Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Strażnicy Bratnie dusze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strażnicy Bratnie dusze - ebook

Czy można się zakochać, będąc w pozornie szczęśliwym związku? Helena nigdy się nad tym nie zastanawiała, dopóki nie poznała Didiera. Na pierwszy rzut oka są swoimi przeciwieństwami, które funkcjonują po dwóch stronach prawa. On – dowódca grupy przemytniczej, ona – górska strażniczka, tropiąca przestępców. Jednak wystarcza chwila rozmowy, jedno głębokie spojrzenie w oczy, żeby oboje wiedzieli, że tak naprawdę są identyczni. Są sobie przeznaczeni.

Helena stara się być lojalna wobec swojego męża, jednak nie jest w stanie oprzeć się magnetyzmowi i intelektowi Didiera. Miłość, która nigdy nie powinna się wydarzyć, wkracza w ich życie i bezpowrotnie je zmienia.

Czy nawet największe uczucie, które nie ma prawa nigdy się powtórzyć, może usprawiedliwić zdradę współmałżonka? I jak się odnaleźć w starej rzeczywistości, gdy ma się świadomość, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67184-70-0
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział I

Wi­dok na Mont Blanc

Czer­wiec 2014

Kartka z wi­do­kiem na Mont Blanc prze­le­żała w mo­jej szafce kilka dni. Przy­po­mnia­łam so­bie o niej do­piero w pią­tek, kiedy już pra­wie koń­czył się kosz­marny ty­dzień pracy w ni­skiej ba­zie. Ko­rzy­sta­jąc z tego, że Anity aku­rat nie było w po­koju, wy­ję­łam ją i obej­rza­łam sta­ran­nie. Przy­po­mnia­łam so­bie o wszyst­kim. Di­dier. Co mam mu od­pi­sać?

Przez chwilę bi­łam się z my­ślami, ale po­tem palce same za­częły wy­stu­ki­wać słowa wia­do­mo­ści na kla­wia­tu­rze. „Drogi D., wiem, że pi­szę późno. Za­sko­czyła mnie ta kartka od Cie­bie, po­trze­bo­wa­łam czasu i za­sta­no­wie­nia. Oboje wiemy, że nie ma dla nas przy­szło­ści, ale ja też chcia­ła­bym Cię jesz­cze zo­ba­czyć. Wiem, że mnie znaj­dziesz, je­śli bę­dziesz chciał. Ja nie będę Cię szu­kać dla Two­jego bez­pie­czeń­stwa. Po­zdra­wiam i prze­sy­łam bu­ziaki. H.”. Mail wy­słany. Je­stem okropna. Co ja ro­bię? Jak mogę tak trak­to­wać Mar­tina? To już nie jest przy­godny seks. An­ga­żuję się emo­cjo­nal­nie w re­la­cję z kimś in­nym... A jed­nak nie mo­głam ina­czej. Nie po­tra­fi­łam się uwol­nić od Di­diera. Pod wie­loma wzglę­dami był taki jak ja. Ro­zu­mia­łam go, a on ro­zu­miał mnie. Mo­gli­śmy roz­ma­wiać o wszyst­kim i wie­dzia­łam, że ni­gdy by­śmy się sobą nie znu­dzili. Taka che­mia nie zda­rza się czę­sto. Za­czę­łam my­śleć o nim jak o kimś, z kim mo­gła­bym spę­dzić ży­cie. A jed­nak... nie mo­gła­bym prze­cież zo­sta­wić mo­jego Mar­tina. Wie­dzia­łam, że on by tego nie prze­żył. Był de­li­kat­niej­szy niż ja. I już kie­dyś go skrzyw­dzono. Ja mia­łam go chro­nić, a nie wbi­jać mu nóż w serce. Tym­cza­sem jed­nak nie my­śla­łam o tym w ka­te­go­riach osta­tecz­nych. To tylko roz­wa­ża­nia, prze­cież nie zo­sta­wię męża dla prze­myt­nika. Chcia­łam po pro­stu spo­tkać się jesz­cze ostatni raz z Di­die­rem. Znisz­czy­łam kartkę od niego i za­mknę­łam lap­topa.

