Świat kobiet - ebook
Świat kobiet - ebook
Tragiczna śmierć Andrew Reycarta i upadek jego firmy odmieni los wielu ludzi. Wpłynie też na życie czterech kobiet, stawiając przed nimi nowe wyzwania.
Fiona, żona Andrew, traci dom i zostaje bez środków do życia. Na pozór słaba i krucha, udowodni, że zawsze była kimś więcej niż śliczną żoną swojego męża.
Sally boryka się z kłopotami małżeńskimi, które nasilają się, odkąd jej mąż stracił pracę w fabryce Rycarta. Teraz w jej życiu pojawia się nowy mężczyzna.
Debora pracuje w firmie przejmującej zadłużoną firmę Reycarta. Ambitna i bezkompromisowa, nie zauważa, że ci, którzy powinni ją wspierać, bezwzględnie nią manipulują.
Elizabeth od dwudziestu ośmiu lat jest szczęśliwą żoną i matką. Przez wiele lat poświęcała się dla rodziny, wreszcie przyszedł czas, by pomyśleć o sobie. Jak na to zareaguje mąż, świetny chirurg, zmuszony do przejście na wcześniejszą emeryturę? Czy będzie wspierał zawodowe ambicje żony i przejmie domowe obowiązki, zapominając o urażonej męskiej dumie?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9509-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Słyszałaś nowiny? – spytała pielęgniarka, która właśnie przyszła na oddział.
Sally Bruton przerwała odczytywanie karty choroby przymocowanej w nogach łóżka. Nie spodobało się jej, że specjalista zwiększył dawkę antybiotyku.
Po przebytej operacji powierzony jej opiece pacjent, sześćdziesięcioośmioletni Joseph O'Malley, nie wracał do zdrowia tak szybko, jak powinien. Kiedy miała dyżur na oddziale chirurgicznym męskim, zawsze próbowała znaleźć choć chwilę, aby przysiąść przy jego łóżku i pogawędzić. Zauważyła, że stary człowiek nie ma ani rodziny, ani przyjaciół.
– Jakie nowiny? – odezwała się, podnosząc zmęczony wzrok znad karty i odwracając się w stronę koleżanki.
– Samobójstwo. Jakiś facet w olbrzymiej luksusowej limuzynie. Usłyszałam po drodze. Ciekawe, dlaczego to zrobił… O której kończysz?
– Pół godziny temu – poinformowała ją Sally lakonicznie.
Z powodu spóźnienia zmienniczki musiała zostać dłużej. W związku z kolejną redukcją etatów nie było nikogo, kto mógłby ją zastąpić.
Chociaż gdyby miała być ze sobą całkiem szczera, przyznałaby, że nie ma nic przeciwko zostawaniu po godzinach. Wówczas, kiedy wracała późno do domu, Joela zazwyczaj już nie było.
To był ciężki tydzień, trzy nagłe przypadki. Mimo mile schlebiających Sally pochwał siostry przełożonej na temat jej kompetencji i umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach, praca w szpitalu była bardzo wyczerpująca.
Siostra przełożona nadmieniła także, że chcieliby, aby rozważyła możliwość pracy w większym wymiarze… A może zdecydowałaby się na pełny etat? Ba! Sally już widziała reakcję Joela. Wystarczyło przypomnieć sobie, jakie robił sceny, kiedy zakomunikowała mu, że wraca do szpitala na pół etatu.
– Potrzebne nam są pieniądze – przekonywała, nie zwracając uwagi na jego zaciętą minę.
– Ale nie w ten sposób. To ja wezmę dodatkowe nadgodziny – powtarzał z uporem.
Lecz właśnie wówczas w fabryce Kilcoyne zlikwidowano nadgodziny i Joel, zżymając się, musiał ugiąć się przed argumentami żony. Co z pożyczką zaciągniętą na jego nowy samochód i garaż? Goła pensja nie wystarczy.
Tak, Sally nigdy nie odmawiała, kiedy proszono ją, żeby została dłużej.
Gdy wracała o zwykłej porze, Joel jeszcze leżał. Leżał, lecz nie spał… Nie, nie… tylko nie to… Umysł Sally w panice uciekał od natrętnych myśli. Była zbyt zmęczona, miała zbyt wiele kłopotów, żeby tracić czas na analizowanie narastającej w niej oziębłości.
Już teraz czuła, jak cała sztywnieje, jak mięśnie napinają się w niemym oporze, jak ogarnia ją rozpacz i złość.
Dlaczego on nie potrafi zrozumieć…?
Nagły dzwonek przerwał te przykre rozważania. Energicznym krokiem poszła zobaczyć, czego chory potrzebuje.
Drzwi prowadzące do izby przyjęć uchyliły się i w korytarzu zobaczyła grupkę mężczyzn, dwóch policjantów i szpitalnego patologa… Aha, samobójstwo, przypomniała sobie. Pewnie idą do kostnicy, pomyślała i wzdrygnęła się. Była przecież pielęgniarką, jej powołanie to podtrzymywanie życia, nie…
Ten człowiek, który się zabił… Miał rodzinę? Dzieci? Żonę, która w tej chwili leży sama w łóżku i zastanawia się, gdzie jest jej mąż… tęskni do intymnej bliskości jego ciała… a może ona również… tak samo…?
Odrzuciła od siebie te myśli. Podeszła do łóżka chorego, poprawiła pościel, podniosła upuszczoną szklankę.
Debora Franklin poruszyła się w półśnie, przeciągnęła leniwie i na jej wargach pojawił się marzycielski uśmiech. Ta noc była cudowna. Jej ciało wciąż było lekko ociężałe, rozgrzane miłością. Przeciągnęła dłonią po skórze, jeszcze reagującej na dotyk, kobieco miękkiej i gładkiej. Z Markiem byli idealnymi kochankami. Pod każdym względem stanowili dobraną parę. Miała szczęście… chociaż ciężko na nie zapracowała.
– Ryan jest bardzo zadowolony z moich dokonań. Dał mi do zrozumienia, że mogę dostać coś więcej niż tylko premię… Nie powiedział niczego wprost, ale jestem przekonana, że szykuje dla mnie awans.
– Gratulacje – burknął Mark.
Debora roześmiała się serdecznie. Mężczyźni tak naprawdę nie mają ochoty na rozmowy w łóżku i nie winiła Marka, że czuł się zmęczony.
Wczoraj wieczorem była naprawdę rozochocona, podniecona pochwałami szefa i wtrącanymi między wierszami, mile łechcącymi obietnicami nagrody za jej ciężką pracę. Nigdy też nie miała oporów przed ujawnianiem swoich zmysłowych potrzeb, bo i dlaczego? Mark i ona byli sobie równi pod każdym względem. Mark co prawda zdołał wspiąć się o szczebel wyżej na drabinę zawodowej kariery, ale też wcześniej od niej zaczął pracować w firmie. I to on namówił ją, żeby rzuciła poprzednią pracę i starała się o bieżącą posadę.
– A dlaczego ty nie ubiegasz się o to stanowisko? – dopytywała się wówczas.
Potrząsnął głową.
– Upadłości to nie dla mnie. Wolę tworzenie niż destrukcję…
– Dobry zarządca może reaktywować biznes – spierała się z nim.
– Zarządca tak, likwidator nie.
Debora zbyła tę uwagę śmiechem. Poznali się z Markiem na uniwersytecie, gdzie oboje mieli podobne ambicje i oboje chcieli szybko zrobić karierę. Ona już wówczas postawiła sobie za cel pracę w dużym biurze rachunkowym, podczas gdy Mark pragnął wyjechać z Londynu i zostać dyrektorem finansowym dobrze prosperującego przedsiębiorstwa, gdzieś w środkowej Anglii na przykład.
Widząc go teraz wchodzącego do sypialni, uśmiechnęła się kusząco i zapraszającym gestem poklepała miejsce obok siebie.
– Nie, nie… nie znowu – zaprotestował.
Debora zachichotała, lecz spostrzegła, że Mark jej nie zawtórował. Odwrócił wzrok i z marsem na czole zaczął wyjmować świeżą bieliznę z szuflady.
– Mark…?
– Wybacz, Deboro, ale obiecałem Peterowi, że będę dziś wcześniej…
– Jesteś pewien, że nie uda mi się ciebie namówić na zmianę planów? – droczyła się z nim. Wyciągnęła rękę i koniuszkami palców musnęła jego podbrzusze. Poczuła, że napiął mięśnie. – O co chodzi? Coś nie tak…? – spytała cicho i cofnęła dłoń.
– O nic. Posłuchaj… przykro mi… Muszę pędzić…
– Wiem, że obiecałeś Peterowi, ale powiedz, od kiedy to macie tyle roboty, że musicie przychodzić wcześniej? – spytała cierpko. – O ile wiem, na własnej skórze odczuwacie skutki recesji. Sam mówiłeś…
– Posłuchaj, Deboro. Wiem, że czujesz się bardzo z siebie zadowolona, i podzielam twoją radość, ale czy mogłabyś na moment przestać zachwycać się sobą?
Debora zamarła z otwartymi ustami i wzrokiem utkwionym w plecach znikającego w drzwiach łazienki Marka.
Zachwycać się sobą? O co mu chodzi? Przecież wcale się sobą nie zachwyca, chce tylko podzielić się z nim radością, dumą z własnych osiągnięć. Zachwycać się… Typowy język, jakiego mężczyźni używają, kiedy chcą kobietę speszyć. Ale przecież Mark nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Dlatego między innymi go kochała. Zawsze traktował ją jak równą. Zawsze ją chwalił, zachęcał…
Mark wszedł do sypialni. Włosy miał teraz gładko uczesane. Wyjął z szafy czystą koszulę, potem włączył radio, tak głośno, że gdyby Debora chciała kontynuować rozmowę, musiałaby podnieść głos, żeby ją usłyszał.
Co w niego dzisiaj wstąpiło, zastanawiała się.
Spiker podawał kolejną wiadomość. Samobójstwo. Mężczyzna znaleziony martwy w samochodzie. Debora słuchała obojętnie. Ludzie coraz częściej odbierają sobie życie; a poza tym bardziej obchodziła ją uwaga Marka niż śmierć jakiegoś nieznajomego faceta.
– Ciężką mieliście noc? – spytała Elizabeth Humphries i z troską spojrzała na męża, który otworzył drzwi kuchni. O drugiej nad ranem wezwano go do ofiary wypadku na obwodnicy. Młody chłopak na motorze doznał poważnych obrażeń.
– Przy odrobinie szczęścia wyliże się… Chociaż przez chwilę jego życie wisiało na włosku. Ucięło mu prawą rękę, ma złamanych kilka żeber, uszkodzone narządy wewnętrzne. Na szczęście ktoś przytomny włożył rękę do lodu. Dwadzieścia lat temu, ba, nawet dziesięć, nie moglibyśmy mu jej przyszyć. Odkąd zostałem chirurgiem, nastąpił niewyobrażalny postęp… No, ale sam nigdy bym nie potrafił zrobić tak skomplikowanej operacji.
– Nie jesteś przecież specjalistą od mikrochirurgii – wtrąciła Elizabeth. – Za to bez twojego zaangażowania w gromadzenie funduszy szpital nie miałby odpowiedniej sali operacyjnej do tego typu zabiegów – przypomniała mu.
– Wiem, wiem, czasami jednak, kiedy przyglądam się tym młodzikom, czuję się okropnie stary.
– Daleko ci do starości – zaprotestowała. Za trzy miesiące Richard miał obchodzić pięćdziesiąte piąte urodziny, ona była pięć lat od niego młodsza. Od dwudziestu ośmiu lat była żoną Richarda i wciąż kochała go tak samo gorąco, jak na początku, chociaż w trochę odmienny sposób.
– Dlaczego nie jesteś w łóżku? – spytał. – Masz dziś dyżur w poradni?
– Tak.
Obojętnie jak bardzo był zajęty, jak bardzo zaharowany, zawsze pamiętał o jej sprawach, I kiedy ich córka wyprowadziła się z domu, to właśnie on zachęcił ją, żeby zainteresowała się pracą społeczną. Elizabeth bała się wówczas, że nikt nie zechce korzystać z jej usług. Teraz jednak, w związku z recesją, która stała się przyczyną wielu ludzkich tragedii, miała więcej zajęć niż kiedykolwiek przedtem, tyle że…
– Mieliśmy jeszcze drugi wypadek… – odezwał się Richard zmęczonym głosem – Niestety, nic nie mogliśmy już zrobić. Samobójca.
– Biedny człowiek – westchnęła Elizabeth, stawiając na stole dzbanek z herbatą.
– Rozpieszczasz mnie, wiesz… – powiedział Richard, kiedy nalewała mu drugą filiżankę.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła z uśmiechem. – Aha, dzwoniła Sara – dodała. – Podejrzewa, że Katie ma wietrzną ospę.
– Trudno. Kilka krost i do wesela się zagoi.
– Tak, ale Ian panikuje. Wiesz, jacy są lekarze, kiedy ktoś z ich rodziny zachoruje.
– Wiem. Sam jestem lekarzem.
Roześmieli się oboje.
– Pamiętasz, jak Sara spadła z huśtawki i złamała rękę? “Złamałam rękę, tatusiu. Nastaw mi”. To ty bardziej potrzebowałeś pomocy niż ona.
– Doskonale pamiętam. Tak się trząsłem, że bałem się małej dotknąć, i w końcu ty musiałaś unieruchomić jej ramię… Mam nadzieję, że ten chłopak przeżyje. To zawsze taka strata, umierać tak młodo. Czasami myślę, że jestem już za stary do takiej pracy, zbyt uczuciowy. Chirurg powinien wyzbyć się uczuć.
– Gdybyś wyzbył się uczuć, nie byłbyś takim wspaniałym chirurgiem – powiedziała Elizabeth. – Pacjenci mają do ciebie zaufanie. I słusznie.
– Zastanawiam się, co nim powodowało?
– Co? Och, szybka jazda… Jak zwykle.
– Nie o nim mówię, ale o tym samobójcy. Taki straszny czyn, odebrać sobie życie…
– Mhm, dla niego to wyzwolenie od trosk, ale dla jego najbliższych… dla rodziny to dopiero początek. Żal mi ich.
Fiona z trudem otworzyła oczy. Miejsce obok było puste i zimne. Wzdrygnęła się lekko, chociaż nie z tęsknoty za Andrew. Ta strona ich pożycia bardzo dawno, właściwie wkrótce po narodzinach Daniela, stała się nudną rutyną.
Nie, to nie jego intymnej bliskości było jej brak.
Ostatnio Andrew zachowywał się bardzo dziwnie. Zresztą, nawet w najlepszym okresie ich małżeństwa nigdy nie był skory do rozmów i nie tolerował cienia sprzeciwu wobec swoich decyzji… swoich dyktatorskich dekretów, jak Rory zaczął buntowniczo nazywać postanowienia ojca. Fiona z całych sił opierała się wysłaniu dzieci do szkoły z internatem, chociaż doszła ostatnio do wniosku, że może i lepiej się stało. Przecież gdyby chłopcy mieszkali w domu, musieliby wyczuwać, jaka zła atmosfera tu panuje… jakie napięcie… że ojciec jest wciąż poirytowany.
Podczas ferii Andrew ostatecznie stracił cierpliwość do Rory'ego. Dlaczego, do cholery, ten chłopak nie dba o ubranie, pomstował. Czy nie zdaje sobie sprawy z tego, ile wszystko kosztuje? A ona? Dlaczego nie dopilnuje, żeby synowie bardziej szanowali swoje rzeczy i dlaczego, do diabła, pozwala, żeby tak potwornie hałasowali? Nie dość, że on haruje blisko dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby mieli wszelkie luksusy, jakich zapragną? A wszystko, czego chce w zamian, to odrobina świętego spokoju, dom, do którego mógłby bez wstydu zaprosić kolegów i klientów. Inne żony, czynił jej gorzkie wymówki, są o wiele lepszymi gospodyniami.
Fiona ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć, iż inne żony prawdopodobnie zawsze dokładnie wiedzą, kiedy ich mężowie wrócą z pracy… lecz dziesięć lat małżeństwa nauczyło ją, że wszelkie dyskusje z Andrew są daremne, kiedy jest zdenerwowany.
Nie dość, ryczał, że flaki sobie wypruwa, żeby ona miała jeden z najdroższych i najokazalszych domów w okolicy, co rok nowy samochód i żyła na takiej stopie, że wszyscy przyjaciele jej zazdroszczą?
– On tego nie robi dla nas, tylko dla siebie – skomentował którąś z podobnych kłótni Rory, kiedy Andrew z hukiem wypadł z domu.
Fiona doskonale wiedziała, że chłopiec ma rację, niemniej kazała starszemu synowi zamilknąć. Przyjaciele? Jacy przyjaciele, zastanawiała się później. Nie mieli przecież żadnych prawdziwych przyjaciół, utrzymywali kontakty jedynie z ludźmi, którzy mogli okazać się dla Andrew użyteczni… z ludźmi, którym albo on chciał zaimponować, albo którzy imponowali jemu. Jej jedyną prawdziwą przyjaciółkę traktował z góry, twierdząc, że ani ona, ani jej mąż, nie dorównują im finansowo.
Tak, status był dla Andrew rzeczą bardzo ważną. Nie było dla niej tajemnicą, na przykład, że mimo iż Andrew nie pominął żadnej okazji, aby krytykować jej brata lub jego żonę, w głębi duszy zżerała go zazdrość o Roberta. Zazdrość i gorycz, że dzięki małżeństwu z Lidią szwagier wszedł do świata, który był dla niego zamknięty.
Robert ożenił się z Lidią tylko z powodu jej powiązań rodzinnych i pieniędzy, oświadczył kiedyś.
Fiona nie podejmowała dyskusji. Bo po co? Czyż Andrew nie ożenił się z nią z tych samych dokładnie powodów? I czyż ona, w głębi serca, nie wiedziała o tym? Wiedziała i nie chciała słuchać cichego wewnętrznego głosu błagającego ją desperacko, aby się zastanowiła, co czyni.
Ale wtedy była zbyt wściekła, aby się zastanawiać. Zbyt wściekła, zbyt dumna i zbyt ciężko zraniona. Skoro było jasne, że nic sobą nie przedstawia, że nic nie jest warta jako osoba, że jest takim zerem, że nawet nie dano jej szansy, aby mogła się określić, mogła po prostu stać się tym, czym rodzice, a w szczególności ojciec, chcieli, aby była. Dziewczyną, która niejako automatycznie poślubi mężczyznę pokroju Andrew… inną Fioną.
Jej Fiona, Fiona, którą sobie wymarzyła, przestała istnieć, dawno temu została unicestwiona, nie miała siły walczyć o przetrwanie… zabrakło miłości, która trzymała ją przy życiu.
Miłość.
Między nią i Andrew zdecydowanie nie było miłości.
Andrew i Robert znali się ze szkoły. Robert był synem najbardziej znanego i najbogatszego biznesmena w okolicy, Andrew jedynakiem, późnym dzieckiem podstarzałych rodziców. Oboje oni, jak podejrzewała Fiona, zarówno ojciec, naukowiec, interesujący się wyłącznie swoimi książkami i zbiorem skamielin, jak i matka, nieśmiała, cicha kobieta bojąca się własnej matki, nigdy nie otrząsnęli się z szoku wywołanego faktem spłodzenia potomka tak różniącego się od nich pod względem poglądów i ambicji.
Typowe dla niego było na przykład to, że gdy Robert został mianowany prezesem rodzinnego przedsiębiorstwa, którego właścicielem był wuj Lidii, Andrew z zazdrości natychmiast zaczął zabiegać o miejsce w zarządzie swojej firmy.
Kiedy jego starania spełzły na niczym, zrobił coś, czego Fiona najmniej się spodziewała – nagle złożył wymówienie i kupił własną firmę, własną prezesurę.
Fiona jeszcze do dziś pamiętała swoje zdumienie, kiedy ją informował o tych poczynaniach. Pamiętała jego usta wykrzywione goryczą, nieodmienną zapowiedź wybuchu, wprawiającą ją w jeszcze większe przerażenie.
– Oczywiście, gdyby ta stara prukwa nie wykorkowała i nie zostawiła mojej doli jakiemuś fircykowi, w ogóle nie musiałbym pracować!
Fiona nie odezwała się. Nie widziała sensu w przypominaniu mężowi, że jego cioteczna babka Maud miała absolutne prawo zapisać majątek komukolwiek chciała, nawet jeśli tym kimś okazał się prawie dwumetrowy Nowozelandczyk, włóczęga, który pewnego dnia zapukał do jej drzwi w poszukiwaniu sezonowej pracy i został na całą zimę, żeby ją, starą kobietę, pielęgnować, gdy upadła i złamała nogę w biodrze. Wnuk tymczasem trwał w nieświadomości i dowiedział się o wszystkim dopiero po śmierci staruszki. Zdumiony, ogarnięty potworną złością, oskarżył dwudziestodziewięcioletniego Toma Forstera o to, że był kochankiem jego ponad osiemdziesięcioletniej ciotecznej babki Maud Knighton i że podstępem pozbawił spadku jego, najbliższego kuzyna zmarłej.
– Jak ona mogła coś takiego zrobić… mnie… naszym synom…? – powtarzał, kiedy razem z Fioną wyszli od adwokata.
– Może gdybyśmy ją częściej odwiedzali… – zasugerowała Fiona ostrożnie.
– Co? Tłuc się aż do Northumberland? Jakim cudem? Wiesz, że nie mogłem zarywać pracy.
Andrew zagroził, że będzie dochodził swych praw na drodze sądowej, że się postara, aby babcię uznano za osobę niepoczytalną, a Nowozelandczyka oskarży o wymuszenie spadku. Jednak ku zaskoczeniu i uldze Fiony, Tom Forster dyskretnie i bez emocji zaproponował podział pozostałego po Maud majątku pół na pół.
Andrew oczywiście nie chciał się zgodzić. Uparł się, iż sam fakt wysunięcia takiej propozycji dowodzi, że przybłęda wie, że przegrałby w każdym sądzie, lecz i ojciec Fiony, i Robert wymusili na nim zgodę na przyjęcie oferty.
Robert zaczął bowiem żywić ambicje polityczne i niezwykle zależało mu na tym, aby zarówno jego życiorys, jak i życiorysy całej jego rodziny były bez skazy. Żenująca kłótnia szwagra z Nowozelandczykiem opisana na pierwszych stronach brukowców potrzebna mu była jak zającowi dzwonek na polowaniu.
Fiona, zawsze bardzo wyczulona na reakcje ojca, zauważyła, jak w wyniku tej afery zdystansował się od zięcia, lecz podejrzewała, że Andrew tego nawet nie spostrzegł. Uczucia i opinie innych zawsze leżały poza sferą jego zainteresowań.
Po tych wszystkich biadoleniach, jaki to ciężki los ich czeka teraz, kiedy otrzymali zaledwie połowę spadku, Fiona nie spodziewała się, że mąż wyda chociażby niewielką cząstkę pieniędzy. Wydał jednak nie tylko część, przypomniała sobie nagle, ale całość, oraz dodatkowo zaciągnął kredyt w banku. Przypomniała sobie również, jak się chwalił, ile mu pożyczyli, jak podkreślał, że wysokość tej sumy świadczy, iż cenią sobie jego i jego wyczucie w interesach. Jej natomiast zrobiło się słabo na myśl o tym, ile są winni.
– Na miłość boską! – wykrzyknęła. – Czy uda ci się kiedykolwiek spłacić taką sumę?
Zbył ją wówczas śmiechem i powiedział, że nie ma zielonego pojęcia o biznesie, z pogardą dodając, że te sprawy przerastają możliwości jej ptasiego móżdżku.
– Twój ojciec miał rację – kpił. – Cała wasza genetyczna inteligencja przypadła w udziale twoim braciom.
Fiona wzdrygnęła się. Przez całe życie przytłaczała ją świadomość, iż rozczarowała rodziców. Woleli kolejnego syna zamiast córki, a kiedy okazało się, że ta pod względem intelektualnym nie dorównuje na dodatek obu braciom, cały wysiłek wychowawczy skupili na starszych dzieciach. Czuła, że oświadczyny Andrew przyjęli z ulgą. Miała wówczas zaledwie dziewiętnaście lat, była niedoświadczona, nie wiedziała, jaką drogę życiową obrać.
– Nie chcę, żeby moja żona pracowała – oznajmił jej Andrew zaraz po ślubie. To on miał zarabiać na utrzymanie domu i rodziny. Nie podobały mu się te przebojowe nowoczesne kobiety odrzucające swoje powołanie żon i matek.
W pierwszą rocznicę ślubu podarował jej bransoletkę wysadzaną brylantami.
– Dla mojej ślicznej grzecznej dziewczynki – powiedział, a potem kochał się z nią, nie pozwalając zdjąć prezentu z przegubu. Nasycił się szybko, gwałtownie, sprawiając jej ból i nie dając żadnej satysfakcji. Kiedy uniosła powieki, spostrzegła, że nie patrzy na nią, lecz na klejnot.
Włożyła bransoletkę na urodzinowy obiad, na który, zgodnie z życzeniem Andrew, zaprosili jej rodziców. Cały czas czuła nudności i ból głowy, była już wówczas w pierwszych tygodniach ciąży, chociaż sama jeszcze o tym nie wiedziała.
Andrew zezłościł się na nią, ponieważ suflet, który kazał jej przygotować, opadł. Widziała, jak usta męża zaciskają się w wąską linijkę.
Nie, Andrew nigdy nie posuwał się do rękoczynów, lecz nie znosił najmniejszych nawet zamachów na swą pozycję. Jej nieumiejętność przygotowania idealnego sufletu zachwiała ową pozycją. Nie zadowoliła jego ambicji, aby jako żona zawsze i wszędzie stanowić zwierciadlane tło dla jego sukcesów… autorytetu… potężnego ego.
Kiedy przyszły na świat dzieci, sytuacja nie zmieniła się. Miały przynosić mu chlubę. Zawsze.
Niestety, Andrew nigdy nie był łatwym człowiekiem we współżyciu, chociaż nikt z zewnątrz o tym nie wiedział. Mówiono jej, że poślubiając go, wygrała los na loterii. Był dobrym mężem, twierdziła jej rodzina… dodając z uznaniem, że dobrze się spisał jako ojciec.
Ostatnio jednak bywał coraz bardziej zdenerwowany, najmniejszy drobiazg doprowadzał go do furii. Potrafił w jednej chwili robić jej wymówki, że zbyt dużo wydaje na dom albo na nowe rośliny do ogrodu, a w następnej oznajmiać, że kupuje nowy samochód albo że zafundował im luksusowe wakacje.
Kiedy oszołomiona protestowała przeciw takiemu brakowi konsekwencji, pouczał ją, jak istotne jest utrzymywanie pozorów.
Pozory… Tak, pozory były dla Andrew najważniejsze. Czy to nie dlatego właśnie postanowił wziąć ją za żonę? Może nie należała do najbystrzejszych, ale przynajmniej miała urodę, jak powiedział jej raz ojciec z lekceważeniem.
Uroda…
– Dlaczego chcę się z tobą ożenić? Bo cię kocham, moja ty śliczna – powiedział Andrew, kiedy prosił o jej rękę. A kiedy się zaręczyli, wyznał: – Nie mogę się doczekać, kiedy się tobą pochwalę przed wszystkimi znajomymi.
Tak, pomyślała Fiona, Andrew uwielbiał się z nią pokazywać publicznie. Przy takich okazjach nawet jakby bardziej lubił jej towarzystwo niż w domu.
Śliczna.... Och, jakże ona znienawidziła to słowo!
Przed dom zajechał jakiś samochód. Fiona wyślizgnęła się z pościeli, wstała, sięgnęła po szlafrok. Jedwabny… prezent gwiazdkowy od Andrew.
– Na pobyt u Ronaldsonów – powiedział, wręczając jej go z uśmiechem. – Żal mi biedaka. Jego żona jest tak straszliwie przeciętna, doprawdy monstrum.
– Ale on ją kocha – odparła Fiona spokojnie.
– Nie bądź głupia. Jak facet może kochać kobietę o takim wyglądzie! Ożenił się z nią dla forsy; to nie tajemnica.
Samochód parkował na podjeździe. Otwierając drzwi sypialni, Fiona zmarszczyła czoło z namysłem. Silnik auta brzmiał inaczej niż najnowszy jaguar Andrew.
Z początku, kiedy Andrew zaczął coraz później wracać do domu, pomyślała, że związał się z jakąś kobietą. Zdziwiła się wówczas, jak mało ją obchodzi jego ewentualny romans. Później jednak odkryła, że on po prostu tyle pracuje.
Zaczęła się martwić, niemniej kiedy spróbowała z nim porozmawiać, zbył ją.
– Na miłość boską, dość mam spraw na głowie bez twojego gderania – opędzał się poirytowany. – Zostaw mnie w spokoju, dobrze? Ta cholerna recesja…
– Skoro sytuacja jest taka zła, może powinniśmy sprzedać dom – zaproponowała – albo zabrać chłopców z internatu…
– Co…? Ty idiotko! Równie dobrze mogłabyś dać anons do “Timesa”, że plajtujemy… Kompletnie zgłupiałaś? Potrzebne mi teraz jeszcze tylko, żeby ludzie stracili do mnie zaufanie! A stracą, jeśli wystawię dom na sprzedaż.
W poprzedni weekend odwiedzili brata Fiony. Robert i Andrew zagrali w golfa, a tymczasem ona z Lidią siedziały, prowadząc zdawkową rozmowę o niczym. Panowie wrócili spięci. Andrew natychmiast oświadczył, że jadą do domu.
Nie żałowała, że wychodzą. Z Robertem nigdy nie łączyły jej specjalnie bliskie stosunki, bardziej zaprzyjaźniona była z drugim bratem, Michaelem. Lidii nie lubiła od samego początku.
Jeśli to Andrew, to dlaczego nie wchodzi, zdziwiła się teraz. Pewnie zapomniał kluczy, pomyślała i zeszła na dół. Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła przed domem radiowóz policyjny, zesztywniała.
– Pani Ryecart?
Policjant zrobił krok do przodu. Towarzyszyła mu policjantka. Oboje mieli poważne, skupione twarze.
– Możemy wejść?
Wiedziała… natychmiast się domyśliła, że Andrew nie żyje, ale sądziła, że miał wypadek, a nie że… że sam odebrał sobie życie.
Policjanci starali się przekazać jej tragiczną wiadomość w sposób jak najbardziej łagodny. Andrew znaleziono w jego samochodzie… silnik włączony… niestety, na jakąkolwiek pomoc było za późno.
Samobójstwo.
– Czy chciałaby pani, żebyśmy kogoś zawiadomili… rodziców męża…?
Fiona potrząsnęła odmownie głową.
– Zrobię pani herbaty – zaofiarowała się policjantka. – To dla pani szok.
Samobójstwo.
Zaczęły nią wstrząsać konwulsyjne dreszcze.