- promocja
- W empik go
Sunkissed. Melodia lata - ebook
Sunkissed. Melodia lata - ebook
Tego lata pozwól wybrzmieć swojej melodii!
Dla Avery muzyka zawsze była rodzajem ucieczki. Ale po tym, jak zdradziła ją najlepsza przyjaciółka, nawet idealnie dobrane playlisty nie pomagają jej zapomnieć o tym, co się stało. Co gorsza, rodzice zaciągnęli ją i jej siostrę Lauren, która ma obsesję na punkcie mediów społecznościowych, na wakacje na odległym kempingu w leśnej głuszy. Właśnie wtedy, gdy Avery uznaje, że tego lata nie spotka ją nic ciekawego, poznaje Brooksa – tajemniczego, frustrująco czarującego Brooksa – który jest członkiem personelu. Co oznacza, że jest on całkowicie poza zasięgiem.
To, co zaczyna się jak katastrofa, zamienia się w… fascynującą przygodę. A kiedy Brooks oferuje jej życiową szansę, Avery musi zastanowić się, jak daleko jest gotowa się posunąć, aby dowiedzieć się, czego chce, kim chce być, odnaleźć swój głos i usłyszeć, jak brzmi jej własna melodia.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-413-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odetchnęłam, zamknęłam oczy i oparłam głowę o okno samochodu, chłonąc ciepło rozgrzanej słońcem szyby. To będzie idealne lato. Jeśli powtórzę to wystarczająco wiele razy, tak się właśnie stanie. Po wszystkim, co się wydarzyło w tym tygodniu, potrzebowałam udanych wakacji. Kilka miesięcy temu tata powiedział, że ostatnie lato przed maturą powinno należeć do mnie. Zamierzałam tego dopilnować.
Rodzice z przodu przyciszyli mocno radio, aż ledwo było je słychać, ale rozpoznałam piosenkę Taylor Swift. Dziesięć minut temu rozładowały mi się airpodsy, więc nie mogłam wysłuchać do końca starannie przygotowanej na podróż playlisty: _Stuck in the Backseat with You_. Gdy już zapadałam w sen, moja siostra obok odezwała się o wiele głośniej niż trzeba.
– Cześć wszystkim! Udanego lata! Właśnie mija czwarta godzina naszej podróży i mamy już serdecznie dość. Przywitajcie się z moją starszą siostrą, Avery!
Lauren podparła się łokciami o poduszki leżące między nami, trzymając komórkę tak, żeby było mnie widać w aparacie. Zza telefonu błagała spojrzeniem: „Daj mi coś, cokolwiek innego niż twoja zwykła, nudna twarz”_._ Jako że zwykła, nudna twarz to mój znak rozpoznawczy, pokazałam jej znak pokoju, co najwyraźniej wystarczyło, bo przełączyła kamerkę na siebie.
– W tym roku rodzice zabierają nas w sam środek lasu. Dołączycie do nas? – Przekierowała aparat na okno, za którym migały rozmazane wysokie sosny.
Nie nazwałabym czterogwiazdkowego ośrodka wczasowego, gdzie mieliśmy spędzić lato, samym środkiem lasu, ale przesada to klucz do dobrego kontentu dla mediów społecznościowych. Potrząsnęłam etui na słuchawki, jakby to mogło przyśpieszyć ich ładowanie. Potrzebowałam jakiejś wyciszającej i oczyszczającej umysł muzyki.
– Dziewczynki, zabrałyście kostiumy kąpielowe? – zapytała mama, choć teraz, cztery godziny jazdy od domu, nic już nie mogłybyśmy poradzić, gdybyśmy ich nie wzięły.
Lauren opuściła telefon.
– Mamo, ja nagrywam.
– Och, przepraszam – szepnęła mama.
– Teraz już nie.
– Podobno w tym ośrodku jest wielka zjeżdżalnia – powiedział tata, jakby to było coś niezwykle ekscytującego dla piętnastolatki i siedemnastolatki. – Superzjeżdżalnia dla superdzieciaków. – Zaśmiał się z własnego dowcipu, a mnie też to rozśmieszyło.
Lauren obrzuciła mnie sceptycznym spojrzeniem, a potem powiedziała:
– Ale tam jest też jakaś prawdziwa woda, prawda?
– Prawdziwa woda? – zapytała mama.
– Jezioro albo coś?
– Tak, jest tam i jezioro, i basen – odpowiedział tata, zbyt szybko wchodząc w zakręt, przez co przycisnęło mnie do drzwi.
– Nie wiem, dlaczego nie mogliśmy pojechać na ten sam kemping, co parę lat temu – zamarudziła Lauren. – Było bliżej i droga nie była taka kręta.
– Bo w tym roku czeka nas epicka przygoda – odparł tata. – W przyszłym roku Avery będzie tak zajęta przygotowaniami do college’u, że nie będzie chciała spędzić z nami wakacji.
– To prawda – potwierdziłam i się uśmiechnęłam, kiedy mama się odwróciła, bo nie chciałam, żeby poczuła się urażona. Spojrzała na mnie i poklepała mnie po nodze.
Nasi rodzice mają w lato wolne. Mama wykłada na Uniwersytecie Kalifornijskim, a tata uczy w gimnazjum, gdzie prowadzi też drużynę koszykówki. Więc odkąd pamiętam w niemal wszystkie wakacje wyruszaliśmy „na przygodę”. To była chata nad jeziorem albo kemping przy plaży. I rzeczywiście w większości przypadków była to przygoda. Czasem nawet fajna.
Poczułam przy udzie wibrację telefonu, który leżał na siedzeniu obok mnie, i natychmiast cała się spięłam. Nie chciałam nawet patrzeć. Nie chciałam czytać kolejnych usprawiedliwień. Chciałam rozpocząć swoje idealne lato. Komórka znów zawibrowała. Wciągnęłam głośno powietrze i spojrzałam na ekran. Tak jak się spodziewałam, to była moja najlepsza przyjaciółka, Shay.
Przepraszam, nie mogę zacząć lata, wiedząc,
że się na mnie gniewasz.
To był przypadek.
Nie wiem, jak można przez przypadek całować się z byłym chłopakiem swojej najlepszej przyjaciółki. Rozstaliśmy się z Trentem zaledwie kilka tygodni temu! Myślałam nawet, że może się z powrotem zejdziemy. A teraz zastanawiam się, czy to nie Shay była prawdziwym powodem, przez który się rozstaliśmy. Ewidentnie przypadli sobie do gustu. Poczułam się jak idiotka, bo myślałam, że to tylko trudny moment i jakoś sobie z Trentem poradzimy.
Pojawiła się kolejna wiadomość.
To był wielki błąd. Po prostu rozmawialiśmy o tym, że wyjeżdżasz na całe wakacje i że będziemy za tobą tęsknić! Wybacz mi, proszę.
Odłożyłam telefon ekranem do dołu na siedzenie, jakby te wiadomości miały zniknąć, jeśli nie będę ich widzieć.
– Hej wszystkim! – Lauren znów mówiła do kamerki telefonu. – Pora na wakacyjną wyprawę w sam środek gęstego lasu. Drzewa, jezioro i dobra zabawa. Mam nadzieję, że jesteście gotowi mi towarzyszyć. Przywitaj się, Avery.
Znowu mnie nagrywała. Czułam pieczenie w oczach przez tamte wiadomości. Zacisnęłam zęby i zmusiłam się, żeby powstrzymać łzy. Odwróciłam się do Lauren i nadęłam policzki jak rozdymka, ryba, której zazdrościłam techniki samoobrony.
Lauren opuściła telefon i uniosła brwi.
– Mogę to wrzucić?
Naprawdę było mi wszystko jedno, co jej pięćdziesięciu obserwatorów o mnie pomyśli. No cóż, tak właściwie to nie… i nienawidziłam się za to. Ale ona znów obrzuciła mnie tym swoim błagalnym spojrzeniem.
Westchnęłam.
– Możesz.
– Dzięki! – Znów skupiła wzrok na komórce, żeby obejrzeć filmik.
A ja wróciłam myślami do nieszczęsnych wiadomości na moim telefonie.
Shay została moją najlepszą przyjaciółką w wakacje przed trzecią klasą podstawówki, kiedy oznajmiła mi to przez płot. Przeprowadziła się do domu za nami i poznałyśmy się pewnego dnia, gdy jej piłka wpadła do nas i trafiła mnie prosto w głowę. Oddałam jej ją, a potem codziennie gadałyśmy przez dziurę w płocie, aż przekonała rodziców, żeby pozwolili nam spędzać czas razem. Dość podobnie się poczułam, kiedy powiedziała mi, co wydarzyło się z Trentem: jakbym znów dostała piłką w głowę – to było niespodziewane i bardzo nieprzyjemne – tylko że teraz brakowało szczęśliwego zakończenia.
Tata znów zbyt szybko wjechał w kolejny zakręt.
– Ojej… – powiedziała Lauren, łapiąc się za brzuch. – Zaraz zwymiotuję.
Przysunęłam się bliżej okna. Nie chciałam mieć wymiocin na kolanach.
Mama klepnęła tatę w ramię.
– Zwolnij. – A potem odwróciła się do nas. – Podać ci torebkę?
– Nie wzięłaś aviomarinu? – zapytałam.
– Owszem, Avery, wzięłam. Ale najwyraźniej nie pomaga.
– Tylko pytam – odparłam.
– Nie tylko. Zasugerowałaś, że zrobiłam coś nie tak.
Niezbyt się z siostrą przyjaźnimy, więc Lauren nie miała pojęcia, jak beznadziejny był dla mnie ten tydzień ani jakie wiadomości czekały na odpowiedź w moim telefonie. Nikt nie miał.
– Przepraszam. Nie to miałam na myśli.
Podchwyciłam spojrzenie taty w lusterku. Bezgłośnie powiedział: „Ogień i Lód”_._
Od paru lat nazywał tak mnie i siostrę: Ogień i Lód. Pod niemal każdym względem byłyśmy swoimi przeciwieństwami. Lauren często przesadzała i dramatyzowała, ja byłam chłodna i spokojna. Ona zwracała uwagę samym swoim wyglądem: była wysoka, postawna, miała jasne włosy i wielkie błękitne oczy. Zawsze wydawała się szczęśliwa, nawet jak marudziła. Ja z kolei nie wyróżniałam się z tłumu. Przeciętnej budowy szatynka. Miałam miły uśmiech, ale nic, co przyciągałoby spojrzenia. Podobały mi się moje oczy. Orzechowe i wyraziste. Choć byłyśmy swoimi przeciwieństwami, nie lubiłam tego przezwiska (kto chciałby być porównywany do lodu?), ale kochałam tatę i wiedziałam, że on uważa je za śmieszne i słodkie, więc robiłam to, co robią wyluzowani ludzie – nie przejmowałam się.
– Zatrzymaj samochód, zatrzymaj! – pisnęła Lauren, rozpinając pas.
Mama odwróciła się gwałtownie, a tata przyhamował i zaparkował na gruntowym poboczu. Mama już podawała plastikową torebkę, ale moja siostra otworzyła drzwi, wyskoczyła z auta i zwymiotowała na ziemię, trzęsąc się i bekając. Dramatyzowała ze wszystkim, nawet z rzyganiem. Jęknęła, podparła dłonie na kolanach i czekała na kolejną falę mdłości.
Mama zwróciła się do taty.
– Nie wiem, po co się tak śpieszysz.
– Ja po prostu jadę.
– Wiesz, że robi jej się niedobrze, kiedy tak gwałtownie skręcasz.
Spojrzałam na komórkę, wciąż zastanawiając się, jak odpowiedzieć. Napisałam:
To cudownie! Teraz możemy to sobie obgadać
i kupić mu wspólnie balsam do ust_._
Ale od razu to wykasowałam. To nie była pora na głupie dowcipy. Podejście drugie:
W porządku. Nic się nie stało.
Mój palec zawisł nad ikonką „Wyślij”. Wcale nie czułam się w porządku_._ Czułam się zdradzona, wściekła, zdezorientowana i samotna. Czułam się tak, jakbym straciła najlepszą przyjaciółkę i chłopaka za jednym razem. Miałam ochotę nie odzywać się do niej przez jakiś czas. Ale jednocześnie nie chciałam się tak czuć. I nie chciałam jej stracić. Im szybciej jej wybaczę, tym szybciej się z tym uporamy.
Zduszony głos mojej siostry przyciągnął moją uwagę. Z plecami przyciśniętymi do okna auta znów nagrywała filmik na komórkę. Nie słyszałam, co mówi, ale prawdopodobnie coś o wymiotowaniu. W ogóle nie rozumiałam tych jej filmików.
Zamknęłam oczy i nacisnęłam „Wyślij”.
– Wszystko w porządku? – zapytała mama. – Tobie nie jest niedobrze, prawda? Bo wyglądasz trochę blado.
– Co?
Mama uważnie mi się przyglądała.
– Nie, wszystko w porządku. – Czy to dziś moje hasło dnia?
Drzwi auta otwarły się i ukazała się w nich komórka Lauren.
– Nie ma zasięgu – oznajmiła, wsiadając do samochodu.
– Hm… – Mama podała Lauren butelkę wody. – Cóż, jesteśmy w lesie w górach.
– Ale w ośrodku będzie zasięg, prawda? – zapytała moja siostra, po tym jak zatrzasnęła drzwi i zapięła pas.
– Lato bez komórki to nie byłby koniec świata – powiedział tata.
– Co? – Lauren aż się zapowietrzyła. – Co masz na myśli? Co to znaczy? – Każde pytanie wypowiadała coraz głośniej.
– Napisano to wyraźnie na stronie internetowej, do której link wysłałam wam parę miesięcy temu – powiedziała mama. – Brak Wi-Fi. Możliwość odłączenia się od świata.
– Naprawdę myślisz, że tam zajrzałyśmy? – odparła Lauren.
Mama wzruszyła ramionami.
– Może następnym razem to zrobicie.
Kiedy słowa mamy do mnie dotarły, poczułam ucisk w piersi i spojrzałam na komórkę. Rzeczywiście, obok mojej wiadomości widniał czerwony trójkąt. Nie wysłała się. Może powinnam się ucieszyć, że brak zasięgu spełni moje przelotne pragnienie, żeby nie odzywać się do Shay przez jakiś czas, ale poczułam się jeszcze gorzej.
– Ale ja prowadzę kanał! – lamentowała Lauren. – Moi obserwujący na mnie liczą! Obiecałam im wiadomości z wakacji! To jest kompletnie i absolutnie nie fair. Powinniście nas uprzedzać o takich rzeczach.
– Może tak będzie najlepiej dla was obu – oznajmiła mama, wymieniając z tatą spojrzenie.
Włożyłam do połowy naładowane słuchawki do uszu i włączyłam jedyną ściągniętą playlistę – _Emos Need Love Too._ Większość piosenek miałam jednak na serwerze. I tyle było z idealnych wakacji.ROZDZIAŁ 2
Choć ośrodek Niedźwiedzia Łąka najwyraźniej zatrzymał się w poprzednim stuleciu, wyglądał bardzo ładnie. Pośród sosnowego lasu stała wielka kilkupiętrowa chata, źródło ciepłego, żółtego światła pośród ciemności. Niebo nad nią było usiane białymi gwiazdami. Mogłabym przywyknąć do takiego wakacyjnego widoku.
Tata wjechał na parking przed głównym budynkiem.
– No to jesteśmy. Bierzcie swoje rzeczy i się zameldujemy.
Moja siostra aż zaniemówiła – nareszcie! – patrząc przez okno na wielką chatę przed nami. To nie trwało jednak długo.
– W takim miejscu jak to musi być Wi-Fi, prawda? – zapytała mnie szeptem.
– Albo chociaż zeszyt skarg, zażaleń i wniosków – odparłam.
– Co?
Udałam, że piszę coś na karteczce.
– „Poproszę o Wi-Fi. Dziękuję”.
Lauren wydęła tylko usta i wysiadła z samochodu.
Popchnęłam drzwi i też wyszłam, żeby dołączyć do rodziców. W powietrzu unosił się silny, ostry zapach sosnowych igieł, a rześki chłód sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie wygrzebać z walizki bluzy.
– Zimno tutaj – stwierdziła Lauren po drugiej stronie auta. – Przez całe lato tak będzie?
– Tylko po zachodzie słońca – odpowiedział tata. – Czy to nie ekscytujące, dziewczynki? – Objął mnie ramieniem i przytulił.
– Pomyślcie, jaki w tym tkwi potencjał! – oznajmiła głębokim głosem Lauren, cytując to, co tata zawsze mówił na początku każdej letniej wyprawy. Czasami zastanawiałam się, czy tata nie zachwycał się bardziej tym, czym taka wyprawa mogła być, niż tym, czym rzeczywiście się okazywała.
– Właśnie – odparł. – Nasze ostatnie wspólne lato, zanim wszystko się zmieni.
– Zamierzasz założyć nową rodzinę? – zapytałam, serwując żart, zanim tata przybierze nazbyt poważny ton. Nadal miałam przed sobą ostatni rok liceum, zanim wybiorę się na studia. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będę studiować na Uniwersytecie Kalifornijskim i prawdopodobnie zostanę w domu. Co według niego się zmieni? Ja miałam wrażenie, że nic, i sama nie wiedziałam, czy ta myśl powinna wywoływać we mnie ulgę, czy rozczarowanie.
– Może wymienię was wszystkie na młodsze modele. – Tata otworzył bagażnik.
Mama obrzuciła go spojrzeniem, przyciskając do piersi poduszkę.
– Ciebie nie miałem na myśli – powiedział. – Tylko dzieciaki, bo one dorosną i nas opuszczą.
– Tak, tak, niezły unik – odpowiedziała mama.
Wyjęliśmy bagaże z samochodu i poszliśmy brukowaną ścieżką do wysokich drewnianych drzwi chaty. W plecaku miałam mnóstwo prac domowych z rozszerzonych przedmiotów, a walizkę wypchaną ubraniami na dwa miesiące pobytu. Tata przytrzymał drzwi i wszyscy weszliśmy do środka.
Hol był równie piękny, jak budynek od zewnątrz. Pośrodku okrągłego pomieszczenia wyrastał potężny dąb, którego konary sięgały do świetlika u góry. Wszystko było w drewnie – podłoga, kontuar, nawet sufit, jakbyśmy weszli do wnętrza drzewa.
Z sali po drugiej stronie holu dobiegała muzyka.
Lauren opadła na ławkę umieszczoną wokół pnia drzewa, a tata podszedł do recepcji, gdzie siedziała dziewczyna niewiele starsza ode mnie. Na jej zielonej koszulce polo widniała duża litera D. Czy to jej imię, czy inicjał?
– Dobry wieczór! Witamy w Niedźwiedziej Łące – powiedziała aż nazbyt przyjaznym tonem. – Poproszę państwa nazwisko.
Zsunęłam ciężki plecak z ramienia i opuściłam go na podłogę obok stóp Lauren. Zostawiłam tam też walizkę.
– Young – odpowiedział tata.
– Witamy, państwo Young. – D. wpisała coś na komputerze, a potem rozłożyła przed rodzicami składaną na trzy ulotkę. – Jesteśmy w głównym budynku. Tu dzieje się wszystko. W piątki mamy wieczór kinowy. – Wskazała salę, skąd dobiegała muzyka. – Wieczory bingo są w środy.
– To by mnie interesowało – oznajmił tata.
D. szeroko się do niego uśmiechnęła.
– Mamy także lekcje tańca i zajęcia artystyczne. Właściwie codziennie coś się w chacie dzieje.
– Wspaniale! – powiedziała mama, unosząc znacząco brwi w naszym kierunku. Lauren przewróciła oczami.
– Na trawniku za głównym budynkiem odbywają się gry na trawie: badminton, siatkówka i tak dalej, poza tym mamy korty tenisowe i basen.
– Podobno macie też wielką zjeżdżalnię – wtrąciłam, a tata uśmiechnął się do mnie z uznaniem.
– Oczywiście. Największą w całej Kalifornii! – D. zareagowała z entuzjazmem. Wskazała z powrotem mapkę. – Stołówka znajduje się między domkami. Tam są podawane posiłki.
– Wszystkie? – zapytała Lauren.
D. spojrzała w komputer.
– Wasz pakiet obejmuje dwa posiłki dziennie. Mamy niewielki sklepik, gdzie można nabyć mleko, płatki i tak dalej na trzeci posiłek.
Kiedy D. pokazywała rodzicom drogę do naszego domku, drzwi chaty otworzyły się i do środka weszła pięcioosobowa rodzina. Dwoje dzieci natychmiast zaczęło ganiać się wokół drzewa, czyli także wokół mnie i Lauren, wrzeszcząc coś o polowaniu na Wielką Stopę. Kobieta podeszła prosto do ekspresu z kawą i nalała sobie filiżankę.
– Chłopcy, przestańcie biegać! – zawołał mężczyzna ostrym tonem, a potem stanął w kolejce za naszymi rodzicami.
Lauren otworzyła kieszeń plecaka i zaczęła w niej grzebać.
– Wieczory filmowe, zajęcia artystyczne, zjeżdżalnia? – powiedziała na tyle cicho, żebym usłyszała ją tylko ja. – Czy to są kolonie dla dzieci? – Spojrzała w tym momencie znacząco na te, które oczywiście nie przestały biegać. – Obawiam się, że nie będzie tu chłopaków w odpowiednim dla nas wieku.
Mnie ta myśl nie rozczarowała w najmniejszym stopniu. Dokładnie trzy dni temu postanowiłam, że kończę z chłopakami. Drama, którą właśnie przeżywałam, pozostawiła mi w ustach niesmak. Obawiałam się, że będę go czuć przez całe lato, skoro straciłam kontakt ze światem zewnętrznym.
Lauren z westchnieniem ulgi wyciągnęła ze swojej torby długi kabel.
– Och, jak dobrze. Myślałam, że o tym zapomniałam.
– Świetnie, że masz jak naładować swoją fikuśną latarkę.
– Nie straciłam nadziei na Wi-Fi. Nawet jeśli go tu nie mają, to wciąż mogę nagrywać filmiki i zrobić składankę pod koniec lata. Coś wymyślę – odpowiedziała. Brzmiało to tak, jakby przekonywała samą siebie.
Zastanawiałam się, czy i ja coś wymyślę, czy znajdę sposób, żeby porozmawiać z Shay i pozbyć się tego niesmaku z ust i tego ciężaru z piersi.
Muzyka z głębi holu znów przyciągnęła moją uwagę, więc podeszłam, żeby zobaczyć, skąd dokładnie dobiega. Zrobiłam zaledwie parę kroków, kiedy jeden z chłopców biegających wokół drzewa zderzył się z kobietą z filiżanką kawy i naczynie wyleciało w powietrze. Patrzyłam, jak obraca się w locie niczym w zwolnionym tempie. Zawartość poszybowała łukiem w moją stronę i przemoczyła cały przód mojej białej koszuli. Filiżanka wylądowała z trzema stuknięciami na podłodze, a potem przesunęła się po ciemnym drewnie i zatrzymała tuż przy moim szarym conversie. Najpierw nie poczułam, że płyn jest gorący, jednak po chwili zaczęła mnie palić skóra na brzuchu. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i odsunęłam od ciała materiał koszuli.
– O rety! – zawołała za mną D.
– Chłopcy! – powtórzył mężczyzna.
Kobieta, teraz z pustymi rękoma, wpatrywała się we mnie i w filiżankę u moich stóp, jakby to była moja wina.
– Przepraszam – usłyszałam samą siebie.
Mama w magiczny sposób wytrzasnęła skądś rolkę ręczników papierowych i zaczęła wycierać podłogę. Tata pomagał Lauren odsunąć nasze bagaże od rozlewającej się po drewnie kałuży. Nie miałam pojęcia, skąd kawa się tam wzięła, bo czułam, jakby na mojej koszuli wylądowała zawartość całego dzbanka.
– Wszystko okej, Avery? – zapytał tata.
D. już przy mnie była.
– Łazienka jest tam. Chodź ze mną. – Posłuchałam bez słowa. Przeszłyśmy przez hol w kierunku sali, skąd słychać było muzykę. Teraz wydawała się głośniejsza – czy to film? A może radio? Ale kiedy mijałyśmy drzwi tej sali, nie mogłam do niej zajrzeć. D doprowadziła mnie do końca holu.
Gdy znalazłam się już w łazience, zdjęłam koszulę, odłożyłam ją przy umywalce i przyjrzałam się swojej skórze. Była zaczerwieniona, ale nie poparzona. D. wzięła papierowy ręcznik ze stosu, namoczyła w zimnej wodzie i podała mi go. Przycisnęłam go do brzucha.
– Sprowadzić pielęgniarkę? – zapytała.
– Co? Nie. – Czułam się już wystarczająco głupio. – Nic mi nie jest.
– Na pewno?
– Lubię brać bardzo gorący prysznic. Chyba przygotowałam się na taką ewentualność.
Nie roześmiała się, tylko wzięła do ręki moją koszulę.
– Oddam to do prania i dostarczymy potem do waszego domku. – Wyszła z łazienki i drzwi się za nią zamknęły.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam powoli odsuwać ręcznik od brzucha, żeby jeszcze raz się przyjrzeć. Zaczerwienienie już schodziło. Wrzuciłam ręcznik do kosza ze złotą obwódką i odwróciłam się do drzwi.
Chyba powinnam się była wcześniej zorientować, że jestem w samym biustonoszu, bo koszulę zabrała chętna do pomocy (czy raczej niechętna do otrzymania pozwu) pracownica ośrodka. Znalazłam się w pułapce. Jęknęłam i obróciłam się z powrotem. Łazienka była ładna – kabiny stanowiły osobne pomieszczenia z pełnymi drzwiami, blaty wykonano z lśniącego granitu, a armaturę z polerowanego mosiądzu. Na ścianach wisiały nawet jakieś obrazy. Ale nie było tam tego, czego potrzebowałam – stosiku zapasowych koszulek.
Rozważałam właśnie, jak zrobić T-shirt z ręczników papierowych, kiedy drzwi znów się otwarły i D. ponownie się pojawiła.
Westchnęłam z ulgą.
– Czy mogłabyś poprosić moją…
Zanim dokończyłam, podała mi niebieską koszulkę.
– Proszę bardzo.
– …albo przynieść mi dokładnie to, czego potrzebuję.
Uśmiechnęła się.
– Czy czegoś ci jeszcze potrzeba?
– Kawy?
Zawahała się.
– To był żart.
– Och… – Wydała z siebie najbardziej wymuszony śmiech na świecie i wyszła.
Rozłożyłam koszulkę i uniosłam ją. Z tyłu widniało logo ośrodka Niedźwiedzia Łąka – miły miś na tle trzech sosen – a na przodzie umieszczono napis: „Personel”.
– Jak dobrze, że nie chcą pozwu – wymamrotałam i naciągnęłam ją przez głowę.
Oparłam się o blat i spojrzałam w lustro nad umywalką. Włosy opadały mi byle jak na ramiona, a w oczach widać było zmęczenie. Może już pora do domu?
Westchnęłam głośno.
Wiedziałam, że o tym nie ma mowy, ale wystarczyłoby samo łóżko, to, które czekało na mnie poza tą łazienką. Przeczesałam palcami włosy, starłam lekko rozmazany tusz spod oczu i wyszłam.
Tym razem mijając salę, skąd wcześniej dobiegała muzyka, zatrzymałam się i zajrzałam do środka.
Zobaczyłam małą salę kinową ze sceną. W tym momencie widownia była ciemna i pusta. Scenę jednak oświetlono, a pośród rozstawionych instrumentów rozmawiały trzy osoby. Zastanawiałam się, co to za impreza z zespołem grającym na żywo. Wieczór bingo?
– Zgubiłaś się? – zaskoczył mnie czyjś głos.
Po prawej stronie za ostatnim rzędem obitych czerwonym aksamitem siedzeń był jeszcze ktoś. Przykucnął przy futerale na gitarę i właśnie go zamykał. Miał długie, lekko kręcone włosy i intensywnie niebieskie oczy. Odniosłam wrażenie, że przenikają mnie na wylot.
Prawie się cofnęłam.
– Przestraszyłeś mnie.
Wstał i choć był średniego wzrostu, coś w jego postawie, pewnym spojrzeniu czy lekkim przechyleniu głowy sprawiało, że dominował w przestrzeni.
– Jesteś nowa? – To pytanie nie było niegrzeczne, ale nie było też przyjazne.
– Tak, dopiero przyjechałam. – W sali rozległ się dźwięk talerzy. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że perkusista, wielki Polinezyjczyk, właśnie wstaje.
– Przepraszam! – zawołał, zagrał na werblu i się roześmiał.
– Czy wy… jesteście… zespołem? – zapytałam chłopaka stojącego obok mnie.
Wysoko uniósł brwi.
– To znaczy widzę, że tak, ale dlaczego?
Leciutki uśmiech pojawił się na jego twarzy, sprawiając, że oczy mu zabłysły i wydał się bardziej przystępny. Skoro zdołał to uczynić niewielki półuśmiech, to zastanawiało mnie, co wywołałby pełen uśmiech?
– Głównie, no wiesz, dla… muzyki – odpowiedział.
Przewróciłam oczami, ale też się uśmiechnęłam.
– Muzyki? Mało oryginalnie. Ja bym obstawiała fanki… albo dragi.
– No tak, takie gwiazdy jak my… – odparł.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Nie mogłam się powstrzymać. Wreszcie ktoś tutaj rozumiał moje durne dowcipy.
– To gdzie można was posłuchać?
– Gramy do kolacji.
– Muzyka na żywo przy kolacji? Elegancko.
– Dla naszych szacownych gości tylko to, co najlepsze.
Zamrugałam, nie wiedząc, czy to przytyk, czy nie. Nie, tylko sobie żartowaliśmy. To był żarcik.
– Cóż, prawo do muzyki powinno się zaliczać do praw człowieka.
– Zgadzam się. – Podniósł futerał z gitarą.
– Brooks, idziesz? – zawołał jego kolega. We trzech zmierzali ku czarnej kurtynie na tyłach sceny.
Brooks uniósł dłoń, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Idę! – Opuścił rękę. – A ty jesteś…? – zapytał, uważając najwyraźniej, że właśnie mi się przedstawił.
W pewnym sensie tak było.
– Avery.
– Avery. Ćwiczymy prawie co wieczór po kolacji. Następnym razem przyjdź wcześniej i powiedz mi, jak nas oceniasz. – I wtedy pojawił się pełny uśmiech, na który czekałam. Miałam rację, był magiczny.
Lekko skinęłam głową.
Chłopak minął mnie, ruszył pomiędzy siedzeniami, ale potem się odwrócił.
– Janelle ci wszystko pokazuje?
– Eee… nie. – Wskazałam kciukiem za siebie. – D.
– Cóż, w takim razie witamy w Niedźwiedziej Łące. Marna praca i marna płaca.
– Co? – zapytałam w pierwszej chwili zdezorientowana. Ale zaraz potem przypomniałam sobie, jaką mam na sobie koszulkę. Koszulkę personelu. On myślał, że ja tu pracuję.
Otworzyłam usta, żeby to wyjaśnić, ale powiedziałam tylko:
– Dziękuję.
Dlaczego to powiedziałam? Od razu przyszły mi do głowy dwa powody. Po pierwsze nie znosiłam sprawiać, żeby ludzie czuli się głupio. Po drugie on wciąż się czarodziejsko uśmiechał.
Podbiegł do sceny i dołączył do kolegów. Pociągnęłam za dół koszulki. Głupi T-shirt.
– Tu jesteś – odezwała się za moimi plecami Lauren. – Wszyscy na ciebie czekają. Co robiłaś? – Rozejrzała się po pustej już sali.
– Nic, już idę.
W holu pani od kawy i jej rodzina stali przy recepcji i słuchali D. opowiadającej o udogodnieniach ośrodka. Moi rodzice czekali z bagażem przed drzwiami.
– Wszystko w porządku? – zapytał tata, kiedy do nich dołączyłam.
– Wszystko okej – odpowiedziałam.
– Powinnaś przyłożyć tamtej paniusi – rzuciła Lauren, mrużąc oczy w kierunku recepcji.
Pokręciłam głową.
– Chyba weszłam temu dziecku w drogę. – To jedyne, co przyszło mi do głowy: że ten chłopiec chciał mnie ominąć. Bo z jakiego innego powodu ta kobieta zachowywałaby się tak, jakby to była moja wina? – Ale może poszukam tego zeszytu skarg, zażaleń i wniosków. – Udałam, że coś zapisuję. – Więcej Wi-Fi, mniej gorących napojów.
Lauren wydała z siebie głośne, pełne zniecierpliwienia westchnienie.
Tata mrugnął do mnie.
– Ogień i Lód.
– Racja – stwierdziłam. Nie przejmuj się, Avery. Nie przejmuj się tym wszystkim.
Mama rozdała nam karty magnetyczne.
– Chodźmy zobaczyć domek, w którym spędzimy najbliższe dwa miesiące.ROZDZIAŁ 3
– Cudownego dnia! – powiedziała dziewczyna, która szczypcami dołożyła mi na talerz pełnoziarnistą bułeczkę. Była pora kolacji i znajdowaliśmy się w wielkiej jadalni, która przypominała szkolną stołówkę z bufetem. W przeciwieństwie do głównej chaty i naszego domku, które sprawiały wrażenie całkiem nowych budynków, stołówka stanowiła chyba relikt z przeszłości ośrodka – podwieszany sufit, fluorescencyjne oświetlenie, obramowane drewnem wejścia. Ale starano się zatuszować to wrażenie eleganckimi stolikami i krzesłami oraz obrazami w ramach, przedstawiającymi jezioro i okoliczne lasy.
Urządziliśmy się wieczorem w domku, a obudziwszy się dziś rano, zwiedzaliśmy ośrodek – sklepik, tereny sportowe, jezioro, główny budynek – tata wyliczał wszystkie aktywności, których możemy spróbować tego lata. I choć ostatecznie tego dnia zagraliśmy tylko rodzinnie w badmintona, to byłam gotowa spędzić resztę wieczoru w domku, czytając książkę czy cokolwiek.
– Powie pani to jeszcze raz, żebym mogła nagrać? – powiedziała Lauren, unosząc od razu telefon, jakby to nie była z jej strony prośba, tylko żądanie.
– Słucham? – zdziwiła się dziewczyna. Na przypince miała napisane „Tia”.
– To z tym cudownym dniem. Jak będzie pani kładła bułkę na mój talerz. – Lauren uniosła go, żeby był widoczny na nagraniu.
– Lauren, nie każdy chce występować w twoich filmikach. – Przykro mi było patrzeć na wyraz bezradności na twarzy Tii.
Lauren tylko na mnie machnęła.
– To nie są filmiki. Prowadzę kanał. To fragmenty mojego życia. A to będzie część składanki na koniec lata. Bardzo proszę.
– Pewnie! – odpowiedziała Tia, obdarzając nas promiennym uśmiechem.
Najwyraźniej nie potrzebowała mojej pomocy. Kto to zresztą obejrzy? Kogo interesują fragmenty naszego nudnego życia? Przesunęłam się do kolejnego stanowiska i nałożyłam sobie sałatę i pomidory, a potem polałam je sosem farmerskim. Na sali siedziało kilka rodzin, każda wokół swojego okrągłego stolika. Nasi rodzice, którzy zaczęli już jeść, pomachali do mnie.
Usiadłam naprzeciwko mamy. Telefon w kieszeni zakłuł mnie w biodro, więc wyjęłam go i położyłam na stole obok talerza.
– Muzyka – powiedziałam, kiedy mama spojrzała na komórkę, jakby noszenie jej ze sobą nie miało żadnego sensu. – Oczywiście teraz nie będę jej słuchać. – Lubiłam słuchać muzyki na okrągło. Ścieżka dźwiękowa jako tło dla życia.
– Nie musisz. Podczas kolacji gra tu zespół na żywo. – Wyciągnęła szyję i odwróciła głowę.
Serce mi zamarło. Nie mogłam uwierzyć, że o tym zapomniałam – Brooks i jego zespół występują przecież podczas kolacji. Osunęłam się niżej w krześle, myśląc o swoim kłamstwie z poprzedniego wieczoru.
Kiedy się zorientowałam, że nie słychać żadnej muzyki, mama odwróciła się znów do mnie i powiedziała:
– Chyba mają przerwę albo coś. Grali, jak tu z tatą przyszliśmy.
W rogu stołówki zorganizowano prowizoryczną scenę, na której zostały instrumenty. Prawie całą zasłaniała mi mama.
– Przed chwilą ogłosili dziesięciominutową przerwę – wtrącił tata.
Dziesięć minut. Mogłam zjeść w krótszym czasie. Bo unikanie Brooksa wydawało mi się dojrzałym sposobem rozwiązania problemu, jaki sama stworzyłam. Westchnęłam. Tak jak unikanie Shay przed wyjazdem? Nie, lepiej to wyjaśnić, ale nie teraz, w samym środku stołówki. Szczególnie że moje wyjaśnienie brzmiałoby jakoś tak: „No cóż, uśmiechałeś się, więc sam rozumiesz, że nie mogłam ci wtedy powiedzieć, że wcale tutaj nie pracuję”.
– Dodałam kolejny prezent na mojej liście urodzinowej – oznajmiła Lauren, stawiając talerz na stół i sadowiąc się na krześle obok mnie. – Ręczny stabilizator obrazu. Do nagrań.
– Urodziny masz dopiero za pięć miesięcy – zwrócił uwagę tata.
– Tak. Macie mnóstwo czasu.
Wiedziałam, że rodzice, szczególnie tata, uważają, że jej hobby to… po prostu hobby. I zwykle nie komentowali go, choć starali się przekierowywać jej uwagę na coś innego.
Mama wskazała laminowaną ulotkę pośrodku stołu.
– Gdyby to którąś z was zainteresowało, to dziś wieczorem w dolnej sali wystąpi mówca motywacyjny – powiedziała, dając doskonały przykład przekierowania uwagi.
– A do czego będzie motywował? – zapytałam.
Lauren szeroko rozpostarła ramiona.
– Do produktywnego życia bez internetu.
– Dziergania skarpet i pieczenia chlebków bananowych? – zapytałam z krzywym uśmieszkiem.
Mama przewróciła oczami.
– Naprawdę? Tak sobie wyobrażacie życie sprzed internetu?
– Pewnie jeszcze patrzyliście w gwiazdy i pisaliście wiersze – odpowiedziałam.
Tata uniósł widelec.
– Rzeczywiście miałem kurs astronomii w college’u. – Przesunął rozkład zajęć do siebie. – Nie zdziwiłbym się, gdyby oferowali tutaj obserwacje astronomiczne… O, proszę! – Dźgnął widelcem środek ulotki, a jego oczy aż rozbłysły. – Mówisz, masz.
Uśmiechnęłam się, przenosząc wzrok z widelca taty na jego aż głupkowato rozpromienioną twarz. Zeszłego wieczoru gwiazdy wyglądały cudownie. Faktycznie fajnie byłoby poznać coś więcej niż podstawowe konstelacje.
Załadowałam do ust parę porcji sałatki, a potem wstałam.
– Już skończyłaś? – zapytał tata.
Przełknęłam.
– Tak, ten badminton mnie zmęczył. – Wzięłam komórkę z blatu.
Lauren prychnęła na tę kiepską wymówkę. Rozległ się dźwięk mikrofonu, więc szybko opadłam z powrotem na krzesło. To nie było dziesięć minut. Ani nawet pięć.
– Nie musisz zostawać – powiedziała tata, jakbym zmieniła zdanie z jego powodu.
– W porządku, poczekam na was.
Lauren zmrużyła podejrzliwie oczy, ale nie przerwała jedzenia.
Przez mikrofon rozbrzmiał głos Brooksa.
– Wróciliśmy i przypominam, że zbieramy zamówienia. Lista utworów znajduje się z tyłu rozkładu dnia na waszych stołach.
Czyżby też śpiewał?
– No witamy… – powiedziała Lauren, wbijając wzrok w scenę, którą w przeciwieństwie do mnie widziała wyraźnie. Skuliłam się bardziej i sięgnęłam po rozpiskę jednocześnie z Lauren. Ustąpiłam jej.
– Witamy? – zapytała mama.
Lauren przesunęła wzrokiem po liście utworów, a potem mi ją podała.
– Witamy cudny zespół w samym środku lasu. Ja się piszę. Avery, znajdź coś. Pójdziemy poprosić.
Przejrzałam listę, która składała się głównie ze starych przebojów – Beach Boys, Elvis, Beatlesi i tak dalej. Nic nie przypominało tamtego punk rocka, którego słyszałam w holu zeszłego wieczoru. Wyjrzałam zza mamy i zobaczyłam, że ktoś inny niż Brooks zaczyna śpiewać piosenkę Billy’ego Joela. Miał miły głos – gładki z idealną odrobiną chrypki.
Tata, który też wpatrywał się w zespół, powiedział:
– Są o wiele za starzy, żebyście mogły się z nimi kumplować.
– Skąd wiesz, ile mają lat? – zapytała Lauren.
Nie wiedziałam nic na ten temat, ale Brooks nie wydawał się ode mnie starszy. Był mniej więcej w moim wieku. Lauren miała jednak piętnaście lat, więc rozumiałam, dlaczego tata tak reaguje.
– Poza tym – dodała mama – oni tutaj pracują. To nie obóz randkowy. Jest tu mnóstwo gości, z którymi nawiążecie stosunki tego lata.
Lauren niemal zakrztusiła się wodą.
Potrząsnęłam głową i szepnęłam:
– Mamo, stosunki?!
Teraz to mama miała przestraszoną minę.
– Nie o to mi chodziło!
– Dlaczego macie takie skojarzenia? – zapytał tata.
Lauren się roześmiała, a potem spojrzała tęsknie na swój telefon.
– Szkoda, że nie nagrałam całej tej rozmowy.
– Są tam jakieś fajne piosenki? – zapytał tata, wskazując listę, którą trzymałam w rękach.
Podałam mu ją, czego zaraz pożałowałam, bo mama przysunęła swoje krzesło bliżej taty i całkiem mnie odsłoniła. Siedziałam sztywno, bo wiedziałam, że jakikolwiek ruch przyciągnie uwagę. Nikt z zespołu na mnie nie patrzył. Wokalista, żylasty chłopak z oklapłymi ciemnymi włosami, śpiewał, trzymając stojak na mikrofon obiema rękami. Prawie się przy tym nie poruszał. Ciemnoskóry Polinezyjczyk za bębnami wyglądał tak, jakby wolał być gdziekolwiek indziej. Farbowany na blond chłopak grający na basie wpatrywał się w ścianę. Spojrzałam tam i dostrzegłam zegar. A dominująca poza Brooksa, która zwróciła moją uwagę wczoraj wieczorem, gdzieś zniknęła. Sprawiał wrażenie, jakby chciał wtopić się w tapetę na ścianie, kiedy stał tam tak i brzdąkał na gitarze zupełnie bez energii.
Byłam zaskoczona, ale potem się zorientowałam, że w jadalni jest głośno od rozmów, szczęku sztućców i śmiechów i nikt nie zwraca uwagi na zespół. Trudna publika. Brooks jakby wyczuł, że na nich patrzę, i podchwycił moje spojrzenie.
Szlag.
Uśmiechnęłam się trochę i lekko pomachałam. Kiedy objął wzrokiem nasz stół i moją rodzinę, zmarszczył brwi. Może mnie nie poznał. A może próbował dopasować do tego, co widzi, to, co uważał za prawdę. Nie odwzajemnił mojego uśmiechu, tylko odwrócił wzrok.
Przez kolejne pół godziny, kiedy moi rodzice i Lauren prowadzili rozmowę, a ja udawałam, że też w niej uczestniczę, choć w ogóle nie słuchałam, starałam się znów podchwycić jego spojrzenie. Chciałam powiedzieć bezgłośnie „przepraszam” czy coś takiego. Ale on już na mnie nie popatrzył.
Pogniewał się? Ale dlaczego? Nie znaliśmy się przecież. To było tylko głupie nieporozumienie. Wyjaśnię to. Zaskoczył mnie wczoraj wieczorem. Wystarczy, że to powiem, i będzie po sprawie.
Kiedy więc rodzice oznajmili, że skończyli, i wstali od stołu, a Lauren do nich dołączyła, powiedziałam:
– Spróbuję jeszcze deseru.
– Okej, do zobaczenia w domku – odpowiedział tata.
Lauren wskazała scenę i powiedziała coś do mamy, kiedy odchodziły. Mama tylko pokręciła głową.
Wysłuchałam trzech kolejnych wolnych i pozbawionych energii kawałków, a potem Brooks nachylił się do mikrofonu i powiedział:
– To by było na tyle. Dziękujemy publiczności. Do zobaczenia jutro.
Zaczęłam bić brawo, ale kiedy nikt do mnie nie dołączył, opuściłam dłonie z powrotem na stół. A potem patrzyłam, jak Brooks i chłopaki zbierają instrumenty i wychodzą przez drzwi z boku sceny. Wstałam, rozejrzałam się i ruszyłam za nimi. Dogoniłam ich na tyłach budynku, gdzie pakowali perkusję i gitary do przyczepy zamocowanej do meleksa. Stanęłam w drzwiach.
– Powinniśmy postawić słoik na napiwki na skraju sceny – mówił właśnie perkusista. – Dodatek do pensji, co? Nie mówcie, że to nie jest najlepszy pomysł, jaki słyszeliście. – Uniósł wyimaginowany słój. – Ludzie, uzbieramy setki. Albo pięćdziesiątki. Te też mogą być. – Roześmiał się na cały głos.
Basista klepnął się w szyję, co sprawiło, że zwróciłam uwagę na unoszące się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca owady.
Brooks pokręcił głową.
– Oni nam nawet nie klaszczą, Kai. Myślisz, że rzuciliby groszem?
– No weź, popuść wodze fantazji.
Brooks wyciągnął pałeczkę z kieszeni na piersi Kaia i udał, że dźga go nią w brzuch.
– Aua! – Kai chwycił się za brzuch i chwiejnym krokiem ruszył do przodu. – Ian, Levi, ratujcie mnie!
Zwrócił się do pozostałych dwóch muzyków, którzy stali zupełnie nieprzejęci tym jego występem, podobnie jak wcześniej ich wspólnym na scenie.
– Co jeszcze zostało z perkusji? – zapytał Brooks.
– Jeden talerz i werbel – odpowiedział Kai, gwałtownie ozdrowiawszy. – No i stopa.
Brooks odwrócił się do drzwi, do mnie, i zamarł, kiedy mnie zobaczył. Po chwili znów się poruszył.
– Lubisz czaić się w drzwiach? – zapytał, kiedy mijał mnie, wchodząc do środka. Przyjazny ton, na którym skończyliśmy wczoraj wieczorem, zupełnie się ulotnił.
Ruszyłam za nim.
– Nie, to znaczy przepraszam.
Stołówka pustoszała, a pracownicy wycierali blaty i chowali jedzenie. Brooks wskoczył na scenę i chwycił stojaki z elementami perkusji. Kiedy spojrzał na leżącą na podłodze stopę, widać było, że kombinuje, jak zabrać także ją. Weszłam na scenę i podniosłam ją.
– Przepraszasz za co? – zapytał, kierując się z powrotem do wyjścia.
– Przepraszam, że założyłeś, że tu pracuję, a…
– Założyłem? – zapytał. – Miałaś na sobie koszulkę personelu, a kiedy powiedziałem: „Witaj w Niedźwiedziej Łące”, podziękowałaś.
Jęknęłam.
– Wiem.
– Cóż, mam nadzieję, że wygrałaś – stwierdził.
Wyszliśmy na zewnątrz i zatrzymałam się na żwirowej ścieżce tuż przed chłopakami i meleksem.
– Wygrałam?
Odwrócił się do mnie.
– Zakład z przyjaciółką. Że oszukasz kogoś z personelu, zakpisz sobie z niego albo zakradniesz się do głównego budynku po godzinach i zwiniesz głupią koszulkę potrzebną wam do zrobienia komuś dowcipu. Znam takie jak ty i mam dość.
– Takie jak ja?
Stał tam z częściami perkusji w każdej ręce niczym dziwaczna wersja Sprawiedliwości z wagą i mieczem.
– Tak – powiedział, najwyraźniej nie potrzebując już żadnych dowodów. – Takie jak ty, uprzywilejowane, bogate snobki.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze i zacisnęłam dłonie na stopie, którą niosłam. Miałam ochotę nią w niego rzucić. Odpowiedzieć coś równie chamskiego. Ale jak to często bywa, gdy znajduję się w konfliktowej sytuacji, mój umysł był pusty. A Brooks nie czekał na odpowiedź, odwrócił się i podszedł do przyczepy.
Dopiero po chwili zauważyłam, że stanął przede mną wokalista z oklapłymi włosami i miłymi oczami, żeby odebrać stopę. Najwyraźniej słyszał wszystko i zrobiło mu się mnie żal. Wyciągnęłam ręce, a on wziął sprzęt bez słowa, po czym wszyscy odjechali. Talerze w przyczepie pobrzękiwały na każdej nierówności.
I wtedy stęknęłam ze złości. Jak on śmiał! Jedno malutkie nieporozumienie i nagle jestem snobką? Wszystko to, co powinnam była powiedzieć, kiedy Brooks przede mną stał, zalało mój umysł.
– Teraz to po ptakach – mruknęłam.
Skręciłam w najbliższą ścieżkę i ruszyłam przed siebie.