Strefa mroku - ebook
Strefa mroku - ebook
Trzy niezwykłe opowieści.
Trzy zwykłe kobiety, które muszą zmierzyć się z niewytłumaczalnymi, przyprawiającymi o dreszcze zjawiskami. Bohaterki stają do walki z siłami zła i przekonują się, że miłość zwycięża nawet największy strach...
Linda Winstead Jones "Jesteś moja"
Miranda zrywa z chłopakiem, Tonym, który ma na jej punkcie obsesję. Wkrótce po tym Tony ginie w wypadku, jednak nadal prześladuje ukochaną, tym razem jako duch. Miranda zwraca się o pomoc do Johna, słynnego badacza zjawisk paranormalnych...
Evelyn Vaughn "Nawiedzona"
David leży w śpiączce, jego dusza opuściła ciało, lecz zamiast odejść w zaświaty, próbuje walczyć z siłą, która żywi się ludzkim cierpieniem i zagraża jego ukochanej żonie...
Karen Whiddon "Druga natura"
Trwa śledztwo w sprawie seryjnego mordercy. Amanda, ambitna pani detektyw, uważa, że tylko wilkołak dopuściłby się takiej zbrodni. Ma podstawy, by wierzyć w istnienie tych stworów, ale koledzy by ją wyśmiali. Odnajduje sprzymierzeńca w osobie owianego tajemniczą aurą agenta FBI...
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9614-2 |
Rozmiar pliku: | 1 004 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko w tym starym domu było urzekająco znajome. Meble, zapachy, skrzypienie schodów, nawet kąt padania promieni jesiennego słońca. Dobrze było wrócić do domu.
Niestety, Tony również wrócił.
Miranda Garner spojrzała z okna sypialni na samochód zaparkowany przed domem. W bagażniku zostawiła jeszcze kilka pudeł z rzeczami, bez których mogła się na razie obyć. Była zbyt zmęczona, żeby wszystko rozpakować.
Kiedyś miała nieskończone pokłady energii. Pracowała w bibliotece i jako wolontariuszka w domu spokojnej starości. Malowała też śliczne obrazki. Były obiady i zabawy z przyjaciółmi, zapisała się nawet na kurs komputerowy. Wyszukiwała sobie coraz to nowe zajęcia, nawet gdy zaczęły się kłopoty.
Jednak ostatnio Tony nie dawał jej spać. Budził ją w środku nocy albo nawiedzał w snach. To było najgorsze, bo wtedy wydawał się bardziej realny i namacalny.
Patrząc przez okno, usłyszała skrzypnięcie schodów. Dźwięk był taki sam, jak ten przed chwilą, kiedy wnosiła na górę swoje rzeczy po półrocznej nieobecności w Cedar Springs.
– Odejdź – poprosiła, nie patrząc w stronę drzwi.
Kolejny stopień ugiął się, skrzypiąc pod czyimś ciężarem.
– Odejdź! – powtórzyła dobitnie.
Kilka kolejnych, szybszych skrzypnięć, szurnięcie buta na podeście, czyjś oddech na szyi i muśnięcie dłonią pośladka. Nie miał prawa oddychać, nie mógł jej dotknąć, a jednak wciąż to robił. Zadrżała.
– Odejdź! Wynoś się! Przepadnij! – krzyczała w desperacji.
W końcu odwróciła się, ale zauważyła jedynie jego niknącą sylwetkę i zarys złośliwego uśmiechu.
Ostatnio Tony był wszędzie tam, gdzie się znajdowała. Miranda opuściła rodzinny dom w nadziei, że umknie prześladowaniom. Niestety, to się nie udało. Sześć miesięcy spędziła na kolejnych przeprowadzkach, mając nadzieję, że w końcu mu ucieknie, ale gdziekolwiek się udawała, już na nią czekał.
Tony upierał się, że ją kocha. Jednak gdyby naprawdę mu na niej zależało, przestałby ją dręczyć.
Policja nie mogła tu pomóc. Już dawno współczucie zastąpili podejrzeniem, że postradała zmysły. Może mają rację, pomyślała.
Tony był duchem. Zabiła go rok wcześniej.
John Stark wyszedł ze swojego pokoju i zmarszczył brwi.
– Co to jest, u diabła!
Jego sekretarka Claudia, niezastąpiona osobista asystentka, jak lubiła o sobie mówić, posłała mu promienny uśmiech.
– Co z ciebie za medium – prychnęła. – To są kwiaty. Gdybyś częściej wychodził z biura, wiedziałbyś o tym – oznajmiła zaczepnie. – Przysłali je Thorntonowie. Są śliczne, prawda?
To był duży bukiet. John, oszołomiony ich zapachem, automatycznie pomyślał o śmierci.
– Pozbądź się ich.
Uśmiech Claudii znikł jak zdmuchnięty. Przymrużyła z dezaprobatą oczy.
– Nieczęsto widujemy szczęśliwe zakończenia, Stark. Mógłbyś okazać choć odrobinę radości. Powiedziałeś policji, gdzie znaleźć dziecko, dla odmiany cię posłuchali i chłopak wrócił do domu cały i zdrów.
– To tylko jedno ze zleceń – burknął, odmawiając sobie prawa do odczuwania przyjemności.
Gdyby pozwolił sobie na pozytywne uczucia, musiałby też przyjąć te negatywne, które niestety zdarzały się znacznie częściej w jego pracy.
– Wyrzuć kwiaty albo zabierz je do domu. Jeśli jutro rano wciąż tu będą, sam się ich pozbędę.
Nie zamierzał upodabniać biura do domu pogrzebowego.
– Chyba je rzeczywiście wezmę. Jeffrey pomyśli, że mam wielbiciela – zachichotała, wyobrażając sobie minę męża.
– Chcesz, żeby był zazdrosny?
– Niech się trochę pomartwi. Ale nie każę mu cierpieć zbyt długo.
Ech, te kobiety, pomyślał z niesmakiem.
– Co dziś mamy? – zapytał, zmieniając temat.
Sięgnęła po niewielki plik papierów i zaczęła je przeglądać.
– Wczoraj nie było zbyt dużego ruchu i dziś rano też nie. Znów dzwoniła ta kobieta z telewizji...
– Żadnych wywiadów – uciął.
Miał wystarczająco napięty grafik i nie potrzebował dodatkowego rozgłosu.
– Nie zabijaj posłańca – mruknęła. – Obiecałam jedynie, że powtórzę ci jej prośbę i właśnie to zrobiłam. Oprócz tego przyjęłam telefon od zdesperowanego policjanta z Tampy w sprawie seryjnego zabójcy, drugi od mężczyzny z Nashville, który podejrzewa, że zdradza go żona, trzeci od kobiety z Charlotte, która sądzi, że jej mąż jest gejem oraz od pani z Clevelandu, która znalazła twoje zdjęcie w sieci i twierdzi, że jesteście pokrewnymi duszami...
– W sieci? – powtórzył oburzony.
– Mhm. Ostatni telefon był od kobiety z Cedar Springs w Missisipi.
– Nie słyszałem o tym miejscu – burknął.
– Mówiła, że znalazła artykuł o tobie w internecie, ale nie chodziło jej o romans. Najwyraźniej prześladuje ją duch.
John wyciągnął dłoń, a Claudia położyła na niej plik kartek. Prawie zawsze dotyk pozwalał mu dowiedzieć się czegoś o danej sprawie, choć nigdy nie miał pewności, co zobaczy.
– Mam nadzieję, że poradziłaś panu z Nashville i kobiecie z Charlotte, żeby wynajęli prywatnych detektywów. Nigdy nie biorę spraw dotyczących prywatnych związków. Sama wiesz.
– Wiem. Ale spójrz prawdzie w oczy. Na takie usługi jest właśnie popyt. Pomyśl, ile zarobiłbyś, łącząc ludzi w pary – zażartowała. – John Stark, miłosne przepowiednie.
– Lubisz swoją pracę? – zapytał nagle.
– Czasem mam wrażenie, że zupełnie nie znasz się na żartach.
John zaczął przeglądać zapisane wiadomości. Detektyw z Tampy nie potrzebował jego pomocy. Przed końcem dnia uda mu się złapać złoczyńcę. Biedak z Nashville się nie mylił. Jego żona miała romans. Już trzeci. Kobieta z Charlotte też miała rację, ale John nie zamierzał być tym, który przekaże jej złe nowiny. Zakochana z Clevelandu dobiegała siedemdziesiątki, a John znalazł się w doborowym towarzystwie jej kolejnych miłości, do których zaliczali się: Sean Connery, Johnny Depp i obecny prezydent. Nie stanowiła zagrożenia. Jej upodobania zmieniały się w zaskakującym tempie.
John nie cierpiał gadek o pokrewieństwie dusz. Wszyscy wokół szukali tylko idealnego partnera. Gwarantowanej miłości bez zagrożenia odrzucenia, zdrady i złamanego serca. Bzdury.
Dotknął kartki z nazwiskiem i adresem kobiety z Missisipi. Poczuł, że rozgrzewa się pod jego dotykiem. Duchy nie były niebezpieczne. Błąkały się po ziemi, czasem coś przesuwały, potrafiły przerazić nagłym pojawieniem się, ale nic ponadto. Nie prześladowały żyjących. Czasem wystarczyło jedynie poprosić, żeby odeszły.
Jednak w tej sprawie było coś nie w porządku. Miranda Garner znalazła się w niebezpieczeństwie. Duch chciał jej śmierci.
– Ta – powiedział, wskazując sprawę, którą zamierzał się zająć.
– Zadzwonię do pani Garner i...
– Nie. Lepiej, żeby nie wiedziała o moim przyjeździe – powiedział, sam nie wiedząc czemu.
– Zamówię ci bilet lotniczy i wypożyczę wóz na miejscu.
John potrząsnął głową. W jego myślach pojawił się ciąg obrazów, których nie mógł na razie zrozumieć. Najwyraźniejszy był obraz kobiety z długimi, ciemnymi włosami, które w nieładzie kładły się na jego piersi i policzku, usłyszał gardłowy szept, kątem oka wychwycił srebrny błysk i poczuł zapach kwiatów... Potem wszystko znikło tak szybko, jak się pojawiło.
– Nie. Pojadę swoim autem – oznajmił zdecydowanym tonem.
Z Atlanty do każdego miejsca w Missisipi dotrze w krótszym czasie samochodem, niż zajęłoby rezerwowanie lotu i wypożyczanie wozu.
– Tylko daj mi mapę.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Natychmiast – powiedział, wracając do swojego biura, w którym czekała spakowana na takie okazje walizka.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wróciłaś!
Miranda i jej przyjaciółka siedziały w saloniku, pijąc kawę i pogryzając ciasteczka, które Elyse upiekła z okazji jej powrotu.
– Znów będziesz pracować w bibliotece?
– Nie tak od razu...
Miranda nie musiała zarabiać. Pieniądze od lat nie stanowiły problemu w rodzinie Garnerów. Finansowo można im było zazdrościć, ale pod względem osobistym... W ciągu dziewięćdziesięciu lat swojego istnienia ten dom widział już jedno morderstwo, dwa samobójstwa i tyle rozwodów, że trudno je było spamiętać. Wydawało się, że rodzice Mirandy przełamią ponure fatum. Jednak nawet ich szczęście nie przetrwało. Matka zmarła dwadzieścia lat temu, zostawiając córeczkę i męża zagubionych i pogrążonych w żałobie. Michael Garner bez reszty poświęcił się pracy i córce, więc nie było drugiej żony ani kolejnych dzieci. Zmarł przed dwoma laty na skutek wypadku samochodowego w drodze do domu z pracy.
Wiele lat wcześniej Miranda zatrudniła się w miejskiej bibliotece, gdzie Elyse kierowała działem książek dla dzieci. Nie zrobiła tego dla pieniędzy, ale z potrzeby przebywania między ludźmi. I dlatego, że kochała książki.
Miranda cieszyła się z wizyty przyjaciółki, ale była też zmęczona. Źle spała ostatniej nocy.
– Wezwałaś hydraulika?
– Jasne – przytaknęła sennie. – Powinien niedługo przyjść.
– To dobrze – ucieszyła się przyjaciółka, ale zaraz posłała jej zmartwione spojrzenie. – Nie wyglądasz najlepiej.
– Och, dzięki – odpowiedziała, starając się uśmiechnąć.
– Strasznie schudłaś i masz ciemne worki pod oczami.
– Tylko pięć kilo, a sińce pojawiły się dlatego, że kiepsko dziś spałam.
– Z powodu Tony’ego? – zapytała cicho.
Miranda zwierzyła się przyjaciółce, gdy tylko pierwszy raz dostrzegła ducha. Wtedy obecność Tony’ego była subtelna. Czasem widywała jego odbicie w lustrze albo słyszała znajomy szept z pustego pokoju. Jednak w miarę upływu czasu jego obecność stawała się coraz bardziej namacalna, a on bardziej śmiały. Pewnej nocy poczuła jego palce na swojej szyi...
Tony nigdy nie pokazywał się w obecności innych ludzi. Dlatego przyjaciele od razu uznali jej wizje za efekt wstrząsu po wypadku. Teraz też nikt nie chciał jej wierzyć, a tym bardziej pragmatyczna Elyse.
– Oczywiście, że nie – skłamała.
Elyse przysiadła obok Mirandy na kanapie i pocieszającym gestem objęła jej drżące ramiona.
– To nie była twoja wina.
– Wiem – odpowiedziała, a przed oczami stanęła jej tamta scena.
Zjechała z prywatnej drogi i skręcała na szosę w stronę miasta, kiedy Tony wybiegł przed maskę wozu, próbując jej uniemożliwić ucieczkę. Nie dostrzegła go na czas. Mimo że z całej siły nacisnęła hamulec, i tak go uderzyła. Skonał, zaciskając zakrwawione ręce na jej bluzce.
Per sempre mia.
Dopiero po kilku dniach odkryła, że te słowa znaczyły „Na zawsze moja”. Wcześniej nie wiedziała, że Tony zna włoski.
– Zdrzemnij się – poradziła troskliwie Elyse. – Ja muszę wracać do domu i szykować obiad. Obiecałam Gordonowi pieczonego kurczaka.
– Szczęściarz – westchnęła Miranda, odprowadzając przyjaciółkę do drzwi.
– Przyłącz się do nas – zaproponowała Elyse natychmiast.
– Chętnie, ale później. Na razie wciąż jestem zmordowana podróżą – powiedziała, unikając wyznania, że wyczerpała ją nie tylko męcząca droga z Dallas, ale też ciągła obecność Tony’ego.
– Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u nas. – Głos przyjaciółki był pełen współczucia. – Właśnie wyremontowaliśmy pokój gościnny. Jest jasny i radosny. No i mamy ciepłą wodę. A tutaj jest za dużo miejsca, żeby samotny człowiek dobrze się czuł.
– Dzięki, ale kocham mój dom – powiedziała, myśląc jednocześnie, że wcale nie jest w nim taka zupełnie sama.
Kiedy odkryła, że Tony nie pokazuje się przy obcych, zaczęła otaczać się ludźmi przez tyle godzin w ciągu dnia, ile tylko było możliwe. Wtedy Tony zaczął nawiedzać ją w snach. Musiała zrezygnować ze swojego planu. Jeśli godziła się zauważać go w dzień, czasami pozwalał jej spać.
Po wyjściu Elyse rozpakowała pudło z książkami i poustawiała je na półkach w saloniku. Odkurzyła biurko i porcelanowe figurki w holu. W czasie jej nieobecności firma sprzątająca zjawiała się w domu raz w miesiącu. Było to jednak za mało, żeby utrzymać budynek w porządku. Nikt też nie przykładał się do tego z taką miłością, jak ona.
Niemal zapomniała o hydrauliku, gdy nagle zadzwonił dzwonek. Wyjrzała przez wizjer, wciąż trzymając miotełkę do kurzu. Obcy mężczyzna wydał się jej zbyt przystojny jak na hydraulika. Ostatni, który ją odwiedził, miał dobrze po pięćdziesiątce, był łysawy i opadały mu spodnie, kiedy kucał. Otrząsnęła się z nieestetycznej wizji i otworzyła drzwi.
– Już straciłam nadzieję...
Mężczyzna o niesłychanie błękitnych oczach uniósł w zdumieniu brwi.
– Jesteś blondynką – oznajmił zaskoczony.
Ubrany jest rozsądnie jak na hydraulika, pomyślała, przyglądając się znoszonym dżinsom, szarej koszulce z krótkim rękawem i solidnym butom. Miał też ciemne włosy. Nie ciemnobrązowe, tylko niemal czarne, jak nocne niebo. Pokręciła głową. Nieważne, jak wygląda, byle tylko naprawił instalację na piętrze, pomyślała, wspominając poranny, lodowaty prysznic.
Wpuściła go do domu, zauważając, że choć jego wóz stoi na podjeździe, on sam nie trzyma żadnej torby ze sprzętem.
– Gdzie pańskie narzędzia?
Uśmiechnął się, pokazując czoło.
– Świetnie. Dowcipniś – mruknęła. – Problem jest na górze. Drzwi do łazienki są trzecie po prawej, a bojler znajduje się w piwnicy. Nie wiem, gdzie chce pan zacząć, ale...
Patrzył na nią z hipnotyczną uwagą. Jakbym go znała, choć to przecież niemożliwe. Takich oczu się nie zapomina, pomyślała.
– Nie jest pan hydraulikiem, prawda?
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, książki, które właśnie skończyła układać w saloniku, sfrunęły z półek, przeleciały przez otwarte drzwi i uderzyły o ścianę w holu. Ściany i sufit zaczęły drżeć, a jedna z porcelanowych figurek spadła na ziemię, jakby ciśnięta niewidzialną dłonią, i rozbiła się na tysiąc kawałeczków. W całym domu rozległo się potępieńcze wycie. Mimo zamkniętych okien, powiał lodowaty wiatr.
Mężczyzna, którego omyłkowo wzięła za hydraulika, chwycił jej dłoń i pochylił się do ucha.
– Twój duch mnie raczej nie lubi – zawołał, przekrzykując hałas.