W so­botę mia­łam po­po­łu­dniowy pa­trol z An­to­inem. Tu­ry­stów było na­prawdę dużo i czę­sto py­tali nas o drogę lub wska­zówki. Cza­sem mu­sie­li­śmy też in­ter­we­nio­wać, kiedy pró­bo­wali za­cho­wy­wać się nie­od­po­wied­nio, scho­dzić ze szla­ków lub gdy po pro­stu ha­ła­so­wali i śmie­cili. W pew­nym mo­men­cie jed­nak, kiedy prze­cho­dziła obok nas grupa tu­ry­stów, pod­szedł do nas je­den z nich, drobny męż­czy­zna w bia­łej cza­peczce z dasz­kiem i z du­żym ple­ca­kiem.

– Prze­pra­szam, któ­rędy dojść na prze­łęcz Tri­cot? – spy­tał, a mi szyb­ciej za­biło serce. Znam ten głos...

– An­to­ine, zajmę się nim, a ty sprawdź tę grupę, okej? – za­pro­po­no­wa­łam. Ko­lega przy­tak­nął, a ja po­de­szłam do tu­ry­sty. Był ubrany lekko, ale miał buty do wspi­naczki, a pod czapką dłu­gie włosy zwią­zane z tyłu gumką. – Co tu ro­bisz? – syk­nę­łam. – Zwa­rio­wa­łeś? Pa­ku­jesz się wprost do pasz­czy lwa?

– Nie zła­pią mnie. Trzy­mam się z tu­ry­stami, a inni straż­nicy by mnie prze­cież nie roz­po­znali. Wi­dzieli mnie z du­żej od­le­gło­ści, w prze­bra­niu i scho­wa­nego za tobą. Tylko ty i dwaj ko­le­dzy, któ­rych tu nie ma, wie­cie, jak wy­glą­dam...

– Je­den jest na urlo­pie, a drugi był na pa­trolu rano – do­koń­czy­łam za niego myśl.

– Mu­sia­łem cię zo­ba­czyć, Hélène. Czy mo­żesz się na chwilę po­zbyć ko­legi?

– Nie­stety... mu­simy za­wsze się trzy­mać ra­zem, wiesz prze­cież. Mogę za to wyjść przed ko­la­cją na chwilę, ale to ry­zy­kowne, że­byś pod­cho­dził tak bli­sko na­szej bazy. Tom mógłby cię zo­ba­czyć. Naj­ła­twiej by­łoby nam się spo­tkać w nie­dzielę w mie­ście.

– Będę tam – od­po­wie­dział, a kiedy An­to­ine zbli­żył się do nas, do­dał: – Dzię­kuję pani za wska­zówki. Oczy­wi­ście, będę uwa­żał. Do wi­dze­nia. – I do­łą­czył znów do reszty tu­ry­stów.

– Dziwna ta grupa – stwier­dził An­to­ine. – Chyba Szwaj­ca­rzy.

– Rze­czy­wi­ście, dziwny ak­cent – po­twier­dzi­łam. – Chodźmy da­lej.

Wró­ci­li­śmy do bazy na czas.

– Cie­szę się, że skoń­czył się ten ty­dzień – wy­znał He­rvé po ko­la­cji. – Od tu­ry­stów uchroń nas, Pa­nie... – Wszy­scy zgod­nie po­ki­wa­li­śmy gło­wami.

– Ja też się cie­szę – od­po­wie­dział An­to­ine. – Te­raz już pa­mię­tam, dla­czego wy­bra­łem pracę biu­rową. – Tym ra­zem nie wy­ka­za­li­śmy się zro­zu­mie­niem. Na­sza praca nie na­le­żała do lek­kich, a w se­zo­nie była praw­dziwą udręką, głów­nie z po­wodu tu­ry­stów i nie­do­bo­rów ka­dro­wych. Ale trudno było jej nie ko­chać.

W nie­dzielę rano upo­rząd­ko­wa­li­śmy bazę i po obie­dzie, kiedy przy­szła grupa Léi, wy­ru­szy­li­śmy. O szes­na­stej by­li­śmy w ba­zie w mie­ście, po­że­gna­li­śmy się i każdy po­szedł w swoją stronę.

