Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Świadek śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 marca 2025
3032 pkt
punktów Virtualo

Świadek śmierci - ebook

Nora Roberts jako J.D. Robb

Świadek śmierci

Przełożyła Małgorzata Stefaniuk

Morderstwa zawsze gromadziły sporą publikę...

Scena nowo otwartego nowojorskiego teatru zmienia się w czasie premiery w miejsce zbrodni. Główny aktor zostaje zasztyletowany na samym środku sceny na oczach porucznik Eve Dallas. Policjantka musi się zająć sprawą morderstwa o wysokim priorytecie, którego była bezpośrednim świadkiem. Na domiar złego media bardzo szybko odkrywają, że właścicielem teatru jest jej mąż.

Rozpoczyna się zawiłe dochodzenie, w którym największym problemem jest wytyczenie granicy między prawdą a grą.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68419-25-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

Mor­der­stwo od zara­nia dzie­jów budziło cie­ka­wość.

Prze­ra­żało, bywało wznio­słe, cza­sem wywo­ły­wało ponury uśmiech lub cichy smu­tek, ale zawsze i wszę­dzie fascy­no­wało, będąc pożywką dla sen­sa­cji, czy to w świe­cie real­nym, czy też w świe­cie fik­cji. Od wie­ków prze­cież zapew­niało one teatrom pełne widow­nie. Już sta­ro­żytni Rzy­mia­nie tło­czyli się przy wej­ściu do Kolo­seum, pra­gnąc zoba­czyć walki gla­dia­to­rów rąbią­cych się nawza­jem na krwi­ste kawałki. Uwiel­biali też, uroz­ma­ica­jąc sobie sza­rzy­znę dnia powsze­dniego, patrzeć na bez­bron­nych chrze­ści­jan, ocho­czo rzu­ca­nych na pożar­cie lwom. Odby­wało się to prze­cież przy wiwa­tach tłu­mów.

Wynik nie­rów­nej walki był bar­dziej niż oczy­wi­sty i nikomu tak naprawdę nie zale­żało na tym, by choć raz chrze­ści­ja­nie odnie­śli zwy­cię­stwo. Publicz­ność z góry znała roz­strzy­gnię­cie, pra­gnęła więc tylko krwi i rzezi.

Ludzie wra­cali do domów zado­wo­leni, prze­ko­nani, że dobrze wydali pie­nią­dze, a co naj­waż­niej­sze w takich momen­tach – czuli, że żyją. Obej­rzaw­szy akt mordu, mieli pod­stawy, by sądzić w głębi duszy, że ich pro­blemy nie są aż tak poważne.

Natura ludzka i potrzeba tego rodzaju roz­rywki nie zmie­niły się wiele w ciągu jed­nego czy dwóch tysiąc­leci. Lwy i chrze­ści­ja­nie dawno już prze­szli do lamusa histo­rii, ale w roku 2059, pod koniec zimy, mor­der­stwo na­dal sta­no­wiło sma­ko­witą pożywkę dla mediów. Oczy­wi­ście w bar­dziej cywi­li­zo­wa­nej niż przed wie­kami for­mie.

Pro­blemy zbrodni i kary sta­no­wiły kwin­te­sen­cję pracy porucz­nik Eve Dal­las, a mor­der­stwa inte­re­so­wały ją szcze­gól­nie. Tego wie­czoru pani porucz­nik zasia­da­jąc w prze­peł­nio­nym widzami teatrze, zamie­rzała jed­nak oglą­dać mor­der­stwo na niby, dla roz­rywki. Miało się ono roze­grać na deskach sceny.

– To on. On to zro­bił.

– Hm? – Roarke był w rów­nym stop­niu zain­te­re­so­wany samym przed­sta­wie­niem, jak i reak­cją żony. Ta oparł­szy ręce na lśnią­cej balu­stra­dzie loży hono­ro­wej, pochy­liła się do przodu i bursz­ty­no­wymi oczami czuj­nie obser­wo­wała prze­bieg akcji, grę akto­rów; jej pod­nie­ce­nie nie zmniej­szyło się nawet wów­czas, kiedy opa­dła kur­tyna i nastała prze­rwa.

– Vole. To on zabił tę kobietę. Dla jej pie­nię­dzy. Tak?

Roarke spo­koj­nie roz­lał do kie­lisz­ków chło­dzą­cego się na sto­liku szam­pana. Nie mógł wie­dzieć wcze­śniej, czy Eve spodoba się spek­takl będący zagadką kry­mi­nalną, i teraz cie­szył się, widząc, jak żona pod­dała się nastro­jowi.

– Może.

– Nie musisz mi mówić. I tak wiem. – Pod­nio­sła wąski kie­li­szek, przy­glą­da­jąc się twa­rzy męża.

