Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Strzał na dansingu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 listopada 2021
Ebook
24,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strzał na dansingu - ebook

Polska lat siedemdziesiątych, dancing w łódzkim klubie. Na scenie wzięta orkiestra i popularna, piękna piosenkarka. Szum zabawy i głośnych rozmów przecina odgłos strzału z pistoletu. Kula trafia w syna bogatego łódzkiego notariusza, który pada martwy na scenie. Złoczyńca ma pecha, gdyż wśród gości jest młody porucznik Milicji Zygmunt Żytnicki wraz z narzeczoną. Śledczy i świadek w jednej osobie rozpoczyna śledztwo bez chwili zwłoki. W oparciu o powieść powstał scenariusz jednego z odcinków serialu "07 zgłoś się".

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-4952-5
Rozmiar pliku: 268 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Orkiestra przestała grać. Ciasno stłoczony na parkiecie tłumek widząc, że muzycy odkładają swoje instrumenty, powoli kierował się wąskimi przejściami w stronę stolików. Zgasły reflektory robiące nastrój i pod sufitem zapłonęły normalne światła. Młody człowiek, zajmujący wraz ze stwoją towarzyszką stolik bezpośrednio przy parkiecie, na próżno usiłował zwrócić uwagę kelnera.

— Kelner! Panie, panie! — wołał, pragnąc w ten sposób zatrzymać przechodzącego właśnie z bardzo ważną miną pana w białej kurtce, z nie pierwszej świeżości serwetką przewieszoną przez lewą rękę.

— Kolega — odburknął przedstawiciel branży gastronomicznej i szybko zniknął w przejściu prowadzącym do kuchni.

— Wściec się można — złościł się młody człowiek — już 45 minut siedzimy tutaj i jeszcze nikt nie raczył się nami zainteresować. Już trzeci kelner zbywa mnie w ten sam sposób.

— Czemu się tak złościsz? — towarzyszka młodego człowieka bawiła się niezadowoleniem partnera. — Myślałby kto, że chcesz zamówić łososia z koniakiem, a później szampana.

— Już dwa razy grali i nie mogliśmy tańczyć. Musimy warować przy stoliku, bo zaraz ktoś by nam go zajął. Nigdy więcej nie dam się namówić na przyjście tutaj.

Dziewczyna bawiła się zdenerwowaniem partnera coraz lepiej.

— Specjalnie wyszukuję dansing z najlepszą orkiestrą w Łodzi, a kto wie, czy nie w całej Polsce. Przecież to słynna „Złota trąbka” Stanley’a Smitha. To ten, który teraz gra na saksofonie. Jego popisowym numerem jest wiązanka melodii jazzowych na trąbce z towarzyszeniem orkiestry. Wszystkie łódzkie kociaki za nim szaleją.

— Nie jestem łódzkim kociakiem — odburknął mężczyzna — i nigdy nim nie będę.

— Nic nie wiadomo — śmiała się dziewczyna — właśnie przed paru dniami mieliśmy bardzo ciekawy wykład o zmianie płci. Profesor demonstrował zdjęcia osobnika przed operacją i po jej dokonaniu. Kto wie, może niedługo będę ciebie nazywała Zygmuntą. Ale tutaj jest atrakcja również dla mężczyzn. Maria Bolero, piękna piosenkarka o fantastycznym głosie.

— Nigdy o takiej nie słyszałem.

— Wy, w milicji, jesteście strasznie zacofani. Jak można nie słyszeć o Marii Bolero, która ostatnio robi zawrotną karierę w radiu i telewizji. Mają podobno kręcić z nią jakiś film...

— Garson! Panie ober — młody człowiek podjął jeszcze jedną, zresztą równie bezskuteczną jak poprzednie, próbę zwrócenia uwagi kelnera na swoją osobę.

— A prosiłem cię, Haneczko — zaczął po chwili, gdy kelner zniknął jak sen — żebyśmy poszli do mnie. Mam radio z adapterem, ładne płyty. Zrobiłbym kawy, jakiej nie dadzą w żadnym lokalu. Potańczylibyśmy...

— I co jeszcze? — śmiała się dziewczyna.