Kiedy tylko skrę­ci­łam w uliczkę za ro­giem, przede mną wy­rósł Di­dier.

– Cześć, Hélène...

– Czy ty masz ja­kieś zdol­no­ści pa­ra­nor­malne? – Zdzi­wi­łam się. – Po­ja­wiasz się i zni­kasz jak ja­kiś ma­gik!

– Je­dyną osobą, która ma tu zdol­no­ści pa­ra­nor­malne, je­steś ty. Za­cza­ro­wa­łaś mnie tak, że nie mogę prze­stać o to­bie my­śleć! – Wi­dząc po­wagę jego ciem­nych oczu, wie­dzia­łam, że mówi prawdę. Wie­dzia­łam też, że Mar­tin bę­dzie cze­kał na mnie w domu, ale to pra­gnie­nie było sil­niej­sze ode mnie.

– W ta­kim ra­zie chodź do mnie. – Zde­cy­do­wa­łam, zmie­ni­łam kie­ru­nek i ru­szy­łam w stronę swo­jego miesz­ka­nia.

Co ja ro­bię?! Mogę jesz­cze to za­trzy­mać! Ale wy­star­czyło mi spoj­rze­nie na tego drob­nego fa­ceta obok mnie, że­bym była pewna, że tego wła­śnie chcę. Po­da­łam mu nu­mer miesz­ka­nia i po­pro­si­łam tylko, żeby nie wcho­dził ra­zem ze mną. W nie­dzielne po­po­łu­dnie za­wsze ktoś mógł nas zo­ba­czyć ra­zem, a ukry­wać się trzeba było z wielu po­wo­dów. We­szłam do miesz­ka­nia, zdję­łam ple­cak i na­sta­wi­łam wodę w czaj­niku, a po chwili za­pu­kał Di­dier. Wpu­ści­łam go.

– Masz ochotę na kawę? – za­py­ta­łam.

– Her­batę. Zwy­kle nie piję kawy – od­po­wie­dział, więc zro­bi­łam dwie her­baty. – Ale naj­pierw, za­nim her­bata osty­gnie, mam ochotę na cie­bie, go­rąca straż­niczko – do­dał. I znów taki jak ja... Zimna her­bata, go­rący seks.

– Mu­szę naj­pierw iść pod prysz­nic, bo do­piero wró­ci­łam z gór. Idziesz ze mną?

– Oczy­wi­ście, bo­ska Ateno.

– Za­wsze mi mó­wią: Afro­dyto – za­żar­to­wa­łam.

– To dla­tego, że cię nie znają, fra­je­rzy. Je­steś Ateną, bo z cie­bie jest nie tylko piękna, ale przede wszyst­kim mą­dra i wa­leczna ko­bietka – od­po­wie­dział Di­dier, roz­bie­ra­jąc mnie z mun­duru. Po­tem ob­jął mnie w ta­lii jedną ręką, a drugą gła­dził po ple­cach, jed­no­cze­śnie ca­łu­jąc moją szyję. Umy­li­śmy się na­wza­jem i prze­nie­śli­śmy do łóżka, gdzie do­koń­czy­li­śmy to, co za­czę­li­śmy pod prysz­ni­cem. Przy tym męż­czyź­nie bu­dziły się we mnie dzi­kie in­stynkty. Chcia­łam tylko się rżnąć. To nie mo­gło być nor­malne! Za­je­cha­li­by­śmy się w kilka dni. Nie li­czy­łam na­wet or­ga­zmów. To było jak do­bry film porno, ale w re­alu, z praw­dzi­wymi od­czu­ciami...

– Dzia­łasz na mnie jak ma­gnes – stwier­dził Di­dier, wciąż przy­kle­jony do mnie, po dłuż­szym już prze­cież cza­sie.

– Ty na mnie też. Nie wiem, jak to ro­bisz, ale to ciało rzą­dzi mną, kiedy je­steś bli­sko. Oboje wiemy, że tak nie może być, ale na ra­zie nie umiem za­po­biec temu, co przy to­bie czuję i że mu­szę mieć cię tak bli­sko, jak się tylko da.

– Mo­żesz ze mną wy­je­chać.

– I co? Po­rzu­cić męża, pracę, ro­dzinę, ze­rwać kon­takt z przy­ja­ciółmi? Ukry­wać się?

– Za rok będę miał w Szwaj­ca­rii już le­galny, do­brze pro­spe­ru­jący biz­nes, mój por­tret pa­mię­ciowy się roz­myje, twoi ko­le­dzy o mnie za­po­mną, a po­li­cja umo­rzy śledz­two z po­wodu braku do­wo­dów.

– Spryt­nie to prze­my­śla­łeś. – W końcu pra­co­wał wcze­śniej i w straży, i w po­li­cji – prze­mknęło mi przez myśl. – A ze­zna­nia two­ich to­wa­rzy­szy?

– Nic o mnie nie wie­dzieli. Po­da­łem im obce na­zwi­sko, my­śleli, że moje imię też jest nie­praw­dziwe. Poza tym spę­dzą w wię­zie­niu do­brych parę lat, a kiedy wyjdą, wszystko bę­dzie inne...

– Je­steś taki prze­ko­nany, że ci się uda...

– Bo się uda. Do peł­nego szczę­ścia bra­kuje mi tylko cie­bie.

– Nie są­dzę, Di­die­rze, żeby mo­gło nam się to udać... Prze­cież ty też mu­sisz to ro­zu­mieć.

Spoj­rza­łam na niego py­ta­jąco. Nic nie ro­zu­miał. Uwa­żał, że wszystko jest moż­liwe.

– Ale mam na­dzieję, że się jesz­cze spo­tkamy. – Znów na niego spoj­rza­łam. – Te­raz mu­szę wra­cać do domu. On na mnie czeka.

Wy­raz za­wodu na jego twa­rzy był tak przej­mu­jący.

– Mo­żesz tu zo­stać do ju­tra, je­śli chcesz. Przyjdę rano, gdy mój mąż pój­dzie do pracy. – Zmie­ni­łam zda­nie w ostat­niej chwili. Je­stem taka ża­ło­sna.

– Do­brze, zo­stanę. Dzię­kuję, Hélène. Do ju­tra – od­po­wie­dział. W jego oczach wi­dać było wdzięcz­ność... i coś jesz­cze. Po­że­rał mnie wzro­kiem, jakby pró­bo­wał na­sy­cić się na za­pas.

Wró­ci­łam do domu koło osiem­na­stej. Nie­wiele póź­niej niż zwy­kle. Mar­tin cze­kał w sa­lo­nie na ka­na­pie za­my­ślony.

– Cześć, ko­cha­nie – po­wie­dzia­łam od wej­ścia. – Idę od razu pod prysz­nic, je­stem pad­nięta – za­ko­mu­ni­ko­wa­łam i po­szłam do ła­zienki. Ką­pa­łam się, sta­ra­jąc się zmyć z sie­bie za­pach męż­czy­zny, który dzia­łał na wszyst­kie moje zmy­sły. Szo­ro­wa­łam się tak, jak­bym pró­bo­wała oczy­ścić się z po­czu­cia winy wo­bec Mar­tina. Prze­cież tak się nie da. To tylko woda i żel pod prysz­nic. Nie zmy­wają wy­rzu­tów su­mie­nia.

– Zro­bi­łem ko­la­cję, je­steś głodna? – spy­tał, kiedy wy­szłam z ła­zienki w sa­mym ręcz­niku.

– Ja­sne, że tak, tylko się ubiorę i za­raz przyjdę – od­po­wie­dzia­łam i po­ma­sze­ro­wa­łam do sy­pialni, gdzie była szafa z ubra­niami. Wy­bra­łam let­nią su­kienkę, bo był już cie­pły ko­niec czerwca.

Kiedy wy­szłam, ko­la­cja była po­dana. Mar­tin wpa­try­wał się we mnie smut­nym, choć peł­nym mi­ło­ści wzro­kiem.

– Co się stało, ko­cha­nie? – spy­ta­łam, wi­dząc jego za­kło­po­ta­nie.

– Nie ode­zwa­łaś się do mnie przez ostatni ty­dzień. Co się miało stać? Mar­twi­łem się – od­po­wie­dział z wy­rzu­tem i wtedy uświa­do­mi­łam so­bie, że rze­czy­wi­ście nie dzwo­ni­łam, nie pi­sa­łam do niego od czasu zej­ścia do naj­niż­szej bazy... Ale ze mnie żona, szkoda ga­dać.

– Ko­cha­nie, prze­pra­szam. Nie wy­obra­żasz so­bie na­wet, co się działo. Nie chcia­łam cię mar­twić, ale te­raz ci wszystko opo­wiem – stwier­dzi­łam i zre­la­cjo­no­wa­łam mu hi­sto­rię z pa­tro­lem, prze­myt­ni­kami, ob­ser­wa­cją, „wej­ściem w pasz­czę lwa”, po­ści­giem, po­rwa­niem, po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście na­miętne nocne spo­tka­nie z sze­fem bandy i to, że uła­twi­łam mu ucieczkę.

– Na­prawdę?! – Mar­tin był bar­dzo za­sko­czony. – We­szli­ście do bazy prze­myt­ni­ków, a je­den z nich cię po­rwał?! Trzech ban­dy­tów po­strze­lo­nych? Czy ty je­steś sza­lona?! Po co się było w coś ta­kiego pa­ko­wać?! – Pa­ni­ko­wał wstrzą­śnięty.

– Ko­cha­nie, nic się nie stało. To taka praca. – Pró­bo­wa­łam go uspo­koić.

– Ale mo­gło się stać! Mo­głem stra­cić swoją żonę, naj­droż­szą mi osobę, wszystko, co mam na świe­cie, i nie zo­ba­czyć cię już ni­gdy, a ty mó­wisz, że to taka praca?!

– Masz ra­cję, nie po­my­śla­łam, jak to wy­gląda z dru­giej strony. – Wi­dząc łzy w oczach Mar­tina, mu­sia­łam go przy­tu­lić. – Pro­szę, nie przej­muj się już. Szajka roz­bita, nie ma wię­cej nie­bez­pie­czeństw. Poza tym wię­cej się tak nie na­rażę. Szef obie­cał, że nas wy­leje, jak jesz­cze raz nie po­słu­chamy roz­ka­zów. A ja się nie dam wy­rzu­cić z tej pracy! Hej, już do­brze, je­stem tu. Nie martw się – do­da­łam, tu­ląc go mocno i czu­jąc, jak od­naj­dują się wszyst­kie moje po­kłady czu­ło­ści, które scho­wa­łam głę­boko pod swoją ze­wnętrzną twardą sko­rupką. – Ko­cham cię, Mar­ti­nie – po­wie­dzia­łam szcze­rze. I ni­komu nie po­zwo­li­ła­bym cię skrzyw­dzić. Na­wet so­bie. Choć w mo­ich oczach też po­ja­wiły się łzy z tego po­wodu.

Po ko­la­cji po­szli­śmy na wie­czorny spa­cer.

– Wiesz, tak so­bie wła­śnie przy­po­mnia­łem, że dawno nie za­glą­da­łem do two­jego miesz­ka­nia. Przy­da­łoby się spraw­dzić, czy wszystko tam w po­rządku – stwier­dził Mar­tin, a ja wpa­dłam w pa­nikę. Szybko jed­nak uspo­ko­iłam się i po­da­łam ra­cjo­nalny ar­gu­ment prze­ciw.

– Skoro dawno nie za­glą­da­łeś, to do ju­tra też się nic nie sta­nie. Pójdę tam rano. Pew­nie trzeba bę­dzie tro­chę po­od­ku­rzać – do­da­łam, wie­dząc, że Mar­tin tego nie znosi. – Te­raz chcia­ła­bym po pro­stu się z tobą przejść. Oboje mu­simy się tro­chę uspo­koić. – Mąż zgo­dził się ze mną i po­szli­śmy w prze­ciw­nym kie­runku. Uff... – ode­tchnę­łam z ulgą.

Wró­ci­li­śmy do domu po dwu­dzie­stej pierw­szej, ja zdą­ży­łam do tego czasu po­zbie­rać my­śli. W domu, je­stem w domu z moim mę­żem, któ­rego ko­cham – tłu­ma­czy­łam so­bie w my­ślach i po­woli się uspo­ko­iłam. Wzię­li­śmy szybki prysz­nic i wpa­dli­śmy do łóżka. Przy­tu­li­łam mocno Mar­tina, po­ca­ło­wa­łam go i po­czu­łam, jak wzbiera jego po­żą­da­nie. Za­wsze ro­bił się wtedy taki go­rący.

– Tak dawno cię nie było – wy­szep­tał, ścią­ga­jąc mi pi­żamę. – Wiem, że je­steś zmę­czona, ale nie mogę cze­kać do ju­tra – do­dał, kiedy zdjął mi już wszystko i ca­ło­wał mnie po szyi, ra­mio­nach, pier­siach i brzu­chu. Przy­cią­gnę­łam go do sie­bie, za­rzu­ci­łam mu ręce na szyję, a w pa­sie ob­ję­łam go no­gami. By­łam taka wil­gotna, że z ła­two­ścią wszedł we mnie. Co z tego, że to było z po­wodu Di­diera? Na­prawdę ko­cha­łam Mar­tina i chcia­łam dać mu sie­bie, tak jak na to za­słu­gi­wał. – Ko­chana... – wes­tchnął po wszyst­kim – a więc ty też mia­łaś na mnie ochotę. Prze­pra­szam, że to nie trwało długo. Trzy ty­go­dnie to dla mnie za dużo. – Mar­tin przy­tu­lił się do mnie mocno i oboje szybko usnę­li­śmy.

Rano, jesz­cze przez sen po­czu­łam, że po­ca­ło­wał mnie w po­li­czek i wy­szedł do pracy, zo­sta­wia­jąc mnie w na­szym łóżku samą. Cu­dow­nie mi się spało i nie mia­łam ochoty wsta­wać. Szybko jed­nak przy­po­mnia­łam so­bie, że mu­szę się po­zbyć Di­diera z miesz­ka­nia, więc zmo­bi­li­zo­wa­łam się, wsta­łam i ubra­łam się po­spiesz­nie, a po dro­dze ku­pi­łam ba­gietkę i dżem tru­skaw­kowy na śnia­da­nie.

By­łam w swoim miesz­ka­niu po ósmej. Di­dier spał. Mu­siał być bar­dzo zmę­czony – po­my­śla­łam so­bie o ostat­nich ty­go­dniach ukry­wa­nia się mo­jego ko­chanka – po­szu­ki­wa­nego prze­stępcy. – Ale wi­dzę, że ma do mnie za­ufa­nie.

Po­szłam do kuchni, na­sta­wi­łam czaj­nik z wodą na her­batę i po­kro­iłam ba­gietkę. Di­dier mu­siał mnie usły­szeć, bo po chwili stał już w kuchni, w sa­mej bie­liź­nie. Wy­star­czyło, że na niego spoj­rza­łam i za­drża­łam z po­żą­da­nia. Na oko czter­dzie­sto­letni, śniady, nie­wy­soki i bar­dzo szczu­pły, ale ład­nie umię­śniony fa­cet z bu­rzą czar­nych wło­sów i czar­nymi oczami... Niby prze­ciętny, ale nie­zu­peł­nie. Tak ma­gne­tyczny, że nie po­tra­fi­łam mu się oprzeć.

– Cześć, Ateno – przy­wi­tał się i pod­szedł, żeby mnie po­ca­ło­wać. – Za­sta­na­wia­łem się, czy przyj­dziesz.

– Jak to? Prze­cież obie­ca­łam.

– Wiesz, nie każdy do­trzy­muje obiet­nic.

– Ja do­trzy­muję – od­po­wie­dzia­łam zu­peł­nie po­waż­nie. – Głodny?

– Jak wilk, ale... nie tylko na śnia­da­nie – od­po­wie­dział, mie­rząc mnie wzro­kiem z lu­bież­nym uśmie­chem na twa­rzy.

– Naj­pierw śnia­da­nie, mój drogi – od­par­łam, uda­jąc, że nie wi­dzę jego miny, choć na sam jego wi­dok ro­biło mi się go­rąco. – Mam na­dzieję, że lu­bisz dżem tru­skaw­kowy?

– Uwiel­biam. To mój ulu­biony – po­twier­dził. I znów taki jak ja.

Zje­dli­śmy śnia­da­nie, dys­ku­tu­jąc o przy­szło­ści mi­zo­gi­nicz­nej Fran­cji w kwe­stiach zwią­za­nych z in­te­gra­cją imi­gran­tów.

– My­ślę, że po­win­naś szybko do­koń­czyć swój dok­to­rat – stwier­dził Di­dier z prze­ko­na­niem. – Ty się na­prawdę mar­nu­jesz w tej gór­skiej straży.

– Wiesz co? Ga­dasz jak mój mąż! – od­par­łam iro­nicz­nie.

– Może i ga­dam jak twój mąż, ale mogę coś zro­bić ina­czej niż on – stwier­dził z szel­mow­skim uśmie­chem, po czym pod­szedł, pod­niósł mnie i za­niósł do łóżka. Zdjął ze mnie tylko majtki, któ­rymi skrę­po­wał mi nad­garstki, a po­tem pod­niósł mi su­kienkę i za­czął pie­ścić ję­zy­kiem. Po­zwo­lił mi stra­cić kon­trolę nad rze­czy­wi­sto­ścią i de­li­kat­no­ścią osią­gnąć szczyty roz­ko­szy, a po­tem wszedł we mnie bru­tal­nie i do­koń­czył za­bawę w cał­kiem in­nym stylu. Emo­cje. En­dor­finy wy­mie­szane z ad­re­na­liną, czy­sta fi­zycz­ność, wręcz zwie­rzęca. Nie wie­dzia­łam, czemu przy nim nie po­tra­fię nad sobą pa­no­wać. Po pro­stu był w po­bliżu i mógł ro­bić ze mną, co mu się po­doba. Nie umia­ła­bym mu od­mó­wić. Nie chcia­ła­bym. Mia­łam wra­że­nie, że sie­dzi w mo­jej gło­wie i od­czy­tuje wszyst­kie moje pra­gnie­nia.

– Di­dier...

– Tak, słońce?

– O co w tym cho­dzi? Czy ty mi coś do­sy­pu­jesz do her­baty? Czemu nie umiem się od cie­bie uwol­nić? Przy­szłam tu się po­że­gnać, a znów wy­lą­do­wa­łam z tobą w łóżku. Czemu tak jest?

– Bo mnie ko­chasz?

– Nie, to nie­moż­liwe. Prze­cież cię wła­ści­wie nie znam.

– Znasz mnie. Wiesz o mnie wszystko, bo je­ste­śmy tacy sami. Ko­chasz mnie tak, jak ja cie­bie. To, co nam się przy­tra­fiło, to ude­rze­nie pio­runa, znane w li­te­ra­tu­rze od sta­ro­żyt­no­ści jako mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia. Coup de fo­udre...

– To ir­ra­cjo­nalne, przy­znaj sam. Ty, na­uko­wiec, i wie­rzysz w mity? Poza tym ja je­stem straż­niczką, a ty...

– Ja wła­śnie zo­sta­łem uczci­wym przed­się­biorcą. I już ci mó­wi­łem, że po­win­naś rzu­cić tę pracę i za­jąć się czymś po­waż­niej­szym. Pracą na­ukową. Je­steś do niej stwo­rzona.

– A ja ci już mó­wi­łam, że ga­dasz jak mój mąż... Lu­bię tę pracę, choć pew­nie obaj ma­cie ra­cję. Li­czę się z tym, że pew­nego dnia sama zre­zy­gnuję. A może na­stąpi to szyb­ciej, niż bym chciała... Mar­tin do­sta­nie nie­długo nowy przy­dział. Je­śli to bę­dzie gdzieś da­leko stąd, to będę mu­siała prze­nieść się z nim. Nie opusz­czę go. I nie po­zwolę, żeby mu­siał wy­bie­rać mię­dzy mną a pracą. On też by mi tego nie zro­bił.

– Więc nie ma szans na to, że­byś po­je­chała ze mną do Szwaj­ca­rii? – spy­tał re­to­rycz­nie.

– Prze­cież wiesz, że nie. I wo­la­ła­bym, że­byś dziś wy­je­chał. Mar­tin wczo­raj chciał tu przyjść, le­dwo go po­wstrzy­ma­łam.

– Do­brze. Nie chcę ci spra­wiać pro­ble­mów – od­po­wie­dział Di­dier, ale jakby nieco przy­gasł blask w jego oczach. – Zo­ba­czymy się jesz­cze? – W jego gło­sie tliła się na­dzieja.

– Mam na­dzieję, że tak, choć też się tego oba­wiam. Masz na mnie zgubny wpływ.

Za­śmia­li­śmy się oboje.

– Je­steś cho­dzącą do­sko­na­ło­ścią, Hélène. Mam na­dzieję, że gdy­byś była sama, nie mia­ła­byś ta­kich wąt­pli­wo­ści co do mnie, jak masz te­raz. Że miał­bym szansę...

– Pew­nie, że wtedy nie mia­ła­bym wąt­pli­wo­ści, Di­die­rze... Ty też je­steś dla mnie ob­ja­wie­niem. Nie są­dzi­łam, że może mnie jesz­cze spo­tkać w ży­ciu coś ta­kiego. Ale po­zna­łam cię za późno. Nie mogę opu­ścić Mar­tina, tak jak ty nie mo­żesz opu­ścić swo­ich dzieci. Nie wy­je­chał­byś prze­cież ze mną do Pol­ski, prawda?

– To nie­zu­peł­nie to samo, ale chyba ro­zu­miem, co masz na my­śli. Za­raz się spa­kuję i do po­łu­dnia już mnie nie bę­dzie – do­dał smutno.

– Wiesz, że tak bę­dzie le­piej dla nas obojga. Ty nie bę­dziesz się na­ra­żał na spo­tka­nie z po­li­cją czy mo­imi ko­le­gami, a ja nie będę na­ra­żona na twój nie­od­party urok. – Za­koń­czy­łam za­bawną pu­entą i znów się za­śmia­li­śmy. Di­dier ob­jął mnie i po­ca­ło­wał.

– Uwiel­biam cię i za­wsze będę. Je­śli tylko bę­dziesz mnie po­trze­bo­wała, na­pisz. Ja za­wsze cię znajdę – do­dał po­waż­nie.

– Do­brze. Będę pa­mię­tała – od­po­wie­dzia­łam i choć czu­łam, że serce wy­rywa mi się do niego, da­lej już mil­cza­łam. Di­dier spa­ko­wał się, ubrał i wy­szedł od­pro­wa­dzony moim tę­sk­nym wzro­kiem. Co ja wła­ści­wie ro­bię? – py­ta­łam sama sie­bie. – Wła­śnie po­zby­wam się męż­czy­zny mo­jego ży­cia, każę mu odejść... Ale nie po­wie­dzia­łam nic. Uzna­łam, że to je­dyna słuszna droga.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------He­lena Le­blanc

Straż­nicy. Z mi­ło­ści do Mont Blanc. Tom I

He­lena wy­biera się na wy­cieczkę do Fran­cji, gdzie jedną z atrak­cji jest wej­ście na Mont Blanc. To była mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia – ko­bieta była tak bar­dzo za­chwy­cona górą, że za­pra­gnęła zo­stać straż­niczką gór­ską. By­łoby to znacz­nie ła­twiej­sze, gdyby za parę dni nie mu­siała wró­cić do Pol­ski i swo­jej nud­nej pracy w urzę­dzie. Jed­nak nie­długo po­tem pró­buje na­wią­zać z nią kon­takt Mar­tin – pe­wien przy­stojny Fran­cuz, któ­rego po­znała pod­czas po­bytu na Mont Blanc.

Wa­ka­cyjna zna­jo­mość, która za­mieni się w pło­mienny ro­mans, może po­cią­gnąć za sobą po­waż­niej­sze kon­se­kwen­cje, niż spo­dzie­wali się Mar­tin i He­lena. Jed­nak aby tak się stało, któ­reś z nich bę­dzie mu­siało zde­cy­do­wać się na od­ważny krok i prze­wró­ce­nie swo­jego ży­cia do góry no­gami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: