Stranger Things. Mroczne umysły - ebook
Stranger Things. Mroczne umysły - ebook
Wiosna, 1969 rok. Terry Ives wiedzie spokojne życie w małym miasteczku w stanie Indiana, w którym czas zdaje się płynąć wolniej, a wydarzenia związane z wojną w Wietnamie rzucają jedynie słaby cień na codzienność. Kiedy ambitna dziewczyna dowiaduje się o ważnym dla kraju rządowym eksperymencie MKULTRA, prowadzonym w miejscowym laboratorium, nie chce pozostać bierna i decyduje się wziąć w nim udział. Pozornie nieznacząca decyzja zmienia jej życie raz na zawsze.
Nieoznakowane samochody, ukryte w samym środku lasu laboratorium, zimni, milczący lekarze i zmieniające postrzeganie środki psychodeliczne, podawane pacjentom pod okiem tajemniczego doktora Brennera, wzbudzają podejrzliwość Terry. Wraz z trójką innych pacjentów próbuje odkryć, co tak naprawdę kryje się za tajnym rządowym badaniem. Nie zdaje sobie sprawy, jak wielkiej i złowrogiej tajemnicy dotyka oraz jak wysoką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
Czego tak naprawdę chce doktor Brenner? Czemu ma służyć silniejsze niż narkotyczne odurzanie pacjentów i wprowadzanie ich w otępienie? I najważniejsze – co w laboratorium robi bezimienna dziewczynka o nadnaturalnych mocach?
Terry rozpoczyna walkę – walkę, w której polem bitwy jest jej własny umysł.
Jeżeli sądzisz, że wiesz już wszystko o pochodzeniu Jedenastki i jej nadnaturalnych mocy, przygotuj się na niemałe zaskoczenie, bo ta książka wywróci wszystko na Drugą Stronę!
Zanim pojawił się Demogorgon. Jeszcze nim przybył Łupieżca Umysłów. Strach miał ludzką twarz.
********
Stranger Things: Suspicious Minds by Gwenda Bond © 2019 by Nexflix CPX, LLC and NETFLIX CPX International, B.V
STRANGER THINGS™ is a trademark or registered trademark of “Nexflix CPX, LLC and NETFLIX CPX International, B.V., .” All Rights Reserved.
O Autorce:
Gwenda Bond – autorka powieści dla młodzieży, najbardziej znana z serii o Louis Lane, ukochanej Supermena (Fallout, Double Down, Treaple Threat), oraz trylogii Cirque American (Girl on a Wire, Girl Over Paris, Girl in the Shadows). Wraz z mężem, Christopherem Rowe, współtworzą młodzieżowa serię The Supernormal Sleuthing Serrvice. Bond publikuje m.in. w Los Angeles Times, Publishers Weekly, Locus. Ukończyła wydział pisania na Akademii Sztuk Pięknych w Vermont. Mieszka wraz z mężem i ukochanymi zwierzętami w stuletnim domu w Lexington, w stanie Kentucky.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66005-42-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
| ------------------------------------------------------------------------ | Prolog |
+--------------------------------------------------------------------------+-----------------------------------+
Lipiec 1969
Państwowe Laboratorium Hawkins
Hawkins, Indiana
Mężczyzna jechał nieskazitelnie lśniącym samochodem po płaskiej drodze stanu Indiana. Kiedy dotarł do bramy z metalowej siatki z napisem „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, zwolnił. Czuwający przy bramie strażnik zerknął przez okno, sprawdził tablicę rejestracyjną i gestem nakazał mu jechać dalej.
W laboratorium najwyraźniej już go oczekiwano. Może nawet wysłuchano szczegółowych poleceń i zgodnie ze wskazówkami przygotowano to nowe królestwo na jego przybycie.
Kiedy dotarł do następnej budki wartowniczej, opuścił szybę i wręczył dokumenty żołnierzowi z ochrony. Mężczyzna uważnie obejrzał prawo jazdy, ani razu nie patrząc mu w oczy. Ludziom często się to zdarzało.
