- W empik go
Strzyga. Opowieść niesamowita - ebook
Strzyga. Opowieść niesamowita - ebook
Strzyga. To się zdarzyło w Sandomierzu! Opowiadanie oparte na faktach! Fragment książki: „Drzwi otworzyły się z niemiłosiernym skrzypieniem przerdzewiałych zawiasów. Najpierw spostrzegła dłoń ze świecą, a potem wchodzącego grabarza. Z tyłu za grabarzem rysowała się sylwetka duchownego w sutannie i birecie na głowie. Grabarz na jej widok przeżegnał się najpierw, potem splunął trzy razy i jednym skokiem znalazłszy się przy kobiecie, począł wyszarpywać jej koszulę z zębów... A potem? Żeby się dowiedzieć, trzeba przeczytać całe opowiadanie! Andrzej Sarwa: pisarz, poeta, tłumacz, dziennikarz. Jego dorobek obejmuje 168 samodzielnych książek. Obok literatury pięknej - poezji i prozy, są to opracowania z zakresu religioznawstwa, poradniki dotyczące uprawy roślin oraz przekłady z języków obcych. Jego ostatnie powieści: „Uwikłany”, „Szepty i cienie” oraz „Ziarna ocalenia” stanowią trylogię z gatunku theological thriller, której akcja dzieje się w Sandomierzu.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8064-096-2 |
Rozmiar pliku: | 624 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdawało się jej, iż przypływa skądś, z jakowejś niezmierzonej dali. Z czarnej pustki niepamięci i niebytu. Na razie była samą czystą świadomością i niczym ponadto. Zawieszona w próżni niedookreślonej, zawieszona pomiędzy istnieniem a nieistnieniem wiedziała tylko jedno, iż jest, iż po prostu jest.
I właśnie owa myśl natrętna pulsowała w mózgu:
– Jestem... Jestem... Jestem...
Nie wiedziała czy mijają sekundy czy wieki. Jej oczy nie rejestrowały obrazów. Jej uszy nie wychwytywały dźwięków. Cisza i ciemność. Wszechogarniająca, wszechobecna, nieskończona...
Lecz powoli, bardzo powoli jęła uświadamiać sobie, że poczyna podlegać przemianie. Odzyskiwała poczucie własnego ciała. Mrowienie w stopach, zdrętwiałe mięśnie rąk, nieprzyjemny ucisk w kręgosłupie.
Delikatnie poczęła poruszać palcami, jakby jeszcze nie dowierzając, iż może nimi władać zgodnie z własną wolą. A one – co za radość! – by posłuszne. Zginały się i rozprostowywały w rytm sygnałów wysyłanych przez umysł.
Jakiś ciężar przygniatał jej piersi. Nie, nic na nich nie leżało. To tylko gęste, znieruchomiałe powietrze nie chciało nakarmić płuc i chociaż w nie wnikało, nie syciło przecież.
Już była sobą. Prócz czucia wracała i pamięć. Przesuwały się w niej barwne obrazy przeszłych zdarzeń...
Było lato. Tak, było lato. Za oknem w miniaturowym ogródku rosły malwy. Lubiła się wpatrywać w ich różowe, bordowe, żółte czy białe kwiaty, które zdawały się do niej uśmiechać. Lubiła patrzeć jak pszczoły siadają na płatkach, a potem wsuwają się do środka i spiwszy słodki nektar odlatują ociężałe i cale oblepione żółtym pyłkiem.
Czasami też odwiedzała ją sroka. Była to bardzo odważna sroka, bo zdarzało się, iż przycupywała na parapecie i przekrzywiwszy łebek wpatrywała się w leżącą. A później odlatywała, śmiesznie – jak to sroka – machając skrzydłami.
Lubiła patrzeć na mrówki, które w nieustannej procesji, niestrudzenie przemierzały jedną i tę samą ścieżkę nadpróchniałego parapetu, kryjąc się w szparze pomiędzy futryną, a oblazłym z tynku ościeżem okiennym...
Lubiła patrzeć, leżąc wsparta na spiętrzonych za jej plecami poduszkach, bo cóż innego ponadto mogła czuć?
Malwy przekwitły. Obeschły brunatniejąc wysokie badyle niegdyś zielonych łodyg. Sroka nie zaglądała już do izby, bo okno zamknięto na głucho i nawet mrówki kędyś się zapodziały.
A później, później spadł pierwszy śnieg. Widziała jak wielkie, podobne do gęsiego puchu, płatki wirują w powietrzu i bezszelestnie osypując się z nieba, przykrywają ziemię. Gdy mróz stężał, nawet pod wielką, ciepłą pierzynę zdarzało mu się wsuwać swe lodowate palce...
Przypomniała sobie, jak dzwoniły dzwony, wzywając na pasterkę. Leżąc tak tutaj, gdy mijały dnie, miesiące, gdy zmieniały się pory roku, nauczyła się rozróżniać ich dźwięki. Dzwonili u Fary, u świętego Piotra, u Marii Magdaleny... Dzwonili i w innych kościołach...
Ach, jakże pragnęła móc pokonać własną słabość, wstać, przyodziać się i pójść razem z gromadą ludzi tam dokąd wzywały dzwony. Jakże chciała usłyszeć miłe skrzypienie zmarzłego śniegu pod stopami. Jakże chciała wydychać obłoczki pary, która szadzią osiadała na włosach niesfornie wymykających się spod chustki.
Dzwony przestały bić, a ona została sama z mrokiem. Z mrokiem i ciszą. Chyba wtedy płakała, chociaż nie pamięta na pewno. Wie jednak, iż za gardło schwycił ją bolesny skurcz i doznała odczucia bezsilnej wściekłości.
A potem?
Potem czas płynął jednostajnie. Skapywał miarowo, niczym krople wody z okapu dachu, kędy coraz cieplejsze i coraz wyżej wspinające się po firmamencie słońce, roztapiało brudny i zaskorupiały śnieg...
Wybielono izbę. Było czysto i schludnie. Pachniało świeżym wapnem, gotowanymi jajkami, kiełbasą, chrzanem i widłakiem, którym przyozdobiono jedzenie przeznaczone na Wielkanocne święta. Cały stół zastawiony był suto. Przyszedł diakon i poświęcił pokarm. Mówił coś do niej, nie pamiętała już słów, ale sens był taki, iż Pan Bóg doświadcza cierpieniem, aby wypróbować naszą wiarę jak ongiś, przed wiekami, wypróbował Hioba.
A potem?... Potem ktoś... nie pamiętała kto... Potem ktoś przyniósł jej bukiecik pierwszych złocistych podbiałów. Uśmiechnęła się do kwiatów. Wtuliła w nie twarz, chłonąc z lubością subtelny, ledwo wyczuwalny zapach przedwiośnia... I to było ostatnie co pamiętała...
Teraz otaczał ją mrok i cisza. Czyżby była noc? Może. Ale dlaczego to łóżko jest tak niewygodne. Takie twarde? I czemu płucom brakuje powietrza?