Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Strefa śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strefa śmierci - ebook

Niezwykły thriller Nory Roberts (J.D. Robb),

autorki powieści sprzedanych w pięciuset milionach egzemplarzy.

#1 bestseller „New York Timesa”

Najnowsza powieść o porucznik Wydziału Zabójstw nowojorskiej policji Eve Dallas, która walczy, aby ocalić niewinnych i przysłużyć się sprawiedliwości.

Eve Dallas oraz jej mąż, miliarder Roarke, budują centrum reedukacji i resocjalizacji dla młodzieży. Wiedzą, że trudy życia na ulicy mogą zwieść młodych ludzi na manowce. Mają nadzieję, że ten nowy projekt choć kilkoro z nich skieruje na właściwe ścieżki. Proponują współpracę psycholog Rochelle Pickering, której brat Lyle zdołał wydostać się ze spirali uzależnień i zbrodni.

Rochelle przeżywa szok, gdy znajduje w swoim domu martwego brata oraz strzykawkę z resztkami narkotyku. Lyle włożył mnóstwo wysiłku w wyjście z nałogu, a ciało jest wręcz napompowane trucizną. Dochodzeniem zajmuje się Eve. Brawurowo przeprowadzone śledztwo daje zaskakujące wyniki.

Eve i Roarke muszą wkroczyć na terytorium gangu, gdzie bywał Lyle, zejść do mrocznego półświatka salonów tatuażu i klubów ze striptizem, gdzie żyją ci, którzy w pewnym momencie podjęli niewłaściwe decyzje. Oboje wierzą, że młodym ludziom warto dać drugą szansę. A może nawet trzecią i kolejną.

Lecz zarazem ten, kto wydał wyrok śmierci na Lyle'a, nie może liczyć na ich wyrozumiałość.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65928-61-0
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

1

Te tor­tury odby­wa­nia spo­tkań towa­rzy­skich… a do tego kieł­ku­jąca w tobie chęć popeł­nie­nia mor­der­stwa z pre­me­dy­ta­cją, kiedy sły­szysz o wyma­ga­nym ele­ganc­kim obu­wiu wie­czo­ro­wym… – Takie prze­my­śle­nia gnę­biły porucz­nik Eve Dal­las, poli­cjantkę Wydziału Zabójstw, wbitą w nie­bo­tyczne szpilki, o krok od rze­czo­nego spo­tka­nia.

Niczego innego nie mogła się prze­cież spo­dzie­wać.

A poza tym…

Kto­kol­wiek wymy­ślił, że dam­skie obu­wie wie­czo­rowe ma być wypo­sa­żone w kosmicz­nie wyso­kie, cien­kie jak żyleta szpilki, spra­wia­jąc, iż nie ma z nich żad­nego prak­tycz­nego pożytku, łącz­nie z cho­dze­niem – powi­nien być w try­bie natych­mia­sto­wym ska­zany na wszel­kie znane ludz­ko­ści tor­tury – zgodne z pra­wem lub nie­ko­niecz­nie.

Na pewno zaś na przed­nówku roku dwa tysiące sześć­dzie­sią­tego pierw­szego w cho­ler­nych Sta­nach Zjed­no­czo­nych Ame­ryki Pół­noc­nej nosze­nie bez­u­ży­tecz­nych, żyle­to­wa­tych szpil powinno być cał­ko­wi­cie zaka­zane! Nale­ża­łoby je roz­je­chać wal­cem i spa­lić, a potem wydać bez­względny zakaz ich nosze­nia.

Szła, klnąc na czym świat stoi, w tych dia­bel­skich szpi­lach w stronę wej­ścia do ele­ganc­kiego pen­tho­usa – ona, kobieta wysoka, szczu­pła, w obci­słej szma­rag­do­wo­zie­lo­nej sukni, poły­sku­ją­cej przy każ­dym ruchu, z naszyj­ni­kiem z zawieszką w for­mie skrzą­cego się pło­mien­nie bry­lantu-soli­tera o kształ­cie łzy.

Krótko ścięte, przy­le­ga­jące ści­śle do głowy brą­zowe włosy odsła­niały zestaw pomniej­szych bry­lan­ci­ków, migo­czą­cych trwoż­nie u płat­ków jej uszu. Pogrą­żona w czar­nych myślach, przy­mknęła piwne oczy o tęsk­nym spoj­rze­niu.

Kto, u licha, wpadł na pomysł orga­ni­zo­wa­nia tego rodzaju popo­łu­dnio­wych przy­jęć kok­taj­lo­wych? – zasta­na­wiała się Eve. – Kto­kol­wiek to był, chęt­nie wysła­łaby go do izby tor­tur wraz z tym, kto zapro­jek­to­wał pierw­sze ele­ganc­kie szpilki dla kobiet. Poza tym, kto, do dia­ska, wpadł na fan­ta­styczny pomysł orga­ni­zo­wa­nia przy­jęć, na któ­rych ludzie cisną się jeden obok dru­giego, zwy­kle po cięż­kim dniu pracy, uci­na­jąc przy tym towa­rzy­skie poga­wędki z drin­kiem w jed­nej ręce, w dru­giej zaś trzy­ma­jąc tale­rzyk z mikro­sko­pij­nych roz­mia­rów prze­ką­ską, któ­rej składu zwy­kle nie dawało się ziden­ty­fi­ko­wać na pierw­szy rzut oka?

A! I jesz­cze jedno: kto wymy­ślił zasadę, że kon­wer­sa­cje o niczym sta­no­wią impe­ra­tyw spo­łeczny? Wrost do izby tor­tur z tym gościem!

Skoro już przy tym jeste­śmy, dawać mi tutaj na tor­tury razem z pozo­sta­łymi tego wal­nię­tego typa, który dodał wymóg przy­nie­sie­nia za każ­dym razem jakie­goś fan­ta­stycz­nego dro­bia­zgu dla orga­ni­za­torki takiego przy­ję­cia!

Żadna osoba o zdro­wych zmy­słach nie ma naj­mniej­szej ochoty wymy­ślać, co, do dia­bła, kupić komuś, kto zapra­sza na takie pie­przone spo­tkanko. Osoba o zdro­wych zmy­słach nie cha­dza na żadne imprezki tuż po zakoń­cze­niu dnia pracy, nie stoi jak głu­pia w kre­tyń­skich szpil­kach, ledwo utrzy­mu­jąc w pozio­mie tale­rzyk z mikro­ka­na­peczką, pro­wa­dząc przy tym idio­tyczne poga­duszki.

Osoba o zdro­wych zmy­słach sie­dzia­łaby teraz w domu w wygod­nych ciu­chach i zaja­da­łaby w naj­lep­sze pizzę.

– Jesz­cze nie skoń­czy­łaś? – roz­legł się czyjś głos.

Eve rzu­ciła okiem w stronę nie­do­rzecz­nie przy­stoj­nego męża – typa odpo­wie­dzial­nego za obci­słą suk­nię, za cho­ler­nie nie­wy­godne buty i za te wszyst­kie pie­przone bry­lanty. Odno­to­wała błysk roz­ba­wie­nia w jego zabój­czo nie­bie­skich oczach i przy­ja­znym uśmie­chu ide­al­nie zary­so­wa­nych ust.

Uświa­do­miła sobie rap­tem, że Roarke’owi nad­cho­dzące tor­tury nie tylko pew­nie mogą się spodo­bać, ale może to wła­śnie on we wła­snej oso­bie owe tor­tury wymy­ślił i usta­no­wił wszel­kie obo­wią­zu­jące pod­czas nich zasady.

Miał szczę­ście, że nie przy­ła­do­wała mu na odlew.

– Czy potrze­bu­jesz jesz­cze kilku minut na dokoń­cze­nie wewnętrz­nego mono­logu? – spy­tał z irlandz­kim akcen­tem, który doda­wał mu uroku.

– To praw­do­po­dob­nie jedna z naj­roz­sąd­niej­szych roz­mów, jakie prze­pro­wa­dzę w ciągu całego nad­cho­dzą­cego wie­czoru.

– Hę… Jak by to naj­le­piej sko­men­to­wać… Na pierw­szej impre­zie u Nad­ine w jej nowym apar­ta­men­cie będzie pełno two­ich kole­gów i kole­ża­nek z pracy. Oni wszy­scy, wraz z nią oczy­wi­ście, to mądrzy, wielce inte­re­su­jący ludzie.

– Mądrzy ludzie sie­dzą teraz w domu z piwem przed ekra­nem tele­wi­zora, gapiąc się, jak dru­żyna New York Knick­sów spusz­cza łomot King­som…

– Jesz­cze zdą­żysz obej­rzeć nie­je­den mecz. – Dał jej solid­nego kuk­sańca i czule pokle­pał, kiedy sta­nęli przed drzwiami miesz­ka­nia Nad­ine Furst. – A poza tym – dodał – poza tym Nad­ine zasłu­żyła na porządną imprezkę.

No może… Może i tak. Tym razem powinna jed­nak dać za wygraną. Mistrzyni repor­tażu na żywo, autorka best­sel­le­ro­wych powie­ści, a w dodatku zdo­byw­czyni cho­ler­nego Oscara, zapewne zasłu­gi­wała na przy­ję­cie wydane na jej cześć, lecz ona sama – poli­cjantka Wydziału Zabójstw, a dokład­nie pani porucz­nik Wydziału Zabójstw – modliła się, by nagle, w ostat­niej chwili, wysko­czyło jakieś nie­cier­piące zwłoki śledz­two.

Nad­ine zyskała jed­nak na tyle duże uzna­nie przy naświe­tla­niu spraw kry­mi­nal­nych, że Eve powinna była się wyka­zać zro­zu­mie­niem.

Eve ponow­nie odwró­ciła się do męża, sta­jąc naprze­ciw twa­rzy o rysach anioła z rzeźb okresu baroku, w obra­mo­wa­niu z czar­nych jedwa­bi­stych kędzio­rów. W swo­ich czó­łen­kach na wyso­kiej szpilce mogła spoj­rzeć mu pro­sto w oczy.

– Dla­czego wła­ści­wie na imprezce nie można klap­nąć przed tele­wi­zo­rem z bro­wa­rem i pizzą, gapiąc się na mecz koszy­kówki? – spy­tała.

– Oczy­wi­ście, że można. – Pochy­lił się ku niej i musnął jej usta swo­imi war­gami. – Tyle że nie na tej.

Kiedy drzwi się otwo­rzyły, roz­to­czył się przed nimi widok prze­stron­nego, urzą­dzo­nego z klasą holu, wypeł­nio­nego dźwię­kami muzyki i toczą­cych się roz­mów. Przy wej­ściu stała Quilla, osiem­na­sto­let­nia sta­żystka Nad­ine, ubrana w czarną sukienkę, ścią­gniętą paskiem ze srebrną klamrą, oraz czer­wone botki do kostek na niskim obca­siku. W jej wło­sach poły­ski­wały fio­le­towe pasemka.

– Hej! Zosta­łam odde­le­go­wana do wita­nia gości i zapra­sza­nia ich do środka – powie­działa. – No i czy mogę… mogła­bym… – popra­wiła się, prze­wra­ca­jąc oczami – wziąć wasze płasz­cze?

– A skąd wiesz, że nie wbi­jamy się na imprezkę bez zapro­sze­nia? – spy­tał Roarke.

– Wydaje mi się, że skądś was znam.

– Skądś na pewno. – Eve poki­wała głową.

– Prze­cież ochrona budynku ma listę gości i w ogóle, a poza tym musie­li­ście wpierw się do nich zgło­sić, żeby się dostać tu na górę. Jeżeli zaś jeste­ście dup­kami, któ­rzy prze­śli­znęli się nie­zau­wa­żeni, albo miesz­ka­cie w tym budynku, albo cokol­wiek tam innego, Nad­ine i tak was przy­skrzyni. Pełno tu dzi­siaj glin.

– Wystar­czy tych tłu­ma­czeń – prze­rwała Eve, a Roarke podał jej płasz­cze.

– Wyglą­dasz dzi­siaj prze­ślicz­nie, Quillo – rzekł.

– Dzięki! – Dziew­czyna spło­nęła lek­kim rumień­cem. – Eee… Teraz mam wam powie­dzieć, żeby­ście skrę­cili od razu w prawo i dobrze się bawili. W jadalni jest bar i bufet, a po całym apar­ta­men­cie krążą kel­ne­rzy, roz­no­sząc napoje i prze­ką­ski.

– Udało ci się wyśmie­ni­cie. – Roarke uśmiech­nął się do dziew­czyny.

– Zro­bi­łam to dzi­siaj już chyba z milion razy. Nad­ine zna całe kupy… eee… wielu ludzi.

– Okre­śle­nie „całe kupy” dosko­nale oddaje ich liczbę – wtrą­ciła Eve.

Kiedy prze­szli przez hol i ruszyli przed sie­bie, z lek­kim prze­ra­że­niem stwier­dziła, że więk­szość ich zna oso­bi­ście.

Jak do tego doszło?

– Ale cza­dowa sukienka, Dal­las! – usły­szała. – Kolor wystrza­łowy!

– Zwy­czajny zie­lony.

– Szma­rag­dowy – oce­niła Quilla.

– Dokład­nie! – Roarke puścił oko do dziew­czyny.

– Tak czy siak, mogę też od razu zabrać pre­zent dla gospo­dyni, chyba że koniecz­nie chce­cie wrę­czyć go jej, że tak powiem, oso­bi­ście. Mamy spe­cjalny stół do odkła­da­nia pre­zentów w salo­niku śnia­da­nio­wym.

– W salo­niku śnia­da­nio­wym!?

– Wła­ści­wie to sama nie wiem, dla­czego tak nazy­wają ten pokój – zasta­no­wiła się Quilla – ale tam zosta­wiamy pre­zenty dla pani domu.

– Świet­nie. – Eve podała dziew­czy­nie tore­beczkę pre­zen­tową.

– Spoko. Okej, mam nadzieję, że dosta­nie­cie nie­złego kopa.

– Dosta­niemy kopa? Niby od kogo? – zdzi­wiła się Eve, kiedy Quilla ruszyła w swoją stronę.

– Sądzę, że miała na myśli dobrą zabawę, a to powinno do cie­bie prze­mó­wić, Eve – orzekł Roarke i dodał: – Prze­cież wszel­kiego rodzaju kopy i wykopy to twoja spe­cjal­ność. – Prze­cią­gnął pal­cami dłoni wzdłuż jej krę­go­słupa. – Chodźmy skom­bi­no­wać ci jakie­goś dri­neczka.

– Na jed­nym na pewno nie poprze­stanę.

Prze­ci­śnię­cie się do baru oka­zało się jed­nak obfi­to­wać w prze­szkody: ludzi, któ­rych znała. Każdy z nich chciał zamie­nić z nią słowo, a to z kolei wymu­szało jakąś odpo­wiedź.

Przed pro­wa­dze­niem dal­szych poga­du­szek cał­ko­wi­cie na trzeźwo ura­to­wał ją prze­cho­dzący obok kel­ner i szybka reak­cja męża. Jego bły­ska­wicz­nie podej­mo­wane decy­zje i zręczne ruchy ura­to­wały ją też przed gadką-szmatką z jedną z pra­cow­nic Nad­ine, zaj­mu­jącą się ana­lizą rynku.

– Kocha­nie, widzę tam Nad­ine! – wykrzyk­nął Roarke. – Musimy się z nią przy­wi­tać. Prze­pra­szamy panią! – rzu­cił do kobiety, po czym zgrab­nie ją wymi­nął, rów­no­cze­śnie chwy­cił Eve ramie­niem w pasie, a potem wyko­nał wraz z nią szybki pół­ob­rót i w ten spo­sób odcią­gnął na bok.

W drzwiach tara­so­wych Eve dostrze­gła Nad­ine. Natych­miast doszła do wnio­sku, że jej impre­zowa fry­zura w for­mie burzy loków to zapewne dzieło rąk Triny. Choć zde­cy­do­wa­nie odbie­gała od jej zwy­kłej, pro­fe­sjo­nal­nej sty­li­za­cji z gładko spię­tymi do tyłu wło­sami, blond loki z pasem­kami dosko­nale się pre­zen­to­wały przy krót­kiej sukience bez ramią­czek z miękko się ukła­da­ją­cego mate­riału w kolo­rze krwi­sto­czer­wo­nym.

Zie­lone jak u kota oczy Nad­ine prze­bie­gły po zebra­nych gościach i zatrzy­mały się na Eve i Roarke’u. Spo­tkali się w pół drogi. Unio­sła się na pal­cach w swo­ich wyso­kich czer­wo­nych szpil­kach i z nie­ukry­wa­nym entu­zja­zmem uca­ło­wała Roarke’a.

– Nasze miesz­kanko jest ide­al­nym miej­scem do orga­ni­za­cji wystrza­ło­wych imprez.

– „Nasze miesz­kanko”?

– No cóż. – Nad­ine uśmiech­nęła się do Eve. – Prze­cież wła­ści­cie­lem całego budynku jest twój mąż. Wielu waszych pra­cow­ni­ków bawi się wła­śnie na tara­sie. Ma ogrze­wa­nie zewnętrzne. Jest tam też mały barek i drugi bufet.

Mimo że wszel­kie przy­ja­ciel­skie układy nieco ją kon­ster­no­wały, Eve była przede wszyst­kim poli­cjantką.

– Gadaj, gdzie to jest? – spy­tała bez ogró­dek.

– Co gdzie jest? – Nad­ine popra­wiła fry­zurę i utkwiła w przy­ja­ciółce prze­ni­kliwe spoj­rze­nie zie­lo­nych oczu.

– Dobra. Jak nie chcesz mi poka­zać…

– Oj, chcę, chcę. – Kobieta roze­śmiała się i chwy­ciła dłoń Eve.

Ruszyła przez tłum pra­wie nie­zau­wa­żona i przez nikogo nie­za­trzy­my­wana; prze­ci­skała się mię­dzy ludźmi, omi­jała zgrab­nie meble i w końcu wbie­gła lekko po krę­co­nych scho­dach na górę, tam zaś wśli­znęła się do swo­jego ele­ganc­kiego gabi­netu. Stały tu dwie ciem­no­nie­bie­skie sofy, krze­sła z obi­ciami z wzo­rzy­stymi zawi­ja­sami w tym samym kla­sycz­nym odcie­niu nie­bie­skiego na bia­łym tle. Stoły miały ten sam błę­kit­no­szary kolor co blat robo­czy w kształ­cie litery T, usta­wiony tuż przy oknie z zabój­czo pięk­nym wido­kiem na cen­trum Nowego Jorku.

Po lewej poły­ski­wało pło­mie­niem pale­ni­sko wbu­do­wa­nego w ścianę kominka z szybą. Na belce nad komin­kiem stała złota sta­tu­etka. Eve pode­szła bli­żej i zaczęła się jej uważ­nie przy­glą­dać. Dziw­nie wyglą­da­jący zło­ci­sty gostek bez ptaszka – pomy­ślała. Nie­mniej na imien­nej tabliczce wid­niał napis NAD­INE FURST – i to się dopiero liczyło!

Dla­czego jed­nak, jeśli nie mieli zamiaru dodać mu ptaszka, nie ubrali go przy­naj­mniej w spodnie?

– Milutki. – Wzięła sta­tu­etkę do ręki, zacie­ka­wiona, i obej­rzała się przez ramię. – Ależ to cięż­kie! Mógłby posłu­żyć za narzę­dzie zbrodni… Uraz tępym narzę­dziem.

– Cała ty! – Nad­ine objęła Eve jedną ręką w pasie. – Mówi­łam szcze­rze i pro­sto z serca w swoim prze­mó­wie­niu pod­czas gali osca­ro­wej.

– Och, naprawdę coś mówi­łaś?

Nad­ine huk­nęła przy­ja­ciółkę z bio­dra i roz­ba­wiona Eve odsta­wiła sta­tu­etkę na miej­sce.

– To dzięki tobie, kochana – odparła.

– Nie­zu­peł­nie, ale… Cho­lera, mogła­bym gapić się na nią codzien­nie. No cóż… – Odwró­ciła się i wycią­gnęła rękę do Roarke’a. – Chodźmy na dół upić się szam­pa­nem.

W drzwiach gabi­netu sta­nął Jake Kin­cade, gwiazda rocka i obiekt wes­tchnień Nad­ine.

– Hej! – przy­wi­tał się z nimi.

Miał twarz o moc­nych rysach – teraz z co naj­mniej trzy­dnio­wym zaro­stem – w aure­oli nastro­szo­nych kru­czo­czar­nych wło­sów. Ubrany był od stóp do głów na czarno, lecz nie w gar­ni­tur, a w czarne dżinsy z nabi­ja­nym ćwie­kami paskiem, czarną koszulę i czarne, cięż­kie buciory, które wzbu­dziły zazdrość Eve, wyglą­dały bowiem na bar­dzo wygodne.

Jak to moż­liwe – zdzi­wiła się w duchu – że jemu wolno było się ubrać jak nor­mal­nemu czło­wie­kowi?

– Jak leci? – zagad­nął Roarke’a, gdy wymie­niali powi­talny uścisk dłoni. – Wyglą­dasz pierw­sza klasa, Dal­las! – rzu­cił w stronę Eve. – Podzi­wiasz zło­tego chło­paka? Błysz­czy, sku­bany, ale coś mi w nim nie gra: jeśli nie zamie­rzali go ubie­rać, czemu pozba­wili go sprzętu? Albo jedno, albo dru­gie.

– Wielki Boże! – mruk­nął pod nosem Roarke.

Jake zer­k­nął na niego.

– Sorki… – bąk­nął.

– No coś ty! Cho­dziło mi tylko o to, że o ile znam swoją żonę, figurka Oscara wzbu­dziła w niej te same wąt­pli­wo­ści.

– Mogło tak być. W mniej­szym lub więk­szym stop­niu. W sumie pyta­nie ma sens.

– Jake przy­naj­mniej nie widzi w nim poten­cjal­nego narzę­dzia zbrodni.

Patrząc na Nad­ine, rock­man uśmiech­nął się sze­roko, przez co zmarszczki mimiczne na jego policz­kach mocno się pogłę­biły.

– Mogło tak być. W mniej­szym lub więk­szym stop­niu. Tak czy siak, nad­cho­dzi kolejna fala chęt­nych do podzi­wia­nia, Nad­ine. Jak jedna osoba może mieć tylu zna­jo­mych?

Tym razem roze­śmiał się Roarke. Wziął Eve za rękę i powie­dział:

– Zaczy­nam się cie­szyć z tego, że to ja pierw­szy ją zoba­czy­łem.

– Zna wielu gli­nia­rzy – zauwa­żył Jake, kiedy wyszli z pokoju. – Ni­gdy nie widzia­łem tylu glin rów­no­cze­śnie, pomi­ja­jąc pobyt na poli­cji, kiedy to… – Tu popa­trzył wymow­nie na Eve. – Chyba nie powi­nie­nem przy­po­mi­nać tego zda­rze­nia, ale mia­łem wtedy szes­na­ście lat i chcąc dostać pracę w noc­nym klu­bie, uży­łem cudzego dowodu toż­sa­mo­ści. Pech chciał, że poli­cja zro­biła aku­rat nalot na niego.

– Zabi­łeś kogoś? – spy­tała.

– No coś ty! – odrzekł.

– W takim razie pusz­czę to w nie­pa­mięć.

– A skoro już mówimy o gli­nia­rzach: wie­dzia­łaś, że San­tiago eks­tra tłu­cze w kla­wi­sze?

– Eee… Umie grać na pia­ni­nie?

– Takim pod­ra­bia­nym – potwier­dził Jake. – Renn przy­ta­chał ze sobą swój key­bo­ard. Zresztą cały zespół jest tutaj. Laska wkrę­ciła San­tiago w występ, a ona sama też nie­źle jedzie na bebe­chach.

– Dobrze śpiewa – prze­ło­żyła Nad­ine z roc­ko­wego na nasze. – A ten przy­stoj­niak to detek­tyw Car­mi­chael, drogi Jake’u. Oso­bi­ście popro­si­łam Mor­risa, żeby wziął ze sobą sak­so­fon – dodała.

– Powiem wam, że gość nie­źle popala na tym sak­sie. Hej, widzę laseczkę w moim typie!

Eve, podą­ża­jąc za spoj­rze­niem Jake’a, popa­trzyła przez barierkę w dół i dostrze­gła tam Mavis z wło­sami upię­tymi na czubku głowy w spły­wa­jącą na ramiona fon­tannę. W kolo­rze jasno­nie­bie­skim. Dziew­czyna miała na sobie zwiewną różową sukie­neczkę z roz­klo­szo­waną mini­spód­niczką, a na sto­pach desi­gner­skie nie­bie­skie botki na nie­bo­tycz­nie wyso­kim słupku, sty­li­zo­wa­nym na trzy poły­skliwe, sre­brzy­ste kule.

U jej boku stał Leonardo, przy­po­mi­na­jący sta­ro­żyt­nego pogań­skiego kapłana w kami­zelce o mie­nią­cych się kolo­rach w odcie­niach głęb­szych niż mie­dziany odcień jego skóry. Włosy spły­wa­jące mu na ramiona przy­po­mi­nały kaskady cie­niut­kich war­ko­czy­ków. W tej wła­śnie chwili Mavis prze­ma­wiała – a raczej coś beł­ko­tała – do nie­wiel­kiego, ści­śle ją ota­cza­ją­cego wia­nuszka gości.

Feeney – naczel­nik Wydziału Tech­niki Ope­ra­cyj­nej, zaj­mu­ją­cego się infor­ma­tyką, wszel­kiego rodzaju elek­tro­niką oraz tele­ko­mu­ni­ka­cją – był ubrany w ten sam co zawsze wygnie­ciony gar­ni­tur w sracz­ko­wa­tym kolo­rze, w któ­rym cho­dził na co dzień do pracy. Obok niego, z wyra­zem abso­lut­nej fascy­na­cji na twa­rzy, stała Bebe Hewitt, bez­po­śred­nia sze­fowa Nad­ine, odziana w błysz­czące, srebrne rurki i długą, czer­woną mary­narkę. Następna była sar­nio­oka nasto­latka Quilla, nad którą góro­wał Crack. Wła­ści­ciel mod­nego noc­nego klubu ze strip­ti­zem rów­nież miał na sobie kami­zelkę, lecz jego koń­czyła się w pasie, a w ramio­nach miała zabój­czo wyglą­da­jące wstawki. Reszta gór­nej czę­ści jego ciała pozo­sta­wała naga, pre­zen­tu­jąc wszyst­kim prę­żące się mię­śnie i tatu­aże. U jego boku stała nie­znana Eve kobieta z sym­pa­tycz­nym uśmie­chem na ustach, o egzo­tycz­nej uro­dzie: z ostro zary­so­wa­nymi kośćmi policz­ko­wymi i oczami o cięż­kich powie­kach, ubrana w kla­syczną małą czarną.

– Ta mało­lata jest chyba nieco za młoda na przy­ję­cia kok­taj­lowe – zauwa­żyła Eve.

– Ni­gdy nie jest się zbyt mło­dym na naukę, jak być dobrą gospo­dy­nią imprezy, czy też jak się na niej zacho­wy­wać – odpa­ro­wała Nad­ine.

Spły­nęła z gra­cją ze scho­dów i ruszyła przy­wi­tać się z Mavis.

– Mało­lata jest w porządku – rzekł Jake do Eve. – Nakręca Nad­ine.

– Doprawdy?

Wyszcze­rzył zęby w uśmie­chu.

– Namięt­nie. Namó­wili ją do przyj­ścia tu dzi­siaj i rzu­cili na głę­boką wodę: pozwo­lili przy­go­to­wać trzy­mi­nu­tową rela­cję wideo z imprezy. Pój­dzie w wia­do­mo­ściach z życia gwiazd. Quilla pod­jęła ręka­wicę. – Postu­kał się pal­cem wska­zu­ją­cym w skroń. – Dotarły do mnie pogło­ski o twoim ostat­nim pro­jek­cie An Didean, Roarke. Ona ma oczy i uszy otwarte na wszystko. Chciał­bym z tobą poga­dać kie­dyś przy oka­zji na ten temat.

– Kiedy tylko zechcesz.

– Cześć, Dal­las! – zawo­łała Mavis i pode­szła do nich tanecz­nym kro­kiem, koły­sząc się lekko na swo­ich sre­brzy­stych kul­ko­wych obca­sach, po czym objęła ser­decz­nie Eve. – Ta impreza bije wszyst­kie na głowę! – Uści­skała Roarke’a, a potem Jake’a. – Wszy­scy moi ulu­bieńcy, plus pyszne żar­cie i alko­hol, i czego chcieć wię­cej! Sły­sza­łam, że na tara­sie grają na żywo. Może i ja bym dołą­czyła?

– Liczę na to – zwró­cił się do niej Jake. – A może byśmy spraw­dzili, co się tam dzieje?

– Wcho­dzę w to.

– Przy­niosę nam coś do picia – zapro­po­no­wał Leonardo i uca­ło­wał czu­bek fon­tanny wło­sów Mavis.

Roz­pro­mie­niona dziew­czyna pod­nio­sła na niego wzrok.

– Dzięki, Misiaku – rze­kła. – Dołą­czę do was póź­niej.

– Ja też idę posłu­chać, jak grają. – Feeney wysta­wił palec wska­zu­jący w stronę Eve. – Wie­dzia­łaś, że San­tiago ciśnie na kla­wi­szach jak nawie­dzony?

– Sły­sza­łam.

– Nie­źle się ukry­wał ze swo­imi talen­tami. Jak niedź­wiedź w gaw­rze. – Feeney, krę­cąc głową z nie­do­wie­rza­niem, ruszył prze­wie­trzyć swój zmięty gar­ni­tur na tara­sie.

– W jakiej znowu gaw­rze? – zdzi­wiła się Eve.

– Wyja­śnię ci póź­niej – odparł na odchod­nym. – Jak miło cię widzieć, Bebe!

– Nawza­jem! Jestem nie­zmier­nie wdzięczna, pani porucz­nik, za ogrom pracy, który razem ze swo­imi pod­wład­nymi wło­ży­li­ście w sprawę Larindy Mars.

– Taki mam zawód.

– Każdy orze, jak może. – Bebe poki­wała głową i zaj­rzała do swo­jego kie­liszka. – Wybacz­cie.

– Chyba wciąż czuje się winna. Zupeł­nie nie­po­trzeb­nie. – Nad­ine odpro­wa­dziła wzro­kiem zni­ka­jącą wśród tłumu Bebe.

– To prze­cież nie przez nią – ode­zwała się Eve.

– No nie. – Nad­ine, patrząc na nią, ski­nęła głową. – Ale to ona jest sze­fową. Muszę koniecz­nie jakoś to zała­go­dzić. Zaraz wyślę kogoś z nową por­cją drin­ków dla gości.

Crack uniósł brwi zdu­miony i jęk­nął:

– Gli­nia­rze roz­walą całą imprezę!

– Wil­son! – Kobieta u jego boku szturch­nęła go mocno łok­ciem, na co tylko się roze­śmiał i dodał:

– Nie­zła z cie­bie szpry­cha jak na białą babkę!

– A ty nie wyglą­dasz tak źle, jak na potęż­nego, czar­nego wła­ści­ciela pew­nej spe­luny.

– Down & Dirty to nie spe­luna, lecz zwy­kła knajpa – obru­szył się. – Roarke, sta­ruszku, chcę, żebyś poznał moją piękną damę. Przed­sta­wiam ci Rochelle Pic­ke­ring.

Rochelle podała dłoń Eve, a potem jej mężowi.

– Tak się cie­szę, że mogę was poznać! – powie­działa. – Śle­dzę na bie­żąco pracę Wydziału Zabójstw, pani porucz­nik, oraz pań­ską dzia­łal­ność, Roarke, szcze­gól­nie doty­czącą cen­trów Dochas oraz An Didean.

– Ona jest psy­cho­lo­giem! – ogło­siła Quilla.

– Psy­cho­lo­giem od dzie­cia­ków – uści­ślił Crack i posłał zna­czący uśmiech osiem­na­sto­latce. – Uwa­żaj, mała, co robisz, bo możesz się jej nara­zić.

– Ta, jesz­cze czego – mruk­nęła Quilla pod nosem, ale na wszelki wypa­dek wyco­fała się chył­kiem i wmie­szała w tłum.

– Wil­son! – Rochelle ponow­nie przy­wo­łała go do porządku. – Jestem psy­cho­lo­giem spe­cja­li­zu­ją­cym się w pro­ble­mach dzieci i mło­dzieży. Byłam tera­peutką w Dochas.

– Wiem o tym – ode­zwał się Roarke.

Rochelle zer­k­nęła na niego spod oka.

– N-nie… Nie spo­dzie­wa­łam się. – Lekko ją zamu­ro­wało.

– Nasza główna dorad­czyni – cią­gnął męż­czy­zna – wypo­wiada się na pani temat w samych super­la­ty­wach.

– Och, tak, ona jest wspa­niała!

Zgod­nie z obiet­nicą poja­wił się kel­ner z kolejną tacą pełną róż­nych napo­jów.

– Muszę nacie­szyć się chwilą – mówiła dalej Rochelle. – Wciąż nie mogę uwie­rzyć, że zna­la­złam się w tak dobo­ro­wym towa­rzy­stwie, że pozna­łam was oboje, że pozna­łam oso­bi­ście Nad­ine Furst i Jake’a Kin­cade’a, i, Boże mój!, nawet Mavis Fre­estone, która jest dokład­nie, ale to dokład­nie taka cudowna, jak sobie wyobra­ża­łam! A Leonardo? Od jego prac wprost oczu nie mogę ode­rwać! A przy tym wszyst­kim piję wła­śnie szam­pana.

– Trzy­maj się mnie – rzekł do niej Crack. – Nie­biosa nie mają gra­nic.

Eve nie mogła się nadzi­wić. Ni­gdy nie znała nikogo, kto zwra­całby się do Cracka po imie­niu, które nadali mu rodzice. Co czy­niło róż­nicę w przy­padku tej kobiety? A tak w ogóle, to jakim cudem pani psy­cho­log dzie­cię­cej udało się poznać i usi­dlić wła­ści­ciela noc­nego klubu, nie­okrze­sa­nego wycho­wanka nowo­jor­skich ulic? – myślała. I kiedy wła­ści­wie Crack zdą­żył popaść w stan cał­ko­wi­tego… Hmm… Jakie słowo naj­le­piej by to okre­śliło?… Ocza­ro­wa­nie – doszła do wnio­sku. Tym sło­wem było ocza­ro­wa­nie. Kiedy wła­ści­wie Crack zdą­żył popaść w stan cał­ko­wi­tego ocza­ro­wa­nia?

Rzu­cała się w oczy świetna apa­ry­cja kobiety. Była ide­al­nie zbu­do­wana i piękna, ale… Kim ona wła­ści­wie była? Psy­cho­log jak psy­cho­log – orze­kła w końcu. Roz­my­śla­jąc o Rochelle, Eve zaczęła się prze­dzie­rać przez tłum w stronę Miry. Nie ma na świe­cie lep­szej psy­cho­lożki niż nasza z NYPSD, nowo­jor­skiej poli­cji, zaj­mu­jąca się na co dzień pro­fi­lo­wa­niem mor­der­ców – pomy­ślała.

Mira pod­nio­sła się z opar­cia kanapy, na któ­rym prze­sia­dy­wała od dłuż­szej chwili, i cmok­nęła Eve w poli­czek. Jak zwy­kle pre­zen­to­wała się nie­na­gan­nie. Sukienka w kolo­rze głę­bo­kiej czer­wieni wina, roz­no­szo­nego wokół na tacach, spły­wa­jąca mięk­kimi fał­dami do kolan, obszyta była na dole wąską, ele­gancką koron­kową bor­diurą. Tak samo wykoń­czone były się­ga­jące łok­cia rękawy. Kobieta odgar­nęła do tyłu ciem­no­brą­zowe włosy, roz­ja­śnione teraz sub­tel­nymi ruda­wymi pasem­kami, zawdzię­cza­nymi zapewne Tri­nie, któ­rej Eve – jak do tej pory – szczę­śli­wie uni­kała.

– Nad­ine udało się zin­dy­wi­du­ali­zo­wać to wnę­trze – oznaj­miła. – Ow­szem, urzą­dziła je sty­lowo, ale nieco eklek­tycz­nie, a dzięki temu i wygod­nie. Wygląda na szczę­śliwą.

– Dużą w tym rolę odgry­wają pewien zło­ci­sty typek na górze i gwiaz­dor rocka, obec­nie bry­lu­jący na tara­sie.

– Nie mam co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. Lubię typa. I nie mam tu oczy­wi­ście na myśli Oscara, lecz Jake’a. Naprawdę go lubię.

Eve spoj­rzała w stronę tarasu. Przez ogromne prze­szkle­nie widać było Jake’a i Mavis, śpie­wa­ją­cych twarz przy twa­rzy do jed­nego mikro­fonu. Jake grał przy tym na gita­rze.

– Taa… Pra­cuje chło­pak… – mruk­nęła. – Ktoś mi dzi­siaj coś napo­mknął na ten temat. Masz może jakieś infor­ma­cje o tej Rochelle Pic­ke­ring, która przy­kle­iła się do Cracka?

– Nie­wiele. Jakiś pro­blem? – Brwi Miry unio­sły się w lek­kim zdu­mie­niu.

– Ty mi powiedz.

– Nie, o ile mi wia­domo. Kilka razy do roku zgła­szam się na ochot­nika do pomocy w Dochas i kiedy byłam tam ostat­nio kilka mie­sięcy temu, mia­łam oka­zję prze­lot­nie ją spo­tkać. Zwró­ciła moją uwagę jako osoba bar­dzo sta­bilna emo­cjo­nal­nie i pra­cu­jąca z wiel­kim odda­niem. Poważna, roz­sądna kobieta.

– Hm, więc co wła­ści­wie robi z Crac­kiem?

Mira obej­rzała się wymow­nie w stronę tarasu, gdzie Crack i Rochelle koły­sali się w tańcu w rytm muzyki.

– Naj­wy­raź­niej dobrze się z nim bawi. To jest przy­ję­cie, Eve, a na przy­ję­ciach ludzie zwy­kle tym się zaj­mują. Masz tu żywy dowód w postaci Den­nisa.

Den­nis Mira zbli­żał się do nich z tale­rzem peł­nym korecz­ków i innych drob­nych prze­ką­sek. Ubrany był w czarny gar­ni­tur, białą koszulę i kra­wat w prążki. Kra­wat mu się prze­krzy­wił, a siwe włosy nieco się roz­wi­chrzyły. Patrzył wprost na Eve z czu­ło­ścią, naj­słod­szym wej­rze­niem roze­śmia­nych, zie­lo­nych oczu.

Poczuła, że się roz­pływa z wra­że­nia.

– Musisz spró­bo­wać któ­rejś z tych – powie­dział.

Wziął coś z tale­rza i uniósł pro­sto do ust Eve. Zdą­żyła dostrzec coś w rodzaju sto­siku posie­ka­nych na drobno warzyw, pola­nych czymś lśnią­cym, upchnię­tych na pla­strze cuki­nii. Coś, czego za żadne skarby nie wzię­łaby do ust z wła­snej woli, lecz to cza­ru­jące zie­le­nią spoj­rze­nie spra­wiło, że usta same jej się otwo­rzyły i dała się mu nakar­mić.

– Prze­pyszne, prawda? – Uśmiech­nął się.

– Mmmm! – odrze­kła tylko, co dopeł­niło jej zachwytu.

Pomy­ślała, że gdyby każ­demu w życiu przy­tra­fił się taki Den­nis Mira, byłaby bez­ro­botna. Nikomu nie prze­szłaby przez głowę żadna mor­der­cza myśl.

– Pozwo­lisz, że przy­niosę ci coś do prze­gry­zie­nia? – spy­tał.

– Nie! – Z nie­ma­łym tru­dem zmu­siła się do prze­łknię­cia i doszła do wnio­sku, że wyko­rzy­stała limit wegań­skich prze­ką­sek na naj­bliż­szy mie­siąc. – Nie jestem głodna.

Poczuła lek­kie roz­cza­ro­wa­nie, kiedy Den­nis wypro­sto­wał kra­wat.

– Co za milut­kie przy­ję­cie – kon­ty­nu­ował. – Tak wielu inte­re­su­ją­cych, tak odmien­nych ludzi pod jed­nym dachem! To samo zawsze przy­cho­dzi mi na myśl na impre­zach u cie­bie i Roarke’a. Inte­re­su­jący ludzie gro­ma­dzą wokół sie­bie rów­nie inte­re­su­ją­cych ludzi. – Uśmiech­nął się zna­cząco do Eve. – Ślicz­nie wyglą­dasz. Wygląda ślicz­nie, prawda, Char­lie?

Gdyby Eve dys­po­no­wała czymś takim jak rumie­niec-raczek, zapewne teraz by go spie­kła.

U jej boku poja­wił się Roarke. Poga­wę­dzili jesz­cze chwilę o tym i o owym, a potem wol­nym kro­kiem prze­szli na taras. Uda­wało jej się do tej pory omi­jać to miej­sce, odno­to­wała tam bowiem obec­ność Triny. Nie mogła jed­nak zacho­wy­wać się jak tchórz przez cały wie­czór.

Gło­śne dźwięki muzyki nio­sły się nad Nowym Jor­kiem. Eve pomy­ślała, że jeśli kto­kol­wiek chciałby wezwać poli­cję z powodu naru­sza­nia ciszy noc­nej, patrol zastałby w środku całą gro­madę gli­nia­rzy, będą­cych źró­dłem tych hała­sów. Bawił się tu cały wydział Eve, część spe­ców od tech­nik ope­ra­cyj­nych oraz komen­dant główny.

W tej wła­śnie chwili to on, komen­dant Whit­ney, porwał do tańca zastęp­czy­nię pro­ku­ra­tora Cher Reo. Nie obyło się bez potrzą­sa­nia ramio­nami i bio­drami. Part­nerka Eve, detek­tyw Delia Peabody, wyko­ny­wała jakieś sza­leń­cze obroty i pod­skoki w ramio­nach swo­jego naj­waż­niej­szego faceta, asa Wydziału Tech­niki Ope­ra­cyj­nej, McNaba.

Baxter, w ele­ganc­kim gar­niaku bez kra­wata, flir­to­wał z prze­ra­ża­jącą Triną, w czym nie było nic dziw­nego, jako że inspek­tor Pies-na-baby przy­sta­wiał się do wszyst­kich kobiet po kolei. Reineke i Jen­kin­son stuk­nęli się szkla­necz­kami, przy­łą­cza­jąc się do bab­skiego duetu, w skład któ­rego wcho­dziły dziew­czyny, detek­tyw Car­mi­chael i Mavis.

Wyglą­dało na to, że Car­mi­chael świet­nie sobie radzi z jazdą na bebe­chach. Uwagę od niej odwra­cał nieco lśniący jak psie jaja kra­wat Jen­kin­sona.

Tym­cza­sem San­tiago stał w sze­ro­kim roz­kroku przed key­bo­ar­dem i walił w kla­wi­sze, ile wle­zie. To, co wydo­sta­wało się z gło­śni­ków, zde­cy­do­wa­nie można było nazwać muzyką. Kto by pomy­ślał! Tru­ehe­art, gor­liwy, młody part­ner Baxtera, sie­dział ze swoją dziew­czyną i Feeneyem. Eve mogłaby przy­siąc, że oczy tego ostat­niego gorzały – albo może raczej lśniły – jak kra­wat Jen­kin­sona, gdy wpa­try­wał się w per­ku­si­stę zespołu Ave­nue A, grzmo­cą­cego po garach.

Eve dostrze­gła rów­nież Gar­neta DeWin­tera. Antro­po­log sądowy pogrą­żony był w roz­mo­wie z żoną komen­danta, pod­czas gdy Mor­ris wyci­skał z sak­so­fonu łka­jąco-zawo­dzące nuty.

Cal­len­dar z Wydziału Tech­niki Ope­ra­cyj­nej wysko­czyła na taras, wzno­sząc entu­zja­styczne: Uu-huu! Holo­wała za sobą pęka­ją­cego ze śmie­chu Char­lesa, wprost pomię­dzy podry­gu­jące w tańcu ciała. Eve coś świ­tało, że daw­niej ktoś, kto się chciał dostać do reno­mo­wa­nej jed­nostki poli­cji, musiał umieć tań­czyć. Nie­ocze­ki­wa­nie żona Char­lesa, dok­tor Louise Dimatto, wsu­nęła jej rękę pod ramię.

– Chyba to domo­stwo zostało już wystar­cza­jąco oblane – zaga­iła.

– Oblane? – zdzi­wiła się Eve. – Jak to?

– Och, Dal­las, Dal­las! – Louise, śmie­jąc się, unio­sła dłoń z kie­lisz­kiem. – To w końcu para­pe­tówa. Goście już sporo wypili i świet­nie się bawią. A tak na mar­gi­ne­sie, nie wiesz przy­pad­kiem, kim jest ta fascy­nu­jąca kobieta, która tań­czy z Crac­kiem?

– Sama chcia­ła­bym wie­dzieć. – Eve wzru­szyła ramio­nami. – Jakaś psy­cho­lożka od dzie­cia­ków.

– Doprawdy? Ma na ustach szminkę w nie­sa­mo­wi­tym odcie­niu. Gdy­bym ja się tak wyma­lo­wała, wyglą­da­ła­bym jak zom­bie. Czy to… O! Czy to nie detek­tyw Car­mi­chael śpiewa z Mavis?

– Taa. Podobno nie­źle daje z bebe­chów.

– Mowa! Cóż, skoro Cal­len­dar udało się buch­nąć mi faceta, zamie­rzam pójść w jej ślady i zro­bić to samo. – Prze­su­nęła pal­cem wska­zu­ją­cym po tłu­mie gości. – Feeney! – zde­cy­do­wała i ruszyła w stronę tań­czą­cych par.

Roarke przy­niósł Eve kolej­nego alko­ho­lo­wego drinka, który spłu­kał nawet naj­lżej­sze wspo­mnie­nie cuki­nii. Kiedy rytm muzyki zwol­nił, wziął ją w ramiona i zaczęli się razem koły­sać w świe­tle księ­życa.

Tak – pomy­ślała – tu na pewno przy­jem­nie będzie miesz­kać.

*

A gdyby tak po dro­dze do domu wyjąć kom­pu­ter i szyb­ciutko prze­szu­kać bazy danych, spraw­dza­jąc Rochelle Pic­ke­ring? – pomy­ślała. – Chyba nikomu nie zaszko­dzi…

– Pani porucz­nik? Co pani tam wypra­wia? – Roarke, sie­dzący na tyl­nej kana­pie limu­zyny, wycią­gnął nogi przed sie­bie.

– Chcę tylko coś spraw­dzić – odparła.

Zasta­na­wiał się led­wie uła­mek sekundy, nim odrzekł:

– Tylko mi nie mów, że spraw­dzasz Rochelle.

– No dobra, zga­dłeś.

– Eve! Crack jest dużym chłop­cem. Dosłow­nie.

– Mhm.

– Eve! – powtó­rzył i przy­krył jej dłoń swoją. – Powin­naś wie­dzieć, że już zdą­ży­łem ją spraw­dzić.

– Co takiego?! Prze­cież nie masz upraw­nień, a poza tym…

– Poza tym nie jest o nic podej­rze­wana. Wiem. Jest jed­nakże moją naj­lep­szą kan­dy­datką na sta­no­wi­sko szefa zespołu tera­peu­tów w An Didean.

– Sądzi­łam, że już kogoś zna­la­złeś.

– Tak było, lecz dok­tor Po w zeszłym tygo­dniu poin­for­mo­wała mnie, że w związku z jaki­miś rodzin­nymi spra­wami prze­pro­wa­dza się do Waszyng­tonu, by tam zamiesz­kać z synem. Pro­wa­dzę powtórny nabór na to sta­no­wi­sko. Dok­tor Pic­ke­ring była w sumie moją główną kan­dy­datką, choć zde­cy­do­wa­łem się w końcu na dok­tor Po.

– Czy ona o tym wie?

– Mało praw­do­po­dobne. Mogę ci powie­dzieć, że ma wyso­kie kwa­li­fi­ka­cje, doświad­cze­nie w zawo­dzie, jest bar­dzo oddana swo­jej pracy i przed­sta­wiła dosko­nałe refe­ren­cje. I nie cią­gnie się za nią żadna kry­mi­nalna prze­szłość.

– Tyle udało ci się spraw­dzić. No dobra, dobra… – mam­ro­tała pod nosem, spo­koj­nie obser­wo­wana przez męża. – Gdyby miała jakiś zatarg z pra­wem, na pewno byś coś zna­lazł. – Wzru­szyła ramio­nami. – W takim razie zaosz­czę­dzi­łeś mi tylko czasu.

– Jest jedyną córką i dru­gim z kolei dziec­kiem w rodzi­nie. Ma trzech braci. Jej ojciec sie­dział dwa razy: raz za napad, raz za posia­da­nie nar­ko­ty­ków. Młod­szy brat rów­nież sie­dział: jako nie­letni za kra­dzież i rów­nież za nar­ko­tyki, to samo prze­ro­bił już jako doro­sły. Nale­żał do gangu Ban­ger­sów.

– To nie­bez­pieczni ludzie. Ich rewir wpraw­dzie ostat­nio znowu się skur­czył, ale wciąż są nie­bez­pieczni.

– Więk­szość człon­ków gan­gów mło­dzie­żo­wych to kry­mi­na­li­ści. Brat Rochelle wyszedł z wię­zie­nia dwa lata temu, prze­szedł reso­cja­li­za­cję i odwyk, i wszystko wska­zuje na to, że jest już czy­sty, i nic go nie łączy z gan­giem.

Eve odło­żyła roz­wa­ża­nia na póź­niej. Choć gang Ban­ger­sów nie był już tak duży ani tak nie­bez­pieczny jak kie­dyś, wciąż nie odpusz­czali.

– Jej ojciec zgi­nął w wię­zie­niu pod­czas jakiejś bójki, kiedy miała pięt­na­ście lat – kon­ty­nu­ował Roarke – a matka nie­długo potem popeł­niła samo­bój­stwo. Od tego momentu – a jak się domy­ślam, pew­nie i wcze­śniej – byli wycho­wy­wani przez babkę od strony matki. Dora­stali w dziel­nicy Bowery – dodał Roarke. – W naj­gor­szej jej oko­licy.

– Teren Ban­ger­sów.

– Zga­dza się. Naj­star­szy brat poszedł do szkoły zawo­do­wej i pro­wa­dzi teraz wła­sną firmę. Jest hydrau­li­kiem w dziel­nicy Tri­beca. Oże­nił się, ma trzy­let­nią córeczkę i dru­gie dziecko w dro­dze. Naj­młod­szy brat skoń­czył prawo na uni­wer­sy­te­cie Colum­bia i teraz jest tam wykła­dowcą. Brat średni pra­cuje na eta­cie jako kucharz w restau­ra­cji Casa del Sol w Lower West Side. Zapewne wyuczył się zawodu jesz­cze w wię­zie­niu i od razu po wyj­ściu udało mu się zna­leźć pracę. Ma kura­tora, któ­remu składa spra­woz­da­nia, uczęsz­cza regu­lar­nie na spo­tka­nia grupy wspar­cia, a razem z sio­strą poma­gają jako wolon­ta­riu­sze w miej­sco­wym schro­ni­sku dla bez­dom­nych dwa razy w mie­siącu.

– Ban­gersi mu nie odpusz­czą.

– Ban­gersi dzia­łają głów­nie w Bowery. Rochelle mieszka z bra­tem w trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu w Lower West, spory kawa­łek od ich tery­to­rium. Miała cięż­kie życie i trudne dzie­ciń­stwo, a kto jak kto, ale ty i ja wiele wiemy na ten temat. Udało się jej wygrze­bać z tego bagna. Nie przy­pad­kiem skie­ro­wała swoje zain­te­re­so­wa­nia ku opiece nad zdro­wiem psy­chicz­nym dzieci i mło­dzieży.

Eve dobrze znała spo­sób wypo­wia­da­nia się swo­jego męża, modu­la­cje głosu i inten­cje jego wypo­wie­dzi. Znała go jak wła­sną kie­szeń.

– Masz zamiar ją zatrud­nić – powie­działa.

– Ude­rzyło mnie, że dzi­siaj zupeł­nie przy­pad­kiem natknę­li­śmy się na nią na przy­ję­ciu. Rzekł­bym, szczę­śliwe zrzą­dze­nie losu. Zapla­no­wa­łem już wcze­śniej skon­tak­to­wa­nie się z nią w ponie­dzia­łek z samego rana i umó­wie­nie się na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną. Jeśli zrobi na mnie dobre wra­że­nie, a ona sama okaże się zain­te­re­so­wana, zaofe­ruję jej to sta­no­wi­sko. Więc tak.

Popra­wił się nie­spo­koj­nie na sie­dze­niu i prze­cią­gnął deli­kat­nie koniusz­kiem palca po płyt­kim wgłę­bie­niu na pod­bródku żony.

– Chyba że przed­sta­wisz mi jakieś poważne powody, które ją zdys­kwa­li­fi­kują – dodał.

Wypu­ściła ze świ­stem powie­trze przez zaci­śnięte zęby.

– Nie mogę tego zro­bić. Nie mam zamiaru odstrze­lić Rochelle tylko dla­tego, że jeden z jej braci był dup­kiem, podob­nie zresztą jak ojciec.

Być może budziło to w niej lek­kie obawy, ale Roarke miał rację: Crack był dużym chłop­cem.ROZ­DZIAŁ 3

3

Eve wró­ciła do domu bez jed­nego krwa­wią­cego zadra­pa­nia, za to z prze­grzaną mózgow­nicą. Co też jej przy­szło do głowy, by zakoń­czyć dzień tak samo, jak go roz­po­częła: papier­kową robotą, rzę­dami liczb, pro­cen­tami i rapor­tami? Za każ­dym razem, gdy z pewną satys­fak­cją likwi­do­wała jeden stos papie­rów, nie mijały dwa­dzie­ścia cztery godziny, a na jej biurku wyra­stał nowy, przy­pra­wia­jąc ją o ból głowy.

Weszła do domu, ucie­ka­jąc przed świsz­czą­cymi pory­wami wichru, i sta­nęła na wprost wyła­nia­ją­cej się z mroku postaci Sum­mer­seta.

– Nie­spóź­niona, bez krwa­wią­cych ran? – Uniósł brwi w żar­to­bli­wym zdzi­wie­niu. – Chyba ktoś czeka na wer­ble.

Nie miała poję­cia, co zacz te wer­ble, dobrze jed­nak wie­działa, że ten cho­ler­nik na pewno ma to coś przy­go­to­wane gdzieś w zana­drzu. Czę­sto bawili się we dwoje w słowne gierki. Obser­wo­wała go bacz­nie, zdej­mu­jąc płaszcz, gdy tym­cza­sem kot wyczy­niał powi­talne prze­pla­tanki i ocie­ra­nia się o jej nogi.

– Wycho­dzi­łeś dzi­siaj w to coś za oknem? – spy­tała.

– Mia­łem dziś dzień zaku­pów spo­żyw­czych – odparł.

– To wyja­śnia raporty o fru­wa­ją­cym na wie­trze szkie­le­cie.

Zarzu­ciła swoje okry­cie wierzch­nie na słu­pek przy porę­czy scho­dów, przyj­mu­jąc, że mię­dzy nimi remis, i ruszyła po scho­dach na górę. Tuż za nią podrep­tał Gala­had.

Zasta­na­wiała się po dro­dze, czy nie pójść pro­sto do sypialni, by pozbyć się robo­czego ubra­nia, ale z przy­zwy­cza­je­nia wylą­do­wała w swoim domo­wym biu­rze. Z gabi­netu męża, usy­tu­owa­nego po sąsiedzku, dobie­gał jego głos. Roz­ma­wiał o czymś zwią­za­nym z dużymi kwo­tami pie­nię­dzy… Dla­czego wła­ści­wie zawsze poru­szany był ten sam temat? – pomy­ślała. – Wciąż liczby i liczby. Dobrze, że przy­naj­mniej tych tam nie musiała odcy­fro­wy­wać.

Roarke włą­czył gazowy komi­nek, więc przy­jem­nie było wró­cić do cie­płego domu. Zde­cy­do­wała, że kolejny krok tego przy­jem­nego powrotu w domowe pie­le­sze wymaga naprawdę dużego kie­liszka wina.

Wybrała butelkę, otwo­rzyła ją i wtedy przy­szło jej do głowy, że zanim poznała Roarke’a, raczej nie prze­pa­dała za winami. Zapewne z pro­stego powodu… – roz­wa­żała. – Wina, na które ją było wów­czas stać, sma­kiem nie­wiele odbie­gały od prze­cięt­nego jabł­ko­wego sika­cza.

Nalała dwa kie­liszki – wło­skie czer­wone, które lubił też Roarke, pasu­jące do spa­ghetti i mię­snych pul­pe­tów, na które miała wielką chęć – i poszła do jego gabi­netu. Zamie­rzała posta­wić tylko kie­li­szek na biurku i zosta­wić go, żeby mąż w spo­koju dokoń­czył wide­okon­fe­ren­cję, lecz dał znak, by zacze­kała.

Na moni­to­rze kom­pu­tera mignęły jej dwie postaci – męż­czy­zny i kobiety. Wszy­scy troje roz­ma­wiali wła­śnie o jakichś kwo­tach, mar­żach zysku i cho­lera wie, o czym jesz­cze, zajęła się więc popi­ja­niem wina – wyraź­nie nie sika­cza – i pode­szła z kie­lisz­kiem do rzędu okien w jego gabi­ne­cie.

Wiatr od nowa zaczął szar­pać gałę­ziami i przy­gi­nać do ziemi drzewa, o tej porze roku rów­nie suche i kan­cia­ste jak Sum­mer­set. Za bramą wjaz­dową widać było świa­tła mia­sta. Z tej per­spek­tywy i w tej wła­śnie chwili wydały się jej o wiele bar­dziej inte­re­su­jące i fascy­nu­jące niż dom, w któ­rym miesz­kała.

Jesz­cze kilka minut temu była tam, prze­dzie­rała się przez plą­ta­ninę jego ulic, jego wnętrz­no­ści, pły­nęła wraz z falą aut, obser­wo­wała rzeki prze­chod­niów, prze­pły­wa­jące przez przej­ścia dla pie­szych na skrzy­żo­wa­niach, a każdy z tych pie­szych – myślała – gnał w nie­po­wstrzy­ma­nym pędzie przed sie­bie, byle do celu.

Teraz zna­la­zła się poza tym sza­leń­stwem pogoni, dokład­nie tam, gdzie chciała być i trwać. W dodatku zapo­wia­dał się wie­czór bez żad­nego mor­der­stwa, które klesz­czami nie­po­koju ści­ska­łoby jej mózg.

Może powinna wycią­gnąć na chy­bił-tra­fił jakąś teczkę ze starą, nie­roz­wią­zaną sprawą sprzed lat, by spoj­rzeć na nią świe­żym okiem, pod innym kątem. Może uda­łoby się odkryć nowy wątek i wzno­wić śledz­two?

– A więc dobrze! – pod­su­mo­wał Roarke. – Rzucę okiem na zmiany w pro­jek­cie umowy jutro. Miłego wie­czoru! – Zakoń­czył trans­mi­sję. – Choć wy będzie­cie musieli przez resztę wie­czoru tkwić przy dopra­co­wy­wa­niu tek­stu, jeśli chce­cie, żeby umowa prze­szła bez dal­szych popra­wek. – Pocze­kał chwilę, aż Eve się odwróci, i wtedy dopiero się­gnął po swój kie­li­szek. – Dzięki! Czy­tasz w moich myślach.

– Zapra­gnę­łam napić się wina, bo prze­grzały mi się dziś zwoje w mózgu. Dużą część dnia, rano i po połu­dniu, spę­dzi­łam z licz­bami i rapor­tami. Pijesz wino, świę­tu­jemy bowiem roz­pra­wie­nie się z nimi.

– Czy to nie cudowne, że możemy opić winem obie czę­ści dnia? Skoro mia­łaś dwa razy po kilka godzin wol­nych, które mogłaś poświę­cić na prze­li­cza­nie cyfe­rek i raporty, domy­ślam się, że nie wsko­czyła ci żadna nowa sprawa.

– Było jedno zgło­sze­nie, ale szybko zamknę­łam śledz­two.

– Ach, moja ty prze­bie­gła pani porucz­nik! – Obró­cił się razem z fote­lem i zapra­sza­jąco pokle­pał się w udo. – Opo­wiedz no mi o tym.

Popa­trzyła na niego z góry i po chwili usa­do­wiła się na jed­nym pośladku na brzegu jego biurka, tak jak to zazwy­czaj czy­nił on, gdy przy­cho­dził do jej gabi­netu.

– W budynku wie­lo­ro­dzin­nym ubz­dryn­go­lony gość potknął się i spadł ze scho­dów pod­czas obie­ra­nia jabłka wła­snym scy­zo­ry­kiem. Skrę­cił przy tym kark i wbił sobie ostrze w brzuch. Zro­bił to nie­omal rów­no­cze­śnie, zgod­nie z tym, co wyka­zała sek­cja zwłok. Z tok­sy­ko­lo­gii dosta­li­śmy wynik zero prze­ci­nek cztery pro­mila alko­holu we krwi. Głów­nie jakiś kiep­ski bim­ber. Zali­czył glebę jesz­cze przed dzie­wiątą rano.

– Przy­kry koniec. Mój pora­nek z kolei był kwin­te­sen­cją tego, co według mnie będzie szczę­śli­wym począt­kiem. Odby­łem spo­tka­nie z Rochelle Pic­ke­ring, zaofe­ro­wa­łem jej sta­no­wi­sko sze­fo­wej An Didean. Pod­je­cha­li­śmy też od razu obej­rzeć ośro­dek. Przy­jęła moją pro­po­zy­cję.

– Nie za szybko? Jesteś pewien, że…

– Tak. Jestem pewien – uciął. – Mam tu jej papiery. Może byś na nie zer­k­nęła przed kola­cją? Jeśli nie będziesz miała nic prze­ciwko, wyślę jej kopię pod­pi­sa­nej umowy.

Szlag! Tro­chę szybko… – pomy­ślała.

– Już pod­pi­sa­łeś? – spy­tała.

– Ona zło­żyła pod­pis dzi­siaj póź­nym popo­łu­dniem, po uprzed­nim zapo­zna­niu się z jego tre­ścią. Ja zro­bi­łem to tuż przed wyj­ściem z biura do domu, lecz jesz­cze jej nie prze­sła­łem, więc ofi­cjal­nie nie jest zatrud­niona.

Przy­glą­dał się uważ­nie swo­jej cynicz­nej pani porucz­nik, sma­ku­jąc kolejny łyk wina. Za jej ple­cami wisiało zdję­cie por­tre­towe, które mu spre­zen­to­wała, przed­sta­wia­jące ich dwoje w dniu ślubu.

– Stwo­rzy­li­śmy to miej­sce razem, więc cze­ka­łem, aż i ty będziesz się mogła wypo­wie­dzieć na ten temat.

– Nie zamie­rzam… – zamil­kła, szu­ka­jąc w myślach odpo­wied­niego słowa. Wybór padł na okre­śle­nie, któ­rego on czę­sto uży­wał. – Nie zamie­rzam cze­piać się o pier­doły. To ty ją spraw­dza­łeś.

– Prze­czy­taj to, pro­szę. – Znów pokle­pał swoje udo.

– Co za sprytny spo­sób wymu­sze­nia na mnie, żebym w końcu usia­dła na two­ich kola­nach.

– Gdy­bym nie wyka­zy­wał się w życiu spry­tem, żadne z nas nie sie­dzia­łoby teraz w tym tak przy­jem­nym, wygod­nym gabi­ne­cie.

No i dostał, czego chciał. Prę­dzej czy póź­niej, zawsze dosta­wał od niej to, czego chciał. Usia­dła mu na kola­nach, a kiedy podał jej papiery z rapor­tami doty­czą­cymi Rochelle, zaczęła czy­tać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: