- promocja
Strażnicy Cytadeli. Misja Rox - ebook
Strażnicy Cytadeli. Misja Rox - ebook
Trzecia część emocjonującej trylogii Strażnicy Cytadeli
Rox wyrusza w podróż do ziem zachodnich, żeby odnaleźć wioskę zamieszkałą przez Strażników. Tymczasem Cytadelę zalewa fala uchodźców szukających bezpiecznego schronienia przed coraz okrutniejszymi atakami potworów. W mieście przybywa też wyznawców Ścieżki Źródła, której przywódca ogłasza koniec dotychczas znanego świata, co może mieć zarówno dobre, jak i złe konsekwencje...
Kiedy więc dowódcy straży wysyłają Xeina za karę do służby na Ostatniej Granicy, skąd mało kto wraca żywy, Axlin postanawia zrobić wszystko, by go ocalić. Losy tych dwojga znowu się splatają, jednak łącząca ich więź przejdzie kolejną próbę z powodu przerażających odkryć, które wydają się kluczem do ocalenia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8057-508-0 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drugi brzeg przepaści spowijały mgła i cisza. Most kołysał się, bujany delikatnymi podmuchami wiatru, które rozrzedzały też nieznacznie mgliste opary. Nie wyglądał zbyt solidnie, ale Rox wiedziała, że mógł utrzymać ciężar załadowanego wozu.
W ostatnim czasie granice jego wytrzymałości często były wystawiane na próbę przez tłumy ludzi uciekających przed atakiem potworów.
Teraz jednak Most Wrzaskonów ział pustką, jakby po jego drugiej stronie nie pozostało już nic wartego ocalenia ani żadna żywa dusza próbująca się uratować.
– Dobra straż – odezwał się nagle głos za plecami Rox, a ona drgnęła z zaskoczenia. – Chyba jeszcze za wcześnie na zmianę warty?
Rox odwróciła się do Strażnika, który obserwował ją z zaciekawieniem. Uniosła wzrok w kierunku punktu obserwacyjnego, górującego nad bramą prowadzącą na most. Mężczyzna pojawił się przy niej jakby znikąd, więc domyśliła się, że zeskoczył z góry z charakterystyczną dla Strażników dyskrecją.
– Jesteś jedynym wartownikiem pilnującym tego przejścia? – zapytała zmieszana.
Strażnik przyjrzał się jej uważniej.
– Przyjechałaś niedawno, prawda? Nie powiedzieli ci w osadzie, że już od wielu dni nikt nie przeprawia się przez most ani że po drugiej stronie nie widziano żadnego potwora? Prawdopodobnie wszystkie zapadły w stan hibernacji.
Rox zmarszczyła brwi i się zamyśliła, nie odrywając wzroku od mostu. To prawda, że wiele gatunków potworów zaprzestawało aktywności, jeśli w pobliżu nie było ludzi. Były też takie, które wędrowały do najbliższego zamieszkanego miejsca w poszukiwaniu nowych ofiar.
Zamierzała rozwiać swoje wątpliwości, kiedy wartownik zapytał ponownie:
– Wprowadzono jakieś zmiany w wartach? Kto właściwie cię przysłał?
Rox pokręciła głową.
– Nie przyszłam, żeby cię zastąpić. Chcę się przeprawić przez most.
Strażnik spojrzał na nią nieufnie, sądząc, że żartuje. Kiedy jednak dojrzał na jej twarzy determinację, potrząsnął głową ze zdziwieniem.
– Po drugiej stronie nie ma nic ani nikogo. Chcesz podróżować tam samotnie? Dlaczego?
– Nie będzie sama – wtrącił się trzeci Strażnik, który zbliżył się do nich, prowadząc konia za uzdę. – Ja będę jej towarzyszyć.
Rox się odwróciła, a jej zdumienie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy rozpoznała nowo przybyłego. Był trochę od niej starszy, wysoki, ciemnowłosy. Z jego twarzy biły spokój i pewność siebie.
– Aldrix – szepnęła. – Co ty tutaj robisz?
Ostatni raz widzieli się przed kilkoma tygodniami w Cytadeli, tuż przed jej wyjazdem. Śledził ją przez całą drogę? Zaniepokojona, w pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Jeśli wysłali go dowódcy, jej podróż się skończyła, zanim rozpoczęła się na dobre.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej, po czym zwrócił oficjalnym tonem do wartownika:
– Przysłano nas z kwatery głównej w Cytadeli w ramach misji ratunkowej. Posiadamy informacje, z których wynika, że na obszarach po drugiej stronie wciąż mogą być uwięzieni ludzie.
Strażnik patrzył na niego z niedowierzaniem, podczas gdy Rox z trudem zachowywała kamienny wyraz twarzy. Przecież dotarła do Mostu Wrzaskonów z własnej inicjatywy i nie otrzymała żadnych rozkazów od przełożonych.
– Po drugiej stronie mostu zostały tylko potwory – powiedział wartownik. – A poza tym misja ratunkowa złożona z pary Strażników nie ma szans dotrzeć zbyt daleko.
Aldrix wzruszył ramionami.
– Nie mnie kwestionować rozkazy moich przełożonych.
Strażnik podrapał się po głowie.
– Rozmawialiście z kapitanem w osadzie?
– Czy bylibyśmy tutaj, gdybyśmy tego nie zrobili?
Wartownik nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Aldrix wręczył mu kawałek pergaminu.
– Proszę, oto rozkaz z pieczęcią i podpisem komendantki Xalany.
Rox patrzyła, jak Strażnik przełyka ślinę i czyta dokument z niedowierzaniem.
– Ale… To nie ma sensu.
– Możesz to powiedzieć komendantce – odrzekł Aldrix ze śmiertelną powagą. – My tylko wykonujemy rozkazy. – Pociągnął konia za uzdę i ruszył w stronę wejścia na most. Zatrzymał się po chwili, odwrócił i spojrzał na Strażnika stanowczym wzrokiem. – Otworzysz bramę czy nie? – zapytał.
Wartownik pobladł i znów nerwowo przełknął ślinę.
– Posyłają was na pewną śmierć. Lepiej przekonajmy kapitana, żeby zgodził się na zorganizowanie liczniejszego patrolu, który pójdzie z wami…
– Już z nim rozmawiałem. To ma być szybka misja. Przejść przez most, dotrzeć do konkretnej wioski i wrócić jak najszybciej, żeby zdać raport. Duży patrol nas opóźni.
Rox spojrzała na kolegę, unosząc ze zdziwienia jedną brew. Takie zadanie, nawet jeśli miałoby trwać krótko, było samobójstwem. Ona kierowała się osobistymi pobudkami i była gotowa podjąć ryzyko, ale w pojedynkę. Nie poinformowała przełożonych o swoich zamiarach, bo wiedziała, że sprzeciwiliby się im kategorycznie.
Nie przychodził jej więc do głowy żaden powód, dla którego zezwoliliby Aldrixowi, żeby jej towarzyszył. Gdyby ją zdradził, co wydało się jej nagle całkiem prawdopodobne, teraz z pewnością wysłaliby go, żeby ją zatrzymał, a nie wsparł w tej szalonej podróży.
Nic z tego nie rozumiała, ale postanowiła cofnąć się na dalszy plan i obserwować swoich towarzyszy.
– Jeśli nie chcesz nam pomóc, to przynajmniej zejdź nam z drogi – mówił dalej Aldrix.
Niezdecydowany wartownik przyglądał się im przez chwilę. Potem jednak odsunął się z pewną niechęcią, wciąż trzymając w ręku papirus.
– Jesteście przynajmniej… przygotowani?
Rox spojrzała z zaciekawieniem na sakwy przy siodle Aldrixa. Były porządnie wypchane, co świadczyło o tym, że jego zamiary były prawdziwe. Przeszedł ją dreszcz. Czyżby nie doceniła generałów? A jeśli mimo krytycznej sytuacji w całym cywilizowanym świecie byli skłonni zbadać, co się dzieje w odległej wiosce, która prawdopodobnie została już zmieciona z powierzchni ziemi?
– Jesteśmy – potwierdził Strażnik. – Pomożesz nam z tą bramą czy sami mamy ją sobie otworzyć?
Wartownik skinął głową z zawstydzeniem i pociągnął pospiesznie za jedno skrzydło, podczas gdy Rox i Aldrix ciągnęli drugie.
Kiedy wejście na most stanęło otworem, Strażniczka zawahała się przez chwilę.
Miała przekroczyć granicę ziem, na których istniała ludzka cywilizacja. Jeszcze nie tak dawno znajdowała się znacznie dalej, ale ostatnimi czasy potwory zniszczyły całe terytoria zachodnie, a Strażnikom udało się je powstrzymać dopiero w tym miejscu – po drugiej stronie przerażającego urwiska, które otwierało się pod stopami Rox.
Kiedyś każdy mógł podróżować – odpowiednio uzbrojony i z eskortą – po obszarach rozciągających się na drugim brzegu. Teraz przeprawienie się przez most było równoznaczne z zagłębieniem się w nieznane. I z pewną śmiercią, nawet dla Strażników.
Rox wzięła głęboki oddech, pociągnęła za wodze i postawiła stopę na kładkę, a potem drugą.
– Dobra straż! – pożegnał ich wartownik.
Odpowiedział mu tylko Aldrix, bo Rox dalej milczała.
Most lekko się zakołysał, co jej jednak nie przelękło. Trzymając konia za uzdę, pogrążyła się w gęstej mgle unoszącej się z dna otchłani. W ciszy usłyszała odległy szmer rzeki, która płynęła w dole, ale nie mogła jej dojrzeć.
Czuła bliską obecność Aldrixa, który szedł zaraz za nią. Nie obejrzała się jednak za siebie, kiedy rozległ się zgrzyt zamykanej bramy i zostali skazani tylko na siebie.
Dopiero kiedy znaleźli się w połowie mostu, młoda Strażniczka zapytała:
– Dlaczego przyjechałeś za mną? Naprawdę dostałeś taki rozkaz?
Doskonały słuch Aldrixa bez trudu uchwycił jej słowa.
– Nie. Nikt cię nie nauczył w szkole, jak fałszować oficjalne pieczęcie?
Rox zawahała się przed odpowiedzią. Jej towarzysz zadał to pytanie z pełną powagą, ale trudno było jej uwierzyć, że nie żartował.
– Obawiam się, że nie chodziliśmy do tej samej szkoły – odpowiedziała.
– Oczywiście, ty byłaś przecież zagubiona – przypomniał. – Cóż, prawie każdy Strażnik fałszował coś w dzieciństwie, żeby usprawiedliwić swoją nieobecności i tym podobne. Instruktorzy przymykali na to oko.
– W Bastionie traktowano nas surowo.
– Nie mówię o Bastionie, ale o szkole podstawowej w pierwszym okręgu. – Aldrix zatrzymał się nagle. – Przypuszczam, że pod wieloma względami dyscyplina tam była dużo luźniejsza, bo dorośli wiedzieli, że wkrótce nasze dzieciństwo się skończy.
Rox zastanowiły jego słowa, ale postanowiła ich nie komentować. Najwyraźniej jej dzieciństwo też bardzo się różniło od życia dzieci z Cytadeli.
– Chcesz mi przez to dać do zrozumienia, że nie wykonujemy żadnych oficjalnych rozkazów i jesteś tu z własnej woli – podsumowała. – Dałeś wartownikowi fałszywy dokument? – zapytała z lekkim wyrzutem.
– W przeciwnym razie nie pozwoliłby ci przejść – odparł ze spokojem. – Co zamierzałaś zrobić, gdyby cię nie przepuścił?
– Nie wiem – przyznała. – Ale dlaczego zadałeś sobie tyle trudu, żeby odnaleźć mnie tutaj i oszukać wartownika?
– To chyba oczywiste. Chcę jechać z tobą.
– Na poszukiwanie zaginionej wioski, która prawdopodobnie już nie istnieje? – Rox potrząsnęła głową. – Nie wierzę ci.
Aldrix zawahał się, zanim odpowiedział:
– Wiesz, ile mam lat? Dwadzieścia sześć. A ile razy zostałem wysłany poza Cytadelę?
Dziewczyna zrobiła w myślach szybkie obliczenie. Każdy Strażnik spędzał jakiś czas w osadach jeden lub dwa razy w roku.
– Co najmniej kilkanaście razy – odpowiedziała. – Taka jest przynajmniej praktyka.
Strażnik pokręcił głową.
– Ani razu.
Zatrzymała się i odwróciła, żeby na niego spojrzeć, bo nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
– Ani razu? Ale…
– Kiedy skończyłem piętnaście lat, wysłano mnie do Bastionu, gdzie szkoliłem się tak samo jak wszyscy. Podobnie jak ty ukończyłem szkolenie z wyróżnieniem. Potem wróciłem do Cytadeli i… wkrótce zacząłem zdawać sobie sprawę, że jestem inaczej traktowany.
– Inaczej, w jakim sensie?
– Z powodu swojego nazwiska. De Vaxanian. Brzmi znajomo?
– Chyba każdy je zna, ale przecież twoje nazwisko nie ma najmniejszego znaczenia w Straży, Aldrixie. Jesteśmy sobie równi. Wszyscy musimy zapomnieć o swojej przeszłości i wypełniać przydzielone nam obowiązki.
Aldrix uśmiechnął się kwaśno.
– Tak nam mówią i byłem o tym przekonany, ale już podczas moich pierwszych tygodni służby… okazało się, że w praktyce wygląda to trochę inaczej. Z niewyjaśnionych przyczyn zmieniano mi obszar patroli, odwoływano wartę w ostatniej chwili… Z początku myślałem, że to przypadek, ale później zacząłem się zastanawiać, dlaczego prawie zawsze patrolowałem stare miasto albo pierwszy okręg. Po roku wszystkich absolwentów z mojego rocznika wysłano przynajmniej na Ziemie Cywilizowane. Wszystkich, oprócz mnie.
– Z pewnością to był błąd albo zwykły zbieg okoliczności.
– Może w pierwszym roku, ale przez dziesięć lat? Pytałem o to wiele razy swoich przełożonych i w odpowiedzi słyszałem zawsze, że zostaję przydzielony tam, gdzie jestem najbardziej potrzebny, zgodnie ze swoją rangą i umiejętnościami. Jak każdy inny Strażnik, bez wyjątku. Z czasem przestałem pytać, jednak im więcej upływa lat, tym trudniej mi uwierzyć, że jestem traktowany na równi z innymi. Prawie jedna trzecia moich towarzyszy z Bastionu poległa do tej pory w walce, tymczasem ja…
Nie dokończył zdania. Rox słuchała uważnie jego historii, chociaż wzrokiem próbowała dojrzeć drugi koniec mostu, który wyłaniał się powoli z mgły.
– Dlatego postanowiłeś towarzyszyć mi w śmiertelnie niebezpiecznej podróży? – zapytała z pewnym niedowierzaniem. – Szukasz silnych emocji?
– Tak trudno to zrozumieć? Ty wyruszyłaś na ziemie zachodnie, żeby odnaleźć swoją przeszłość. – Zamilkł, a potem dodał: – A ja uciekam przed swoją przeszłością.
Rox nie wiedziała, co odpowiedzieć, a Aldrix nie dodał nic więcej, tylko przyglądał się uważnie swojej towarzyszce. Zauważył, że nie jest już tak bardzo spięta, chociaż nie przestaje wpatrywać się w bramę, która czekała na nich na końcu mostu. Przyjął to za znak, że zaakceptowała go jako towarzysza podróży.
Nie potrzebowali słów, żeby się porozumieć. Oboje byli świetnie wyszkoleni i kilka razy wychodzili razem na patrol. Kiedy tylko stanęli na ziemi, bez słowa pchnęli skrzydła bramy. Przeszli ostrożnie na drugą stronę, poruszając się z doskonałą koordynacją i trzymając broń w gotowości. Próbowali dojrzeć cokolwiek we mgle.
Stojące za nimi konie parskały i poruszały niespokojnie łbami. Strażnicy wkrótce odetchnęli z ulgą, bo dzięki swoim niezwykłym zmysłom nie wyczuli w pobliżu potworów.
– Myślisz, że wszystkie zapadły w letarg? – zapytała Rox.
Aldrix nie odpowiedział. Przyglądał się drewnianej bramie pełnej bruzd po pazurach i zaschniętych plam, których kolory wyglądały we mgle nierealnie. Rox rozpoznała, że to ślady krwi, ale nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Przecież była Strażniczką i wiedziała wiele o potworach.
I do czego były zdolne.
– Jeśli tak jest, to nasza obecność je obudzi – odparł Aldrix.
Widząc, jak z pewnością siebie dosiadł konia, potrząsnęła głową.
– Nawet nie wiesz, dokąd jadę.
– Wiem jednak, że jesteś na tyle rozsądna, żeby przynajmniej zabrać ze sobą porządną mapę.
– Tak, ale…
– W takim razie prędzej czy później dotrzemy na miejsce.
– Albo nie.
– Masz rację. – Aldrix utkwił w niej swoje złote, nieprzeniknione spojrzenie. – Albo nie.
Rox popatrzyła na niego, zaskoczona. W końcu wzruszyła ramionami z westchnieniem i dosiadła swojego konia.
– W każdym razie w normalnych okolicznościach dotarcie tam zajęłoby nam około piętnastu dni. Teraz, kiedy wioski opustoszały i nie wiemy, co się dzieje z potworami… możemy podróżować nawet trzy tygodnie i to tylko pod warunkiem, że będziemy mieli szczęście.
Jej towarzysz skinął głową.
– W takim razie nie traćmy czasu.
Spojrzała na niego, jakby się spodziewała, że w ostatniej chwili zawróci konia i odjedzie tam, skąd przybył. Potem skierowała wzrok na most, żeby się upewnić, że Aldrix rzeczywiście jest sam, a jego obecność to nie część żadnego misternego planu, którego celem było sprowadzenie jej z powrotem do Cytadeli. Po kilku chwilach niezdecydowania wzięła głęboki oddech i popędziła konia drogą, która ginęła we mgle.
Aldrix ruszył za nią.2
Rytmiczne odgłosy uderzeń kowalskiego młota rozchodziły się po całej ulicy, unosząc się do zachmurzonego nieba nad Cytadelą. Axlin starała się przyzwyczaić do tego hałasu, chociaż zdarzało jej się jeszcze czasami wzdrygnąć z lękiem, kiedy Davox walił w kowadło. Zatrzymała się przy wejściu do warsztatu, bo w środku panował okropny zaduch, ale też dlatego, że nie lubiła przeszkadzać kowalowi, kiedy był zajęty.
Davox zauważył jednak jej obecność i przerwał pracę.
– Znów przyszłaś po odpadki? – mruknął, ocierając pot z czoła grzbietem dłoni.
Skinęła głową i rzuciła nieśmiałe spojrzenie na leżący w głębi warsztatu stos rupieci: połamane wiadra, zardzewiałe narzędzia, pogiętą broń i stare sztućce. W Cytadeli zaczynało brakować metalu, więc Rada do spraw Obrony i Nadzoru zleciła powszechną zbiórkę surowca. Potrzebne było dodatkowe uzbrojenie do obrony przed potworami, a ponieważ drogi do kopalń na Zachodzie zostały odcięte, urzędnicy chodzili co jakiś czas od domu do domu i zbierali wszelkie metalowe przedmioty, które mieszkańcy miasta skłonni byli oddać na ten cel.
Kowale zwracali uwagę, że większość z tych rzeczy to tylko złom, i nie są w stanie przekuć ich w dobrej jakości broń, ale urzędnicy wzruszali ramionami i odpowiadali, że to nie ich problem. Ograniczali się do wykonywania planu opracowanego przez Radnego i jego podwładnych.
Początkowo Axlin i Loxan odwiedzali wszystkie kuźnie, które bibliotekarka znała w drugim okręgu, i pytali, czy mogliby użyć zbędnego materiału do budowy nowego wozu dla handlarza. Ale kowale byli tak bardzo zapracowani, że rzadko zwracali na nich uwagę.
Dziewczyna nie zamierzała się jednak poddać. Ponowne obejście wszystkich warsztatów wymagało dużo wysiłku i czasu, którego nie miała, ale kuźnia Davoxa znajdowała się w pobliżu jej codziennej drogi do biblioteki, więc mogła sporadycznie tam zaglądać.
– Jeszcze nie miałem czasu, żeby się tym zająć – powiedział kowal. – Mam duże opóźnienia.
Axlin starała się ukryć rozczarowanie. Wiedziała, że to nie jest wina Davoxa – kuźnie pracowały pełną parą, a najnowszy pomysł Radnego przyczynił się tylko do przeciążenia kowali. Dlatego dziewczyna nie była zaskoczona jego odpowiedzią, ale dopóki kowal nie znajdzie wolnej chwili na posegregowanie materiału, nie da jej przedmiotów dla niego bezużytecznych.
– Trudno – szepnęła. – Wrócę innym razem.
Kowal odprowadził ją wzrokiem.
– Zaczekaj! – zawołał.
Axlin się zatrzymała i odwróciła do niego z nadzieją w oczach.
– Nie musisz tu przychodzić codziennie. Mówię to ze względu na twoją chorą nogę.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
– Pochodzę z ziem zachodnich – powiedziała. – Nigdy nie bałam się długiego marszu.
Słysząc to, Davox spochmurniał, w milczeniu potrząsnął głową i wrócił do przerwanego zajęcia.
Axlin westchnęła i ruszyła w swoją drogę. Dawniej, kiedy opowiadała o miejscu swojego urodzenia, ludzie patrzyli na nią z ciekawością i lekkim zdziwieniem. Teraz z Zachodu nadchodziły tylko złe wieści: krew, śmierć, spustoszenie i fala uchodźców, którzy stracili wszystko, a mimo to uważali się za szczęściarzy, że udało im się zachować życie i dotrzeć do Cytadeli.
Jednak w ostatnich tygodniach przybyszów napływało znacznie mniej, co było korzystne dla Cytadeli, która pękała w szwach i nie mogła już pomieścić nowych osób. To była też dobra wiadomość dla uchodźców, bo podniosły się głosy proponujące zamknięcie bram Cytadeli, a nawet wydalenie poza jej mury tych, którzy jeszcze nie uzyskali statusu mieszkańca. Rząd Hierarchy musiał poświęcić teraz więcej czasu, żeby przeanalizować sytuację i podjąć decyzję w tej sprawie.
Oznaczało to również, że na ziemiach zachodnich nie pozostało już nic poza potworami, co było bardzo niepokojącym sygnałem dla ludzkości.
Axlin ze znużeniem potarła jedno oko. Praca w bibliotece bardzo jej się dłużyła. Jej przyjaciel Dex pojawiał się tam rzadko. Musiał dzielić czas między obowiązki rodzinne na starym mieście i nieliczne chwile spędzane w mieszkaniu, które zajmował ze swoim partnerem Kenxim w drugim okręgu. Nie miała też żadnych wieści o Xeinie, możliwe, że już nie żył.
Rox również zniknęła bez śladu. Axlin miała nadzieję, że udała się na front wschodni, żeby ratować Xeina, ale z tego, co się dowiedział Yarlax, srebrnooka Strażniczka nic podobnego nie planowała. Jednak nikt nie wiedział, dokąd wyjechała ani dlaczego. W Straży krążyły pogłoski, że wzorowa Rox zdezerterowała, prawdopodobnie z powodu Xeina.
Axlin wiedziała, że żadnemu Strażnikowi nie wolno było zrezygnować ze swoich obowiązków. Gdyby to zrobił, jego towarzysze byliby zmuszeni ścigać go jak przestępcę… albo jeszcze gorzej, jak potwora. Bo w odróżnieniu od Strażników dezerterów przestępcy mieli przynajmniej prawo, żeby zostać osądzeni.
Yarlax wyjaśnił jej, że właśnie dlatego dowódcy nieczęsto oskarżali kogoś o dezercję. Istniały specjalne procedury, ale raz wydanego rozkazu ścigania nie można było już cofnąć.
Bibliotekarka nie wiedziała, co się stało z Rox i czy faktycznie uciekła, ale tęskniła za nią, podobnie jak za Xeinem. Chociaż logika podpowiadała jej, że nie powinna im całkowicie ufać, chociaż w sprawie śmierci Broxnana pewne szczegóły nadal pozostawały niewyjaśnione, a Cytadela była doskonale strzeżona przez setki Strażników, tak samo skutecznych jak tamtych dwoje.
Wiedziała jednak, że to nie to samo. Choć wiele razy wyprowadzili ją z równowagi… ceniła ich na swój sposób.
Przez pierwsze dni po wyjeździe Xeina i tajemniczym zniknięciu Rox Axlin tak często natykała się na Yarlaxa, że zaczęła podejrzewać, iż ją śledzi albo w jakiś sposób pilnuje. Z czasem jednak to uczucie znikło, a ich spotkania stały się o wiele rzadsze. Uznała to za zbieg okoliczności, chociaż z drugiej strony w jego obecności było coś pocieszającego. Strażnicy nie przyjaźnili się z innymi Strażnikami, ale Axlin wiedziała, że Xein bardzo ufał Yarlaxowi. Dlatego kontakt z nim sprawiał, że czuła się trochę bliżej nieobecnego Xeina.
To jednak jej nie wystarczało. Mimo że Cytadela była bardziej zatłoczona niż kiedykolwiek, Axlin czuła się samotna. Brakowało jej Dexa, Xeina, Oxani, a nawet Rox. Poza tym rzadko rozmawiała z Loxanem, bo handlarz wstawał codziennie o świcie, żeby szukać pracy, i wracał dopiero wieczorem, zmęczony, przygnębiony i bez ochoty na pogawędki. Dni, kiedy Axlin snuła razem z przyjaciółmi szalone plany ratunkowe, poszły już dawno w niepamięć. Jeszcze kilka tygodni wcześniej zbudowanie nowego opancerzonego wozu dla Loxana wydawało się proste, ale w końcu musiała przyznać, że kosztowałoby to ich znacznie więcej wysiłku, niż przypuszczała. Życie w Cytadeli toczyło się bardzo powoli i każdy zajmował się swoimi sprawami.
Przez kilka dni po odejściu Xeina Axlin rozpaczała i nie mogła zebrać się w sobie. Szybko jednak zrozumiała, że łatwiej jej będzie poradzić sobie z cierpieniem, jeśli się skupi na pracy i wypełni dni zajęciami, żeby ciągle o Xeinie nie myśleć.
Oczywiście wspomnienia o nim i tak nawiedzały ją każdej nocy, prześladowały do tego stopnia, że nie potrafiła zasnąć. „Co mogę zrobić?”, zastanawiała się. „Musi być jakiś sposób, żebym go odnalazła”.
Ale nie było. Tymczasem w Cytadeli życie biegło dalej, a jednocześnie zamierało powoli na ziemiach zachodnich, niczym płomień dogasającej świecy.
Pogrążona w myślach Axlin nie zauważyła, że weszła na plac, na którym zgromadziło się dużo ludzi. Dopiero kiedy musiała się zatrzymać, bo tłum nie pozwolił jej iść naprzód, zdała sobie sprawę, że takie skupisko nie jest czymś normalnym o tej porze.
– Co się dzieje? – zapytała.
– Ciiiii! – odpowiedział jakiś starzec. – Nie przeszkadzaj!
Axlin wyciągnęła szyję i zobaczyła w głębi placu kobietę, która wspięła się na stos skrzynek. Mogła mieć niewiele ponad czterdzieści lat. Jej ciemne, przeplatane gdzieniegdzie siwizną włosy zebrane były w długi warkocz, który opadał jej na lekko przygarbione plecy. Po ubraniu, gestykulacji i sposobie mówienia Axlin domyśliła się, że była pracownicą z drugiego okręgu. Mówiła z energią i pasją, a większość obecnych słuchała jej z szacunkiem, potakując od czasu do czasu.
– To Raxala – szepnęła do Axlin jakaś dziewczyna. – Zbiera poparcie, żeby wystąpić z petycją do Radnych.
Zaciekawiona Axlin postanowiła posłuchać.
– Miasto jest przeludnione! – mówiła kobieta. – Władze sparaliżowane, drogi zapchane, dobrzy obywatele pracują za darmo i w pocie czoła, żeby pomóc uchodźcom z osad. Jak długo będziemy tolerować taką sytuację?
Rozległy się pomruki aprobaty, ktoś jednak ośmielił się odezwać:
– Ale oni są tacy sami jak my! Nasi przodkowie też pochodzili z wiosek i zostali przyjęci w Cytadeli z otwartymi ramionami. Czy nie powinniśmy postąpić tak samo?
Mówczyni odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem:
– Oczywiście! Po to przecież powstała Cytadela, prawda? Żeby bronić wszystkich ludzi przed potworami. I zawsze to robiliśmy. Dzięki pracy i poświęceniu wielu pokoleń zmieniliśmy to miasto w bezpieczną przystań dla ludzkości. I jest naszym obowiązkiem zapewnić, żeby wciąż nią było.
Tłum znów się z nią zgodził. Nawet człowiek, który zadał pytanie, teraz potakiwał z powagą.
– Sugerujesz, że nowo przybyli są zagrożeniem dla Cytadeli? – zapytał ostrożnie ktoś inny.
– Nie oni sami w sobie – odparła Raxala, marszcząc brwi. – Ale niebezpieczny jest chaos, który wprowadzają.
– Uchodźcy nie wprowadzają chaosu, tylko przed nim uciekają.
Raxala próbowała odnaleźć wzrokiem osobę, która odważyła się obalić jej argumenty. Tłum rozstąpił się trochę, żeby zrobić przejście młodemu, porządnie ubranemu, rudowłosemu młodzieńcowi, który bez wahania ruszył w kierunku mówczyni.
– Robi się ciekawie – skomentował tuż za Axlin znajomy głos.
Zaskoczona dziewczyna odwróciła się i ujrzała obok siebie dwóch Strażników. Jeden z nich, srebrnooki, przysłuchiwał się z zainteresowaniem przemówieniu Raxali. Drugim był Yarlax.
– Co tutaj robisz? – zapytała Axlin z uśmiechem. – Nie jesteś na patrolu?
– Skończyliśmy swoją zmianę – odpowiedział. – Mój partner był ciekawy Raxali, więc przyszliśmy jej posłuchać.
Axlin spojrzała na Raxalę, która stała teraz ze skrzyżowanymi rękami na piersiach i marszcząc brwi, mówiła do rudowłosego chłopaka:
– I chaos będzie ich ścigał do samego serca Cytadeli. Jeśli go nie powstrzymamy, wkrótce ogarnie wszystko. A ludzka cywilizacja zostanie zniszczona, zniknie z tego świata. Tego właśnie chcesz?
Chłopak pokręcił głową. Axlin, która wspięła się na palce, żeby mieć lepszy widok, zdusiła w sobie okrzyk zaskoczenia, kiedy go rozpoznała. Bywał często w bibliotece. Z tego, co wiedziała, miał na imię Xaeran i interesował się traktatami historycznymi oraz filozoficznymi.
Utkwił swój szmaragdowy wzrok w Raxali i odparł:
– Jeśli zamkniemy bramy i zostawimy podróżnych na łasce losu, przestaniemy być częścią cywilizacji, którą tak bardzo cenisz. Staniemy się gorsi od potworów, bo one kierują się tylko instynktem, ale my, ludzie, mamy wolną wolę.
Raxala prychnęła z pogardą i uniosła ręce, żeby pokazać przesuszoną skórę i opuchliznę.
– Wiesz, co to jest, chłopcze ze starego miasta? – zapytała. – To są ręce praczki. Przybyłam do tego miasta z niczym i wywalczyłam sobie prawo do bycia jego mieszkanką każdym kawałkiem materiału, który musiałam trzeć o tarę przez ponad trzydzieści lat. A teraz pokaż nam swoje ręce. Pewnie są miękkie, wypielęgnowane i bez żadnego odcisku!
Xaeran się zarumienił.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z…
– Mówisz o dzielnicy, w której mieszkam – przerwała mu. – Łatwo jest się zajmować życiem innych. Ale co powiesz o sobie? Czy otworzyłbyś bramy starego miasta, żeby wpuścić do niego ludzi z ziem zachodnich i potwory, które zjawią się w ślad za nimi?
Twarz Xaerana poczerwieniała jeszcze bardziej.
– Uchodźcy nie przyprowadzają ze sobą potworów! – zaprotestował. – Oni…
Zamilkł jednak, wyczuwając wokół siebie otwartą wrogość zebranych. Odwrócił się z wahaniem i wyraźnym zaskoczeniem. Axlin miała ochotę zachęcić go, aby wykorzystał możliwość przekucia w czyn tego, co wyrażał słowami, by przyznał odważnie, że stare miasto też powinno stanąć otworem. On jednak postanowił bronić tylko obcych, zamiast próbować zrozumieć ludzi, z którymi mieszkał w tym samym mieście.
Xaeran był niewątpliwie inteligentny i wykształcony i miał dobre zamiary, ale najwyraźniej nie nauczył się z książek, jak rozmawiać z ludźmi z krwi i kości.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz ostatecznie potrząsnął tylko głową, zerknął na Raxalę, która wciąż wpatrywała się w niego surowo, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie.
I na tym się skończyło. Raxala zeszła z zaimprowizowanej mównicy i zaczęła rozmawiać z grupką osób, które do niej podeszły, a pozostali ludzie zebrani na placu rozeszli się do swoich spraw.
– Raxala ma rację – odezwał się srebrnooki Strażnik, przechylając ze smutkiem głowę. – Potworom nie można ufać. Wspaniale, że uważamy się za lepszych od nich, ale obawiam się, że to nie wystarczy, aby przeżyć poza murami Cytadeli.
Yarlax wzruszył ramionami.
– Nie możesz go winić za idealizm. Prawdopodobnie nie widział potwora na własne oczy. A naszym obowiązkiem jako Strażników jest dopilnować, żeby nigdy nie musiał go zobaczyć.
„Szkoda, że nie mogą tego usłyszeć mieszkańcy z Zachodu”, pomyślała Axlin, ale nic nie powiedziała, bo przecież to nie była wina tych dwóch Strażników.
Pożegnała się z nimi i pospieszyła do domu, bo zapadał już wieczór.
Dotarłszy na ulicę, przy której stał dom Maxiny, usłyszała krzyki i płacz dzieci. Westchnęła. Jeszcze przed kilkoma tygodniami zajęte były tylko dwa z pięciu pokoi: ten, w którym mieszkała ona, i niewielkie poddasze wynajmowane przez studenta, który tam tylko spał, i to też nie każdej nocy. Od niedawna jednak za pozostałe trzy płacił urzędnik z pierwszego okręgu, który z obawy przed atakiem potworów ściągnął do miasta całą swoją rodzinę z wioski leżącej na Ziemiach Cywilizowanych. Jeśli Axlin dobrze policzyła, były to w sumie dwadzieścia trzy osoby, które starały się jakoś tam pomieścić. No i wszyscy razem robili mnóstwo hałasu.
Co gorsza, Maxina wspomniała kilkukrotnie, że potrzebny jej składzik, w którym mieszka Loxan. Axlin wiedziała, że wkrótce go stamtąd wyrzuci. Handlarz nie płacił nawet czynszu, bo wciąż nie mógł znaleźć pracy. Chętnie pomagał Maxinie w każdy możliwy sposób, dlatego gospodyni z początku przymykała oko na dzikiego lokatora, jak też ze względu na Axlin. Jednak odkąd dziewczynę zaatakowało niewidzialne stworzenie, zmieniła o Loxanie zdanie, chociaż Axlin zapewniała ją, że nie ponosi on żadnej winy za to zdarzenie.
Zapukała do drzwi składziku, ale nikt nie odpowiedział. Pewnie Loxan jeszcze nie wrócił. Dziewczyna westchnęła i zaczęła się wspinać po schodach, kiedy rozległ się głos jej przyjaciela:
– Szukałaś mnie?
Odwróciła się, żeby powitać go uśmiechem.
– Wcześnie dzisiaj wróciłeś – zauważyła. – Miałeś dobry dzień?
Loxan uniósł ręce, żeby rozruszać je trochę z odrętwienia.
– Nie był taki zły. Pracowałem cały dzień na tej samej budowie – oznajmił z dumą.
Axlin znów się uśmiechnęła. Rozbudowa zewnętrznego okręgu postępowała zgodnie z precyzyjnym planem, a przepisy stanowiły, że mogli przy niej pracować tylko robotnicy odpowiednio wykwalifikowani. Próbowano przyspieszyć prace ze względu na przybycie wielu uchodźców, ale to nie wystarczyło, więc Radca mianował kilku nadzorców, upoważniając ich do wzniesienia tymczasowych baraków, żeby zima nie zaskoczyła tak wielu ludzi bez dachu nad głową. Ponieważ jednak wszyscy murarze pracowali na oficjalnych budowach, w pozostałych miejscach korzystano z pomocy ochotników, którym zapewniano tylko jeden posiłek i kilka monet napiwku w zamian za długi dzień w pracy. Mimo to codziennie tworzyły się kolejki ludzi, którzy nie mieli szans na znalezienie stałego zatrudnienia. Axlin wiedziała, że Loxan wstawał każdego dnia bardzo wcześnie, żeby zdążyć na pierwszą selekcję robotników, którzy mogli pracować przez cały dzień. Ci, którzy nie zostali wybrani, chodzili na plac budowy w nadziei, że gdzieś potrzebne będą dodatkowe ręce.
Wiedziała, że jej przyjaciel próbował zaoszczędzić pieniądze, aby spłacić Maxinie zaległy czynsz. Pomagała mu, pokrywając część opłaty ze swojej bibliotekarskiej pensji, ale to mogło okazać się niewystarczające teraz, kiedy gospodyni miała potencjalnych nowych najemców, którym ufała bardziej niż handlarzowi.
– Cieszę się, Loxanie – odpowiedziała. – Szkoda, że nie możesz pracować codziennie w tym samym miejscu. Moim zdaniem nadzorcy tracą tylko czas, wybierając każdego ranka robotników.
– Cóż, wielu ludzi potrzebuje pracy – odparł handlarz, wzruszając ramionami. – W ten sposób wszyscy mamy szansę ją dostać.
Axlin westchnęła. Zewnętrzny okręg był przeludniony. Urzędnicy dwoili się i troili, żeby dopełnić stosownych formalności, aby osoby spełniające wymagania mogły dostać się jak najszybciej do okręgów wewnętrznych, ale procedury wciąż zabierały dużo czasu.
– To absurd. W zewnętrznym okręgu jest większa nadwyżka siły roboczej, a w innych jest odwrotnie – stwierdziła, przypomniawszy sobie rozmowę z kowalem. – Uniosła nagle wzrok i spojrzała na przyjaciela z zaciekawieniem. – Ty przecież mieszkasz w drugim okręgu, więc dlaczego szukasz pracy na obrzeżach?
Loxan zamrugał z zaskoczeniem.
– Wydawało mi się, że tam będzie łatwiej ją znaleźć. Tam jest tak wiele do zrobienia, tyle do zbudowania…
– Tak, ale… – Axlin przerwała, próbując poukładać swoje myśli. – W rzeczywistości to wewnętrzne okręgi utrzymują Cytadelę. Większość nowo przybyłych nie ma pozwolenia na przekroczenie ich bram, a tamtejsi rzemieślnicy też są przeciążeni pracą. – Uśmiechnęła się szeroko. – Znasz się na kowalstwie?
Twarz Loxana nagle pojaśniała.
– Coś tam o nim wiem – przyznał. – Przypominam ci, że razem z bratem zbudowaliśmy opancerzony wóz. Co prawda nie był ani ładny, ani elegancki, ale przez wiele lat chronił nas przed potworami. Dlaczego pytasz?
– Tak sobie pomyślałam, że mógłbyś odwiedzić jutro kowala Davoxa. Z tego, co wiem, nie ma czasu na przyuczenie pomocnika, ale może przyda mu się w kuźni ktoś, kto już zna się na rzeczy.
W głębi duszy miała też nadzieję, że jej przyjaciel nie tylko znajdzie wreszcie stałą pracę, lecz też materiały potrzebne do zbudowania nowego wozu.