- W empik go
Strzała amora - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Strzała amora - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Ojciec Melissy po śmierci jej matki wychodzi po raz drugi za mąż. Wybranka jego serca, ku zdumieniu wszystkich, zostaje Hesther, która nie grzeszy uroda, ale ma całkiem spory majątek. Po ślubie oznajmia Melissie, że rozkazała zamknąć ich starą posiadłość, w której do tej pory mieszkali z ojcem. Ta decyzja bardzo nie podoba się pięknej pasierbicy. Ponadto oświadcza, że ma kandydata na męża dla Melissy. Nic nie interesuje jej fakt, że Melissa za nic nie chce poślubić Dan Thorpa. Macocha obiecuje, że jeżeli się nie zgodzi to zamieni jej życie w piekło. W tym samym czasie wzywa ją do siebie przyjaciółka Cheryl, która jest bardzo zakochana w wiejskim młodzieńcu Charlesie. Niestety po śmierci jej rodziców odzywa się do niej jej wuj, książę Sergiusz, i sam mianuje się na jej opiekuna, rozkazując przyjazd do jego zamku. Cheryl obawia się, że nie wyrazi on zgody na jej ślub z kimś takim jak Charles. Dlatego, podmiot dużej niechęci, Cheryl musi udać się do wuja, aby przekonać go do swojego ukochanego. Może zabrać ze sobą pokojówkę i Melissa godzi się, aby towarzyszyć w tej roli swojej przyjaciółce, co też wybawi ją chwilowo od jej problemów. Czy wuj Sergiusz okaże się tak zimny jak opisywała go Cheryl? Czy uda się go przekonać do ślubu? Czy Melissa zauroczy surowego księcia?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-7123-5 |
Rozmiar pliku: | 452 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROK 1820
Panie i panowie, wznieśmy toast za zdrowie młodej pary. Oby ich życie składało się z samych szczęśliwych dni!
Zaczerwieniony pod wpływem wypitego wina, jowialny dżentelmen, który, bełkocząc, wygłosił tę mowę, uniósł wysoko kieliszek. Po chwili, odchyliwszy do tyłu głowę, miał zamiar jednym haustem opróżnić jego zawartość.
Najwyraźniej jednak był mocno wstawiony i ledwo trzymał się na nogach, nic więc dziwnego, że próba ta zakończyła się niepowodzeniem. Zatoczył się do tyłu i opadł na krzesło. W tym momencie rozległ się huraganowy śmiech pozostałych gości, siedzących przy stole.
Prawdę mówiąc, wszyscy byli już „pod dobrą datą”.
Melissa doszła do wniosku, że przynajmniej kilku spośród lubiących jazdę konną i chętnie zaglądających do kieliszka przyjaciół jej nowej macochy już do kościoła przyjechało po kilku głębszych.
Huczne przyjęcie ślubne, wydawane w sali bankietowej Rundel Towers, było niezwykle wystawne i obfite. Wspaniałe i egzotyczne potrawy, podawane jedna za drugą, zaspokoiłyby gust nawet najbardziej wybrednego smakosza.
Niestety, większość gości zainteresowana była przede wszystkim trunkami. Niezliczona rzesza lokajów miała za zadanie pilnować, by kryształowe kieliszki ani przez moment nie były puste.
Właściwie za każdym krzesłem musi stać lokaj, pomyślała Melissa.
Rozważając całą sytuację zupełnie bezstronnie, była w stanie zrozumieć, dlaczego ojciec ponownie się żeni. Mimo to za nic w świecie nie mogła pogodzić się z myślą, że Hesther Rundel zajmie miejsce jej matki.
Brakowało jej siły i odwagi, by spojrzeć na drugi koniec stołu, w kierunku ojca i jego nowej żony.
Prawdę mówiąc, pomyślała, tylko całkowicie pozbawiona taktu Hesther Rundel mogła założyć białą suknię ślubną i zasłonić twarz welonem, nie zważając na to, że już dawno skończyła trzydzieści osiem lat.
Kiedy ojciec po raz pierwszy oznajmił Melissie, że ma zamiar poślubić Hesther, była prawie pewna, że żartuje. Mimo to gdzieś w głębi serca spodziewała się tego.
Od chwili, kiedy umarła matka Melissy, Hesther wcale nie kryła się ze swymi zamiarami. Już po kilku pierwszych wizytach w Manor House, gdzie Weldonowie mieszkali od ślubu, przestała zachowywać jakiekolwiek pozory i nawet nie próbowała uzasadniać swych częstych odwiedzin.
Najczęściej przyprowadzała ze sobą konie. Zwykła mawiać, że potrzebują one treningu, a ich trenerem może być jedynie Denzil Weldon. Był to najbardziej zdradziecki, ale też i najskuteczniejszy z jej wybiegów.
Początkowo Melissa nie mogła uwierzyć, że jej ojciec mógłby ulec niewyszukanym i wręcz natarczywym zalotom kobiety tak brzydkiej jak Hesther.
— Wygląda dzisiaj jak koń, aż się prosi, żeby ją osiodłać! — usłyszała czyjś szept w momencie, gdy sędziwy krewniak prowadził Hesther do ołtarza.
— Sam mam ogromną słabość do zwierząt — padła żartobliwa odpowiedź — ale nie w łóżku!
Biorąc pod uwagę brzydotę Hesther, wszyscy byli święcie przekonani, że zostanie ona starą panną, i nie pomoże jej nawet ogromny majątek, jakim dysponuje.
Toteż Denzila Weldona wcale nie uwiodła uroda narzeczonej, bo o tym nie mogło być przecież mowy, zaimponował mu natomiast stan jej konta, wspaniała stadnina koni i nieprawdopodobny przepych Rundel Towers.
— Jak możesz, papo? — zapytała Melissa, kiedy ojciec przyznał się do swych zamiarów.
— Prawdę mówiąc, nie mam innego wyjścia, Melisso — odparł z brutalną szczerością. — Kiedy umarła twoja matka, przestały napływać nawet te niewielkie pieniądze, które otrzymywała od swego ojca. Ten człowiek nie kiwnie nawet palcem, żeby mi pomóc. Zawsze mnie nienawidził!
— A może mnie zechciałby pomóc? — zapytała Melissa, próbując znaleźć wyjście z sytuacji.
— Kiedy się urodziłaś, córeczko — odrzekł Denzil Weldon — matka napisała do niego list. Odpowiedział, za pośrednictwem swego prawnika, że pieniądze będzie przysyłał tak długo, jak długo nie podejmiemy prób skontaktowania się z nim.
Melissa słyszała tę opowieść wcześniej, teraz jednak nie była w stanie zrozumieć swego dziadka. Od początku zakładał on, że małżeństwo jego córki jest fatalnym błędem i nie zmienił zdania nawet po wielu latach, mimo że Heloiza Weldon była bezgranicznie szczęśliwa u boku mężczyzny, którego wybrała sobie na męża, nie zważając na ostry sprzeciw ojca.
Denzil był niezmiernie atrakcyjnym mężczyzną. Chociaż przed ślubem był hulaką i rozpustnikiem, a co z tego wynikało, cieszył się fatalną reputacją, po ślubie ustatkował się, a ukochaną kobietę uczynił szczęśliwą.
Właściwie to całkiem naturalne, pomyślała Melissa, że maleńka, dwudziestoakrowa posiadłość Manor House, będąca za życia żony całym jego światem, po jej śmierci stała się dla niego nieznośnym więzieniem.
Nudził się tu i potrzebował rozrywki, dlatego wciąż marzył o wyjeździe do Londynu. Nęcił go hazard, a także bale i przyjęcia — słowem całe to życie towarzyskie, które było wówczas udziałem ludzi z jego sfery.
Lecz największą pasją Denzila Weldona były konie.
— Jaki ma sens życie w hrabstwie, w którym diabeł mówi dobranoc — mawiał wściekły — jeżeli nie można jeździć na polowania?
— Czy naprawdę uważasz, papo — zapytała prawie szeptem Melissa — że konie z Towers są w stanie zrekompensować... wszelkie inne braki?
Po paru sekundach milczenia ojciec odpowiedział niemal z wściekłością:
— Dobrze wiesz, Melisso, że nikt nie jest w stanie zastąpić mi twojej matki. Jednakże wygoda i dobre konie mogą przynajmniej w jakimś stopniu zmniejszyć moje cierpienie.
Rzeczywiście cierpiał — trudno było w to wątpić. Mimo to Melissa zastanawiała się, jak szybko upodobni się on do innych mężczyzn, których tak często gościła Hesther Rundel. Byli to ludzie bezmyślni i rozleniwieni, do szpiku kości zepsuci przez otaczający ich zbytek i nadmiar alkoholu.
W Manor było zupełnie inaczej. Matka dbała o to, by rozmowy prowadzone przy stole i w salonie były interesujące, starała się również, by rozmawiano nie tylko o rozrywce.
Spojrzała na siedzącą na drugim końcu stołu kobietę, która właśnie została jej macochą. Była odrażająca.
Hesther, tak jak całe towarzystwo siedzące przy stole, nie stroniła od kieliszka. Jej twarz, mocno zaczerwieniona pod wpływem wypitego wina i gorąca panującego w sali, była nie tylko brzydka, lecz także wulgarna.
Mimo to Melissa musiała przyznać, że Hesther jest doskonałym jeźdźcem. Wspaniale prezentowała się w siodle i kiedy goście weselni wznieśli toast „za najwspanialszą amazonkę hrabstwa”, nie był to pusty komplement, lecz szczera prawda.
Na szczęście przyjęcie powoli zbliżało się do końca. Od co najmniej trzech godzin towarzystwo przy stole jadło i piło. Melissa zaczęła się już nawet zastanawiać, jak długo jeszcze zdoła wytrzymać nachalne komplementy dżentelmenów siedzących po jej obu stronach.
W tym momencie ktoś wyjął z kieszeni róg myśliwski i zaczął grać sygnał „Na lisa”, a potem melodię „Pojedziemy na łów”.
Hesther, jakby reagując na umówiony sygnał, wstała, wilgotną dłonią poklepała pana młodego po plecach i oznajmiła mu, że idzie się przebrać.
Wybierali się na miesiąc miodowy do Londynu i Melissa przypuszczała, że ojciec już z ogromną niecierpliwością oczekuje chwili, kiedy wznowi członkostwo w licznych londyńskich klubach.
Hesther zmierzała w kierunku drzwi. Melissie już wcześniej powiedziano, co w takiej sytuacji powinna zrobić, poderwała się więc z krzesła i podążyła za macochą. Przeszły obie przez wykładany marmurowymi płytami salon i paradnymi schodami wyszły na piętro.
Przez chwilę towarzyszyło im kilka dam, potem, gdy znalazły się w ogromnej sypialni Hesther, zostały same, jeśli nie liczyć dwóch wyraźnie roztrzęsionych służących.
Hesther, zdejmując z głowy diadem, który podtrzymywał jej woalkę, stwierdziła z zadowoleniem:
— Uroczystości ślubne wypadły wspaniale — ale przecież nie mogło być inaczej, skoro odbywały się one w Rundel Towers.
Wstała, by służąca mogła jej rozpiąć suknię na plecach i warknęła:
— Pospiesz się, głupia! Nie mam zamiaru stać tu do jutra rana!
— Przepraszam, panienko.... — wyjąkała służąca drżącym głosem.
— Jestem już teraz panią, a nie panienką — i spróbuj tylko o tym zapomnieć! — wybuchnęła Hesther.
Zdjęła suknię ślubną, a druga służąca podała jej ciężki od koronek, atłasowy szlafrok.
Narzuciła go na plecy i powiedziała:
— Wynoście się stąd obie! Chcę porozmawiać z panienką Melissą. Zadzwonię po was, kiedy będę gotowa.
— Chciałam, Melisso, porozmawiać z tobą jeszcze wczoraj — zaczęła Hesther — ale nie pojawiłaś się u mine.
— Byłam zajęta w Manor — odpowiedź Melissy zabrzmiała dość wymijająco.
Świadomie robiła wszystko, by nie wystarczyło jej czasu na odwiedziny w Towers.
— Niepotrzebnie zajmujesz się w Manor czymkolwiek, oczywiście nie licząc twoich własnych drobiazgów — rzuciła ostro Hesther — ale nie sądzę, żeby było ich dużo.
— Nie rozumiem — stwierdziła Melissa.
— Twój ojciec wyraził zgodę na zamknięcie domu, dopóki nie znajdziemy odpowiedniego dzierżawcy.
— O, nie! — z ogromnym trudem powiedziała Melissa.
Teraz już rozumiała, dlaczego ojciec przez dwa ostatnie dni wyglądał, jakby miał coś do ukrycia.
Obiecywał jej solennie, że będzie mogła zostać w Manor przynajmniej do końca lata. Lecz, jak w każdej innej sprawie, tak i tu nie umiał przeciwstawić się Hesther, która uznała widocznie, że utrzymywanie dwóch domów jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
— Kazałam służącym zamknąć dom — powiedziała Hesther stanowczym głosem.
— Kiedy? — zapytała Melissa.
— Jutro lub pojutrze. Na pewno nie będziesz potrzebowała dużo czasu na spakowanie swoich rzeczy.
— I mam się tutaj przeprowadzić.
Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. W tym momencie Hesther odwróciła się, by spojrzeć na pasierbicę. W jej oczach pojawiła się wyraźna, niekłamana niechęć, lecz, obiektywnie rzecz biorąc, nie należało się temu wcale dziwić.
Melissa była pełną wdzięku, piękną, drobną blondynką. Jednakże niewiele osób potrafiło dostrzec jej urodę, ą tym bardziej podziwiać ją. Nigdy nie królowała na balach ani nie zwracała na siebie uwagi podczas polowań.
W jej drobnej, owalnej twarzyczce uwagę zwracały przede wszystkim ogromne oczy, w których wszelkie emocje odbijały się jak promienie słońca w kryształowym źródle.
Była to twarz bardzo subtelna, z prostym, niewielkim noskiem, pięknie zarysowanymi brwiami i delikatnymi, kształtnymi ustami. Trudno było od niej oderwać wzrok. Każdego intrygowały dziwne oczy, tak zmienne i nieprzewidywalne w swym wyrazie jak pogoda.
Ten typ urody nigdy jednak nie znajdował uznania w oczach innych kobiet, a już z całą pewnością nie była w stanie docenić go macocha, dla której porównanie z kimś tak delikatnym, tak subtelnym, bez wątpienia musiało wypaść bardzo niekorzystnie.
— To oczywiste, że musisz tu zamieszkać, przynajmniej na jakiś czas — powiedziała szorstko Hesther — ale, z tego co wiem, Dan Thorpe ma ochotę cię poślubić.
— To jest jego życzenie — odrzekła Melissa — ja natomiast nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za niego za mąż.
— O tym zadecyduje twój ojciec — odparowała Hesther.
— Papa? — wykrzyknęła Melissa. — Ależ on obiecał mi, że nigdy nie będzie mnie zmuszał do poślubienia człowieka, którego nie kocham.
— Twój ojciec często nie zastanawia się nad tym, co mówi — odparła Hesther. — Przecież wiesz równie dobrze jak ja, że jesteś biedna jak mysz kościelna, a w związku z tym niewielu mężczyzn będzie się chciało z tobą ożenić.
W ogromnych oczach Melissy, utkwionych nieruchomo w twarzy macochy, pojawiło się przerażenie.
— Czy to znaczy — dopytywała — że będzie się pani starała przekonać ojca, by zmusił mnie do przyjęcia oświadczyn Dana Thorpe’a?
— Powiedziałam mu już, że jest to najlepsza rzecz, jaka może cię spotkać — odrzekła Hesther. — Dan jest bogatym, młodym mężczyzną i wszystko wskazuje na to, że pokochał cię całym sercem.
W tym momencie roześmiała się rubasznie:
— Właściwie nigdy nie przypuszczałam, że on w ogóle ma serce!
— Nie wyjdę za niego! — wyszeptała Melissa.
— Zrobisz to, co ci się każe — warknęła Hesther.
— Jeżeli papa zgodził się z pani sugestią — powiedziała Melissa — to spróbuję jeszcze z nim porozmawiać. Z całą pewnością nie będzie mnie zmuszał do małżeństwa, zwłaszcza z kimś, kogo darzę tak ogromną niechęcią, jak pana Thorpe’a.
— Postawmy zatem sprawę jasno — odezwała się Hesther, a jej głos przypominał trzaskanie z bata, którym tak często smagała konie. — Nie ma dla ciebie miejsca w moim domu, Melisso. Zresztą teraz, kiedy jestem już mężatką, nie ma w nim miejsca dla żadnej innej kobiety. Jeśli nie poślubisz Dana Thorpe’a, skończysz w rynsztoku. A ja nawet nie kiwnę palcem, żeby ci pomóc!
— Uważa pani, że papa pozwoliłby na coś takiego?— zapytała Melissa.
— Prawdę mówiąc, tak! — odpowiedziała Hesther. — Jest moim mężem. Może mieć wszystko, czego tylko zapragnie — wszystko, co można zdobyć za pieniądze — ale ja nie życzę sobie, by córka jego pierwszej żony mieszkała w moim domu. Nie zgodzę się również, żeby za moje pieniądze prowadziła inny dom.
Zacisnęła mocno wargi, a po chwili dodała:
— Nie masz, Melisso, innego wyjścia niż małżeństwo i proponuję, byś przemyślała całą sprawę jeszcze raz. Może w końcu zmądrzejesz i zmienisz swą decyzję.
— Spróbuję znaleźć inne wyjście z sytuacji — odrzekła Melissa. — Wolę być pomywaczką i szorować podłogi, niż poślubić Dana Thorpe’a.
Zadrżała na samą myśl o nim.
Był to silnie zbudowany, uwielbiający jazdę konną, młody mężczyzna, wywodzący się z niższej klasy. Jego ojciec, trudniąc się handlem, zbił ogromny majątek.
Dwa lata temu, po śmierci ojca, Dan Thorpe pojawił się w hrabstwie i zaczął prowadzić rozpustne życie, trwoniąc pieniądze zdobyte dzięki nieludzkiemu wyzyskowi.
Kupił obszerny dom, w którym spotykali się i znajdowali schronienie podobni mu rozpustnicy i wszelkiego rodzaju lekkoduchy. Po okolicy krążyły dziwne opowieści o odbywających się tam orgiach, a także o kobietach, sprowadzanych z Londynu i okolicznych miast, ku uciesze gospodarza i jego gości.
Nie miał jeszcze dwudziestu pięciu lat, lecz wyglądał dużo poważniej, a kiedy Melissa spotkała go po raz pierwszy, miała wrażenie, że coś ją od niego odpycha.
Pewnego zimowego wieczoru ojciec przyprowadził go ze sobą do domu. Ich buty do konnej jazdy i białe bryczesy oblepione były grubą warstwą błota, deszcz kompletnie przemoczył im czerwone surduty myśliwskie, mimo to obaj byli w doskonałym humorze.
— To było najlepsze polowanie sezonu — oznajmił Denzil Weldon witającej go na progu córce. — Zaprosiłem pana Dana Thorpe’a na drinka, którym mamy zamiar uczcić to niezwykłe wydarzenie.
Obaj mężczyźni poszli do gabinetu i tak jak stali — zabłoceni i mokrzy — usiedli w głębokich fotelach przed kominkiem.
Rodzina Weldonów miała jedynie dwójkę stareńkich służących, więc Melissa osobiście zaniosła tacę z drinkami i postawiła ją przy fotelu ojca.
W pewnym momencie uświadomiła sobie, że Dan Thorpe bacznie ją obserwuje. Dostrzegła w jego twarzy coś, co potwierdzało wszystkie dotyczące go plotki, które krążyły po okolicy.
Ujrzawszy tego mężczyznę była w stanie we wszystko uwierzyć.
Chciała wyjść, ale ojciec poprosił ją, żeby została.
— Nie odchodź, Melisso. Pan Thorpe bardzo chciał cię poznać — powiedział. — Wciąż dopytuje się o ciebie i nie może zrozumieć, dlaczego nie jeździsz na polowania.
— Wiesz dobrze, papo, że nie mam na czym, a jak dotąd nie przygotowałeś mi damskiego siodła — odpowiedziała Melissa z uśmiechem. — Sam wiesz najlepiej, że nasza stajnia świeci pustkami.
Oczywiście żartowała, ale Dan Thorpe wtrącił się szybko:
— Dam pani konia, panno Weldon. W zeszłym tygodniu kupiłem na targu nową klacz. Będzie w sam raz dla pani.
— Serdecznie dziękuję! — odpowiedziała Melissa. — Ale, prawdę mówiąc, mam w tej chwili bardzo dużo pracy i na pewno nie wystarczy mi czasu, by jeździć na polowania.
— Jestem pewien, że to nieprawda — stwierdził Dan Thorpe. — Prawda, Weldon?
— Daj spokój, Melisso. Przyjmij, jeśli ci daje — próbował ją namówić ojciec. — On ma tyle koni, że nie jest w stanie ich zliczyć. Na pewno nie zubożeje, jeśli ofiaruje ci jednego.
Melissa stanowczo odmawiała, jednak jej protesty nie odniosły żadnego skutku. Od tego czasu Dan Thorpe odwiedzał Manor z byle powodu.
Próbowała go unikać, ukrywała się przed nim, lecz bardzo często ojciec przychodził mu z pomocą i wszystkie jej wysiłki szły na marne.
Dan Thorpe oświadczył się jej, zanim jeszcze Denzil Weldon postanowił poślubić Hesther.
— Kiedy za mnie wyjdziesz? — zapytał.
Odwiedził ją, kiedy była sama w domu i, chociaż kazała służbie powiedzieć, że jej nie ma, siłą wdarł się do salonu.
— Czuję się zaszczycona pańską propozycją, panie Thorpe — odpowiedziała Melissa cicho — lecz nie mam zamiaru wychodzić za mąż.
— Opowiadasz straszliwe bzdury i doskonale o tym wiesz! — odparował Dan. — Gdybyś pojawiała się na przyjęciach lub częściej brała udział w polowaniach, uganialiby się za tobą wszyscy mężczyźni, mieszkający na terenie naszego hrabstwa. — Pragnąc temu zapobiec, mam zamiar jak najszybciej cię poślubić!
— Myślę, że najpierw powinien pan porozmawiać z moim ojcem — brzmiała odpowiedź Melissy. — Ale to i tak panu w niczym nie pomoże.
— O co ci chodzi? — zapytał Dan Thorpe. — Czyżby marzył ci się romans, schadzki przy blasku księżyca i wszelkie tego typu bzdury? Jeśli tak, zapewnię ci to wszystko, i to już wkrótce. Zobaczysz, pokochasz mnie.
— Nigdy! Przenigdy! — oświadczyła stanowczo Melissa.
Próbował ją pocałować, lecz powstrzymała go z gwałtownością, której w ogóle się po niej nie spodziewał, po czym uciekła do swej sypialni i zaryglowała drzwi.
Kiedy wrócił ojciec, z całą stanowczością oświadczyła mu, że nienawidzi Dana Thorpe’a i nigdy go nie poślubi.
— Ależ, Melisso, on jest bogaty — próbował przekonywać Denzil Weldon.
— Nic mnie to nie obchodzi. Nawet, gdyby był najbogatszym człowiekiem na świecie i poobwieszał się diamentami! — odparowała Melissa. — Czuję do niego wstręt. Na jego widok robi mi się niedobrze. Trzymaj go, papo, ode mnie z daleka. Przyrzeknij mi, że już go nigdy tu nie zaprosisz.
Denzil Weldon zożył solenne przyrzeczenie, ale Melissa doskonale wiedziała, jak kruche są wszelkie jego obietnice. Widocznie Hesther przekonała go, by zmienił decyzję.
— Powiedziałam to już papie, a teraz oświadczam i pani — rzekła Melissa powoli — że nigdy nie poślubię Dana Thorpe’a. Nikt i nic nie jest mnie w stanie do tego skłonić.
— Istnieją sposoby, aby zmusić zbuntowane, młode panienki do posłuszeństwa wobec opiekunów — stwierdziła Hesther.
W jej głosie wyraźnie słychać było groźbę. Również lekko przymrużone oczy potwierdzały, że wcale nie żartuje.
— Jakie? — zapytała Melissa.
Poczuła falę panicznego strachu, mimo to głowę trzymała prosto, starając się nie pokazać po sobie, że ogarnia ją przerażenie.
— W zeszłym tygodniu wychłostałam chłopca stajennego, który nie wykonał mego polecenia tak szybko jak powinien — odpowiedziała Hesther. — Do tej pory nie może wstać z łóżka.
Melissa znieruchomiała.
— Czy to groźba? — zapytała.
— Uważam, że powinnaś wyjść za mąż za Dana Thorpe’a — oświadczyła Hesther — i jeśli twój ojciec nie, zdoła cię do tego przekonać, być może będę zmuszona skorzystać z ostrzejszych metod.
Po krótkiej przerwie dodała:
— Zapewniam cię, Melisso, że zawsze stawiam na swoim.
Bez wątpienia, pomyślała Melissa z wściekłością.
Hesther wstała od toalety.
— Nie mogę pozwolić, by twój ojciec zbyt długo na mnie czekał — stwierdziła. — Pozwól jednak, że powiem ci jeszcze jedno: jeżeli wrócę z podróży poślubnej i stwierdzę, że nadal nie masz zamiaru poślubić Dana Thorpe’a i że wciąż nie jesteś choćby nieoficjalnie z nim zaręczona, postaram się zamienić twoje życie w piekło, a wykorzystam w tym celu wszelkie dostępne mi środki przymusu!
Na jej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek.
— Potrafię, Melisso, okiełznać każdego młodego konia — dodała — i nikt w całym hrabstwie nie jest w stanie mi w tym dorównać. Zapewniam cię, że ogromną przyjemność sprawi mi okiełznanie zbuntowanej, młodej panienki. Jestem święcie przekonana, że w obu przypadkach najskuteczniejszy jest bat.
Mówiąc to, Hesther podeszła do stołu i podniosła dzwonek.
Jeszcze zanim go odłożyła, do pokoju wbiegły służące, które najwidoczniej czekały tuż za drzwiami.
— Suknia! Czepek! Pelisa! — rozkazywała ostro Hesther. — Powinniśmy być już w drodze do Londynu.
Melissa wyszła bez słowa i powoli zaczęła schodzić po schodach. Nie mogła uwierzyć, że to, co przed chwilą usłyszała, nie było tworem jej własnej wyobraźni. Mimo to, z przerażeniem, zdawała sobie sprawę, żę Hesther na pewno dotrzyma obietnicy.
W połowie schodów wyglądnęła przez balustradę i zobaczyła, że wszyscy dżentelmeni opuścili już salę bankietową i czekają w holu.
Dan Thorpe odwrócony był plecami do kominka i na całe gardło śmiał się z czegoś, co właśnie powiedział stojący obok niego mężczyzna. W ręce trzymał szklaneczkę porto. Nieznacznie uniósł ją ku górze, gdy zauważył schodzącą po schodach Melissę.
Zadrżała od stóp do głów. W wyrazie jego twarzy było coś, czego żaden przyzwoity mężczyzna nie powinien okazać na widok ukochanej kobiety.
Ogarnęła ją przemożna chęć ucieczki z Rundel Towers i zostawienia daleko za sobą całego tego przerażającego świata. Zapragnęła znaleźć się w domu. Potrzebny był jej spokój i cisza Manor.
Czasem, kiedy siedziała samotnie w salonie, wydawało się jej, że wciąż czuje obecność matki. Matki, do której sama była tak bardzo podobna, której delikatny, miękki głos brzmiał jak muzyka i której łagodna twarz spr awiała, że mąż przez wiele lat ją kochał i nigdy się nią nie znudził.
Jakże ona gardziła wszystkimi tymi ludźmi, z którymi Denzil Weldon jeździł na polowania, bardzo rzadko jednak zdobywał się na odwagę, by przyprowadzić ich do domu.
Melissa zeszła do holu i stanęła obok ojca.
Zdawała sobie sprawę, że wypił bardzo dużo, mimo to, w porównaniu z pozostałymi mężczyznami, biorącymi udział w przyjęciu, był najzupełniej trzeźwy.
Popatrzył na nią i przez moment wydawało się jej, że dostrzega w jego oczach cierpienie.
— Uważaj na siebie, Melisso — powiedział.
— Naprawdę zgodziłeś się na zamknięcie Manor? — zapytała.
Jednak gdy zobaczyła wyraz jego twarzy, zaczęła gorzko żałować, że w ogóle zadała to pytanie.
— Nie miałem innego wyjścia — odpowiedział z westchnieniem.
Spojrzeli na siebie i przez ułamek sekundy dostrzegli nawzajem w swych oczach bezgraniczną rozpacz, oboje jednak doskonale wiedzieli, że żadne z nich nie jest już w stanie niczego zmienić.
— Rozumiem, papo — powiedziała łagodnie Melissa. — Spakuję rzeczy mamy. Może uda się je gdzieś przechować.
Bardzo chciała porozmawiać z ojcem o swej przyszłości, prosić go, by przynajmniej nie przychylał się do żądania Hesther i nie wymagał, żeby poślubiła Dana Thorpe’a.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.