Jest na co patrzeć, myślała. To naj­pięk­niej­sza męska twarz, wyrzeź­biona chyba przez cza­ro­dzieja. Na jej widok kobiece hor­mony stają się bar­dziej aktywne. Tę twarz opla­tały ciemne włosy, a mię­dzy kształt­nymi policz­kami przy­cią­gały uwagę silne, sta­now­cze i pełne usta, które teraz uło­żyły się w lekki uśmiech. Wycią­gnął dłoń o dłu­gich pal­cach, jak zwy­kle nie­dbale, by dotknąć jej wło­sów.

I te oczy, lśniące, nie­malże parzące nie­bie­sko­ścią, któ­rym na­dal uda­wało się spra­wiać, że jej serce biło szyb­ciej.

Nie­sa­mo­wite, ale ten męż­czy­zna jed­nym tylko spoj­rze­niem potra­fił wpły­nąć na tem­pe­ra­turę jej uczuć.

– Czemu się tak przy­glą­dasz?

– Lubię na cie­bie patrzeć. – Pro­ste zda­nie, wypo­wie­dziane z lek­kim irlandz­kim akcen­tem, miało olbrzy­mią siłę.

– Tak? – Prze­krzy­wiła głowę. Czuła się odprę­żona, uświa­do­miw­szy sobie, że ma przed sobą wolny wie­czór, który może z nim spę­dzić, cie­szyć się nim. Nie miała nic prze­ciwko temu, żeby gła­dził ją po ręce.

– Widzę, że masz ochotę na igraszki.

Roz­ba­wiony, odsta­wił kie­li­szek i, przy­glą­da­jąc się jej, prze­cią­gnął dło­nią po jej nodze do miej­sca na udzie, gdzie zaczy­nało się małe roz­cię­cie w spód­nicy.

– Świn­tuch. Prze­stań.

– Sama tego chcia­łaś.

– Nie masz wstydu – śmie­jąc się, zga­niła męża. Podała mu z powro­tem kie­li­szek.

– Połowa osób na widowni ma lor­netki skie­ro­wane w stronę naszej loży. Wszy­scy pra­gną oglą­dać sław­nego Roarke’a.

– O nie, patrzą na moją piękną żonę, która potra­fiła mnie usi­dlić, panią porucz­nik z wydziału zabójstw, tę, przez którą się ustat­ko­wa­łem.

Spoj­rzała na niego kpiąco, jak tego się spo­dzie­wał. Pochy­lił się i chwy­cił zębami jej dolną wargę.

– Rób tak dalej, a będziemy mogli sprze­da­wać bilety – ostrze­gła.

– Prze­cież wła­ści­wie na­dal jeste­śmy nowo­żeń­cami. A nowo­żeńcy mają prawo do publicz­nych piesz­czot.

– Nie opo­wia­daj, że cho­dzi ci o jakie­kol­wiek prawo. – Poło­żyła dłoń na jego piersi i odsu­nęła go na bez­pieczną odle­głość. – A więc udało ci się ich tu wszyst­kich ścią­gnąć. Zapewne tego się spo­dzie­wa­łeś. – Odwró­ciła się, żeby znowu popa­trzeć na widow­nię.

Nie wyzna­wała się na archi­tek­tu­rze ani na deko­ra­cji wnętrz, ale nie trzeba było spe­cja­li­sty, żeby zachwy­cić się luk­su­so­wym wnę­trzem. Była pewna, że Roarke wyna­jął naj­więk­sze umy­sły i talenty, żeby przy­wró­cić sta­remu budyn­kowi dawną świet­ność.

Ludzie pod­czas prze­rwy prze­cha­dzali się tam i z powro­tem po olbrzy­mim wie­lo­kon­dy­gna­cyj­nym teatrze, a ich roz­mowy zbi­jały się w jeden niski szum. Kre­acje nie­któ­rych osób zapie­rały dech w pier­siach, inni przy­wdziali codzienne stroje.

Eve wie­działa, że wyso­kie skle­pie­nia i kilo­me­try czer­wo­nego dywanu to pomysł Roarke’a. Każda z podej­mo­wa­nych przez niego inwe­sty­cji nosiła jakiś ślad jego inge­ren­cji. Brał udział w pro­jek­to­wa­niu wszyst­kiego, co posia­dał. A prze­cież nale­żało do niego pra­wie wszystko, co zna­czące w tym prze­klę­tym wszech­świe­cie, pomy­ślała z lekką iry­ta­cją. Do tego bogac­twa nie umiała się przy­zwy­czaić i szcze­rze wąt­piła, czy kie­dy­kol­wiek poczuje się z nim dobrze. Jed­nak Roarke’owi bogac­two nie prze­szka­dzało, a ona, skoro za niego wyszła, musiała się z tym godzić.

Przez ostatni rok, który minął od ich pierw­szego spo­tka­nia, dostali od losu po równo dobra i zła.

– To miej­sce jest naprawdę wspa­niałe. Holo­gra­ficzny model, który mi poka­zy­wa­łeś, nie zro­bił na mnie aż takiego wra­że­nia.

– Modele mają przed­sta­wiać jedy­nie ogólną struk­turę. Teatr ożywa dopiero wtedy, gdy znajdą się w nim ludzie, gdy wypeł­nia się ich zapa­chami i gło­sami.