On sam zawsze z wielką uwagą przyglądał się każdej nowej osobie, przynajmniej z początku – dokonując oceny szybkiej jak myśl, katalogując: płeć, wzrost, waga, rasa. Na podstawie tych danych szacował inteligencję i wreszcie, co najważniejsze, domyślny potencjał. Po tej ostatniej ocenie niemal wszyscy przestawali go interesować. Ale nigdy się nie poddawał. Obserwowanie, ocenianie stanowiło jego drugą naturę i niezwykle istotny element pracy. Większość ludzi nie budziła w nim zainteresowania, ale ci, którzy go zaciekawiali... To właśnie dla nich się tu znalazł.
Żołnierza łatwo było sklasyfikować: mężczyzna, metr siedemdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt kilo, biały, średnia inteligencja, potencjał... wypełniony siedzeniem w budce wartowniczej i sprawdzaniem dokumentów. Z wiszącą na biodrze bronią krótką, której zapewne nigdy nie użyje.
– Pan Martin Brenner. Witam – rzekł w końcu i mrużąc oczy, porównał zdjęcie na plastikowej karcie z siedzącym w aucie mężczyzną.
Zabawne, że w dokumencie zawarto część informacji, które chciałby poznać Brenner, gdyby spoglądał na siebie: mężczyzna, sto osiemdziesiąt dwa centymetry, dziewięćdziesiąt pięć kilo, biały. Reszta: iloraz inteligencji na poziomie geniusza, potencjał... nieograniczony.
– Uprzedzono nas o pańskim przybyciu – dodał żołnierz.
– O pańskim przybyciu, doktorze Brenner – poprawił łagodnie mężczyzna.
Spojrzenie zmrużonych oczu, które nie patrzyły wprost na niego, powędrowało na tylne siedzenie ku pięcioletniej Ósemce, uczestniczce badań. Ósemka spała skulona przy drzwiach. Zaciśnięte w pięści dłonie wsunęła pod drobny podbródek. Brenner wolał sam zająć się jej transportem do nowego ośrodka.
– Tak, doktorze Brenner. A kim jest dziewczynka? Pańską córką?
W głosie wartownika było słychać wyraźne powątpiewanie. Skóra Ósemki miała barwę ciemnego mahoniu, kontrastującą z mlecznobiałą karnacją Brennera. Oczywiście mógł wyjaśnić, że to nic nie znaczy, ale uznał, że to nie sprawa strażnika, a poza tym tamten się nie mylił. Brenner nie był niczyim ojcem. Przybranym, owszem.
Dalej się nie posunął.
– Z pewnością już na mnie czekają.
Ponownie przyjrzał się mężczyźnie. Żołnierz, który wrócił do domu z dawnej wojny, wojny już wygranej, w odróżnieniu od Wietnamu. I od powolnej eskalacji z Sowietami. Już teraz brali udział w wojnie o przyszłość, ale ten człowiek o tym nie wiedział. Brenner cały czas przemawiał do niego przyjaźnie.
– Kiedy przybędą kolejni uczestnicy badań, radziłbym nie zadawać pytań. To tajne.
Żołnierz zacisnął szczęki, ale nie odpowiedział. Obejrzał się odruchowo na wielopiętrowy, rozległy kompleks za jego plecami.
– Tak, czekają na pana w środku. Proszę zaparkować, gdzie pan tylko zechce.
Kolejna rzecz, której nie musiał mówić. Brenner ruszył naprzód.
Nudna część federalnej biurokracji opłaciła budowę i utrzymanie tego ośrodka, ale to najtajniejsze agencje rządowe wyposażyły go zgodnie ze specyfikacjami Brennera. Skoro miał tu prowadzić ściśle tajne badania, nie można ich było rozgłaszać. Agencja rozumiała, że wielkość nie zawsze poddaje się standardowym procedurom operacyjnym. Rosjanie może i doprowadzili do tego, że rząd oficjalnie uznał ich wszystkie laboratoria, ale też byli gotowi uciszyć jakiekolwiek głosy sprzeciwu. W tej chwili komunistyczni naukowcy przeprowadzali gdzieś takie same eksperymenty, do jakich wzniesiono ten czteropiętrowy ceglany kompleks i jego podziemne poziomy. Brenner zamierzał przypominać o tym swoim pracownikom za każdym razem, kiedy się zapomną albo zaczną zadawać zbyt wiele pytań. Jego praca musiała zachować najwyższy priorytet.
Gdy wysiadł i podszedł do drzwi z drugiej strony, Ósemka wciąż spała. Otworzył powoli, podtrzymując jej plecy, by nie wypadła na ziemię. Przed podróżą podał jej dla bezpieczeństwa środki nasenne. Była zbyt ważnym zasobem, by pozostawiać ją w rękach innych. Jak dotąd zdolności pozostałych obiektów okazały się... rozczarowujące.
– Ósemko. – Przykucnął przy siedzeniu i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
Dziewczynka pokręciła głową, nie otwierając oczu.
– Kali – wymamrotała.
Tak naprawdę miała na imię. Upierała się przy nim. Zwykle nie pozwalał jej na to, ale dzisiaj był wyjątkowy dzień.
– Kali, obudź się – rzucił. – Jesteś w domu.
Zamrugała, w jej oczach rozbłysły ogniki. Źle go zrozumiała.
– Twoim nowym domu – dodał.
Ogniki przygasły.
– Spodoba ci się tutaj. – Pomógł małej usiąść i gestem wezwał do siebie. Wyciągnął rękę. – Teraz tatuś chce, żebyś poszła sama, jak duża dziewczynka. Potem znów możesz się położyć.
W końcu sięgnęła ku niemu, wsuwając mu w palce drobną dłoń.
Kiedy podeszli do drzwi frontowych, przywołał na twarz najmilszy uśmiech w swoim arsenale. Oczekiwał, że powita go obecny tymczasowy zarządca, zamiast tego jednak ujrzał długi szereg mężczyzn w kitlach i jedną kobietę. Wszystkich otaczała aura tłumionej nerwowości.
Opalony mężczyzna o pobrużdżonej twarzy – zbyt wiele czasu na słońcu – wystąpił naprzód i podał mu rękę. Popatrzył na Ósemkę i z powrotem na Brennera. Szkła jego okularów pokrywały tłuste plamy.
– Doktorze Brenner, jestem doktor Richard Moses, pełniący obowiązki kierownika naukowego. Niezmiernie się cieszymy, że jest pan tu z nami. Człowiek pańskiego pokroju... Chcieliśmy, żeby od razu poznał pan całą ekipę. A to musi być...
– Jestem Kali – wtrąciła dziewczynka, sennie przeciągając słowa.
– Bardzo śpiąca młoda dama, która bardzo chciałaby zobaczyć swój nowy pokój. – Doktor Brenner wyminął wyciągniętą dłoń. – Chyba prosiłem, aby przygotowano go dla niej. A potem chciałbym poznać obiekty, które tu ściągnęliście.
Zauważył drzwi wychodzące z holu i wybrał te, które wydawały się najlepiej zabezpieczone. Skierował się w ich stronę wraz z Ósemką. Przez długą chwilę otaczał go bąbel ciszy. Zanim zniknął, jego uśmiech stał się niemal szczery.
Doktor Moses w wypaćkanych okularach ruszył naprzód szybkim krokiem i zrównał się z nimi. Pozostali maszerowali tuż za nim w chaotycznym pośpiechu. Moses wyprzedził go, nacisnął interkom i podał nazwisko.
Wśród doktorów i asystentów rozległ się szmer głosów.
– Oczywiście obiekty nie zostały przygotowane – oznajmił doktor Moses, gdy podwójne drzwi otworzyły się szeroko.
Nieustannie zerkał na Kali, z każdą chwilą coraz bardziej ożywioną. Nie tracili czasu, pozwalając jej się oswoić z otoczeniem.
Dwóch żołnierzy prężyło się tuż za drzwiami – optymistyczny objaw, może chociaż ochrona do czegoś się nadawała. Sprawdzili identyfikator doktora Mosesa, który powstrzymał ich przed zrobieniem tego samego u Brennera.
– Jeszcze go nie otrzymał – wyjaśnił.
Mężczyźni drgnęli, jakby chcieli zastąpić im drogę i Brenner spojrzał na nich z rosnącą aprobatą.
– Kiedy następnym razem tędy przejdę, będę już miał identyfikator – oznajmił. – Otrzymacie także kopię dokumentacji obiektów. – Dyskretnie wskazał Ósemkę.
Żołnierz pochylił głowę, przepuszczając całą grupę.
– Wspominałem, że po przyjeździe będę chciał poznać nowe obiekty – oznajmił doktor Brenner – zatem nie powinno to być dla was zaskoczeniem.
– Sądziliśmy, że będzie pan tylko obserwował – wyjaśnił doktor Moses. – Nie powinniśmy wyznaczyć pewnych parametrów? Przygotować ich do pańskiej wizyty? To może zakłócić naszą dotychczasową pracę. U części z nich środki psychodeliczne wywołują paranoję.
Doktor Brenner uniósł rękę.
– Nie, nie powinniśmy. Gdybym uważał inaczej, powiedziałbym. A teraz dokąd idziemy?
Z sufitu długiego korytarza zwisały jarzeniówki rzucające upiorny blask, jakże często oświetlający odkrycia naukowe w ich tajnym świecie cieni. Po raz pierwszy tego ranka doktor Brenner poczuł się jak w domu.
– Tędy. – Moses odszukał wzrokiem jedyną kobietę wśród personelu i zwrócił się do niej: – Doktor Parks, zechce pani wezwać jednego z pielęgniarzy, aby przyniósł dziewczynce coś do jedzenia?
Z dezaprobatą zacisnęła usta, gdy wyznaczył jej to tradycyjnie kobiece zadanie, ale skinęła szybko głową.
Ku uldze doktora Brennera Ósemka milczała. Wkrótce dotarli do niewielkiego pomieszczenia z piętrowym dziecięcym łóżkiem i biurkiem. Poprosił o łóżko, by pokazać Ósemce, że faktycznie szuka dla niej odpowiednich towarzyszy.
Natychmiast je wypatrzyła.
– Dla przyjaciółki?
– Wcześniej czy później, owszem. Teraz ktoś przyniesie ci posiłek. Możesz zaczekać tu sama?
Przytaknęła. Ożywienie wywołane ekscytującym przyjazdem w nowe miejsce szybko słabło – podał jej naprawdę dużą dawkę środków usypiających – toteż przysiadła ciężko na skraju łóżka.
Doktor Brenner odwrócił się do wyjścia i prawie wpadł na pielęgniarza i jedyną kobietę z personelu. Doktor Moses uniósł brwi.
– Może zostać sama? – spytał.
– Na razie – odparł Brenner. Po czym dodał pod adresem pielęgniarza: – Wiem, że wygląda jak dziecko, ale przestrzegaj protokołów bezpieczeństwa. Mogłaby cię zaskoczyć.
Pielęgniarz niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Milczał.
– Proszę mnie zaprowadzić do pierwszego pomieszczenia – polecił Brenner. – Niech wszyscy udadzą się do swoich obiektów. Nie musicie ich przygotowywać na moje przybycie.
Reszta zespołu zaczekała na potwierdzenie doktora Mosesa, który ze zbolałą miną wzruszył ramionami.
– Róbcie, jak każe doktor Brenner.
Posłuchali szybko. Uczyli się.
W pierwszym pokoju zastał obiekt zdyskwalifikowany przez komisję poborową z powodu szpotawej stopy. Miał nieobecną minę, typową dla ludzi, którzy radzą sobie ze wszystkimi troskami za pomocą marihuany. Przeciętny pod każdym względem.
– Czy mamy podać dawkę następnemu pacjentowi? – spytał doktor Moses. Wyraźnie nie rozumiał metod doktora Brennera.
– Jeśli będę czegoś chciał, sam powiem.
Moses przytaknął i odwiedzili kolejnych pięć pokojów. Wszystko wyglądało tak, jak się spodziewał. Dwie kobiety pod żadnym względem niebudzące zainteresowania. Trzech dalszych mężczyzn kompletnie nieciekawych. Wyróżniała ich tylko bolesna przeciętność.
– Proszę zwołać wszystkich. Musimy porozmawiać – polecił doktor Brenner.
Doktor Moses zostawił go w sali konferencyjnej, po raz ostatni oglądając się nerwowo. Wkrótce zjawiła się wcześniejsza grupa i zajęła miejsca przy stole. Kilku mężczyzn próbowało zagaić rozmowę, udając, że nie ma nic niezwykłego w wydarzeniach tego ranka. Doktor Moses uciszył ich natychmiast.
– To już wszyscy – oznajmił.
Doktor Brenner uważnie przyjrzał się personelowi. Wymagali pracy, ale dostrzegał potencjał w ich milczącym skupieniu. Strach i władza zawsze idą ramię w ramię.
– Możecie odprawić wszystkie obiekty badawcze. – Machnął ręką. – Zapłaćcie im tyle, ile obiecaliście, i dopilnujcie, żeby pamiętali o zobowiązaniu poufności.
Zebrani przez chwilę trawili jego słowa. Jeden z wcześniejszej pary rozmówców podniósł rękę.
– Doktorze?
– Tak?
– Na imię mam Chad. Jestem tu nowy, ale... dlaczego? Jak mamy przeprowadzać doświadczenia?
– „Dlaczego” to pytanie, które zawsze popycha naukę naprzód – odparł doktor Brenner, a widząc, że nowicjusz Chad przytakuje, dodał: – choć warto uważać, gdy zadaje się je swoim przełożonym. Wyjaśnię jednak dlaczego, bo to ważne, abyśmy wszyscy zrozumieli, co mamy tu osiągnąć. Ktoś chciałby zgadnąć?
Sposób, w jaki potraktował Chada, skutecznie ich uciszył. Przez moment Brenner sądził, że kobieta się odezwie, ale tylko splotła dłonie przed sobą.
– Świetnie – rzekł. – Nie lubię zgadywanek. Jesteśmy tu, by przesuwać granice ludzkich możliwości. Nie chcę zwyczajnych ludzkich Mus musculus. Dzięki nim nie uzyskamy niezwykłych wyników. – Omiótł wzrokiem zgromadzonych. Słuchali z uwagą. – Z pewnością słyszeliście o uchybieniach w innych ośrodkach. Powodem, dla którego tu jestem, jest wasz brak wyników. Niepowodzenia przynoszą nam wstyd, a znacząca ich część wynika z doboru nieodpowiednich obiektów badań. Ktokolwiek sądził, że więźniowie i pacjenci ośrodków psychiatrycznych pokażą nam coś istotnego, oszukiwał sam siebie. Dekownicy i ćpuny też się nie nadają. Ściągnę tu jeszcze kilkoro młodych pacjentów z pokrewnego programu, ale docelowo chciałbym dysponować całym spektrum wiekowym. Mamy wszelkie powody, by sądzić, że połączenie chemicznych środków psychodelicznych i właściwych bodźców może odblokować sekrety, o które nam chodzi. Pomyślcie choćby o przewadze wywiadowczej, jaką zyskalibyśmy, gdybyśmy zdołali przekonać naszych wrogów do mówienia, do przyjmowania naszych sugestii i poddania się kontroli... Ale nie osiągniemy oczekiwanych wyników bez właściwych ludzi. Kropka. Manipulacje słabym umysłem prowadzą donikąd. Potrzebujemy osób z potencjałem.
– Ale... skąd je weźmiemy? – spytał Chad.
Brenner postanowił do końca dnia pozbyć się go z ośrodka. Pochylił się do przodu.
– Wprowadzę nowy protokół ocen służący do identyfikacji lepszych kandydatów ze współpracujących z nami uniwersytetów. Potem sam dokonam wyboru najlepszych obiektów. Wkrótce rozpoczniecie prawdziwą pracę.
Nikt nie protestował. O tak, uczyli się.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------