- W empik go
Successio - ebook
Successio - ebook
Julian Nowak jest na pozór przeciętnym człowiekiem. Dorobił się sporego majątku na zagranicznych kontraktach i czasem spędza czas w Polsce, gdzie posiada dom w małym miasteczku. Pewnego dnia ktoś usiłuje go zabić, lecz udaje mu się ujść z życiem. Śledztwo w tej sprawie prowadzone jest nieudolnie, a wszystko wskazuje na to, że zabójcy nadal czają się gdzieś za jego plecami. Julian, aby przeżyć, sam musi postarać się rozwikłać zagadkę. Pomagają mu w tym były policjant i młoda pani adwokat. Im więcej odkrywają, tym sprawa staje się bardziej zagmatwana i nieprawdopodobna. Czy to możliwe, żeby nic nieznaczący, szary człowiek stał się celem tajnej organizacji, która upatruje w nim kogoś więcej niż tylko spawacza rur na platformach wiertniczych? Kim naprawdę jest Julian Nowak i jakie jest jego przeznaczenie?
Dawid Niemiec – urodzony w roku 1977 w Katowicach, absolwent Technikum Kolejowego w Gliwicach, pracował na kolejach w Polsce, Anglii i Emiratach Arabskich.
W 2004 roku zadebiutował wydanym przez Bibliotekę Śląską tomikiem wierszy „Podpalanie miasta”.
Publikował także prozę i poezję na łamach tygodnika „Śląsk”.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-268-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
5 listopada. Poniedziałek
Zaczynało zmierzchać, kiedy samochód Krystyny wspiął się na ostatnie wzniesienie. Asfaltowa droga przeszła w piaszczysty dukt i koła opornie wgryzały się w miękkie podłoże. Kobieta zredukowała bieg do dwójki i podstarzały peugeot wolno wjechał w ciemnorudawą ścianę lasu.
Za łagodnym zakrętem przez powykręcane wiechcie krzaków widać już było niewyraźne światła samotnego domu. Krystyna przyhamowała jeszcze przed sterczącym w poprzek drogi korzeniem, po czym, zaciskając wargi, ruszyła z impetem w kierunku żelaznej bramy.
– Miejmy to za sobą – rzuciła nerwowo.
Peugeot gwałtownie zatrzymał się kilka centymetrów przed prętami ogrodzenia. Kobieta nacisnęła klakson i szybkim ruchem sięgnęła do leżącej na siedzeniu obok torebki. Wyjęła markową szminkę w kolorze intensywnej czerwieni i wprawnym ruchem zakreśliła nią pętlę na ustach. Tylko dla zasady rzuciła krótkie spojrzenie we wsteczne lusterko, wydymając błyszczące wargi.
Automatyczna brama jęknęła głucho i jej ciężkie skrzydło zaczęło powoli odsuwać się, odsłaniając rozległy plac przed budynkiem. Krystyna spojrzała z zainteresowaniem na dom. Jego nowoczesną bryłę przysłaniały niedawno posadzone świerkowe drzewka. Nie był specjalnie wielki, właściwie parterowy, przykryty popielatym dachem, w którym błyszczało kilka pochyłych okien. Żadnego balkonu, tarasu ani patio, tylko niewielki odkryty ganek z dwoma kolumnami.
Machinalnie wrzuciła bieg i nie przestając przyglądać się posesji, wjechała powoli na wyłożony kostką podjazd. Kilka ogrodowych lamp rzucało w gęstniejącym mroku dyskretne światło. Kobieta zatrzymała auto nieco dalej od świateł, za niewielkim świerkiem, i zgasiła silnik. Brama zaczęła się ponownie zamykać. Jej głuchy jęk sprawił, że Krystynie mimowolnie ścierpła skóra. Westchnęła ciężko, złapała torebkę i wygramoliła się z samochodu. Pomimo swych pięćdziesięciu pięciu lat nadal prezentowała się całkiem ładnie, była szczupła i nad wyraz wysoka. Ufarbowane na blond włosy, upięte w duży kok, sprawiały, że wydawała się jeszcze wyższa. Jej duże, niebieskie oczy świeciły mocnym arktycznym blaskiem. Na to zlecenie ubrała się w pielęgniarski fartuch, białe rajstopy i tego samego koloru tenisówki. Ze względu na listopadową aurę narzuciła na ramiona jasny wełniany sweter zapięty tylko na dwa dolne guziki, dzięki czemu nie zasłaniał uwypuklonych pod fartuchem piersi.
Zanim zrobiła pierwszy krok w stronę domu, uświadomiła sobie, że tym razem coś jest inaczej. O kliencie, który ściągnął ją do tego górskiego domu, wiedziała niewiele. Zazwyczaj umiała sobie świetnie radzić w kontaktach z napalonymi typami i już w trakcie pierwszej rozmowy telefonicznej wiedziała dokładnie, z kim ma do czynienia. Czasem nawet ci nieśmiali, zahukani faceci – mniejsza o to, czy podstarzali tatuśkowie, czy pryszczate prawiczki – wszyscy otwierali się przed nią jak książki, z których mogła wyczytać, co tylko chciała. Ten był jednak jakiś inny. Małomówny, skryty, ale chyba nie wystraszony. Jeśli podał jej prawdziwe imię i nazwisko, to nie posiadał żadnego konta na portalach społecznościowych – sprawdziła to. Dwa dni temu zrobiła nawet rekonesans i zza pobliskich drzew zerknęła na ten samotny dom na stoku góry. Wiedziała, że klient ma pieniądze, i to powinno ją uspokoić. Zwykle uspokajało. Jednak ona nadal miała to przeczucie, że za cichym, spokojnym głosem w słuchawce czaiło się coś niedobrego.
– Pewnie zbok – szepnęła do siebie, coraz bardziej niepewna spotkania.
„A niech tam” – przemknęło jej przez myśli i zdecydowanie ruszyła w stronę ganku.
Kiedy wbiegała na kamienne schodki, drzwi wejściowe otworzyły się. Stanął w nich wysoki, chuderlawy blondyn. Na oko miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Ubrany w dżinsy i seledynową koszulę wyglądał nieszczególnie bogato. Na jego widok Krystynie ledwie udało się ukryć zdziwienie.
– Dobry wieczór – zagaił mocnym, dojrzałym głosem, który tak ją wcześniej zmylił.
Nie dała po sobie poznać konsternacji. Odważnie podbiegła do mężczyzny i objęła go ramionami.
– Nie mogłam się już doczekać naszego spotkania – zawołała, całując go w policzki. – Mam nadzieję, że nie czekałeś, skarbie, zbyt długo?
– Nie – odparł krótko mężczyzna i odsunął się na bok, żeby wpuścić ją do środka.
Sprężystym krokiem weszła w głąb korytarza. Hol oświetlał tylko ozdobny kinkiet, mimo to od razu spostrzegła, że dom jest w miarę majętnie urządzony i czysty. To właśnie te pierwsze odczucia były tak istotne w jej zawodzie. Po pierwsze stan majątkowy klienta, po drugie jego osobowość. Lata doświadczeń z różnej maści dewiantami albo niewypłacalnymi gnojkami nauczyły ją tej ostrożności. Tutaj pierwsze wrażenie okazało się dobre: wewnątrz domu było ciepło i świeżo, powietrze pachniało detergentami. W pomalowanym na bordowy kolor holu stało kilka gustownych mebelków z ciemnego drewna. Krystyna zrobiła kilka kroków w głąb korytarza i odwróciła się.
– Tam? – zapytała, wskazując na światło dochodzące zza uchylonych drzwi.
– Tak – odpowiedział mężczyzna, zamykając drzwi wejściowe na klucz.
Poszła przodem, nie czekając na niego. Przeszła cały dość długi korytarz i pchnęła uchylone podwoje. Za nimi zobaczyła pokaźny, jasno oświetlony salon.
– Hej, ale tu ładnie – zawołała, rozglądając się po pomieszczeniu.
Ściany salonu pomalowane były na żółto. Położone na przeciwległej ścianie rozsuwane szklane drzwi prowadziły na tyły domu, gdzie zapewne znajdowała się jakaś namiastka ogrodu, teraz niewidocznego w ciemnościach wieczoru. Wnętrze salonu na pewno widoczne było z zewnątrz jak na dłoni, gospodarz jednak najwyraźniej się tym nie przejmował, gdyż grube plisowane zasłony w kolorze zgniłej zieleni obojętnie zwisały po bokach szyb. Na przeciwległej ścianie wisiało kilka półek z jasnego drewna, a na nich z rzadka poustawiane były różne zabytkowe przedmioty. Krystyna zwróciła uwagę na antyczną niemal maszynę do pisania i wielką szkatułkę z powycieranymi rogami. Bliżej wejścia znajdowała się olbrzymia skórzana kanapa, dwa fotele oraz stolik ze szklanym blatem. Obok kanapy w kamiennym kominku palił się ogień. Odruchowo spojrzała na gzyms paleniska, gdzie ludzie zwykle stawiają rodzinne fotografie. Nie było tam żadnych zdjęć, jedynie kilka mało udanych bibelotów w stylu „wazonik i świecznik”.
W głębi pomieszczenia stał duży, nakryty obrusem stół z kilkoma ustawionymi dookoła krzesłami. Krystyna zauważyła, że na blacie stoją zastawa i zapalone świece. Za jadalnią usytuowany był duży aneks kuchenny z meblami o frontach błyszczących jaskrawą czerwienią.
Kobieta usłyszała, że gospodarz wszedł za nią do salonu, więc odwróciła się z promiennym uśmiechem.
– Przygotowałeś dla nas kolację? Jakiś ty miły! – powiedziała.
– Mamy spędzić ze sobą całą noc – powiedział wreszcie więcej niż jedno słowo. – Siadaj. Zjemy, pogadamy.
Krystynie nie chciało się wierzyć w obietnicę rozmowy. Ten małomówny chudzielec irytował ją najbardziej przez to, że tak ciężko było wydusić z niego cokolwiek. Podeszła jednak posłusznie do stołu i usiadła przed jednym z nakryć. Na stole stał podgrzewacz do potraw z zawieszonym nad nim blaszanym kociołkiem, w którym delikatnie bulgotała jakaś brązowa ciecz. Poza tym na licznych półmiskach parowały warzywa, ziemniaki, ryż i inne specjały, o których nazwy bała się zapytać. Dalej na blacie stała patera z owocami i duży owalny talerz z ciastem.
Krystyna położyła torebkę na krześle obok i zaczęła nieporadnie ściągać wełniany sweter. Gospodarz podszedł do stołu i stanął przy niej. W ręku trzymał butelkę czerwonego wina.
– Wytrawne – rzucił krótko i nachylił się nad stołem, wprawnie nalewając wino do kryształowego kieliszka.
– Moje ulubione – skłamała.
Mężczyzna nalał wina również sobie, po czym zajął miejsce naprzeciw Krystyny, która zdążyła już uporać się ze swetrem i powiesiła go na oparciu sąsiedniego krzesła.
– To gulasz z jelenia – rzekł gospodarz, mieszając chochlą w kociołku.
Skinęła tylko głową i spojrzała uważnie na mężczyznę. Nie był specjalnie urodziwy, właściwie nawet brzydki. Łysiejący mocno od czoła, z odstającymi uszami i zbyt głęboko osadzonymi oczami, tak że zdawało jej się, że patrzy na nią pustymi oczodołami. Dodatkowo szpeciła go długa blizna na lewym policzku, ciągnąca się równolegle do brwi.
– No więc, Julek… Mogę ci mówić Julek, tak? – zapytała.
– Wolę Julian – odparł, sięgając po jej talerz.
– Tak oficjalnie? – Uśmiechnęła się lekko.
– Nie lubię zdrobnień. Nazywam się Julian Nowak. Julek brzmi nieco dziecinnie.
– Dobrze… Julianie. Może poznamy się lepiej? Czym właściwie się zajmujesz, jeśli to nie tajemnica?
– To nie tajemnica. Jestem spawaczem – powiedział z lekką drwiną w głosie.
– Spawaczem? – Zatrzymała rękę nad półmiskiem z ryżem. – Ach, spawaczem…
– Tak, spawaczem. Ale spawam głównie pod wodą, najczęściej instalacje roponośne w krajach arabskich, w Kanadzie, choć tam głównie naziemnie…
Krystynie ten zwód zupełnie nie pasował do kościstego typka z cieniami pod oczami, wyglądającego jak przewlekle chory na zakażenie pasożytnicze. „Skłamał” – pomyślała. Ale niech będzie spawacz roponośny. Przyjęła, że dorabia się petrodolarów na waleniu młotkiem w rury. Prostak, który udaje hrabiego. Wcale jej to nie przeszkadzało, tacy są najlepsi, mają gest.
– Czyli teraz masz wolne? – zapytała, nakładając sobie warzyw na talerz.
– Tak, do końca roku. Urlop.
– Czyli dlatego nie widziałam żadnego pieska przed domem. Wiesz, ludzie, którzy mieszkają na uboczu, zazwyczaj trzymają wielkie psy. Zwłaszcza tutaj. Bielsko potrafi być niebezpieczne.
– Nie mam psa – przyznał Julian. – Smakuje ci gulasz?
– Jest pyszny – przytaknęła. – Polujesz?
– Nie.
Zapadło milczenie. Jedli w ciszy, zerkając na siebie ukradkiem.
– A ty? – zapytał po chwili.
– Co ja?
– Powiedz coś o sobie.
– Jak to? – Parsknęła śmiechem – Przecież wiesz, kim jestem.
– Nie wiem. Powiedz mi. – Julian wydawał się nie być zbity z tropu.
– No więc… – zamyślona zaczęła machać widelcem – właściwie nie zawsze zajmowałam się sex usługami. Kiedyś uczyłam polskiego w szkole, ale wiesz, czasy się zmieniły, przyszedł niż demograficzny, szkołę zamknęli i cóż, trzeba było poszukać sobie innego zajęcia.
To było kłamstwo, ale nie bała się kłamać. Nigdy nie pracowała na etacie. Miała dyplom z filologii polskiej i umiała swobodnie rozmawiać o literaturze. Wiedziała też, że mężczyźni mają przeróżne kudłate fantazje o swoich szkolnych nauczycielkach.
– Kiedy straciłaś pracę? – zapytał.
– Ech, dawno. – Machnęła lekceważąco ręką. – Szkoda gadać. Ale nie narzekam, teraz poznaję ciekawych ludzi, każdy dzień jest inny, nie nudzę się.
– Ja jestem sam. – Julian wreszcie zaczął udzielać informacji o sobie.
Spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała odpowiednio smutnym głosem:
– Czemu? Jesteś przystojny, inteligentny i masz czym zaimponować kobiecie…
Julian uniósł nieznacznie kąciki ust w udawanym uśmiechu. Wiedziała, że nie uwierzył w jej pochlebstwa.
– Powiedzmy, że nie mam śmiałości do kobiet.
Roześmiała się dźwięcznie.
– Powiedzmy, skarbie, że jestem skłonna w to uwierzyć. Musiałam cię nieźle pociągnąć za język, żeby wiedzieć, jak się przygotować do naszej randki. Ale nawet ten strój pielęgniarki to w gruncie rzeczy mój pomysł.
– To fakt – przyznał obojętnie.
– Więc może teraz powiesz mi, skarbie, jak chciałbyś się pobawić?
– Nie wiem. Normalnie. – Wzruszył ramionami. – Czy trzeba się jakoś specjalnie bawić?
Już wiedziała, z kim ma do czynienia, wszystko pasowało. Najrzadszy typ klienta: „zabawa w dom”. Julianowi doskwierała samotność, nie tyle erotyczna abstynencja, co raczej brak żony, rodziny. Dlatego zadał sobie tyle trudu z kolacją przy świecach.
– Okej, pączusiu – szepnęła namiętnie, nachylając się nad stołem. – To może skończymy jeść i popieścimy się trochę na kanapie. Potem wspólna kąpiel w wannie z pianą, a w końcu długa upojna noc w sypialni. Zgadzasz się?
– Czemu nie – przytaknął grzecznie.
Krystyna na próżno wypatrywała w jego oczach jakiekolwiek błysku pożądania. Zaczęła nawet przypuszczać, że to spotkanie mogłoby się skończyć na kolacji, wspólnym myciu naczyń i oglądaniu telewizji, a i tak Julek byłby zadowolony.
Kiedy skończyła jeść, Julian zabrał talerze i wyniósł do przyległej kuchni. Krystyna siedziała chwilę sama, rozglądając się po salonie. Najchętniej zapaliłaby papierosa. Nie paliła już od kilku godzin, chcąc uniknąć zapachu tytoniu na wypadek, gdyby klient był marudny.
– Pozwolisz, że zapalę, bo ty chyba nie palisz? – Julian zjawił się niespodziewanie obok niej z popielniczką w ręce. Ulżyło jej, choć przeraziła się, że najwyraźniej czytał w jej myślach.
– Chętnie zapalę – wyznała szczerze.
Mężczyzna sięgnął na jedną z półek i zdjął z niej drewniane pudełko. Otworzył wieczko i wyjął paczkę papierosów. Nie znała tej marki, na opakowaniu widniały jakieś arabskie litery. Julian wysunął z paczki jednego papierosa i podał Krystynie.
– Saudyjskie, mocne – ostrzegł.
Rzuciła okiem na papierosa. Był brązowy, ale miał filtr. „Niech będzie” – pomyślała.
Julian sięgnął jeszcze do pudełka i wyjął małą kopertę.
– A to jest zapłata za spotkanie.
– Daj spokój, mogłeś zapłacić później. – Wzięła jednak kopertę i schowała do torebki.
Kiedy podawał jej ogień, wyjęła z jego ręki popielniczkę, wstała od stołu i przeszła na kanapę.
– Chodź do mnie. – Poklepała skórzane obicie obok siebie.
Podszedł natychmiast, usiadł obok niej i też zapalił. Krystyna objęła go ramieniem i pocałowała w usta. Za jego plecami dostrzegła stojący na półce zegar. Była dopiero osiemnasta. Odłożyła swojego papierosa do popielniczki i wolno zaczęła odpinać guziki koszuli mężczyzny. Na jego nagiej piersi dostrzegła jeszcze kilka okrągłych blizn. Przesunęła palcem po jednej z nich.
– Co ty tam wyprawiasz na tym wschodzie?
– To akurat z Kanady.
Niespodziewanie wykazał się inicjatywą, przyciągnął ją bliżej i posadził sobie na kolanach. Krystyna podciągnęła nogi na kanapę, zdjęła tenisówki i rzuciła je niedbale na podłogę. Mężczyzna położył dłoń na jej łydce i przesunął powoli w górę. Popatrzyła mu w oczy, na próżno szukając w nich jakichkolwiek emocji.
Było już po północy, kiedy wyszli z sypialni i ponownie zeszli do salonu. Krystyna poprosiła o kawę.
– Nie będziemy przecież spać, jeszcze jest wcześnie, prawda, skarbie? – zapytała figlarnie.
Ubrana była jedynie w należącą do Juliana koszulkę. Mężczyzna owinięty w biały szlafrok zniknął w kuchni. Krystyna odprowadziła go wzrokiem, po czym zdjęła z oparcia krzesła wiszącą na nim torebkę i zaniosła ją na kanapę. Wyjęła z niej miętowe papierosy. W popielniczce były jeszcze dwa arabskie pety, wypalone aż po same filtry. Zanim zapaliła, szybkim ruchem sięgnęła do torebki, wyjęła swój telefon komórkowy i pospiesznie wysłała krótką wiadomość: „Okej”. Schowała telefon do torebki i usiadła na kanapie. Drżącą dłonią kilkakrotnie obróciła kółkiem zapalniczki. Zapaliła papierosa i zerknęła na zegar. Dwadzieścia po dwunastej. Chwilę później nadszedł Julian, niosąc tacę z dwoma filiżankami, dzbankiem i cukiernicą. Postawił ją na stole i przysiadł się do Krystyny. Kobieta uśmiechnęła się do niego życzliwie.
– Było cudownie. – Przejechała dłonią po jego zmierzwionych włosach – Cieszę się, że się poznaliśmy.
Odwzajemnił jej uśmiech i zajął się nalewaniem kawy z dzbanka. Kiedy skończył, wstał jeszcze i podszedł do kominka. Ogień już dogasł, jedynie między węglami błyskał czerwony żar. Mężczyzna wziął kilka suchych szczap i delikatnie położył je na zwęglonych kawałkach. Wyprostował się i chciał coś powiedzieć, kiedy nagle coś z wielką siłą uderzyło w szklane drzwi od strony ogrodu. Krystyna zerwała się na równe nogi, a Julian błyskawicznie spojrzał w stronę, skąd rozległ się huk. Na szkle widniała pajęczyna pęknięć. Mimo panujących na zewnątrz ciemności, oboje dostrzegli ciemną postać stojącą zaraz za drzwiami. Postać uniosła obie ręce do góry i trzymając w nich pokaźny kamień, z dużą siłą ponownie walnęła w szkło. Znowu rozbrzmiał huk, ale szyba nie pękła.
Krystyna spojrzała z przerażeniem na Juliana. Ten mierzył ją przez chwilę uważnym wzrokiem, po czym krzyknął:
– Chodź!
Podbiegł do niej, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Zdążyła jeszcze złapać torebkę i potykając się o leżące obok kanapy swoje tenisówki, pobiegła za nim. Julian wybiegł na korytarz, zatrzymał się na chwilę i otworzył plastikowe drzwiczki w ścianie. Szybkim ruchem wyłączył bezpieczniki i dom pogrążył się w całkowitej ciemności. Intruz nie przestawał walić w szybę, upiorny huk niósł się po całym wnętrzu budynku. Julian powlókł Krystynę w stronę schodów i nim zdążyła zaprotestować, ciągnął ją już za sobą na górę. Kiedy znaleźli się na poddaszu, skierował się w stronę sypialni.
– To pancerne szkło? – zapytała cicho.
– Pancerne nie znaczy niezniszczalne, podda się niedługo – wycedził nerwowo i nacisnął klamkę drzwi sypialni. Wszedł do środka, zatrzymując się tak nagle, że Krystyna wpadła na niego z całym impetem. W pokoju było ciemno, ale na tle nieco jaśniejszego prostokąta szyby zobaczyli sylwetkę człowieka wchodzącego do środka przez okno w pochyłym dachu. Tęga postać była już prawie w środku i mimo mroku wyraźnie zobaczyli odwracającą się ku nim twarz. Julian zawrócił i popychając Krystynę, wycofał się z sypialni.
– Chodź! – Puścił jej rękę i biegiem ruszył w stronę drzwi na drugim końcu korytarza. Pobiegła za nim. W ciemnościach domu ledwie widziała jego biały szlafrok. Usłyszała głośny odgłos otwieranego zamka i Julian zniknął na chwilę. Kiedy dobiegała do pokoju, usłyszała potężny huk sypiącego się szkła. Domyśliła się, że drzwi do ogrodu poddały się. W pokoju widziała niewyraźną sylwetkę Juliana stojącego przy szafie w jakiejś dziwnej, karykaturalnej pozycji, jakby chciał się ukryć za meblem.
– Co robisz?! – wysapała.
– Cicho! – warknął. – Chodź tutaj i nie odzywaj się. Kucnij za łóżkiem.
Podeszła posłusznie bliżej okna. W słabym świetle gwiazd padającym z zewnątrz dostrzegła stojące opodal łóżko. Usiadła na zimnej podłodze i podciągnęła kolana pod brodę. Po chwili usłyszała coś jakby dźwięk odrywanej taśmy klejącej, po czym rozległ się odgłos przeładowywanej broni. Julian przykucnął przy niej.
– Masz trochę miejsca za mną, schowaj się – szepnął jej do ucha.
Posłusznie skryła się za jego plecami. Na zewnątrz pokoju dały się słyszeć nerwowe szepty, po czym rozległy się głośne kroki kilku osób. Ktoś był na poddaszu, ktoś chodził po salonie. Kroki zbliżały się, stawały się coraz bardziej słyszalne, coraz bardziej natrętne. Wreszcie w uchylonych drzwiach zamajaczyła czyjaś potężna postura i ktoś ostrożnie wsunął się do środka. Słychać było, jak przesuwa dłonią po ścianie, szukając włącznika światła. Znalazł go w końcu i pstryknął kilkakrotnie klawiszami, światło jednak nie zapaliło się.
Julian wystrzelił. Huk był tak przeraźliwy, że Krystyna mimowolnie padła na plecy i uderzyła głową o ścianę. Na chwilę ją zamroczyło, jednak adrenalina szybko przywróciła ją do rzeczywistości. Intruz nie wydał z siebie żadnego głosu i upadł na wznak.
– Masz tu swoją torebkę? – zapytał nagle Julian. – No masz czy nie?!
– Mam! – odkrzyknęła.
– To łap za komórkę i dzwoń na policję! Połóż się na podłodze, nie wychylaj się! – poinstruował ją szybko, po czym wstał, zdjął szlafrok i przewiesił go przez ramę łóżka. Nagi okrążył mebel i stanął z boku pomieszczenia, chowając się w ciemności.
Na schodach rozległ się tupot ciężkich butów. Ktoś świecił dookoła latarką. Snop światła omiótł kąty poddasza, po czym zatrzymał się na drzwiach pokoju, w którym się ukrywali. Postrzelony człowiek leżał połową ciała na korytarzu i nie dawał znaków życia.
Kroki na schodach umilkły i nastała głęboka cisza. Krystyna drżącymi palcami otworzyła torebkę i zaczęła po omacku grzebać w jej wnętrzu. Namacała telefon, jednak nie jego szukała. Po chwili poczuła pod palcami zimny metal rewolweru. Objęła dłonią kolbę, położyła palec na spuście i wyszarpnęła broń z torebki. Skuliła się bardziej w swojej kryjówce i wycelowała w niewyraźny kształt nagiego Juliana. Ledwo dostrzegała jego sylwetkę, zmroziło ją jednak przeświadczenie, że mężczyzna ją obserwuje. Nigdy nie strzelała do nikogo, nie musiała. Zazwyczaj wszystko szło jak po maśle, żadnej mokrej roboty. Ten frajer jednak zaczął strzelać i wszystko skomplikował. Nie zostawił jej wyjścia, nie pójdzie do paki przez chuderlawego jelenia.
Powoli nacisnęła spust. Rozległ się trzask iglicy ale pistolet nie wystrzelił. Nacisnęła spust raz jeszcze i też usłyszała tylko trzask. Julian odwrócił swoją broń w jej stronę.
– Wyjąłem kule – rzucił zimno, jakby od niechcenia, i strzelił.
Krystyna nie usłyszała huku wystrzału. Był tylko wielki błysk, który zalśnił jakby gdzieś wewnątrz jej czaszki. Po tym błysku był tylko długi, zamierający pisk w uszach i ciemność stała się jeszcze ciemniejsza.Rozdział II SŁAWEK
8 listopada. Czwartek
Sławek rozparł się wygodnie na krześle. Jak zwykle siedzący przed nim nadęty gbur irytował go. Gruby, łysy kapitan Karol Rzepa powinien już dawno być na emeryturze. W policji nie ma miejsca dla oldboyów, takie czasy. Tym razem jednak ten zarozumiały bęcwał wydawał się bardzo podekscytowany, co sprawiało, że wydawał się niemal ludzki. Nawet wyciągnął rękę na przywitanie. Trafiła mu się sprawa: napad, strzelanina, trzy trupy i dziwka na OIOM-ie.
– Jak już się wygodnie wymościłeś, to streszczę ci sytuację – zagrzmiał zza biurka.
– Trochę już wiem… – odezwał się Sławek.
– Co mnie obchodzi, że już coś wiesz? – warknął kapitan i ciągnął: – Do domu w Cygańskim Lesie wtargnęło trzech uzbrojonych napastników. Właściciel domu też miał broń i wywiązała się strzelanina. Wszyscy napastnicy zginęli, ranna została Krystyna Grzegorzewska, znana nam skądinąd kobieta do wynajęcia.
Kapitan przerwał i sięgnął po pomiętą paczkę papierosów. Wysupłał jednego i powoli zapalił. Sławka mocno już irytowało to przedstawienie, chciał o coś zapytać, ale wiedział, że kapitan uwielbia monologi. Przyglądał się więc tylko mięsistym paluchom szefa, bezmyślnie śledził powolną drogę papierosa z paczki do ust i czekał.
– Bo widzisz, pffff – kapitan rozkoszował się sytuacją – kompletnie nie wiemy, kim są, a raczej kim byli napastnicy, nie za bardzo też wiemy, kim jest ofiara. Jedynie naszą dziwkę w miarę znamy.
– A ofiara ich nie zna? – Sławek zaryzykował pytanie.
– Mówi, że nie zna. – Szef nieznacznie się uśmiechnął. Jednak humor mu dopisywał. – Nie zna, nie zna. Jak ja ich nie znam na tym zapyziałym wygwizdowie, to znaczy, że on musi ich znać, nie?!
Sławek uśmiechnął się.
– Chyba tak… – zająknął się nieśmiało.
– A widzisz, gówno prawda! Ani ja, ani on. Ale Krystynka musi ich znać! – Kapitan uderzył ciężką dłonią o blat biurka, zadowolony, że udało mu się podejść młodego.
Sławek patrzył wyczekująco, nawet zrobił zaciekawioną minę. To całe przedstawienie grało mu coraz bardziej na nerwach.
– Ale my znamy dobrze Krystynkę, a tych kizioli nie znamy wcale. Gdzie tu logika? – odważył się na szczerą uwagę.
Niezrażony tym kapitan kontynuował swoje przedstawienie. Przymrużył nieco oczy i wycedził:
– W przestępczości logika często zawodzi. Sherlock Holmes to dureń. Ofiara zeznała, że Krystynka działała w porozumieniu z napastnikami.
– Tak twierdzi ofiara… No właśnie, kim on jest?
– Chyba najbardziej pospolity gach, jakiego widziałem, jedynie kasy chyba mu nie brak. Jakiś rok temu wybudował się w Cygańskim Lesie. – W głosie kapitana brzmiała źle ukrywana pogarda. – To jakiś zagraniczny dorobkiewicz, jeździ na saksy i trzepie szmal – ciągnął. – I szasta tym szmalem, dogadza sobie, po kurwy dzwoni…
Sławek tym razem postanowił milczeć. Pół jego rodziny wyjechało za chlebem za granicę, sam nawet chętnie by się spakował i wyjechał nawet jutro. Mierziły go więc uwagi szefa.
– Rzecz w tym, że kiedy nasi przyjechali na wezwanie, jeden jeszcze dychał i rzęził. Z tym, że nie po polsku.
– Nie? A po jakiemu? – Sławek uniósł brwi.
– Myślisz, że nasi z patrolu są lingwistami? – Kapitan zaśmiał się chrypliwie. – Ale powtórzę raz jeszcze: napastnicy mogli być cudzoziemcami.
– Czyli znajomymi naszego… jak on się nazywa?
– Julian Nowak. Trzydzieści siedem lat, rodzice nieznani, wychowywał się w sierocińcu na Pomorzu. Nienotowany. Z wykształcenia technik obróbki skrawaniem, z zawodu spawacz.
– Czemu tutaj osiadł? – zastanawiał się Sławek.
– Diabli go wiedzą. Może miłośnik pagórków i zarośli. – Kapitan machnął ręką. – Rzecz w tym, że ja to widzę tak: nasz Nowak zadarł z kimś za granicą, obojętnie gdzie, ale nie u nas. Może nawet para się czymś podejrzanym, stawiałbym na przemyt. Ktoś go tu znalazł, umówił akcję z Krystynką, zapłacił jej i razem mieli się wziąć za Nowaka. Ale Nowak się połapał i wszystkich powystrzelał. Teraz tylko trzeba go przycisnąć, żeby zaczął się spowiadać.
– A czy ten Nowak ma pozwolenie na broń? – zapytał Sławek.
– O, i to jest rzeczowe pytanie, które powinieneś zadać na początku – zadrwił kapitan. – Otóż ma. I to od piętnastu lat. Strzelał kiedyś w klubie sportowym, to ma pozwolenie.
Sławek przytaknął tylko i pokręcił się nerwowo na krześle. Kapitan zgasił papierosa i rzucił jakby od niechcenia:
– Kilkanaście godzin temu już minęło czterdzieści osiem, więc albo oskarżymy go o coś, albo musimy puścić. Prokurator nie lubi tego Nowaka, nie pasuje mu do znanych modeli kryminalnych. Upiera się, żebyśmy go jednak uziemili. Przyprowadzą tu zatrzymanego na czternastą, masz dwie godziny, to się przygotuj. Akta powinieneś mieć już na biurku.
Sławek wstał i uśmiechnął się.
– I chce szef, żebym coś z niego wyciągnął?
– Będę brutalnie szczery. Nie wpycham ci go w objęcia dlatego, że podziwiam twój policyjny kunszt. Kasiasty sukinsyn załatwił sobie pierwszorzędną papugę z markowej krakowskiej kancelarii. Jak coś spieprzymy, to ty to spieprzysz, nie ja. Nie zamierzam wylecieć przed Gwiazdką.
– Okej! – Sławek cieszył się, że rozmowa dobiega końca. Skierował się w stronę drzwi.
– Jeszcze jedno – rzucił kapitan. – Ten Nowak był w szlafroku jak przyjechałem, później się przy mnie ubierał. Nie ma żadnych tatuaży. Pytałem lekarza sądowego, żaden z napastników też nie ma.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – zdziwił się Sławek.
– Nie wiem! – warknął kapitan – Ma? Może nie ma. Zazwyczaj bandziory się tatuują. A tu tylko Krystynka ma motylka na łydce. Dziwne, co?
– Zapiszę to sobie. – Sławek starał się, by jego słowa zabrzmiały poważnie.
– Zapisz.
Zanim otworzył drzwi swojego biura, jeszcze raz zastanowił się. A jeśli Nowak nie ma kompletnie nic wspólnego z napadem na swój dom, jeśli jest ofiarą, tylko ofiarą? Uświadomił sobie, że jego naprędce przygotowany plan przesłuchania jest do niczego. W dodatku wiedział, że Nowak nie jest sam, siedzi z nim jakaś lafirynda z kancelarii adwokackiej i Sławek właściwie wiedział na pewno, że będzie mu nakazywać milczenie. Właściwie ten dzień jest już stracony i żadne dodatkowe przesłuchanie niczego nie zmieni. Nowaka zawsze można oskarżyć o cokolwiek i tak najistotniejszy był układ prokuratora z sędzią. Dogadają się – Nowak posiedzi do sprawy, a potem może więcej. Nie dogadają się – Nowaka trzeba będzie puścić, proste i oczywiste. Wszystkie inne kwestie, takie jak śledztwo czy przesłuchania, to tylko lepszy albo gorszy dodatek do prokuratorskiego widzi mi się. Z takimi myślami nacisnął klamkę i wszedł do swojego biura. Osoby znajdujące się wewnątrz natychmiast odwróciły się w jego stronę.
– Dzień dobry – rzucił od progu i uśmiechnął się szeroko.
Umundurowany policjant siedzący przy oknie odwzajemnił uśmiech, reszta obecnych siedziała posępna. Podszedł do biurka i powoli położył akta na blacie. Najpierw przyjrzał się Nowakowi i znów się uśmiechnął, tym razem zupełnie szczerze. Nie dałby za niego pięciu groszy, mniej niż pospolity, zupełnie jak jego nazwisko. Na zdjęciach wydawał się tęższy, bardziej męski – w rzeczywistości wyglądał jak oferma. Sławek przeniósł wzrok na prawniczkę. Młoda rudowłosa piękność, z daleka widać po niej było konkretne oczekiwania od życia, ambicję, może nawet waleczność. Włosy miała splecione w gruby warkocz, który nieco kokieteryjnie przerzuciła przez ramię na szeroki dekolt. Ostry makijaż dopełniał wrażenia siły, ale też elegancji. Ale czy ktoś nie powiedział, że tylko tchórze malują się w barwy wojenne? A jeśli tak, to czy Nowak jest właśnie cichym mordercą?
Usiadł naprzeciw nich i zapytał:
– Zaproponowano państwu coś do picia?
– Nie, ale nie szkodzi – odparła szybko prawniczka. – Nie zabawimy tu długo.
Sławek nie dał się zbić z tropu.
– Dobra. To najpierw formalności: kim pani jest? – zapytał oschle.
Rudowłosa sięgnęła do leżącej przed nią papierowej teczki i wygrzebała opatrzone kolorowym logo pismo.
– Mecenas Eleonora Kwiecień z kancelarii Lux et Lex z Krakowa. – Wyciągnęła papier w kierunku Sławka. – A to moje pełnomocnictwo. Czy mogę teraz wiedzieć, z kim mam do czynienia?
– Starszy aspirant Sławomir Zapalski. Przydzielono mi tę sprawę właściwie przed chwilą… – Sławek czuł się wyjątkowo niekomfortowo. Machinalnie wziął dokument z ręki kobiety, przyglądając się jej długim, pomalowanym na czerwono paznokciom.
– A to jest oficjalna skarga, nasz klient został przetrzymany ponad czterdzieści osiem godzin. – Adwokat podała mu niespodziewanie następny papier.
– Tak, tak – bąknął Sławek – w takich sytuacjach zatrzymanie wydaje się może nieuprawnione…
– Przetrzymanie – poprawiła go. – A to jeszcze jedna skarga. Odpowiednie pismo zostanie złożone w prokuraturze z wnioskiem o ściganie za niedopełnienie obowiązków służbowych.
– Zaraz, zaraz, moment! – wybuchnął Sławek. – O co chodzi?!
– Proponuję zapoznać się z pismem. – Rudowłosa uśmiechnęła się władczo.
Aspirant przebiegł oczami treść pisma. Im dalej czytał, tym bardziej czuł się osaczony. Mecenas najwyraźniej dostrzegła jego zakłopotanie, bo nie zamierzała mu odpuścić.
– Nie zabezpieczyliście należycie miejsca przestępstwa, które, jak chyba wiadomo, jest prywatnym domem poszkodowanego. Po tym jak skończyliście swoje pseudozabezpieczanie śladów, zostawiliście dom otwarty na oścież. Na szczęście nasza kancelaria już się tym zajęła i firma budowlana zabezpiecza dom.
– Nie ja odpowiadałem za zabezpieczenie domu, nawet mnie tam nie było – wydukał Sławek, ale szybko ugryzł się w język, kiedy zdał sobie sprawę, jak żałośnie brzmią jego tłumaczenia. W duchu przeklinał kapitana, który chyba właśnie dlatego wrobił go w tę sprawę.
– To dlaczego rozmawiamy? Niech tutaj przyślą kogoś, kto będzie umiał wyjaśnić panu Nowakowi, dlaczego, do cholery, musi się sam bronić przed napastnikami w tym waszym mieście, dlaczego policja, która nie mogła mu pomóc, zamyka go za kratkami, dlaczego kiedy jest tutaj zamknięty, ktoś obrabia mu dom, a pan nadal organizuje przesłuchanie pokrzywdzonego! – Eleonora niemal krzyczała. Widziała, że Sławek czuje się przyparty do muru.
Telefon nie przestawał dzwonić, więc kapitan wreszcie zdecydował się podnieść słuchawkę. Odłożył kanapkę i z pełnymi ustami rzucił:
– Halo! Kapitan Rzepa, słucham.
– No i dobrze, że Rzepa! – Głos prokuratora pełen był nieskrywanej irytacji. – Słuchaj, Karolu, bo nie mam czasu, mam tu urwanie jajec. Ten młody, co sobie postrzelał, wiesz, Julian Nowak, ty go lepiej puść.
– Puść?! – wściekł się kapitan. – A od kiedy to puszczamy zabójców?
– Nie marudź. Sprawdziłem go. To frajer z pieniędzmi, najgorszy rodzaj obywatela. Nie mogliśmy wiedzieć, jak bardzo „z pieniędzmi”, bo siano trzyma na zagranicznych kontach. Ale popytałem Stasia ze skarbówki, on to ma legalnie. Wynalazł jakiś rodzaj palnika acetylenowego, złożył patent i teraz ten geniusz do końca życia nie musiałby nic robić, a takie Krystynki to by się tylko w drzwiach mijały. – Prokurator zarechotał chrypliwie.
– Kasa kasą, Wiesławie, a zasady zasadami – powiedział kapitan pewnym głosem.
– Jak już powiedziałem, ten Nowak to najgorszy rodzaj obywatela. Nie kuma, że prawo to my, i będzie wierzgał. Ludzie z Lux et Lex już uruchomili trybki i idzie fama do dziennikarzy. Kancelaria ma swoje układy w komendach wojewódzkich i nie podskoczymy. Musisz chłopaka puścić, nie ma wyjścia. Przynajmniej na razie. – Prokurator zmienił ton na bardziej pojednawczy.
Kapitan podniósł kanapkę z biurka i nie patrząc, na wyczucie, wrzucił ją do stojącego w kącie kosza. Przełknął kęs, który miał jeszcze w ustach, wysupłał z paczki papierosa i zapalił.
– No to jak tak, to tak – powiedział do słuchawki zaciągając się głęboko dymem.
– No właśnie tak. – Prokurator urwał rozmowę i rozłączył się.
Kapitan odłożył słuchawkę i zaklął pod nosem.
– Wziąłeś, Wiesławie, działkę, a o mnie zapomniałeś? – stwierdził oschle.
– Moment! – Sławek podniósł głos. Był wściekły i odzyskiwał rezon.
– Chwila to jest z grilla – fuknęła rudowłosa mecenas i otworzyła usta, żeby coś jeszcze dodać.
– Nie powiedziałem „chwila”, powiedziałem „moment”! Nie umie pani znaleźć rymu do słowa „moment”? – zadrwił aspirant i zadowolony z wywołanego zaskoczenia ciągnął: – Jeśli faktyczne ktoś splądrował dom po wyjściu policjantów, to skarga będzie zasadna, niemniej wie pani chyba lepiej niż ja, że jest to odrębna sprawa.
– Nie, nie wiem, pan też tego nie wie – sapnęła prawniczka.
– I może nigdy się nie dowiem, jeśli pan Nowak nie zacznie być ze mną szczery.
– Co? Więc to pan Nowak odpowiada za to, co mu się przytrafiło? – zirytowała się rudowłosa.
– Nie wiem! – odparł błyskawicznie Sławek i spojrzał w oczy Julianowi. – Jak na razie niemal same trupy wokół niego i nie ma nawet pół żywego świadka, który by powiedział o nim coś dobrego! Nawet sam pan Nowak ledwo wydukał o sobie dwa zdania. I po grzyba się pani tu telepała aż z Krakowa? Po co mu te pani rady, żeby nie mówił tego czy tamtego? Sam wie to chyba lepiej od pani, przecież…
Przerwał w pół słowa, bo drzwi otworzyły się nagle i do środka bezceremonialnie wkroczył kapitan.
– Sławku, kończymy na razie z panem. – Spojrzał na Juliana gniewnym wzrokiem. – Jest pan wolny, panie Nowak, choć nie wydaje mi się, że na długo.
Nowak, prawniczka i policjant przy oknie wstali jak na komendę. Tylko Sławek nie mógł podnieść się z krzesła. Najpierw wyszczekana łasica, a teraz wredny szef. Spojrzał raz jeszcze w twarz Nowakowi i wydawało mu się, że zobaczył w jego oczach coś jakby współczucie.
– Możemy zatem odebrać rzeczy z depozytu? – zapytała triumfalnie mecenas.
– Oczywiście – bąknął kapitan. – Wszystko załatwione. Możecie iść.
Wyszedł, a za nim bez słowa ruszyli wszyscy pozostali. Jedynie Sławek siedział dalej przybity do krzesła i nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Najchętniej rzuciłby odznaką w gębę temu chamowi w stopniu kapitana, ale miał wrażenie, że tego by to chyba ucieszyło. „I ciekawe, co miałbym dalej robić – myślał gorzko – wyjechać do Irlandii jak jeden z braci i kuzyni albo ten cały Nowak? Iść na księdza jak drugi brat?”.
Głosy na korytarzu oddalały się, aż wreszcie zupełnie umilkły. Wstał z krzesła i podszedł do elektrycznego czajnika. Wlał do niego nieco wody z butelki i włączył.
– Nie pójdzie wam tak łatwo – powiedział do siebie, wsypując do kubka mieloną kawę. – Nie pójdzie wam tak łatwo ze mną.
Przerażało go tylko to, że w całej sytuacji najbardziej wkurzyła go rudowłosa prawniczka. Czuł dziwną, natrętną żądzę, żeby dowalić solidnie zarozumiałej jędzy.
– Przypiłuję ci te pazurki – powiedział do siebie gniewnie. Na samą myśl o paznokciach Eleonory przeszedł go dziwny dreszcz.
Czajnik zawarczał basowo i wyłączył się. Sławek nalał wrzątku do dużego białego kubka. Wrócił z kawą do biurka i usiadł. Pozbierał szybko leżące na blacie pisma i niezapisany formularz przesłuchania, otworzył tekturową teczkę z aktami sprawy i włożył papiery do środka. Zamierzał zamknąć teczkę, postanowił jednak jeszcze raz przyglądnąć się zdjęciom. Odsunął papiery, wyjął spory plik fotografii i powoli zaczął je przeglądać. Jedno ze zdjęć przedstawiało Nowaka z obnażonym torsem, prezentującego policjantom swój biały szlafrok.
– Ki diabeł? – zdziwił się Sławek.
Przyjrzał się dokładnie klatce piersiowej Nowaka.
– Przecież to są blizny po ranach postrzałowych. – Sławek przejechał palcem po zdjęciu, jakby chciał się upewnić, że na papierze nie ma żadnych paprochów.
– Mam sobie zapisać, że Nowak nie ma tatuaży, ale że ma blizny po postrzałach, to już nieważne? – zaśmiał się do siebie.
Szlafrok też miał dziury po kulach, wydawało się nawet, że doskonale pasują do dawnych ran na piersi Juliana. Z tego, co zapisano w protokole, napastnicy wzięli wiszący w ciemnościach płaszcz kąpielowy za człowieka i przestrzelili go. Nowak nie dał im szans na powtórną salwę.
– Musi być piekielnie szybki – zauważył z podziwem Sławek, po czym dorzucił: – i diabelnie celny.
Odłożył zdjęcia do teczki, sięgnął do klawiatury telefonu, wcisnął interkom i wystukał krótki numer. Po kilku tubalnych sygnałach rozległ się chrzęst i zaspany głos.
– Referat Dzielnicowych, Wojtczak.
– Cześć, Sławek z tej strony. Dobrze, że cię jeszcze złapałem. Masz może papiery z włamania do Nowaka? Wiesz, tego, co sobie postrzelał?
– Chodzi ci o to późniejsze splądrowanie?
– Tak.
– No mam, ale już wychodzę. Przyjdź jutro. – Wojtczak chciał jak najszybciej go spławić.
– Kurde, zależy mi na dziś… – Sławek jęknął błagalnym tonem.
– Podrzucę ci je do biura zaraz, ale jutro mi oddaj. Nie ma żartów z tą sprawą. Aha i czasem nie wynoś ich na zewnątrz.
– Jasne, dzięki. Czekam. – Sławek rozłączył się.
– No i dobrze, że czekasz. – W półotwartych drzwiach zabrzmiał głos kapitana. Sławek o mało nie podskoczył na krześle.
– Krótko, bo nie mam czasu – powiedział Rzepa. – Wypuściliśmy Nowaka, ale sprawa nie jest zamknięta. Nadal nie wiemy, kogo mamy w kostnicy. Prowadzisz to dalej sam, ale o wszystkim mi melduj.
Zanim Sławek zdążył odpowiedzieć, drzwi trzasnęły głośno i został sam.