Supercepcja. Początek. Wydanie 2020 - ebook
Supercepcja. Początek. Wydanie 2020 - ebook
A gdybyście mogli usłyszeć, jak bije serce wiewiórki w parku? Albo bezszelestnie wspiąć się po gładkiej metalowej ścianie? A może wytropić dowolną osobę na podstawie... jej drugiego śniadania?
Julka, Klara i Tymon poznają się przez przypadek, jednak jest coś, co ich łączy: wszyscy mają pewien tajemniczy dar. Sprawia on, że mogą dokonywać niemożliwego, ale i sprowadza na nich mnóstwo kłopotów. Być zwyczajnym nastolatkiem z niezwykłymi zdolnościami – to nie takie proste, jak się wydaje! Na dodatek kiedy wychodzi na jaw, że oszuści planują zagarnąć dom Julki, cała trójka musi wykorzystać swoje moce, by uratować rodzinę dziewczynki przed bankructwem. I przy okazji – nie dać się zdemaskować!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7481-5 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
w którym Sznurówka
sieje strach
Wąż był pomarańczowy, cienki i długi. Z daleka przypominał trochę sznurówkę, ale z bliska widać było małe, czarne oczka i rozdwojony na końcu język, który co chwila wysuwał się z trójkątnego pyszczka, żeby badać otoczenie. Przez nikogo niezauważony wił się po podłodze pracowni polonistycznej, w której pierwszą w tym roku szkolnym lekcję odbywała klasa piąta A.
Wąż poruszał się bezszelestnie, omijając buty siedzących w ławkach uczniów, nogi krzeseł i rzucone na ziemię plecaki, i nieuchronnie zbliżał się do otwartej przestrzeni między pierwszymi ławkami a nauczycielskim biurkiem.
Podłoga była w tym miejscu nagrzana wpadającymi przez okna promieniami wrześniowego słońca. A ponieważ gady bardzo lubią ciepło, wąż wypełzł sobie spokojnie na środek klasy i ulokował się w plamie słonecznego światła, gdzie, zwinięty w kłębek i zadowolony, zapadł w wężową drzemkę.
Na początku nikt go nie zauważył. Uczniowie, pochyleni nad zeszytami, zajęci byli zapisywaniem listy lektur, którą dyktowała im nauczycielka polskiego pani Turkawka.
– I ostatnia lektura obowiązkowa: Andrzej Maleszka, _Magiczne Drzewo. Czerwone krzesło_.
Pani Turkawka zamknęła swój notatnik i uważnie popatrzyła na uczniów. Nie znała ich, dopiero co rozpoczęła pracę w tej szkole. Na pierwszy rzut oka wyglądali zwyczajnie, jak większość dzieci w tym wieku. No, może z wyjątkiem jednej szczupłej, ciemnowłosej, krótko ostrzyżonej dziewczyny w dżinsach i bluzie z długim rękawem, która siedziała na końcu klasy. Ale to nie jej chudość ani długość włosów zwróciły uwagę nauczycielki. Nie zaskoczył jej nawet odrobinę dziwny przy tym upale strój, zdziwiło tylko to, że dziewczyna miała na dłoniach rękawiczki.
Pani Turkawka w swoim życiu widziała już wiele, ale nigdy nie zetknęła się z tym, żeby ktoś w ciepły wrześniowy dzień siedział w klasie w rękawiczkach. „Muszę o tę dziewczynkę spytać w pokoju nauczycielskim”, postanowiła, gdy nagle jej uwagę zwróciło coś dziwnego na podłodze tuż przed biurkiem. Zaciekawiona kobieta wychyliła się do przodu, żeby sprawdzić, co to takiego, i zamarła. Tuż przed nią wygrzewał się w słońcu najprawdziwszy w świecie wąż.
Pani Turkawka niczego tak się nie bała jak węży. Dlatego z jej piersi wydobył się pisk tak głośny i rozpaczliwy, że szyby w oknach zadrżały z wrażenia. Kobieta, pomimo znacznej tuszy, jednym susem wskoczyła na krzesło, a z krzesła – na biurko.
– Żmija! – krzyknęła przerażona. – Ratunku!!!
„Żmija”, to brzmiało naprawdę groźnie! Wszyscy natychmiast wspięli się na ławki, trzęsąc się ze strachu. Wszyscy z wyjątkiem tej dziwnej dziewczyny na końcu klasy.
Dziewczyna, zamiast uciekać, spokojnie skończyła zapisywać tytuł ostatniej lektury, zamknęła zeszyt i schowała go do plecaka. Potem zdjęła te swoje rękawiczki, wstała i podeszła do węża.
Pani Turkawka poczuła, że serce zamiera jej w piersi.
– Nie zbliżaj się do niego! – pisnęła. – To niebezpieczne!!!
Ale dziewczyna, nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń, nachyliła się nad zwierzęciem i jak gdyby nigdy nic wzięła je do ręki. Wąż uniósł głowę i wysunął język, zupełnie jakby się z nią witał.
– Już w porządku – powiedziała.
– Nic nie jest w porządku, dopóki to zwierzę jest tutaj! – zaprotestowała nauczycielka.
– Ale ja mówiłam do niego – wyjaśniła dziewczyna.
Po czym pogłaskała węża po łebku i szepnęła:
– Nie bój się.
– Co ty robisz?! Ukąsi cię! – jęknęła bliska omdlenia Turkawka.
Dziewczyna ledwo dostrzegalnie wzruszyła ramionami, po czym odchyliła rękaw bluzy i przy akompaniamencie przerażonych pisków pozostałych obserwatorów tego wydarzenia pozwoliła, żeby wąż wpełzł pod materiał. Pani Turkawka z niedowierzaniem patrzyła, jak gad owija się wokół nadgarstka dziewczyny niczym żywa bransoletka.
– Nic mi nie będzie! – uspokoiła nauczycielkę dziewczyna. – To nie żmija, tylko wąż zbożowy. Mój wąż. Ma na imię Sznurówka i nie jest jadowity.
Pani Turkawka nie mogła oderwać wzroku od zgrubienia nad dłonią dziewczyny.
– Twój wąż?… – wyjąkała.
– Tak. Musiał mi się rano schować w plecaku. Nie zauważyłam…W klasie narastał harmider. Chłopcy zaczęli zeskakiwać z ławek, dziewczyny, choć ciągle pozostawały na bezpiecznej wysokości blatów, wymieniały między sobą nerwowe komentarze.
– Dopóki ten wąż tu jest, ja nie zejdę – oświadczyła płaczliwym głosem jedna z uczennic.
– Tak, właśnie! – podchwyciła pani Turkawka. – Proszę stąd zabrać to zwierzę! Natychmiast!
Dziewczyna posłała nauczycielce zagadkowe spojrzenie, po czym wróciła na swoje miejsce, włożyła rękawiczki, chwyciła za rączkę plecaka na kółkach i pociągnęła go w kierunku drzwi. Szła wyprostowana, nie oglądając się, tak jakby całe zamieszanie w ogóle jej nie dotyczyło. Nauczycielka poczuła, że nie może tak tego zostawić.
– To było niebezpieczne i nieodpowiedzialne! – krzyknęła za dziewczyną z wężem. – Żeby mi się to więcej nie powtórzyło!
Dziewczyna nacisnęła klamkę i wyszła z klasy. Pani Turkawka odczekała jeszcze moment, tak jakby chciała się upewnić, że zagrożenie nie wróci, po czym, sapiąc i wzdychając, ostrożnie zeszła z biurka.
– Co za historia – mamrotała do siebie, poprawiając przekrzywioną spódnicę. – Kto by pomyślał! Czy możesz mnie poinformować – zwróciła się do najbliżej stojącej uczennicy – jak się nazywa ta… osoba w rękawiczkach?
– To Julka – odpowiedziała grzecznie dziewczyna. – Julka Marzec. – Po czym dodała ciszej: – Ona, proszę pani, jest trochę dziwna.ROZDZIAŁ 2
w którym klasa piąta zostaje
zwolniona z lekcji
W tym samym czasie kiedy Sznurówka zwiedzał pracownię polonistyczną w szkole numer jeden w podwarszawskim Ostrówku, w innej szkole, w centrum Warszawy, dobiegała końca lekcja matematyki klasy piątej K. Musimy tutaj od razu wyjaśnić: litera K nie oznaczała, że w szkole tej było aż jedenaście klas piątych. Wręcz przeciwnie. W prywatnej szkole podstawowej imienia Alberta Einsteina na każdym poziomie uczyła się tylko jedna klasa, a litera K była pierwszą literą imienia wychowawcy, pana Krzysztofa, nauczyciela wuefu.
Klasa liczyła dwanaścioro uczniów. Siedzieli przy jednoosobowych stolikach i w pocie czoła pisali pierwszą w tym roku kartkówkę. Atmosfera była grobowa, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewałby się sprawdzianu drugiego dnia nauki. Oraz, co ważne, nikt przy zdrowych zmysłach nie przeprowadzałby sprawdzianu drugiego dnia nauki. Nikt poza panią Lilianą. Powiedzieć o pani Lilianie „kosa” – to nic nie powiedzieć. Wymagała od uczniów takiego zaangażowania w matematykę, jakby oprócz niej nie istniały żadne inne przedmioty. Oficjalnie twierdziła, że chce ich jak najlepiej przygotować do egzaminu ósmoklasisty. Jednak uczniowie byli zwolennikami wersji nieoficjalnej, według której pani Liliana, żeby żyć, musi codziennie postawić co najmniej trzy jedynki.
Nauczycielka chodziła teraz między ławkami, szczęśliwa i zrelaksowana, obserwując pocących się nad kartkami uczniów.
– I w ten sposób szybciutko sobie sprawdzimy, ile pamiętają z zeszłego roku… – szemrała pod nosem. – Tkaczyk! Co to za rozglądanie się?!
Chudy chłopak w okularach, który odważył się spojrzeć w kierunku okna, ot tak sobie, skulił się i schował głowę w ramionach. Ryzyko, że nauczycielka posądzi go o ściąganie, było zbyt duże, żeby się narażać. Cechą charakterystyczną pani Liliany było zamiłowanie do matematyki, a także – jak podejrzewano – dodatkowa para oczu. Uczniowie nie byli tego pewni na sto procent, bo nikt tak naprawdę tego nigdy nie udowodnił, ale jak inaczej wytłumaczyć fakt, że za każdym razem kiedy ktoś odważył się sięgnąć po ściągawkę, pani Liliana wyrastała przy nim jak spod ziemi, konfiskowała ściągę i wstawiała jedynkę do dziennika? O tak, tępienie ściągania zajmowało pierwsze miejsce na liście priorytetów pani Liliany.
Dlatego ze wszystkich uczniów najbardziej denerwowała ją Klara.
Klarze właściwie trudno było coś zarzucić. Była cicha i grzeczna, nie odzywała się niepytana, nie gadała na lekcjach, uczyła się przyzwoicie i nie sprawiała żadnych problemów poza jednym – zawsze na lekcji siedziała w nausznikach.
Tak, dobrze przeczytaliście. W nausznikach. A nauszniki Klara miała przeróżne: żółte, zielone, białe, szare w kolorowe kropki albo tęczowe. Miały kształt rybek, serduszek, a nawet lisich pyszczków. Ale nie ich kolor ani kształt denerwowały panią Lilianę – nauczycielka miała graniczące z pewnością podejrzenie, że pod nausznikami kryją się małe słuchawki, przez które podczas klasówek sączy się do ucha dziewczyny jakaś tajemna matematyczna wiedza. Dlatego przez całą czwartą klasę obserwowała Klarę wyjątkowo uważnie, gotowa w każdej chwili zainterweniować. O dziwo, dziewczyna nigdy nie dała jej żadnych podstaw do podejrzeń. Żadnych.
Dzisiaj, podczas pierwszej lekcji matematyki w nowym roku szkolnym, na uszach Klary tkwiły szare nauszniki w różowe gwiazdki. Pani Liliana najchętniej zabroniłaby dziewczynie używać tych dziwnych gadżetów na swoich lekcjach, ale rodzice Klary dostarczyli do szkoły opinię lekarską, w której stało napisane czarno na białym, że z powodu czegoś określanego mianem nadsłyszenia dziecko nie jest w stanie normalnie funkcjonować bez nauszników. W tej sytuacji pani Lilianie pozostało tylko i wyłącznie się z tym pogodzić.
Nauczycielka spojrzała na zegarek.
– Kończymy! – oznajmiła radośnie. – Poproszę karteczki!
Zdążyła zebrać wszystkie sprawdziany, kiedy zabrzmiał dzwonek na przerwę.
– O ile pamiętam, zostajecie w tej klasie na fizykę – powiedziała. – Zostawić wam otwartą salę?
– Fizyki dzisiaj nie będzie…
Zdziwiona nauczycielka spojrzała w stronę, skąd dochodził cichy głos. Okazało się, że należał do Klary. Dziewczyna stała przy ławce i pakowała swoje rzeczy do plecaka.
– Jak to? – spytała odruchowo pani Liliana.
– Zaraz przyjdzie pani dyrektor i nas zwolni – odpowiedziała spokojnie Klara. – Pójdziemy do domu.
Pani Liliana zmarszczyła brwi.
– Co ty wymyślasz? Przecież fizyki uczy was pan Wiśniewski, a on na pewno jest w szkole. Widziałam go w pokoju nauczycielskim godzinę temu.
– Tak. Tylko że on nagle źle się poczuł i pół godziny temu pogotowie zabrało go do szpitala – wyjaśniła dziewczyna.
Nauczycielka pokręciła sceptycznie głową.
– Daj spokój, przecież nie możesz tego wiedzieć – rzuciła oschle. – Przez całą lekcję stąd nie wychodziłaś.
– Ale my będziemy zwolnieni z fizyki, naprawdę…
– Masz, moje dziecko, bardzo bogatą wyobraźnię. I spory tupet, żeby tak sobie żartować – zwróciła uczennicy uwagę.
W tym momencie drzwi sali uchyliły się i do środka wsunęła się siwa głowa dyrektorki szkoły.
– Piąta K, nie będziecie mieć dzisiaj fizyki – oznajmiła kobieta. – Pan Wiśniewski źle się poczuł… Musieliśmy wzywać karetkę. Przykra sprawa. W każdym razie jesteście zwolnieni.
W klasie wybuchł entuzjazm, nie podzielała go tylko pani Liliana. Oszołomiona, stała przy biurku, przyciskając do piersi plik kartkówek i próbując zrozumieć, co się stało.
Przecież to dziecko nie mogło tego wiedzieć! To niemożliwe!ROZDZIAŁ 3
czyli jakie tajemnice
kryją się w kanapkach
W szkole przy ulicy Migdałowej na Ursynowie po piątej lekcji przypadała długa przerwa. Większość uczniów wyległa na dziedziniec, wykorzystując piękną pogodę i dwadzieścia minut wolnego.
Między boiskiem, na którym starsi chłopcy grali w piłkę nożną, a szkolnym płotem zebrała się spora grupa piątoklasistów. Otaczali ciasnym pierścieniem siedzącego na trawie chłopaka. Nie dość, że był chudy jak patyk, to jeszcze jego włosy miały intensywny kolor świeżo startej marchewki, a oczy miał zasłonięte chustką, jak do zabawy w ciuciubabkę. Charakterystyczna postać, bez dwóch zdań.
Chłopak trzymał w dłoni nadgryzioną kanapkę, a przed nim, na ziemi, stało kilka pełnych, otwartych śniadaniówek.
– Łatwizna. To Anki – powiedział chłopak, odkładając nadgryzioną kanapkę do pudełka. – Twoja mama zawsze używa najlepszego masła.
– Tak! – potwierdziła dziewczyna w granatowej bluzce i jasnych dżinsach. – To moja!
Zgromadzeni jednocześnie, jak jeden organizm, wydali z siebie pełne podziwu westchnienie.
Chłopak po omacku sięgnął po kolejną kanapkę. Odwinął ją z przezroczystej folii i zatopił zęby w ciemnym, gruboziarnistym pieczywie.
– Ta jest Michaliny – stwierdził. – To chleb staropolski z tej piekarni blisko ciebie. Poranny wypiek, ale kupiony po południu. Aha, kanapkę robił twój tata.
Wszyscy, znowu w tym samym momencie, jak za pociągnięciem jakiejś niewidzialnej nici, przenieśli wzrok z chłopaka na właścicielkę kanapki. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
– Skąd wiesz, że tata?
Chłopak uśmiechnął się tajemniczo i już wyciągał rękę po kolejną kanapkę, kiedy tuż obok rozległ się tubalny, męski głos:
– A co to za zbiegowisko?
Uczniowie rozpierzchli się natychmiast, jak stadko spłoszonych wróbli, zostawiając siedzącego na ziemi chłopaka samego. Z woźnym Antonim nikt nie chciał zadzierać.
Niski, tęgi mężczyzna w niebieskim fartuchu i z grabiami do liści w ręku stanął nad chłopakiem.
– Śniadanko? – spytał z przekąsem i stuknął grabiami w najbliższe pudełko.
– Taaak, panie Antoni. – Chłopak uśmiechnął się szeroko, zdejmując przepaskę. – Może się pan poczęstuje?
Najwyraźniej swoją propozycją rozbroił woźnego, bo na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, który mógł być uśmiechem. Choć nie musiał.
– Ty mi tu, Tymon, nie czaruj. – Pogroził mu palcem. – Znowu cię sprawdzali?
– No… – przyznał chłopak.
– To nie mogliście gdzie indziej sobie z tym pójść? Wiecie, że dyrektorka nie lubi, jak się jej depcze trawę. Następnym razem macie się nie ruszać z dziedzińca, jasne?
– Jasne, panie Antoni! – zapewnił chłopak energicznie.
– A tak z ciekawości spytam: jaki wynik?
Chłopak odchrząknął.
– Wszystkie trafiłem – przyznał skromnie.
– Czyli jak zwykle. Brawo!
Woźny odszedł, wlokąc grabie za sobą po trawniku i w ten sposób zbierając trochę liści.
A Tymon włożył dłoń do kieszeni spodni i wymacał schowaną tam szczoteczkę. Musiał iść umyć zęby. Natychmiast.ROZDZIAŁ 4
czyli o konsekwencjach
posiadania młodszego brata
Julka szła szkolnym korytarzem, ciągnąc za sobą plecak, a wąż owinięty wokół ręki przyjemnie łaskotał jej skórę. „Jacy oni są dziwni”, myślała. „Jak można bać się węży? Jasne, te jadowite są niebezpieczne, ale żeby pomylić Sznurówkę ze żmiją? Przecież żmija jest ciemna. I ma na ciele wyraźny czarny zygzak. Tyle krzyku o nic…”
Dziewczyna wyszła ze szkoły. Pogoda była piękna, a słońce świeciło tak mocno, jakby nie wiedziało, że wakacje już się skończyły. Julka jednak wolała schować się w cieniu pod ścianą. Nie przepadała za słońcem, poza tym po akcji z wężem nie chciała rzucać się w oczy ani nauczycielom, ani uczniom. Na szczęście polski był tego dnia ostatnią lekcją i zaraz powinna przyjechać po nią mama swoją starą terenową toyotą.
Julka rozejrzała się, sprawdzając, czy nikt jej nie obserwuje, i delikatnie odchyliła rękaw bluzy. Sznurówka, owinięty dookoła jej nadgarstka, spał sobie spokojnie. Julka podniosła rękę do twarzy i otarła się o węża policzkiem. Miał suchą, ciepłą i idealnie gładką skórę. Bardzo lubiła go dotykać.
Kiedy tak stała, zastanawiając się, jak powiedzieć mamie, że czeka ją jutro rozmowa z nauczycielką, zabrzmiał dzwonek na przerwę. Julka szybko opuściła rękaw, ukrywając węża pod materiałem.
– Julka!!! – dobiegło od strony drogi.
Dziewczyna rozejrzała się. Z okna małego, czerwonego opla zaparkowanego w zatoczce przed szkołą machał do niej wesoło młody chłopak. Julka aż podskoczyła z radości, bo obecność Rafała oznaczała, że konfrontacja z mamą na razie nie nastąpi. Chwyciła plecak i pociągnęła go w kierunku samochodu.
Rafał pracował w pensjonacie Straszny Dwór, który prowadzili rodzice Julki. Był jednocześnie recepcjonistą, kelnerem, jeździł z mamą Julki na zakupy, a tacie Julki pomagał w ogrodzie i stajni. W wolnych chwilach sklejał rozchwiane meble, wymieniał żarówki i naprawiał instalację elektryczną, a kiedy pojawił się Sznurówka, własnoręcznie zrobił dla niego terrarium. Julka bardzo lubiła Rafała.
Teraz, kiedy podeszła do samochodu, chłopak wyskoczył ze środka i szarmancko otworzył przed nią drzwiczki.
– Księżniczko Julio, kareta zajechała… – oznajmił, kłaniając się jak dworzanin.
Odebrał od dziewczyny plecak, wrzucił go na przednie siedzenie i wrócił za kierownicę.
– Twoja mama nie dała rady się wyrwać. Dużo gości na obiedzie – wyjaśnił.
– Spoko. Jedźmy już.
Rafał obejrzał się na Julkę ze zdziwieniem.
– Jedźmy? Serio? A Stasiek?
Stasiek! O, nie! Jak mogła zapomnieć o tym małym potworze?
Stasiek był młodszym bratem Julki. Miał siedem lat i w tym roku poszedł do pierwszej klasy. Do tego, że w domu cały czas się za nią snuje, Julka zdążyła się już przyzwyczaić. Jednak w szkole taka sytuacja byłaby dużo bardziej krępująca. Co prawda młodsze dzieci zajmowały osobny korytarz, ale sama świadomość tego, że mały kręci się gdzieś w pobliżu, uwierała Julkę jak kamyk w bucie. Tyle tylko, że kiedy uwiera kamyk, można się zatrzymać, zdjąć but i kamyk wytrząsnąć, a Staśka ze szkoły wytrząsnąć się nie da.
– Przecież on skończył godzinę przede mną! – zaprotestowała.
– No tak. Ale twoja mama mówi, że to bez sensu jeździć dwa razy, najpierw po niego, potem po ciebie. Zapisała go na świetlicę czy coś takiego.
Ta wiadomość była jeszcze gorsza niż poprzednia. Bo oznaczała, że będą wracać razem codziennie, a przebywanie ze Staśkiem w jednej przestrzeni, zwłaszcza tak małej jak wnętrze samochodu, nigdy nie kończyło się dobrze.
– Cześć, siostra! – usłyszała tuż obok ucha.
O wilczku mowa… Stasiek stał przy otwartym oknie samochodu, uśmiechnięty i zadowolony.
– Lubię szkołę! – oznajmił. – Moja pani jest najfajniejsza na świecie. Tak pięknie do mnie mówi!
– Jak? – zainteresowała się odruchowo Julka.
– „Stanisławie”… – odpowiedział rozmarzonym głosem chłopczyk i zaczął przepychać się na wolne miejsce obok Julki.
– Auć! Uważaj! – krzyknęła dziewczyna. – Wiesz, że mnie boli!
– To się przesuń!
Podczas szamotaniny rękaw bluzy Julki podjechał do góry, odsłaniając cienki, pomarańczowy ogon węża. Stasiek natychmiast go zauważył.
– Sznurówka? Wzięłaś go do szkoły? – zdziwił się.
– Nie wzięłam. – Julka szybko schowała rękę za siebie. – Dał nogę z terrarium i schował mi się w plecaku.
– Jak to „dał nogę”? – chciał wiedzieć Staś. – Węże nie mają nóg.
– To znaczy, że uciekł, młotku…
– Dziwne. – W głosie chłopca pojawiło się niedowierzanie. – Tak sobie rano ładnie spał na kamieniu.
Julka zastrzygła uchem.
– A ty skąd wiesz, że sobie spał, hę?
– E, no, ja… – Stasiek zaczerwienił się podejrzanie.
– Byłeś u mnie w pokoju?! Zaglądałeś do niego?! – badała. – Tylko mi tu nie kłam!
I nagle ją tknęło.
– Wypuściłeś go, głupku! To przez ciebie!
Stasiek przez chwilę się zastanawiał, jaką taktykę obrać. W końcu uznał, że najlepszą obroną jest atak.
– Bo zostawiłaś otwarte drzwi – spróbował przerzucić winę na siostrę. – To zajrzałem!
– Nie wolno ci wchodzić do mojego pokoju!!! – zagotowała się Julka. – Normalnie powiem mamie!
– To ja jej powiem, że wzięłaś węża do szkoły!
– Już nie żyjesz!
W ten sposób atmosfera w samochodzie w ciągu minuty zmieniła się z napiętej w wybuchową.
– No, dosyć tego! – zainterweniował Rafał i rzucił Julce małą, kolorową poduszkę. – Zapinać pasy! Jedziemy!
Julka, zdenerwowana i zła, posłała bratu mordercze spojrzenie, położyła sobie poduszkę na brzuchu, żeby pas nie uciskał jej ramion, i dopiero teraz go zapięła.
Samochód ruszył. Przejechali przez centrum miasteczka, potem wiaduktem nad torami kolejowymi i dalej, w stronę ciemnej linii drzew majaczącej na horyzoncie. To tam, na skraju lasu, stał Straszny Dwór.
Straszny Dwór był stary. Tak stary, że pisali o nim w przewodnikach turystycznych. Miał ponad dwieście lat i sporo w swoim życiu przeszedł. Zmieniali się jego właściciele, zmieniało się przeznaczenie. Był kiedyś domem mieszkalnym, potem szpitalem, a nawet szkołą. Natomiast odkąd kupili go rodzice Julki, stał się pensjonatem dla spragnionych spokoju i ciszy gości.
Pierwszym pytaniem, jakie wszyscy zadawali po przyjeździe, było: a dlaczego „straszny”?
Bo dwór wcale nie wyglądał strasznie. Był długi i biały, miał spadzisty dach pokryty omszałym gontem, drewniane okiennice, a z doniczek na parapetach wylewały się czerwone pelargonie. Po drugiej stronie dziedzińca stał mniejszy, równie schludny budynek służący jako stajnia, obok niego pod wiatą tłoczyły się kolorowe rowery przeznaczone dla gości, a kawałek dalej rozparła się drewniana stodoła. Na pierwszy rzut oka to miejsce sprawiało bardzo miłe wrażenie.
Nazwa „Straszny Dwór” miała swoje uzasadnienie w pewnej mrocznej tajemnicy. Kiedy budowano dom mieszkalny, leniwi murarze, zamiast nosić piasek do zaprawy znad rzeki, wykopywali go z położonego bliżej cmentarza. Podobno z tego powodu w domu pojawiły się całe rzesze duchów. Kolejni właściciele doświadczali dziwnych i niewytłumaczalnych zjawisk. Same otwierały się i zamykały szuflady, stukały meble, trzaskały drzwi. W końcu ktoś, mówiąc o dworze, użył określenia „straszny”, i tak już zostało.
Rafał wjechał na dziedziniec i z fasonem zaparkował przed pensjonatem. Julka i Staś wyskoczyli z auta. Kiedy tylko stopy Staśka dotknęły ziemi, nie wiadomo skąd pojawiła się czarno-biała, kudłata kula i zaczęła obskakiwać chłopca, skowycząc ze szczęścia. Ta kula to był Neptun, owczarek border collie, którego Stasiek dostał na swoje szóste urodziny. Pies kochał chłopca miłością żywiołową i nieokiełznaną, i w taki właśnie nieokiełznany sposób ją manifestował. Jak wszystkie psy tej rasy rozsadzała go energia, choć bezsprzecznie był wyjątkowo rozumnym zwierzakiem. Julka uważała nawet, że inteligencją przewyższa Staśka.
Chłopiec gwizdnął na Neptuna i popędzili razem w kierunku drzwi frontowych. Julka, ze swoim plecakiem na kółkach, poruszała się dużo wolniej. Musiała go przeciągnąć przez wysypany żwirem podjazd, a małe kółka stawiały opór, wykrzywiały się i blokowały. Dziewczyna sto razy bardziej wolałaby nosić zwykły plecak albo torbę na ramię, ale nie mogła. Więc męczyła się z tym niewygodnym urządzeniem – to była jedna z wielu niedogodności, które codziennie musiała znosić.
We wnętrzu domu było chłodno i pachniało śliwkami, cynamonem i wanilią, co oznaczało, że smażą się pierwsze w tym roku powidła. Kucharka, stara Jaśmina, używała do tego celu olbrzymiej patelni, tak wielkiej, że nie mieściła się na zwykłej kuchence i trzeba było rozpalać w kuchni węglowej. Cały proces trwał kilka dni, aż słodka masa stawała się ciemnobrązowa i gęsta. Potem Jaśmina razem z mamą Julki pakowały powidła do słoików z zakrętkami w czerwoną kratkę i nalepkami z napisem: „Powidła śliwkowe z wanilią ze Strasznego Dworu” i zanosiły je do piwnicy, gdzie półki aż się uginały pod ciężarem przetworów.W życiu każdego z nas zdarzają się momenty, kiedy chciałby być niewidzialny, i Julka właśnie teraz o tym marzyła. Musiała natychmiast odnieść Sznurówkę do terrarium, i naprawdę byłoby lepiej, gdyby po drodze na nikogo się nie natknęła. Minęła ladę recepcji, za którą właśnie rozsiadał się Rafał, i na palcach ruszyła w kierunku prowadzących na górę schodów. Jednak nie sposób poruszać się niepostrzeżenie, kiedy kółka plecaka terkocą jak wściekłe na nierównych kaflach podłogi. Nie uszła więc nawet dwóch metrów, kiedy z kuchni wychyliła się mama – niska, szczupła blondynka w pobrudzonym mąką fartuchu.
– Kochanie, gdzie ty się podziewasz! Twój brat już siedzi przy stole!
– Tylko zaniosę plecak do pokoju…
– Plecak zostaw w recepcji i chodź szybko! Obiad stygnie!
W ten sposób plan odniesienia Sznurówki do terrarium spalił na panewce.
Jak wiadomo, węże lubią pospać sobie w cieple. Są też jednak wyjątkowo ciekawskie i czasami ciekawość wygrywa u nich z sennością. Sznurówkę ze smacznej drzemki na nadgarstku Julki wyrwały interesujące zapachy nowego miejsca. Badawczo wysunął z pyszczka język (w ten sposób węże węszą), po czym rozluźnił ucisk i wyruszył na rekonesans. Najpierw bez trudu odnalazł szparę między rękawem bluzy a ręką Julki. Wysunął tamtędy łebek dokładnie w tym momencie, kiedy Julka sięgała po miskę z kaszą gryczaną. Jednak Sznurówka, który nie uznawał diety wegetariańskiej, zlekceważył kaszę i zanim dziewczyna zdążyła zareagować, ześlizgnął się po misce na stół i ruszył przed siebie w poszukiwaniu czegoś smacznego na lunch.
Pełzającego między talerzami węża pierwsza dostrzegła kucharka. Stawiała właśnie przed Staśkiem talerz gęstej zupy fasolowej, kiedy Sznurówka przemknął tuż obok jej ręki.
W tym momencie powinien nastąpić okrzyk przerażenia, bo tak zazwyczaj wszyscy reagowali na Sznurówkę. Ale nic takiego się nie stało.
– Na stole jest wąż – stwierdziła spokojnie kobieta. – Jula, to twój?
Julka, która oczywiście już się zdążyła zorientować, że Sznurówka nawiał, nie była zaskoczona pytaniem Jaśminy.
– Yhy… – przyznała.
– Więc go lepiej stąd zabierz, bo za chwilę skończy w garnku z zupą.
Kobieta powiedziała to takim tonem, jakby naprawdę zamierzała wrzucić tam Sznurówkę. A Julka pomyślała, że kto jak kto, ale Jaśmina byłaby do tego zdolna. Bo wygląd kucharki wcale nie szedł w parze z jej delikatnym, kwiatowym imieniem. Jaśmina była wysoka i tęga, miała dłonie jak bochny chleba i tubalny głos. Do tego lubiła stawiać na swoim. Wszyscy w Strasznym Dworze się jej bali. Wszyscy.
Julka pochyliła się nad stołem, chwyciła Sznurówkę za ogon i zdecydowanym ruchem wyciągnęła spod serwetki, gdzie próbował się ukryć. Wąż, obrażony, że przerwano mu tak ciekawą i niecodzienną wycieczkę, zaczął się energicznie wyginać w jej dłoni.
W tym momencie mama, która w drugim końcu kuchni przygotowywała warzywa do pieczenia, odwróciła się w ich stronę. Julka zamarła, ale Sznurówka wił się w jej ręku w najlepsze.
Mama z westchnieniem wytarła dłonie w fartuch i podeszła do stołu.
– Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie paradowała z wężem po pensjonacie! – zaczęła z pretensją w głosie. – Nie wolno ci go wynosić z pokoju! Gdyby ktoś z gości zobaczył… Nawet się boję pomyśleć!
Mamy jakoś nie zastanowiło, skąd Sznurówka wziął się w kuchni, skoro Julka od przyjazdu ze szkoły nie miała czasu, żeby pójść do siebie. Najwyraźniej nie połączyła faktów…
Julka rzuciła szybkie spojrzenie Staśkowi. Brat co prawda czujnie śledził całe zajście, ale się nie odzywał.
– Przepraszam, mamo – powiedziała ugodowo dziewczyna. – Już go odnoszę!
– Tylko tak, żeby nikt go nie widział, błagam…
Mama wróciła do krojenia batatów, a Julka zmusiła Sznurówkę, żeby z powrotem schował się w jej rękawie. Wyglądało na to, że sprawa rozeszła się po kościach. Jednak kiedy dziewczyna ruszyła do drzwi i położyła rękę na klamce, rozległ się czysty i donośny głos Staśka:
– A ona dzisiaj wzięła Sznurówkę do szkoły!ROZDZIAŁ 5
w którym tworzy się korek
Klarze zwolnienie z ostatniej lekcji nic nie dało – i tak musiała czekać godzinę na przyjazd mamy. Większość osób w jej klasie miała pozwolenie na tak zwane samodzielne wyjście, ale Klara nie mogła poruszać się po mieście sama. Rodzice za bardzo się o nią bali, a zresztą dziewczyna wcale się do samotnych powrotów nie rwała. Miasto trochę ją przerażało. A ściślej – nie samo miasto, tylko jego odgłosy, których nawet najgrubsze, najbardziej szczelne nauszniki nie były w stanie całkowicie stłumić.
Spędziła więc godzinę w świetlicy, odrabiając pracę domową z polskiego. Nauczycielka zadała wypracowanie, którego temat brzmiał oczywiście: „Moje wakacje”. Klara uwielbiała pisać i ani się obejrzała, jak minęła godzina. Zorientowała się dopiero, gdy jej komórka zawibrowała sygnałem esemesa od mamy: „Jestem”.
Samochód mamy, błękitne mini, stał częściowo na chodniku, częściowo na jezdni, skutecznie blokując wąską w tym miejscu ulicę. Korek po jednej i po drugiej stronie narastał, a kierowcy, nie mogąc przejechać, wyrażali swoje zniecierpliwienie głośnym trąbieniem. Klara aż się skuliła. A potem przycisnęła dłońmi nauszniki do uszu i pobiegła do auta.
_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_ROZDZIAŁ 47
w którym pojawia się strzelba
Stara skoda leśniczego rzeczywiście dała z siebie wszystko, pędząc momentami z zawrotną szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Co prawda Julka miała wrażenie, że samochód za chwilę się rozsypie, ale na szczęście nic takiego się nie stało i, tak jak przewidział leśniczy, dojechali do Ostrówka w niecałe pół godziny. Przemknęli przez miasteczko i wskoczyli na drogę dojazdową do Strasznego Dworu.
– O rany, już są – jęknęła Julka na widok maybacha zaparkowanego na dziedzińcu. – Niech pan jedzie dalej!
Leśniczy minął więc bramę pensjonatu i jak gdyby nigdy nic pojechał prosto. Kiedy mijali samochód Łysego, Julka zauważyła opartego o maskę King Konga. Natychmiast zsunęła się z siedzenia, żeby jej nie zauważył.
– Widział go pan? – szepnęła. – To jego kierowca, Arnold. To on nas związał i wrzucił do silosu.
Leśniczy zaparkował kawałek dalej, tak żeby z pensjonatu nie było ich widać.
– Biegnij do rodziców, uprzedź ich! – polecił Julce. – A ja się tutaj pokręcę.
Julka obiegła dom i wpadła do kuchni tylnym wejściem.
– Boże najświętszy! – Jaśmina aż się przeżegnała. – Julka! Rodzice od zmysłów odchodzą! Co się dzieje?
Julka nie miała czasu tłumaczyć.
– Gdzie oni są?! – krzyknęła. – Rodzice!
– W jadalni. Z tym okropnym łysym człowiekiem…
Dziewczyna rzuciła się do drzwi prowadzących z kuchni do jadalni i gwałtownie je otworzyła. Zobaczyła mamę z długopisem w dłoni, tatę stojącego obok niej i Łysego, który z obrzydliwym uśmieszkiem pokazywał właśnie mamie, gdzie ma złożyć podpis.
– Nie! Mamo! Niczego nie podpisuj!!! – krzyknęła Julka rozpaczliwie.
Sytuacja w jadalni zmieniła się diametralnie. Rodzice przez chwilę patrzyli na córkę z niedowierzaniem, a potem rzucili się do niej, krzycząc z radości.
Za to Łysego kompletnie zamurowało.
– Ale… jak to? – wydusił z siebie. – To niemożliwe! Przecież…
Julka stanęła naprzeciwko niego i chwyciła się pod boki. Wyglądała trochę śmiesznie – w brudnych ciuchach i za dużych wełnianych skarpetach zamiast butów. Za to jej spojrzenie było śmiertelnie poważne.
– Możliwe! – powiedziała z mocą. – Nie dostanie pan Strasznego Dworu! Jest pan oszustem i kłamcą! I pójdzie pan siedzieć!
Twarz Łysego wykrzywił grymas wściekłości.
– Hola, hola, nie tak szybko, gówniaro. Niczego mi nie udowodnicie. A twoi rodzice zaraz podpiszą tę umowę i zanim uda się ją odkręcić, przerobię ten wasz głupi Straszny Dwór na McDonalda! Arnold!!! – wrzasnął w kierunku wyjścia. – Arnold, do mnie!!! – A potem nachylił się do Julki i wycedził przez zęby: – Już on przekona twoich starych, zobaczysz!
Na zewnątrz rozległy się ciężkie kroki, drzwi do jadalni się otworzyły i stanął w nich Arnold, wielki i zwalisty.
– Poprosiłem cię tutaj, żebyś wytłumaczył państwu, jak ważne jest złożenie podpisu pod tą umową… – zaczął Łysy. W tym momencie dotarło do niego, że Arnold ma dość dziwny wyraz twarzy. – Wszystko w porządku? – upewnił się.
Arnold pokręcił przecząco głową i zrobił krok do środka. Za nim, trzymając go na muszce najprawdziwszej na świecie strzelby, stał leśniczy Jerzy Dobrowolski i uśmiechał się z wyraźną satysfakcją.
– Miło mi poznać – powiedział grzecznie w kierunku rodziców Julki. – Dobrowolski Jerzy. Znajomy córki. – A potem popchnął lekko Arnolda lufą strzelby i dodał: – Sugerowałbym telefon na policję.