Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Strategia miłosna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 kwietnia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strategia miłosna - ebook

Czy skrupulatnie ułożona strategia pozwoli mu zdobyć jej serce?

Maisie Evans w końcu odnajduje stabilizację po ucieczce od przemocowego męża. Jej kariera w renomowanej firmie marketingowej kwitnie, życie osobiste pozostaje jednak skomplikowane – aż do momentu, gdy na jej drodze staje Connor Grace. Charyzmatyczny prezes, młodszy od niej, nie tylko walczy z wpływem, jaki ma na niego ojciec, ale również robi wszystko, by zdobyć serce Maisie i jej pięcioletniej córki Nelly.

Connor wykorzystuje swoje umiejętności strategiczne, by udowodnić, że naprawdę ją kocha. Miłość to przecież nie tylko słowa, ale przede wszystkim czyny. Między nim a Maisie rodzi się uczucie, które zostaje wystawione na próbę przez intrygi, zazdrość i bolesne wspomnienia przeszłości. Gdy jednak Maisie zaczyna wierzyć, że może zacząć budować swoje życie na nowo, na ich szczęściu odbijają się traumy z jej małżeństwa oraz niepokojące machinacje polityczne ojca Connora.

Czy miłość okaże się wystarczająco silna, by pokonać mroki przeszłości i dać Maisie szansę na nowe życie?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8417-063-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!_

_Dziękuję za wyruszenie w podróż razem z bohaterami mojej drugiej książki._

Strategia miłosna _to historia pełna odwagi, miłości i drogi do samoakceptacji. Starałam się, by przede wszystkim wywoływała u Ciebie uśmiech na twarzy, jednak nie jest całkowicie wolna od trudnych tematów._

_W jej treści znajdziesz wzmianki dotyczące przemocy domowej oraz seksualnej, a także tej stosowanej wobec dzieci. Są one znikome, przedstawione w formie wspomnień i opowieści, ale ich obecność wciąż może wywołać w Tobie silną reakcję emocjonalną._

_Jeśli w trakcie lektury poczujesz, że potrzebujesz przerwy lub rozmowy z kimś bliskim, zrób to. Możesz również napisać do mnie._

_I proszę – dbaj o siebie._

Jeśli Ty lub ktoś z Twoich bliskich doświadcza przemocy domowej, nie jesteś sam(a). Poniżej znajdziesz numery telefonów, pod którymi uzyskasz pomoc i wsparcie w trudnych sytuacjach.

Zadzwoń – to pierwszy krok ku bezpieczeństwu.

800 120 002 – Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie – „Niebieska Linia”

800 107 777 – Centrum Praw Kobiet

800 120 226 – Policyjny Telefon Zaufania ds. Przemocy w Rodzinie

116 111 – Telefon Zaufania dla Dzieci i MłodzieżyROZDZIAŁ 1

CONNOR

_Doceniać to, co oczywiste_

Chciałbym móc powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem.

Z pozoru mam wszystko, o czym mógłbym marzyć – dobre, rozpoznawalne nazwisko, wypracowaną pozycję i znajomości oraz nierealnie idealne życie, o którym z największą zaciętością dyskutują zupełnie obcy ludzie. A mimo to odnoszę wrażenie, że najważniejsze rzeczy wciąż są dla mnie niedostępne. Gonię za nimi, próbując w końcu je złapać i zatrzymać na dłużej niż marnych kilka chwil, ale wciąż bez powodzenia.

Niepostrzeżenie wymykają mi się z rąk, tak jak teraz, gdy mój były najlepszy przyjaciel prócz narzeczonej próbuje odebrać mi również klienta. Ze zrozumiałych powodów daleko mi więc do choćby namiastki szczęścia. Jestem wściekły i rozczarowany. A czego jak czego, ale tych emocji mam w życiu w nadmiarze.

Przemierzam szybkim krokiem korytarz, nawet nie odwracając głowy, by sprawdzić, czy Emmett podąża za mną. Z nim, jako jedynym, utrzymuję kontakt z naszej studenckiej paczki i przez dwanaście lat przyjaźni wypracował już odpowiednie tempo, bym nie musiał się o to martwić.

Ignoruję Averie, młodą blondynkę zasiadającą za biurkiem głównej asystentki, i kieruję się prosto do swojego gabinetu. Wystarczy jej tylko jedno spojrzenie, by zorientować się w sytuacji i natychmiast spuścić wzrok. Nikt nie chce stać się ofiarą mojego rychłego wybuchu, a ja nie mam najmniejszej ochoty wyżywać się na Bogu ducha winnych pracownikach. Znam znacznie lepsze sposoby na to, by odreagować fatalny dzień w pracy.

Wpisuję czterocyfrowy kod otwierający drzwi, przeklinając przy tym pod nosem. Nienawidzę tego robić, ale w środku znajduje się zbyt wiele cennych informacji, bym mógł zostawić gabinet bez ochrony przez dłużej niż piętnaście minut.

– Jak mogło do tego, kurwa, dojść? – wybucham.

Leżące na biurku spinacze z łoskotem lądują na podłodze. Po chwili dołączają do nich porozrzucane dokumenty i chyba tylko cudem powstrzymuję się, by nie przewrócić fotela.

– Jeszcze raz – prosi mężczyzna, odgradzając nas od gwaru
z korytarza. – Co ci powiedział?

– Że kompleksowa obsługa DavisVision Marketing spełnia wszystkie jego ponadprzeciętne wymagania. Rozumiesz – odwracam się w stronę przyjaciela – użył określenia „ponadprzeciętne”. Jakbym nie wiedział, że musiałbym wskrzesić samego Johna Lennona, by zyskać jego zainteresowanie.

Poczucie utraty kontroli zaczyna przejmować władzę nad moim ciałem. Nienawidzę okazywania słabości i użalania się nad sobą, bo żadna z tych rzeczy nie zapewni mi sukcesu. Jeśli więc chcę utrzymać pozycję wśród stu najbardziej wpływowych ludzi w całych Stanach, muszę natychmiast wymyślić kontrofensywę. I to taką, by z powrotem sprowadzić do firmy Milo Lozano – człowieka mającego szansę zostać jednym z największych inwestorów na amerykańskim rynku energii odnawialnej.

– Dobra, zastanówmy się na spokojnie. Ty z nim współpracowałeś, nie wiem… – Namyślam się, zajmując miejsce za biurkiem. – Nie zauważyłeś czegoś podejrzanego w jego zachowaniu? Nie zwracał na coś przesadnej uwagi?

Crawford jest opiekunem klienta i najbardziej zaufanym człowiekiem w firmie. Niejednokrotnie ratował nas z podobnych opresji, a zmysłu obserwacji mógłby pozazdrościć mu sam diabeł. Nikt tak jak on nie jest w stanie przekonać do swojej racji drugiego człowieka.

– Nie wiem, stary, wszystko było w porządku. Omawialiśmy kolejne punkty przygotowanej strategii, trochę pokręcił nosem, ale ogólnie wydawał się zadowolony. Obiecałem uwzględnić jego sugestie, ale też nie możemy sobie pozwolić na to, by podporządkowywać się wizji kogoś, kto nie ma bladego pojęcia o tym, jak w ogóle funkcjonuje świat.

– I to mu powiedziałeś?

– Oczywiście, że nie – unosi się. – Po prostu, żeby zrealizować wszystko, co sobie wymyślił, najpierw musiałbym albo zostać drugim Joe Bidenem, albo zdobyć pieprzoną Nagrodę Nobla. Część z tych rzeczy w ogóle jeszcze nie istnieje i wątpię, by ktokolwiek opracował je w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat.

– Na przykład? – W momencie, gdy usta Emmetta powoli rozchylają się, by udzielić najnudniejszej odpowiedzi na świecie, zaczynam żałować, że w ogóle zadałem pytanie. – Zresztą nieważne. Podsumowując: jesteśmy w dupie.

– Delikatnie mówiąc.

– Pytanie, co z tym zrobimy. Lozano za cztery godziny wraca do Nowego Jorku i jeśli do tego czasu nie uda nam się go przekonać, to możemy pożegnać się ze zleceniem. Nolan nie tylko przejmie wpływowego klienta, ale wyśle też w świat informację, że borykamy się z jakimiś problemami, skoro ludzie rezygnują z naszych usług.

Panująca cisza wydaje się wymowniejsza niż wszystkie słowa razem wzięte. Metty, podobnie do mnie, nienawidzi naszego starego przyjaciela. A w zasadzie darzy go czystą nienawiścią od momentu, gdy odkrył prawdziwą osobowość człowieka, za którego obaj wskoczylibyśmy w ogień.

– Zbieraj się, jedziemy – rzucam, przeczesując dłonią włosy. Przez ostatnie dwadzieścia minut robiłem to już tyle razy, że i tak nic nie pozostało z ułożonej rano fryzury.

– Dokąd?

– Na lotnisko. – Sprawdzam w telefonie najszybszą możliwą trasę, licząc, że w południe nie staniemy w żadnym korku. – Po drodze coś wymyślimy. On po prostu nie może wsiąść do samolotu.

Brunet wciąż siedzi w fotelu, po drugiej stronie blatu, przypatrując mi się uważnie i ignorując wcześniejsze polecenie. Czasem naprawdę nie cierpię tej naszej przyjaźni i jego wyluzowanej postawy.

– I jak niby mamy go zatrzymać? Przykuć się łańcuchami do pasa startowego?

– Jeśli to będzie konieczne, to tak. Rozważam też uprowadzenie pilota.

Mówię całkowicie poważnie.

– Łatwiej byłoby z pilotką.

Drzemiący w nim casanova nie potrzebuje zbyt wiele, by wyjść na światło dzienne. Kiedyś to się na nim zemści, ale do tej pory z powodzeniem zdobywa kobiece serca. A następnie je łamie.

– A jakby tak wysłać do niego Maisie? Może ona go jakoś przekona, skoro nas nie chce słuchać?

Tężeję na te słowa.

Maisie Evans. Kobieta, która od czterystu pięćdziesięciu dwóch dni nie potrafi opuścić mojej głowy. Budzę się rano i myślę o tym, czy już wstała. Jadę do pracy i zastanawiam się, kiedy ją zobaczę. Zasypiam i tępo wpatruję się w sufit, bo chcę usłyszeć, jak choć raz szepcze w moją stronę „dobranoc”_,_ leżąc tuż obok w łóżku.

Mam obsesję na jej punkcie. I nadal nie wiem, co z tym zrobić. Bo prawda jest taka, że nie mogę dłużej trwać w zawieszeniu. Wyobrażać sobie, że pewnego dnia zrozumie, co do niej czuję. Patrzeć, jak nawiązuje relacje z ludźmi, którzy choć są godni jej uwagi, to nie są mną.

– Maisie? – upewniam się.

– Nikomu innemu bym nie zaufał. Ma te swoje najróżniejsze sztuczki, dzięki którym klienci do niej lgną. Jeszcze nikt nie powiedział na jej temat złego słowa i sam dobrze wiesz, że potrafi być przekonująca, gdy czegoś chce.

– Tak samo jak ty.

Nie jestem pewien, czy angażowanie jej w tę sprawę to dobry pomysł. Im mniej osób wie, że klienci odchodzą do konkurencji, tym lepiej. Nawet jeśli darzę Evans pełnym zaufaniem.

– Ale mnie nie udało się go zatrzymać. Tak samo jak i tobie. Możemy tam jechać i używać tych samych argumentów, które nie robią na Milo żadnego wrażenia, albo spróbować z kimś nowym, kogo jeszcze nie słuchał. Decyzja należy do ciebie.

Analizuję w głowie za i przeciw. Potencjalne zyski są większe niż straty, a tylko to się liczy w biznesie. Emmett ma rację. To może być nasza ostatnia deska ratunku i plułbym sobie w brodę, gdybym nie spróbował.

Przeszukuję rejestr ostatnich połączeń, zamierając z palcem nad numerem kobiety. Chcę do niej zadzwonić, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. Rozmawiałem z nią wczoraj, na długo po tym, jak zakończyła pracę, i mogę się tylko domyślić, jak przeklinała mnie w myślach.

Decyduję się zatem na bezpieczniejsze rozwiązanie.

– Averie – rzucam do słuchawki interkomu. – Skontaktuj się z Maisie Evans. Przekaż, że sprawa jest pilna i czekamy na nią razem z Emmettem w moim gabinecie.

Czas, który mija do momentu, aż kobieta staje w drzwiach, wykorzystuję na rozmyślanie o tym, co jej powiem. Nigdy nie prosiłem o pomoc w tego typu sytuacjach, teraz jednak na szali są jednocześnie dobre imię firmy i moja męska duma, a wszyscy wiemy, jak niebezpieczna jest to mieszkanka. I jakie szkody może wyrządzić, gdy dojdzie do erupcji.

– Tak, szefie? – Wślizguje się do gabinetu, zatrzymując tuż przy ścianie. Grymas, który dostrzegam na jej twarzy, wyraźnie mówi, że chciałaby się znaleźć jak najdalej ode mnie.

– Usiądź, proszę. – Fotel obok Emmetta pozostaje pusty. Jej zielone oczy zwężają się w szparki, gdy lustruje otoczenie. Z niezrozumiałych powodów robi to za każdym razem, gdy tu przebywa, choć doskonale zna to pomieszczenie.

W końcu zajmuje miejsce, a zapach wanilii dociera do moich nozdrzy, wysyłając do mózgu uspokajające sygnały. Nie wiem dlaczego, ale jej obecność kojarzy mi się z bezpieczeństwem i czymś miękkim, czego nie potrafię nazwać, ale za to dogłębnie odczuwam. Zupełnie jakby wytwarzała wokół siebie niewidzialną aurę, rzucającą urok na każdego, kto przebywa w jej towarzystwie.

Nie widzieliśmy się od wczoraj, o ile w ogóle minięcie się w korytarzu można nazwać spotkaniem, a i tak jestem w stanie dostrzec drobne zmiany w jej wyglądzie. Na przykład biżuterię z cyrkoniami zamieniła na pozłacane, owalne kolczyki, a usta pomalowała szminką w kolorze… czegoś ładnego. Bardzo ładnego, gwoli ścisłości.

Odchrząkuję, gdy pod wpływem mojego spojrzenia porusza się niespokojnie.

– Mam nadzieję, że nie ma pani zaplanowanych na dziś żadnych ważnych spotkań, bo niestety będę zmuszony poprosić o przesunięcie ich na najbliższy wolny termin.

– Chyba nie do końca rozumiem.

– Chciałbym prosić panią o pomoc w pewnej… delikatnej sprawie.

Z pomocą przyjaciela wykładamy jej wszystko, co najważniejsze. Rozwodzimy się na temat istotności współpracy z klientem tej rangi, nakreślamy jego obszar działania oraz w skrócie przedstawiamy zaproponowaną przez nas ofertę. Wszystko z pozoru wydaje się dopięte na ostatni guzik.

– I rozumiem, że ja mam go…

– Nakłonić do kontynuowania dalszej współpracy.

– Ale… jak?

Lekko kręci głową, wprawiając w ruch złotą biżuterię. Pojedyncze pasma długich włosów opadają jej teraz na skronie, choć znaczna część spoczywa na plecach. Mam ochotę wyciągnąć rękę do przodu i sprawdzić, czy są takie miękkie, na jakie wyglądają.

– Cóż. Tego nie wiemy.

Nie pozwalam, by ostatnie słowa w pełni do niej dotarły.

– To jak? – zaczynam. – Pomoże nam pani?

Piętnaście minut później zjeżdżamy do podziemi, gdzie znajduje się parking, by ruszyć stamtąd na lotnisko Chicago-O’Hare. Przez cały czas trwania podróży Evans dopytuje o kilka mało znaczących kwestii i nie mam pojęcia, dlaczego skupia się akurat na nich, ale jeśli układa w głowie jakikolwiek plan, nie będę go negować. Skoro nasze techniki zawiodły, może przynajmniej jej okaże się skuteczna.

Mam okazję sprawdzić swoje założenie niecałą godzinę później, gdy udaje nam się odnaleźć Lozano przy stanowisku odprawy. Razem z Emmettem zostajemy z tyłu, pozwalając, by Maisie załatwiła sprawę całkowicie po swojemu.

Jej elegancki strój kontrastuje nie tylko z dresami pasażerów, ale przede wszystkim z ubiorem naszego, miejmy nadzieję, przyszłego klienta. Każdy, kto zobaczyłby prezesa EnergyRealm, z łatwością mógłby uznać go za hipisa rodem wyjętego z lat sześćdziesiątych i niewiele by się pomylił. Brakuje mu jedynie gitary i włosów po pas, ale już teraz ich długość wskazuje na to, że i na nie przyjdzie kolej.

Wyrzucam z głowy niepotrzebne myśli i skupiam się na tym, co najważniejsze. Mój wzrok mimowolnie ląduje na pośladkach brunetki, opiętych czarnymi spodniami. Przełykam ślinę, gdy przenosi ciężar z jednej nogi na drugą, by po chwili niemalże niezauważalnie przesunąć opuszkami palców po swoim udzie. Czyżby się denerwowała?

Rozmawiają ze sobą od dziesięciu minut, a z każdym ruchem wskazówek zegara mam coraz większą ochotę na to, by do nich podejść. Szczególnie wtedy, gdy dostrzegam, jak hipisik zamiast patrzeć w oczy swojej rozmówczyni, wlepia pierdolony wzrok w jej dekolt.

Staram się nie wybuchnąć, cierpliwie czekając na pierwszy przełom. I faktycznie, dopiero gdy mija dwudziesta minuta, coś zaczyna się zmieniać.

Evans odwraca się, by namierzyć naszą dwójkę, ale jesteśmy zbyt dobrze ukryci. Zaczyna lekko panikować, dlatego unoszę nieznacznie dłoń, dając tym znać, gdzie powinna szukać.

Gdy się to udaje, łapię kobiece spojrzenie, delektując się faktem, że patrzy teraz wyłącznie na mnie. Jej ramiona opadają, jakby zrzuciła z siebie niewielki ciężar, a zmarszczone czoło się wygładza. Posyła w naszą stronę uniesiony kciuk i promienny uśmiech, a ten drugi trafia nie tylko do moich oczu, ale znacznie, znacznie niżej.

_Chryste…_ROZDZIAŁ 2

MAISIE

_Zauważać ulotne niuanse_

Wychodzę z herbaciarni, ściskając w ręce kubek z parującym napojem. Mieszanka zielonej herbaty, skórki pomarańczy, imbiru i bazylii to mój jedyny sposób na to, by przeżyć dzień. Co prawda lokal Tea Deal znajduje się dziesięć minut pieszo od siedziby agencji, przez co najprawdopodobniej spóźnię się do pracy, ale w ciągu najbliższych ośmiu godzin nie znajdę czasu, by tu zajrzeć.

Ruszam w kierunku firmy, delektując się nie tylko herbatą, ale także względnym spokojem. O ile w ogóle można o nim mówić w samym centrum największej biznesowej dzielnicy Chicago. Wszelkie odgłosy miasta stanowią jednak przyjemną odmianę po poranku z buntującą się pięciolatką. Płacz minutę po przebudzeniu, trzymanie się kurczowo moich ramion i wylanie na siebie całej miski mleka to tylko niewielka część tego, z czym musiałam się zmierzyć.

A mimo to nie mogę jej za nic winić. Nelly z reguły jest uśmiechniętą dziewczynką, alergicznie reagującą wyłącznie na myśl o pójściu do przedszkola. Jako jedyna w grupie wychowywana jest tylko przez jednego rodzica i nie ma żadnego kontaktu ze swoim tatą. Inne dzieci, nawet jeśli pochodzą z niepełnych rodzin, utrzymują dobre relacje z obojgiem rodziców – są regularnie odbierane przez jednego bądź drugiego, przyprowadzają ich na swoje występy i letnie pikniki.

Mój były mąż ma jednak sądowy zakaz zbliżania się zarówno do mnie, jak i do naszej córki. Udało się go wywalczyć po wielomiesięcznej batalii. Obawiałam się bowiem, że mógłby próbować szukać nas po tym, jak spakowałyśmy się w środku nocy i uciekłyśmy do innego miasta.

Ostatnie lata małżeństwa z Deaconem najlepiej porównać do najgorszego koszmaru, z którego zbyt długo nie potrafiłam się obudzić. Dobre życie, które tak pielęgnowaliśmy, okazało się iluzją. Tak samo jak wiara w to, że mogę nie tylko pomóc mu uwolnić się od hazardu, ale też sprowadzić go na właściwą ścieżkę tuż po tym, jak z niej zboczył.

Zdecydowanie zbyt wiele mu wybaczałam, ale nie mogłam pozwolić na to, by jego agresja dosięgnęła również naszego dziec­ka. Ten jeden raz, gdy nie udało mi się ochronić córki, okazał się najgorszym dniem mojego życia. Tuląc do piersi zapłakaną Nelly, postanowiłam, że zrobię wszystko, by zapewnić jej najlepsze życie, na jakie zasługuje. I to za wszelką cenę.

Wystraszona, podskakuję, gdy przejeżdżający przede mną samochód głośno trąbi, i robię krok w tył, rozglądając się dookoła. Czerwone światło, którego nie zauważyłam, przyprawia mnie o szybsze bicie serca.

Uspokajam się, czekając, aż będę mogła ruszyć do przodu, po czym przyspieszam. Z racji tego, że w firmie istnieje elektroniczny system monitorowania wejść i wyjść pracowników, powinnam za niecałe dziesięć minut znaleźć się w holu z przepustką w ręce.

Całe szczęście odbijam ją na bramce równo o dziewiątej i gdy już pozwalam sobie na wzięcie oddechu, dostrzegam, jak do windy wchodzi Connor.

Cholera.

Mam nadzieję, że mnie nie zauważył, bo jak idiotka zatrzymuję się na środku przestronnego foyer. Udaję, że grzebię w torbie w poszukiwaniu czegoś niezwykle ważnego, byle tylko nie musieć spędzić z nim kilkudziesięciu sekund sam na sam, bo jak na złość wszyscy inni weszli do windy obok.

– Jedzie pani?

Unoszę wzrok, dostrzegając, jak wysoki brunet przytrzymuje ręką drzwi, i zmuszam się, by wejść do środka.

Czy tu zawsze było tak mało miejsca?

– Dzień dobry – mówię z przyklejonym uśmiechem.

– Dzień dobry.

Nie wymieniamy więcej słów, ale dostrzegam w lustrze, jak oczy mężczyzny lustrują moją sylwetkę. Na dłużej zatrzymują się na kubku z naparem, niemalże wpędzając mnie w poczucie winy z powodu porannej wizyty w ulubionej herbaciarni.

– Mamy aż tak fatalną kawę?

– Nie pijam kawy. A to – delikatnie potrząsam kubeczkiem – herbata. Lepiej na mnie działa.

Potakuje, jakby przyjął to do wiadomości.

– Niech zgadnę: zielona?

– Czyżbym była aż tak przewidywalna?

– Wręcz przeciwnie. Nieustannie mnie pani czymś zaskakuje – odpowiada tajemniczo, wprawiając mnie tym samym w zakłopotanie. – Proszę też pamiętać, że zawsze można zasygnalizować, że nie odpowiada pani wyposażenie zagwarantowane przez firmę.

– Mam zgłosić, że nie smakuje mi czarna herbata w kuchni? – Chyba sobie żartuje. Wyszłabym na wariatkę.

– Jeśli to wpływa na efektywność pani pracy, to tak, jak najbardziej.

Wpatruję się w niego, nie wiedząc, jak powinnam zareagować. Na całe szczęście cyferki na wyświetlaczu szybko wskazują nasze piętro – ostatnie w wieżowcu, a metalowe drzwi rozsuwają się, uwalniając od konieczności prowadzenia dalszej dyskusji.

Czekam, aż mężczyzna pierwszy opuści windę, ale zamiast tego unosi rękę, wskazując drogę. Stawiam krok, kiwając w podziękowaniu głową i kieruję się w stronę odpowiedniego skrzydła.

– Do zobaczenia – słyszę, nim zdążę skręcić w korytarz. Odwracam się, marszcząc brwi, bo nie do końca rozumiem, o co chodzi. – Na zebraniu – dodaje. Dostrzegam w jego oczach jakiś maleńki błysk, który niknie równie szybko, jak się pojawia.

Och, no tak, cotygodniowe zebranie zespołów, na którym będziemy omawiać postępy i problemy we wszystkich prowadzonych przez nas projektach. Jako account manager, potocznie nazywany opiekunem klienta, odpowiadam za prawidłowy przebieg zaplanowanych przez nas działań, koordynację prac poszczególnych działów i relację między klientami a firmą.

Czasem chciałabym się z kimś zamienić, by choć raz w miesiącu nie musieć tam iść i tłumaczyć się z choćby najmniejszych potknięć, ale dopóki interesują mnie tak prozaiczne sprawy, jak kupowanie chleba na śniadanie, nie mogę lekką ręką zrezygnować z tej pracy.

Uśmiecham się więc łagodnie, próbując wykrzesać choć odrobinę entuzjazmu.

Daremnie.

– Oczywiście, do zobaczenia.

A potem znikam za rogiem i nie odwracam się ani na sekundę. Nawet jeśli do końca wyczuwam na sobie czyjeś spojrzenie.

Jasna przestrzeń jest chyba jedynym pozytywem dzisiejszego poranka. Uwielbiam to, jak pojedyncze promyki słońca rozświetlają szare ściany i rozpraszają się po całej powierzchni szklanego stołu.

Wszystko aż kipi nowoczesnością i luksusem, na tle którego wyróżnia się stojąca w rogu tradycyjna tablica z kilkoma kolorowymi markerami. Jako jedyna wolę pracować na niej niż na interaktywnym monitorze zawieszonym na ścianie, dlatego za każdym razem, gdy tu wchodzę, cieszę się, że nikt jeszcze jej nie wyrzucił.

Miejsca przy prostokątnym stole powoli się zapełniają i wreszcie dostrzegam, jak Axel przekracza próg pomieszczenia. Specjalnie trzymałam dla niego fotel, by mógł usiąść po mojej prawej stronie. Wita się ze wszystkimi, szeroko uśmiechając do siedzącej obok Scarlett, a następnie nachyla nade mną, muskając szybko wargami mój policzek.

– Jak weekend? – rzuca, zajmując miejsce.

– Dobrze, potrzebowałyśmy tych dwóch dni z dala od miasta. Nelly tradycyjnie nie chciała wyjeżdżać od dziadków, ale w końcu dała się przekupić.

– Czym?

– Obiecałam, że za tydzień wrócimy. – Wzruszam ramionami, na co Reyes się śmieje. Doskonale wie, że umiejętność odmawiania czegokolwiek córce zdecydowanie u mnie szwankuje.

– No tak, kto by nie tęsknił za ziemniaczaną zapiekanką pani Hazel. – Ma rację, popisowe danie mojej mamy niejednokrotnie śni mi się po nocach. Nawet teraz czuję smak rozpływających się w ustach ziemniaków. – A jak ona się czuje?

– Ostatnio narzekała na ból w klatce piersiowej, ale ogólnie dobrze. Tata ją przekonał, aby umówiła się na wizytę u lekarza, żeby skontrolować, co i jak.

Mama trzy lata temu pokonała chorobę nowotworową. Na szczęście dzięki samobadaniu szybko wykryła guzki w piersi i udało jej się uniknąć najgorszego, ale i tak za każdym razem, gdy jakikolwiek ból w organizmie utrzymuje się u niej dłużej niż dwa dni, ojciec zaczyna panikować. W tej kwestii są całkowitymi przeciwieństwami.

– Pozdrów ją ode mnie. Albo sam do niej zadzwonię jakoś w tygodniu.

– Pewnie, ucieszy się.

Wszelkie rozmowy nagle cichną, gdy do sali wchodzi mężczyzna, na którego czekaliśmy. Jak zawsze założył dopasowany czarny garnitur z białą koszulą, w której rozpiął dwa górne guziki. Nigdy na poniedziałkowych spotkaniach nie pokazuje się w krawacie, podkreślając, że niektóre nasze pomysły wystarczająco już go duszą, by jeszcze miał się owijać kawałkiem eleganckiej szmatki. Tak, mężczyzna uchodzący za jednego z najważniejszych i najlepszych marketerów w kraju używa właśnie takich określeń. I, co najgorsze, brzmią one w jego ustach naprawdę dobrze.

Ciemne oczy przesuwają się po zgromadzonych wokół stołu pracownikach, ale żaden kącik jego ust nie drgnie choćby na milimetr. Otoczone drobnym zarostem wyglądają, jakby zostały wykute w kamieniu, co kontrastuje z przydługimi, zaczesanymi do góry ciemnymi włosami.

Jest przystojny, i to bardzo, ale nawet najpiękniejsza twarz nie sprawi, że zapomnę o wszystkich sytuacjach, w których szczerze go nie znosiłam. Nie jest to jednak stałe uczucie – raz mam ochotę go zamordować, a innym zaśmiewam się, gdy celnie coś zripostuje.

– Dzień dobry, mam nadzieję, że wypoczęliście po weekendzie – wita się z nami, zajmując miejsce u szczytu stołu. Wokół rozchodzą się pojedyncze pomruki uznane za potwierdzenie. – Dobrze, porządek naszego spotkania macie wyświetlony na ekranie. Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, to przejdziemy od razu do punktu pierwszego. Maisie, proszę bardzo – zwraca się w moją stronę, a ja znów mam wrażenie, że widzę ten sam maleńki błysk. Mówiłam, że tutejsze promienie słońca robią niesamowitą robotę.

Przeglądam wstępne notatki przygotowane w piątek i zabieram głos.

– Jutro podpiszemy wstępną umowę z Milo Lozano, prezesem jednej z prężnie działających firm w obszarze energii odnawialnej. Z tego, co udało mi się ustalić podczas naszej rozmowy, jasno wynika, że oczekuje od nas działań prowadzonych w pełni w myśl ekologicznego podejścia do biznesu – zawieszam głos, by każdy miał szansę skupić na mnie uwagę. – Nie chodzi tylko o strategię i pomysły, które mu przedstawimy, ale o całokształt. Spodziewa się, że na każdym etapie naszej pracy uwzględnimy takie aspekty jak etyka środowiskowa czy też ekologiczna odpowiedzialność społeczna. Mamy być wzorem do naśladowania, udowadniając, że naprawdę bierzemy sobie do serca problemy współczesnego świata.

Wiem, jak to brzmi, ale właśnie dzięki zagwarantowaniu, że całe Grace Media działa w sposób przyjazny środowisku, udało mi się przekonać klienta do podtrzymania współpracy. Już podczas drogi na lotnisko zrozumiałam, czego tak naprawdę od nas oczekuje. Dla takich ludzi nie liczy się tylko cel, ale także środki, którymi go osiągnięto, i najróżniejsze wartości, o których często zapominamy. Innymi słowy: jeśli chcesz reprezentować firmę ściśle związaną z ekologią, to sam nie możesz działać przeciwko niej.

– Czy macie jakieś pytania? – zagajam, dostrzegając, że Thomas z działu finansowego nachyla się w moją stronę.

– Czyli, mam rozumieć, że jak spotkamy go na korytarzu, to powinniśmy opowiadać o tym, jak po zmroku pracujemy przy świeczkach, a do pracy jeździmy konno?

Kilka osób parska śmiechem na tę uwagę, ale ona nie robi na mnie żadnego wrażenia.

– Nie. – Głośne uderzenie ręki prezesa o stół roznosi się echem po całej sali. – Wtedy powinniście milczeć, by nasz klient nie zorientował się, jakie błazny tutaj pracują. Wydawało mi się, że zatrudniam samych profesjonalistów, a nie bandę przedszkolaków, ale najwyraźniej nadszedł czas na przejrzenie akt niektórych z was i dokonanie korekty w rubryce z wiekiem. Co mam tam wpisać – zwraca się teraz bezpośrednio do Thomasa – cztery lata? Czy to wciąż za dużo?

Nikomu nie jest już do śmiechu.

– Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy – deklaruje mężczyzna.

Przez kilka sekund panuje w sali cisza, aż w końcu, niczym piorun, przelatują przez nią słowa Grace’a:

– Dobrze, dziękuję, Maisie, za to krótkie wprowadzenie. W przyszłym tygodniu oczekuję więcej konkretów.

– Oczywiście.

Oddaje głos pozostałym pracownikom, a ja wewnętrznie podskakuję na myśl o tym, że nie odebrał mi klienta. Do tej pory pracowałam z nieco mniejszymi budżetami, dlatego mam zamiar w pełni wykorzystać tę szansę i tym samym wejść na znacznie wyższy poziom w tej firmie.

– Gratulacje, Mae. – Axel ściska moją dłoń i posyła szeroki uśmiech. – Zasłużyłaś na to.

– Tak myślisz?

– Pewnie, kto jak nie ty? Jesteś jedna na milion.

W tej samej chwili rysy twarzy szefa wykrzywiają się w nieprzyjemnym grymasie. Mruży oczy, unosi brwi i zaciska wargi w cienką linię, zapewne po to, by się głośno nie roześmiać. Wszystko w nim krzyczy, że taki komplement jest co najmniej na wyrost.

Szybko odwracam głowę, nie dając po sobie poznać, jak bardzo zabolała mnie ta mimika pełna niechęci. Ujrzenie na własne oczy, jak prezes firmy, w której pracuję, nie dowierza, że ktoś mógłby mnie pochwalić, po prostu boli.

Zbyt dobrze jednak wiem, co to walka o samą siebie. Niejednokrotnie traciłam panowanie nad rzeczywistością tylko dlatego, że zaczynałam wierzyć we wszystkie nieprzychylne komentarze, a ciągłe wątpliwości stały się moją nową codziennością. Pozwoliłam na to, by okradziono mnie nie tylko z pewności siebie, ale także z tego, kim byłam.

Najwyraźniej nadszedł czas, bym sobie o tym znowu przypomniała. I udowodniła komu trzeba, ile tak naprawdę jestem warta. Właśnie dlatego w piątkowe popołudnie zostaję w pracy nieco dłużej, by dokończyć projekt. Na całe szczęście Axel mógł dziś ode mnie przejąć Nelly i poszli razem do kina.

Zegar wskazuje dokładnie osiemnastą pięć, gdy w drzwiach do mojego gabinetu staje Grace. W przeciwieństwie do mnie nie widać po nim choćby minimalnej oznaki zmęczenia.

– Tak myślałem, że jeszcze tu panią zastanę.

– Mam nadzieję, że to nie problem? – Co jakiś czas zdarzają nam się nadgodziny, ale być może siedzenie samej w biurze w piątkowe popołudnie nie jest zbyt mile widziane przez szefostwo.

– Ochrona i tak jest całodobowa, także proszę się nie krępować.

Opięta koszula podkreśla jego umięśnioną klatkę piersiową i dopiero teraz rejestruję, że nie ma na sobie marynarki.

– Tak sobie pomyślałem – zaczyna, stawiając krok naprzód. – Averie już wyszła, a ja napiłbym się kawy, więc…

– Mam panu zrobić? – wyrywa mi się niespodziewanie, nim w ogóle zdążę zdusić w zarodku chęć wypowiedzenia pytania na głos.

_Jasna cholera._

– Co? Nie, skąd w ogóle ten pomysł?

Opiera dłonie na krześle stojącym po drugiej stronie biurka, a ja mimowolnie rozglądam się dookoła, skanując otoczenie i prostując sylwetkę.

– Chciałem zaproponować, żeby napiła się pani razem ze mną. To znaczy pani oczywiście herbaty.

Zamieram z jedną dłonią ułożoną na klawiaturze laptopa, a drugą zaciskającą się na kolanie. To jedna z najbardziej niespotykanych rzeczy, które ostatnio mi się przytrafiły.

– Chce pan przedyskutować kwestie związane z jakimś projektem?

– Nie. – Czy ten pojedynczy, maleńki dołeczek, który właśnie drga, zawsze znajdował się na lewym policzku? – Widziałem, że w naszej kuchni pojawił się jakiś nowy smak, komuś najwyraźniej tamten również przeszkadzał.

– Naprawdę myśli pan, że ktoś tak bardzo nienawidził czarnej herbaty, że napisał skargę? – Nie wierzę w ani jedno jego słowo.

– Zdziwiłaby się pani, jakie ludzie ukrywają sekrety. To jak? Skusi się pani?

Przez chwilę to rozważam, próbując wyrzucić z głowy abstrakcyjne wyobrażenie losowego pracownika domagającego się zmiany smaku napoju i w końcu wskazuję ręką na rozłożone przede mną dokumenty.

– Przepraszam, ale naprawdę mam dużo pracy.

Odmowa wyraźnie go zaskakuje. Szybko stara się zamaskować zmieszanie, ale i tak udaje mi się je dostrzec w jego oczach i na ustach. Najwyraźniej nie przywykł do tego, by ktoś go odrzucał.

– Oczywiście. W takim razie już nie przeszkadzam. – Odwraca się w kierunku drzwi, zatrzymując tuż przy nich. – Proszę nie siedzieć zbyt długo. – To jedyne, co mówi, nim wychodzi i zostawia mnie całkowicie zdezorientowaną.

Wchodząc do domu o dwudziestej, marzyłam tylko o tym, by położyć Nelly do łóżka i sama zakopać się pod pościelą. Zamiast tego przez godzinę siedziałam na podłodze, pozwalając córce urządzić w naszym maleńkim mieszkaniu salon fryzjerski z prawdziwego zdarzenia.

Była tym tak pochłonięta, że dopiero teraz, gdy dochodzi dwudziesta druga, całuję ją na dobranoc i opuszczam pokój dziecięcy. Zasiadam na kanapie w salonie, nie mając siły, by gdziekolwiek się ruszyć, nie mówiąc już o wzięciu chociażby szybkiego prysznica. _Pięć minut_, powtarzam w myślach. Tyle wystarczy, żebym nabrała sił.

Wszechświat jednak ma inne plany, kpi sobie ze mnie za sprawą wibrującej komórki.

– Dobry wieczór, szefie – chrypię, próbując nie wrzeszczeć na całe gardło.

– Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałem jedynie poinformować panią, że prezentacja dla BioWellness zostaje przesunięta o tydzień. Ma więc pani kilka dni na dopracowanie szczegółów.

To. Mógł. Być. Jeden. SMS.

Tylko tyle, jeden SMS lub mail, który otworzyłabym w poniedziałkowy poranek.

– Dziękuję za informację.

– To tyle, dobra… A nie, nie – wtrąca szybko. – Przepraszam, jeszcze jedno. Dziękuję za wysłanie wstępnej analizy EnergyRealm. Udało mi się przejrzeć ją jeszcze w biurze. – Tak późna rozmowa na temat nadesłanych dokumentów nie może oznaczać niczego dobrego. Czekam, aż wytknie mi coś, czego nikt w moim zespole się nie dopatrzył lub, co gorsza, jakiś kompletnie podstawowy błąd. Zamiast tego słyszę jednak: – Dobra robota.

Niespodziewana pochwała niesie za sobą wybuch endorfin. Przyjemne ciepło oblewa całe moje ciało, a ja, żeby tylko nie wydać żadnego dźwięku, przyciskam dłoń do ust. Zamknięte do tej pory oczy natychmiast się otwierają, jakby na potwierdzenie, że to nie jest żaden sen.

– Bardzo dziękuję. – Tylko na tyle mnie stać.

– Proszę – odpowiada, zwiastując dalszą ciszę. Żadne z nas się nie rozłącza. Wciąż jestem w zbyt dużym szoku, a on zapewne sprawdza, czy zemdleję ze szczęścia. Szczerze mówiąc, jestem tego bliska.

Gdy trwamy tak, o kilka sekund za długo, w końcu postanawiam przerwać nasze specyficzne zawieszenie.

– Dobranoc, szefie. Dobrego weekendu. – Rozłączam się, nim zdąży mi odpowiedzieć. Trudno, najwyżej zwalę to na karb problemów technicznych.

Na szafce obok leży niewielki notes, który położyłam tam godzinę temu. Biorę go teraz i wertuję strony w poszukiwaniu pierwszego wolnego miejsca. Zapisuję w rogu datę. Nie muszę się nawet się zastanawiać, co dziś umieszczę w prowadzonym od lat dzienniku wdzięczności.

_Jestem wdzięczna za docenienie mojej ciężkiej pracy_, piszę starannym pismem na lekko pożółkłych kartkach. Po czym dopisuję: _I za możliwość naciśnięcia czerwonej słuchawki w rozmowie z panem Grace’em._ROZDZIAŁ 3

CONNOR

_Strzec za wszelką cenę_

– Moim zdaniem oni są razem. – Ostatnia część wypowiedzi Emmetta dociera do moich uszu.

– Kto?

– No Maisie i Axel. Są razem, mówię ci.

Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu wspomnianej dwójki, ale dostrzegam jedynie pojedynczych pracowników biegnących z jednego gabinetu do drugiego.

Ani śladu Evans.

Nie żebym spodziewał się, że ją tutaj zastanę. Mój radar działa bez zarzutu, nawet wtedy, gdy próbuję za wszelką cenę go wyłączyć.

Czy to uczucie do niej jest racjonalne? Z całą pewnością nie. Całe życie kierowałem się zasadami, stawiając na rozsądek i rzeczowość, tymczasem zauroczenie, któremu uległem, bardziej przypomina wchodzenie do głębokiej wody i pozwolenie na to, by porwała cię w kierunku, w którym nie chcesz płynąć.

Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, w jakim momencie moje serce po raz pierwszy szybciej dla niej zabiło, a ja dostrzeg­łem coś więcej niż piękną twarz i równie zabójcze kształty. Może wtedy, gdy przypadkiem podsłuchałem, z jaką miłością zwraca się do swoich rodziców? A może jak przez całe spotkanie z klientem powstrzymywała łzy, by ostatecznie wybuchnąć płaczem, gdy tylko zostaliśmy w sali sami? Próbowałem dowiedzieć się wtedy czegoś więcej, ale usłyszałem tylko, że chodzi o sprawy osobiste. Mogło to być również tego dnia, kiedy wszedłem do jej gabinetu po teczkę z dokumentami, a ona, zanim odnalazła ją w torbie, wyjęła na blat biurka tuzin najróżniejszych maskotek, które rano, w ramach niespodzianki, włożyła tam jej córka. Rumieniec, który oblał jej twarz, był jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie do tej pory widziałem.

Każda moja obserwacja Maisie zdaje się coraz bardziej oddalać mnie od racjonalnego świata. Pozbawia rozwagi i przebiegłości, zastępując je czymś ciepłym, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. A na pewno nie w takim natężeniu.

– Ostatnio często ich widzę, jak wchodzą razem do biura. Coś musi być na rzeczy.

– My też dziś razem weszliśmy, a jakoś nie przypominam sobie, żebyśmy byli zakochani do szaleństwa.

– Kto mó… – urywa, gdy dociera do niego cały sens mojej wypowiedzi. – Wiesz co? Nie dziwię się już, że od roku nie potrafisz jej poderwać. Zazdrość: mówi ci to coś? Laski uwielbiają, gdy facet jest wobec nich nieco zaborczy. Spróbuj, może nie będziesz musiał więcej wypłakiwać się w poduszkę.

– Nie płaczę w żadną pieprzoną poduszkę.

– Nie? A wydawało mi się, że słyszałem ostatnio jakieś rozpaczliwe „Emmett, serduszko mnie boli” – ironizuje, próbując mnie naśladować. – Może trafi ją strzała amo…

_– _Przestań – syczę.

– Myślisz, że jej córka pokocha mnie jak tatusia?_ –_ wymyśla dalej.

_– _Przestań, do kurwy. – Mam ochotę uderzyć go w tył głowy, jednak powstrzymuję się w ostatniej chwili. Wybicie tych kilku ostatnich szarych komórek mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku.

– Nie no, racja. Kto by tam chciał się wpieprzać w związek z samotną matką. Wystarczy kilka numerków w pracy, co nie?

– Jeszcze jedno słowo – grożę, unosząc palec wskazujący.

Nie cierpię, gdy drwi z tego, co czuję do Evans, ale jeszcze bardziej nienawidzę faktu, z jaką łatwością przychodzi mu naśmiewanie się z jej sytuacji osobistej.

Czy wyobrażałem sobie, że ktoś, w kim prawdopodobnie się zakochuję, będzie mieć dziecko z innym mężczyzną? Absolutnie, kurwa, nie. Jeszcze nie tak dawno powiedziałbym, że to jakiś pieprzony koszmar, tymczasem teraz… nie panikuję. Może też nie skaczę z radości, ale potrafię sobie wyobrazić, jak zabieram tę małą na wycieczkę do muzeum czy gdziekolwiek tam chodzą dzieci w jej wieku. Nie wiem, co przyjaciel dalej mówi, bo cały mój umysł spowija lekka mgła. Dopiero jego mocne i głośne odchrząknięcie sprowadza mnie na ziemię.

– Co znowu?

W odpowiedzi jedynie wskazuje podbródkiem kierunek, gdzie znajduje się biurko osobistej asystentki.

Resztki dobrego humoru całkowicie wyparowują, gdy tylko zatrzymuję wzrok na wysokim starszym mężczyźnie. Opiera dłoń o blat biurka Averie i nawet z tej odległości dostrzegam zalotne spojrzenie, które jej posyła.

Maverick to najobrzydliwszy mężczyzna chodzący po ziemi. I jednocześnie jeden z najpotężniejszych w całych Stanach Zjednoczonych. Bardzo możliwe, że już za kilka miesięcy zostanie wybrany na prezydenta, a wtedy… miej nas, Boże, w opiece.

Podchodzę do dwójki rozmówców, sprawdzając, jak czuje się kobieta. Na całe szczęście jest już uodporniona na tego rodzaju napastliwych rozmówców.

Polityk najwyraźniej dostrzega tę niewielką zmianę i odwraca się w moim kierunku.

– Connor, nareszcie. Już myślałem, że cię nie złapię. – Postukuje w tarczę zegarka i kończy: – Za dwadzieścia minut przyjeżdża po mnie kierowca i zawozi prosto do Kapitolu.

Bez słowa ruszam do gabinetu, przepuszczając go w drzwiach po wpisaniu kodu. Maverick od razu zasiada na swoim zwyczajowym miejscu, które zajmuje, gdy tylko przybywa z propozycją nie do odrzucenia.

Obchodzę fotele, stawiam aktówkę na ziemi i zajmuję miejsce naprzeciwko. Żadne z nas się nie odzywa, oczekując, że druga strona pierwsza podejmie temat.

Ostatecznie to on odpuszcza.

– Dawno nie widziałem cię w…

– To nie czas na prywatne rozmowy – ucinam. – Spieszysz się, prawda?

Walczymy na spojrzenia, prowadząc niemą dyskusję. Obaj wiemy, że sobą gardzimy, ale i obaj robimy wszystko, by zachować pozory. Choć świat tego od nas wymaga, sam coraz rzadziej mam ochotę dostosowywać się do norm społecznych.

– Przejdź do konkretów. – Rzucam na blat komórkę, sprawdzając, która godzina. Dziewiąta pięć to zdecydowanie za wcześnie na to, by napić się szkockiej. Wstrzymam się zatem do wpół do dziesiątej i bez wyrzutów sumienia napełnię szklaneczkę.

– Za kilka miesięcy zakończą się prawybory w partii i nie ulega wątpliwości, że stanę na czele republikanów. – Każde słowo, które opuszcza jego usta, przesiąknięte jest dumą i wyższością. – Chciałem przedyskutować to, co wydarzy się później, gdy już oficjalnie będę zabiegać o urząd prezydenta.

– Wtedy przyjdzie mi wyłącznie trzymać kciuki, żebyś przegrał.

Zaśmiewa się z tego, co powiedziałem, choć słychać w jego śmiechu szorstkość i obojętność. Ten człowiek nie ma choćby jednej pozytywnej cechy charakteru. Wydaje się, że jest zrobiony z lodu, który rozmraża się wyłącznie wtedy, gdy w grę wchodzą władza, pieniądze lub młode kobiety.

– Obaj dobrze wiemy, że wszyscy skorzystamy na pokonaniu tych durni. Tylko pomyśl, co mógłbym wtedy dla ciebie zrobić, gdybyś tylko poprosił.

– Nie poproszę cię nawet o to, abyś teraz stąd wyszedł, choć o niczym innym bardziej nie marzę.

– Connorze, rozczarowujesz mnie.

Te trzy krótkie słowa wwiercają się w mój brzuch. Niegdyś siałyby spustoszenie, dziś jedynie powodują niewielkie ukłucie bólu i żalu.

Nie tak miała wyglądać nasza relacja.

– Jeśli przyszedłeś mnie obrażać, to śmiało możesz zadzwonić wcześniej po swojego kierowcę, na dziś już skończyliśmy.

– Masz rację, nie powinienem.

Wiem, że „przepraszam” byłoby ponad jego siły. Im mniej poświęcę mu energii, tym łatwiej powrócę do równowagi tuż po tym, jak zostanę sam.

– Chciałem jedynie zaoferować, aby Grace Media poprowadziło moją kampanię. Teraz się nie udało, ale uważam, że od września powinniśmy zacząć ze sobą współpracować. Mam pewne pomysły, jak mogłoby to wyglądać, ale liczę również na twój zespół. Z waszym doświadczeniem i moimi pieniędzmi mamy szansę przeprowadzić najlepszą kampanię prezydenc­ką, jaką widział ten kraj. Tylko pomyśl… tradycyjne spoty już od dawna nie działają, liczą się pomysłowość, wytoczenie ciężkich dział w sieci i odrobina sprytu, której nam nie brakuje, nieprawdaż?

Cały ten monolog może i zrobiłby wrażenie na kimś innym, ale nie na mnie. Pozwalam, by jeszcze przez chwilę pozachwycał się swoją wartością i pozycją.

– Odpowiedź brzmi: nie.

– Posłuchaj…

– To naprawdę zadziwiające. – Nachylam się ku niemu. – Przez ostatnie kilka lat próbowałeś mnie nakłonić do współpracy co najmniej tuzin razy i ciągle spotykałeś się z odmową, a mimo to przychodzisz tutaj i wciąż próbujesz coś ugrać. Schlebia mi twoje zainteresowanie moją skromną osobą, ale mógłbyś się już nauczyć, co oznacza „nie”.

– Wciąż liczę na to, że pójdziesz po rozum do głowy. Daję ci szansę, choć nie powinienem, a ty nie potrafisz okazać wdzięczności. Gdzie czasy, gdy razem robiliśmy interesy?

– Już dawno minęły i nie mam zamiaru do nich wracać. Nazywam je błędami młodości, ale na szczęście jestem na tyle pojętnym uczniem, by ich więcej nie powtarzać.

– Posłuchaj, może nie do końca rozumiesz. – Zaczyna się denerwować.

– Rozumiem doskonale i odpowiedź ciągle brzmi: nie.

Gdy rejestruję dźwięk otwieranych drzwi, natychmiast unoszę głowę. W progu staje Evans, przyciskając do piersi kilka cienkich segregatorów.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale to naprawdę pilne. Chodzi o ten przetarg… – Patrzy na mnie sugestywnie, nie chcąc, by osoba postronna poznała jakiekolwiek szczegóły dotyczące funkcjonowania naszej firmy.

Przeklinam w myślach własną nieodpowiedzialność. Obiecałem odesłać wszystkie podpisane dokumenty dzisiaj z samego rana, ale ta niespodziewana wizyta sprawiła, że całkowicie wyleciało mi to z głowy. Zerkam na telefon, dostrzegając, że za osiemnaście minut mija moment nadsyłania ofert.

_Cholera jasna._

– Już się do tego zabieram. – Pospiesznie odpalam laptopa, by zalogować się do systemu i złożyć wymagany podpis elektroniczny. – Może pani wrócić do siebie. – Nie chcę, by dłużej przebywała w tak parszywym towarzystwie.

Potakuje i kładzie dłoń na klamce, a wtedy zatrzymuje ją surowy głos.

– Proszę zaczekać. – Maverick posyła w stronę kobiety zalotny uśmiech. – Proszę, niech pani wejdzie na chwilę.

Zaciskam mocniej pięści, próbując nie dać porwać się fali niewyobrażalnej wściekłości. Na całe szczęście nie odwzajemnia nawet najmniejszego uprzejmego gestu, za co jestem jej cholernie wdzięczny. Nie wiem, jakbym zareagował, gdyby ten skurwysyn skradł jej choćby jeden uśmiech.

Ciemne oczy mężczyzny lustrują sylwetkę Maisie. Na dłużej zatrzymują się na pełnych biodrach, ukrytych pod materiałem czarnej sukienki, a później na samym biuście. Choć dekolt jest całkowicie zabudowany, pożądanie w tym spojrzeniu widać chyba już kilometr stąd. On ją najzwyczajniej w świecie rozbiera wzrokiem, pieprząc w swojej chorej wyobraźni.

W momencie, gdy perfidnie oblizuje wargi, wyłącznie jedna myśl powstrzymuje mnie od tego, by mu nie przywalić: _Ona nie może być tego świadkiem_.

– Może pani przekona swojego szefa, że…

– Niech pani natychmiast wróci do siebie – syczę, próbując jakkolwiek zrównoważyć groźbę w moim głosie.

Momentalnie się wycofuje, bo wie, że nie powinna tutaj być. Ma rację, to zdecydowanie nie jest miejsce dla kogoś tak nieskazitelnego jak ona. Delikatny niepokój maluje się na jej twarzy, jakby sama obawiała się zagrożenia. Nic jej tutaj nie groziło, nie pozwoliłbym na to, ale sam fakt, że była przerażona, wystarczył, żebym poczuł wymierzone we mnie mentalne ciosy.

Gdy tylko zostajemy sami, nachylam się nad biurkiem, by zbliżyć twarz do człowieka, którym gardzę. Musi dostrzegać w mojej postawie czystą furię, której nie udaje mi się ukryć. Niedobrze, nie powinien znać ani jednego mojego czułego punktu. A szczególnie takiego, w którego trafienie odczułbym całym sobą.

– Ładna. – Iskierka pragnienia, by zawładnąć kolejną ofiarą, zamienia się w błyskawicę. – Dla ciebie za stara, ale sam lubię młodsze. Chętnie bym się z nią…

– Tylko spróbuj ją tknąć – cedzę przez zaciśnięte zęby, nie czekając, aż skończy – a przysięgam na wszystko, że cię zniszczę… tato.

I Bóg mi świadkiem, że nawet przy tym nie mrugnę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: