Surround me. Tom 1 - ebook
Mimo upływu lat wciąż żyją chwilami, gdy powietrze wypełnione było bezgranicznym uczuciem, a las i gwiazdy zdawały się im kibicować.
Laura i Davide. On – sławny pisarz, od lat szaleńczo w niej zakochany. Ona – tancerka, która nie potrafi zaufać innemu mężczyźnie. Poznali się w ośrodku letniskowym jedenaście lat wcześniej. Ten czas to dla nich wzajemne spojrzenia na tle srebrzystego jeziora. Słońce, podchody i rozmowy o marzeniach. Ciepły dotyk, pierwsze pocałunki, taniec.
Pewnego dnia włoski pisarz postanawia odnaleźć ukochaną. Czy mu się to uda? Jak potężna może być siła pierwszej miłości?
To opowieść o sile nastoletniego uczucia, pasji i pogoni za szczęściem, ale także o tęsknocie i życiu przeszłością, która nie pozwala o sobie zapomnieć.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9349-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Laura – Daria Zawiałow, Sokół, Michał Kush
2. Still (I Got Summer On My Mind) – JJ, Fortella
3. Przetańczyć ztobą chcę całą noc – Igo, Natalia Szroeder
4. Pistol – Cigarettes After Sex
5. Samba przed rozstaniem – Hanna Banaszak
6. Forget You – FAST BOY, Topic
7. Lay Low – Tiësto
8. Mas Que Nada – Sérgio Mendes, Black Eyed Peas
9. Bajo la Tormenta – Sergio George’s Salsa Giants
10. Suma y Resta – Salsa Picante
11. Surround Me – Léon
12. Acoustic – Billy Raffoul
13. Ciche dni – Kaśka Sochacka
14. Trade It for the Night – HAEVN
15. Nie zrozumie nas – Dawid Karpiuk, Michał Kush
Małej dziewczynce we mnie,
która śni o lataniu na wiklinowym krześle.Rozdział 1
Davide
Lipiec 2023
Kręci mi się w głowie.
Czuję na karku oddech pustki, która ciąży na nim niczym nieproszony gość. Pech chciał, że zawitała właśnie teraz. Gdyby nie fakt, że jest to wieczór kawalerski Noela, spieprzyłbym już dawno do domu.
W głowie mam słowa ojca, który nieraz mi powtarzał, że jestem zbyt wrażliwy na ten zawód. Za bardzo się wczuwam w wykreowaną przeze mnie fikcję, powieści pochłaniają mnie, wysysając resztki chęci do życia. Prawdziwego życia. Wkurzam się, myśląc, że miał rację. Nie potrafię się odciąć, nie po tym wszystkim.
Dla mnie nigdy nie byłaś fikcją. Z biegiem czasu i z każdą nową powieścią jesteś coraz prawdziwsza. Znam cię. Jeśli mam jakikolwiek apetyt na życie w tym zatrutym świecie, to muszę to udowodnić właśnie teraz. Nie będę uciekał. Dam sobie radę. Tylko gdzie są
moi znajomi?
Obracam się wokół dużo wolniej, niż tego oczekiwałem. Spocone i lepkie ciała ocierają się w tańcu o mnie, przez co od razu cofam ręce. Robi mi się duszno. Nie mogę odgonić natarczywej myśli, że mimo tłoku czuję się tak, jakbym był tu sam.
Następnie dociera do mnie, że ty zawsze jesteś we mnie, tuż pod skórą, w moim sercu i na całym moim ciele. Nawet nie mam już siły starać się, by było inaczej.
Zamglonym wzrokiem odnajduję lożę, w której jeszcze niedawno, tak mi się wydaje, siedziałem z kumplami. Gdy uświadamiam sobie,
że nie ma w niej już nikogo, czuję przyjemną ulgę. Znajomi pewnie pojechali do domu, może zmienili lokal – nie wiem. Najważniejsze, że jestem tu bez nich.
Rozglądam się po klubie wypełnionym po brzegi. Chwiejąc się na nogach, próbuję zachować fason i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W ustach mam jeszcze słodki smak pomarańczy, którą zagryzałem gorzką wódkę. To smak wakacji nad jeziorem w Polsce, gdy dziadek pierwszy raz dał mi spróbować mocnego
alkoholu.
Myślę o pierwszych razach w lesie, nad jeziorem i z nią. Tęsknię za dziadkiem, babcią, za Laurą…
– Davide Rosa? – słyszę tuż za plecami, chociaż całkiem możliwe, że mój umysł postanowił i dziś się ze mną zabawić. Samotność owładnęła mną tak mocno, że wyobrażam sobie, iż ktoś mnie woła.
Rosa. Nazwisko przeklęte i znane tak bardzo, że nie pozwala mi na bycie sobą nawet na zatłoczonej Malcie. Czekam na kolejny ruch. Światła przede mną i te na mnie zdają się tańczyć. Rozjaśniają tatuaż, który mam od czasu, gdy tylko skończyłem osiemnaście lat. Patrzę na pióro zamoczone w atramencie. Takie samo jak to, które dumnie nosi mój ojciec.
Staję nieruchomo, nasłuchując, czy do moich uszu znów dobiegnie kobiecy głos. Myślę o tych wszystkich razach, gdy wypowiadałaś moje imię i nazwisko, uśmiechając się słodko na mój widok. O twoim twardym akcencie i lekko uniesionym kąciku ust, o spokojnym, zawsze kojącym głosie.
Często rozmawialiśmy o pragnieniach. Wtedy jeszcze marzyłem, że stanę się podobny do ojca. Teraz przeklinam moment, w którym marzenia stały się rzeczywistością. Dziś prowadzę tylko monotonny bełkot, od którego kręci mi się w głowie nawet na trzeźwo.
Nie wiem dlaczego, ale właśnie teraz przypominam sobie moment, gdy wieszaliśmy kolorowe lampki na balustradzie twojego domku letniskowego. Może to gra świateł, a może alkohol sprawił, że wracam do tego magicznego wspomnienia. Było ciepło jak na wakacje w Polsce, a twoja rodzina zaprosiła mnie na kolację. Mówiłaś wtedy, że się spisałem, i pocałowałaś mnie w policzek.
– Spisałeś się, Davide Rosa, spisałeś się – szepczę sam do siebie. A może tylko myślę? Nie jestem pewien.
Gorąca brazylijska samba jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę wśród głośnych imprezowiczów.
Stoję, nie chcę nawet drgnąć.
Myślę o tym, że miałaś w sobie moc rozpalania we mnie żaru, byłaś ogniem. Gdybym mógł teraz usiąść do klawiatury, napisałbym, że zrobiłbym wszystko, by się nie odwracać i wyobrażać sobie, że to ty jesteś w tłumie, że za chwilę przytulisz się do moich pleców, a ja znów zacznę czuć.
Delikatna dłoń prowadzona w dół po moim kręgosłupie udowadnia mi, że powinienem się odwrócić.
– Davide? – pyta znów kobieta.
Ale ona już wie, że to ja. Widzę to po minie, którą widywałem już wiele razy. Opisuję ją zawsze jako mieszankę udawanego zaskoczenia i szczerego entuzjazmu.
– Tak – odpowiadam, patrząc na szatynkę z orzechowymi oczami.
Ma na sobie czarną sukienkę, tak ciasną, że pierwsze, co robię, to zastanawiam się, czy ta kobieta w ogóle oddycha.
Uśmiecha się do mnie, posyłając mi najserdeczniejszy z uśmiechów, na jaki może zasługiwać mężczyzna.
– Jestem twoją wierną fanką. Czytałam wszystkie powieści – mówi po chwili, a w moim sercu kolejny raz rozlewa się uczucie zawodu.
Ona wie.
Wie o tym, jak patrzę na kobiety i kogo szukam. Wie, czym dla mnie jest miłość, tęsknota i uwielbienie. W takich momentach jak ten czuję się rozebrany do naga. Moje powieści są pełne prawdy i emocji, które noszę w sobie, przez co nie jestem w stanie spojrzeć jej prosto w twarz. Zaczynam się kurczyć, znikać, biorę głęboki oddech, by odepchnąć jak najdalej to cholerne uczucie zawodu.
Klubową muzykę zagłusza mój głos sumienia, sugerujący kolejny raz, że ojciec miał rację. To za trudne.
Przesuwam wzrokiem od jej podbródka po wystający obojczyk i nagie ramię. Rodowita Włoszka podnosi moją brodę jednym ruchem wskazującego palca.
– Spójrz na mnie. – Ona nie prosi.
Pewna siebie, tak jak lubię. Tylko na ile to ona, a na ile wykreowana postać sugerująca się zachowaniem opisanych przeze mnie w książkach kobiet? Nigdy nie chcę wiedzieć. Wolę udawać, że to naturalne i po prostu wynika z ich ekspresji.
– Chciałam powiedzieć, że twoja ostatnia powieść była najlepszą, ale też najsmutniejszą, jaką do tej pory napisałeś.
Nie wiem, co powiedzieć. Nie mam zamiaru się tłumaczyć, nie będę o tym rozmawiał. Napisałem ją i tyle. Nic więcej. Kolejna książka w mojej biblioteczce. Kręci mi się w głowie i jedyne, o czym teraz marzę, to wdech chłodnego, świeżego powietrza.
– Chwyciła mnie za serce, a potem wypruła ze mnie wszystkie flaki – mówi kobieta, patrząc mi prosto w oczy.
– Dziękuję… Myślę, że to komplement. Może nawet największy, jaki do tej pory usłyszałem – odpowiadam szczerze. Mimowolnie się uśmiecham, bo na to właśnie liczyłem, a fakt, że się udało, już dawno połechtał moje ego.
Jestem dobrym pisarzem, a przynajmniej mam na to zadatki.
Skupiam wzrok na ustach, lekko oblizywanych przez mokry
język. Nie wiem, czego chce ode mnie ta piękna kobieta, ale nie wypada mi tak po prostu odejść. Patrzę na drzwi i na nią, a ona to zauważa. Chwyta mnie za łokieć, próbując mnie zatrzymać.
– Zatańczymy? – pada pytanie z pełnych nadziei ust.
Zawieszam na nich wzrok. Czerwona pomadka jest już wytarta i pozostaje jedynie na ich obrysie. Mógłbym patrzeć na nie jeszcze przez kilka długich minut, fantazjując o tym, w jaki sposób
zniknęła.
Lekko się chwieję, ale biorę się w garść.
– Oczywiście.
Szatynka chwyta mnie za rękę i ciągnie w tłum wygłodniałych ciał. Lubię miejsca, gdzie ludzie dobrze tańczą, a z głośników leci zmysłowa bachata, gdzie kobiety chodzą na szpilkach tak, jakby się w nich
urodziły.
– Często tu przychodzisz? – pyta, gdy znajduje dla nas trochę przestrzeni. Jej dłonie od razu wędrują na moją szyję, przylega do mnie blisko. Za blisko, bym mógł to zlekceważyć.
Przełykam ślinę i mrużę oczy.
– Nie tak często, jak ci się zdaje. Przeprowadziłem się na Maltę, bo latem jest tu więcej turystów i udaje mi się zachować anonimowość – mówię.
Orzechowe oczy spoglądają na mnie. Jest w nich zaskoczenie i niesforność.
– Dziś się nie udało. – Kobieta staje na palcach, by dosięgnąć do mojego lewego ucha.
Pochylam się, bo chcę jej w tym pomóc. Usta zahaczają o płatek małżowiny.
– Dziś nie… – potwierdzam, gdy tylko się odsuwa.
Pragnę na nią patrzeć.
Na kręcone włosy, zalotne spojrzenie i rzęsy idealnie wytuszowane na ten wieczór. Na kobietę, którą prowadzę w tańcu i która jest w stanie oddać mi dziś o wiele więcej, niż tego potrzebuję. Mógłbym z tego skorzystać.
Gdy muzyka zwalnia, ona wtula się we mnie, jakby znała mnie od zawsze. To tylko złudzenie, które może doprowadzić ją do cierpienia. Za dobrze to wiem i nie mam kompletnie siły, by znów temu sprostać.
Nie jestem taki, za jakiego mnie uważa, chociaż dokładnie znam scenariusz reszty dzisiejszej nocy: chwiejny krok, rozmowy o powieściach w moim mieszkaniu, a potem upojna noc, podczas której będzie spełniała wszystkie swoje fantazje o seksie ze znanym pisarzem.
Brzmi dobrze. Tylko że nie dla mnie. Nie chcę sobie tego robić.
Rano znów obudzę się, myśląc, że to nie byłaś ty, cierpienie rozedrze mnie kolejny raz, gdy będę tłumaczył, że nie chcę się angażować.
Delikatne dłonie już splatają się na moich plecach. Czuję na sobie jej ciepły oddech, przedzierający się przez lnianą koszulę na moją klatkę piersiową.
Już mam podziękować za taniec, wyjść z klubu i zaczerpnąć świeżego maltańskiego powietrza, ale tego nie robię. Jakaś część mnie chce jeszcze walczyć i próbować.
Musi istnieć jakieś życie bez ciebie.
Kobieta odsuwa się ode mnie i patrzy na moje usta. Alkohol wymieszany z adrenaliną i jej podobieństwem do ciebie opanowują mnie w jednej krótkiej chwili. Mrugam, by odgonić złudzenie, ale robię to na próżno. Poddaję się. Kładę dłonie na jej policzkach, przyciągam bliżej i zaczynam delikatny, niepewny pocałunek. Po chwili zmieniam tempo, jestem bardziej łapczywy, zachłanny.
Chcę zapomnieć o tobie i czuć.
Nie trwa to długo, bo kręci mi się w głowie i zaczynam żałować, że znów dałem się omamić złudzeniu. Opanowuje mnie wściekłość na samego siebie, a w szczególności na to, że w ogóle tu jestem.
Trzeźwieję, gdy dochodzi do mnie, że znów wygrałaś.
Bywają dni, gdy myślę, że jesteś najlepszym, co mnie spotkało, ale i takie jak ten, gdy przeklinam cię za to, że nie potrafię już żyć.
Najpierw mnie pokochałaś, a potem zniszczyłaś.
Jak w moich powieściach.Rozdział 2
Laura
Lipiec 2023
Zakładam słuchawki.
Biegnę ulicami tętniącej życiem Warszawy. To miasto nigdy nie śpi, nie mam już złudzeń, że kiedykolwiek będzie tu spokojnie. Myślami wracam do wieczornego ciepła wakacji z rodzicami, gdy mogłam spacerować lub biegać wokół jeziora. Rozgwieżdżone niebo często udowadniało mi, że właśnie tam jest moje miejsce. Ale ja go nie słuchałam, wolałam uciec.
Chciałam od życia więcej i więcej.
Marzyłam o tym, by tańczyć i wyrwać się do większego miasta. Dzisiaj mam moje większe miasto, w którym beton dudni pod moimi stopami, gdy biegnę, a ludzie truchtają w miejscu tuż przed przejściami dla pieszych.
Zbliżam się do dwóch mężczyzn w dresach, którzy właśnie ucięli sobie pogawędkę podczas biegu, ale ja staję, nie dołączam do nich.
Potrzebuję wytchnienia.
Pochylam się i opieram dłonie na nogach. Moje uda płoną żywym ogniem. Bolą mnie mięśnie, ale jest to ból, na który z utęsknieniem czekałam. Przyjemnie ustępuje po chwili, w czasie gdy próbuję wyrównać oddech.
Kiedyś biegałam po wąskiej ścieżce, a wysokie trawy muskały moje opalone za dnia łydki. Musiałam zerkać pod nogi, by nie potknąć się o wystające nad ziemię konary drzew. Z upływem czasu znałam każdy skrawek mojej trasy, a przeskakując żwawo przez największy konar, liczyłam kolejne okrążenia. Wypukłość kamieni, które czułam pod tanimi butami, nie przeszkadzała mi w uprawianiu sportu. Co jakiś czas zauważałam nowe przeszkody pozostawione tu przez spacerowiczów. Znałam drogę na wylot.
Beton niczym mnie nie zaskakuje. Jest wyłącznie betonem. Nie przypomina ferii barw, jakie widywałam na drzewach, gdy promienie słońca padały na liście przy spokojnym jeziorze.
Ruszam, mijając przechodniów i starając się zignorować wygłodniały wzrok mężczyzn, spoczywający na moim ciele. Poprawiam kok i słuchawki w uszach. W wyobraźni rysuję trasę, którą mam zamiar pokonać. Nie spieszę się. Chcę zachować miarowe tempo, okrążyć Mokotów i wrócić do domu na śniadanie.
Zerkam na stawiane przeze mnie stopy, które krokami wybijają rytm moim myślom o pracy. Ocieram prawą ręką pot, który perli się na czole. Następnie wycieram kilka kropel, które zebrały się nad moją górną wargą.
Biegnę.
Odganiam od siebie chęci wyprowadzki z Warszawy. Nie jest to możliwe przez najbliższe kilka lat, które mogą doprowadzić mnie do spełnienia najskrytszych marzeń. Muszę tu wytrzymać i myśleć przede wszystkim o firmie. Niedługo będę mogła przebierać w zleceniach i tańczyć tylko na najlepszych imprezach w Europie.
Chłód lipcowego wieczoru otula moją skórę, ale to nie przeszkadza mi w biegu. Wręcz przeciwnie, jest kojący. Przyspieszam, by znów poczuć palenie w mięśniach i wykonać przyzwoity trening. Patrzę na bloki zbolałego miasta i obiecuję sobie, że nadejdzie moment, w którym z radością i spełnieniem wyjadę. Zrobię to dopiero wtedy, gdy wyszkolę zastępczynię dla mojej agencji.
Warszawa daje mi wiele możliwości. Gdzie znajdę lepsze tancerki i performerów? Skąd będę brała te wszystkie cudowne tkaniny i stroje?
Przyspieszam. Co jakiś czas przełączam piosenkę na Spotify, by znaleźć tę idealną do naszej kolejnej choreografii. Za kilka dni mam ją przedstawić dziewczynom, które pojawią się na otwartym treningu. Jest to mój ulubiony sposób na rekrutację.
Potrzebuję kobiety ambitnej, pewnej siebie i swojego ciała. Kogoś, kto potrafi wdziękiem zawrócić w głowach wygłodniałych klientów. Kobiety, która tak jak ja rozumie, że życie artysty wiąże się z poświęceniem dla pasji.
Chcę wreszcie poznać dziewczynę, której będzie mi dane zaufać.
Ocieram kolejne krople potu z czoła, zwalniam tylko trochę, chcąc zachować odpowiednie tempo aż do mojego bloku. Zamykam na chwilę oczy, gdy promienie słońca przedzierają się przez chmury nad budynkami. Myślę o pracy, jaką wykonałam w tym ciężkim tygodniu. O liczbie treningów, szytych strojach, występach i nagraniach. O tym, że jeszcze kilka lat temu nie sądziłam, że mogę mieć własną firmę.
Nabieram głęboko powietrza wprost do przepony i wypuszczam je na tyle wolno, na ile jest to możliwe podczas biegu. Wiatr owiewa gęsią skórę na moich rękach. Jeszcze tylko dziesięć minut i skończę trening. Doceniam fakt, że jest dziś niedziela, bo niedzielne popołudnia i poniedziałki to jedyne dni, gdy odpoczywam.
Przez ostatnie minuty dziękuję sobie, że udało mi się wyrwać z rodzinnego domu.
Biegnę i myślę o tym, jak daleko już zaszłam z moimi dziewczynami.
O wszystkim, byle udowodnić sobie, że chcę tu zostać.
*
Moje uda muskają czarną, skórzaną kanapę auta. Odkładam żółte skrzydła pokryte piórami na wolne miejsce koło mnie. Delikatnie opieram je o zagłówek fotela kierowcy, jednocześnie patrząc, czy zwróci na to uwagę, ale jest za bardzo skupiony na drodze. Zerkam w lusterko, by sprawdzić, z kim dziś jadę. Następnie umieszczam torebkę przy lewym udzie i biorę głęboki oddech. Dochodzi trzecia, a ja nareszcie siedzę.
Kieruję się taksówką z centrum Warszawy na Mokotów.
Ściągam moje ulubione buty do tańca i masuję obolałe po dzisiejszej pracy stopy. Zdecydowanym ruchem zrywam plaster na lewej pięcie, która nie miała prawa się zagoić przy tak dużej ilości ruchu. Zawijam zużyty opatrunek w chusteczkę i ściskam go w dłoni.
Chciałabym patrzeć na neony, którymi rozświetlona jest Warszawa, ale nie chcę pobrudzić tapicerki auta. Spoglądam na sączącą się krew z rozdartej na nowo rany, która od razu barwi krwią świeży opatrunek.
Za chwilę będę w domu, odpocznę i zmyję z siebie postać, którą dziś byłam.
Jestem zmęczona i cholernie szczęśliwa. Wykonałyśmy show na najwyższym poziomie. W głowie mam grę świateł w klubie i widok kobiet bujających się na huśtawkach tuż nad głowami tłumu. Euforię.
To była niezapomniana noc.
Wsuwam ponownie buty i oplatam rzemykami łydki. Wysiadam z auta, powoli kuśtykając do klatki. Gdy otwieram drzwi, od razu kładę dłonie na balustradzie, by przejść kilka kroków po schodach do windy. Wsiadam do niej, po czym patrzę na swoje odbicie.
Podziwiam makijaż, który wciąż nieźle się trzyma. Tak samo jak cyrkonie na żółtym materiale, które skrupulatnie przyklejałam przez dwa ostatnie wieczory. W rękach trzymam ogromne skrzydła udekorowane niewielkimi żółtymi piórami.
Posyłam szeroki uśmiech dziewczynie w lustrze.
Zanim wysiądę z windy, okręcam się powoli wokół własnej osi. Piekąca rana przypomina mi o tym, że powinnam się powstrzymać. Podziwiam nowy strój własnego projektu, a przede wszystkim to, że leży na mnie idealnie. Narasta we mnie ciekawość, jak będzie prezentował się na zdjęciach zrobionych dzisiaj w klubie. Chciałam, by neonowy kolor wyróżniał się swą ostrością i żarem. Takiego samego efektu użyłam także w makijażu.
Wychodzę z windy na palcach, bo nie chcę budzić sąsiadów, którzy mają maleńkie dziecko. Następnie skręcam w lewo i staję przed drzwiami do mojego mieszkania. Szukam w torebce klucza, ale nie mogę go wyjąć. Plącze się wśród plastrów, portfela, pomadki i luźnych kartek, na których kilka godzin temu zapisałam w łazience nowe pomysły na choreografię.
Przekręcam klucz, zamykam szybko drzwi i od razu ściągam buty. Chłód podłogi daje mi wytchnienie. Stoję przez chwilę nieruchomo i myślę, że nikt i nic, prócz chłodu, nie wita mnie w mieszkaniu.
Odkładam torebkę, biorę głęboki oddech, mając nadzieję, że wreszcie odpocznę.
Rozbieram się z resztek mojej pracy. Układam strój i skrzydła z piór delikatnie na kanapie. Idę w bieliźnie do łazienki.
Tam ściągam rzęsy i zmywam makijaż. Potrzebuję do tego dużo więcej czasu niż zazwyczaj. Czarny tusz rozmywa się po mojej twarzy, a ja uporczywie próbuję go domyć. Następnie wchodzę pod
prysznic.
Chłodna woda daje orzeźwienie zmęczonym mięśniom. Kładę ręce na kafelkach, pozwalając jej płynąć wprost na obolałą szyję. Zamykam oczy. Widzę kolejne sceny z dzisiejszego wieczoru, moje tancerki i ich miny, gdy wręczałam im pieniądze za cudowny występ. Dźwięki klubowej muzyki wciąż żywo rozbrzmiewają w mojej głowie i choć jestem zmęczona, serce bije mi jak oszalałe.
Uśmiecham się i stoję spokojnie, łapię coraz głębsze oddechy. Wiem, że jestem dobra w tym, co robię, i nie wyobrażam sobie innego życia.
Muszę tylko uporać się ze zmęczeniem. Czas na najtrudniejszy moment w mojej pracy – próbę wyciszenia po kilkugodzinnym maratonie tanecznym. Woda masuje mój kark, próbuję się na tym skupić. Nie myśleć o niczym innym. Po chwili odwracam się twarzą do chłodnego strumienia. Chwytam za mydło i zdecydowanym ruchem zmywam pozostałości z dzisiejszego występu.
Brokat spływa ze mnie wraz z wodą.
Patrzę na jarzące się złote drobinki w jasnym świetle łazienki, przy czym czuję, jak opadają mi powieki, jestem cholernie zmęczona. Zakręcam wodę i staję na miękkim ręczniku, a drugim owijam ciało. Myję zęby z zamkniętymi oczami. W mojej głowie wciąż dudni bas połączony z latynoską muzyką.
Po wyjściu z łazienki próbuję unormować oddech, by wreszcie się wyciszyć i odpocząć po ciężkim tygodniu. Szukam piżamy wśród sterty strojów, tkanin na nowe ubrania i kosmetyków.
W tym momencie dochodzi do mnie, że ktoś o tak późnej porze stara się ze mną skontaktować. Chwytam za torebkę, by wyjąć wciąż dzwoniący telefon. Gdy spoglądam na ekran, dostrzegam, że mam osiem nieodebranych połączeń od mamy. Ostatniego także nie udaje mi się odebrać.
Jestem przerażona i od razu spoglądam na zegarek. Moje ciało przeszywa zimny dreszcz, a serce łomocze w piersi. Musiało się coś stać. Wiem, że mama nie dzwoniłaby do mnie o czwartej nad ranem, gdyby było inaczej.
Muszę oddzwonić. Przykładam telefon do ucha i podchodzę do okna, przez które patrzę na szare mokotowskie bloki. Próbuję przełknąć bolesną gulę w gardle. Denerwuję się tak bardzo, że moje dłonie zaczynają drżeć. Czekam kilka długich sygnałów, zanim usłyszę głos ukochanej matki. W tym czasie odganiam nawet najmniejszą z negatywnych myśli.
– Laura? – Głos mojej mamy jest przepełniony bólem, który przedziera się przez dzielące nas kilometry, by zagnieździć się i w moim sercu.
Skupiam wzrok na jednym ze świateł w bloku naprzeciw. Chcę jeszcze przez chwilę nie wiedzieć, co usłyszę.
– Mamo, czy coś się stało? – dukam niepewnie. Próbuję liczyć oddechy, które przyspieszają z każdą sekundą, podczas gdy moja mama milczy.
Słyszę szloch i głębokie westchnienie. Następnie głośne spazmy raniącego mnie i doszczętnie rujnującego ostatnie resztki nadziei płaczu.
– Powiedz! – Podnoszę głos. – Powiedz mi! – Nie jestem w stanie opanować emocji. Chcę już wiedzieć.
– Tata miał zawał. On… Nie żyje. – Mama płacze.
Od razu ogarnia mnie żal, że nie mogę jej teraz przytulić. Gdybym była w domu, zabrałabym choć odrobinę jej bólu.
Bezradność i cierpienie ogarniają mnie całą. Rozłączam się.
Po moich policzkach płyną łzy, wycieram je drżącą dłonią. Siadam na dywanie, wciąż owinięta ręcznikiem, i opieram się o róg kanapy. Patrzę na niewielkie światło w oknie naprzeciw.
Po chwili świat się zatrzymuje i wreszcie dociera do mnie, co usłyszałam, a z mojego gardła wydobywa się pełen bólu krzyk. Chowam twarz w dłonie. Teraz nie jestem w stanie powstrzymać morza łez, które na nie spływa. Moje ciało zareagowało kilka chwil wcześniej, wypuszczając pierwsze łzy, ale umysł dopiero pojął, co usłyszałam.
Teraz rozumiem.
Nie mam już ojca.Rozdział 3
Davide
Jedenaście lat wcześniej
Lipiec 2012
Pamiętam małe, urokliwe miasto i gotycki kościół, przy którym mój ojciec zatrzymał auto na dłuższą chwilę. Słońce kryło się za kilkoma pierzastymi chmurami, spoglądałem na nie i myślałem tylko o tym, że było mi za gorąco w jeansach i koszuli. Nie dobrałem odpowiedniego stroju do pogody, bo ojciec od dwóch tygodni straszył mnie, że to nie będzie typowy lipiec.
Co najmniej dwa razy dziennie mówił, że możemy spodziewać się prawie każdej prognozy: słońca, deszczu, burzy, wiatru, przeszywającego chłodu. O śniegu chyba nie wspomniał, nie pamiętam, ale mam nadzieję, że był na tyle świadomy, by o nim nie wspominać.
Tak czy siak, twierdził, że przemarzniemy i musimy zabrać ze sobą bluzy, dresy, ciepłe swetry i po kilka par lepszych, ale długich spodni.
Nie przemarzliśmy. Było całkiem przyjemnie. Wiatr rozwiewał nasze ciemne, lekko kręcone włosy, był miłym orzeźwieniem po długiej podróży. Przynajmniej dla mnie.
Zanim wjechaliśmy do Borówna, staliśmy przed okazałym budynkiem z czerwonej cegły i oboje oddawaliśmy się milczeniu. Zastanawiałem się, czy jeszcze daleko do jeziora i domku letniskowego dziadków oraz, oczywiście, co wyprawia teraz mój ojciec. Podziwiał fasady kościoła, szklane okna i czerwoną dachówkę, jakby musiał się z nimi oswoić tu i teraz. Nie wchodził do środka, nie był na to gotowy.
Myślę, że i tam próbował odnaleźć miejsce, do którego będzie mógł uciec, gdy tylko najdzie go ochota na wytchnienie i samotność.
Gdy obeszliśmy kościół dwa razy, stanął przede mną i odetchnął głośno, ale spokojnie. Wtedy myślałem, że przyzwyczaja się do rześkiego powietrza w Polsce, chłonie aurę, która otacza małe miasto, lub po prostu podziwia zabytek. Dziś sądzę, że był to jeden z jego dziwnych rytuałów, które odprawiał, gdy zatrzymywał się gdziekolwiek na dłużej. Tak jakby we Włoszech pozostała jego wena i musiał ją przywołać do każdego miejsca, w którym osiadał.
Był dziwny, ale ta dziwność imponowała mi w nim najbardziej. Widziałem w jego oczach pasję tak wiele razy, że gdy jej w nich nie miał, myślałem, że jest chory lub cierpi. Nie był sobą, gdy nie tworzył. Musiał żyć w swoim wyimaginowanym świecie, gdziekolwiek się znalazł.
– Skarszewy – wymamrotał nieporadnie niczym uczeń w pierwszej klasie.
Od dawna denerwowało mnie to, że nie ma ochoty na naukę polskiego. Wiele razy powtarzał, że będzie pisał i mówił po włosku jak jego ojciec i dziadek. Był nieugięty.
W dzieciństwie podziwiałem go za stanowczość i zamiłowanie do tradycji. Dopiero z biegiem czasu dostrzegłem, że nie darzy mamy wystarczająco silnym uczuciem, by nauczyć się jej ojczystego języka.
Potrafił powiedzieć tylko kilka podstawowych słów, a jego ulubionym była „jajecznica”. Usłyszał je pewnego razu w telewizji w mieszkaniu dziadków, gdy jedliśmy obiad. Chodził i powtarzał to słowo z zamiłowaniem, a rodzice mamy patrzyli na niego, jakby recytował Dantego Alighieri.
Twierdził, że w tym słowie jest coś romantycznego.
Parsknąłem śmiechem, gdy usłyszałem to za pierwszym razem, a kiedy mama wreszcie wytłumaczyła mu, co ono oznacza, zmarkotniał.
– Zniszczyłaś moją wizję świata – odparł po włosku, gdy reszta domowników śmiała się z jego miny. – Jajecznica – powtórzył jeszcze kilka razy, aż resztę przestało to bawić, a zaczęło nużyć. – Jaka szkoda – sapnął na koniec.
To jednak nie przeszkodziło mu w powtarzaniu tego słowa przez wiele kolejnych lat. Nigdy nie zrozumiałem, co nim opisuje. Po prostu w niektórych momentach podsumowywał nim pewne zdarzenia. Nadał mu jakieś nadzwyczajne znaczenie, o którym wiedział tylko on, a które nigdy nie pasowało do kontekstu.
Nigdy.
Do szału doprowadzał mnie fakt, że nie mogę tego rozszyfrować. Później zacząłem wierzyć, że ojciec specjalnie bawi się nami i mówi „jajecznica” w przypadkowych sytuacjach.
Staliśmy więc przed kościołem i nic dziwnego, że kompletnie nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać. Ojciec zamykał oczy, siadał na krawężniku, podchodził do kościoła, by za chwilę wrócić. Po czym podszedł do mnie i przycisnął moją głowę do swojej piersi.
Wiał delikatny wiatr, a mój ojciec drżał. Wzdrygał się wyraźniej przy każdym mocniejszym podmuchu.
– Urodziłeś się w tym kraju, synu! – Wreszcie powiedział coś, co mogło mi dać namiastkę wizji ukrytej w jego głowie.
– Wiem – odparłem, bo o tym wiedziałem, ale on wypowiedział to takim tonem, jakby chciał udowodnić mi, że ziemia jest jednak trójkątna.
– Czuję, że dopiero to do mnie dotarło. – Odsunął się ode mnie, trzymając dłonie na moich ramionach.
Patrzyłem prosto w jego piwne oczy, w których widziałem stratę i lęk, ale także bezkres ojcowskiej miłości.
Całkowicie nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale nie chciałem przerywać chwili, gdy mogłem się do niego zbliżyć i najprawdopodobniej wreszcie zrozumieć. Był jak w transie.
– Akceptuję to – powiedział pewnym tonem i pokiwał głową.
Kolejny powiew wiatru sprawił, że zaczął drżeć jeszcze bardziej, chociaż był ubrany podobnie do mnie. Stanął po chwili nieruchomo i czekał na to, co odpowiem.
– Cieszę się… – wydukałem, a ojciec ponownie mnie przytulił.
Trwaliśmy w męskim objęciu.
– Jesteś idealny. Pamiętaj o tym, mój drogi synu – szepnął do mojego ucha.
Milczałem, ale pokiwałem głową na znak obietnicy.
– Jestem z ciebie dumny, to też pamiętaj. Bardzo cię o to proszę.
Wciąż milczałem i kiwałem głową. Patrzyłem na paletę czerwonych i pomarańczowych barw ceglastej ściany kościoła. Przestałem potakiwać i oczekiwałem dalszego rozwoju sytuacji.
Ojciec spojrzał na mnie i wreszcie powiedział coś, co nabrało w mojej głowie sensu.
– Chcę zachować przyjazne stosunki z rodzicami twojej matki, którzy twierdzą, że powinieneś częściej ich odwiedzać. Ten kraj jest twoim domem, Włochy także, oczywiście. Ale musisz poznać tutejszą kulturę, prawa i język, chociaż z językiem radzisz sobie wyśmienicie, bo płynie w twojej krwi.
– Poznam. – Słowa same wyrwały mi się z ust. Byłem uradowany, że mogę chwycić się czegokolwiek, by wtrącić swoje trzy grosze do tej przedziwnej konwersacji.
– Nie jest jeszcze za późno, synu – mówił łagodnym głosem.
Wtedy już nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Ojciec patrzył na mnie badawczo, jakby czekał, żebym zapewnił go, iż naprawdę nie jest za późno, ale miałem już szesnaście lat, więc nie byłem pewien, czy nie jest. Wolałem zachować odpowiedź dla siebie i nie wytrącać go z nagłego entuzjazmu, którym zaczął
pałać.
– Jedziemy, Davide. – Poklepał mnie za mocno po plecach, przez co z trudem udało mi się ustać w miejscu.
Potem już musiałem zrobić jeden krok do przodu i czekałem, aż skończy. Co on wyprawiał?
Ruszył w pośpiechu do naszego samochodu.
– Jedziemy, synu! Najwyższy czas. Dziadkowie czekają! – Teraz krzyknął, a ja się wzdrygnąłem.
Co za człowiek.
Był to moment, gdy zrozumiałem, że prawie go nie znam i muszę zacząć czytać jego powieści, by to zmienić. Wiedziałem, że jeśli i ja mam zostać pisarzem, muszę w końcu rozszyfrować działania ojca i podjąć naukę.
Spakowałem wiele książek, które mi polecił, twierdząc, że go ukształtowały, a także kilka pustych zeszytów i laptopa. Pragnąłem tego niezwykłego lata w Polsce. Chciałem napisać plan do mojej pierwszej powieści i może nawet zacząć tworzyć kilka rozdziałów.
Wtedy myślałem, że będę codziennie czytał, pływał kajakiem i grał w piłkę z nowymi znajomymi. Że będzie to zwykłe lato. Nie wiedziałem, że ten wyjazd odmieni moje życie i wyryje się w pamięci już na zawsze. Zacznie kształtować mnie jako pisarza, przyjaciela, a przede wszystkim jako mężczyznę.
Nie sądziłem, że poznam ciebie.
*