— Tyle razy cię zapraszałem! Przecież przyrzekłeś, że przyjdziesz i zawsze się wykręcasz. Wiesz co? Rzućmy do diabła ten dansing i chodźmy do mnie. Stąd na Lutomierską nie jest tak daleko.

— Nie, dziś już za późno. Może kiedy indziej? Zresztą chcę zobaczyć z bliska Marię Bolero i posłuchać Stanley’a Smitha. To chyba ostatni mój wypad gdzieś do lokalu. Dyplom za parę miesięcy, trzeba wziąć się do kucia.

— Znowu mi odmawiasz.

— Nie martw się tym zbytnio — kpiła dziewczyna. — W Łodzi jest tyle ładnych dziewczyn, które z radością skorzystają z zaproszenia młodego człowieka.

— Uparłaś się, żeby mnie dzisiaj wyprowadzić z równowagi, ale to ci się nie uda.

— Nawet się tego nie spodziewam — Hanka bawiła się coraz lepiej.

— Kelner! Ja chyba zrobię zaraz awanturę.

— Kolega — odburknął pan w białym kitlu i dodał — zaraz go poproszę.

W małym korytarzyku prowadzącym do kuchni stało paru kelnerów. Palili papierosy i czekali, aż blokierka poda im zamówione potrawy.

— Mietek, na czwórce jeden gość strasznie się denerwuje, mówi, że zrobi awanturę. Idź do niego.

— Ee, jaki tam gość! Jakaś łachudra. Garniturek granatowy, starszy niż odbudowane Bałuty. A ona wprawdzie młoda i ładna, ale ta sukienczyna. To nie z tych, co bywają w Honoratce. Najlepszy stół mi drań zajął. Przy Samym parkiecie. A zamówi potem dwie kawy i dwa torty.

— Trzeba było powiedzieć, że zajęte.

— Położyłem kartkę — zarezerwowane — to, cholera, tylko się roześmiał i powiedział, że wszystko w porządku, bo to on właśnie zamawiał. Mało mnie krew nie zalała.

— Ona była tu już przed tym ze dwa razy. Z jakimiś studentami, ale jego nigdy nie widziałem. Przystojny chłopak.

— Co z tego, że przystojny, kiedy goły. Co on ci da zarobić? I to przy takim stoliku! Jak Prezes przyszedł, to nie miałem go gdzie posadzić. Ledwie znaleźli stolik pod ścianą.

— Prezes dawno nie był. Nawet pytał o niego jeden gość, znajomy, pewny. Chciałby trochę doli kupić. Żona jedzie na wycieczkę do Francji. Może byś szepnął Prezesowi.

— On tego nie lubi. Tutaj przychodzi tylko po to, żeby się zabawić. A interesy załatwia w Łodziance. Nie będę mu nic mówił. Wpadnij ze swoim gościem do Łodzianki. Tam z Prezesem załatwisz. Przecież go znasz.

— Pewnie, że znam. Jeszcze z tych lat, gdy pracowałem w Albatrosie. To była dobra buda. A jacy goście tam bywali! Na starą walutę za sobotę to się nieraz i z dziesięć patyków zarobiło. Mała dziura, z desek zbita, drzewa w środku rosły, a ludzie się pchali. No, ale lecę do tego gościa. Już ja go przerobię!

Za chwilę przed stolikiem stanął kelner.

— Szanowanie — wymamrotał, patrząc gdzieś w przestrzeń ponad siedzącą parą. — Czym mogę służyć?

— Dwie kawy i dwa torty — zadysponował młody człowiek.

— Wiedziałem — mruknął mężczyzna w białym kitlu.

— Co pan wiedział?

— Pani zawsze u nas pija kawę z tortem — wyjaśnił kelner i odszedł majestatycznym krokiem człowieka, który ma jakieś bardzo pilne, zasadnicze zadanie do wykonania.

Młody człowiek podejrzliwie spojrzał na swoją partnerkę.

— Tak często tu bywasz, że kelnerzy cię znają i wiedzą nawet, co lubisz?

Hanka na chwilę straciła rezon i z lekka zarumieniła się.

— Byłam tylko dwa razy. Z kolegami z akademii. Nie wiem, dlaczego ten kelner tak zapamiętał, co wówczas zamawiałam. A ty mógłbyś mi nie dokuczać. Zazdrośnik się znalazł! Jakim prawem?

