- promocja
Strefa śmierci - ebook
Strefa śmierci - ebook
Niezwykły thriller Nory Roberts (J.D. Robb),
autorki powieści sprzedanych w pięciuset milionach egzemplarzy.
#1 bestseller „New York Timesa”
Najnowsza powieść o porucznik Wydziału Zabójstw nowojorskiej policji Eve Dallas, która walczy, aby ocalić niewinnych i przysłużyć się sprawiedliwości.
Eve Dallas oraz jej mąż, miliarder Roarke, budują centrum reedukacji i resocjalizacji dla młodzieży. Wiedzą, że trudy życia na ulicy mogą zwieść młodych ludzi na manowce. Mają nadzieję, że ten nowy projekt choć kilkoro z nich skieruje na właściwe ścieżki. Proponują współpracę psycholog Rochelle Pickering, której brat Lyle zdołał wydostać się ze spirali uzależnień i zbrodni.
Rochelle przeżywa szok, gdy znajduje w swoim domu martwego brata oraz strzykawkę z resztkami narkotyku. Lyle włożył mnóstwo wysiłku w wyjście z nałogu, a ciało jest wręcz napompowane trucizną. Dochodzeniem zajmuje się Eve. Brawurowo przeprowadzone śledztwo daje zaskakujące wyniki.
Eve i Roarke muszą wkroczyć na terytorium gangu, gdzie bywał Lyle, zejść do mrocznego półświatka salonów tatuażu i klubów ze striptizem, gdzie żyją ci, którzy w pewnym momencie podjęli niewłaściwe decyzje. Oboje wierzą, że młodym ludziom warto dać drugą szansę. A może nawet trzecią i kolejną.
Lecz zarazem ten, kto wydał wyrok śmierci na Lyle'a, nie może liczyć na ich wyrozumiałość.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65928-61-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Te tortury odbywania spotkań towarzyskich… a do tego kiełkująca w tobie chęć popełnienia morderstwa z premedytacją, kiedy słyszysz o wymaganym eleganckim obuwiu wieczorowym… – Takie przemyślenia gnębiły porucznik Eve Dallas, policjantkę Wydziału Zabójstw, wbitą w niebotyczne szpilki, o krok od rzeczonego spotkania.
Niczego innego nie mogła się przecież spodziewać.
A poza tym…
Ktokolwiek wymyślił, że damskie obuwie wieczorowe ma być wyposażone w kosmicznie wysokie, cienkie jak żyleta szpilki, sprawiając, iż nie ma z nich żadnego praktycznego pożytku, łącznie z chodzeniem – powinien być w trybie natychmiastowym skazany na wszelkie znane ludzkości tortury – zgodne z prawem lub niekoniecznie.
Na pewno zaś na przednówku roku dwa tysiące sześćdziesiątego pierwszego w cholernych Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej noszenie bezużytecznych, żyletowatych szpil powinno być całkowicie zakazane! Należałoby je rozjechać walcem i spalić, a potem wydać bezwzględny zakaz ich noszenia.
Szła, klnąc na czym świat stoi, w tych diabelskich szpilach w stronę wejścia do eleganckiego penthousa – ona, kobieta wysoka, szczupła, w obcisłej szmaragdowozielonej sukni, połyskującej przy każdym ruchu, z naszyjnikiem z zawieszką w formie skrzącego się płomiennie brylantu-solitera o kształcie łzy.
Krótko ścięte, przylegające ściśle do głowy brązowe włosy odsłaniały zestaw pomniejszych brylancików, migoczących trwożnie u płatków jej uszu. Pogrążona w czarnych myślach, przymknęła piwne oczy o tęsknym spojrzeniu.
Kto, u licha, wpadł na pomysł organizowania tego rodzaju popołudniowych przyjęć koktajlowych? – zastanawiała się Eve. – Ktokolwiek to był, chętnie wysłałaby go do izby tortur wraz z tym, kto zaprojektował pierwsze eleganckie szpilki dla kobiet. Poza tym, kto, do diaska, wpadł na fantastyczny pomysł organizowania przyjęć, na których ludzie cisną się jeden obok drugiego, zwykle po ciężkim dniu pracy, ucinając przy tym towarzyskie pogawędki z drinkiem w jednej ręce, w drugiej zaś trzymając talerzyk z mikroskopijnych rozmiarów przekąską, której składu zwykle nie dawało się zidentyfikować na pierwszy rzut oka?
A! I jeszcze jedno: kto wymyślił zasadę, że konwersacje o niczym stanowią imperatyw społeczny? Wrost do izby tortur z tym gościem!
Skoro już przy tym jesteśmy, dawać mi tutaj na tortury razem z pozostałymi tego walniętego typa, który dodał wymóg przyniesienia za każdym razem jakiegoś fantastycznego drobiazgu dla organizatorki takiego przyjęcia!
Żadna osoba o zdrowych zmysłach nie ma najmniejszej ochoty wymyślać, co, do diabła, kupić komuś, kto zaprasza na takie pieprzone spotkanko. Osoba o zdrowych zmysłach nie chadza na żadne imprezki tuż po zakończeniu dnia pracy, nie stoi jak głupia w kretyńskich szpilkach, ledwo utrzymując w poziomie talerzyk z mikrokanapeczką, prowadząc przy tym idiotyczne pogaduszki.
Osoba o zdrowych zmysłach siedziałaby teraz w domu w wygodnych ciuchach i zajadałaby w najlepsze pizzę.
– Jeszcze nie skończyłaś? – rozległ się czyjś głos.
Eve rzuciła okiem w stronę niedorzecznie przystojnego męża – typa odpowiedzialnego za obcisłą suknię, za cholernie niewygodne buty i za te wszystkie pieprzone brylanty. Odnotowała błysk rozbawienia w jego zabójczo niebieskich oczach i przyjaznym uśmiechu idealnie zarysowanych ust.
Uświadomiła sobie raptem, że Roarke’owi nadchodzące tortury nie tylko pewnie mogą się spodobać, ale może to właśnie on we własnej osobie owe tortury wymyślił i ustanowił wszelkie obowiązujące podczas nich zasady.
Miał szczęście, że nie przyładowała mu na odlew.
– Czy potrzebujesz jeszcze kilku minut na dokończenie wewnętrznego monologu? – spytał z irlandzkim akcentem, który dodawał mu uroku.
– To prawdopodobnie jedna z najrozsądniejszych rozmów, jakie przeprowadzę w ciągu całego nadchodzącego wieczoru.
– Hę… Jak by to najlepiej skomentować… Na pierwszej imprezie u Nadine w jej nowym apartamencie będzie pełno twoich kolegów i koleżanek z pracy. Oni wszyscy, wraz z nią oczywiście, to mądrzy, wielce interesujący ludzie.
– Mądrzy ludzie siedzą teraz w domu z piwem przed ekranem telewizora, gapiąc się, jak drużyna New York Knicksów spuszcza łomot Kingsom…
– Jeszcze zdążysz obejrzeć niejeden mecz. – Dał jej solidnego kuksańca i czule poklepał, kiedy stanęli przed drzwiami mieszkania Nadine Furst. – A poza tym – dodał – poza tym Nadine zasłużyła na porządną imprezkę.
No może… Może i tak. Tym razem powinna jednak dać za wygraną. Mistrzyni reportażu na żywo, autorka bestsellerowych powieści, a w dodatku zdobywczyni cholernego Oscara, zapewne zasługiwała na przyjęcie wydane na jej cześć, lecz ona sama – policjantka Wydziału Zabójstw, a dokładnie pani porucznik Wydziału Zabójstw – modliła się, by nagle, w ostatniej chwili, wyskoczyło jakieś niecierpiące zwłoki śledztwo.
Nadine zyskała jednak na tyle duże uznanie przy naświetlaniu spraw kryminalnych, że Eve powinna była się wykazać zrozumieniem.
Eve ponownie odwróciła się do męża, stając naprzeciw twarzy o rysach anioła z rzeźb okresu baroku, w obramowaniu z czarnych jedwabistych kędziorów. W swoich czółenkach na wysokiej szpilce mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
– Dlaczego właściwie na imprezce nie można klapnąć przed telewizorem z browarem i pizzą, gapiąc się na mecz koszykówki? – spytała.
– Oczywiście, że można. – Pochylił się ku niej i musnął jej usta swoimi wargami. – Tyle że nie na tej.
Kiedy drzwi się otworzyły, roztoczył się przed nimi widok przestronnego, urządzonego z klasą holu, wypełnionego dźwiękami muzyki i toczących się rozmów. Przy wejściu stała Quilla, osiemnastoletnia stażystka Nadine, ubrana w czarną sukienkę, ściągniętą paskiem ze srebrną klamrą, oraz czerwone botki do kostek na niskim obcasiku. W jej włosach połyskiwały fioletowe pasemka.
– Hej! Zostałam oddelegowana do witania gości i zapraszania ich do środka – powiedziała. – No i czy mogę… mogłabym… – poprawiła się, przewracając oczami – wziąć wasze płaszcze?
– A skąd wiesz, że nie wbijamy się na imprezkę bez zaproszenia? – spytał Roarke.
– Wydaje mi się, że skądś was znam.
– Skądś na pewno. – Eve pokiwała głową.
– Przecież ochrona budynku ma listę gości i w ogóle, a poza tym musieliście wpierw się do nich zgłosić, żeby się dostać tu na górę. Jeżeli zaś jesteście dupkami, którzy prześliznęli się niezauważeni, albo mieszkacie w tym budynku, albo cokolwiek tam innego, Nadine i tak was przyskrzyni. Pełno tu dzisiaj glin.
– Wystarczy tych tłumaczeń – przerwała Eve, a Roarke podał jej płaszcze.
– Wyglądasz dzisiaj prześlicznie, Quillo – rzekł.
– Dzięki! – Dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem. – Eee… Teraz mam wam powiedzieć, żebyście skręcili od razu w prawo i dobrze się bawili. W jadalni jest bar i bufet, a po całym apartamencie krążą kelnerzy, roznosząc napoje i przekąski.
– Udało ci się wyśmienicie. – Roarke uśmiechnął się do dziewczyny.
– Zrobiłam to dzisiaj już chyba z milion razy. Nadine zna całe kupy… eee… wielu ludzi.
– Określenie „całe kupy” doskonale oddaje ich liczbę – wtrąciła Eve.
Kiedy przeszli przez hol i ruszyli przed siebie, z lekkim przerażeniem stwierdziła, że większość ich zna osobiście.
Jak do tego doszło?
– Ale czadowa sukienka, Dallas! – usłyszała. – Kolor wystrzałowy!
– Zwyczajny zielony.
– Szmaragdowy – oceniła Quilla.
– Dokładnie! – Roarke puścił oko do dziewczyny.
– Tak czy siak, mogę też od razu zabrać prezent dla gospodyni, chyba że koniecznie chcecie wręczyć go jej, że tak powiem, osobiście. Mamy specjalny stół do odkładania prezentów w saloniku śniadaniowym.
– W saloniku śniadaniowym!?
– Właściwie to sama nie wiem, dlaczego tak nazywają ten pokój – zastanowiła się Quilla – ale tam zostawiamy prezenty dla pani domu.
– Świetnie. – Eve podała dziewczynie torebeczkę prezentową.
– Spoko. Okej, mam nadzieję, że dostaniecie niezłego kopa.
– Dostaniemy kopa? Niby od kogo? – zdziwiła się Eve, kiedy Quilla ruszyła w swoją stronę.
– Sądzę, że miała na myśli dobrą zabawę, a to powinno do ciebie przemówić, Eve – orzekł Roarke i dodał: – Przecież wszelkiego rodzaju kopy i wykopy to twoja specjalność. – Przeciągnął palcami dłoni wzdłuż jej kręgosłupa. – Chodźmy skombinować ci jakiegoś drineczka.
– Na jednym na pewno nie poprzestanę.
Przeciśnięcie się do baru okazało się jednak obfitować w przeszkody: ludzi, których znała. Każdy z nich chciał zamienić z nią słowo, a to z kolei wymuszało jakąś odpowiedź.
Przed prowadzeniem dalszych pogaduszek całkowicie na trzeźwo uratował ją przechodzący obok kelner i szybka reakcja męża. Jego błyskawicznie podejmowane decyzje i zręczne ruchy uratowały ją też przed gadką-szmatką z jedną z pracownic Nadine, zajmującą się analizą rynku.
– Kochanie, widzę tam Nadine! – wykrzyknął Roarke. – Musimy się z nią przywitać. Przepraszamy panią! – rzucił do kobiety, po czym zgrabnie ją wyminął, równocześnie chwycił Eve ramieniem w pasie, a potem wykonał wraz z nią szybki półobrót i w ten sposób odciągnął na bok.
W drzwiach tarasowych Eve dostrzegła Nadine. Natychmiast doszła do wniosku, że jej imprezowa fryzura w formie burzy loków to zapewne dzieło rąk Triny. Choć zdecydowanie odbiegała od jej zwykłej, profesjonalnej stylizacji z gładko spiętymi do tyłu włosami, blond loki z pasemkami doskonale się prezentowały przy krótkiej sukience bez ramiączek z miękko się układającego materiału w kolorze krwistoczerwonym.
Zielone jak u kota oczy Nadine przebiegły po zebranych gościach i zatrzymały się na Eve i Roarke’u. Spotkali się w pół drogi. Uniosła się na palcach w swoich wysokich czerwonych szpilkach i z nieukrywanym entuzjazmem ucałowała Roarke’a.
– Nasze mieszkanko jest idealnym miejscem do organizacji wystrzałowych imprez.
– „Nasze mieszkanko”?
– No cóż. – Nadine uśmiechnęła się do Eve. – Przecież właścicielem całego budynku jest twój mąż. Wielu waszych pracowników bawi się właśnie na tarasie. Ma ogrzewanie zewnętrzne. Jest tam też mały barek i drugi bufet.
Mimo że wszelkie przyjacielskie układy nieco ją konsternowały, Eve była przede wszystkim policjantką.
– Gadaj, gdzie to jest? – spytała bez ogródek.
– Co gdzie jest? – Nadine poprawiła fryzurę i utkwiła w przyjaciółce przenikliwe spojrzenie zielonych oczu.
– Dobra. Jak nie chcesz mi pokazać…
– Oj, chcę, chcę. – Kobieta roześmiała się i chwyciła dłoń Eve.
Ruszyła przez tłum prawie niezauważona i przez nikogo niezatrzymywana; przeciskała się między ludźmi, omijała zgrabnie meble i w końcu wbiegła lekko po kręconych schodach na górę, tam zaś wśliznęła się do swojego eleganckiego gabinetu. Stały tu dwie ciemnoniebieskie sofy, krzesła z obiciami z wzorzystymi zawijasami w tym samym klasycznym odcieniu niebieskiego na białym tle. Stoły miały ten sam błękitnoszary kolor co blat roboczy w kształcie litery T, ustawiony tuż przy oknie z zabójczo pięknym widokiem na centrum Nowego Jorku.
Po lewej połyskiwało płomieniem palenisko wbudowanego w ścianę kominka z szybą. Na belce nad kominkiem stała złota statuetka. Eve podeszła bliżej i zaczęła się jej uważnie przyglądać. Dziwnie wyglądający złocisty gostek bez ptaszka – pomyślała. Niemniej na imiennej tabliczce widniał napis NADINE FURST – i to się dopiero liczyło!
Dlaczego jednak, jeśli nie mieli zamiaru dodać mu ptaszka, nie ubrali go przynajmniej w spodnie?
– Milutki. – Wzięła statuetkę do ręki, zaciekawiona, i obejrzała się przez ramię. – Ależ to ciężkie! Mógłby posłużyć za narzędzie zbrodni… Uraz tępym narzędziem.
– Cała ty! – Nadine objęła Eve jedną ręką w pasie. – Mówiłam szczerze i prosto z serca w swoim przemówieniu podczas gali oscarowej.
– Och, naprawdę coś mówiłaś?
Nadine huknęła przyjaciółkę z biodra i rozbawiona Eve odstawiła statuetkę na miejsce.
– To dzięki tobie, kochana – odparła.
– Niezupełnie, ale… Cholera, mogłabym gapić się na nią codziennie. No cóż… – Odwróciła się i wyciągnęła rękę do Roarke’a. – Chodźmy na dół upić się szampanem.
W drzwiach gabinetu stanął Jake Kincade, gwiazda rocka i obiekt westchnień Nadine.
– Hej! – przywitał się z nimi.
Miał twarz o mocnych rysach – teraz z co najmniej trzydniowym zarostem – w aureoli nastroszonych kruczoczarnych włosów. Ubrany był od stóp do głów na czarno, lecz nie w garnitur, a w czarne dżinsy z nabijanym ćwiekami paskiem, czarną koszulę i czarne, ciężkie buciory, które wzbudziły zazdrość Eve, wyglądały bowiem na bardzo wygodne.
Jak to możliwe – zdziwiła się w duchu – że jemu wolno było się ubrać jak normalnemu człowiekowi?
– Jak leci? – zagadnął Roarke’a, gdy wymieniali powitalny uścisk dłoni. – Wyglądasz pierwsza klasa, Dallas! – rzucił w stronę Eve. – Podziwiasz złotego chłopaka? Błyszczy, skubany, ale coś mi w nim nie gra: jeśli nie zamierzali go ubierać, czemu pozbawili go sprzętu? Albo jedno, albo drugie.
– Wielki Boże! – mruknął pod nosem Roarke.
Jake zerknął na niego.
– Sorki… – bąknął.
– No coś ty! Chodziło mi tylko o to, że o ile znam swoją żonę, figurka Oscara wzbudziła w niej te same wątpliwości.
– Mogło tak być. W mniejszym lub większym stopniu. W sumie pytanie ma sens.
– Jake przynajmniej nie widzi w nim potencjalnego narzędzia zbrodni.
Patrząc na Nadine, rockman uśmiechnął się szeroko, przez co zmarszczki mimiczne na jego policzkach mocno się pogłębiły.
– Mogło tak być. W mniejszym lub większym stopniu. Tak czy siak, nadchodzi kolejna fala chętnych do podziwiania, Nadine. Jak jedna osoba może mieć tylu znajomych?
Tym razem roześmiał się Roarke. Wziął Eve za rękę i powiedział:
– Zaczynam się cieszyć z tego, że to ja pierwszy ją zobaczyłem.
– Zna wielu gliniarzy – zauważył Jake, kiedy wyszli z pokoju. – Nigdy nie widziałem tylu glin równocześnie, pomijając pobyt na policji, kiedy to… – Tu popatrzył wymownie na Eve. – Chyba nie powinienem przypominać tego zdarzenia, ale miałem wtedy szesnaście lat i chcąc dostać pracę w nocnym klubie, użyłem cudzego dowodu tożsamości. Pech chciał, że policja zrobiła akurat nalot na niego.
– Zabiłeś kogoś? – spytała.
– No coś ty! – odrzekł.
– W takim razie puszczę to w niepamięć.
– A skoro już mówimy o gliniarzach: wiedziałaś, że Santiago ekstra tłucze w klawisze?
– Eee… Umie grać na pianinie?
– Takim podrabianym – potwierdził Jake. – Renn przytachał ze sobą swój keyboard. Zresztą cały zespół jest tutaj. Laska wkręciła Santiago w występ, a ona sama też nieźle jedzie na bebechach.
– Dobrze śpiewa – przełożyła Nadine z rockowego na nasze. – A ten przystojniak to detektyw Carmichael, drogi Jake’u. Osobiście poprosiłam Morrisa, żeby wziął ze sobą saksofon – dodała.
– Powiem wam, że gość nieźle popala na tym saksie. Hej, widzę laseczkę w moim typie!
Eve, podążając za spojrzeniem Jake’a, popatrzyła przez barierkę w dół i dostrzegła tam Mavis z włosami upiętymi na czubku głowy w spływającą na ramiona fontannę. W kolorze jasnoniebieskim. Dziewczyna miała na sobie zwiewną różową sukieneczkę z rozkloszowaną minispódniczką, a na stopach designerskie niebieskie botki na niebotycznie wysokim słupku, stylizowanym na trzy połyskliwe, srebrzyste kule.
U jej boku stał Leonardo, przypominający starożytnego pogańskiego kapłana w kamizelce o mieniących się kolorach w odcieniach głębszych niż miedziany odcień jego skóry. Włosy spływające mu na ramiona przypominały kaskady cieniutkich warkoczyków. W tej właśnie chwili Mavis przemawiała – a raczej coś bełkotała – do niewielkiego, ściśle ją otaczającego wianuszka gości.
Feeney – naczelnik Wydziału Techniki Operacyjnej, zajmującego się informatyką, wszelkiego rodzaju elektroniką oraz telekomunikacją – był ubrany w ten sam co zawsze wygnieciony garnitur w sraczkowatym kolorze, w którym chodził na co dzień do pracy. Obok niego, z wyrazem absolutnej fascynacji na twarzy, stała Bebe Hewitt, bezpośrednia szefowa Nadine, odziana w błyszczące, srebrne rurki i długą, czerwoną marynarkę. Następna była sarniooka nastolatka Quilla, nad którą górował Crack. Właściciel modnego nocnego klubu ze striptizem również miał na sobie kamizelkę, lecz jego kończyła się w pasie, a w ramionach miała zabójczo wyglądające wstawki. Reszta górnej części jego ciała pozostawała naga, prezentując wszystkim prężące się mięśnie i tatuaże. U jego boku stała nieznana Eve kobieta z sympatycznym uśmiechem na ustach, o egzotycznej urodzie: z ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi i oczami o ciężkich powiekach, ubrana w klasyczną małą czarną.
– Ta małolata jest chyba nieco za młoda na przyjęcia koktajlowe – zauważyła Eve.
– Nigdy nie jest się zbyt młodym na naukę, jak być dobrą gospodynią imprezy, czy też jak się na niej zachowywać – odparowała Nadine.
Spłynęła z gracją ze schodów i ruszyła przywitać się z Mavis.
– Małolata jest w porządku – rzekł Jake do Eve. – Nakręca Nadine.
– Doprawdy?
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Namiętnie. Namówili ją do przyjścia tu dzisiaj i rzucili na głęboką wodę: pozwolili przygotować trzyminutową relację wideo z imprezy. Pójdzie w wiadomościach z życia gwiazd. Quilla podjęła rękawicę. – Postukał się palcem wskazującym w skroń. – Dotarły do mnie pogłoski o twoim ostatnim projekcie An Didean, Roarke. Ona ma oczy i uszy otwarte na wszystko. Chciałbym z tobą pogadać kiedyś przy okazji na ten temat.
– Kiedy tylko zechcesz.
– Cześć, Dallas! – zawołała Mavis i podeszła do nich tanecznym krokiem, kołysząc się lekko na swoich srebrzystych kulkowych obcasach, po czym objęła serdecznie Eve. – Ta impreza bije wszystkie na głowę! – Uściskała Roarke’a, a potem Jake’a. – Wszyscy moi ulubieńcy, plus pyszne żarcie i alkohol, i czego chcieć więcej! Słyszałam, że na tarasie grają na żywo. Może i ja bym dołączyła?
– Liczę na to – zwrócił się do niej Jake. – A może byśmy sprawdzili, co się tam dzieje?
– Wchodzę w to.
– Przyniosę nam coś do picia – zaproponował Leonardo i ucałował czubek fontanny włosów Mavis.
Rozpromieniona dziewczyna podniosła na niego wzrok.
– Dzięki, Misiaku – rzekła. – Dołączę do was później.
– Ja też idę posłuchać, jak grają. – Feeney wystawił palec wskazujący w stronę Eve. – Wiedziałaś, że Santiago ciśnie na klawiszach jak nawiedzony?
– Słyszałam.
– Nieźle się ukrywał ze swoimi talentami. Jak niedźwiedź w gawrze. – Feeney, kręcąc głową z niedowierzaniem, ruszył przewietrzyć swój zmięty garnitur na tarasie.
– W jakiej znowu gawrze? – zdziwiła się Eve.
– Wyjaśnię ci później – odparł na odchodnym. – Jak miło cię widzieć, Bebe!
– Nawzajem! Jestem niezmiernie wdzięczna, pani porucznik, za ogrom pracy, który razem ze swoimi podwładnymi włożyliście w sprawę Larindy Mars.
– Taki mam zawód.
– Każdy orze, jak może. – Bebe pokiwała głową i zajrzała do swojego kieliszka. – Wybaczcie.
– Chyba wciąż czuje się winna. Zupełnie niepotrzebnie. – Nadine odprowadziła wzrokiem znikającą wśród tłumu Bebe.
– To przecież nie przez nią – odezwała się Eve.
– No nie. – Nadine, patrząc na nią, skinęła głową. – Ale to ona jest szefową. Muszę koniecznie jakoś to załagodzić. Zaraz wyślę kogoś z nową porcją drinków dla gości.
Crack uniósł brwi zdumiony i jęknął:
– Gliniarze rozwalą całą imprezę!
– Wilson! – Kobieta u jego boku szturchnęła go mocno łokciem, na co tylko się roześmiał i dodał:
– Niezła z ciebie szprycha jak na białą babkę!
– A ty nie wyglądasz tak źle, jak na potężnego, czarnego właściciela pewnej speluny.
– Down & Dirty to nie speluna, lecz zwykła knajpa – obruszył się. – Roarke, staruszku, chcę, żebyś poznał moją piękną damę. Przedstawiam ci Rochelle Pickering.
Rochelle podała dłoń Eve, a potem jej mężowi.
– Tak się cieszę, że mogę was poznać! – powiedziała. – Śledzę na bieżąco pracę Wydziału Zabójstw, pani porucznik, oraz pańską działalność, Roarke, szczególnie dotyczącą centrów Dochas oraz An Didean.
– Ona jest psychologiem! – ogłosiła Quilla.
– Psychologiem od dzieciaków – uściślił Crack i posłał znaczący uśmiech osiemnastolatce. – Uważaj, mała, co robisz, bo możesz się jej narazić.
– Ta, jeszcze czego – mruknęła Quilla pod nosem, ale na wszelki wypadek wycofała się chyłkiem i wmieszała w tłum.
– Wilson! – Rochelle ponownie przywołała go do porządku. – Jestem psychologiem specjalizującym się w problemach dzieci i młodzieży. Byłam terapeutką w Dochas.
– Wiem o tym – odezwał się Roarke.
Rochelle zerknęła na niego spod oka.
– N-nie… Nie spodziewałam się. – Lekko ją zamurowało.
– Nasza główna doradczyni – ciągnął mężczyzna – wypowiada się na pani temat w samych superlatywach.
– Och, tak, ona jest wspaniała!
Zgodnie z obietnicą pojawił się kelner z kolejną tacą pełną różnych napojów.
– Muszę nacieszyć się chwilą – mówiła dalej Rochelle. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że znalazłam się w tak doborowym towarzystwie, że poznałam was oboje, że poznałam osobiście Nadine Furst i Jake’a Kincade’a, i, Boże mój!, nawet Mavis Freestone, która jest dokładnie, ale to dokładnie taka cudowna, jak sobie wyobrażałam! A Leonardo? Od jego prac wprost oczu nie mogę oderwać! A przy tym wszystkim piję właśnie szampana.
– Trzymaj się mnie – rzekł do niej Crack. – Niebiosa nie mają granic.
Eve nie mogła się nadziwić. Nigdy nie znała nikogo, kto zwracałby się do Cracka po imieniu, które nadali mu rodzice. Co czyniło różnicę w przypadku tej kobiety? A tak w ogóle, to jakim cudem pani psycholog dziecięcej udało się poznać i usidlić właściciela nocnego klubu, nieokrzesanego wychowanka nowojorskich ulic? – myślała. I kiedy właściwie Crack zdążył popaść w stan całkowitego… Hmm… Jakie słowo najlepiej by to określiło?… Oczarowanie – doszła do wniosku. Tym słowem było oczarowanie. Kiedy właściwie Crack zdążył popaść w stan całkowitego oczarowania?
Rzucała się w oczy świetna aparycja kobiety. Była idealnie zbudowana i piękna, ale… Kim ona właściwie była? Psycholog jak psycholog – orzekła w końcu. Rozmyślając o Rochelle, Eve zaczęła się przedzierać przez tłum w stronę Miry. Nie ma na świecie lepszej psycholożki niż nasza z NYPSD, nowojorskiej policji, zajmująca się na co dzień profilowaniem morderców – pomyślała.
Mira podniosła się z oparcia kanapy, na którym przesiadywała od dłuższej chwili, i cmoknęła Eve w policzek. Jak zwykle prezentowała się nienagannie. Sukienka w kolorze głębokiej czerwieni wina, roznoszonego wokół na tacach, spływająca miękkimi fałdami do kolan, obszyta była na dole wąską, elegancką koronkową bordiurą. Tak samo wykończone były sięgające łokcia rękawy. Kobieta odgarnęła do tyłu ciemnobrązowe włosy, rozjaśnione teraz subtelnymi rudawymi pasemkami, zawdzięczanymi zapewne Trinie, której Eve – jak do tej pory – szczęśliwie unikała.
– Nadine udało się zindywidualizować to wnętrze – oznajmiła. – Owszem, urządziła je stylowo, ale nieco eklektycznie, a dzięki temu i wygodnie. Wygląda na szczęśliwą.
– Dużą w tym rolę odgrywają pewien złocisty typek na górze i gwiazdor rocka, obecnie brylujący na tarasie.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Lubię typa. I nie mam tu oczywiście na myśli Oscara, lecz Jake’a. Naprawdę go lubię.
Eve spojrzała w stronę tarasu. Przez ogromne przeszklenie widać było Jake’a i Mavis, śpiewających twarz przy twarzy do jednego mikrofonu. Jake grał przy tym na gitarze.
– Taa… Pracuje chłopak… – mruknęła. – Ktoś mi dzisiaj coś napomknął na ten temat. Masz może jakieś informacje o tej Rochelle Pickering, która przykleiła się do Cracka?
– Niewiele. Jakiś problem? – Brwi Miry uniosły się w lekkim zdumieniu.
– Ty mi powiedz.
– Nie, o ile mi wiadomo. Kilka razy do roku zgłaszam się na ochotnika do pomocy w Dochas i kiedy byłam tam ostatnio kilka miesięcy temu, miałam okazję przelotnie ją spotkać. Zwróciła moją uwagę jako osoba bardzo stabilna emocjonalnie i pracująca z wielkim oddaniem. Poważna, rozsądna kobieta.
– Hm, więc co właściwie robi z Crackiem?
Mira obejrzała się wymownie w stronę tarasu, gdzie Crack i Rochelle kołysali się w tańcu w rytm muzyki.
– Najwyraźniej dobrze się z nim bawi. To jest przyjęcie, Eve, a na przyjęciach ludzie zwykle tym się zajmują. Masz tu żywy dowód w postaci Dennisa.
Dennis Mira zbliżał się do nich z talerzem pełnym koreczków i innych drobnych przekąsek. Ubrany był w czarny garnitur, białą koszulę i krawat w prążki. Krawat mu się przekrzywił, a siwe włosy nieco się rozwichrzyły. Patrzył wprost na Eve z czułością, najsłodszym wejrzeniem roześmianych, zielonych oczu.
Poczuła, że się rozpływa z wrażenia.
– Musisz spróbować którejś z tych – powiedział.
Wziął coś z talerza i uniósł prosto do ust Eve. Zdążyła dostrzec coś w rodzaju stosiku posiekanych na drobno warzyw, polanych czymś lśniącym, upchniętych na plastrze cukinii. Coś, czego za żadne skarby nie wzięłaby do ust z własnej woli, lecz to czarujące zielenią spojrzenie sprawiło, że usta same jej się otworzyły i dała się mu nakarmić.
– Przepyszne, prawda? – Uśmiechnął się.
– Mmmm! – odrzekła tylko, co dopełniło jej zachwytu.
Pomyślała, że gdyby każdemu w życiu przytrafił się taki Dennis Mira, byłaby bezrobotna. Nikomu nie przeszłaby przez głowę żadna mordercza myśl.
– Pozwolisz, że przyniosę ci coś do przegryzienia? – spytał.
– Nie! – Z niemałym trudem zmusiła się do przełknięcia i doszła do wniosku, że wykorzystała limit wegańskich przekąsek na najbliższy miesiąc. – Nie jestem głodna.
Poczuła lekkie rozczarowanie, kiedy Dennis wyprostował krawat.
– Co za milutkie przyjęcie – kontynuował. – Tak wielu interesujących, tak odmiennych ludzi pod jednym dachem! To samo zawsze przychodzi mi na myśl na imprezach u ciebie i Roarke’a. Interesujący ludzie gromadzą wokół siebie równie interesujących ludzi. – Uśmiechnął się znacząco do Eve. – Ślicznie wyglądasz. Wygląda ślicznie, prawda, Charlie?
Gdyby Eve dysponowała czymś takim jak rumieniec-raczek, zapewne teraz by go spiekła.
U jej boku pojawił się Roarke. Pogawędzili jeszcze chwilę o tym i o owym, a potem wolnym krokiem przeszli na taras. Udawało jej się do tej pory omijać to miejsce, odnotowała tam bowiem obecność Triny. Nie mogła jednak zachowywać się jak tchórz przez cały wieczór.
Głośne dźwięki muzyki niosły się nad Nowym Jorkiem. Eve pomyślała, że jeśli ktokolwiek chciałby wezwać policję z powodu naruszania ciszy nocnej, patrol zastałby w środku całą gromadę gliniarzy, będących źródłem tych hałasów. Bawił się tu cały wydział Eve, część speców od technik operacyjnych oraz komendant główny.
W tej właśnie chwili to on, komendant Whitney, porwał do tańca zastępczynię prokuratora Cher Reo. Nie obyło się bez potrząsania ramionami i biodrami. Partnerka Eve, detektyw Delia Peabody, wykonywała jakieś szaleńcze obroty i podskoki w ramionach swojego najważniejszego faceta, asa Wydziału Techniki Operacyjnej, McNaba.
Baxter, w eleganckim garniaku bez krawata, flirtował z przerażającą Triną, w czym nie było nic dziwnego, jako że inspektor Pies-na-baby przystawiał się do wszystkich kobiet po kolei. Reineke i Jenkinson stuknęli się szklaneczkami, przyłączając się do babskiego duetu, w skład którego wchodziły dziewczyny, detektyw Carmichael i Mavis.
Wyglądało na to, że Carmichael świetnie sobie radzi z jazdą na bebechach. Uwagę od niej odwracał nieco lśniący jak psie jaja krawat Jenkinsona.
Tymczasem Santiago stał w szerokim rozkroku przed keyboardem i walił w klawisze, ile wlezie. To, co wydostawało się z głośników, zdecydowanie można było nazwać muzyką. Kto by pomyślał! Trueheart, gorliwy, młody partner Baxtera, siedział ze swoją dziewczyną i Feeneyem. Eve mogłaby przysiąc, że oczy tego ostatniego gorzały – albo może raczej lśniły – jak krawat Jenkinsona, gdy wpatrywał się w perkusistę zespołu Avenue A, grzmocącego po garach.
Eve dostrzegła również Garneta DeWintera. Antropolog sądowy pogrążony był w rozmowie z żoną komendanta, podczas gdy Morris wyciskał z saksofonu łkająco-zawodzące nuty.
Callendar z Wydziału Techniki Operacyjnej wyskoczyła na taras, wznosząc entuzjastyczne: Uu-huu! Holowała za sobą pękającego ze śmiechu Charlesa, wprost pomiędzy podrygujące w tańcu ciała. Eve coś świtało, że dawniej ktoś, kto się chciał dostać do renomowanej jednostki policji, musiał umieć tańczyć. Nieoczekiwanie żona Charlesa, doktor Louise Dimatto, wsunęła jej rękę pod ramię.
– Chyba to domostwo zostało już wystarczająco oblane – zagaiła.
– Oblane? – zdziwiła się Eve. – Jak to?
– Och, Dallas, Dallas! – Louise, śmiejąc się, uniosła dłoń z kieliszkiem. – To w końcu parapetówa. Goście już sporo wypili i świetnie się bawią. A tak na marginesie, nie wiesz przypadkiem, kim jest ta fascynująca kobieta, która tańczy z Crackiem?
– Sama chciałabym wiedzieć. – Eve wzruszyła ramionami. – Jakaś psycholożka od dzieciaków.
– Doprawdy? Ma na ustach szminkę w niesamowitym odcieniu. Gdybym ja się tak wymalowała, wyglądałabym jak zombie. Czy to… O! Czy to nie detektyw Carmichael śpiewa z Mavis?
– Taa. Podobno nieźle daje z bebechów.
– Mowa! Cóż, skoro Callendar udało się buchnąć mi faceta, zamierzam pójść w jej ślady i zrobić to samo. – Przesunęła palcem wskazującym po tłumie gości. – Feeney! – zdecydowała i ruszyła w stronę tańczących par.
Roarke przyniósł Eve kolejnego alkoholowego drinka, który spłukał nawet najlżejsze wspomnienie cukinii. Kiedy rytm muzyki zwolnił, wziął ją w ramiona i zaczęli się razem kołysać w świetle księżyca.
Tak – pomyślała – tu na pewno przyjemnie będzie mieszkać.
*
A gdyby tak po drodze do domu wyjąć komputer i szybciutko przeszukać bazy danych, sprawdzając Rochelle Pickering? – pomyślała. – Chyba nikomu nie zaszkodzi…
– Pani porucznik? Co pani tam wyprawia? – Roarke, siedzący na tylnej kanapie limuzyny, wyciągnął nogi przed siebie.
– Chcę tylko coś sprawdzić – odparła.
Zastanawiał się ledwie ułamek sekundy, nim odrzekł:
– Tylko mi nie mów, że sprawdzasz Rochelle.
– No dobra, zgadłeś.
– Eve! Crack jest dużym chłopcem. Dosłownie.
– Mhm.
– Eve! – powtórzył i przykrył jej dłoń swoją. – Powinnaś wiedzieć, że już zdążyłem ją sprawdzić.
– Co takiego?! Przecież nie masz uprawnień, a poza tym…
– Poza tym nie jest o nic podejrzewana. Wiem. Jest jednakże moją najlepszą kandydatką na stanowisko szefa zespołu terapeutów w An Didean.
– Sądziłam, że już kogoś znalazłeś.
– Tak było, lecz doktor Po w zeszłym tygodniu poinformowała mnie, że w związku z jakimiś rodzinnymi sprawami przeprowadza się do Waszyngtonu, by tam zamieszkać z synem. Prowadzę powtórny nabór na to stanowisko. Doktor Pickering była w sumie moją główną kandydatką, choć zdecydowałem się w końcu na doktor Po.
– Czy ona o tym wie?
– Mało prawdopodobne. Mogę ci powiedzieć, że ma wysokie kwalifikacje, doświadczenie w zawodzie, jest bardzo oddana swojej pracy i przedstawiła doskonałe referencje. I nie ciągnie się za nią żadna kryminalna przeszłość.
– Tyle udało ci się sprawdzić. No dobra, dobra… – mamrotała pod nosem, spokojnie obserwowana przez męża. – Gdyby miała jakiś zatarg z prawem, na pewno byś coś znalazł. – Wzruszyła ramionami. – W takim razie zaoszczędziłeś mi tylko czasu.
– Jest jedyną córką i drugim z kolei dzieckiem w rodzinie. Ma trzech braci. Jej ojciec siedział dwa razy: raz za napad, raz za posiadanie narkotyków. Młodszy brat również siedział: jako nieletni za kradzież i również za narkotyki, to samo przerobił już jako dorosły. Należał do gangu Bangersów.
– To niebezpieczni ludzie. Ich rewir wprawdzie ostatnio znowu się skurczył, ale wciąż są niebezpieczni.
– Większość członków gangów młodzieżowych to kryminaliści. Brat Rochelle wyszedł z więzienia dwa lata temu, przeszedł resocjalizację i odwyk, i wszystko wskazuje na to, że jest już czysty, i nic go nie łączy z gangiem.
Eve odłożyła rozważania na później. Choć gang Bangersów nie był już tak duży ani tak niebezpieczny jak kiedyś, wciąż nie odpuszczali.
– Jej ojciec zginął w więzieniu podczas jakiejś bójki, kiedy miała piętnaście lat – kontynuował Roarke – a matka niedługo potem popełniła samobójstwo. Od tego momentu – a jak się domyślam, pewnie i wcześniej – byli wychowywani przez babkę od strony matki. Dorastali w dzielnicy Bowery – dodał Roarke. – W najgorszej jej okolicy.
– Teren Bangersów.
– Zgadza się. Najstarszy brat poszedł do szkoły zawodowej i prowadzi teraz własną firmę. Jest hydraulikiem w dzielnicy Tribeca. Ożenił się, ma trzyletnią córeczkę i drugie dziecko w drodze. Najmłodszy brat skończył prawo na uniwersytecie Columbia i teraz jest tam wykładowcą. Brat średni pracuje na etacie jako kucharz w restauracji Casa del Sol w Lower West Side. Zapewne wyuczył się zawodu jeszcze w więzieniu i od razu po wyjściu udało mu się znaleźć pracę. Ma kuratora, któremu składa sprawozdania, uczęszcza regularnie na spotkania grupy wsparcia, a razem z siostrą pomagają jako wolontariusze w miejscowym schronisku dla bezdomnych dwa razy w miesiącu.
– Bangersi mu nie odpuszczą.
– Bangersi działają głównie w Bowery. Rochelle mieszka z bratem w trzypokojowym mieszkaniu w Lower West, spory kawałek od ich terytorium. Miała ciężkie życie i trudne dzieciństwo, a kto jak kto, ale ty i ja wiele wiemy na ten temat. Udało się jej wygrzebać z tego bagna. Nie przypadkiem skierowała swoje zainteresowania ku opiece nad zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży.
Eve dobrze znała sposób wypowiadania się swojego męża, modulacje głosu i intencje jego wypowiedzi. Znała go jak własną kieszeń.
– Masz zamiar ją zatrudnić – powiedziała.
– Uderzyło mnie, że dzisiaj zupełnie przypadkiem natknęliśmy się na nią na przyjęciu. Rzekłbym, szczęśliwe zrządzenie losu. Zaplanowałem już wcześniej skontaktowanie się z nią w poniedziałek z samego rana i umówienie się na rozmowę kwalifikacyjną. Jeśli zrobi na mnie dobre wrażenie, a ona sama okaże się zainteresowana, zaoferuję jej to stanowisko. Więc tak.
Poprawił się niespokojnie na siedzeniu i przeciągnął delikatnie koniuszkiem palca po płytkim wgłębieniu na podbródku żony.
– Chyba że przedstawisz mi jakieś poważne powody, które ją zdyskwalifikują – dodał.
Wypuściła ze świstem powietrze przez zaciśnięte zęby.
– Nie mogę tego zrobić. Nie mam zamiaru odstrzelić Rochelle tylko dlatego, że jeden z jej braci był dupkiem, podobnie zresztą jak ojciec.
Być może budziło to w niej lekkie obawy, ale Roarke miał rację: Crack był dużym chłopcem.ROZDZIAŁ 3
3
Eve wróciła do domu bez jednego krwawiącego zadrapania, za to z przegrzaną mózgownicą. Co też jej przyszło do głowy, by zakończyć dzień tak samo, jak go rozpoczęła: papierkową robotą, rzędami liczb, procentami i raportami? Za każdym razem, gdy z pewną satysfakcją likwidowała jeden stos papierów, nie mijały dwadzieścia cztery godziny, a na jej biurku wyrastał nowy, przyprawiając ją o ból głowy.
Weszła do domu, uciekając przed świszczącymi porywami wichru, i stanęła na wprost wyłaniającej się z mroku postaci Summerseta.
– Niespóźniona, bez krwawiących ran? – Uniósł brwi w żartobliwym zdziwieniu. – Chyba ktoś czeka na werble.
Nie miała pojęcia, co zacz te werble, dobrze jednak wiedziała, że ten cholernik na pewno ma to coś przygotowane gdzieś w zanadrzu. Często bawili się we dwoje w słowne gierki. Obserwowała go bacznie, zdejmując płaszcz, gdy tymczasem kot wyczyniał powitalne przeplatanki i ocierania się o jej nogi.
– Wychodziłeś dzisiaj w to coś za oknem? – spytała.
– Miałem dziś dzień zakupów spożywczych – odparł.
– To wyjaśnia raporty o fruwającym na wietrze szkielecie.
Zarzuciła swoje okrycie wierzchnie na słupek przy poręczy schodów, przyjmując, że między nimi remis, i ruszyła po schodach na górę. Tuż za nią podreptał Galahad.
Zastanawiała się po drodze, czy nie pójść prosto do sypialni, by pozbyć się roboczego ubrania, ale z przyzwyczajenia wylądowała w swoim domowym biurze. Z gabinetu męża, usytuowanego po sąsiedzku, dobiegał jego głos. Rozmawiał o czymś związanym z dużymi kwotami pieniędzy… Dlaczego właściwie zawsze poruszany był ten sam temat? – pomyślała. – Wciąż liczby i liczby. Dobrze, że przynajmniej tych tam nie musiała odcyfrowywać.
Roarke włączył gazowy kominek, więc przyjemnie było wrócić do ciepłego domu. Zdecydowała, że kolejny krok tego przyjemnego powrotu w domowe pielesze wymaga naprawdę dużego kieliszka wina.
Wybrała butelkę, otworzyła ją i wtedy przyszło jej do głowy, że zanim poznała Roarke’a, raczej nie przepadała za winami. Zapewne z prostego powodu… – rozważała. – Wina, na które ją było wówczas stać, smakiem niewiele odbiegały od przeciętnego jabłkowego sikacza.
Nalała dwa kieliszki – włoskie czerwone, które lubił też Roarke, pasujące do spaghetti i mięsnych pulpetów, na które miała wielką chęć – i poszła do jego gabinetu. Zamierzała postawić tylko kieliszek na biurku i zostawić go, żeby mąż w spokoju dokończył wideokonferencję, lecz dał znak, by zaczekała.
Na monitorze komputera mignęły jej dwie postaci – mężczyzny i kobiety. Wszyscy troje rozmawiali właśnie o jakichś kwotach, marżach zysku i cholera wie, o czym jeszcze, zajęła się więc popijaniem wina – wyraźnie nie sikacza – i podeszła z kieliszkiem do rzędu okien w jego gabinecie.
Wiatr od nowa zaczął szarpać gałęziami i przyginać do ziemi drzewa, o tej porze roku równie suche i kanciaste jak Summerset. Za bramą wjazdową widać było światła miasta. Z tej perspektywy i w tej właśnie chwili wydały się jej o wiele bardziej interesujące i fascynujące niż dom, w którym mieszkała.
Jeszcze kilka minut temu była tam, przedzierała się przez plątaninę jego ulic, jego wnętrzności, płynęła wraz z falą aut, obserwowała rzeki przechodniów, przepływające przez przejścia dla pieszych na skrzyżowaniach, a każdy z tych pieszych – myślała – gnał w niepowstrzymanym pędzie przed siebie, byle do celu.
Teraz znalazła się poza tym szaleństwem pogoni, dokładnie tam, gdzie chciała być i trwać. W dodatku zapowiadał się wieczór bez żadnego morderstwa, które kleszczami niepokoju ściskałoby jej mózg.
Może powinna wyciągnąć na chybił-trafił jakąś teczkę ze starą, nierozwiązaną sprawą sprzed lat, by spojrzeć na nią świeżym okiem, pod innym kątem. Może udałoby się odkryć nowy wątek i wznowić śledztwo?
– A więc dobrze! – podsumował Roarke. – Rzucę okiem na zmiany w projekcie umowy jutro. Miłego wieczoru! – Zakończył transmisję. – Choć wy będziecie musieli przez resztę wieczoru tkwić przy dopracowywaniu tekstu, jeśli chcecie, żeby umowa przeszła bez dalszych poprawek. – Poczekał chwilę, aż Eve się odwróci, i wtedy dopiero sięgnął po swój kieliszek. – Dzięki! Czytasz w moich myślach.
– Zapragnęłam napić się wina, bo przegrzały mi się dziś zwoje w mózgu. Dużą część dnia, rano i po południu, spędziłam z liczbami i raportami. Pijesz wino, świętujemy bowiem rozprawienie się z nimi.
– Czy to nie cudowne, że możemy opić winem obie części dnia? Skoro miałaś dwa razy po kilka godzin wolnych, które mogłaś poświęcić na przeliczanie cyferek i raporty, domyślam się, że nie wskoczyła ci żadna nowa sprawa.
– Było jedno zgłoszenie, ale szybko zamknęłam śledztwo.
– Ach, moja ty przebiegła pani porucznik! – Obrócił się razem z fotelem i zapraszająco poklepał się w udo. – Opowiedz no mi o tym.
Popatrzyła na niego z góry i po chwili usadowiła się na jednym pośladku na brzegu jego biurka, tak jak to zazwyczaj czynił on, gdy przychodził do jej gabinetu.
– W budynku wielorodzinnym ubzdryngolony gość potknął się i spadł ze schodów podczas obierania jabłka własnym scyzorykiem. Skręcił przy tym kark i wbił sobie ostrze w brzuch. Zrobił to nieomal równocześnie, zgodnie z tym, co wykazała sekcja zwłok. Z toksykologii dostaliśmy wynik zero przecinek cztery promila alkoholu we krwi. Głównie jakiś kiepski bimber. Zaliczył glebę jeszcze przed dziewiątą rano.
– Przykry koniec. Mój poranek z kolei był kwintesencją tego, co według mnie będzie szczęśliwym początkiem. Odbyłem spotkanie z Rochelle Pickering, zaoferowałem jej stanowisko szefowej An Didean. Podjechaliśmy też od razu obejrzeć ośrodek. Przyjęła moją propozycję.
– Nie za szybko? Jesteś pewien, że…
– Tak. Jestem pewien – uciął. – Mam tu jej papiery. Może byś na nie zerknęła przed kolacją? Jeśli nie będziesz miała nic przeciwko, wyślę jej kopię podpisanej umowy.
Szlag! Trochę szybko… – pomyślała.
– Już podpisałeś? – spytała.
– Ona złożyła podpis dzisiaj późnym popołudniem, po uprzednim zapoznaniu się z jego treścią. Ja zrobiłem to tuż przed wyjściem z biura do domu, lecz jeszcze jej nie przesłałem, więc oficjalnie nie jest zatrudniona.
Przyglądał się uważnie swojej cynicznej pani porucznik, smakując kolejny łyk wina. Za jej plecami wisiało zdjęcie portretowe, które mu sprezentowała, przedstawiające ich dwoje w dniu ślubu.
– Stworzyliśmy to miejsce razem, więc czekałem, aż i ty będziesz się mogła wypowiedzieć na ten temat.
– Nie zamierzam… – zamilkła, szukając w myślach odpowiedniego słowa. Wybór padł na określenie, którego on często używał. – Nie zamierzam czepiać się o pierdoły. To ty ją sprawdzałeś.
– Przeczytaj to, proszę. – Znów poklepał swoje udo.
– Co za sprytny sposób wymuszenia na mnie, żebym w końcu usiadła na twoich kolanach.
– Gdybym nie wykazywał się w życiu sprytem, żadne z nas nie siedziałoby teraz w tym tak przyjemnym, wygodnym gabinecie.
No i dostał, czego chciał. Prędzej czy później, zawsze dostawał od niej to, czego chciał. Usiadła mu na kolanach, a kiedy podał jej papiery z raportami dotyczącymi Rochelle, zaczęła czytać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki