Supercepcja. Wielka ucieczka - ebook
Supercepcja. Wielka ucieczka - ebook
Poznaj paczkę wystrzałowych przyjaciół. Co ich łączy? Supermoce!
Janek ‒ doskonały wzrok
Klara ‒ idealny słuch
Julka ‒ superczuły dotyk
Zosia ‒ niezawodny węch
Tymek ‒ perfekcyjny smak
Aurelia i Aureliusz – szósty zmysł
Posiadanie nadzwyczajnych mocy jest superfajną sprawą. Pod warunkiem że akurat nie czyha na ciebie banda przestępców, którzy chcą poddać cię niebezpiecznym eksperymentom.
Szóstka przyjaciół wpada w ręce złoczyńców, którzy chcą wydrzeć tajemnicę ich mocy. I wykorzystać ją do swoich brudnych spraw. Ale bandyci nie przewidzieli jednego. Nie domyślają się istnienia Aureliusza. W nim cała nadzieja. Musi tylko odważyć się w pojedynkę zaplanować wielką ucieczkę, choć wcześniej rzadko robił coś sam...
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7628-4 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To pytanie zadają sobie Julka, Klara i Tymon, którzy spotykają się przez przypadek i odkrywają, że każde z nich posiada jeden wyjątkowo wrażliwy zmysł. Można to nazwać supercepcją. Percepcja to odbieranie świata za pomocą zmysłów, a supercepcja — posiadanie superzmysłów.
Julka ma superdotyk, Klara — supersłuch, a Tymon — supersmak. Mógł mieć na to wpływ pewien tajemniczy wybuch, do którego doszło tuż przed ich narodzeniem i który nierozerwalnie połączył losy całej trójki. Czy raczej piątki, bo z biegiem czasu dołączają do nich Janek obdarzony superwzrokiem i Zosia o superczułym węchu. A może pojawi się jeszcze ktoś?
Nastolatkowie przeżywają niezwykłe przygody, podczas których uczą się, jak korzystać ze swoich mocy, i poznają siłę przyjaźni. Jednocześnie ich tropem podąża dwoje tajemniczych i bezwzględnych naukowców, którzy za wszelką cenę pragną poznać sekret nadzwyczajnych zdolności tej piątki.
Czy przyjaciołom uda się uniknąć niebezpieczeństwa?ROZDZIAŁ 1,
W KTÓRYM AURELIUSZ ZOSTAJE SAM
W szafie było bardzo mało miejsca.
Aureliusz siedział skulony, wciśnięty między wiszące na wieszakach płaszcze i sukienki. Zaciskał palce na wisiorku ze znakiem bliźniąt, tak jakby ten kawałek metalu mógł mu w czymkolwiek pomóc, i starał się nie trząść ze strachu, ale nie bardzo mu to wychodziło. Jeszcze nigdy wcześniej tak się nie bał. Nigdy. Serce waliło mu jak po biegu na sto metrów albo po długim i wyczerpującym meczu tenisowym.
Od bandytów oddzielały go tylko cienkie drewniane drzwi szafy. Gdyby zajrzeli do środka i go znaleźli… Wolał się nie zastanawiać, co by się wtedy stało. Więc zaciskał powieki, tak jakby znów był małym chłopcem i wierzył, że kiedy nic nie widzi, sam staje się niewidzialny.
Z przedpokoju przez chwilę dochodziły stłumione głosy, których nie umiał rozróżnić, potem usłyszał trzaśnięcie i zapadła cisza. Po dłuższej chwili odważył się otworzyć oczy. Przeciskający się przez szparę w drzwiach promień światła wydobył z mroku materiał wiszącej tuż przy jego twarzy sukienki. Była ciemna, w drobne zielone kwiatki, a kiedy chłopiec spróbował się odrobinę przesunąć, musnęła jego policzek. Aureliusz szarpnął głową do tyłu, tak bardzo przestraszył się jej dotyku.
Ostrożnie uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Ponieważ w pokoju nie było nikogo, wyszedł z szafy. Na stole zauważył szklankę wody, której nie zdążyła wypić Aurelia.
– Czy to się wszystko wydarzyło naprawdę? – zapytał szeptem sam siebie.
Z nadmiaru emocji zakręciło mu się w głowie. Chwycił więc szklankę i wychylił wodę duszkiem, ale dalej czuł się dziwnie. Tak nierealnie, jakby grał w filmie.
Przez ostatnie piętnaście minut przeżył więcej zaskoczeń niż przez całe swoje wcześniejsze życie. Poznał siostrę bliźniaczkę, o której istnieniu nie miał pojęcia. Dowiedział się, że jego matka żyje, choć ojciec twierdził, że zginęła w wypadku. Chwilę później jego siostra została porwana. No czy to nie było jak w filmie?Chłopak rozejrzał się po pokoju i zauważył stojące na regale fotografie w ramkach. Jak zahipnotyzowany podszedł i wziął do ręki jedną z nich. Zdjęcie przedstawiało małą dziewczynkę z długimi włosami zaplecionymi w gruby warkocz i kobietę, którą Aureliusz znał tylko z fotografii. Mama. Poczuł, że coś go ściska za gardło.
Było to po części wzruszenie, a po części ogromne, ogromne rozczarowanie. Dlaczego tata tak go oszukał? Dlaczego mówił mu, że mama nie żyje, skoro żyła i miała się całkiem dobrze? Dlaczego nie powiedział mu, że gdzieś daleko mieszka jego siostra? Jak on tak mógł?
I nagle, patrząc na Aurelię przytuloną do mamy, poczuł złość. Straszną złość. Na swojego tatę i na swoją mamę. Jak mogli mu to zrobić? I jemu, i Aurelii, bo ona przecież nic nie wiedziała o tym, że ma brata bliźniaka. I że jej tata wcale nie umarł, tylko mieszka w Polsce i żyje sobie spokojnie, jak gdyby nigdy nic!
Aureliusz ze złością rzucił zdjęciem o podłogę, a szkło rozprysło się na tysiące drobniutkich kawałeczków. Chłopak stał przez chwilę i patrzył na fotografię, która wypadła z ramki. Podniósł ją, schował do kieszeni kurtki i wybiegł z mieszkania.
Kiedy znalazł się na ulicy, musiał się zatrzymać i zastanowić, co dalej.
Jego siostra i znajomi zostali porwani. Nie wiedział ani przez kogo, ani dokąd, tak naprawdę nie wiedział nic. Jedynym punktem zaczepienia był numer telefonu, który w ostatniej chwili zdążył przesłać mu Janek. Aureliusz wyjął więc komórkę z kieszeni dżinsów i otworzył folder wiadomości. Wizytówka, która przyszła od Janka, była zatytułowana: BABKA CECYLIA.
Co powiedział Janek? „Ona jest po naszej stronie! Pomoże ci!” Więc choć Aureliusz nie znał babki Cecylii, postanowił zaufać koledze. Prawdę mówiąc, nie miał innego wyjścia. Nacisnął zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał…
Po szóstym włączył się automatyczny komunikat, który brzmiał sztucznie, jak głos robota: „Tu poczta głosowa numeru… Nagraj wiadomość”. Aureliusz nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc się rozłączył.
Stał tak, wpatrując się w komórkę i zastanawiając się, co teraz. W duchu liczył na to, że babka Cecylia oddzwoni. Jednak – nie oddzwoniła. Po minucie, która ciągnęła się tak, jakby trwała kwadrans, Aureliusz postanowił spróbować jeszcze raz. Znowu wybrał ten sam numer.
Tym razem poczta głosowa włączyła się po pięciu sygnałach. Aureliusz musiał się naprawdę powstrzymać, żeby nie zrobić tego samego, co wcześniej zrobił z fotografią, i nie rzucić komórką o ziemię. Teraz, kiedy ważyły się losy porwanych, jedyna osoba, która mogła mu pomóc, nie odbierała telefonu! Czuł, że musi coś zrobić, ale nie wiedział co.
Coraz bardziej zdenerwowany, wybrał numer babki Cecylii po raz trzeci, błagając w myślach, żeby tym razem odebrała. Gdy tak stał i słuchał przeciągłego sygnału wydobywającego się z aparatu, czuł, że zbiera mu się na płacz. Znowu nic.
Z każdą upływającą minutą Aureliusz coraz bardziej się denerwował. Choć był naprawdę bystrym i samodzielnym jedenastolatkiem, czuł, że ta sprawa zdecydowanie go przerasta. Nagły zbieg okoliczności złożył na jego ramiona ciężar prawie nie do udźwignięcia. Kiedy Aurelia kazała mu się ukryć w szafie, nie miał nawet sekundy, żeby się nad tym wszystkim zastanowić. Potem był tak przerażony, że nie potrafił myśleć rozsądnie. Miał w głowie jedynie strach. Ale co teraz? Co powinien zrobić? Jak uratować siostrę i tamtą dwójkę, skoro z jedyną osobą, która mogła mu pomóc, nie mógł się skontaktować?
Odruchowo pomyślał o tacie.
Aureliusz był ze swoim tatą bardzo związany. Przychodził do niego z każdym problemem, z każdą sprawą. Wydawało mu się to oczywiste i naturalne. Po prostu traktował tatę jak swojego najlepszego przyjaciela i wierzył mu bez zastrzeżeń.
Teraz nagle okazało się, że to wszystko to była jedna wielka ściema. Że tata, którego miał za najuczciwszego człowieka na świecie, któremu bezgranicznie ufał, przez cały czas, przez jedenaście lat kłamał. Oszukiwał własnego syna. I to w tak ważnej kwestii!
Aureliusz na razie bał się o tym myśleć, po prostu nie czuł się na siłach, ale był przekonany, że już nigdy nie zaufa tacie. W tej sytuacji nie było mowy, żeby poprosić go o pomoc w odnalezieniu Aurelii. Zresztą co miałby mu powiedzieć? „Wiesz, tato, poznałem swoją siostrę bliźniaczkę, o której ty zapomniałeś mi powiedzieć, i teraz trzeba ją ratować z rąk porywaczy”?
No dobrze, ale jeżeli nie ojciec, to kto?
Chłopiec ruszył powoli spod bloku i choć wydawało się, że ciało ma pod kontrolą – stawiał nogi na zmianę i posuwał się do przodu – to w jego głowie cały czas trwało gorączkowe poszukiwanie jakiegoś wyjścia z sytuacji. Jedyna osoba, która mogła coś wiedzieć na temat porwania i która, jak twierdził Janek, powinna pomóc Aureliuszowi, nie odbierała telefonu. Taty o pomoc prosić nie mógł… Więc może powinien znaleźć jakiegoś innego dorosłego?
Pierwszym innym dorosłym, jaki przyszedł chłopakowi na myśl, była pani Alicja, która prowadziła im dom. Pani Alicja świetnie piekła i gotowała, sprzątała i prasowała, ale z poszukiwaniem porwanych dzieci mogłaby sobie nie poradzić. Poza tym istniało prawdopodobieństwo, że wygada się przed tatą. A jednego Aureliusz był pewien – nie mógł pozwolić, żeby tata się o tym wszystkim dowiedział.
Czyli pani Alicja też odpadała.
Problem w tym, że poza nią i tatą żadnych innych dorosłych nie znał za dobrze. Nie miał żadnych cioć, wujków, nie miał też dziadków. Był sam jak palec.
Co teraz?
„No dobrze”, zaczął się zastanawiać. „A co zrobiłby dorosły, któremu porwano dziecko?” Odpowiedź była prosta: poszedłby na policję. Takimi sprawami jak porwania zajmuje się policja!
Aureliusz poczuł ulgę. Tak! To było rozwiązanie! Musi jak najszybciej dostać się na komendę policji i zgłosić porwanie! Policjanci na pewno będą wiedzieli, co robić!ROZDZIAŁ 2,
KTÓRY DZIEJE SIĘ NA POLICYJNYM KOMISARIACIE
Komenda mieściła się przy ulicy Wilczej, w dużej, jasnej kamienicy, która wydała się Aureliuszowi miejscem bezpiecznym i godnym zaufania. Chłopak wszedł pewnym krokiem do środka, najpierw przez szerokie drewniane drzwi, a potem przez szklane, przeźroczyste, z napisem POLICJA. Zatrzymał się w niewielkim holu i rozejrzał w poszukiwaniu kogoś, komu mógłby przekazać sprawę. Zauważył okienko z napisem: „Funkcjonariusz dyżurny”. Funkcjonariusz dyżurny to dokładnie ta osoba, której szukał.
Mężczyzna, który siedział w pomieszczeniu za szybą, miał na sobie mundur i jadł kanapkę. Aureliusza, którego głowa ledwo wystawała znad parapetu okienka, nie zauważył.
Aureliusz zastukał więc w szybę. Policjant przysunął się bliżej i popatrzył na chłopca, trochę zły, że ktoś tak niewielki przerywa mu posiłek.
– Co tu robisz? – zapytał niezbyt życzliwie i niezbyt wyraźnie, czemu winny był chleb w jego ustach.
– Dzień dobry! Chciałem zgłosić porwanie! – zakomunikował Aureliusz.
– Porwanie? Jakie porwanie? – Policjant nie przestawał przeżuwać kanapki i nie wyglądał na specjalnie przejętego tą informacją.
Aureliusz stanął na palcach i nachylił się do okienka.
– Proszę pana, ktoś porwał moich kolegów! Trzeba ich ratować!
Policjant odłożył kanapkę, a okruszek chleba przyczepiony do jego wąsów opadł na blat biurka.
– Moment, moment – uspokoił chłopaka.
Włączył komputer i zaczął wykonywać jakieś skomplikowane czynności. Działał tak wolno, że Aureliusz miał ochotę wbiec do pomieszczenia za szybą i zrobić wszystko za niego.
– Proszę pana! Trzeba się spieszyć! – jęknął, a policjant podniósł na niego wzrok i rzucił ze złością:
– Nie widzisz, że się loguję?!
Jeszcze kilka ruchów myszką i funkcjonariuszowi udało się wejść do systemu.
– No dobrze. W takim razie poproszę najpierw twoje dane…
– Aureliusz Chrabąszcz – powiedział szybko chłopak.
Policjant popatrzył na niego podejrzliwie.
– Może jeszcze zamieszkały w Szczebrzeszynie? –
zapytał.
Aureliusz westchnął. Znowu to samo. Dlaczego wszystkim się wydaje, że żarty z jego nazwiska są śmieszne?
– W Szczebrzeszynie brzmiał chrząszcz, nie chrabąszcz – zwrócił uwagę policjantowi. – Proszę, niech się pan pospieszy! Przecież porwanie dziecka to jest poważna sprawa!
Policjantowi wyraźnie nie spodobało się, że Aureliusz zwraca mu uwagę.
– Właśnie! Dlatego nie będziemy niczego robić na łapu-capu. Adres zamieszkania?
Aureliusz, coraz bardziej załamany, podał swój adres i patrzył, jak policjant wpisuje go, uderzając jednym palcem w klawiaturę. Chłopak pomyślał, że szybciej wpisałaby te dane do komputera jego papuga.
– No dobrze… To teraz dane osób porwanych – zarządził w końcu policjant.
– Aurelia, Zosia i Janek – odpowiedział Aureliusz.
Policjant westchnął.
– A nazwiska?
Aureliusz przygryzł wargę ze zdenerwowania.
– Nie znam – powiedział cicho. – To znaczy nie wiem, jak się nazywają Zosia i Janek. Bo Aurelia… – zastanowił się – …to chyba Chrabąszcz. – Chłopiec naprawdę nie był pewien, czy jego siostra nosi takie samo nazwisko jak on.
– A co to za zabawa z tymi nazwiskami? – Policjant popatrzył na Aureliusza groźnie.
– Nie, nie, żadna zabawa! – zapewnił żarliwie chłopiec. – To jest po prostu moja… siostra. – To ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło.
– No dobrze. To od razu adres mi podaj.
Teraz Aureliusz stropił się jeszcze bardziej.
– Ona… ona nie mieszka w Polsce. Mieszka w Australii.
Policjant najwyraźniej miał już tego dosyć.
– Co ty sobie robisz żarty ze mnie? Chrząszcz, chrabąszcz, Australia? Zaraz mi tu z jakimś kangurem wyskoczysz!
Aureliuszowi chciało się płakać. Wsunął rękę pod kurtkę i chwycił wisiorek, swój wisiorek szczęścia, który podobno zrobił dla niego dziadek. Choć teraz chłopak nie wierzył już w nic, co usłyszał od taty. Zacisnął palce na metalu. To zawsze go uspokajało, tym razem jednak przypomniał mu się wisiorek Aurelii i nagle Aureliusz poczuł się jeszcze gorzej. Jego siostra była nie wiadomo gdzie, a on nie potrafił jej pomóc.
– Ale, proszę pana! Ich naprawdę porwano! Ktoś ich zabrał! Ja się schowałem w szafie i wszystko słyszałem! – mówił, ale sam czuł, że nie brzmi przekonująco.
Policjant musiał myśleć tak samo, bo na jego twarzy pojawił się bardzo nieprzyjemny grymas. Popatrzył ze złością na Aureliusza.
– Znikaj stąd – rozkazał chłopakowi. – I ciesz się, że cię nie aresztowałem za utrudnianie pracy policji.
Aureliusz stał, wpatrując się w policjanta, tak jakby nie rozumiał sensu jego słów.
– Halo! Czy ty mnie słyszysz? – huknął mężczyzna. – Zmiataj mi stąd, ale już! Nie chcę cię tu widzieć!
Do Aureliusza wreszcie dotarło, co funkcjonariusz do niego mówi. Chłopiec zawahał się, ale ponieważ wyraz twarzy policjanta nie wróżył niczego dobrego, odwrócił się i odszedł jak niepyszny, w poczuciu że zawalił jedną z najważniejszych spraw w swoim życiu.
Na dworze zdążył już zapaść zmierzch. Aureliusz zatrzymał się na chodniku przed komendą, stał i patrzył na granatową tabliczkę z napisem POLICJA, zastanawiając się, co poszło nie tak. Kiedy tutaj wchodził, był pewien, że zaraz na ratunek porwanej trójce wyruszy cała armia. W najgorszych snach nie mógł przypuszczać, że sprawy potoczą się w tak idiotyczny sposób. I chyba pierwszy raz w życiu był naprawdę zły z powodu swojego nazwiska.
Najgorsze, że nie wiedział, co teraz. Czuł się zagubiony i bezradny.
W tym momencie poczuł, że jego komórka, którą przed wizytą na komendzie wyciszył, wibruje sygnałem przychodzącego połączenia. Szybko wyłowił ją z kieszeni kurtki i spojrzał na ekran. Babka Cecylia!!!
Był tak podekscytowany, że o mało co nie upuścił telefonu.
– Halo? Pani babka Cecylia? – krzyknął radośnie.
– Nie… – Usłyszał w odpowiedzi.
Kobiecy głos był miły, młody i dźwięczny, i z całą pewnością nie mógł należeć do żadnej babci.
– Mam na imię Danuta, jestem pielęgniarką. Pani Cecylia leży na moim oddziale w szpitalu. Opiekuję się nią.
– W szpitalu? – jęknął Aureliusz. – Jak to?
– Pani Cecylia miała atak serca. Łagodny, ale jednak. Przywieziono ją do nas dzisiaj koło południa. Zajmuję się nią. Właśnie teraz przyniosłam jej wodę do picia i zobaczyłam na komórce trzy nieodebrane połączenia. Pomyślałam, że oddzwonię, bo to może być coś ważnego…
– Bo to jest bardzo ważne! Chodzi o… – Aureliusz zawahał się, czy wspominać o porwaniu. A ponieważ trochę się bał, że pielęgniarka może pomyśleć, że się wygłupia, powiedział tylko: – chodzi o jej wnuka, Tymona. Czy mogę z nią porozmawiać? – poprosił.
– Bardzo mi przykro, ale na razie to niemożliwe. – Usłyszał. – Pani Cecylia musi wypoczywać, w żadnym wypadku nie wolno jej przeszkadzać. Właśnie drzemie.
Nadzieja, która chwilę wcześniej pojawiła się w sercu Aureliusza, natychmiast zgasła.
– A gdybym zadzwonił za godzinę… – zaczął, ale pielęgniarka mu przerwała.
– Nie. Dzisiaj bez szans. Ale spróbuj jutro rano – dodała po krótkim namyśle. – Może będzie się czuła na tyle dobrze, żeby odebrać.
Rozmowa została zakończona.
Aureliusz zrozumiał, że tego dnia już nic nie wskóra. I to było bardzo przygnębiające. Jednak na końcu tego czarnego tunelu błyszczało niewielkie światełko. Jeżeli dobrze pójdzie, to uda mu się porozmawiać z babką Cecylią następnego dnia z samego rana.
Tylko co robić do tego czasu? Tego na razie nie wiedział.ROZDZIAŁ 3,
W KTÓRYM ZOSIA WYCZUWA ZAPACH PRZYJACIÓŁ
Aurelia ocknęła się z bólem głowy i suchością w gardle. Leżała w jakimś samochodzie, na podłodze, która pulsowała w rytmie pracującego silnika. Jechali chyba porządną drogą szybkiego ruchu, bo auto posuwało się gładko. Żadnych wybojów, żadnego podskakiwania.
Ktoś leżał obok Aurelii. Dziewczyna widziała tylko plecy w czarnym golfie i jasne, krótko ostrzyżone włosy. To musiał być Janek, tak jak Aurelia związany i uśpiony wcześniej przez dwóch mężczyzn, którzy po nich przyszli.
Z ogromnym trudem udało jej się przekręcić na drugi bok. Po drugiej stronie, tak jak się spodziewała, zobaczyła tę dziewczynę, Zosię. Zosia leżała tyłem do Aurelii i miała ręce związane z tyłu cienką plastikową linką. Jej oddech był głośny i płytki, prawdopodobnie napastnicy nie zdjęli jej z nosa zacisku pływackiego.
Aurelia powoli zaczęła sobie przypominać wydarzenia tego popołudnia – przede wszystkim spotkanie z Zosią i Jankiem, którzy opowiedzieli jej dziwną historię o wypadku sprzed jedenastu lat i o swoich zaskakujących umiejętnościach. Zasugerowali także, że ona, Aurelia, również może mieć podobne. Ale zanim udało im się na ten temat dłużej porozmawiać, pojawił się chłopak wyglądający identycznie jak Aurelia – jej brat bliźniak.
To był najbardziej wstrząsający moment w całym dotychczasowym życiu dziewczyny. Nie tylko dowiedziała się, że ma brata, ale jeszcze okazało się, że tata Aurelii, o którym mama opowiadała, że zginął w wypadku, żyje! Mieszka z Aureliuszem i utrzymuje go w przekonaniu, że jego mama… zginęła dawno temu w wypadku!
To było jakieś szaleństwo. Na dodatek nie zdołali dowiedzieć się o sobie niczego więcej, bo w mieszkaniu pojawili się dwaj uzbrojeni mężczyźni, związali ich i uśpili. A teraz wiozą ich nie wiadomo dokąd i nie wiadomo w jakim celu. Całe szczęście tuż przed ich przybyciem intuicja podpowiedziała Aurelii, że Aureliusz powinien się ukryć.
Jej brat został w mieszkaniu, schowany w szafie, i Aurelia wierzyła, że napastnicy go nie znaleźli. Prawdę mówiąc, w ogóle nie mieli powodu go szukać, bo nie wiedzieli, że istnieje.
Aureliusz na pewno ich uratuje.
Na pewno.
Chwilę po Aurelii obudził się Janek. Jeszcze zanim otworzył oczy, już wiedział, że coś jest nie tak z jego okularami. I rzeczywiście. Kiedy bandyci rzucili ich na podłogę, okulary przeciwsłoneczne na nosie Janka przesunęły się i teraz na jego powieki padało światło, niezatrzymywane przez ciemne szkła. Dla Janka było to jak tortura. Zaczął ruszać głową na boki i dopiero kiedy udało mu się przesunąć okulary z powrotem na miejsce, odważył się otworzyć oczy.
Dokładnie naprzeciwko jego twarzy znajdowały się tylne drzwi furgonetki, a przez okienko w nich do środka wpadały promienie popołudniowego słońca.
Janek doskonale wiedział, że podczas porwania najważniejsze to zapamiętywać jak najwięcej szczegółów. Zaczął więc szukać w widokach za oknem jakichś charakterystycznych elementów, które mogłyby im potem pomóc zlokalizować miejsce, do którego wieźli ich porywacze. Niestety, okno znajdowało się za wysoko i chłopiec patrzył na nie pod takim kątem, że widział tylko niebo i co jakiś czas czubki mijanych z ogromną szybkością drzew. Ani jedno, ani drugie nie mogło być specjalnie pomocne w ustaleniu ich położenia.
Kiedy tak leżał i zastanawiał się, czy mają jakąś szansę na ucieczkę, samochód zwolnił, a potem skręcił. W oknie zaczęło się pojawiać dużo więcej drzew niż wcześniej, a po kilkunastu minutach było ich już tyle, że zupełnie zasłoniły niebo. Znaleźli się w lesie.
Jechali tak jeszcze około dziesięciu minut, najwyraźniej po coraz gorszej drodze, bo autem podrzucało na wybojach tak, że Janek o mało nie wybił sobie zębów. Nagle samochód zatrzymał się, silnik ucichł. Trzasnęły przednie drzwiczki i po chwili ktoś otworzył boczne, przesuwne. Janek uniósł się na łokciach i zobaczył jednego z dwóch mężczyzn, którzy zabrali ich z mieszkania babci Aurelii.
– O, chłopak już się obudził! – powiedział mężczyzna do kolegi, stojącego gdzieś dalej. – I jak tam podróż? – zwrócił się do Janka, po czym machnął ręką. – Dobra, nie wiem, po co pytam, skoro mam to gdzieś. Maks, bierz go!
– Się robi, Vincent.
W zasięgu wzroku Janka pojawił się Maks – niższy i tęższy od swojego kolegi, a jednak w jakiś sposób do niego podobny, może dzięki temu, że obaj byli ubrani w identyczne wojskowe stroje. Maks chwycił Janka za kostki i mocno pociągnął do siebie. Janek aż syknął z bólu.
– Jak ty jesteś taki delikacik, to nie będziesz miał tu łatwo – stwierdził Maks i przerzucił sobie Janka przez ramię jak zrolowany dywan.
– Ja tutaj popilnuję – mruknął Vincent – a ty zanieś go i wracaj. Zabierzemy dziewczyny.
Zosia spała najdłużej z całej trójki. Może dlatego, że z powodu zacisku na nosie musiała oddychać ustami, i kiedy porywacze przyłożyli im do twarzy ręczniki nasączone substancją usypiającą, wciągnęła jej do płuc dużo więcej niż Aurelia i Janek.
Gdy się obudziła, wisiała głową w dół, niesiona przez jednego z bandziorów. Przez chwilę nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale superwęch bardzo szybko pomógł jej wrócić do rzeczywistości. Bo w niewielkiej porcji powietrza, która dostała się do jej nosa mimo zacisku, szalały dziesiątki zapachów, zupełnie innych od tych, z którymi dziewczyna stykała się na co dzień.
Najpierw poczuła ostrą woń zwierząt. Rozpoznała wśród nich psy i koty, myszy i szczury oraz wiele innych, których nie potrafiła zidentyfikować.
Potem zalała ją fala zapachów, które skojarzyły jej się z apteką. Były intensywne, chemiczne i tak drażniące, że łzy napłynęły jej do oczu.
I nagle wśród tego wszystkiego Zosia wyczuła coś zaskakująco znajomego… Zosia poczuła zapach Tymona!!!
Kiedy po chwili ocknęła się z szoku, zaczęła się rozpaczliwie wyrywać mężczyźnie, który ją niósł. Szarpiąc się, pociągnęła mocniej nosem i oprócz zapachu Tymona rozpoznała jeszcze jeden. Zapach Julki!
Oboje musieli być gdzieś blisko!
Zosia przestała walczyć, za to ze wzruszenia zaczęła płakać. Świadomość, że przyjaciele są niedaleko, napełniła jej serce radością, ulgą i nadzieją.
Pomieszczenie, w którym znalazł się Janek, było wąskie, długie i wysokie. Z brudnych ścian odchodziła farba, na betonowej podłodze walały się śmieci, a ślady na ścianach sugerowały, że kiedyś musiał być tutaj zastawiony regałami magazyn.
Ktoś, kto dostał polecenie, żeby przygotować to miejsce na pobyt dzieci, nie trudził się, by posprzątać. Wstawił tu tylko kilka najprostszych metalowych łóżek, stół i dwa krzesła. „Widocznie planują, że nie spędzimy tu dużo czasu”, pomyślał Janek.
W tym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanął w nich jeden z porywaczy, Maks. Pod pachą trzymał Aurelię. Położył dziewczynkę na najbliższym łóżku, rozwiązał jej ręce i przyjrzał się jej czujnie.
– Hej, żyjesz? – zapytał. – Nie będziesz mi tu mdlała ani nic?
Rzeczywiście, Aurelia nie wyglądała za dobrze, ale nie dlatego, że źle się czuła. To tylko jej piękne, długie włosy potargały się podczas podróży i przez to dziewczyna sprawiała dziwne wrażenie.
– Kim pan jest? Dlaczego nas porwaliście? Czego od nas chcecie? – zaczęła szybko zadawać pytania.
W tym momencie wszedł drugi mężczyzna, ten wyższy, niosąc przewieszoną przez ramię Zosię. Musiał usłyszeć ostatnie słowa Aurelii, bo odpowiedział:
– Akurat my chcemy od was tylko tyle, żebyście siedzieli cicho i nie kombinowali. Ale jest tutaj kilka osób, które pewnie będą chciały czegoś więcej.
Rzucił Zosię na łóżko, które pod jej ciężarem aż zaskrzypiało.
– Jak wam się tu podoba? Całkiem tu miło jak na więzienie, prawda? – Zaśmiał się nieprzyjemnie. – Łóżka może trochę twarde…
– Za to macie łazienkę. – Drugi z porywaczy machnął ręką w kierunku drzwi na końcu pomieszczenia. – Lepiej niż na obozie harcerskim. Poza tym stąd nie ma jak uciec, więc możecie sobie od razu odpuścić próby.
Vincent stanął w wyjściu.
– Maks, chodź – pogonił towarzysza. – Mamy jeszcze coś do załatwienia. A wam, dzieciaki, miłego wieczoru!
Wyszli i zamknęli drzwi na klucz.
Janek, Zosia i Aurelia popatrzyli na siebie, przerażeni.
– Możecie mnie rozwiązać? – poprosiła Zosia.
Aurelia i Janek zerwali się z miejsc i szybko do niej podbiegli. Aurelia kilkoma ruchami rozluźniła więzy na nadgarstkach Zosi. Dziewczyna usiadła prosto, przez chwilę rozcierała swędzące ślady po sznurze, po czym oznajmiła konspiracyjnym szeptem:
– Oni tu są!
– Jacy „oni”? – zapytała również szeptem Aurelia.
– Julka i Tymon! – Wymawiając te imiona, Zosia aż się wzruszyła. – Są tutaj. A przynajmniej byli niedawno, bo ich zapachy są całkiem świeże.
Janek, który rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, być może dlatego, że rzadko je odczuwał, poderwał się z łóżka i zaczął chodzić w tę i z powrotem.
– A więc to prawda! – mówił. – Mieliśmy rację! Cały czas mieliśmy rację! Tymon żyje, a Julka musiała tutaj przyjść po niego i wtedy ją też złapali! Ale do czego my im jesteśmy potrzebni? – Nagle zatrzymał się i rozejrzał po celi. – Cztery łóżka – powiedział. – Tutaj są cztery łóżka, a nas jest troje.
Zosia popatrzyła na niego, przejęta.
– Myślisz, że…
– Tak – odpowiedział Janek. – Myślę, że ci dwaj zamierzają też porwać Klarę.