Udając obrażoną zaczęła rozglądać się. W dość sporej, prostokątnej sali stoliki ustawione były w kształcie litery u. W środku mieścił się parkiet, a pod ścianą, na niewysokim podium, orkiestra. Stojaki na nuty były ozdobione niebieskimi proporczykami z wyhaftowanymi na nich złotymi trąbkami i nazwiskiem Stanley’a Smitha. Ściana za orkiestrą pokryta była ciemnoniebieską tkaniną, sfałdowaną tak, że głuszyła dźwięki muzyki, co poprawiało akustykę sali. Ktokolwiek przyjrzałby się baczniej miejscu dla orkiestry, zauważyłby, że podium nie przytyka do samej ściany. Między nim a niebieskim materiałem obicia było jeszcze wąskie przejście prowadzące do drzwi, zamaskowanych również niebieską kotarą i pianinem stojącym na podium. Wyjście do szatni i korytarzyk prowadzący do kuchni znajdowały się po przeciwległej stronie sali. Pozostałe ściany były zrobione „na Pikasa”. Dodatkową ich dekoracją były wielkie lustra. Kwadratowe stoliki o szklanych blatach i metalowych nóżkach oraz wygodne niskie foteliki, również niebieskie, dopełniały umeblowania sali dansingowej.

Obok niej znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie. Był to bar, szumnie zwany grill room’em. Całą długość tego baru zajmował długi, wysoki bufet z kompletem okrągłych taboretów. Za bufetem urzędowały dwie barmanki. W oszklonych, od wewnątrz oświetlonych szafach stała kolekcja krajowych i zagranicznych trunków o cenach mogących niejednego natychmiast otrzeźwić.

— Patrz — powiedziała Hanka — kto to jest ta siwa przystojna babka o żywych, świecącyh oczach?

— Gdzie?

— Tam, przy tym stoliku na lewo. Z trzema panami. Jeden łysy.

Młody człowiek obejrzał się w kierunku wskazanym przez swoją towarzyszkę, a podchwyciwszy spojrzenie siwowłosej pani ukłonił się jej, lekko powstając z krzesła. Pani skwitowała ukłon uśmiechem i kiwnięciem głowy. Po cichu powiedziała coś do siedzącego naprzeciw niej postawnego, łysawego mężczyzny, który z zaciekawieniem przyjrzał się młodej parze.

— To pani mecenasowa Zaranowska, a ten łysy — to jej mąż, znany łódzki adwokat, radca prawny przemysłu bawełnianego. Ci dwaj z nimi, to dyrektorzy. Ten niższy z „Widzewa”, a ten drugi z „Kościuszki”.

— Widzę, że wszystkich znasz. A skąd znasz tę panią?

— Poznałem ją w Zakopanem, w październiku, trzy lata temu. Razem mieszkaliśmy w „Orbisie”. — I oczywiście pan porucznik Zygmunt Żytnicki flirtował z piękną panią. Czy ją również zapraszałeś do swojej kawalerki na ciekawe płyty?

— Nic z tych rzeczy! Po pierwsze wtedy nie miałem jeszcze mieszkania i radia z adapterem. Po drugie, jak już mówiłem, byliśmy w Zakopanem, mieszkaliśmy w jednym pensjonacie. Po trzecie — sprawa byłaby z góry przegrana. Pani Zaranowska jest stale i uparcie zakochana w swoim mężu. Nawet z Zakopanego codziennie dzwoniła do niego do Łodzi.

— Wcale się jej nie dziwię. Elegancki mężczyzna. Bardzo mi się podoba. Lubię takich łysych — ze strony Hanki był to wyraźny przytyk do bujnej, zawsze nieco potarganej, czupryny Zygmunta.

Ale porucznik, zadowolony, że wreszcie zamówił kawę, nie podjął sprzeczki. Rozglądał się nadal po sali. Wreszcie zwrócił uwagę Hanki.

— Patrz, Haniu! Tam pod ścianą. Ten siwy, gruby facet obok tej rudej cizi. To największy macher wśród łódzkich czarnogiełdziarzy. Nazywają go Prezesem. Ci dwaj, którzy siedzą razem z nim, to jego wspólnicy.

— A te babki? Najstarsza nie ma chyba 20 lat.

— To takie „złote rybki”. Poderwali je w Honoratce albo w Teince. Ta blondyna z pomalowanymi na niebiesko oczyma, tak wysoko zaczesana, to najlepszy numer z tego towarzystwa. Była kiedyś modelką. Nie ma jeszcze 19 lat, a już dwie sprawy: kradzież i wyłudzenie. A i dziecko zdążyła mieć.

— No, to chyba nie było najtrudniejsze.

Oboje się roześmiali.

Tymczasem zjawił się kelner. Przyniósł dwie filiżanki ciemnego płynu i dwa kawałki tortu. Postawił na stole razem z butelką wody mineralnej i zaproponował:

— Koniaczek, likierek, wódeczka?

— Nie, dziękujemy — odpowiedział Zygmunt.

— Wiedziałem — mruknął kelner.

— Co pan znowu wiedział? — zapytał porucznik. W jego głosie wyczuć można było tłumioną irytację.

Kelner uśmiechnął się ironicznie.

— Wiedziałem — odpowiedział — Pamiętam, że szanowna pani przed północą nie pije. Zna się przecież swoich gości.

Kiwnięciem głowy zamarkował ukłon i majestatycznie odpłynął.

— No wiesz! Jak na rzekomo dwukrotny pobyt w tym lokalu, to kelnerzy jakoś zbyt dobrze zapamiętali, już nie tylko twoją osobę, ale również twoje przyzwyczajenia. Nie wiedziałem, że jesteś abstynentką tylko do północy.

Haneczka była tak zdziwiona, że nic nie odpowiedziała. Tymczasem przejściem między stolikami przeciskał się jakiś mężczyzna w brązowym ubraniu. Zatrzymał się o parę kroków od stolika zajętego przez młodą parę i bacznym, taksującym wzrokiem bezczelnie przyglądał się dziewczynie.

— To twój znajomy? — zapytał porucznik.

— Pierwszy raz go widzę. Jakiś obleśny typ. Jak on na mnie patrzy!

— Zaraz go nauczę rozumu!

— Przestań, Zygmunt. Siedź. — Hanka złapała za rękę porucznika, który próbował wstać.

Facet w brązowym garniturze uśmiechnął się pogardliwie.

— Spokojnie, młody człowieku — wycedził przez zęby. Machnął ręką do dziewczyny, jak gdyby ją pozdrawiał i odszedł niedbałym, kołyszącym krokiem, z ręką w kieszeni.

— Ca za bydlę! — wściekał się Zygmunt.

Hanka usiłowała odwrócić uwagę swojego towarzysza od niedawnego incydentu.

— Kto to jest? To towarzystwo, tam naprzeciwko nas. Ta pani w etoli z brązowego futra. To chyba norki?

Porucznik wyjaśnił:

— Inicjatywa prywatna z Nowomiejskiej. Pracownia bielizny męskiej. Koszule z usztywnionym kołnierzykiem po 250 zł. Rzekomo własny wyrób, ale nie przypuszczam, żeby ta pani lub jej mąż, ten po lewej ręce, uszyli choć jedną sztukę w swoim życiu.

Tymczasem orkiestra zajęła miejsca. Jej kierownik, przystojny, szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy, zamienił teraz saksofon na trąbkę i dał sygnał kolegom. Dźwięki rumby poderwały liczne pary od stolików. Zygmunt skłonił się przed swoją partnerką. Dziewczyna wstała i poszli tańczyć. Porucznik tańczył dobrze, choć może nie nowocześnie. Hanka uśmiechała się lekko. Widać było, że w tej chwili poza tańcem nic dla niej nie istnieje. Wkrótce jednak na parkiecie zrobiło się tak ciasno, że taniec musiał ustąpić miejsca zwykłemu przepychaniu się. Orkiestra przerzuciła się kolejno na jakieś tango, potem zagrała rocka, a wreszcie, widząc, że goście ciągle domagają się bisów, kujawiaka, z którego przeszła na coraz szybszy takt oberka. Dopiero wówczas na parkiecie zrobiło się luźno.

— Doskonale tańczysz oberka — stwierdziła dziewczyna. — Kto cię uczył?

— W szkole, w Szczytnie. Byłem nawet w tanecznym zespole szkolnym.

Zdyszani wrócili do stolika. Orkiestra pozostała na swoich miejscach. Tylko jej kierownik zniknął za drzwiami z niebieską portierą.

— Zaraz będą występy — Hanka pochyliła się do Zygmunta. — Zobaczysz Marię Bolero. Jakaż to piękna kobieta! Tylko się w niej nie zakochaj.

Zabrzmiał dźwięk trąbki. Perkusja podjęła rytm tuszu. Nagle ucięli... Światła sali przygasły. Na chwilę zrobiło się zupełnie ciemno. Potem zapaliły się różnokolorowe reflektory, rzucając smugę kolorowego światła na jeszcze przed chwilą pustą część podium.

Teraz stała tam kobieta. Młoda, piękna kobieta o kruczoczarnych włosach, upiętych z tyłu w ciężki węzeł. Mieniąca się w świetle reflektorów suknia ze srebrnej tkaniny znakomicie podkreślała urodę smagłej brunetki opinała figurę, każąc się domyślać pięknych, choć dość już pełnych kształtów ciała.

— Ona jest wspaniała — entuzjazmowała się Hanka. — Jest tak piękna, że może sobie pozwolić nawet na niemodne uczesanie.

— Tak, przystojna — zgodził się Zygmunt — i to wejście na scenę pierwszorzędnie wyreżyserowane.

Zerwały się oklaski. Śpiewaczka uśmiechem i głębokim ukłonem pokwitowała to gorące powitanie. Stała wyprostowana w blasku światła.

Pianista uderzył w klawisze. Niski, głęboki głos o dziwnie miękkim brzmieniu panował nad całą, przecież sporą salą. Maria Bolero niewątpliwie miała i talent, i umiała śpiewać, nie mówiąc już o wspaniałych warunkach zewnętrznych.

— Z takim głosem mogłaby śpiewać nawet w operze — powiedziała dziewczyna.

— Po co? Na estradzie zarobi na pewno znacznie więcej — stwierdził praktycznie Zygmunt.

Gdy artystka skończyła pierwszą piosenkę, oklaski zamieniły się w burzliwą owację. To uznanie sprawiało jej wyraźną przyjemność, kłaniała się przyciskając rękę do serca. Zaśpiewała drugą i na żądanie jeszcze trzecią piosenkę. Publiczność zapamiętale biła brawo. Reflektory nagle zgasły. Gdy zapaliło się światło, Marii Bolero nie było już na estradzie.

— Wspaniała! — entuzjazmowała się Hanka. — Jej śpiew przypomina mi Lucienne Boyer. Ta sama ciepła barwa głosu.

— Przecież ta Francuzka mogłaby być co najmniej jej matką, jeżeli nie babką. Zobaczymy czy ona będzie tak mogła śpiewać za trzydzieści lat.

— Ale sam przyznasz, że z polskich piosenkarek Maria Bolero jest teraz chyba najlepsza.

— Kwestia gustu. A czy pamiętasz Wierę Gran?

— Raz ją widziałam. Jeszcze gdy byłam w szkole. Też taki niski głos. Co się z nią dzieje?

— Podobno jest we Francji. Śpiewa w Paryżu.

Kelnerzy stale roznosili butelki z napojami. Nic więc dziwnego, że atmosfera sali stawała się coraz gorętsza. Towarzystwo przy jednym ze stolików zaczęło skandować:

— My chcemy Marii Bolero! My chcemy Marii Bolero!

Sąsiednie stoliki podjęły to hasło. Ktoś zaczął uderzać widelcem o metalowe wiaderko z lodem. Za chwilę cała sala zgodnie powtarzała:

— My chcemy Marii Bolero! My chcemy Marii Bolero! My chcemy Marii Bolero! My chcemy...

„Złota trąbka” pochylił się do perkusisty i coś z nim szeptał. Dał znak ręką. Część świateł na sali przygasła. Znowu zapłonęły reflektory oświetlające podium. Perkusista z podziwu godną zręcznością wybijał werbel na małym bębenku. Sala ucichła...

— Panie i panowie — zaczął perkusista przestając bębnić — pani Maria Bolero serdecznie dziękuje za tę miłą owację...

Publiczność nie dała mu dalej mówić. Znowu zerwały się oklaski. Muzyk spokojnie przeczekał tę burzę i, gdy się trochę uciszyło, ciągnął dalej.

— Pani Maria Bolero będzie jeszcze dzisiaj występować. Odśpiewa te wszystkie piosenki, jakich publiczność sobie życzy. A teraz słynny Stanley Smith ze swoją złotą trąbką! Z towarzyszeniem orkiestry odegra wiązankę melodii jazzowych w układzie własnym.

Zerwały się znowu oklaski, ale znacznie mniejsze. Owację robiły przeważnie panie. Pianista uderzył w klawisze w rytmie wściekłej samby. Za chwilę trąbka podjęła tę melodię przy dyskretnym akompaniamencie skrzypiec, wiolonczeli i perkusji.

— Doskonale gra — stwierdził Zygmunt — to prawdziwy artysta. Co za wyczucie rytmu, doskonała improwizacja.

— A co, nie mówiłam! — tryumfowała Hanka.

Tymczasem muzyk zapalał się coraz bardziej. Widać było, że w tej chwili nie istnieje dla niego ani sala, ani publiczność. Gra tylko dla siebie i swojego zespołu. Inni członkowie orkiestry również podniecali się własną muzyką. Pianista siedział przy pianinie, natomiast reszta, rytm akcentując ciałem, chodziła po całym podium. W pewnym momencie, cały czas trzymając swoją złotą trąbkę przy ustach, Stanley Smith cofnął się aż na sam skraj podium. Muzyka stawała się coraz gorętsza, coraz bardziej porywała swoim rytmem wszystkich obecnych na sali. Nawet kelnerzy przestali roznosić zamówione potrawy i trunki. Jazz niepodzielnie obejmował we władanie tłumek zebrany na tej sali.

Nagle rozległ się jakiś głuchy, ale donośny trzask. Jakby coś ciężkiego spadło na ziemię. Trębacz wybity z rytmu urwał melodię nagłym falsetem. Inni muzycy również przestali grać...

Na oświetlone reflektorami podium wyszedł nagle mężczyzna w brązowym garniturze. Ten sam, który przed niecałą godziną omal nie sprowokował awantury z porucznikiem. Szedł teraz przez podium krokiem lunatyka. Na jego twarzy malował się wyraz bezgranicznego zdumienia. Przeszedł przez podium, zachwiał się na schodkach prowadzących na parkiet, zrobił jeszcze dwa czy trzy kroki i zwalił się na posadzkę. Brązowa marynarka odchyliła się odsłaniając białą koszulę. Z jej lewej strony szybko rosła czerwona plama.

Sala zamarła w głuchym milczeniu.II

Sala zamarła w głuchym milczeniu, ale tylko na krótki moment. Ktoś przeraźliwie krzyknął, rozległ się jakiś histeryczny śmiech. Wybuchła wrzawa, łoskot odsuwanych krzeseł.

Porucznik Zygmunt Żytnicki był szybszy niż inni. Wyskoczył na środek parkietu.

— Jestem oficerem milicji — zawołał — proszę wszystkich o pozostanie na swoich miejscach. Zapalić wszystkie światła.

Zdecydowany głos i energiczna postawa młodego oficera wyraźnie wywarły uspakajający wpływ na zgromadzonych ludzi. Porucznik podszedł do leżącego na parkiecie mężczyzny w brązowym garniturze. Przykląkł i wziął go za rękę.

— Nie żyje! — skonstatował porucznik.

Rozejrzał się po sali.

— Panie mecenasie — zwrócił się do adwokata Zaranowskiego — proszę iść do szatni i kazać portierowi zamknąć drzwi. Nikogo nie wypuszczać z sali. Nikt nie ma prawa wejść do lokalu. Otworzyć tylko milicji.

Adwokat bez słowa skierował się w stronę szatni.

— Czy jest tu kierownik lokalu? — zapytał z kolei Żytnicki.

— Jestem — odezwał się głos z tyłu.

Porucznik obrócił się. Tuż przy podium stał mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czarny, wizytowy garnitur. Obok niego stała Maria Bolero. Na srebrną suknię zarzuciła biały, miękki szal.

— Proszę natychmiast zadzwonić do pogotowia milicyjnego. Niech przyjeżdżają jak najszybciej. Proszę im od razu powiedzieć o wypadku. Jest pan również odpowiedzialny za zamknięcie drzwi kuchennych i wszystkich drzwi zapasowych oraz za to, żeby nikt z pracowników zakładu nie opuścił go nawet na moment.

Kierownik wyszedł spełnić polecenie oficera milicji.

— Czy ktoś z państwa ma broń palną?

— Ja — od jednego ze stolików, stojących w przeciwległym rogu sali, podniósł się mężczyzna w mundurze lotnika z dystynkcjami majora.

— Poproszę pana majora tu do mnie — powiedział porucznik.

Major wszedł na podium.

— Pańska broń?

Wojskowy sięgnął do kieszeni i wyjął mały, czarny pistolet, informował jednocześnie:

— „FN”, „piątka”. Mam go jeszcze od 1945 roku. Zdobycz wojenna. Zarejestrowany i zapisany w moich dokumentach wojskowych.

Porucznik wziął pistolet. Sprawdził, że zabezpieczony i nie załadowany. Powąchał lufę. Zwrócił broń majorowi.

— Z tego pistoletu dawno nie strzelano. Od razu widać. Przypuszczam jednak, że dla porządku będzie pan musiał oddać go milicji dla przeprowadzenia ekspertyzy. A teraz proszę, niech pan tu stoi nadal i zwraca uwagę na wszystko, co dzieje się na sali. Ja zaś, dopóki nie zjawi się pogotowie, rozejrzę się „w terenie”.

— Proszę bardzo — zgodził się wojskowy — sam nawet chciałem ofiarować moją pomoc panu...?

— Porucznik Zygmunt Żytnicki z KMMO — wyjaśnił oficer milicji.

Major stał przy ciele zabitego, a porucznik wszedł na podium. Przeszedł tę samą drogę, jaką zrobił człowiek w brązowym ubraniu, tylko w przeciwnym kierunku. Z podium zszedł w wąskie przejście prowadzące do drzwi za niebieską kotarą. Uchylił te drzwi. Z tamtej strony widać było wyraźnie, że sala dansingowa kiedyś była o parę metrów dłuższa. Przegrodzono ją po prostu deskami obitymi niebieską materią od strony dansingu. Z tak zagospodarowanego pomieszczenia uzyskano spory magazyn. Drzwi do niego były zamknięte na dużą kłódkę. Resztę przestrzeni podzielono w ten sposób, że utworzono mały korytarzyk. Po przeciwnej stronie magazynu miał on troje drzwi.

Porucznik otworzył pierwsze z nich. W pomieszczeniu stała mała kozetka. Duże lustro zawieszono na ścianie, a pod nim znajdowały się półeczki pełne słoików, buteleczek i barwnych pudełek. Na wieszaku wisiało futro damskie. Na krześle leżała niebieska suknia balowa. Stała tu jeszcze szafa pełna kobiecych fatałaszków. Nie ulegało wątpliwości, że to garderoba Marii Bolero. Panował w niej lekki bałagan i było ciasno, jak w kabinie okrętowej.

Porucznik otworzył następne drzwi, za którymi kryło się również niewielkie pomieszczenie, chyba jeszcze bardziej zatłoczone. Na ścianie wisiały męskie palta. W kącie pokoju ogromny futerał na kontrabas. Poza tym futerały na skrzypce i inne instrumenty muzyczne. Na stole leżała harmonia. Tutaj muzycy przebierali się przed występami i tutaj przechowywali swoje instrumenty.

Trzecie pomieszczenie było nieco większe — zajmował je kierownik lokalu. Znajdowało się tu biurko z telefonem, mały stolik pod maszynę do pisania, metalowa szafa na dokumenty, druga drewniana i parę krzeseł. Gdy porucznik wszedł do tego pokoju, obecny w nim kierownik zdał mu sprawozdanie ze swoich czynności.

— Zadzwoniłem do Pogotowia Milicji. Telefonowałem też na Piotrkowską do komendy MO naszej dzielnicy. Powinni być lada moment. Cały lokal jest zamknięty. Ale to chyba samobójstwo? Co za drań. Nie miał nic innego do roboty, tylko palnąć sobie w łeb w naszym lokalu! Całą zabawę zepsuł.

— To nie samobójstwo — stwierdził krótko porucznik — a raczej morderstwo. Przecież nigdzie nie ma broni, z której padł strzał. Wygląda na to, że kula szła na skos od lewej strony. W ten sposób nikt nie popełni samobójstwa, nawet gdyby był mańkutem.

— Wydałem polecenie kelnerom — objaśnił kierownik — żeby zainkasowali przy stolikach rachunki. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu?

— Nie. Gdy przyjedzie milicja z Dzielnicy, to i tak opieczętuje lokal aż do oględzin prokuratorskich. A nie będą przecież w nocy wyciągać z łóżka prokuratora. Również nie będą w nocy prowadzić wszystkich czynności śledczych. Zrobią jedynie wstępne dochodzenie, zabezpieczą dowody i opieczętują lokal. A dopiero jutro śledztwo ruszy normalnym trybem.

Kierownik tylko jęknął. Podszedł do żelaznej szafy, otworzył ją i wyciągając pękatą, prostokątną butelkę z kolorową etykietą, powiedział:

— Gordon’s Gin! Kropniemy sobie po jednym na to zmartwienie. Przecież pan porucznik nie na służbie, a tylko przypadkiem wdepnął w tę kabałę.

Wyciągnął dwa sporej wielkości kieliszki i nalał. Gdy wypili, oficer milicji zapytał:

— Znał go pan? To stały gość?

— Widziałem go parę razy w naszym lokalu. Ale kto to jest, nie mam pojęcia. Pytałem kelnerów, ale oni również nie wiedzą. No, jeszcze po jednym?

— Nie, dziękuję! Gdzie pan był, jak się to zdarzyło?

— Siedziałem tu, przy biurku i robiłem zestawienie magazynowe. Nie mamy osobnego magazyniera i ja, jako kierownik lokalu, pełnię tę funkcję. Wydaję napoje i zakąski do bufetu i produkty do kuchni. Głównie kawa, torty, i napitki, trochę wędliny i jakieś konserwy. Z gorącej kuchni mało kto korzysta. Na wszelki wypadek mamy zawsze w rezerwie parę porcji, tak że praca w magazynie nie jest skomplikowana. Siedziałem i liczyłem, co wydałem do kuchni i co kelnerom, a tu raptem słyszę głośny huk. Wybiegłem na korytarzyk. Gdy przechodziłem koło garderoby pani Marii Bolero, ona też wyszła stamtąd. Razem weszliśmy na salę. Początkowo nic nie widziałem, bo podium zasłania. Ale gdy obszedłem pianino, zobaczyłem go na posadzce. Właśnie pan porucznik podbiegł do niego. Potem zrobiłem wszystko, co pan kazał.

Z za okna dobiegło ich zbliżające się wycie syreny.

— Milicja przyjechała — stwierdził kierownik.

Porucznik powrócił na salę. Za chwilę z szatni weszło trzech umundurowanych milicjantów ze starszym sierżantem na czele. Przeszli między stolikami i weszli na parkiet.

— Kim pan jest? — sierżant zwrócił się do Zygmunta.

— Porucznik Żytnicki z KMMO — wyjaśnił oficer.

— Przepraszam poruczniku. Nie poznałem pana w cywilu. Dowódca patrolu, starszy sierżant Stępień, melduje się na rozkaz.

— Nie jestem tu na służbie — odpowiedział porucznik — po prostu byłem w lokalu, kiedy się to stało. Zatrzymałem publiczność i kazałem zamknąć wszystkie drzwi. Teraz róbcie, co uważacie za stosowne.

— Zaraz przyjedzie tu kapitan Leski z dzielnicy. Mieliśmy go na radiu. Wydał nam te same polecenia: zamknąć drzwi i nie wypuszczać nikogo. Nie będziemy nic robili do jego przyjazdu. Czy pan porucznik ustalił tożsamość ofiary?

— Nie. Kierownik lokalu i kelnerzy go nie znają.

— Może zna go ktoś z publiczności? Może przyszedł w jakimś towarzystwie? Zapytamy się — zaproponował sierżant.

— Czy ktoś z państwa zna zabitego?

Na pytanie porucznika nikt nie odpowiedział.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: