Styczniowa letnia noc - ebook
Styczniowa letnia noc - ebook
Co zrobić, gdy nagle rzuci cię chłopak, z którym rok temu się zaręczyłaś? Płakać? Rozpaczać? A może przyjąć zaproszenie przyjaciółki i polecieć do… Nowej Zelandii?
Sylwester – dobry początek. Zuza błyskawicznie odkrywa uroki nowego świata, zwłaszcza że towarzyszy jej niezwykle przystojny i seksowny Simon. Prawdziwe życie na antypodach poznaje, podejmując pracę opiekunki dzieci. Niepokoi ją tylko tajemnicza przeszłość chłopaka. Czy Zuzę czeka kolejny zawód?
Pasjonująca historia o namiętnej miłości i trudnym odkrywaniu siebie, dzięki której przeniesiesz się na drugi koniec świata…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-098-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że będę kupować bilet do Nowej Zelandii, to popukałabym się w głowę. Ja, wygodna Zuza, która od wycieczki do Niemiec w drugiej klasie liceum nigdzie się nie ruszała?
Ja, perfekcyjna pani domu, zaręczona od roku domatorka?
Ja i Nowa Zelandia? Gdzie ten kraj w ogóle jest?
– Proszę zapiąć pasy, podchodzimy do lądowania.
Otworzyłam offline mapy w telefonie i zawędrowałam w okolice Australii. Australia kojarzyła mi się dobrze: misie koala, kangury, pająki. Znany kraj, znany klimat. Pociągnięciem kciuka przeniosłam się na wschód i zobaczyłam dwie drobne, mizerne wysepki, przytłoczone obecnością ogromnego sąsiada.
Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać po jakiejś tam Nowej Zelandii.
Bilet kupiłam w noc po zerwaniu z Mikołajem – zapłakana, zasmarkana i z alkoholem krążącym w żyłach żwawiej niż krew. Wisiałam na słuchawce z Olą, która z prawdziwie przyjacielskim oddaniem po raz trzydziesty słuchała, co dokładnie powiedział mój były narzeczony.
No a wiecie, kiedy bilety są najtańsze?
W ostatnim dniu roku. Nikt nie chce podróżować w sylwestra. Nikt poza naprawdę zdesperowanymi jednostkami, na przykład Zuzą spod Wrocławia.
Wysoka blondynka w bordowym mundurku minęła mój rząd. Skrzyżowałam ręce na piersi, trochę po to, by pokazać zapięty na udach pas, a trochę, bo serce waliło mi w rytmie zupełnie nieprzystającym zdrowej osobie w dwudziestym czwartym roku życia.
Zamknęłam oczy.
Mikołaj miał rację, oczywiście. O wypaleniu w naszym związku wiedzieli wszyscy: znajomi, sąsiadki, rodzina, kwiatki domowe i ławka w parku. Bardziej bolało, że to on zerwał, zostawił mnie samą sobie. To on podjął decyzję.
Odszedł ode mnie.
Samolot wylądował spokojnie, bez zakłóceń. Nikt się nie śpieszył i nie narzekał, a pasażerowie uśmiechali się do mnie tak często, że w końcu zaczęłam rzucać w ich stronę podejrzliwe spojrzenia.
Ola czekała przy wyjściu, bez transparentu, ale z szeroko otwartymi ramionami. Zamknęła mnie w uścisku. Po raz pierwszy od dwudziestu godzin odetchnęłam głęboko. Trzymałam sztamę z tą dziewczyną od piętnastu lat i skoczyłabym w ogień za nią. Ola powie mi, co zrobić. Ola się mną zaopiekuje.
Przyjaciółka odsunęła się, by dobrze mi się przyjrzeć. Wiedziałam, co widzi: szarawe policzki, oczy zapuchnięte od długiego lotu i brak życia, który bił ze mnie od zerwania, widoczny od sinych paznokci po oklapnięte włosy.
Twarz Oli rozjaśnił uśmiech.
– Dokładnie wiem, czego ci trzeba – powiedziała, a ja jej uwierzyłam.1
Dzień, w którym całe moje życie wywróciło się do góry nogami, zaczął się nieprzyzwoicie nudno.
Rano nie było korków, w pracy mieliśmy akurat przestój, bo czekaliśmy na zwrot poprawek od klienta, i w drodze do domu myślałam, że jestem w miarę szczęśliwa. Znaczy się, pomijając wrodzone malkontenctwo, zapał do narzekania i niezadowolenie z Mikołaja, który wciąż nie nauczył się opuszczać klapy w toalecie. Mieszkaliśmy razem już trzy lata i nadal nie udało mi się go przekonać do tej rewolucyjnej idei.
Klucze zachrobotały.
– Mikołaj, jestem! – zawołałam od progu.
Na początku związku zwracaliśmy się do siebie czule, ale już od dawna używaliśmy tylko i wyłącznie imion. Za starzy byliśmy na rybki i kotki. Wiem, dziwnie mówić za starzy o ludziach w naszym wieku, ale... ja naprawdę czułam się staro. Osiągnęłam już wszystko, co w mojej opinii szanująca się dziewczyna powinna osiągnąć, może tylko poza urodzeniem dziecka: skończyłam studia, znalazłam pracę i upolowałam faceta, który mi się oświadczył. Mogłam spocząć na laurach.
Co prawda studia mogłam rozbić o kant czterech liter, bo nie dość, że ich nie znosiłam, to jeszcze do niczego mi się nie przydały, na myśl o pracy zgrzytałam zębami i budziłam się zlana potem, a narzeczony... cóż, narzeczony był i na tym kończyła się lista jego zasług.
Odpowiedziała mi cisza.
Dziwne, pomyślałam, odstawiając torbę w kąt. Poszłam do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę, zastanawiając się, co mogło zatrzymać go dłużej w pracy. Mikołaj uczył w pobliskim liceum i niemal zawsze wracał do domu przede mną.
Jeszcze dziwniejsza była ulga towarzysząca myśli, że dostałam od losu trochę ciszy i samotności. Całe mieszkanie dla siebie. Przez chwilę czułam się jak wtedy, gdy miałam kilkanaście lat i chorowałam, a rodzice musieli wyjść do pracy. Odetchnęłam głęboko. Spokój rozlał się w moim sercu.
Z mściwą satysfakcją pootwierałam wszystkie okna. Mikołaj tego nie lubił, ja kochałam. Czekałam, aż lodowate powietrze przeszyje mnie na wskroś. Było w tym coś cudownego, dzikie zimno atakujące moje ciało, z którym można było się bawić, wiedząc, że za chwilę rozkręcę grzejniki i zamknę się w przytulnym mieszkanku.
A grudzień tego roku szarzył się całkiem przyzwoicie we Wrocławiu. Był odpowiednio rozmokły i chlupoczący błotem popołudniami, a rankami szczypiący mrozem w uszy i nos, gdy wyszło się zbyt lekko ubranym. Nie zależało mi na śniegu, ale uwielbiałam ten chłód w płucach.
Chwilę później usiadłam z kubkiem parującej herbaty przy szerokim parapecie – wynajmowaliśmy kawalerkę w kamienicy i te szerokie parapety były głównym powodem, dla którego nalegałam na to miejsce. Zapadł już zmrok. W oknach sąsiadów widziałam pierwsze ozdoby świąteczne – kolorowe światełka i Mikołaje z plastiku. Pierwszy dzień grudnia. Szaleństwo czas zacząć.
Sięgnęłam po telefon i wyszukałam numer przyjaciółki. Odebrała po pierwszym sygnale.
– Co się stało? – spytała zaspanym, nieprzytomnym głosem. – Ktoś umarł?
Skoro u mnie dochodziła siódma wieczorem, to u Oli była teraz siódma rano.
– Nie, korzystam z chwili wolności – powiedziałam.
– A pokorzystaj sobie z niej sama – oburzyła się. – Jest środek nocy.
– Nie jest, za pół godziny wstajesz do dzieci.
Z telefonu dobiegło mnie przeciągłe jęknięcie.
– Muszę sobie znaleźć prawdziwą pracę – oświadczyła Ola. – Taką, która nie ma w sobie czynnika ludzkiego. Taką, w której nie zajmuję się potworami i nie chcę ich zamordować.
– Myślałam, że je lubisz.
– Oczywiście, że je lubię, szczególnie dręczyć i łaskotać. Ale jak chcesz odkupić, to oddam za półdarmo. Kiedy przylecisz mnie odwiedzić?
– Bardzo zabawne.
– Znalazłabym ci pracę – kusiła. – Jak nie przy tej dwójce, którą ja się zajmuję, to w innym domu.
– Nie zostawię... domu. I pracy. I Mikołaja. Ja tu mam całe życie ułożone. Nie mogę tak po prostu wszystkiego zostawić.
– Ten stan rzeczy może ulec zmianie – mruknęła Ola, a ja byłam pewna, że wzrusza ramionami.
A może przewraca oczami? Na początku studiów byłyśmy obie takimi samymi łobuziarami, ale ja wcześnie poznałam Mikołaja i od tamtego czasu wiodłam życie przykładnej obywatelki.
Tym razem jednak Ola miała rację. Godzinę później ze łzami w oczach chwaliłabym jej mądrość, ale w tym momencie to ja byłam ustawiona, jak sądziłam, na zawsze.
– Jesteś jeszcze młoda – dodała.
– O, dzięki, doceniam twoją troskę. Wiesz, że mam faceta, prawda? Mikołaj Wiśniewski, kojarzysz? Znacie się od czterech lat?
Ola westchnęła.
– Powiedz mi, co u dziewczyn – zmieniła temat. – Dawno z nimi nie rozmawiałam.
W słuchawce zaszumiało, a jej głos zaczął dobiegać z oddali.
– Poszłaś sobie?
– Zęwy myfę – wybełkotała. – Ale szucham.
Upiłam łyk herbaty. W trakcie studiów zaprzyjaźniłam się z trzema dziewczynami, z którymi dzieliłam pokój w akademiku, i choć wszystkie trzy już dawno wyjechały z Wrocławia, nadal starałyśmy się nie stracić kontaktu.
– Patrycja narzeka na tego nowego faceta, że straszny idiota, i wyjątkowo nawet ma rację – opowiadałam. – Julka szykuje się do ślubu, a Irka no to wiadomo, dziecko i nie ma z nią innego tematu. Martwi się, bo Ignaś jeszcze nie chodzi, a powinien. Wydawały mi się ostatnio jakieś takie... osowiałe. Nie wiem, może to przez tę pogodę. Starałam się je trochę pocieszyć i rozerwać.
Odpowiedziała mi cisza.
– Jesteś tam? – rzuciłam.
– Myślę.
– A musisz w tej chwili? Nie wiem, czy mam tyle czasu.
Ola prychnęła.
– Zuza, ty wiesz, że znowu to robisz?
Przewróciłam oczami, korzystając z tego, że przyjaciółka mnie nie widzi. Odstawiłam niedopitą herbatę i rzuciłam się na łóżko. Nadciągała rozmowa, którą przerabiałyśmy już kilkanaście razy, i nie miałam najmniejszej ochoty na kolejne odegranie tej samej sceny.
– Co ci znowu nie pasuje? – mruknęłam, naciągając poduszkę na głowę.
– Jesteś zbyt miła.
– Bardzo śmieszne.
– Nie, serio mówię. To nie jest komplement. Dobrocią i dbaniem o innych odwracasz swoją uwagę od problemów, które masz w życiu – mówiła z całą mądrością osoby, która parę miesięcy temu obroniła dyplom magistra psychologii i wciąż jeszcze była bardzo z siebie dumna, że przeżyła tę katorgę. Nie miała wątpliwości, że większość zakuwanej wiedzy w życiu jej się nie przyda i była tylko uwielbianą przez wykładowców formą znęcania się. – Na przykład...
– Nawet tego nie mów.
– Jesteś w związku z facetem, którego nie kochasz – dokończyła Ola ze spokojem. – Mało tego, nie jestem pewna, czy ty go chociaż lubisz. Po co to sobie robisz, Zuza? Zmuszasz się...
– Nie zmuszam! Lubię Mikołaja.
Zawahałam się.
– Kocham Mikołaja – poprawiłam się, zanim zdążyła coś wtrącić.
Zacisnęłam usta. Nie podobały mi się słowa mojej przyjaciółki i doskonale wiedziałam, dlaczego: były zbyt prawdziwe. Dotykały tych spraw, o których, jak Ola świetnie odgadywała, nie miałam ochoty rozmawiać.
– Pieprzysz głupoty. To cię w końcu zabije. Mówię ci to jako przyjaciółka, która zna cię lepiej niż ty sama. Powinnaś czasem myśleć o sobie, zamiast robić za siostrę miłosierdzia.
– Ja naprawdę lubię gadać z dziewczynami. I miło mi, że jestem im potrzebna.
– Sobie też jesteś, wiesz? Jak ty o siebie nie zadbasz, to nikt tego za ciebie nie zrobi, zawsze mi mama powtarzała, a wiesz, że moja mama to niegłupia kobieta, skoro wydała na świat takie cudo jak ja.
– Mikołaj o mnie dba – powiedziałam bez przekonania.
– Bzdury. Gdybyś zmieniła się w chomika, zauważyłby po tygodniu, bo brudne gary w zlewie ogłosiłyby niepodległość.
Zapadła cisza. Podobne rozmowy powtarzałyśmy co parę miesięcy, ale nie spodziewałam się kolejnej z nich w dniu, gdy nie było korków i praca nie dała mi w kość. Dziś miał być przecież dobry dzień.
– Nie każdy może sobie pozwolić, by żyć jak ty – dodałam cicho.
– Gówno prawda. Nie chce ci się ruszyć dupy i trochę postarać. Na tym świecie jest przynajmniej milion facetów, którzy mogliby oszaleć z miłości do ciebie. Przyleć tu, to znajdę ci jakiegoś. Albo pięciu, jak na pierwszym roku – zachichotała. – Ale tobie po prostu się nie chce nic zmieniać.
– No, to też prawda – zgodziłam się z nią. – Związek z Mikołajem może nie jest idealny, ale... jest w porządku. Większości ludzi to wystarcza. Wiem, że tobie nie, ale nie każdy może sobie pozwolić...
– Daruj sobie – mruknęła Ola ze spokojem. Była przyzwyczajona do moich reakcji, bo tę samą rozmowę prowadziłyśmy co pół roku. – W takim razie powiedz mi, czy dostałaś zdjęcia ze ślubu Magdy, bo już dawno mignęło mi coś na fejsie, a maila żadnego nie dostałam.
– O rany, no jasne – zdziwiłam się. – Już dawno. Przesłać ci?
– No raczej.
Podniosłam się i podeszłam do biurka. Odkąd miesiąc temu mój laptop odmówił dalszej egzystencji, do pracy i poważnych spraw używałam komputera Mikołaja. Mikołaj miał mi zresztą znaleźć jakiś dobry i tani model, bo na elektronice znał się niewątpliwie lepiej ode mnie, ale jakoś wiecznie o tym zapominał, a ja swoim zwyczajem czekałam ze wszystkim na ostatnią chwilę, bo podejmowanie decyzji szalenie mnie stresowało.
Nawet jeśli chodziło tylko o wciśnięcie „kup teraz” na modelu wybranym przez kogoś innego.
Gdy przesunęłam palcami po płytce dotykowej, ekran ożył. Wpisałam hasło i otworzyłam przeglądarkę.
– Mamy jedno bardzo fajne zdjęcie – mówiłam jednocześnie. – Cała nasza piątka razem.
– No pamiętam. Dobrze wyszło czy znowu mam małpią mordę?
– Masz taką twarz jak zwykle.
– Czyli małpia morda – skonstatowała Ola.
Przed oczami załadowała mi się skrzynka mailowa Mikołaja. Dziwne, zawsze się wylogowywał, twierdząc, że musimy szanować swoją prywatność. Całkowicie się z nim zgadzałam, dlatego też przesunęłam kursorem na czerwony krzyżyk.
– Nie wiem, jak to możliwe, że zapomniała o tobie – ciągnęłam. – Musi być teraz naprawdę zakrę...
Zamilkłam.
– Co się stało, Zuza?
Zamrugałam. Jeden z maili w jego skrzynce, pochodzący z trzydziestego listopada, zatytułowany był: „Drogi wyjątkowo złośliwy przyjacielu”. To z pewnością pomyłka?
Mikołaj, ciepła klucha, ostatni raz złośliwy mógł być chyba jeszcze w podstawówce, gdy ciągnął za warkocze Alę z pierwszej b.
I z całą pewnością nie miał nikogo, kto mówiłby do niego „przyjacielu”. Był dla paru kolegów ziomkiem, starym i kumplem – ale nie przyjacielem.
– Zuza, jesteś tam? – powtórzyła Ola. – Niepokoję się.
Decyzja, by zjechać kursorem z krzyżyka i otworzyć tajemniczą wiadomość, z pewnością była świadoma, ale ja jej wcale nie pamiętam. Stało się. Jeden ruch palcem i treść się załadowała, nim zdążyłam pomyśleć, co robię, i się powstrzymać.
Albo przynieść piwo i popcorn.
Albo jakiś nóż do patroszenia niegrzecznych narzeczonych.
– Ola, oddzwonię później – powiedziałam.
– Co się stało?
– Ach, nic, Mikołaj wrócił i chcemy zjeść obiad – skłamałam.
Pożegnałyśmy się, a ja znieruchomiałam przed ekranem. Nie ruszyłam nawet palcem, czytając w kółko całą wiadomość. Nie była szczególnie romantyczna ani nie sugerowała zdrady. Ot, przyjacielska wiadomość od jakiejś Joanny. Ale ja nie słyszałam nic o żadnej Joannie i w przeciwieństwie do Mikołaja nie wiedziałam, jakiego koloru nosi bieliznę.
To znaczy, teraz już wiedziałam, choć wolałabym nie. Czerwone stringi pod ołówkową spódnicę. Dobra robota, Asiu.
Przewinęłam w dół, by sprawdzić jego odpowiedź.
Pytał ją, co włoży na kawę. Na kawę, na którą umówili się pierwszego grudnia o siedemnastej, oboje bardzo podekscytowani, że wreszcie spotkają się na żywo. Pierwszego grudnia, a więc będą siorbać cichutko aromatyczny napój w czasie, gdy naiwna narzeczona Mikołaja przewietrzy jego mieszkanie i uruchomi komputer, by wysłać przyjaciółce zdjęcia.
Nie wiem, ile czasu spędziłam w bezruchu, gapiąc się w ekran. Nie jestem nawet pewna, czy oddychałam. Kiedy trzasnęły drzwi i w przedpokoju rozległ się tupot czyichś stóp, drgnęłam. Telefon wciąż trzymałam przy uchu.
Mikołaj stanął w progu. Włosy miał trochę rozwiane przez wiatr, kurtkę rozpiętą i podejrzany błysk w oku. To przecież nie mógł być mój narzeczony. Z pewnością ktoś go podmienił.
Mojemu Mikołajowi nie błyszczały podejrzanie oczy.
– O, rozmawiasz? – zapytał, posyłając mi roztargniony uśmiech. – Pozdrów Olę.
Obiad zjedliśmy w milczeniu. Mikołaj, bo to jego kolej na gotowanie wypadała, przyniósł dwie torby z chińszczyzną z naszej ulubionej restauracji na rogu kamienicy. Tam poszliśmy na pierwszą randkę cztery lata temu, po tym, jak zaprosiłam go na kawę – było to jedno z nielicznych miejsc we Wrocławiu, które nadal pozostawało otwarte, podczas gdy konkurencja co chwila padała.
Trochę się na tej kawie zasiedzieliśmy, więc poszliśmy jeszcze na obiad, a po obiedzie na drinka. I kolejnego, aż wylądowaliśmy pod drzwiami mojego akademika. Mikołaj, zwykle piekielnie nieśmiały, zdobył się na to, by cmoknąć mnie w usta.
Ja rzadko kiedy jestem piekielnie nieśmiała, więc zarzuciłam mu ramiona na szyję i przeciągnęłam całusa w długi, mokry i smakujący sosem sojowym pocałunek.
Od pewnego czasu do jedzenia włączaliśmy film albo muzykę, bo nie mieliśmy sobie do powiedzenia aż tyle, by wypełnić czas posiłku. Ale dziś żadne z nas się nie ruszyło. Cisza siedziała nam na żołądkach i naciskała skronie. Nie mogłam jej znieść.
Musiałam mu powiedzieć, że wiem o mailu.
– Co tam w pracy? – zagadnęłam.
Zmarszczyłam brwi. Niezupełnie mi wyszło.
Mikołaj, który właśnie wkładał sobie do ust sajgonkę, zamarł. Spojrzał na mnie, zawahał się i odgryzł chrupiący kawałek ciasta. Może mi się wydawało, ale dostrzegłam przebłyski paniki w jego oczach.
Ale przecież pytałam tylko o pracę, nie o to, gdzie poszedł po niej. Jadłam dalej z kompletnym spokojem, nic nie dając po sobie poznać. No bo też jak miałam zareagować na to, co znalazłam w jego skrzynce? Zrobić awanturę? Nigdy tego nie potrafiłam.
Mogłam też spytać wprost... Ale co, jeśli mnie okłamie? Tego bym nie zniosła.
Nie sprawdziłam, ile maili od Joanny znajdowało się w jego skrzynce. Chyba wolałam nie wiedzieć.
– Dobrze – powiedział po chwili. – Nie chcę cię zanudzać, Zuza. Zrobiłem trzy sprawdziany. Złapałem dwójkę uczniów na ściąganiu. Jedna dziewczyna ukryła ściągi w blaszanym piórniku, całkiem niegłupio. Przykleiła je do wewnętrznej strony klapki.
– Klasyka.
– Basia obchodziła dziś urodziny, więc na przerwę śniadaniową przyniosła sernik. Bez rodzynek. Niebo.
Zaczęłam żałować, że zapytałam. Cisza między nami była męcząca, ale uśmiechanie się, gdy wyliczał wszystkie błahostki dnia, jeszcze gorsze. Skupiałam się na zachowaniu neutralnej miny.
Nie chciałam pokazać, że wiem o Joannie, dopóki nie postanowię, jak zareagować. Nie byłam zbyt dobra w zmywaniu mu głowy, może przez to, że nie dawał mi nigdy ku temu okazji.
– Wyglądasz... dziwnie – powiedział Mikołaj, przyglądając mi się z nagłym zainteresowaniem. – Jakoś tak zielonkawo. Źle się czujesz?
– Coś ty, zmęczona jestem, nic więcej. Położę się chyba wcześniej.
Po obiedzie siedziałam jeszcze trochę na kanapie, z telefonem w ręku, przyglądając się plecom narzeczonego. Taki był pochłonięty wiadomościami, że nie czuł zupełnie mojego ciskającego pioruny spojrzenia.
Zastanawiałam się, co robić.
Teoretycznie mogłabym zadzwonić do kogoś z prośbą o poradę. Ale wszystkie trzy przyjaciółki były ostatnio takie zajęte, aż głupio mi było zawracać im głowę. No, Patrycja zachwyciłaby się moją opowieścią, bo Patrycja uwielbiała, jak komuś życie się waliło. Nie, nie miałam zamiaru do niej dzwonić.
Olę znałam najdłużej i w każdej innej sytuacji byłaby moim pierwszym wyborem, ale dopiero co tłumaczyłam jej, że jestem zadowolona z mojego związku i nie zamierzam nigdzie się ruszać.
Byłoby to zawstydzające.
– Maciek z Martą chcą wpaść – powiedział nagle Mikołaj. Zobaczyłam nad jego ramieniem otwarty komunikator. – Są w okolicy i pytają, czy właśnie siedzimy w domu. Siedzimy?
Oczy mnie piekły. Musiałam najpierw wziąć głęboki oddech, żeby się uspokoić. Gdy się upewniłam, że mój głos nie zadrży, odpowiedziałam z nonszalancką obojętnością:
– Siedzimy.
Mikołaj posłał mi badawcze spojrzenie. Niezależnie od tego, co mówiła Ola, nie był złym partnerem, a po tylu latach znał się na mnie przerażająco dobrze i zauważał w mojej twarzy nawet drobne zmiany.
I co, i to już wszystko skończone? Bo pojawiła się jakaś Joanna? Sama myśl o tym, że jeszcze raz musiałabym kogoś szkolić z rozumienia mnie, sprawiała, że chciałam wyć.
– Jak jesteś zmęczona, to mogę powiedzieć, że nie siedzimy – zapewnił.
Może jednak średnio mi dziś wychodziła ta nonszalancka obojętność.
– Siedzimy – powtórzyłam z uporem.
Uniósł dłonie w obronnym geście, bez słów dając znać, że tylko pytał, i odwrócił się do ekranu komputera.
Wyszłam do kuchni, gdzie pochyliłam się nad kranem i opłukałam twarz. Serce waliło mi w piersi, a ręce drżały tak, że zacisnęłam je w pięści, by przestały. Kłykcie pobielały.
Może jednak zadzwonić do Oli?
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Moja przyjaciółka właśnie odprowadzała dzieci do szkoły. Nawet by nie zobaczyła, że próbuję się do niej dodzwonić – nie miała Internetu poza domem.
I mnie chciała też wpakować w coś takiego? W życie offline? Niedoczekanie.
Rozluźniłam dłonie i potrząsnęłam głową. Czas podjąć jakąś decyzję. Pogadać z nim teraz? Zastanowiłam się. Mieliśmy pewnie z kwadrans, nim Maciek z Martą do nas wpadną.
W miarę ich lubiłam. Maciek był współlokatorem Mikołaja z akademika. Z Martą spotykał się od niedawna. Nie było szans, żebym mogła wziąć ją na stronę i podpytać, co by zrobiła na moim miejscu. Po pierwsze, ledwo ją znałam, po drugie, była ode mnie jakieś pięć lat młodsza, a po trzecie...
Po trzecie, była ładną blondynką. Nie wydaje mi się, by takie problemy dotykały ładnych, miłych blondynek.
Nie byłam pewna, czy jakiekolwiek problemy dotykają ładnych, miłych blondynek.
Zapatrzyłam się w okno. Między mną i Mikołajem nigdy nie było ogromnej miłości ani pasji. Lubiliśmy się bardzo, seks był przyjemny, a związek znośny. Seks! Jednym z plusów związku z prawiczkiem jest to, że można mu pozwolić nauczyć się wszystkiego na sobie. Pierwsze pół roku Mikołaj bardzo aktywnie studiował z dłonią między moimi nogami, manewrując palcem tak długo, aż nauczył się mnie zadowalać.
Ja nie byłam z tych, co zadzierają nosa i przebierają w facetach, aż im zostaje do wyboru dwóch rozwodników i jeden wdowiec. Zawsze twardo stąpałam po ziemi. Zadowoliłam się zwykłym chłopakiem z małego miasteczka, bo umiał ciężko pracować i dobrze mnie traktował. A jeszcze w dodatku idealista z niego i dzieci uczył za tysiąc osiemset na rękę, co we Wrocławiu bywało... kłopotliwe.
Westchnęłam. Wyciągnęłam telefon i w chwili, gdy mój kciuk zawisł nad imieniem Julki, ktoś kilkukrotnie wcisnął dzwonek do drzwi. Najwyraźniej para musiała być dosłownie na naszej ulicy, gdy Marek się do nas odezwał. Otarłam policzki i odłożyłam komórkę na blat.
Przez cztery lata naszego związku przez myśl mi nie przeszło, że Mikołaj też mógł jedynie zadowalać się mną.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------