- W empik go
Stracony i Zagubiona. Tom 2 - ebook
Stracony i Zagubiona. Tom 2 - ebook
Ivo Sorokin stoczył się na samo dno. Dręczące go wyrzuty sumienia i tęsknotę za utraconym bratem zapija alkoholem, nie widząc nadziei na lepsze jutro. Gdy wydaje się, że już nic nie jest w stanie wyciągnąć go z otchłani, pojawia się Ona. Darija, rudowłosa piękność.
Z początku Ivo bierze ją za tandetną tancerkę erotyczną, przez co niechętnie przyjmuje do pracy w swojej ekskluzywnej restauracji. Dzień po dniu odkrywa w niej jednak silną i odważną kobietę, gotową skoczyć w ogień za ukochanym dzieckiem. Wyszła z piekła, do którego nie zamierza wracać...
Co połączy tych dwoje i jak bardzo zmienią nawzajem swoje życie? Czy w ich pełnych tajemnic życiorysach znajdzie się miejsce na szczere uczucie?
– Obiecuję ci też, że już nikt nigdy cię nie uderzy. – Nasze spojrzenia się skrzyżowały. – A jeśli jakimś cudem tak się stanie, to znajdę tego typa i dopilnuję, żeby już nigdy…
– Nie kończ. – Położyła palec na moich ustach.
Wpatrywaliśmy się w siebie w skupieniu. Miała takie smutne oczy, a usta lekko rozchylone i drżące. Wbiłem w nie wzrok, próbując odnaleźć w sobie siłę, żeby się pohamować.
– Pocałuj mnie – wypowiedziały cichą prośbę.
Zbliżyłem się i musnąłem jej usta, po czym lekko się odsunąłem. Nie wiedziałem, co robić ani co się ze mną dzieje. Znalazłem się na kompletnie nieznanym mi terenie, bezbronny i rozkojarzony.
– Tylko na tyle cię stać? – szepnęła.
Chwyciłem jej twarz w dłonie i wbiłem się w jej słodkie wargi, łapczywie spijając z nich każde drżenie. Jej język musnął mój i przyjemny prąd przeszył moje ciało. Kompletnie straciłem kontrolę…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-294-5 |
Rozmiar pliku: | 1 004 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przechyliłem butelkę, próbując wytrząsnąć z niej resztki przeźroczystego płynu, ale do kieliszka wpadły zaledwie dwie krople. Przekląłem pod nosem i rzuciłem pustym naczyniem w ścianę. Nie rozbiło się, niestety. Wkurzyło mnie to, a może jednak bardziej przygnębiło – to oznaczało, że nie mam już wystarczająco sił, że moje ciało zaczyna odpływać. I byłoby to całkiem po mojej myśli, gdyby nie fakt, że umysł wciąż miałem sprawny, a na jego odcięciu najbardziej mi zależało.
Usiadłem przy tej samej ścianie, o którą próbowałem rozbić butelkę wódki, i wbiłem mętny wzrok w widok za oknem. Padał deszcz. Od kilku godzin siąpił, zmieniając świat w szaroburą breję, działającą przygnębiająco na nawet najbardziej optymistycznych osobników. Mnie też dobijał, choć jeszcze niedawno miałem wrażenie, że gorzej być nie może. Wpatrywałem się w strugi wody spływające po szybie, wracając wspomnieniami do mojej ostatniej rozmowy z bratem. Nawet go nie objąłem…
Był pomiędzy nami mur, którego nie potrafiliśmy i chyba nie chcieliśmy burzyć. Lata, gdy trzymaliśmy się razem, gdy był moim idolem i dumą, minęły bezpowrotnie. Nie umiałem zaakceptować tego, kim się stał, ale przede wszystkim trudno mi było wybaczyć mu to, że mnie opuścił. Wyjechał tak daleko, odcinając się ode mnie i naszego życia. W dodatku zabrał mi Larissę, jakby nasze wcześniejsze zasady nigdy nie istniały! Ja trzymałem łapska z dala od jego panienek, a on…
– Ale pieprzysz – mruknąłem pod nosem. – Dobrze wiesz, że sam ją pchnąłeś w jego ramiona…
Zły na siebie usiłowałem się podnieść, ale słabo mi poszło. Upadłem na łokieć, co poskutkowało przeszywającym bólem. Zrezygnowałem z kolejnych prób wstania, pozostałem na podłodze i ułożyłem się na boku. Wyciągnąłem rękę i zacząłem palcami obracać leżącą przede mną butelkę. Kręciła się coraz szybciej, a gdy zwalniała, znów wprawiałem ją w ruch. Starałem się podążać wzrokiem za szyjką, co średnio mi się udawało, za to wywołało dość szybko zawroty głowy.
Zwymiotowałem na podłogę tuż przed swoim nosem.
Mijałem ochronę i kilku pracowników, nie podnosząc głowy. Nawet nie odpowiedziałem nikomu „dzień dobry”, nie miałem ochoty patrzeć im w oczy ani dawać powodu do plotek na temat mojego stanu. Zdawałem sobie sprawę, jak bardzo chrypiałem i z czym to się mogło ludziom kojarzyć. Zresztą ich podejrzenia byłyby całkiem słuszne. Sam potrafię niemal bezbłędnie rozpoznać przechlany głos.
Wparowałem do swojego gabinetu i zerknąłem na wielki zegar powieszony na ścianie nad biurkiem. Dziewiętnasta… Byłem tylko godzinę wcześniej niż wczoraj. Albo aż.
– Rita, przynieś mi mocną kawę – rzuciłem polecenie mojej asystentce, wciskając najbardziej wytarty przycisk na telefonie.
Kobieta pracowała u mnie dopiero od dwóch miesięcy, ale była o niebo lepsza od swoich młodszych poprzedniczek. Dotarło do mnie, że wolę inteligentną i obrotną kobietę w średnim wieku niż dwudziestolatki o ciele modelki, ale z mózgiem wielkości orzecha włoskiego. Rita łapała wszystko w lot i właściwie czytała mi w myślach. Konkretna, skrupulatna i, co bardzo ważne, dyskretna. To ona znalazła mnie zalanego w trupa w mojej łazience obok gabinetu i zamiast zawołać ochroniarza, sama jakimś cudem odprowadziła mnie na kanapę, po czym zadbała, żeby nikt się do mnie nie dobijał. O ile mi wiadomo, do dzisiaj nikt o tym incydencie nie wie.
Co nie znaczy, że nie domyślają się, że chleję. Tak, chleję. To już dawno przestało być piciem. Jednak mimo wszystko staram się zachowywać jakieś pozory i nie dać się przyłapać na gorącym uczynku. Wtedy trafiło na Ritę, ale nie wiadomo, czy drugi raz miałbym tyle szczęścia. Dlatego starałem się już nie tykać alkoholu w pracy. Oczywiście nie było to proste, bo tutaj przecież otaczały mnie przeróżne pokusy – ostatecznie w każdej mojej restauracji serwowano przeróżne alkohole.
Rita przyniosła kawę i, nie pytając o nic, położyła na moim biurku czarną teczkę. Wyszła, posyłając mi „pokrzepiający” uśmiech. Tylko takimi mnie ostatnio raczyła albo nie uśmiechała się wcale. Wolałem tę drugą opcję, nie lubiłem litości.
Zacząłem przeglądać dokumenty z teczki, podpisując większość z nich bez większej refleksji. Moja ręka zadrżała jedynie przy ostatnim, ostatecznie jednak i tę sprawę domknąłem. W ostatnich tygodniach pozbyłem się większości swoich interesów, zostawiając sobie tylko restauracje i udziały w dwóch firmach deweloperskich. Nie miałem planu, co zrobić z pozyskanymi środkami i na razie niewiele mnie to obchodziło. W ogóle mało co wzbudzało moje zainteresowanie. Żyłem w zawieszeniu, czasami pragnąc jedynie zniknąć. Wbiłem wzrok w ciemny blat biurka, zastanawiając się, czy właśnie tego nie powinienem zrobić. I tak nikt by za mną nie tęsknił…
– Szefie?
Wzdrygnąłem się na głos Igora. Podniosłem mętny wzrok i skinąłem na niego głową. Wsunął się do środka, po czym niepewnym krokiem podszedł do biurka. Wielki facet, samą posturą wzbudzający respekt, wciąż chodził wokół mnie na paluszkach. Dobrze znał swoje miejsce.
– Jest taka sprawa… – zaczął. – W zasadzie już szefowi o tym mówiłem, ale chyba szef nie pamięta.
– O czym zapomniałem?
– Nie to, że szef zapomniał, tylko może… Może jeszcze nie podjął decyzji?
– Daj spokój z tą dyplomacją – prychnąłem. – Mów!
– Chodzi o tę kelnerkę.
Kelnerkę? Faktycznie nie pamiętałem sprawy. Nic dziwnego, wóda wypala mi mózg.
– Co z nią?
– No właśnie nic. – Igor podrapał się po gładko ogolonej szczęce. – Czeka na szefa decyzję.
Próbowałem sobie przypomnieć, o czym mowa, ale bezskutecznie. I niestety było to po mnie widać.
– Ja może przypomnę szefowi. Ona pracowała w Różowym Flamingu jako kelnerka, a teraz chciałaby pracować tutaj, w Klimatycznej.
– Ochujałeś? – Spojrzałem na niego wymownie. – To elegancka knajpa i nie może kojarzyć się z cycatymi blondynkami z klubu ze striptizem.
– Ona nie jest blondynką…
– Chuj z nią! Weź mi tu nie sprowadzaj takich cip, Igor.
Wydawało mi się, że rozumiał, na czym polegała różnica między moimi dotychczasowymi interesami a tymi, których się bez żalu pozbyłem. We Flamingu laski lekkich obyczajów były jak najbardziej na miejscu, ale tu dla nich nie było pracy. Klimatyczna gościła nadzianych krawaciarzy z żonami lub biznesmenów podpisujących kontrakty przy drogim winie i z muzyką klasyczną w tle.
– Coś jeszcze? – warknąłem, wkładając dokumenty z powrotem do teczki.
– Nie, szefie – burknął. – Po prostu obiecałem jej dopytać.
– Zanieś teczkę Ricie.
Upiłem łyk kawy i odpaliłem laptop. Igor wyszedł, roztropnie nie drążąc dalej tematu. Nie wiem, po co w ogóle z takim czymś do mnie przyszedł. Pewnie menedżer restauracji odmówił przyjęcia tej dziewczyny, a Igorowi wpadła w oko, więc postanowił przepchnąć jej kandydaturę bezpośrednio u mnie. Kompletnie nie pamiętałem, żeby wcześniej mnie o tej sprawie informował. Pewnie rozmawiał ze mną, gdy byłem już po kilku głębszych.
Rzuciłem się w wir pracy, a gdy skończyłem, zegar na ścianie pokazywał północ. Zagarnąłem marynarkę, zapiąłem górny guzik koszuli i poszedłem na salę. Jak co wieczór wypełniona była po brzegi i mimo późnej godziny kuchnia wciąż serwowała jedzenie. Z początku restauracja czynna była do jedenastej, ale tłumy skutecznie przekonały mnie do wydłużenia czasu otwarcia i aktualnie można było składać zamówienia aż do północy, co oznaczało, że ostatni goście wychodzili grubo po pierwszej. Usiadłem przy stoliku na końcu sali i po chwili dyktowałem kelnerowi, co ma mi przynieść. Cały dzień nic nie jadłem, co zresztą było ostatnio normą – głód odczuwałem dopiero późnym wieczorem, a zaspokoiwszy go, wracałem do domu, gdzie zalewałem się w trupa. Nie inaczej miało być dzisiaj.
Jadłem niespiesznie, delektując się soczystym stekiem i ciepłym pieczywem. Nowy szef kuchni nalegał na własne wypieki i musiałem przyznać, że był to świetny pomysł. W całym Berlinie nie było takiego wyboru świeżego pieczywa, jak w Klimatycznej – od pszennych bagietek po bezglutenowe bułki. Menu dostosowano do alergików i wegetarian, co z początku nieco mnie bawiło, ale teraz już wiedziałem, że to był strzał w dziesiątkę. Przestałem wnikać w decyzje szefa kuchni i menedżera. Zrozumiałem, że nie znam się na wszystkim, a odpowiedni dobór pracowników to klucz do sukcesu. Oczywiście pod warunkiem, że są dobrze opłacani.
Rozglądałem się po powoli pustoszejącej sali, zastanawiając się, co ja tu właściwie robię. Nie musiałem dopilnowywać niczego, interes sam się kulał, a ja mogłem tylko odcinać kupony. Chyba po prostu potrzebowałem wciąż czuć się potrzebny i mieć dokąd wyjść… Mój apartament działał dość przygnębiająco na psychikę. Nadal go nie urządziłem, więc pomieszczenia świeciły pustkami, a po podłodze walały się kartony i puste butelki po wódzie. Lepiej czułem się tutaj, choćby w gabinecie, gdzie mogłem zdrzemnąć się na kanapie czy po prostu porozmawiać z kimkolwiek. A właściwie posłuchać czyjegoś głosu, bo sam niewiele się ostatnio odzywałem.
Skończyłem kolację i ruszyłem do wyjścia na tyłach. Zawsze parkowałem od strony zaplecza, miałem tam swoje prywatne miejsce. Jedno z dwóch, drugie dedykowane było menedżerowi, Steffenowi. Popchnąłem drzwi i w coś uderzyłem. Niska, rudowłosa kobieta masowała swoje ramię, zerkając na mnie przestraszonym wzrokiem.
– Przepraszam – powiedziała cicho, po czym… uciekła.
– Nie ma za co – burknąłem pod nosem i ruszyłem w stronę swojego auta.
Zdziwiłem się, widząc na miejscu należącym do Steffena srebrnego fiata. To do niego wsiadała właśnie ta kobieta. Zmrużyłem oczy, próbując odczytać w mroku numery rejestracyjne, ale samochód właśnie ruszył. Mój wzrok skrzyżował się na sekundę ze wzrokiem kierowcy i wtedy zdziwiłem się jeszcze bardziej. Siwy mężczyzna, ubrany w dres. Co tu robił? To nie była dzielnica, po której kręcą się takie tanie auta, ani pora typowa dla starszych ludzi. Poza tym osobliwa była para z tej dwójki. Ładna, młoda kobieta i taki facet. Przemknęło mi przez myśl, że…
Pokręciłem głową, po czym wsiadłem za kierownicę i pojechałem do domu.2.
Obserwowałam, jak ostatni pieróg znika z talerza, a mój sąsiad mlaska i pomrukuje, chwaląc w ten sposób właśnie spożyty posiłek. Czegokolwiek bym nie ugotowała, zjadał ze smakiem, ale do pierogów miał wyjątkową słabość.
– W poniedziałek zapraszam na zupę niespodziankę – uśmiechnęłam się, zabierając mu sprzed nosa pusty talerz.
– Oj, nie będzie mnie – westchnął, oblizując wargi. – Jadę do syna, wracam w środę po południu.
– To zamrożę i zjesz w środę.
Szeroki uśmiech na jego okrągłej twarzy jak zwykle poprawił mi humor. Odwzajemniłam go, po czym nalałam nam obojgu herbaty. Mocnej, tutaj uznawanej za esencję. W moich stronach po prostu taką pijemy, szczególnie rano – o ile ktoś nie woli kawy. Ta zresztą też jest znacznie mocniejsza niż tutaj.
– Idziesz wieczorem do pracy?
Nie lubiłam, gdy poruszał ten temat, ale z drugiej strony, tylko z nim mogłam o tym swobodnie rozmawiać.
– Tak.
– Ale w to stare miejsce czy nowe?
– Stare – mruknęłam, chowając talerze do zmywarki.
– W Berlinie jest mnóstwo pracy, w końcu coś znajdziesz.
W odpowiedzi po prostu się uśmiechnęłam. Łatwo się mówi…
– Ładną dziewczynę to z chęcią niemal wszędzie zatrudnią, a i głupia nie jesteś, języki znasz. W końcu ktoś to dostrzeże.
– Na razie dostrzegają tylko moje cycki.
Roześmiał się i pokręcił głową. Mnie nie było do śmiechu, bo niestety te dwa atuty jednocześnie były moim przekleństwem.
Pożegnaliśmy się i zaczęłam powoli szykować się do pracy. Nienawidziłam jej, ale wciąż potrzebowałam. Całkiem przyzwoicie zarabiałam, a to było najważniejsze. Codziennie powtarzałam sobie, że robię to, co trzeba, i nie mam się czego wstydzić. Problem w tym, że nie takiego życia dla siebie chciałam i coraz częściej nie umiałam spojrzeć sobie w twarz. W lustrze widziałam jedynie wyzywająco umalowaną dziewczynę, która daje się obmacywać obleśnym typom. Moje zasady i przyzwoitość gdzieś zniknęły, a w spojrzeniu było widać jedynie rezygnację i przygnębienie.
Może to dlatego wciąż nie mogłam znaleźć innej pracy? Moje oczy, zamiast błyszczeć energią, odstraszały. Sama siebie bym nie zatrudniła… W dodatku te piersi! Wolałabym, żeby natura aż tak hojnie mnie nie obdarzyła. Ostatni raz spojrzałam w lustro.
Cholera. Jak miałam zdobyć porządną pracę, wyglądając jak silikonowa lalka Barbie?! Nikt nie potraktuje mnie poważnie, to pewne. Wzięłam głęboki wdech, poprawiając na głowie perukę. Pomalowanie ust na czerwono zostawiłam sobie na później – nie chciałam wyglądać w metrze jak tania prostytutka.
Tak poczuję się dopiero za godzinę.
Klub był jeszcze pusty, ale wiedziałam, że to kwestia czasu. W weekendy zawsze przychodzili turyści. Z łatwością odróżniałam ich od stałych bywalców, co nie było wcale trudne. Po pierwsze inaczej się ubierali, po drugie mówili z innym akcentem. Czasami nawet nie znali podstaw niemieckiego. Oczywiście w niczym to nie przeszkadzało. Nie trzeba wiele mówić, żeby dostać drinka czy obejrzeć striptiz.
– Darin! – Usłyszałam za plecami. – Darin?!
– Idę! – odkrzyknęłam, przewracając oczami.
Podeszłam do tłustego gościa przy barze i uśmiechnęłam się szeroko. Jak zwykle zmierzył mnie od stóp do głów, cmokając przy tym w wyjątkowo obleśny sposób.
– Jutro wieczorem mam gości, przyjdź godzinę wcześniej do roboty.
– Ale ja jutro nie pracuję… – Momentalnie przestałam się uśmiechać. – To znaczy pracuję, ale na pierwszą zmianę.
– To przyjdź na drugą – mruknął, po czym przechylił do dna bursztynowy napój. – Tylko godzinę wcześniej, zapamiętasz?
– Tylko że ja…
– Masz jakiś problem?
Ton jego głosu momentalnie się zmienił i już wiedziałam, że nie powinnam z nim dyskutować. Pokręciłam głową i ponownie przykleiłam do twarzy sztuczny uśmiech. Mój szef poklepał mnie delikatnie w policzek, a gdy się odwróciłam, nie oszczędził też pośladka. Zacisnęłam zęby i poszłam na zaplecze.
– Kurwa! – Rzuciłam torebką w kąt.
– A dzień dobry, ciebie też miło widzieć.
Zerknęłam na koleżankę i bąknęłam pod nosem przeprosiny.
– Zły dzień?
– Był całkiem dobry, zanim tu przyszłam.
– Szef?
Skinęłam głową. Usiadłam obok Kristiny i podparłam się łokciami o blat stołu. Jak ja nienawidziłam tego miejsca! Na początku było znośnie, ale odkąd rządy przejął ten tłusty zbok, każdego dnia walczyłam z chęcią sprzedania mu kopniaka. Prosto w jego miękkie jaja!
– Jak poszła ci rozmowa o pracę?
– Nijak.
– Nie poszłaś? – zdziwiła się.
– Niezupełnie… Nieważne. I tak nikt mnie nie zatrudni. Utknę tu do osranej śmierci!
– Nie sądzę. – Kristina wróciła do malowania ust. – Starych bab tu trzymać nie będą. Wiesz, cycki wtedy już zwisają, a dupa ciągnie ku podłodze. Grawitacja, kochana, ona cię w końcu uratuje.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Tak, dopóki mam jędrne piersi i buzię dwudziestolatki, mogę tu pracować. Problem w tym, że nie chcę. Tyle że na razie nie mam wyjścia.
– Ten kretyn popsuł mi plany – westchnęłam, sięgając po torebkę. – Miałam jutro po południu wyjechać i wrócić dopiero w czwartek, a on mi każe przyjść na drugą zmianę. Stracę transport. Znów nie pojadę…
Kristina przeniosła na mnie współczujący wzrok. Doskonale wiedziała, jak bardzo chciałam w końcu pojechać. Minął już prawie miesiąc. To było dla mnie trudne. Nie mogłam pozwolić sobie na zbyt częste wyjazdy, bo rzadko się zdarzało, żebym miała wolne aż cztery dni z rzędu. Jakby nie patrzeć, podróż w jedną stronę zabierała wiele godzin, a ja nie chciałam przyjechać tylko po to, żeby zostać zaledwie jeden dzień. To byłoby zbyt okrutne, dla nas obojga… A jednak, chyba nie będę miała wyjścia. Lepsze to niż nic.
Dokończyłam rozpoczęty w domu makijaż i razem z Kristiną ruszyłyśmy na salę. Ja obsługiwać stoliki, ona na scenę.
Przez pierwsze dwie godziny niewiele się działo. Mężczyźni dopiero się rozkręcali. Donosiłam im drinki, zbierałam skromne napiwki i od czasu do czasu odpoczywałam na barowym stołku. Wysokie obcasy jeszcze nie dały mi w kość, ale wiedziałam, że to kwestia czasu, więc póki mogłam, oszczędzałam nogi, szykując się na bardziej intensywne godziny pracy. Kristina dała dwa występy, których na razie prawie nikt nie oglądał, więc i pieniędzy zbyt wiele nie zarobiła. To oczywiście miało się niedługo zmienić. Po dziesiątej klub pękał w szwach, a my wypinałyśmy się w stronę napalonych samców, przyjmując sowite napiwki. Kristinie wsuwali je za majtki, a mnie pomiędzy piersi.
Na koniec mojej zmiany układałam banknoty nominałami, powtarzając sobie, że tylko dla nich jeszcze tutaj jestem i to wszystko znoszę. Były moją przepustką, środkiem do osiągnięcia celu. Celu, z którego nie chciałam i nie mogłam zrezygnować.
– Gdzie Kristina? – Szef wszedł do przebieralni bez pukania.
– Właśnie poszła do domu. – Nie spojrzałam na niego, skupiając się na odczepianiu peruki.
– Lubię cię w takim wydaniu… – Serce zabiło mi szybciej, gdy zaszedł mnie od tyłu. – Te blond włoski ci pasują, Darin. Wyglądasz w nich tak niewinnie…
– Darija – poprawiłam go.
– Wolę Darin. – Musnął palcami mój kark. – Brzmi trochę jak _darling,_ zauważyłaś?
Pokręciłam głową.
– Mógłbym tak właśnie do ciebie mówić. Kochanie. Co ty na to? – Poczułam jego oddech na poliku. – Będziesz moim kochaniem?
– Jestem zmęczona – westchnęłam, udając że jego zachowanie nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. – Czeka na mnie transport.
Szef spojrzał na mnie zmrużonymi oczami, ale na tym na szczęście poprzestał. Nie wypytywał, kto po mnie przyjechał, i powoli się odsunął. Wciąż jednak czułam na skórze jego pijacki oddech.
– Pamiętaj, Darin, kto ci płaci – czknął. – Ja potrafię być bardzo hojny.
Nie skomentowałam tego, jedynie skinęłam głową, po czym pospiesznie opuściłam garderobę. Niemal biegiem przemierzałam długi korytarz, a gdy w końcu znalazłam się na zewnątrz, z ulgą wciągnęłam w płuca chłodne, nocne powietrze.
Dziś mi się udało.
Rozejrzałam się uważnie dookoła i upewniwszy się, że nikt „znajomy” mnie nie widzi, ruszyłam w stronę metra.