– Wie­rzę ci na słowo. Dla­czego aku­rat tę sztukę wybra­łeś na otwar­cie?

– Bo to pory­wa­jące przed­sta­wie­nie, a jego temat jest ponad­cza­sowy. Miłość, zdrada, mor­der­stwo. Akcja roz­wija się stop­niowo, więc sztuka trzyma w napię­ciu.

– A przy tym wyraża twój gust. Tak czy ina­czej nie­odmien­nie uwa­żam, że winny jest Leonard Vole. – Zmru­żyw­szy oczy, spoj­rzała na mie­niącą się czer­wie­nią i zło­tem kur­tynę, jakby pra­gnęła prze­nik­nąć ją wzro­kiem. – Jego żona jest bar­dzo opa­no­wana, ale coś ukrywa. Praw­nik jest w porządku.

– Obrońca – popra­wił ją. – Akcja toczy się w Lon­dy­nie w poło­wie dwu­dzie­stego wieku. W tam­tych cza­sach i rejo­nach świata praw­nicy, wystę­pu­jący w imie­niu oskar­żo­nego, nazy­wali się obroń­cami.

– Wszystko jedno. Podo­bają mi się kostiumy.

– Są auten­tyczne i pocho­dzą naj­praw­do­po­dob­niej z tysiąc dzie­więć­set pięć­dzie­sią­tego dru­giego roku. _Świa­dek oskar­że­nia_ był wtedy prze­bo­jem kino­wym i – jak widać – prze­trwał próbę czasu. Był świet­nie obsa­dzony.

Oczy­wi­ście Roarke, który uwiel­biał czarno-białe filmy z początku XX wieku, miał ten utwór w swo­jej pry­wat­nej kolek­cji, nagrany na dys­kietce. Cho­ciaż, zda­niem nie­któ­rych, fabuła takich sta­rych dzieł jest zazwy­czaj zbyt pro­sta, wręcz infan­tylna, Roarke potra­fił jed­nak zoba­czyć w nich coś wię­cej. Wie­dział, że aku­rat w tym wzglę­dzie żona dorów­nuje mu spo­strze­gaw­czo­ścią.

– Reży­ser zro­bił dobrą robotę, dobie­ra­jąc akto­rów podob­nych do tych z ory­gi­nału, ale zacho­wu­ją­cych jed­nak swój styl – zauwa­żył. – Musimy kie­dyś obej­rzeć ten film, żebyś sama osą­dziła.

On także obser­wo­wał widow­nię. Mimo że bar­dzo go cie­szył ten wie­czór z żoną, to nie prze­sta­wał być biz­nes­me­nem i sztukę trak­to­wał jako inwe­sty­cję.

– Czuję, że będziemy ją długo wysta­wiać.

– Popatrz, Mira. – Eve wychy­liła się, dostrze­ga­jąc panią psy­cho­log z poli­cji jak zawsze bar­dzo ele­gancką. – Jest z mężem i chyba z grupą jakichś ludzi.

– Chcesz, żebym prze­słał jej wia­do­mość? Możemy po zakoń­cze­niu spek­ta­klu zapro­sić ją na drinka.

Eve zaczęła śli­zgać się wzro­kiem po mężow­skim pro­filu.

– Nie, nie dzi­siaj. Mam inne plany.

– Naprawdę?

– Tak. A co, czy to sta­nowi jakiś pro­blem?

– Skądże, żaden. – Dolał im szam­pana. – Pozo­stało jesz­cze kilka minut do roz­po­czę­cia kolej­nego aktu. – Powiedz mi, skąd ta pew­ność, że mor­dercą jest Vole.

– Bo jest taki nie­ska­zi­telny i gładki. Wpraw­dzie nie taki jak ty – dodała, czym skło­niła męża do kwa­śnego uśmie­chu. – O takich ludziach mówi się, że są jak – no, zapo­mnia­łam, aha… – jak far­bo­wane lisy. Ty nato­miast swoją gład­ko­ścią jesteś prze­peł­niony aż do szpiku kości.

– Kocha­nie, pochle­biasz mi.

– Tak czy ina­czej ten facet to ego­ista, wyko­rzy­stu­jący naiw­ność ludzką. Poza tym przy­stojni męż­czyźni, posia­da­jący piękne żony, nie ado­rują sta­rych i nie­atrak­cyj­nych kobiet, chyba że mają w tym jakiś inte­res. A tu cho­dzi o coś poważ­niej­szego niż sprze­daż wyna­le­zio­nych przez niego narzę­dzi kuchen­nych.

Migo­czące świa­tło zasy­gna­li­zo­wało koniec prze­rwy, więc Eve, sącząc szam­pana, roz­parła się wygod­nie w fotelu.

– Jego żona zna prawdę. Ona jest klu­czem do zagadki, nie on. Gdy­bym to ja pro­wa­dziła śledz­two, sku­pi­ła­bym się na niej. Tak, przepro­wa­dziłabym długą roz­mowę z Chri­stiną Vole.

– Widzę, że sztuka cię wcią­gnęła.

– Opiera się na cie­ka­wym pomy­śle.

Kur­tyna się pod­nio­sła, ale Roarke obser­wo­wał żonę, nie scenę.

Jest naj­bar­dziej fascy­nu­jąca ze wszyst­kich kobiet, myślał. Jesz­cze kilka godzin temu miała na sobie mun­dur popla­miony krwią, na szczę­ście nie wła­sną. Sprawa, w wyniku któ­rej krew zna­la­zła się na jej ubra­niu, zakoń­czyła się krótko po tym, jak się roz­po­częła. Eve zale­d­wie w godzinę udało się wyśle­dzić zabójcę i wydo­być od niego zezna­nia.

Nie zawsze jed­nak szło jej tak gładko. Walka o spra­wie­dli­wość czę­sto wysy­sała z niej ostat­nie siły, nie mówiąc już o tym, ile razy ryzy­ko­wała przy tym życie.

Upór to tylko jedna z wielu podzi­wia­nych przez niego wspa­nia­łych cech żony.

A teraz jest tutaj, tylko jego. Piękna, ubrana w ele­gancką czarną suk­nię i jak zawsze skromna. Z biżu­te­rii miała na sobie tylko dia­ment, który jej kie­dyś poda­ro­wał, a który teraz spły­wał mię­dzy jej pier­siami jak łza, no i oczy­wi­ście obrączkę.

Chło­nęła sztukę chłod­nym wzro­kiem poli­cjantki, zapewne ana­li­zu­jąc dowody, motywy i cha­rak­tery, tak jakby to czy­niła przy pro­wa­dze­niu wła­snego docho­dze­nia. Jak zwy­kle nie uma­lo­wała ust, ale jej wyra­zi­stej twa­rzy z dum­nie unie­sio­nym pod­bród­kiem nie było to potrzebne.

Patrzył jak usta żony zaci­skają się, jak mruży oczy, w któ­rych poja­wiło się szcze­gólne zain­te­re­so­wa­nie, ponie­waż na podium dla świad­ków sta­nęła Chri­stina Vole i nie­spo­dzie­wa­nie zaczęła skła­dać zezna­nia obcią­ża­jące czło­wieka, któ­rego nazy­wała swoim mężem.

– Ona coś knuje. Mówi­łam ci, że trzyma coś w zana­drzu.

Roarke pie­ścił pal­cami kark żony.

– Mówi­łaś.

– Ona kła­mie – mruk­nęła. – Nie do końca, ale czę­ściowo tak. Co z tym nożem? On się nim ska­le­czył. Ale to nie jest naj­waż­niej­sze. Nóż to tylko przy­krywka. Nie jest rze­czy­wi­stym narzę­dziem zbrodni, któ­rego, tak na mar­gi­ne­sie, nie włą­czono do reje­stru dowo­dów. To błąd. Ale jeśli się ska­le­czył, kro­jąc chleb – a wszy­scy wie­rzą, że tak było – po co im ten nóż?

– Ska­le­czył się umyśl­nie, żeby uwia­ry­god­nić krew na koszuli albo, tak jak twier­dzi, była to sprawa przy­padku.

– Zresztą nie­istotne, jak było. To tylko zasłona dymna. – Brwi Eve utwo­rzyły jedną linię. – Och, jest dobry – jej głos przy­brał gar­dłowy ton, zaczął wibro­wać nie­chę­cią, jaką czuła do Leonarda Vole’a. – Popatrz, jak stoi w… co to jest?

– Ława oskar­żo­nych.

– Tak, stoi tam, uda­jąc zaszo­ko­wa­nego i przy­bi­tego jej zezna­niem.

– A nie jest?

– Coś mi tu się nie zga­dza. Ale spró­buję to roz­wi­kłać.

Obser­wo­wała roz­wój akcji, jej nagłe nie­spo­dzie­wane zwroty, czu­jąc przy tym miły dresz­czyk pod­nie­ce­nia. Przed pozna­niem Roarke’a ni­gdy nie była w teatrze. Oczy­wi­ście od czasu do czasu oglą­dała tele­wi­zję albo dawała się wycią­gać swo­jej przy­ja­ciółce Mavis do holo­gra­ficz­nego kina, ale teraz musiała przy­znać, że oglą­da­nie gry akto­rów na żywo spro­wa­dza całe wido­wi­sko na wyż­szy poziom.

Miała nie­od­parte wra­że­nie, że pogrą­żona w mroku, patrząc w dół na scenę, jest czę­ścią przed­sta­wie­nia, jed­nak nie do tego stop­nia, żeby oba­wiać się koń­co­wego rezul­tatu.

Po pro­stu nie czuję się odpo­wie­dzialna, pomy­ślała. To nie do niej prze­cież zwró­ciła się z prośbą o pomoc bogata wdowa, która dała się naiw­nie wypro­wa­dzić w pole. Dzięki temu Eve mogła nie­źle się bawić, oglą­da­jąc, jak ktoś inny roz­wią­zuje zagadkę.

Jeśli przy­szłość poto­czy się po myśli Roarke’a – a rzadko bywa ina­czej – ta bogata wdowa będzie umie­rała na tej sce­nie sześć wie­czo­rów w tygo­dniu przez bar­dzo długi czas ku ucie­sze domo­ro­słych detek­ty­wów z widowni.

– On nie jest tego wart – mruk­nęła z roz­draż­nie­niem, na tyle pochło­nięta akcją, że poru­szało ją zacho­wa­nie boha­te­rów. – Ona się poświęca i udaje przed ławą przy­się­głych opor­tu­nistkę, zimną wyra­cho­waną zdzirę. Bo go kocha. Ale on na to nie zasłu­guje.

– Można by pomy­śleć – ode­zwał się Roarke – że raczej go w tej chwili zdra­dziła i ska­zała na szu­bie­nicę.

– E… Posłu­chaj, co mówi. Zeznaje tak, aby wyszło na to, że to ona jest zła. Na kogo patrzą teraz przy­się­gli? Na nią. Ona znaj­duje się w cen­trum zain­te­re­so­wa­nia, nie on. Bar­dzo spryt­nie pomy­ślane. Gdyby cho­ciaż był tego wart… Czy ona tego nie rozu­mie?

– Oglą­daj dalej, a się dowiesz.

– Więc mi cho­ciaż powiedz, czy wła­ści­wie rozu­muję.

Pochy­lił się i poca­ło­wał ją w poli­czek.

– Nie.

– Nie? Mylę się?

– Nic wię­cej ci nie powiem, a jeśli nie prze­sta­niesz ze mną roz­ma­wiać, prze­ga­pisz ważne sceny.

Rzu­ciła mężowi złe spoj­rze­nie, nie­mniej zamil­kła, przy­glą­da­jąc się, jak dalej toczy się akcja. Oczy sta­nęły jej w słup, kiedy ogło­szono wer­dykt unie­win­nia­jący oskar­żo­nego. Ach, te ławy przy­się­głych, pomy­ślała z sar­ka­zmem. Nie można na tych ludziach pole­gać. Gdyby na miej­scu przy­się­głych zna­la­zło się dwu­na­stu zwy­czaj­nych poli­cjan­tów, natych­miast ska­za­liby sukin­syna. Wypo­wia­dała gło­śno tę myśl, patrząc zara­zem na Chri­stinę Vole prze­dzie­ra­jącą się przez nie­chętny jej tłum obser­wa­to­rów na sali sądo­wej.

Poki­wała głową z apro­batą, gdy kobieta na sce­nie przy­znała się przed obrońcą Vole’a do oszu­stwa.

– Ona wie­działa, że Vole jest winny. Wie­działa, ale skła­mała, chcąc go rato­wać. Idiotka. Prze­cież on ją i tak porzuci. Tylko patrz.

Eve spoj­rzała na śmie­ją­cego się gło­śno męża.

– Co cię tak roz­ba­wiło?

– Sądzę, że pani Chri­stie bar­dzo by cię polu­biła.

– A to kto, do cho­lery? Cicho. Idzie Vole. Zobacz, jaki jest pewny sie­bie.

Leonard Vole prze­szedł przez salę sądową wyraź­nie zado­wo­lony z wyroku unie­win­nia­ją­cego. Na jego ramie­niu opie­rała się szczu­pła bru­netka. Jesz­cze jedna kobieta, zdzi­wiła się Eve. A to nie­spo­dzianka. Widząc, że Chri­stina rzuca się w stronę Vole’a, zapewne pra­gnąc go objąć, Eve poczuła naj­pierw współ­czu­cie dla tej kobiety, potem złość na nią.

Patrzyła z odrazą, jak Vole aro­gancko odtrąca Chri­stinę, obser­wo­wała zdu­mie­nie i wyraz nie­do­wie­rza­nia w jej oczach, gniew sir Wil­freda. Tego się spo­dzie­wała, ale musiała przy­znać, że akto­rzy zagrali tę scenę per­fek­cyj­nie.

Nagle wstała.

– Cho­lera!

– Sia­daj. – Roarke roz­ra­do­wany zacho­wa­niem żony, pocią­gnął ją z powro­tem na fotel w tym momen­cie, gdy na sce­nie Chri­stina Vole porwała leżący na sto­liku z dowo­dami rze­czo­wymi nóż i wbiła go w serce nik­czem­nego męża.

– Cho­lera – powtó­rzyła Eve. – Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Wymie­rzyła spra­wie­dli­wość.

No, no, pomy­ślał Roarke, Agata Chri­stie byłaby zachwy­cona reak­cją Eve. Sir Wil­fred powtó­rzył jej słowa. Wokół Chri­stiny Vole zebrała się grupa osób, pró­bu­ją­cych odcią­gnąć ją od leżą­cego męż­czy­zny.

– Coś mi się tu nie zga­dza. – Eve znowu pode­rwała się na nogi, ale teraz jej puls tęt­nił już innym ryt­mem. Ujęła mocno barierkę oby­dwiema dłońmi, a oczy wbiła w scenę. – Coś się stało. Jak mogę się tam dostać?

– Eve, to przed­sta­wie­nie.

– To nie jest gra. – Ode­pchnęła krze­sło i wybie­gła z loży. Roarke zoba­czył, że jeden z klę­czą­cych przy ciele sta­ty­stów pod­nosi się i wpa­truje z nie­do­wie­rza­niem w swoje zakrwa­wione ręce.

Dogo­nił żonę i chwy­cił ją za ramię.

– Tędy. Tam jest winda. Pro­wa­dzi pro­sto za kulisy. – Wystu­kał kod. Z pew­nej odle­gło­ści dobiegł ich krzyk kobiety.

– Czy tak jest napi­sane w sztuce? – zapy­tała Eve, gdy wsia­dali do windy.

– Nie.

– W porządku. – Wydo­była z torebki komu­ni­ka­tor. – Tu porucz­nik Eve Dal­las. Przy­ślij­cie karetkę. Teatr New Globe, róg Broad­way i Trzy­dzie­stej Ósmej. Stan ofiary i obra­że­nia na razie nie­znane.

Wrzu­ciła komu­ni­ka­tor z powro­tem do torebki. W tej samej chwili roz­su­nęły się drzwi windy i ich oczom uka­zała się scena pogrą­żona w cał­ko­wi­tym cha­osie.

– Zbierz wszyst­kich na zaple­czu i posta­raj się zapa­no­wać nad nimi. Nikt z obsługi i obsady nie może opu­ścić budynku. Policz ich, dobrze?

– Zajmę się tym.

Roz­dzie­lili się, Eve prze­ci­snęła się na scenę. Ktoś był na tyle przy­tomny, że spu­ścił kur­tynę, ale na­dal znaj­do­wało się tu co naj­mniej tuzin osób demon­stru­ją­cych różne odmiany histe­rii.

– Pro­szę się odsu­nąć – roz­ka­zała.

– Niech ktoś wezwie leka­rza. – Blon­dynka o zim­nym spoj­rze­niu, która grała żonę Vole’a, stała na środku, przy­ci­ska­jąc obie dło­nie do piersi. – Och, Boże. Niech ktoś spro­wa­dzi leka­rza.

Eve przy­kuc­nęła przy męż­czyź­nie leżą­cym twa­rzą zwró­coną do pod­łogi. Po sekun­dzie już wie­działa, że jest za późno na pomoc. Wstała i wycią­gnęła odznakę.

– Porucz­nik Eve Dal­las, poli­cja nowo­jor­ska. Pro­szę, żeby wszy­scy się cof­nęli. Niczego nie należy doty­kać i usu­wać ze sceny.

– To był wypa­dek. – Aktor, odtwórca roli sir Wil­freda, ścią­gnął z głowy perukę. Maki­jaż roz­pły­wał mu się na spo­co­nej twa­rzy. – Strasz­liwy wypa­dek.

Eve spoj­rzała w dół na kałużę krwi i wbity w ciało aktora aż po trzo­nek kuchenny nóż.

– Znaj­du­jemy się w miej­scu zbrodni. Pro­szę się nie zbli­żać. Gdzie, do dia­bła, jest ochrona?

Wycią­gnęła rękę i dotknęła ramie­nia kobiety, o któ­rej na­dal myślała jako o Chri­sti­nie Vole.

– Powie­dzia­łam, cof­nąć się. – Gdy spo­strze­gła, że z bocz­nego wej­ścia wycho­dzi Roarke w towa­rzy­stwie trzech umun­du­ro­wa­nych męż­czyzn, dała mu sygnał.

– Zabierz tych ludzi ze sceny. Odizo­luj ich w oddziel­nych pomiesz­cze­niach. Pew­nie są tu jakieś gar­de­roby lub coś w tym rodzaju. Niech ich ktoś pil­nuje. To samo doty­czy obsługi.

– Czy on nie żyje?

– Tak. W prze­ciw­nym wypadku musiałby otrzy­mać nagrodę aktora roku.

– Trzeba zapew­nić bez­pie­czeń­stwo publicz­no­ści. Miej to na uwa­dze.

– Zaj­mij się tym. Może uda ci się zna­leźć Mirę, przy­da­łaby mi się.

– Zabi­łam go. – Blon­dynka cof­nęła się dwa kroki, pod­no­sząc dło­nie i wpa­tru­jąc się w nie. – Zabi­łam go – powtó­rzyła i zemdlała.

– Wspa­niale. Roarke?

– Zajmę się nią.

– Pan – Eve wymie­rzyła pal­cem w pierś jed­nego ze straż­ni­ków – prze­pro­wa­dzi tych ludzi do gar­de­rób. I niech pan pil­nuje, żeby tam zostali. A pan – zwró­ciła się sta­now­czym tonem do następ­nego – zacznie zbie­rać pra­cow­ni­ków i tech­ni­ków. Obstaw­cie wyj­ścia. Nikogo nie wpusz­czać i nie wypusz­czać.

Jakaś kobieta zaczęła pła­kać, roz­le­gły się pod­nie­sione męskie głosy wyra­ża­jące sprze­ciw. Eve poli­czyła do pię­ciu, pod­nio­sła odznakę i krzyk­nęła:

– Pro­szę o spo­kój! Pro­wa­dzę tu docho­dze­nie i jeśli ktoś będzie mi je utrud­niał, zosta­nie prze­wie­ziony do naj­bliż­szego aresztu. A teraz pro­szę natych­miast opu­ścić scenę!

– Idziemy. – Bru­netka, która w sztuce poja­wiła się na końcu jako kochanka Vole’a, prze­szła obo­jęt­nie nad cia­łem zemdlo­nej Chri­stiny. – Niech dwóch sil­nych panów pod­nie­sie naszą gwiazdę. Muszę się cze­goś napić. – Rozej­rzała się dokoła chłod­nymi zie­lo­nymi oczami. – Czy to dozwo­lone, pani porucz­nik?

– Byleby nie w tym miej­scu.

Eve zado­wo­lona się­gnęła po komu­ni­ka­tor.

– Porucz­nik Eve Dal­las. – Ponow­nie przy­kuc­nęła przy ciele zmar­łego. – Przy­ślij­cie mi tu zaraz ekipę docho­dze­niową.

*

– Eve. – Przez scenę bie­gła dok­tor Mira. – Roarke powie­dział mi… – spoj­rzała na ciało i zamil­kła. – Wielki Boże – wes­tchnęła i popa­trzyła na Eve. – Co mogę zro­bić?

– Na razie nic. Nie mam przy sobie apa­ra­tury. Peabody jest już w dro­dze. Wezwa­łam ekipę docho­dze­niową i pogo­to­wie. Do czasu ich przy­jazdu jesteś tu leka­rzem i przed­sta­wi­cie­lem poli­cji. Przy­kro mi, że zepsu­łam ci wie­czór.

Mira potrzą­snęła głową i pochy­liła się nad zmar­łym.

– Uwa­żaj na krew. Zatrzesz ślady i znisz­czysz sobie suk­nię.

– Jak to się stało?

– Widzia­ły­śmy to samo. Odwo­łu­jąc się do wła­snej spo­strze­gaw­czo­ści, zary­zy­kuję stwier­dze­nie, że narzę­dziem zbrodni był nóż. – Eve roz­ło­żyła ręce. – Nie mam przy sobie nawet naj­prost­szych tore­bek do zabez­pie­cze­nia dowo­dów. Gdzie, do dia­bła, jest Peabody?

Zła, że dopóki nie zjawi się asy­stentka z potrzeb­nymi rze­czami, nie może roz­po­cząć praw­dzi­wych oglę­dzin, okrę­ciła się i dostrze­gła Roarke’a.

– Zastą­pisz mnie tu, Mira?

Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, ruszyła w lewy róg sceny.

– Powiedz mi, jak miała wyglą­dać ta scena z nożem. Jak on działa? – zapy­tała męża.

– To atrapa. Ostrze chowa się, gdy się go wci­ska w twardą powierzch­nię.

– Ale tak nie stało się tym razem – mruk­nęła. – Ofiara? Jak brzmi jego praw­dziwe nazwi­sko?

– Draco. Richard. Bar­dzo gorący czło­wiek. Choć teraz pew­nie już znacz­nie ostygł.

– Czy dobrze go zna­łeś?

– Nie­zbyt. Widzie­li­śmy się kilka razy na grun­cie towa­rzy­skim. Znana mi jest przede wszyst­kim jego kariera zawo­dowa. – Roarke wło­żył ręce do kie­szeni i zaczął się huś­tać na pię­tach, przy­glą­da­jąc się oczom zmar­łego, w któ­rych ryso­wało się zdu­mie­nie. – Cztery razy zdo­był główną nagrodę Tony Awards, a filmy, w któ­rych grał, zbie­rały zawsze świetne recen­zje. Był gwiazdą kina i teatru już od kilku dobrych lat. Mówiło się o nim – cią­gnął – że jest nie­zno­śny, aro­gancki i dzie­cinny. Pod­ry­wacz. Lubił che­miczne środki pobu­dza­jące, które raczej nie znaj­dują się w poli­cyj­nym wyka­zie dozwo­lo­nych uży­wek.

– A kobieta, która go zabiła?

– To Are­ena Mans­field. Wspa­niała aktorka. Bar­dzo spo­kojna kobieta, całym ser­cem oddana zawo­dowi. Cie­szy się w krę­gach aktor­skich wiel­kim sza­cun­kiem. Mieszka i gra przede wszyst­kim w Lon­dy­nie, ale ze względu na tę sztukę prze­nio­sła się do Nowego Jorku.

– Kto ją do tego namó­wił?

– W pew­nym stop­niu ja sam. Znamy się od wielu lat. Ale – dodał wpy­cha­jąc ręce głę­biej w kie­sze­nie – nie spa­łem z nią.

– Nie pyta­łam o to.

– Ow­szem, pyta­łaś.

– Skoro tak, to bawimy się dalej. Dla­czego z nią nie spa­łeś?

Roarke uśmiech­nął się.

– Począt­kowo dla­tego, że była zamężna. Potem, gdy już jej stan cywilny się zmie­nił… – musnął pal­cem brodę Eve – ja z kolei się oże­ni­łem. Moja żona nie wyobraża sobie, że mógł­bym sypiać z innymi kobie­tami. Na ten temat ma bar­dzo wyraź­nie spre­cy­zo­wane poglądy.

– Zapa­mię­tam to sobie – zapew­niła, zasta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, co powinna w tym momen­cie zro­bić. – Znasz więk­szość akto­rów, a przy­naj­mniej coś o nich wiesz. Będę chciała poroz­ma­wiać z tobą na ich temat póź­niej. – Wes­tchnęła, przy­braw­szy ofi­cjalny ton.

– Nie ma sprawy. Czy wydaje ci się moż­liwe, że to był wypa­dek?

– Wszystko może się zda­rzyć. Naj­pierw jed­nak muszę zba­dać nóż. Nie mogę tknąć go pal­cem, dopóki nie zjawi się Peabody. Lepiej już idź do swo­ich ludzi i pod­trzy­muj ich na duchu. Miej oczy sze­roko otwarte.

– Czy zgła­szasz się z ofi­cjalną prośbą o pomoc w docho­dze­niu?

– Nie, nic z tych rze­czy. – Mimo tra­gicz­nych oko­licz­no­ści poczuła, że usta jej drżą, gotu­jąc się do uśmie­chu. – Popro­si­łam tylko, żebyś miał oczy sze­roko otwarte. – Stuk­nęła go pal­cem w pierś. – I nie wchodź mi w drogę. Jestem teraz na służ­bie.

Odwró­ciła się, sły­sząc za sobą cięż­kie stą­pa­nie. Taki odgłos wydają tylko buty poli­cyjne.

Te na nogach Peabody były tak wypu­co­wane, że Eve dostrze­gła ich połysk nawet ze sceny. Asy­stentka, ubrana w zapiętą pod szyję zimową kurtkę i czapkę poli­cyjną osa­dzoną na ciem­nych pro­stych wło­sach pod prze­pi­so­wym kątem, zbli­żała się do prze­ło­żo­nej zama­szy­stym kro­kiem.

Spo­tkały się przy ciele ofiary.

– Witam panią dok­tor – Peabody zwró­ciła się do Miry, po czym zer­k­nęła na leżą­cego denata i zasznu­ro­wała usta. – Wygląda na to, że przed­sta­wie­nie pre­mie­rowe się udało.

Eve wycią­gnęła rękę po służ­bową torbę z przy­bo­rami, potrzeb­nymi do zabez­pie­cze­nia śla­dów zbrodni.

– Włącz magne­to­fon, Peabody.

– Tak jest. – Roz­grzana świa­tłem jupi­te­rów asy­stentka zrzu­ciła z sie­bie kurtkę, zwi­nęła ją i odło­żyła na bok. Następ­nie przy­mo­co­wała mikro­fon magne­to­fonu do koł­nie­rzyka mun­duru.

– Gotowe – zawia­do­miła Eve, wkła­da­jącą w tym momen­cie ochra­nia­cze na ręce i nogi.

– Porucz­nik Eve Dal­las, z miej­sca zbrodni, scena teatru New Globe. Asy­stują inspek­tor Delia Peabody i dok­tor Char­lotte Mira. Ofiara nazywa się Richard Draco, jest męż­czy­zną rasy mie­sza­nej, wiek około pięć­dzie­siątki.

Rzu­ciła Peabody plik tore­bek słu­żą­cych do prze­cho­wy­wa­nia w nich dowo­dów prze­stęp­stwa.

– Przy­czyną zgonu jest pchnię­cie nożem, poje­dyn­cza rana. Ilość krwi wska­zuje na to, że nóż tra­fił w serce.

Przy­kuc­nęła i wyjęła nóż z ciała.

– Rana została zadana narzę­dziem wyglą­da­ją­cym na zwy­kły kuchenny nóż o ostrzu dłu­go­ści około sze­ściu cen­ty­me­trów.

– Zmie­rzę go i zapie­czę­tuję, pani porucz­nik.

– Jesz­cze nie – mruk­nęła Eve. Przez chwilę przy­glą­dała się nożowi, następ­nie się­gnęła po mikro­oku­lary i znowu uważ­nie go obej­rzała. – Wstępne oglę­dziny nie wska­zują ist­nie­nia mecha­ni­zmu do cofa­nia się. To nie jest atrapa.

Prze­su­nęła oku­lary na czoło.

– Jeśli to nie atrapa, to nie można mówić o wypadku. – Prze­ka­zała nóż Peabody. – Mamy więc do czy­nie­nia z mor­der­stwem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij