- W empik go
Street racer - ebook
Street racer - ebook
Uciekając przed kanadyjską policją, młody street racer, Jacques Shay, ma niewiele do stracenia. Szczęśliwie trafia do wysuniętego najbardziej na wschód stanu USA, Maine, gdzie zostaje ciepło przyjęty przez swoją przyjaciółkę, Vanessę Black. W Quittanen nawiązuje znajomości z ludźmi, dla których street racing jest największą pasją i sensem życia. Wkrótce Shay rozpoczyna karierę w wyścigach ulicznych, nie zdając sobie sprawy, że czekają tu na niego wyzwania, jakich nigdy nie byłby w stanie sobie nawet wyobrazić. Porachunki mafijne, mroczna przeszłość, ciągła rywalizacja i adrenalina, która działa jak narkotyk… W tym świecie przetrwają tylko najszybsi i najsprytniejsi.
„Street Racer” to wciągająca opowieść o pasji, miłości, przyjaźni i lojalności, której nie może pominąć żaden fan gier takich jak Need for Speed!
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-278-0 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czym jest _Street racer_? Jest to opowieść o tematyce bardzo rzadko poruszanej w świecie literatury, czyli o nielegalnych wyścigach ulicznych. To był jeden z głównych powodów, dla których w ogóle zabrałem się za tworzenie tej historii. Kilka lat temu zacząłem tworzyć własną kontynuację dwóch części gry _Need for Speed_ – _Most Wanted_ oraz _Carbon_, nie wiedząc jeszcze, że oficjalne już wyszły. Gdy się o tym dowiedziałem, to stwierdziłem, że czemu by nie napisać własnej historii. Pomysł na nią zrodził mi się dość szybko i błyskawicznie ewoluował. Do tego stopnia, że patrząc na to, jak książka miała wyglądać w lutym 2017 roku, a jak wygląda teraz, można powiedzieć, że doszło wręcz do rewolucji.
Nie pisałem jednak sam. Mój najbliższy przyjaciel bardzo mi pomógł, a nawet można powiedzieć, że napisał ze mną tę książkę. Większość wątków, zwłaszcza na początku, gdy chodziliśmy jeszcze razem do jednej szkoły, wymyślił właśnie on, za co byłem mu cholernie wdzięczny, podobnie jak wtedy, gdy uznał pierwszy fragment za interesujący (chyba był wówczas pijany), czym popchnął mnie do pociągnięcia całej historii. Sam początek… O matko! Od niemalże wszystkich, którym to wysłałem, dostałem zwrotkę z kategorycznym przymusem jej poprawienia. Z początku nie chciałem ich słuchać, ale jak sam po roku to przeczytałem, to stwierdziłem, że nie było innej możliwości. Za to, rzecz jasna, jestem im bardzo, wręcz dozgonnie, wdzięczny.
_Street racer_ jest jednak tylko, mam nadzieję, wstępem do pięknej historii. Bardzo szybko wpadł mi do głowy pomysł na drugą część, a jeszcze szybciej na trzecią, i o ile zarys fabuły drugiego tomu od samego początku się praktycznie nie zmienił, o tyle trzeci ciągle ewoluuje. Na tym jednak nie planuję zakończyć, gdyż w głowie mam, przynajmniej na razie, masę pomysłów.
Tyle ich nie miałem na wstęp, który w tym miejscu zakończę i nie będę Cię, Drogi Czytelniku, zanudzał. Podziękuję Ci jednak, że zdecydowałeś się zakupić moje dzieło. Mam nadzieję, że czas, który na nie poświęcisz, nie będzie dla Ciebie stracony.PROLOG
_Wiadomość z ostatniej chwili! Poszukiwany jest street racer z Shawinigan, miasta leżącego u stóp parc national de la Maurice. Jeżeli ktoś widział jego ciemnogranatową mazdę z biało-żółtymi, plemiennymi winylami na boku karoserii oraz na masce, prosimy o niezwłoczny kontakt z naszą policją._
– Ech… – Blondyn średniego wzrostu wyciszył radio. – Rodzinne strony, a taki prezent mi robią… Cudownie! – Krzyknął, opadając na oparcie fotela. – I gdzie ja mam się teraz podziać? Nawet mi w sumie na rękę, że matka mnie z domu wyrzuciła, ale to jednak jej zawdzięczam ciebie, mx-5. – Chłopak wpatrywał się w logo mazdy na kierownicy, jakby mówił do kobiety. – Cóż, chyba pora wyjechać z Québecu i udać się… Nawet nie mam gdzie się podziać. Nikogo poza Kanadą nie mam. Poza Kanadą… Québekiem! – Oparł brodę o kierownicę. Czuł się bezradny.
Wydawało mu się, że jest w sytuacji bez wyjścia i jedyne, czego może oczekiwać, to rychłe zatrzymanie i osadzenie w pierdlu. Jego przemyślenia przerwał niespodziewany telefon.
_Kto to dzwoni?_
Spuścił nieco głowę, by oprzeć się czołem o kółko, niepewnie odbierając telefon, na którym wyświetlił mu się nieznany numer.
– Halo? – Zaczął nieśmiało, nie wiedząc, jakiej odpowiedzi może się spodziewać.
– No, na szczęście to ty – odezwał się głos z telefonu.
– Kto mówi? – odrzekł zdziwiony Jacques.
– Czyli minęło wystarczająco dużo czasu, by o mnie zapomnieć… Jacques, nie pamiętasz mnie?
– Skąd znasz moje imię? – spytał kompletnie skołowany.
– Ciemna maso, to ja, Vanessa.
– Aaa… – Klepnął się w czoło. – Matko bosko, nie rozpoznałem cię kompletnie… Brzmisz zupełnie inaczej niż pięć lat temu, gdy się rozstawaliśmy.
– Ty też, Shay.
– To jak mnie poznałaś?! – Odpowiedź dziewczyny go zaskoczyła.
– No przecież dzwoniłam na ten sam numer telefonu, który miałeś pół dekady temu. Kto mógł odebrać?
– W sumie racja. – Przyznał dziewczynie rację po chwili.
– Poza tym jest w twoim głosie nutka tego samego nastolatka. W każdym razie słyszałam, że masz problemy z glinami w Shawinigan.
– Skąd to wiesz? – Chłopak nie krył zdziwienia.
– U nas w wiadomościach też podali tę informację. Czuj się sławny! – dodała z ironią.
– Zajebista mi sława… Dobra, skoro dzwonisz, to masz jakąś sprawę.
– A i owszem, mam. Chcesz zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą?
– O niczym innym teraz nie marzę. No, chyba że zedrzeć uśmieszek z twarzy Michaela Gravera. Oj, tego to ja pragnę ponad życie.
– Być może będziesz miał okazję. W każdym razie, przyjmujesz ofertę?
– Jak by nie patrzeć, nie mam nic do stracenia. Pewnie – odparł bez większego namysłu.
– To wysyłam ci w takim razie położenie Quittanen.
– Czego? – zdziwił się. Nigdy nie słyszał o takim miejscu.
– Takie miasto praktycznie na samym południu Maine.
– Na samym południu?! Przecież mi ta podróż z kilka godzin zajmie… – Westchnął nieco zrezygnowany, ponownie opadając na siedzenie.
– Nie masz wyjścia. Jeśli chcesz kontynuować ściganie w gronie choć jednego przyjaciela, to zapraszam w moje skromne progi. Podaję adres.
– Jasne. Czyli widzimy się za jakieś… sześć godzin?
– Zobaczymy, czy się w taką pogodę w tyle wyrobisz.
– Zawsze byłaś zadziorna. Dobra, odezwę się, jak będę w mieście.
– Szerokiej drogi.
– Dzięki.
Pogoda nie była tak straszna, jak ją oceniła Vanessa. Owszem – padał śnieg, a ciężkie, ciemne chmury już dawno przykryły zachodzące słońce, lecz nawet kilka dni temu, w pierwszych dniach 2017 roku, pogoda potrafiła bardziej napsuć krwi.
Na miejsce Jacques dojechał bez żadnych przygód. Pod wskazanym adresem czekała na niego Black, której widok zwalił go z nóg. Wysoka, o kruczoczarnych włosach do łokci, delikatnie wystających kościach policzkowych, zgrabna i niezwykle szczupła zrobiła na nim piorunujące wrażenie.
Jako że w Quittanen pogoda również nie rozpieszczała, dziewczyna założyła na siebie ciemnozieloną kurtkę z puchowym kapturem, czarne skórzane spodnie, a uwieńczyła to czarnymi butami na obcasie.
– Ale tym, że zaczęłaś pracę w modelingu, to już mogłaś się pochwalić – rzekł do niej od razu po wyjściu z samochodu z delikatnym, świadczącym o zakłopotaniu uśmiechem.
– Ty, że stałeś się pantoflem, też nie mówiłeś. – Stanęła w lekkim rozkroku i skrzyżowała ręce.
– Uszczypliwa jak zwykle.
– Mnie również miło cię widzieć – odpowiedziała, przytulając się do Jacques’a. – Jak minęła podróż?
– Na szczęście szybko. – Weszli do środka. – Szkoda, że już po północy, to się nie pościgam.
– Pościgałbyś się, tylko nie dziś. Nie mógłbyś.
– Słucham? – Zastygł przed drzwiami, które chwilę wcześniej zamknął.
– Co, coś niewyraźnie powiedziałam? – Vanessa odwróciła się do niego, zdejmując kurtkę. – Na razie na prawdziwe ściganie bym ci nie pozwoliła – sylabizowała, zdejmując buty.
– A to niby dlaczego? – pytał dalej zdziwiony Shay, zdejmując i wieszając swoją czarną kurtkę, nie odrywając wzroku od przyjaciółki.
– Każdy, kto przyjeżdża do miasta, jedzie coś w stylu _evaluation race_, by określić jego umiejętności.
– Jak to każdy? – Rozsznurowywał brązowe trzewiki. – I niby jak to w ogóle działa?
– Opowiem ci w środku.
Nim razem zasiedli w salonie, Vanessa udała się jeszcze do kuchni, by zagotować wodę na kawę. Jacques czekał już na nią w fotelu naprzeciwko kanapy, z założoną prawą nogą na lewą i złączonymi palcami dłoni na wysokości brzucha. Pośrodku stał okrągły stół z dębowego drewna. Black usiadła na środku kanapy, wpatrując się w swojego dobrego przyjaciela sprzed lat.
– No więc? Jak to działa? – zapytał. Postawił obie stopy na ziemi i pochylił się, kładąc jednocześnie ręce na kolana. Vanessa opadła na oparcie.
– Zazwyczaj każdego wieczoru, gdy pojawia się nowy kierowca, umawiany jest taki jeden lub dwa wyścigi. Nowi kierowcy, a ostatnio zbyt dużo się ich nie pojawia, nie mogą od razu zacząć się ścigać na Południu i piąć po szczeblach. Muszą pokazać swoją wartość. Zazwyczaj ja to umawiałam.
– Chwila, chwila… Ale to ja się też będę z jakimiś nowicjuszami ścigał? – W głosie Kanadyjczyka pojawiło się rozczarowanie.
– Co? Nie – szybko rozwiała jego wątpliwości. – Nie ma aż tylu nowych kierowców, którzy potrzebują szybkiej jazdy i rywalizacji. Zgaduję kilku znajomych, powiedzmy: w miarę szybkich, którzy mogą się ścigać tylko w tym regionie, i wówczas taki zawodnik jest oceniany.
– Aha, okej… Zaraz! Co to znaczy „którzy mogą się ścigać tylko w tym regionie”? To co, reszta dzielnic jest zablokowana?
– W pewnym sensie tak, ale nie żadnymi bramkami czy czymś w tym stylu. – Założyła lewą nogę na prawą. – Po prostu dopóki nie dostaniesz żadnych ofert wyścigów z innych regionów, nie możesz się tam ścigać. Jak dostaniesz, to okej, ale dopóki nie, zostajesz na Południu.
– Czaję… A jaka jest kolejność?
– Południe, Wschód, Północ, Zachód, Centrum. Zrozumiano?
– Oczywiście.
– Więc jeżeli dostaniesz oferty z innych regionów niż z tych, z których powinieneś dostać, lepiej ich nie przyjmuj, mówię serio. Samymi umiejętnościami ich nie pokonasz. Samochód też musisz mieć dobry.
– Jasne, zrozumiałem. Dobra, a co z moim wyścigiem wprowadzającym?
– Serio? „Evaluation” brzmi dużo lepiej.
– Czepiasz się. W każdym razie co z nim?
– Jak mówiłam, dzisiaj już nic nie będę w stanie załatwić, po prostu się rozgość. Jak chcesz, możesz się przejechać, by lepiej poznać miasto. Po jutrzejszym wyścigu dam ci pełny plan miasta, ale i tak się przejedź, by lepiej poznać ulice.
– Jasne. To do południa! – Chłopak wstał i zaczął kierować się do wyjścia.
– Chwila, chwila… Co ty robisz? – Spytała zdziwiona, widząc, że ten ubiera swoją kurtkę.
– No, jadę poznać miasto.
– Chyba cię pogrzało! Pojedziesz sobie jutro rano, na spokojnie.
– Czemu? – Jacques nic nie rozumiał.
– Jeszcze się pyta… Jest wieczór. A co się dzieje wieczorem? – Vanessa bawiła się w pytania retoryczne.
– No tak, ma to sens.
– No właśnie. Jeszcze się natkniesz na jakiś wyścig, a jako nowemu w mieście nie radziłabym ci tego robić. Dobra, wypocznij dobrze. Czeka cię jutro ciężki dzień. – Klepnęła się w uda, by po chwili wstać i udać się do kuchni, słysząc dźwięk gotującej się wody.
Vanessa zaparzyła kawę, a Jacques’owi przypomniało się, że nie wyciągnął bagaży. Szybko nałożył na siebie swoją czarną, skórzaną kurtkę, a po chwili pojawił się w drzwiach z dwiema walizkami.
– Byłam ciekawa, kiedy się zorientujesz – rzuciła z litościwym uśmiechem na twarzy dziewczyna, opierając się o ścianę z założonymi rękami, popijając espresso.
W trakcie delektowania się świeżo zaparzoną kawą Vanessa starała się nie mówić za dużo swemu przyjacielowi, aby ten sam mógł następnego dnia poznać miasto. Za to z radością na twarzy wspominali dziecięce lata i ból, jaki ich spotkał, gdy Black musiała wyprowadzić się z Kanady. Po kawie Vanessa zaprowadziła go do pokoju na piętrze. Nie był zbyt wielki, ale dla Jacques’a w zupełności wystarczający. Ciemnozielone ściany rozświetlane przez jasne światło lampy trafiły w jego gust. Łóżko stało przy ścianie naprzeciwko drzwi, a po lewej stronie od wejścia znajdował się mały balkon.
– Rozgość się – rzuciła dziewczyna.
– Jasne, tylko się umyję.
– Łazienkę masz na parterze. Od salonu idziesz w lewo i drugie drzwi – uprzedziła pytania rodaka.
– Dzięki.
Dodatkowych wskazówek nie potrzebował. Szybko się umył, a gdy szykował się do snu, przyszła do niego Vanessa. Po jej mowie ciała widać było onieśmielenie, lecz w głębi duszy cieszyła się, że znów widzi Jacques’a. On, zmęczony długą podróżą, niedługo po jej wyjściu zasnął.
***
Wstał wcześnie, tuż po ósmej. Ubrał się, zjadł śniadanie i ruszył w drogę.
Po kilku godzinach jazdy był zachwycony miastem, któremu, jak sam twierdził, śnieg dodawał uroku. Gdy już miał wracać, natknął się na radiowóz. Najgorszy z możliwych. Czerwono-biały mercedes mclaren slr należący do nowego sierżanta policji, Rocka.
Były łowca nagród spokojnie nakazał zatrzymać się Shay’owi. Ten, o dziwo dla policjanta, zrobił to i obniżył szybę.
_Co on robi?_ _–_ dziwił się Rock w duchu. _Gość mający samochód jak ci wszyscy street racerzy daje się złapać? Dobra, i tak muszę do niego podejść._
Rock niepewnym krokiem podszedł do mazdy dopiero co zatrzymanego kierowcy. Jednak zaraz całe napięcie z niego zeszło, gdy dostrzegł osobę siedzącą za kółkiem. Wątły mężczyzna z krótkim blond jeżykiem na głowie, rozpiętej kurtce zimowej, a pod nią skórzanej, z czarnym T-shirtem z białą, płonącą czachą na środku, wywołał u niego śmiech i politowanie, zamiast spodziewanego strachu.
_Kto to jest?_ – zdziwił się w pierwszej chwili. _Tego gościa widzę pierwszy raz. Dobra, pora go przestraszyć._
– Oj, młody… – Policjant oparł się o uchyloną szybę. – Wybrałeś sobie fatalny dzień i porę na przejażdżkę po mieście… – Rozejrzał się dookoła, na chwilę nawet nie spoglądając na Jacques’a. – Nawet może i bym cię zaaresztował, ale ratuje cię jeden fakt. – Po raz pierwszy popatrzył na Shaya. – Za cholerę sobie ciebie nie przypominam, a ja takich świeżaków jak ty nie łapię.
– Bo to niewykonalne dla ciebie. Dopiero wczoraj tu przyjechałem. – Jacques nie odrywał wzroku od funkcjonariusza. – Zdziwiłbym się, gdybyś wiedział, kim jestem. A tak poza tym dlaczego nie łapiesz nowych kierowców?
– A co cię to tak interesuje? A może by tak zakończyć twoją podróż, nim się zacznie? – Sierżant popatrzył szyderczo na Kanadyjczyka. – Nim odpowiesz, opowiem ci, co się teraz stanie. Weźmiemy sobie twój samochód, rozbierzemy na części, sprawdzimy homologacje i inne tego typu duperele. Jeżeli coś znajdziemy, to panie – przeciągnął ostatnie słowo – marny twój los.
– Zaraz, co? – zapytał zaskoczony Shay.
– No rozbierzemy go na części. Nie dotarło?
– Łapy przecz od mojej mx-5!
– Synku, nie warcz mi tu. Jeszcze trochę poszczekasz, a faktycznie ci zabiorę ten wóz. Zjeżdżaj, nim faktycznie będę miał powód, by cię aresztować. – Powolnym krokiem odszedł od Kanadyjczyka.
Jacques’owi więcej nie było potrzebne. Z piskiem opon odjechał spod fontann.
_Kto to jest? O nim mi Vanessa nie wspomniała… Dobra, wracam do kryjówki. Na razie starczy._
W mieszkaniu czekała na niego jedząca śniadanie Black. Zapytawszy, dlaczego się trzęsie, odpowiedział, że to tylko z zimna i żeby się nie martwiła.
Do wieczora, czyli do swojego _evaluation race_, nawet nie ruszał się z domu.
– Dobra, Jacques, już czas. – Dziewczyna zaczęła schodzić po schodach, nie odrywając wzroku od telefonu. – Startujecie za pół godziny spod włoskiej restauracji Sapori della Tradizione Italiana. Fajnie by było, żebyś się tam zjawił przed czasem.
– Yyy, co? – spytał zdezorientowany chłopak.
– No jeszcze się skupić nie może. – Spojrzała na niego gniewnie. – Shay! Rusz dupę i skoncentruj się! Ten wyścig decyduje o tym, czy jesteś wart jeżdżenia w tym mieście!
– Jasne, jasne. Dobra, to na razie – odpowiedział, ubierając skórzaną kurtkę.
– Trzymaj się i pokaż im, jak się jeździ.
Wystawiła rękę z zaciśniętą pięścią, by przybić żółwia. Jacques, po zasznurowaniu butów, przybił i z uśmiechem na twarzy, a także głodem ścigania w oczach, wyszedł z domu.
Pod wskazane miejsce przyjechał na ledwie dwie minuty przed startem. Obecni tam kierowcy szybko objaśnili mu trasę, dzięki czemu mogli zacząć niemalże punktualnie.
– No i metą są wieżowce, tuż po minięciu skrzyżowania ulic Rostwooda i Kennedy’ego. Jasne?
– Tak, zrozumiałem – odpowiedział niepewnie.
Ustawili się w jednym rzędzie. Jacques był najbardziej po prawej stronie. Start przeprowadził przyjaciel jednego z kierowców. Uniósł lewą rękę z otwartą dłonią i zaczął odliczanie. Gdy zacisnął pięść, zamaszyście nią machnął na znak startu. Ten przebiegł dość płynnie, a na czoło wysunął się kierowca nissana skyline gtr-r32. Na drugim miejscu jechał Jacques, utrzymując się na ogonie lidera. Za nimi kierowcy eclipse’a gts oraz rx-8 walczyli sami ze sobą, pozwalając liderom na rozstrzygnięcie wszystkiego we dwóch.
Jechali bardzo równym tempem. Shay przez pierwszy kilometr nie mógł znaleźć żadnej luki, a było to o tyle dziwne, że lider nawet nie blokował jego zamiarów. Wszystko przez ułożenie zakrętów. Na szybkich, długich łukach Kanadyjczyk nie miał czego szukać. Nawet przejeżdżając je idealnie i kopiując ruchy lidera, trudno było mu się za nim utrzymać. Wszystko za sprawą różnicy mocy, która działała na niekorzyść Jacques’a.
_Ile koni ma ten nissan? Myślałem, że moje dwieście jak na początek nie jest złe._
Cały czas skupiony wpatrywał się w samochód przeciwnika.
W końcu jednak zaczął odrabiać straty. Oczywiście wtedy, gdy pojawiła się wolniejsza część trasy i ostre dohamowania. Wykorzystał lekkość swojej mazdy, małą moc i hamował znacznie później od kierowcy r32, zyskując niebagatelnie dużo czasu. Na szczęście do końca wyścigu nie było już długich prostych, więc teraz układ trasy sprzyjał zdecydowanie Jacques’owi. Starał się to wykorzystać, jednak tym razem lider nie zostawiał mu miejsca. Czas na atak skrócił się jeszcze bardziej, gdyż na ostatniej, dość długiej prostej zaczął się policyjny pościg.
_Cudownie…_ _–_ pomyślał Shay.
W istocie powinien się cieszyć. Policja zagrodziła liderowi drogę, co skrupulatnie wykorzystał. Jednak kierowca nissana nie dawał za wygraną. Dzięki temu, że dużo nie stracił, wciąż miał szansę odzyskać prowadzenie. Na to mu jednak Shay nie pozwolił. Minął linię mety jako pierwszy i zaczął uciekać przed trzema radiowozami.
Pościg mógł się zakończyć błyskawicznie. W zaledwie pięć minut od jego rozpoczęcia Shay był już trzy razy blisko schwytania.
_Zaraz mnie złapią, a jestem w dupie… A to co?_
Dostrzegł, że jedna z lamp ledwo się trzyma. Natychmiast podjął decyzję, skręcił lekko kierownicę i zahaczył o nią tyłem. Ku jego zdziwieniu i zadowoleniu jego mazda wyszła z uderzenia bez większych uszkodzeń, zyskując tylko wgniecenie w karoserii powyżej koła. Samemu zawieszeniu jednak nic się nie stało. Za to latarnia przewróciła się z hukiem i spadła, zatrzymując goniące go radiowozy.
– Jest! Ha, ha! Droga wolna! – wykrzyknął po spojrzeniu w lusterka, zmierzając czym prędzej do kryjówki.
***
Będąc kilkaset metrów przed kryjówką, dał znać Black, by otworzyła garaż. Wjechał perfekcyjnie, dzięki czemu Vanessa mogła od razu zamknąć masywne drzwi. Pozwolił sobie na krótką radość w samochodzie, po czym poszli do salonu. Usiadłszy na kanapie, Vanessa zaczęła klaskać.
– No, gratuluję! Lepiej na początek nabić reputacji sobie nie mogłeś – powiedziała dziewczyna.
– A dziękuję.
– Większość już słyszała. Dostałam kilka wiadomości od osób, których nawet do końca nie znam, że chcą się z tobą ścigać, także spodziewaj się jutro jakiegoś wyścigu. Może nawet dwóch…
– Jestem gotowy – rzucił szybko Shay.
– To dobrze. Tymczasem się wyśpij, zasłużyłeś na to. – Wyszła z salonu do swojego pokoju, zostawiając Jacques’a samego.ROZDZIAŁ I
POCZĄTEK Z PRZYTUPEM
– Dzień dobry pani – Jacques przywitał się, biorąc kęs zrobionej przez siebie kanapki.
– Cześć, Jacqui – odpowiedziała Vanessa, całując go w policzek. – Dzięki, że tu przyniosłeś większość produktów.
– Nie ma sprawy. Jak się spało?
– A wiesz, nawet przyjemnie. W ogóle to smacznego. – Usiadła naprzeciwko przyjaciela i zaczęła smarować chleb masłem.
– Dzięki. Słuchaj, czy ty aby nie zapomniałaś mi o czymś wspomnieć?
– Hm? O czym? – Black nie ukrywała zdziwienia.
– No nie udawaj. Ścigasz się! – rzekł chłopak z entuzjazmem.
– Nie ścigam się! – odparła nie mniej zaskoczona.
– No jak to nie! Przecież twój wóz ma sportowy wygląd i malowanie!
Dziewczyna pokręciła głową i przełknęła kęs.
– Możesz tak nie krzyczeć? Takie malowanie mi się podobało, tyle. Trzy białe paski na masce, po trzy na każdym boku karoserii, dodatkowo ciemny, srebrny lakier. Dla mnie bomba.
– No dobra, okej. Tak tylko myślałem.
_W końcu pęknie i się przyzna_ – dodał w myślach.
– Mam jeszcze jedną kwestię.
– No wal! – Spojrzała badawczo na Shaya, biorąc kolejny gryz kanapki.
– Jak tu wygląda sytuacja z policją?
– No generalnie się tam niby angażują, ale na Południu to nic wielkiego. Gorzej będziesz miał na Zachodzie. Jak zostaniesz tam zauważony – wskazała na niego wskazującym palcem prawej ręki, by ten wziął to sobie do serca – to możesz się spodziewać, że w trakcie pościgów zacznie cię gonić Rock.
– Rock… A więc to tak się nazywa. – Wziął łyk herbaty i oczekiwał informacji o policjancie od Vanessy.
– To nowy sierżant, dawniej pracował ja… Chwila… Czy ty go już spotkałeś?! – wykrzyczała wściekła.
– Luz, luz – starał się ją uspokoić. – Tak, widziałem go i co z tego?
– Jesteś tu ledwie dzień, a już mu się napatoczyłeś! Jak? Powiedz mi, jak, do jasnej cholery?!
– To było przy fontannach. – Jacques czuł się stłamszony. – Przejeżdżał, dał mi znak, żebym zjechał, że niby jakaś kontrola, a że nie chciałem na razie sobie grabić, to zjechałem.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo przejebane miałbyś, gdybyś spróbował mu uciec. Ale czekaj… To oznacza, że go widziałeś? – zapytała, oczekując nerwowo na odpowiedź.
– No niestety. Kobieto, gościu ma jakieś czterdzieści pięć centymetrów w bicku, wysportowany, choć blady, jakby tylko kilka razy widział słońce, prawie dwumetrowy… Wyglądem niesie postrach… I jeszcze te czarne włosy zakończone kitką…
– Powiem ci, że jesteś chyba pierwszą osobą, która rozmawiała z nim twarzą w twarz i wyszła z tego wolno.
– No, miałem szczęście, że w takim momencie przejeżdżał swoim mercem – ironizował.
– No… Zajebiste… – kontynuowała z ironią, ponownie siadając naprzeciwko Jacques’a. – W każdym razie: jakie plany na dziś?
– No miałem zamiar zaraz się pościgać…
– Chwila… Jak to zaraz? – zapytała po odłożeniu kubka. – W ciągu dnia? Oszalałeś?
– Nie. Czemu?
– _Underground_? Ściganie tylko po zmierzchu, te sprawy…
– Dostałem kilka wiadomości z zaproszeniem i na jedną przystałem.
– Z jednej strony to dobrze, że nie chcesz się obijać, ale z drugiej… Sama nie wiem, czy nie powinniśmy zaczekać do nocy… – Dziewczyna zaczęła bić się z myślami.
– Będzie dobrze, nie martw się – odrzekł Jacques, stając za nią. Starając się ją uspokoić, poklepał ją po plecach.
– A o której konkretnie jest ten wyścig? – Wzięła łyk herbaty.
– W samo południe, czyli za godzinę.
– Już jest jedenasta? – spytała zaskoczona Vanessa.
– Tak, a co?
– Nic, po prostu pytam.
– Okej… Na pewno? – zapytał podejrzliwie Shay.
– Tak. – Złapała prawą ręką za jego lewą dłoń i odwróciła głowę, by spojrzeć mu w oczy. – Na pewno.
– Skoro tak uważasz…
***
– Nasłuchałeś się muzyki? – Vanessa szturchnęła Jacques’a.
– Hm? – odpowiedział Shay, odsłaniając prawą ręką ucho.
Black powtórzyła pytanie.
– Energia we mnie buzuje! Jestem gotów na wyścig.
– Miło słyszeć. Dobra, jedź, bo się spóźnisz.
Pod wieżowcami zjawił się za pięć dwunasta.
– O, ktoś nadjeżdża – rzekł jeden z trójki kierowców czekających przy starcie.
Gdy ujrzeli samochód Shaya, byli lekko zaskoczeni. Wszak mx-5 nie widuje się praktycznie w ogóle w tych okolicach.
– Hej, poznajecie ten model? Gość jest chyba miłośnikiem japońskich klasyków – rzekł kierowca czarnej hondy civic si em1.
– A my to nie? – odrzekł kierowca białej hondy s2000, opierając się o maskę swojego samochodu.
– Ale my przynajmniej mamy sportowe wózki, a to się nawet nie umywa do naszych maszyn. – Właściciel civica popatrzył na samochody swoich rywali. – Czego się mamy bać? Samochodu, którym nikt się tu nie ściga? Ludzie… Pykniemy go i gościu wróci, skąd przyjechał.
Najcichszy był trzeci z nich, posiadacz czarnego nissana 240sx, z zielono-białym, postrzępionym winylem. Nie odezwał się ani słowem. Wyczuł, że Jacques może napsuć im sporo krwi.
Trasa wyścigu była następująca: początek to krótka prosta i lewy zakręt pod kątem prostym. Niemalże od razu odbijają w prawo, po czym czeka ich sekcja kilku długich łuków. Kończy się ona ostrym, lewym zakrętem. Następnie kilkusetmetrowa prosta i najbardziej wymagająca część trasy, na której można zyskać dużą przewagę, jak i stracić masę czasu. Ostatnią sekcję zaczyna długa prosta i kończy kilka następujących po sobie, ostrych wiraży i długich łuków. Metę oznaczało przekroczenie świateł.
– Dobra, chyba już nikt nie przyjedzie, to można ustalić stawkę, o jaką się ścigamy. Proponuję półtora kafla.
– Ile?! – pisnął Shay, słysząc ofertę kierowcy civica. _To praktycznie wszystkie moje pozostałe fundusze_.
Stał cały czas z otwartymi ustami, patrząc na bruneta w niebieskiej kurtce.
– Co, pękasz?
– W życiu. – Odwrócił się do kierowcy s2000. – Stoi.
– Żebyś takim chojrakiem był po wyścigu. Matthew! Zbierz od wszystkich kasę i leć na metę.
– Jasne, Trey.
Odjechał, a na ulicy Kennedy’ego kierowcy zaczęli ustawiać się w jednym rzędzie. Trzeba było szybko wystartować, gdyż akurat nikt nie przejeżdżał. Jacques ponownie stanął najbardziej po prawej. Teoretycznie był w najgorszej sytuacji, w przeciwieństwie do Treya, który stanął najbardziej po lewej. W środku obok niego pojawił się kierowca hondy civic, natomiast obok Jacques’a kierowca 240sx.
Jeden z widzów stanął między wozy. Szybko dał znak do startu, a kierowcy jeszcze szybciej puścili sprzęgło.
Do pierwszego zakrętu cała trójka była przed Jacques’em. Ten jednak spokojnie i cierpliwie wyczekiwał swojej szansy, dlatego przez początek wyścigu nawet nie zaatakował. Okazja pojawiła się już w połowie czwartego zakrętu. Zdecydowanie lepiej wszedł w lewy, dwuwierzchołkowy łuk i zdołał wyprzedzić kierowcę civica. Tuż przed nim znajdował się kierowca nissana, a na prowadzeniu, i to dość sporym, był Trey.
Nieubłagalnie zbliżała się najbardziej techniczna sekcja.
_Ciekawe, jak sobie tu poradzi_ _–_ rozmyślał w duchu Trey.
Długo na odpowiedź nie musiał czekać. Po trzech zakrętach Jacques był drugi, a w połowie zbliżył się do lidera na odległość mniejszą niż pół długości jego hondy.
_Jak on to zrobił?_ – pojawiła się myśl, a nim się obejrzał, Shay był już na prowadzeniu.
Do końca sekwencji zyskał półtorej sekundy, a przewagę, pomimo znacznie mniejszej mocy, która na finiszu wyścigu była odczuwalna, utrzymał.
– _Woo-hoo_! Jest! Ale fajne uczucie… – ekscytował się Kanadyjczyk.
Po wyścigu przegrana trójka nie mogła dojść do tego, jak Jacques ich pokonał, jednak żaden Shayowi nie pogratulował, a przynajmniej nie od razu. Tuż przed odjazdem chłopaka zaczepił kierowca nissana.
– Hej, kolego! Stój!
Jacques usłyszał jego krzyk. Wyłączył silnik i obniżył przednią szybę.
– Uff, udało mi się cię zatrzymać. – Zdyszany oparł się o mazdę. – Jak to zrobiłeś?
– W Shawinigan jest masa takich krętych sekcji, więc to dla mnie chleb powszedni. – Na Jacques’u trasa wyścigu nie zrobiła większego wrażenia.
– Jesteś bardzo szybki. Może chciałbyś pojechać na piwko albo wrzucić coś na ruszt? Znam fajną knajpkę, jest praktycznie za rogiem.
– Hm… Okej.
– A postawisz? – Zaśmiał się delikatnie, wiedząc, jak niezręcznie wygląda cała sytuacja.
– No wiesz co… Albo w sumie… Niech będzie – stwierdził po namyśle Jacques. – Dopiero co cię oskubałem, więc też musisz mieć coś od życia – dodał z szyderczym uśmiechem.
W lokalu zamówili sobie po jednym piwie i zaczęli rozmowę.
– Jak się w ogóle nazywasz? – zaczął Shay, biorąc pierwszy łyk piwa.
– Colin Ross, dwadzieścia dwa lata.
– A skąd pochodzisz?
– Jestem w jakiejś tam części Brytyjczykiem. Matka mojej mamy przypłynęła do Stanów w połowie dwudziestego wieku za pracą. Ja urodziłem się w Brigantine w New Jersey.
– A co robisz w Quittanen?
– Słyszałem, że ścigają się tu jedni z najlepszych street racerów w obu amerykach, w związku z tym przyjechałem się przekonać i na razie się nie zawiodłem – niemal natychmiast odpowiedział Ross. – No poza tym pościgi policyjne, a tu ponoć nie należą one do najprostszych.
– Ciekawe, a skąd masz tego nissana?
– Kupiłem za dwadzieścia tysięcy, które zarobiłem, pracując jako mechanik w rodzinnym mieście, po czym wyjechałem ścigać się do Xinity. A co? Podoba się? – zapytał z lekką ekscytacją.
– Nieźle stuningowana wizualnie i pod względem osiągów też się wydaje spoko – odparł wymijająco Shay.
– I jest, tylko umiejętności trochę brakuje. Dobra, to teraz ty. Skąd pochodzisz?
– Na początek się przedstawię. Jacques Shay, dziewiętnaście lat. Chyba nietrudno wywnioskować, że jestem z Kanady, choć moja matka pochodzi z Francji.
– Jacques?
– Tak. W krajach francuskojęzycznych to bardzo popularne imię. Poza tym mama dała mi ten samochód na szesnaste urodziny.
Zza okna spojrzał na mazdę.
– A co z ojcem?
Jacques westchnął z powodu bólu w sercu. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech, napił się trochę złocistego napoju i kontynuował.
– Ojca nigdy tak naprawdę nie poznałem. Zginął w 1999, dziewięć miesięcy po moich narodzinach, w katastrofie lotniczej, lecąc z moim bratem bliźniakiem na finał sezonu Premier League.
– Ou… Przepraszam. Ale czekaj… Leciał bez ciebie i matki? – zapytał zdziwiony Colin.
– Mama mówi, że byłem chory i było za późno, by ktoś od nas odkupił bilety, więc dwa przepadły.
– Ale czemu w ogóle poleciał? – Ross dociekał dalej.
– Moja matka mu pozwoliła. Potem nie mogła sobie tego darować, ponieważ strata była podwójna. Tamtej katastrofy nikt nie przeżył… Ten samochód… – Ponownie wyjrzał przez okno na swój wóz. – Ta mazda miata mx-5 to moja jedyna pamiątka po nim – dodał z drżącym głosem Jacques.
– Współczuję… – Wziął łyk piwa, by zebrać myśli. – Ale nigdy go nie widziałeś. Skąd to przywiązanie?
– Czasem czuje, że patrzy na mnie z góry. Ponadto mama mi mówiła, że kochał to auto jak ją samą.
– Rozumiem. – Ross zamilkł.
Nie kontynuowali rozmowy, tylko dokończyli piwo i wyszli z lokalu. Przed odjazdem Colin raz jeszcze zaczepił Jacques’a.
– Mam dla ciebie propozycję związaną z wyścigami.
– Jaką? – Ciekawość opanowała Shaya.
– Dostawałem ostatnio zaproszenia na wyścigi drużynowe, ale nie mogłem znaleźć partnera. Może miałbyś ochotę? – zapytał pełen nadziei.
– Drużynowe?
– Punktacja jest z góry ustalona i prosta, no chyba że wszyscy zgodzą się na jej zmianę. Za zwycięstwo jest dziesięć punktów, za drugie osiem, trzecie sześć, czwarte pięć i tak dalej. Na koniec wyścigu punkty się sumuje i duet z największą liczbą zgarnia kasę – wyjaśnił Ross.
– A, okej. No dobra, możemy pojechać, ale w związku z tym to i ja mam dla ciebie teraz propozycję. Może zamieszkamy pod jednym dachem?
– Odważna oferta.
– Wiem, ale dzięki temu praktycznie wszystko będziemy robić razem: nie będziemy musieli zwlekać, aż druga osoba odbierze telefon bądź odpowie na esemesa, a i dla nas obu będzie lepiej, jak po prostu będziemy trzymać się razem – dopowiedział Shay.
– W sumie, czemu nie. Mieszkasz sam?
– No nie, ale myślę, że łatwo uda mi się przekonać Vanessę.
– Skoro tak uważasz, to jedziemy – odpowiedział Colin, odchodząc do 240sx.
W kryjówce Black czekała na Shaya. Jacques nawet do niej nie napisał, że będzie miał gościa, więc w zasadzie postawił ją przed faktem dokonanym. Po przyjeździe kazał Rossowi chwilę poczekać, samemu udając się do salonu na rozmowę z Vanessą.
– I jak ci poszło? – Pytając, nie oderwała wzroku od telewizora.
– Pierwszy wyścig, pierwsza wygrana, pierwsze cztery i pół tysiąca zarobione – odpowiedział z dumą.
– No to gratuluję – ucieszyła się dziewczyna, tym razem spoglądając na Jacques’a.
– Dzięki. Tylko jest sprawa.
To był znak dla Colina, który chwilę później pojawił się w przejściu.
– Kto to jest? – Przemieszczała co chwilę wzrok z Jacques’a na Colina. – I czemu ma walizki? – spytała lekko przerażona.
– Pokonałem go dziś i był jedynym, który mi pogratulował. Potem wyskoczyliśmy na piwo i się lepiej poznaliśmy. Zaproponował mi też, byśmy utworzyli drużynę do wyścigów parami.
– Chodź na chwilę, Jacques – odpowiedziała stanowczo Vanessa, kierując się do kuchni. – Posłuchaj mnie. Bardzo się cieszę, że łapiesz znajomości i tak dalej, ale nie uważasz, że to przesada? – starała się mówić cicho, by Ross ich nie usłyszał.
– Dlaczego?
– Hm… Pomyślmy… – rzekła z ironią. – Może dlatego, że dopiero go poznałeś?
– Dobra, ale jest spoko gościem, naprawdę – zapewnił Jacques.
– Tak, widzę, że też dobrze wygląda. Prosty jeżyk, czarne włosy, wydaje się dobrze zbudowany…
– Ktoś się rozmarzył – przeciągnął ostatnie słowo, aby sprowokować Black.
– Ta, jasne.
– Widać to. To jak z nim?
– Hm… Niech będzie, niech zostanie. – Zgodziła się niechętnie Black, świadoma, że Jacques i tak siłą zatrzymałby Colina. – Chodź do niego.
Ross dalej stał, nie rozgaszczając się zbytnio.
– Posłuchaj: możesz zostać, tylko proszę cię, nie rób żadnych głupot, a będziemy żyć w harmonii. Jasne?
– Jasna sprawa. – Colin uśmiechnął się szelmowsko.
– Miło słyszeć. Dobra, ja muszę lecieć, bo się umówiłam na spotkanie.
– Okej, tylko gdzie ja będę spał?
– Pokój gościnny na górze jest twój.
– Gościnny?
– Nie narzekaj – odrzekła oschle, bardziej z przymusu niż z własnej woli, nie zamierzając patrzeć na nowego kompana swojego rodaka.
Jacques pomógł Colinowi wnieść bagaże i się rozpakować.
– Ross, co w ogóle z twoim starym mieszkaniem?
– I tak je tylko wynajmowałem. – Colin usiadł na łóżku. – Zadzwonię do gościa, że zrywam umowę i tyle.
Po rozpakowaniu bagaży wrócili do salonu i pijąc zrobioną przez Jacques’a kawę, delektowali się dźwiękami rocka.
Tuż przed dwudziestą dostali pierwszą ofertę wyścigu drużynowego.
– Jacques, kwadrans po dziesiątej przy fontannach. Jedziemy?
– Jeszcze się pytasz? Jasne!
– No i to mi się podoba.
***
Na start przybyli kilka minut po dwudziestej drugiej. Przy fontannach czekały trzy inne zespoły. Pierwszy z nich tworzyli kierowcy czarnych mitsubishi lancer evolution VII i VIII. Drugą błękitny, z żółtymi błyskawicami po bokach, peugeot 206 oraz ford focus, a trzecią czarno-zielony hyundai tiburon coupé oraz fiat 20v turbo.
– Czekamy jeszcze na kogoś? – spytał Colina Jacques, opierając się razem z nim o 240sx.
– Nie wiem właśnie. – Ross patrzył w kierunku startu. – Z drugiej strony nie ma jeszcze umówionej godziny, więc teoretycznie ktoś ma jeszcze czas.
I w istocie ktoś się zjawił. Była to dwójka z japońskiego zespołu, który mocno zachodził za skórę kierowcom na Południu.
– Cholera jasna… – Colin westchnął. – Jeszcze oni.
– Ross, kto to jest?
– Samych siebie nazywają Samurajami, ale każdy nazywa ich Kamikaze – wtrącił się kierowca hyundaia.
Więcej czasu na rozmowy nie było. Każdy zespół wyłożył dwa tysiące dolarów, a następnie po kolei ustawili się na starcie. Dodatkowo zmienili jeszcze nieco punktację, tak że do zgarnięcia było piętnaście punktów, za drugie dwanaście, do piątego miejsca ilość punktów zmniejszała się co dwa, a następnie o jeden. Dziesiąta pozycja dawała jeden punkt.
W pierwszym rzędzie acurą rsx oraz toyotą celicą rozepchali się Japończycy. W drugim obok lancera evo VIII ustawił się Colin. W trzecim z kolei Jacques z kierowcą hyundaia. Czwarty rząd przypadł fiatowi oraz peugeotowi, a ostatni kierowcom forda oraz evo VII.
Ruszyli.
Pierwsza prosta, najdłuższa zresztą na trasie, dawała sporą korzyść kierowcom obu mitsubishi. Wykorzystali przewagę w mocy swoich maszyn i wyszli kolejno na pierwsze i piąte miejsce. Jacques z Colinem w tym czasie spadli na czwarte i siódme, ale nie tracili nadziei. Spokojnie, z wyrachowaniem przejechali pierwszą sekcję i utrzymywali się za plecami rywali. W drugiej, zdecydowanie bardziej wymagającej, Jacques wykorzystał potencjał swojego samochodu. Przebił się aż na drugie miejsce, wyprzedzając po drodze Colina, który zachował swoją czwartą lokatę. Sytuacja jednak dalej była korzystniejsza dla kierowców mitsubishi, lecz chwilę później uległo to zmianie.
Swoja szansę wypatrzył Colin i zaatakował fiata na dojeździe do siedemnastego zakrętu. Mimo tego, że był po zewnętrznej i wchodził w zacieśniający się wiraż, poszedł bardzo pewnie i przebił się na trzecie miejsce.
Na tym dobre wieści by się skończyły, ponieważ na czwartą pozycję przesunął się drugi lancer. Jacques, widząc to, chciał za wszelką cenę przyspieszyć, jednakże na swoje nieszczęście, nie miał gdzie tego zrobić. Szansa pojawiła się niespodziewanie.
Wjazd do ostatniej sekcji lider przejechał piekielnie asekuracyjnie. Shay jechał za to bardzo agresywnie i na przedostatniej prostej siedział na zderzaku prowadzącego mitsubishi. Postawił wszystko na jedną kartę. Zapuścił soczysty _divebombe_, jednakże trochę przesadził i zanurkował za głęboko. Mimo to zdołał opanować samochód i wpasował się przed lancera. Do mety zostały dwa zakręty. Shay nie pozostawił w ich czasie złudzeń i wygrał wyścig.
_Tak to się robi!_ – wykrzyknął w duchu, wystawiając jednocześnie uniesioną pięść poza uchylone okno samochodu w geście triumfu.
Colin utrzymał trzecie miejsce, co oznaczało wygraną ich duetu.
– Osiem tysięcy zarobione… Już niezła sumka.
– Racja, Jacques. Nie wiem jak ty, ale ja trochę zgłodniałem.
– Oj, też bym coś wrąbał. Po zwycięstwie wszystko lepiej smakuje.
– Niecały kilometr stąd jest restauracja V.G. Food. Jedziemy? – zaproponował Ross.
– Czemu nie?
Gdy w spokoju jedli kolację, na parkingu pod restauracją zjawili się Kamikaze, którzy nie potrafili przeboleć porażki. Zajęli miejsca piąte i szóste, jednak czuli się potężnie pokrzywdzeni przez los, w efekcie czego postanowili się wyżyć. Dostrzegli idealną okazję, gdyż przyuważyli mx-5 Jacques’a. Momentalnie zaczęli ją dewastować.
– To było pyszne… Dobra, zbierajmy się.
– Jasne… – Colin rozejrzał się, a następnie zaczął klepać po kieszeniach. – Cholera jasna… Zapomniałem kasy.
– _Fuck_, ja też.
– Możesz pójść? Masz w końcu bliżej samochód.
– No dopiero co ci piwo postawiłem… – zaoponował Shay.
– Oj idź i nie dyskutuj.
– Patrzcie go… Dobra, niech ci będzie.
Podchodząc do samochodu, nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– A co tu się odwala? – rzucił gniewnie w stronę Japończyków.
Wyglądali niepozornie. Wręcz wychudzeni bruneci w czarnych skórzanych kurtkach i dresach tego samego koloru na chwilę przestali uderzać mazdę Jacques’a trzymanymi w rękach metalowymi prętami.
– A nic, wyklepujemy tylko twój samochód. – Młodszy z nich wyszczerzył zęby.
– Wyklepać to wy sobie możecie mordy.
– Radziłbym ci tak nie mówić – zabrzmiało jak groźba.
Pod wpływem gniewu Shay zaatakował jednego z Japończyków. Nawet go trafił, a ten zwinął się z bólu. Drugi z nich jednak w tym czasie przypuścił salwę uderzeń w żebra, czym skutecznie unieruchomił Jacques’a.
Colin, martwiąc się, że jego kompan nie wrócił po przeszło trzech minutach, wyszedł z lokalu. Widząc sytuację przy mx-5, czym prędzej ruszył Jacques’owi na ratunek.
Japończykowi, którego uderzył Shay, wyprowadził prawy prosty centralnie w nos.
– Co to ma…
Drugi nie zdążył dokończyć, gdyż otrzymał w tym czasie trzy ciosy pod żebra.
– Ładnie to tak, frajerzy? – rzucił Ross, patrząc na Kamikaze z wściekłością.
– Twoja sprawa?
– A i owszem.
Obu dołożył jeszcze kilka ciosów w twarz i tułów, po czym zostawił ich zakrwawionych i skręcających się z bólu na parkingu.
– Jacques, nic ci nie jest? – zapytał Colin z zatroskaniem.
– Na szczęście nic mi nie połamali, ale za to mocno obili. – Klęczał zwinięty z bólu, przez który nie był w stanie się wyprostować.
– To dobrze. Zapłacę tylko i wracamy do kryjówki.
– A co z moją mazdą? – Shay martwił się o samochód.
– Zarzucę na hak holowniczy, spokojnie.
Przeniósł Shaya do swojego nissana, poszedł zapłacić, a następnie bezpośrednio udali się do kryjówki.
Vanessa przeraziła się, widząc, jak Colin wprowadza posiniaczonego Jacques’a do salonu. W nerwach zaczęła pytać Rossa, co się stało, a ten, starając się uspokoić dziewczynę, opowiedział jej o całej akcji.
– Idziesz na siłownię, Jacques. – Stanęła przed kanapą, wpatrując się w leżącego przyjaciela. – Nie może dochodzić do takich sytuacji!
– Jasne, tylko zanieście mnie do łóżka – wydusił z ogromnym bólem Shay.
Wzięli go pod pachy i wnieśli po schodach do pokoju. Chwilę później wrócili do salonu. Black martwiła się o przyjaciela, lecz jej zmartwienie przebijało się przez złość na niego, że ten przez tyle lat nic nie zrobił ze swoją wątłą budową ciała.
– A tyle razy mu mówiłam, żeby wziął się za siebie…
– Spokojnie. Gdyby był jeden, nic by mu się nie stało.
– Nie powiedziałabym… W ogóle, sam im dokopałeś? – spytała z wyraźnym podziwem w głosie.
– Ta. Nie spodziewali się tego zupełnie.
– Aha… Dzięki, że go uratowałeś.
– Hm? Nie ma sprawy. Musiałem się odwdzięczyć za dach nad głową.
– Jesteś porządnym człowiekiem. Przepraszam za początkowe wahania.
– Nie masz za co przepraszać. Każdy na twoim miejscu by tak się zachował. – Colin uśmiechnął się do Vanessy.