Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Strażnik marzeń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strażnik marzeń - ebook

Max rozstaje się z ukochaną kobietą i wyrusza motocyklem w nieznane. Ucieka od związku i nieuchronnej szarości dnia. Jadąc bez celu, spotyka ciekawych ludzi, ubarwiających jego podróż własnymi przeżyciami. Zapomnienie odnajduje w marzeniach, w kontemplacji, w seksie. Wspomnienia przeradzają się w wyimaginowane rozmowy z kobietą, którą opuścił. Lektura dla dorosłego, wrażliwego, otwartego na niewygodne tematy czytelnika. Znajdziesz tu romantyczną przygodę, erotykę, dreszcz emocji, tajemnicę.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-535-9
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.List

_Postanowiłem napisać do Ciebie list, ponieważ wiem, że o pewnych sprawach łatwiej jest przeczytać, niż usłyszeć. Jeszcze łatwiej jest je napisać, niż wymówić. Wiem, że nie mógłbym powiedzieć tych słów pewnym, niełamiącym się głosem, więc przeczytaj je, proszę i nie miej mi za złe, że nie miałem odwagi, by wypowiedzieć je, patrząc w Twoje przepiękne oczy. Nigdy nie ukrywałem przed Tobą moich obaw dotyczących naszego związku. Największą z nich, jak wiesz, była różnica wieku i brak akceptacji. Tak, zawsze zapewniałaś, że to nie ma dla Ciebie żadnego znaczenia, ale ja wiedziałem, że z czasem wszystko się zmieni. Gdy się poznaliśmy, byłem jeszcze w pełni sił. Mimo wszystko zakochałaś się we mnie. Chwile spędzone z Tobą były dla mnie innym, nowym życiem. Jestem Ci za nie bardzo wdzięczny. To był najszczęśliwszy czas w moim życiu. Jednak od dnia, gdy Cię pokochałem, wiedziałem, że młodość i starość nigdy nie będą szły w parze. Na początku nie było widać wielkiej różnicy i poza lekką siwizną na skroniach wszystko było w porządku. Niestety, czas płynie nieubłaganie i wraz z nim przemija wszystko, co dotąd było poza nami, a teraz jest widoczne bardzo wyraźnie. Nie mogę już znieść demonów, które kłębią się w mojej głowie. One niszczą mnie, a przeze mnie niszczą Ciebie, moje Kochanie. Wiem, że na początku będzie ciężko. Potem przyjdzie zniechęcenie, złość, ale wreszcie wytłumaczysz sobie, że tak jak było nam pisane spotkać się i pokochać, tak naszym przeznaczeniem było rozstanie. Wiem, że Ty nigdy nie zrobiłabyś tego kroku pierwsza. Dlatego właśnie należy on do mnie. Patrząc na Ciebie, widzę Cię sprzed lat. Byłaś i zawsze będziesz młoda i piękna. Moja skóra jest już inna niż kiedyś. Zapisały się na niej lata udręki i bólu, przeplatane chwilami szczęścia. Pamiętam przysięgę, jaką składaliśmy sobie na początku naszej znajomości. Kto pierwszy się odkocha, natychmiast powie o tym drugiemu. Wiedz, że nie mogę jej dotrzymać. Kochałem Cię i zawsze będę kochał, lecz nie mogę dłużej wypełniać sobą Twojego świata. Zasługujesz na kogoś lepszego, młodszego, kogoś, kto da Ci pełnię szczęścia, a nie tylko jego namiastkę. Dlatego zabieram tylko mój motor i wyjeżdżam. Proszę, nie szukaj mnie. Nie wiń też siebie za to, co się stało. Cała wina leży po mojej stronie. Nie powinienem tak bardzo pokochać Ciebie, a przede wszystkim pozwolić na to Tobie. Proszę, sprzedaj wszystkie moje rzeczy. Niech już nigdy nic Ci mnie nie przypomina. Ułóż sobie życie z kimś, kto da Ci więcej, niż tylko nadzieję na lepsze jutro. Teraz jestem już daleko, po drugiej stronie mojego świata. Zatrzyj wszystkie moje ślady i żyj wreszcie pełnią życia. Wiem, że możesz to zrobić, zasługujesz na to. Twoje życie, Kochanie moje, jest w Twoich rękach. Wybacz i żegnaj._

Wyjechałem o świcie, gdy jeszcze mocno spałaś. Przez krótką chwilę patrzyłem na ciebie. Jesteś taka piękna. Wzruszająco doskonała, gdy leżysz z rozrzuconymi ramionami, a twoje cudowne piersi falują delikatnie z każdym oddechem. W niebieskawej poświacie księżycowego blasku wyglądałaś jak przepiękna bajkowa nimfa. Przesunąłem dłonią nad twoją śliczną twarzą i cicho wyszedłem. Zostawiłem to, co było dla mnie nowym życiem, nadzieją na przyszłość. Kiedy cię spotkałem, byłem na rozdrożu. Daleko od świata, od ludzi, żyłem powoli, bez celu. Demony wypełniały niemal każdą moją myśl. Ty to zmieniłaś, odkryłaś mnie na nowo. Podarowałaś mi siebie i jednocześnie wypełniłaś sobą każdy zakamarek moich myśli. Czas spędzony z tobą dawał mi to wszystko, czego można oczekiwać po młodej, pięknej, namiętnej i zakochanej kobiecie. Teraz jadąc przed siebie w stronę wschodzącego słońca, wystawiałem twarz na podmuchy rześkiego wiatru. Wiedziałem, że trudno mi będzie wyzwolić się od wspomnień, ale musiałem to zrobić. Dla ciebie, kochanie, i dla siebie. Moje życie dobiega końca, twoje dopiero rozkwita. Nie mogłem dopuścić, żebyś pewnego dnia dokonała smutnego odkrycia, że twój los mógł potoczyć się innym torem. Chciałem ci tego oszczędzić, więc uczyniłem krok w stronę uwolnienia cię. Dasz sobie radę, kochanie, na pewno. Czas spędzony ze mną był dla ciebie doskonałą szkołą przetrwania. Teraz razem z mijanymi kilometrami przelatują mi przed oczami najwspanialsze w moim życiu chwile — chwile spędzone z tobą. Musiałem jednak uwolnić cię od moich pragnień, szaleństw, destrukcyjnych myśli. Moje demony powoli stawały się twoimi, a do tego nie mogłem dopuścić za nic na świecie. Tak, poświęciłem naszą miłość, ale zrobiłem to, by ratować ciebie, kochanie.

Jechałem przed siebie, sam nie wiem jak długo. Minęło zapewne kilka godzin. Tankowałem motocykl dwa razy, ale opiero gdy sam poczułem pragnienie, postanowiłem zatrzymać się w przydrożnym barze, wypić coś i być może zjeść. Jeszcze kilka kilometrów, kilka zakrętów i znalazłem mały zajazd. Zjechałem z drogi, zaparkowałem choppera i wszedłem do środka. Był ranek i lokal świecił jeszcze pustkami. Za barem stała dziewczyna i patrzyła na mnie pytająco. Na moje „Dzień dobry” kiwnęła tylko głową.

— Co podać? — zapytała piszczącym głosikiem.

— Dużą kawę proszę. Parzoną, z dwiema łyżeczkami cukru, bez śmietanki

— Proszę usiąść, za chwilę podam.

Usiadłem w kącie. Miałem stamtąd widok na całe pomieszczenie i jednocześnie na parking przed budynkiem, gdzie stał motor z całym moim dobytkiem, mieszczącym się teraz w dwóch sakwach, przytroczonych do siedzenia. Po chwili dziewczyna podała wielki kubek czarnej, pięknie pachnącej kawy.

— Proszę, smacznego — zapiszczała.

Podziękowałem. Gdy patrzyłem, jak odchodzi, pięknie balansując biodrami, od razu pomyślałem, że taki głos musi bardzo ciekawie brzmieć w złości, w śmiechu, czy w chwili miłosnej ekstazy. Ta myśl zdziwiła mnie, choć z drugiej strony byłoby dziwne, gdybym nie zwrócił uwagi na jej wdzięki. Było to o tyle niezwykłe, że jeszcze przed kilkoma godzinami patrzyłem na twoją przepiękną twarz, kochanie i wsłuchiwałem się w cudowne odgłosy naszego miłosnego baletu. Ja wiedziałem już, że to nasz taniec pożegnalny. Ty w swojej nieświadomości dawałaś mi wszystko, co masz najlepszego. Niedługo, gdy rany się zabliźnią, ktoś inny będzie czerpał z tego cudownego źródła miłości i namiętności. Oby tylko był ciebie wart. Oby cię nie skrzywdził i dał ci to, na co naprawdę zasługujesz. Popijałem kawę małymi łykami i przyglądałem się dziewczynie, zastanawiając się, ile może mieć lat. Płukała szklanki na piwo i krzątała się to tu, to tam, co chwilę zerkając na mnie i uśmiechając się. Dopiero wtedy spojrzałem na wiszący nad wejściem zegar. Wskazywał 10.30. Pomyślałem, że dobrze byłoby coś zjeść, bo nie wiadomo, kiedy zatrzymam się na dłużej następnym razem. Podszedłem do baru i zapytałem, co mogę zjeść na śniadanie.

— Może jajecznica będzie panu smakowała? — powiedziała tym swoim dzwoniącym głosikiem.

— Jeśli na bekonie z cebulką, to bardzo proszę. Z czterech jaj. Do tego chleb z masłem i gorącą herbatę.

Po kilkunastu minutach stał przede mną owalny talerz, wypełniony po brzegi jajecznicą. Podziękowałem uprzejmie i powiedziałem:

— Skoro jest tu tak przemiła atmosfera i jeszcze milsza obsługa, może zostanę i zjem obiad.

— Ale tu jest nudno i nie ma nic do zwiedzania — powiedziała.

— Nie jest nudno — odpowiedziałem — patrzę na panią… Tak pięknie się pani porusza, mógłbym tak patrzeć cały dzień.

Nie dodałem, oczywiście, że wolałbym widzieć to samo, ale bez bluzeczki i spódniczki, niepotrzebnie ukrywającej to, co najpiękniejsze. Kiedy ta myśl przebiegła przez moją głowę, poczułem przeogromną potrzebę wytrzaskania się po twarzy. Należało mi się, ale z drugiej strony moja męska próżność brała górę nad rozsądkiem. Byłbym wielkim hipokrytą, gdybym twierdził, że mimo mojej obecnej sytuacji samozwańczego banity, ta scena nie podoba mi się i nie czuję przy niej miłego, słodkiego podniecenia.

— Ale pan ma gadane — powiedziała.

— Mówię tylko to, co widzę i co myślę — puściłem do niej oko i dodałem — być może nie mówię wszystkiego, o czym teraz myślę, ale jeśli pani zechce, mogę troszkę zdradzić na ucho.

Popatrzyła na mnie jakoś inaczej, uśmiechnęła się i powiedziała:

— A jeśli powiem, że chcę?

— Wtedy szepnę pani do ucha to, o czym naprawdę myślę, patrząc, jak się pani porusza. Bar jest pusty, więc może pani usiądzie na chwilkę ze mną i porozmawiamy?

— Może za chwilkę — powiedziała ściszonym głosem i zniknęła za barem.

Ku mojemu zdziwieniu po kilku chwilach wróciła, usiadła i z wdziękiem podstawiła pod moje usta małe, kształtne uszko, a ja szepnąłem:

— Patrząc, jak się pani porusza, pomyślałem, jak wyglądałaby pani bez bluzeczki i spódniczki. Wyobrażam sobie to i czuję wielkie zaciekawienie.

Odsunęła się. Patrzyła na mnie dość długo, a potem powiedziała:

— Widzę pana pierwszy raz, a rozmawiamy, jakbyśmy znali się od lat.

— Max — przedstawiłem się.

Podała mi rękę i szepnęła:

— Agnieszka — odpowiedziała.

Przytrzymałem dłużej jej dłoń. Nie wyrywała jej, więc pochyliłem się i pocałowałem drobny, miły w dotyku grzbiet nadgarstka. Nadal nie zabierała dłoni, pocałowałem ją więc jeszcze raz. Miałem nadzieję, że zabierze dłoń i tym samym zakończy tę dziwną, zaskakującą sytuację. Tymczasem znów spojrzała na mnie inaczej niż przed momentem. Szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone usta nadawały jej jeszcze bardziej tajemniczy wygląd.

— Chwileczkę — powiedziała.

Wstała, podeszła do drzwi i powiesiła na nich kartkę z napisem „Chwilowo nieczynne”. Zamknęła je i po chwili stojąc przede mną, rozpięła bluzkę i rozchyliłaa ją. Spod białego stanika wyjrzały na mnie dwie śliczne, malutkie, jędrne, sterczące piersi. Chciałem wstać, ale powstrzymała mnie i już po chwili klęczała przede mną. Była nadzwyczaj sprawna, ale jednocześnie delikatna. Po chwili wstała, odwróciła się tyłem i pochyliwszy się nad stolikiem, podwinęła spódniczkę i zsunęła majteczki.

— Jestem bez bluzeczki i spódniczki — szepnęła.

— Cudowny widok — odrzekłem — zbliżając się tak bardzo, że bliżej już nie można. Poczułem, jak bardzo jest otwarta, wilgotna i gorąca. Od razu zaczęła mruczeć. Na początku cichutko, prawie bezgłośnie, potem bardziej zdecydowanie, choć tłumiła wyraźnie swój dźwięczny głos. Po kilku minutach poprosiła, żebym przerwał. Gdy to zrobiłem, ponownie uklękła przede mną. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ta dziewczyna musi mieć spore doświadczenie i niewątpliwie to lubi. Postanowiłem zaryzykować i spytałem:

— Powtórzymy to?

— Tak, ale wieczorem, jeśli jeszcze tu będziesz.

— Dobrze — odpowiedziałem — ale muszę znaleźć jakiś nocleg.

— Przenocować może cię jedynie nasz ksiądz proboszcz, ale zrobi to bardzo chętnie, zwłaszcza jeśli lubisz nalewki na owocach. Ja, niestety, mieszkam z babcią i nie mogę cię przechować, ale po północy przyjdę do ciebie. Zostaw włączone światło i otwarte okno. Czekaj na mnie.

— Dobrze, mała — powiedziałem.

Zapłaciłem, pocałowałem ją w policzek i wyszedłem przed zajazd. Parking świecił pustkami. Nadal nie było chętnych na kawę lub lecznicze piwo. Rozmyślałem nad tym, co się właśnie stało. Z jednej strony czułem się nieswojo, z drugiej jednak było mi bardzo przyjemnie. Nie wiązała mnie już przecież z tobą, kochanie, żadna przysięga. Dałem wolność tobie i sobie. Jednak nie chciałbym sam dowiedzieć się, że ty też zrobiłaś coś podobnego. Jak to ocenić? Akt desperacji? Złapałem się na tym, że rozmawiam z tobą. Mówię do ciebie, ale nie, o tym nie powiem nikomu. Zachowam to tylko dla siebie i potraktuję jak zwykłą chwilowa słabość. Ta dziewczyna nie ma przecież dla mnie żadnego znaczenia. Podobnie jak ja dla niej. Zaraz, zaraz, jak to nie ma, przecież umówiłem się z nią na wieczór! Rany boskie. Max, co ty wyprawiasz? No cóż, bez paniki, zobaczymy, co się wydarzy, może nie przyjdzie? Tak, to byłoby najlepsze — ona nie przyjdzie, a ja pozbieram się rano szybko i pojadę dalej. Tak zrobię. Choć jest jeszcze lepsze wyjście. Wyjadę natychmiast. Przede mną całe popołudnie, do wieczora na pewno znajdę jakieś miejsce do spania. Byłem jednak bardzo zaintrygowany tym, co wydarzyło się przed chwilą, i nie ukrywam, że pochlebiało mi zainteresowanie tak atrakcyjnej, dopiero co poznanej kobiety. Rozejrzałem się wokoło i natychmiast zauważyłem w oddali, ponad koronami wysokich drzew kościelną wieżę. Cóż, pojadę tam. Niech się dzieje co chce. Gdy dotarłem do kościoła, okazało się, że niedaleko stoi gęsto zarośnięty winobluszczem stary dwór, pamiętający pewnie jeszcze czasy rozbiorów. Jego lewe skrzydło było zadbane i nawet nieco odnowione. Pozostała część straszyła odpadającym tynkiem i pozrywanymi rynnami. Przed dużymi schodami siedziała gruba kobieta w nieokreślonym wieku, a gdy podjechałem i zsiadłem z motocykla, patrzyła tylko pytająco, nie odrywając się od swojego zajęcia. Dopiero wtedy spostrzegłem, że skubie z piór jakiegoś ptaka, pewnie kurę. Przywitałem się i zapytałem o księdza proboszcza

— Pochwalony — odpowiedziała. — Ksiądz proboszcz u siebie. Układa kazanie na niedzielną mszę. Niech wejdzie i zapuka.

Wszedłem i zapukałem. Wielkie, czarne, dębowe drzwi wydały głuchy dźwięk.

— Proszę wejść — usłyszałem donośny, niski głos.

— Niech będzie pochwalony — powiedziałem, wchodząc do wielkiego pomieszczenia. Na jego drugim końcu, przy oknie, zauważyłem lekko rozmytą w okiennej poświacie postać.

— Na wieki wieków — odpowiedział. — Co sprowadza w progi naszej parafii? Nie znam, więc chyba przejazdem lub w odwiedzinach u kogoś?

Powitał mnie dobrze zbudowany, lekko otyły mężczyzna koło sześćdziesiątki. Rozpięta sutanna, podwinięte do łokci rękawy i sandały na bosych stopach sprawiały, że wyglądał na fajnego gościa. Zawsze zastanawiałem się, co popycha faceta do tego, by porzucić normalne życie, rozrywki, kobiety i poświęcić się duszpasterstwu. Gdyby nie celibat, kto wie, może nawet i ja poszedłbym tą drogą? Nie, nie popadajmy w przesadę. Dzisiaj nie jestem w stanie zbyt racjonalnie myśleć ani działać.

— Tak, proszę księdza, przejazdem, szukam noclegu. Dziewczyna w barze powiedziała, że w tej kwestii mogę szukać pomocy tylko u księdza.

— Agnieszka, ładna dziewczyna i niegłupia, chociaż nie za często widzę ją w kościele. Jak masz na imię, synu?

— Max, proszę księdza.

— A po polsku?

— Po polsku Maksymilian, ale wszyscy wolą to skracać i tak zostałem Maxem.

— Dobrze, niech będzie Max. A jakiego wyznania jesteś?

— Jestem katolikiem, choć nie praktykuję nazbyt fanatycznie.

— Fanatycznie, powiadasz? Nieczęsto miewam tu gości i przyznam się, że czasami się nudzę. Nie znam cię, ale dobrze ci z oczu patrzy, jakoś tak szczerze i boleśnie. Zgoda, zanocuj u mnie, Zofia przygotuje pokój na górze.

Na górze, hm… Pomyślałem o nocnej wizycie dziewczyny i powiedziałem, że o ile to możliwe, wolałbym posłanie na dole. Popatrzył tylko na mnie zdziwionym wzrokiem i powiedział:

— Dobrze, mam jeszcze jeden pokój od strony podwórza, a co zamierzasz robić do wieczora, Maksie?

— Pokręcę się trochę po okolicy, pozwiedzam, potem zjem coś w barze przy drodze i wrócę do księdza na nocleg.

— Dobrze. Zofia przygotuje kolację, pewnie zostanie jeszcze kawałek kury, zjemy go razem, porozmawiamy i jeśli pozwolisz się poczęstować, popróbujemy mojej nalewki na czereśniach. Wróć na dziewiętnastą.

— Z przyjemnością. Dziękuję za zaproszenie na kolację, czereśniówką też nie pogardzę.

Pożegnałem się i wyszedłem. Ominąłem siedzącą na schodach panią Zofię. Kończyła skubać kurę. Powiedziałem: „Do zobaczenia wieczorem”, uruchomiłem choppera i odjechałem. Pamiętałem, że zbliżając się do miasteczka, przejeżdżałem przez most zawieszony nad niewielką, malowniczo rozlewającą się rzeczką. Postanowiłem pojechać tam i przemyśleć w spokoju to, co wydarzyło się w moim życiu w ciągu ostatnich dni i godzin. Z jednej strony bardzo brakowało mi dawnej stabilizacji, pewności, kobiety. Z drugiej zaś wiedziałem, że nie mogłem pozwolić na to, żeby zacząć rozczulać się nad sobą. Po kilku minutach dotarłem do mostu. Tuż za nim zauważyłem piaszczysty zjazd, prowadzący nad sam brzeg rzeki. Zjechałem tam, postawiłem motocykl w cieniu wielkiej, pochylonej nad wodą wierzby. Zdjąłem kask i kurtkę, usiadłem, oparłszy się o pień drzewa. Wpatrywałem się w płynącą wodę i zacząłem rozmyślać, a moje myśli od razu zaczęły krążyć wokół ciebie, kochanie moje. Wyobrażałem sobie, jak budzisz się, szukasz mnie obok, ale znajdujesz tylko list. Czytasz go i płaczesz. Co ja zrobiłem? Nie mogłem inaczej, nie mogłem, nie mogłem. Przymknąłem oczy i nie zauważyłem momentu, kiedy osunąłem się na trawę i zasnąłem. Było bardzo ciepło i przyjemnie. Mimo bliskości wody nie dokuczały mi komary ani żadne inne owady. Obudziły mnie dziwne dźwięki. Otworzyłem oczy i zobaczyłem zbliżających się do mnie dwóch ludzi. Szli obok siebie, rozmawiając. Jeden niósł w ręce niewielką torbę, drugi wymachiwał rękami, tłumacząc coś zawzię-cie. Gdy podeszli bliżej, zauważyli mnie, zatrzymali się i przez chwilę wpatrywali się we mnie w milczeniu. Byli nieogoleni, wyglądali nieświeżo, a w ich spojrzeniu zauważyłem coś dziwnego. Zazwyczaj osoby wyglądające jak ja i jeżdżące motocyklami, nie budziły zaufania zwykłych ludzi. Z nimi jednak było inaczej. Usiedli obok mnie. Wyższy bez słowa wyjął z torby dużą, pewnie dwulitrową butelkę i podał mi. Odkorkowałem ją i pociągnąłem solidny łyk. Spodziewałem się taniego wina lub jakiegoś koktajlu. Był to jednak niesamowicie mocny bimber. Nie byłem na to przygotowany, natychmiast straciłem głos, zakrztusiłem się i oczy wyszły mi na wierzch. Zaśmiali się, wzięli ode mnie butelkę i sami również napili się po łyku. Ten wyższy wyciągnął w moją stronę dłoń i powiedział:

— Bogdan jestem.

— Max — odpowiedziałem.

Drugi z ich zrobił to samo:

— Franek — mocny uścisk kościstej dłoni dopełnił prezentacji.

— Co tu robisz człowieku, awaria? — zapytał Bogdan.

— Przejeżdżałem tędy, postanowiłem chwilę odpocząć i zasnąłem.

— A dokąd to droga prowadzi?

— Jadę przed siebie, bez celu.

— Uciekasz — zawyrokował Franek.

— W pewnym sensie tak.

Drugi łyk samogonu, już na wdechu, nie zaskoczył mnie i miło rozgrzał wnętrzności. Pociągnęli również i zaczęli dziwnie mi się przyglądać.

— Ale nie jesteś chyba jakimś bandytą, co?

— Nie, spokojnie, chłopaki.

— Przed kim, czy przed czym uciekasz, kto cię goni?

— Właściwie chyba nikt. Uciekam przed dawnym życiem i samym sobą.

— Patrz, Franek, to tak jak ty — powiedział Bogdan, pociągając jeszcze raz z butelki.

— Taaaaaa — odpowiedział kolega i zamyślił się. Podał mi butelkę, ale grzecznie odmówiłem.

— Przepraszam, chłopaki, muszę jeszcze jechać i odwiedzić waszego proboszcza.

— Znasz księżula?

— Właściwie nie, poznałem go dzisiaj. Szukałem noclegu i zgodził się mnie przenocować.

— Szkoda, że nie spotkałeś nas wcześniej. Przekimałbyś się u Bogdana — powiedział Franek i pociągnął duży łyk bimbru.

— A ty, Franku, przed czym uciekasz? — zapytałem.

— Opowiadałem to już tysiąc razy. Przed babami, oczywiście.

Roześmialiśmy się wszyscy, choć mnie od razu przyszłaś mi do głowy ty, kochanie moje, i śmiech ugrzązł gdzieś w gardle.

— Odpuść księżula i przyjdź wieczorem do Bogdana. Pogadamy, popijemy, powspominamy.

— Przepraszam, chłopaki, ale już się umówiłem i nie mogę tego odwołać.

— Trudno, bo widzę, że równy z ciebie gość — powiedział Bogdan.

Wstał, Franek też się podniósł. Uścisnęliśmy sobie ręce, a oni bez słowa odeszli. Po kilku krokach Franek zatrzymał się, odwrócił i powiedział:

— Jeśli zmienisz zdanie, mieszkamy tam, pod lasem, tą ścieżką prosto. Nie można zabłądzić.

— Dziękuję, będę pamiętał. Trzymajcie się.

Odeszli, a ja wciąż miałem przed oczami ciebie, kochanie. Teraz pewnie dzwonisz do znajomych i pytasz o mnie, a może wyjechałaś samochodem i jeździsz wokoło, szukając mnie? Zaczynam się o ciebie martwić, mój aniołku, wróć do domu i pomyśl spokojnie o swojej przyszłości. Co ja robię? Znowu w myślach mówię do ciebie. Może za chwilę zacznę zastanawiać się, czy zrobiłem dobrze. Jeśli się nie otrząsnę, nie będę mógł spokojnie i racjonalnie myśleć, popadnę w stan melancholii, odpalę motor i pomknę do ciebie. Nie, nie mogę tego zrobić. Spaliłem za sobą mosty. Podjąłem już decyzję i nie zmienię jej. Musiałem cię uwolnić, kochanie. Jestem przekonany, że należało tak postąpić. Nie, znów do ciebie mówię. Koniec z tym. Basta!

Patrzyłem na wodę. Rzeczka płynęła leniwie. Meandrowała, tocząc swe wody przez równinny krajobraz. Błogie ciepło wokoło, błogie ciepło w żołądku. Zamknąłem oczy. Rozmyślałem o tym, co wydarzyło się dzisiaj i w ostatnich dniach. Wspominałem dzisiejszą, nocną i poranną trasę. Ponownie zasnąłem. Sen przyszedł nieoczekiwanie i zesłał obrazy, które doskonale pamiętam do dzisiaj.2. Sen

Takich snów nie zapomina się łatwo. Wciskają się w pamięć bez naszej woli i pozostają tam bardzo długo, nieraz na zawsze. Taki też był ten sen. Gdy zbudziłem się, nie wiedziałem, gdzie jestem, skąd się tam wziąłem i co tam robię. Musiała minąć dłuższa chwila, nim wróciłem do rzeczywistości, a wzrok zaczął ogarniać otaczającą mnie przestrzeń. Rozejrzałem się wokoło i przypomniałem sobie wszystko to, co się tego dnia wydarzyło. Sen zrobił na mnie oszałamiające wrażenie. Szczególnie jego zakończenie, choć nie byłem pewien, czy nie przebudziłem się zbyt wcześnie, by poznać je do końca. Gdy zamknąłem oczy, poczułem się tak dobrze. Samogon rozlewał się we mnie łagodnym ciepłem, woda w rzece szumiała wspólną melodię z lekkim, przyjemnym wiatrem. Droga i most były rzadko uczęszczanym szlakiem, więc żaden hałas nie zakłócał błogiego stanu. Wraz z zamknięciem oczu, odpłynęły ode mnie rzeczywiste obrazy, dźwięki i zapachy, a otoczył zupełnie obcy, przerażający krajobraz. Nagle zobaczyłem przed sobą wielką, rozgrzaną słońcem pustynię. Stałem ze stopami zapadniętymi w gorący piasek i patrzyłem przed siebie. Żar z nieba, gorący wiatr, ocean piasku i ja. Obejrzałem się za siebie. Jak okiem sięgnąć, wokoło tylko złoty piach. Starałem się zebrać myśli. Jak się tutaj znalazłem? Dlaczego jestem tu sam? Przede mną, nieco po prawej stronie, górowała nad otoczeniem duża piaszczysta wydma. Na jej szczycie wiatr tworzył lekką mgiełkę przesypującego się piasku. Postanowiłem wdrapać się na nią i rozejrzeć po okolicy. Może dostrzegę coś, co pozwoli mi obrać kierunek marszu. Ruszyłem w stronę wydmy. Bose stopy zapadały się głęboko. Brnąłem tak przed siebie, a im dłużej szedłem, tym dalej ode mnie była wydma. Czy ona się ode mnie oddala? Jak to możliwe? Parłem wciąż do przodu, tracąc powoli siły. Słońce paliło niemiłosiernie, krople potu spływały po skroniach i spadłszy w gorący piasek, natychmiast znikały. Poczułem wielkie pragnienie. Upadłem na kolana i podpierając się ramionami, brnąłem dalej. Wiedziałem, że muszę tam dotrzeć. Byłem pewien, że na szczycie wydmy coś się wydarzy, coś się rozstrzygnie. Upadłem twarzą w piach. Był bardzo gorący. Okleił oczy, usta i nos. Klęknąłem i starałem się zetrzeć go z twarzy. Towarzyszył temu piekący ból. Łzy napłynęły mi do oczu. Znowu upadłem. Straciłem nadzieję, że dotrę do wydmy. Otoczyła mnie ciemność. Pieczenie twarzy ustąpiło, wrócił spokojny oddech. Zamknąłem oczy, odpłynąłem. Gdy ponownie je otworzyłem, nadal leżałem w palącym słońcu z rozrzuconymi ramionami. Prawie cały pokryty piaskiem, zapadałem się coraz bardziej. Zerwałem się przestraszony. Nie, nie dam się pogrzebać żywcem. Wstałem i zacząłem nerwowo strzepywać z siebie piach. Podniosłem wzrok i zdumiony zobaczyłem, że jestem tuż, tuż, u podnóża wielkiej wydmy. Więc jednak udało mi się tu dotrzeć. Spojrzałem w górę, na jej szczyt. Tak, stamtąd na pewno zobaczę coś, co pomoże mi zadecydować, co robić dalej. Zacząłem mozolnie wspinać się po zboczu wydmy. Z daleka ta piaszczysta góra wydawała się o wiele niższa, a zbocze, po którym właśnie wchodziłem, mniej strome. Stopy zapadały się coraz głębiej w piach. Było tak stromo, że musiałem wspierać się na rękach, by nie odpaść i nie stoczyć się w dół. Czołgałem się mozolnie w górę z nadzieją, że zobaczę tam wybawienie. Stopy i dłonie mieliły piach, a ja byłem wciąż w tym samym miejscu. Nie mogłem posunąć się ani o krok. Gdy tylko udało mi się pokonać kilka metrów, natychmiast obsuwałem się z powrotem w dół. Co zrobić, by wspiąć się na szczyt? Jak nie stracić wszystkich sił w tej beznadziejnej wspinaczce? Położyłem się płasko i powoli, czołgając się twarzą przy samym piachu, zacząłem przemieszczać się w górę. Gdy byłem już w połowie drogi, coś nagle mnie zaniepokoiło. Wcześniej nie zwróciłem uwagi na to, że nie dochodzą do mnie żadne hałasy. Nie słyszałem wiatru ani szumu przesypującego się piasku. Poczułem ogromne zmęczenie. Zatrzymałem się i postanowiłem choć chwilę odpocząć i zebrać siły, by móc wspiąć się wreszcie na szczyt. Obróciłem się na plecy, ułożyłem tak, by nie zsuwać się w dół, i popatrzyłem w niebo. Było niesamowicie błękitne, bez jednej chmury. Wtedy dotarły do mnie pierwsze dźwięki. Nie był to szum wiatru. To, co usłyszałem, jeszcze bardziej mnie przeraziło. Z początku był to dość głośny, ale łagodny dla uszu pisk. Jednostajny dźwięk, który jednak po chwili stał się głośniejszy i wyższy. Jego siła wciąż rosła i w pewnej chwili stał się nie do zniesienia. Zakryłem dłońmi uszy, lecz to nie pomogło. Pisk nie docierał do mnie z zewnątrz. On był we mnie, w mojej głowie. Zamknąłem oczy i starałem się wytrzymać wciąż narastające, bolesne wycie. Czułem fizyczny ból, który rozsadzał mi czaszkę. Widziałem w myślach, jak rozpada się na milion malutkich kawałeczków w krwawej eksplozji. Próbowałem krzyczeć tak głośno, jak tylko potrafiłem, lecz z gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Wewnątrz siebie i wszędzie wokół słyszałem przeraźliwe wycie. Próbowałem obrócić się i unieść na kolana, ale nie mogłem poruszyć ani nogą, ani ręką. Udało mi się podźwignąć głowę. Spojrzałem w słońce, którego oślepiający blask spotęgował jeszcze bardziej rozsadzający głowę pisk. Otoczyła mnie ciemność, kolejny raz odpłynąłem. Gdy otworzyłem oczy, było cicho. Słyszałem bardzo wyraźnie biciewłasnego serca. Poruszyłem się ostrożnie, obróciłem i powoli zacząłem czołgać się w górę. Piasek stał się chłodniejszy, nie parzył już stóp i dłoni. Udało mi się wspiąć na szczyt. Wstałem i spojrzałem przed siebie, urzeczony pięknem i przerażony ogromem otaczającej mnie pustyni. Nieskończony ocean piasku, mieniący się tysiącem barw i odcieni. Od oślepiającej bieli po czerń cieni rzucanych przez wydmy. Ogarnęło mnie poczucie beznadziei i niemocy. Dokąd iść? Gdzie szukać wybawienia? Na te pytania sam musiałem znaleźć odpowiedź. Będę szedł na północ, tam muszę szukać pomocy. Sam nie wiem skąd wziąłem tą myśl. Zrobiłem krok i w jednej chwili zapadłem się po pas w miałkim piasku. Próbowałem się wyswobodzić, ale każdy ruch powodował tylko to, że zagłębiałem się coraz bardziej. Gdy byłem już zakopany po pierś, przestałem się poruszać. Pomyślałem, że utonąć w piasku jest nieco lepiej niż w wodzie. Woda prędzej czy później wyrzuci rozkładające się zwłoki, a pustynia co najwyżej po wielu latach odda pięknie oczyszczony i zakonserwowany szkielet, który po pewnym czasie znów zagłębi się w piasek. Trwałem bez ruchu, prawie w całości zagrzebany w piachu. Skoro nie ma nadziei, po co się męczyć? Żałuję, że nadeszło przebudzenie i nie mogłem przekonać się, co jest tam, po drugiej stronie. Możliwość bezpiecznego — bo tylko we śnie — sprawdzenia, jak tam jest, bardzo mnie kusi. Może spróbować znowu zasnąć, żeby dokończyć sen? Czasm przecież tak właśnie bywa. Nie, nic z tego, rozbudziłem się już na dobre. Wstałem, przeciągnąłem się, popatrzyłem na choppera, na piękną, wielką wierzbę, na rzekę i łąki na jej drugim brzegu, na las w oddali, na błękitne niebo. Było niemal tak lazurowe, jak w moim śnie. Daleko pod lasem, na drugim brzegu rzeki zobaczyłem długi żółty ślad. Ciągnął się wzdłuż lasu od zakola rzeki po zarośla na jego skraju. To żółty piach — zupełnie jak w moim śnie. Tuż obok mnie była mała pustynia. Jak mogłem wcześniej jej nie zauważyć? Przecież patrzyłem w tamtą stronę. Muszę tam pojechać, poczuć piasek pod stopami. Wzrokiem znalazłem drogę, która mogłaby mnie tam doprowadzić. Biegła pod lasem, skręcała w łąki i przecinając je jaśniejszym śladem, docierała za pagórkiem do miasteczka. Nie zastanawiając się ani chwili, uruchomiłem motor i pojechałem przez most w stronę zabudowań. Szybko przeciąłem miasteczko i znalazłem utwardzoną drogę, odchodzącą w lewo pod ostrym kątem od asfaltowej szosy. Skręciłem w nią i po chwili znalazłem się na wijącym się przez łąki polnym trakcie. Tak, to była ta droga, którą widziałem z drugiej strony rzeki. Po kilku minutach jechałem powoli wzdłuż lasu. Zobaczyłem cel mojej wyprawy. Długi na ponad pół kilometra i szeroki na około dwieście metrów pas piaszczystych wykrotów, porośniętych tu i ówdzie małymi krzewami i trawą. Zatrzymałem choppera w cieniu, pod pochyloną sosną, zdjąłem buty i skarpety. Podwinąłem spodnie i poszedłem przed siebie w stronę najgłębszego, widocznego stamtąd wykopu. Wskoczyłem do niego i usiadłem na piachu. Nie docierało tam słońce, było jednak gorąco i duszno. Zamknąłem ponownie oczy i starałem się poczuć ponownie klimat tamtej pustyni. Tutaj, tak jak we śnie, wznosiła się przede mną wielka góra piachu. Byłem sam i tak jak wtedy chciałem wspiąć się na nią. Dlaczego człowiek śni? Po co nam te senne zmory? Potem pozostaje tylko niespokojny umysł i dociekanie, czy sen był odzwierciedleniem przeszłości, czy proroctwem przyszłości? Czy spowodowały go nieprzebrane pokłady najróżniejszych wspomnień, podświadomych pragnień i marzeń, czy też niepoznana część mózgu daje nam do zrozumienia, co nas czeka? Jeśli tak jest, szkoda, że tak trudno odczytać sens tego, co podświadomość mówi nam poprzez sny. Czy jednak naprawdę trudno? Przecież ani sen, ani jawa i tak nie zmieniają faktu, że jestem sam. Może to mój własny wybór, ale już bardzo dawno prorokowałem sobie samotność. Nawet często o tym mówiłem, prawda, kochanie? Pamiętasz przecież. Zawsze mnie zapewniałaś, że nigdy tak nie będzie. Ty i ja na zawsze. Tak, wiem, mógłbym być teraz z tobą, kochanie moje. Być tuż obok twojego pięknego ciała, patrzeć ci głęboko w oczy. Obserwować, jak pięknie się poruszasz, głaskać cudowne włosy, pieścić te wszystkie boskie zakamarki, gdzie namiętność wypisuje na skórze miłosne znaki.

Stop!!! Co ja znowu robię? Rozmawiam z tobą tak, jakbyś tu była, a przecież cię nie ma. Nie ma i już nigdy nie będzie. Jestem tu sam. Ty, kochanie moje, jesteś tak daleko. Zrobiłem to, co trzeba było zrobić, to pewne. Przy mnie nie ma dla ciebie przyszłości. Czuję się z tym strasznie. Dotarło do mnie, że tęsknię. Jestem skończonym draniem, ale wciąż cię kocham, moja maleńka. Dość tego, do cholery. Max, rozklejasz się. Wiedziałeś, że nie będzie łatwo. Wiedziałeś, że będzie bolało. I boli. Boli jak diabli. Otrząśnij się, chłopie. Wyłaź z tej dziury, odpalaj motor i gnaj stąd. Tak, to miejsce nie jest dla mnie, ale czy gdzieś jest takie, gdzie nie dogonią mnie wspomnienia? Gdzie nie będę wciąż myślał o tym, co teraz robisz, z kim i gdzie jesteś? Czy nie dzieje ci się krzywda? Czy też tęsknisz, a może uciekasz, jak ja, w seks? Nie, wolę o tym nie myśleć. To jednak nie jest takie proste — nie myśleć. Nie mam przycisku „reset”, czerwonego guzika wyłączającego myślenie. Sam nie wiem czy pamiętać o tobie kochanie, byłoby większą męką, niż wspominanie ciebie. Mija dopiero pierwszy dzień bez ciebie. Zamyśliłem się, rozmawiam z tobą, a czas biegnie nieubłaganie. Która to godzina? Mam jeszcze trochę czasu do wieczora. Muszę wziąć się w garść, strząsnąć kurz i iść dalej przed siebie. Taką drogę wybrałem. Drogę tylko dla mnie, nie dla nas, kochanie. Zaszkliły mi się oczy, więc zerwałem się, rozmaso-wałem bolący bark i zacząłem się wspinać po piaszczystym zboczu.5. Bidul

Wszystko, co pamiętam z dzieciństwa, kojarzy mi się z domem dziecka. Byłam przecież noworodkiem i nie miałam nikogo bliskiego. Chyba nawet lepiej, że pierwsze wspomnienia, które mogę odgrzebać w pamięci, pochodzą z okresu przedszkolnego. Były to posiłki w stołówce, podkradanie porcji przez starsze dzieciaki, dosypywanie soli do zupy i różne inne psikusy, które robiliśmy sobie nawzajem. Niektóre z nich były nawet śmieszne, inne jednak bardzo przykre i złośliwe. Prawdziwe kłopoty zaczęły się, gdy poszłam do szkoły. Tam dopiero odczułam, co to znaczy być z domu dziecka. Przypominali mi o tym koledzy z klasy, a nawet niektórzy nauczyciele. Byłam dzieckiem, które niespecjalnie potrzebowało ciepła i czułości, jaką daje normalna rodzina. Nigdy nie wzruszałam się, patrząc, jak moich kolegów odbierają ze szkoły rodzice. Nie płakałam też, gdy zbliżały się święta lub wakacje. Być może byłam inna niż wszystkie dzieciaki, jednak do dzisiaj wkurza mnie, gdy ktoś mówi o biednych, samotnych dzieciach, zostawionych lub zabranych od swoich prawowitych rodziców. Ja wszystkie swoje dziecięce uczucia przelałam na opiekunkę mojej grupy. Kochałam ją jak prawdziwą mamę. Ona odwzajemniała moje uczucia. Była cudowna, ale nie wyróżniała mnie specjalnie spośród innych dzieci. Kochała nas wszystkich jednakowo. Kłopoty szkolne nie były związane z nauką, ale z tym, że jak na swój wiek byłam dosyć wyrośnięta. Wcześnie zaczęłam dojrzewać i byłam najwyższa ze wszystkich dziewcząt w klasie. Zauważali to, niestety, chłopcy ze starszych klas. Początkowo były tylko docinki i dziwne zachowania. Nie wszystko rozumiałam, ale z czasem zauważyłam, że chodzi o moje wyraźnie już zaznaczone piersi, ładną twarz i długie włosy. Nie to jednak tak ich ośmielało. Byłam młodsza, owszem, ale przede wszystkim byłam z domu dziecka. Prawdziwe problemy zaczęły się, gdy pierwszy raz poszłam na szkolną dyskotekę. Byłam podekscytowana i szczęśliwa, założyłam najlepsze ubranie i poszłam. Do tej pory nie miałam w szkole żadnych bliskich koleżanek. Tym razem od razu przykleiły się do mnie dwie starsze dziewczyny. Były bardzo miłe i cały czas się z nimi bawiłam. Po dyskotece odprowadziły mnie pod dom dziecka i gdy już miałam wejść do środka, zaproponowały, żebyśmy poszły do jednej z nich i pobawiły się jeszcze godzinkę. Byłam zaskoczona, musiałam wracać, ale perspektywa nowej znajomości, a może i przyjaźni, była bardzo kusząca i zgodziłam się. Koleżanka mieszkała blisko i po kilku minutach byłyśmy na miejscu. W mieszkaniu okazało się, że są tam też inni. Bawią się, palą papierosy i piją piwo. Kilku kolegów znałam, ale większość z nich widziałam pierwszy raz. Na początku było bardzo miło. Po godzinie, gdy chciałam iść do domu, dwaj koledzy, których nie znałam, prosili mnie, żebym została, a gdy odmówiłam, bo było już późno, przytrzymali mnie, wciągnęli do pokoju obok i zaczęli obmacywać. Gdy jeden z nich zaczął się rozbierać, krzyknęłam. Wtedy ten drugi zakrył mi usta ręką i przyłożył nóż do szyi. Gdy jednak ten z nich, który się rozebrał, odwrócił mnie i próbował gwałcić, szarpnęłam się tak mocno, że chłopak z nożem zamiast okaleczyć mnie, rozciął sobie rękę tak głęboko, że zrobiło się ogromne zamieszanie i trzeba było wezwać pogotowie. Stało się to, czego w swojej naiwności nie przewidywałam. Dziewczyny, które wydawały się być takie miłe, sprowadziły mnie tam właśnie po to, żeby przypodobać się starszym kolegom. Nie rozumiałam jeszcze wtedy, dlaczego chcieli mnie tak skrzywdzić. Lekarz z pogotowia zawiadomił policję, ale chłopcy umówili się i nic o mnie nie powiedzieli. Uciekłam szybko, bo strasznie się bałam. Myślałam, że będą się starali w coś mnie wrobić. W szkole podeszły do mnie tylko te dwie dziewczyny i powiedziały, żebym trzymała gębę na kłódkę, bo mnie załatwią. Takie to były moje pierwsze doznania erotyczne. Cnoty jeszcze nie straciłam, stało się to niewiele później za sprawą opiekuna z domu dziecka. Był, wysportowany, podobał się wszystkim dziewczynom. Opiekunkom zresztą też. Z jedną z nich regularnie spotykał się w pokoju na zapleczu. Była od niego o wiele starsza. Miała męża i dzieci starsze ode mnie, ale prawie codziennie wymykała się tam do niego. Ja zauważyłam to zupełnie przypadkowo, gdy któregoś wieczoru poszłam do kuchni po sok. Usłyszałam dziwne hałasy dochodzące ze składu pościeli. Drzwi były zamknięte, ale pomieszczenie to łączyło się z prysznicami i można było do niego zajrzeć przez małe okienko nad kabinami. Zrobiłam to i zobaczyłam ich. Wtedy dowiedziałam się, że można to robić ustami i językiem. Na większości dzieciaków w moim wieku zrobiłoby to pewnie wielkie wrażenie, może nawet wywołałoby obrzydzenie. We mnie jednak wzbudziło tylko jeszcze większą ciekawość. Patrzyłam na to, co robili, uczyłam się, a potem wyobrażałam sobie siebie w takiej sytuacji. Chodziłam tam jeszcze kilka razy, ale patrzenie przez małe okienko pod sufitem było bardzo niewygodne. Postanowiłam więc schować się wcześniej w samym składziku i podglądać ich z bliska. Tak też zrobiłam i kilka razy miałam wszystko jak na dłoni. Widziałam, jak się pieszczą, bzykają, potem ubierają i wychodzą. Patrzyłam na wszystko zza półek. Widziałam to pierwszy raz i o dziwo nie przeraziło mnie to. Raczej zadziwiało i bardzo podniecało. Pewnie każde inne dziecko przeżyłoby szok, ja jednak czułam wciąż rosnące zaciekawienie. Pewnego razu, gdy patrzyłam na nich, zaczęłam się onanizować. Zauważyli mnie, wyciągnęli zza półek i prosili, żebym niczego nikomu nie mówiła. Obiecałam im to, a oni zobowiązali się, że nie będą mnie męczyć. Sama nie wiem, dlaczego następnego dnia znowu tam poszłam. Schowałam się za półkami i czekałam. Po chwili wszedł opiekun, ale sam. Zamknął drzwi, zdjął spodnie i powiedział głośno, tak jakby wiedział, że tam jestem: „Wyjdź i chodź do mnie, mała”. Byłam zaskoczona, trochę zdziwiona i przestraszona, ale wyszłam. Nie mogłam oderwać wzroku od jego wielkiego penisa. Powiedział, że wiedział, że dzisiaj też przyjdę. Wiedział, że jestem ciekawa i chcę jeszcze coś zobaczyć. Poprosił, żebym również mu się pokazała. Zrobiło mi się jakoś słodko. Zsunęłam majtki, usiadłam i rozchyliłam nogi. On ukląkł przede mną i patrzył, a po chwili już lizał mnie jak wcześniej tamtą opiekunkę. Poczułam się ważna i dorosła, poza tym drżałam cała i cicho piszczałam. On lizał mnie coraz szybciej, a gdy włożył mi język do środka, krzyknęłam z rozkoszy. Wstał i zapytał, czy mnie zabolało. Odpowiedziałam, że nie, tylko było mi tak fajnie. Zauważył moje zdziwienie i powiedział: „Weź go do ręki, nie jest taki straszny”. Dotknęłam. Był gorący i lekko pulsował. Ujął moją dłoń w swoją i zaczął przesuwać w górę i w dół. Podobało mi się, a pamiętając, co robili wcześniej, wiedziałam, co może stać się za chwilę. Byłam bardzo ciekawa, jak to jest, i zadowolona, że zobaczę to z bliska. On jednak chwycił moją głowę i przysunął mnie blisko. Bałam się tego trochę, ale on powiedział, że wiem co mam robić, ponieważ widziałam ich wcześniej. Zrobiłam to, Było mi dziwnie i nawet fajnie, ale on włożył go bardzo głęboko i zrobiło mi się niedobrze. Zakrztusiłam się, a on powiedział, że ma pomysł. Położył się na podłodze i kazał mi na sobie usiąść. Stanęłam nad nim okrakiem i powoli się zniżałam, a on objął mnie za biodra i nasadził na siebie. Zabolało tak bardzo, że krzyknęłam z całych sił, a on zakrył mi usta dłonią i przyciągał coraz bardziej i głębiej. Bolało, krzyczałam, ale on nie przestawał. Zaczął zachowywać się jak szaleniec. Zdjął mnie z siebie, odwrócił. Bolało trochę mniej i już nie płakałam, ale zaczęłam się trochę bać, zobaczywszy, jaką miał minę i jak mocno mnie brał. Potem kazał mi znowu otworzyc usta. Gdy chciałam wypluć, kazał mi połknąć. Potem ubrał się i powiedział, że jeśli chcę, możemy to zrobić jeszcze raz następnego dnia. Nie było jednak następnego razu. Okazało się, że mój krzyk słyszała opiekunka i po godzinie zabierała go już policja, a ja, zbita przez nią i zastraszona, powiedziałam, że mnie tam zwabił i molestował. Kobieta, dotąd miła i opiekuńcza, stała się dla mnie potworem. Biła mnie prawie codziennie, a robiła to zwiniętym ręcznikiem, który nie zostawiał śladów. Biła mnie po pośladkach, piersiach i twarzy. Mówiła, że wybije mi to kurestwo z głowy. Im częściej mnie biła, tym częściej wspominałam to, co mi robił, i coraz bardziej za tym tęskniłam. Po kilku miesiącach był proces, na którym mimo zastraszenia i bicia powiedziałam, że podglądałam ich wcześniej razem. On poszedł siedzieć, ona straciła pracę, mąż wygnał ją z domu, a ja zmieniłam dom dziecka. Gdy znalazłam się w nowym miejscu, już się o mnie mówiło. Miałam spokój z kolegami, bo bali się mnie, wiedząc, jak załatwiłam dwoje opiekunów. Koleżanki unikały mnie, ale to wcale mi nie przeszkadzało. Skończyłam gimnazjum i postanowiłam uczyć się dalej w liceum. Z chłopakami zrobiłam sobie długą przerwę, tym bardziej że wszyscy, których znałam, unikali wchodzenia ze mną w relacje damsko-męskie. Zajęłam się głównie nauką i uczyłam się coraz lepiej. W nowym bidulu byłam jedną z najstarszych dziewcząt. Opieka była miła, ale surowa. Odpowiadało mi to. Uczyłam się dużo i nigdzie nie wychodziłam. Gdy poszłam do liceum, po raz pierwszy w życiu zaczęłam bywać w większym mieście, poznałam wszystkie jego dobre i złe strony. Poczułam potrzebę zabawy, towarzystwa rówieśników. Zaczęły się wagary, papierosy, alkohol, seks. Tym razem sama wybierałam partnerów. Zawaliłam szkołę i przeniosłam się do zawodówki. Tam doskonale dawałam sobie radę, choć prawie się nie uczyłam. Trochę żałowałam liceum i matury, ale właśnie wtedy stało się coś, co odmieniło moje życie. Odnalazła mnie moja babcia. Zabrała mnie do siebie, właśnie tutaj. Dokończyłam szkołę w pobliskim miasteczku. Było mi łatwiej, bo nikt nie znał mojej przeszłości. Babcia była cudowna. Zastąpiła mi rodziców. Ona gotowała, ja sprzątałam w domu. Paliłyśmy w piecu, chodziłyśmy na zakupy, spacerowałyśmy. Robiłam rzeczy, które dają tyle zadowolenia i szczęścia, choć wydają się zwykłymi, przyziemnymi sprawami. A to właśnie dzięki nim odkryłam, jak powinno wyglądać życie w normalnej rodzinie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobili mi rówieśnicy i dorośli w dzieciństwie. Jak blisko byłam zapaści, jak niebezpieczne były brak pozytywnego wzorca i nauka życia od złych kolegów i zboczonych dorosłych. Babcia znalazła się w moim życiu w najodpowiedniejszym momencie. Nie musiała mnie adoptować. Miałam skończone osiemnaście lat, dowód osobisty i możliwość decydowania o sobie. Zadecydowałam więc. Wybrałam spokojne życie u boku babci. Pokochałam ją bezgranicznie, a ona mnie. Opowiadała mi o mojej mamie i reszcie rodziny, z której teraz zostałyśmy tylko my dwie. Mama urodziła mnie, mając piętnaście lat. Bardzo długo ukrywała ciążę, aż wreszcie uciekła z domu i po urodzeniu zostawiła mnie w szpitalu. Nie przyznała się babci, gdzie i kiedy odbył się poród. Powiedziała, że dziecko było martwe i zostało w szpitalu. Nie miałam imienia ani nazwiska. Przeszłości ani przyszłości. Teraz nazwisko dałami babcia. Właśnie, babcia!!! Maks, muszę już iść! Nie chcę, żeby obudziła się w środku nocy i zobaczyła puste łóżko.

— Żałuję, że musisz iść. Jeśli pozwolisz, odprowadzę cię do domu. Jest bardzo późno i nie chcę, żebyś chodziła sama po nocy. Wiesz, jakie są czasy. Nie wiadomo, kogo można spotkać.

— Maks, co ty mówisz? Tutaj wszyscy wszystkich znają i w moim własnym interesie jest, żeby nikt nie widział mnie z tobą. Wybacz mi i zrozum mnie, proszę.

— Dobrze, rozumiem cię, ale będę się martwił.

— Jesteś słodki.

Wstała, ubrała się powoli, poprawiła włosy, pocałowała mnie namiętnie i zgrabnie wyskoczyła przez okno. Patrzyłem, jak oddala się w ciemność. Gdy zniknęła mi z oczu, od razu pomyślałem o tobie, kochanie. O tym, co ci zrobiłem, co robię ci wciąż od nowa. Mimo że spotkałem tę małą, wciąż mam przed oczami twoją piękną twarz. Bardzo chciałbym teraz zasnąć i mieć pewność, że przyśnisz mi się, kochanie moje. Niezależnie od tego, jaki to miałby być sen, pragnę widzieć cię choćby we śnie. Tęsknię bardzo za tobą mimo przekonania, że odchodząc, zrobiłem dobrze. Wiedziałem to, byłem pewien, że stany ogromnej tęsknoty będą dopadały mnie stale, coraz częściej i częściej. Nawet cudowny seks ze śliczną dziewczyną nie potrafił zabić myśli i wspomnień. Targają mną dziwne uczucia. Przecież cię zostawiłem. Odszedłem i dałem wolność zarówno tobie, jak i sobie. Nie powinienem mieć wyrzutów sumienia, nostalgicznych wspomnień i moralnych dylematów. Jednak kołaczą się w mojej duszy, zostawiając sińce i raniąc. Jest jasne, że wciąż cię kocham, maleńka. Nadal jesteś obecna w moich myślach. Nie potrafię uwolnić się od twojego obrazu. Kochałem cię i wciąż tak bardzo kocham. Nie jest mi łatwo. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji kroku, który uczyniłem. Postąpiłem tak samolubnie… Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że moje odejście było nieuchronne. Wyprzedziłem tylko los, maleńka. Zrobiłem coś, co wydawało się niemożliwe. Zawsze twierdziłaś, że daję ci szczęście. Ostatnio jednak szczęście zamieniało się często w żal, smutek, łzy. Było go coraz mniej i mimo tego, co mówiły twoje oczy, gdy zaglądałem w nie głęboko, w głębi serca czułem to coś. Czułem to i panicznie się tego bałem. Szczęście, tak samo jak miłość, jest wszędzie wokół nas. Należy tylko poszukać go dla siebie. Każdy do tego dąży. Pragnie i poszukuje szczęścia. Można żyć, nie będąc szczęśliwym. Można przyzwyczaić się do jego braku. Gdy jednak zazna się go choć na moment, gdy poczuje się jego zapach i smak, gdy pozna się jego barwy, życie się zmienia. Tym trudniej pogodzić się z jego stratą. Tym gorzej znosi się jego brak. Tym bardziej ceni się chwile, gdy było obecne w naszym życiu. Taką chwilą szczęścia w moim życiu byłaś ty, kochanie moje. Jestem wdzięczny losowi za każdy moment, w którym mogłem utonąć w twoim spojrzeniu. Gdy było dla mnie całym moim światem, gdy całe moje życie zależało właśnie od niego. Sen przyszedł jak zwykle zupełnie nieoczekiwanie. Leżałem jeszcze jakiś czas, starając się uwolnić od myśli o tobie. Zasnąłem z obrazem twych przepięknych oczu. Pragnąłem jeszcze choć raz w nich zatonąć. Śniłem o tobie, maleńka moja. Nie potrafię ubrać tych snów w realne obrazy. W świadomości pozostaje tylko pewność, że śniłem o tobie. Po przebudzeniu odczuwałem wielką tęsknotę za czymś trudnym do sprecyzowania. Podniosłem się z łóżka, zaścieliłem je i usunąłem wszystkie ślady po moim nocnym gościu. Otworzyłem okno, żeby wpuścić do środka świeże powietrze. Z kościoła dobiegały odgłosy porannego nabożeństwa. Ubrałem się i wyszedłem przed plebanię. Nabrałem ze studni wiadro lodowatej wody i polałem nim głowę. Potem wypiłem jednym haustem jej peny kubek. Była nadzwyczaj smaczna i krystalicznie przejrzysta. Mieszkańcy miasta nie znają smaku wody nabranej z typowej, wiejskiej studni. Postanowiłem nabrać jej w bidony. Wracając, usłyszałem błogosławieństwo kończące mszę, a po kilkunastu minutach nadszedł ksiądz. Powitał mnie i zaprosił na śniadanie. Podziękowałem i po chwili siedzieliśmy już przy zastawionym stole. Jajka na miękko, biała kawa i grzanki. Jedliśmy w milczeniu. Gdy skończyliśmy, ksiądz zapytał:

— Jakie masz plany, Maksie, na dzisiejszy dzień?

— Po śniadaniu chciałbym pożegnać się i pojechać w dalszą drogę.

— Tak przypuszczałem. W związku z tym mam dla ciebie coś, co niekoniecznie załatwi twoje sprawy za ciebie, ale może pomóc, jeśli tylko zechcesz skorzystać z tej pomocy. Powiedziawszy to, podał mi małe pudełeczko ozdobione złotymi, chyba łacińskimi napisami. Zajrzałem do środka i zobaczyłem drewniany różaniec.

— Dziękuję. Chyba nigdy nie miałem własnego różańca i obawiam się, że nie potrafię się na nim modlić.

— To nie sposób modlitwy jest najważniejszy, Maksie. Bóg jest przy tobie nieustannie, nie tylko wtedy, gdy się do niego modlisz. Proszę, weź go i niech stale będzie przy tobie.

— Dziękuję. Będę woził go ze sobą. Ja też chciałbym ofiarować coś księdzu, nie mam jednak niczego godnego takiego prezentu.

— Dla mnie największym prezentem było goszczenie zbłąkanego wędrowca. Przepraszam za to określenie, ale sam powiedziałeś, że nie znasz celu swojej drogi. Prawdę powiedziawszy, nikt z nas go nie zna. Możemy tylko próbować nieudolnie wpływać na to, co przygotował dla nas Najwyższy. Jednak nie możemy niestety przewidzieć, co czeka nas następnego dnia.

— Tak, doskonale to rozumiem, tym bardziej dziękuję za różaniec. Pozwoli ksiądz, że pożegnam się teraz i przygotuję motor do drogi.

— Oczywiście. Jednak przed odjazdem chciałbym jeszcze zamienić z tobą kilka słów.

— Dobrze, nie odjadę przecież bez pożegnania. Zbyt wiele ksiądz dla mnie zrobił.

— Nie przesadzaj, Maksie, wszystko, co zrobiłem, robiłem także dla siebie. Wróciłem do pokoju, spakowałem niewielki worek z podręcznymi rzeczami i poszedłem wyprowadzić choppera. Sprawdziłem mocowanie sakw. Zapakowałem do środka resztę rzeczy, założyłem świeżą koszulkę i skarpety, zawiązałem pod szyją chustę, odpaliłem silnik i pozwoliłem maszynie spokojnie i powoli nabierać temperatury. Sprawdziłem działanie kierunkowskazów i świateł. Wyłączyłem silnik i poszedłem do księdza. Zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem zaproszenie, wszedłem do środka. Ksiądz podszedł do mnie, podał mi zawiniątko i powiedział:

— Proszę, przyjmij to na drogę. Będę się za ciebie modlił, Maksie. Za ciebie i za to, byś jak najszybciej odnalazł cel swojej podróży.

— Ksiądz jest dla mnie zbyt dobry. Dziękuję jeszcze raz i również życzę księdzu wszystkiego dobrego. Ten nocleg był dla mnie niesamowity. Kolacja i rozmowa były naprawdę wartościowym przeżyciem. Dziękuję i życzę zdrowia i wszystkiego dobrego. Nie zajrzałem do zawiniątka, postanowiłem mieć niebawem fajną niespodziankę, gdy przypomne sobie o nim. Schowałem je do sakwy i rozejrzałem się po okolicy po raz ostatni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: