazd delegacji polskiego MSZ do Belgradu i podjęcie z tej pozycji rozmów z władzami Serbii mogłoby być bardzo konstruktywne. W obecnej sytuacji, gdy Polska już uznała Kosowo, zda się to psu na budę.
Wydaje się, że polski rząd, zamiast wykorzystać przyjazne nastawienie Serbów do Polaków i uczestniczyć w konstruktywnym rozwiązywaniu problemu, swoją decyzją w sprawie Kosowa dorzucił jeszcze jedną gałązkę do ognia płonącego już pod bałkańskim kociołkiem. A jeśli się mylę i to jest KOCIOŁ, a nie kociołek?
Czy teraz w odwecie za Serbię Rosja zerwie kontrakt z Niemcami na budowę rury gazowej w Bałtyku, a Niemcy na złość Rosjanom uznają niepodległość muzułmańskiej Czeczenii?