- W empik go
Świat naszych dzieci. Tom 3. Duchowość i religia - ebook
Świat naszych dzieci. Tom 3. Duchowość i religia - ebook
Ta książka nie przepowiada przyszłości. Ale opowiada o tym, jaka może ona być. Czy przyszłość jest zapisana w naszej historii i dostrzegalna w teraźniejszości?
Zapytałem o to ludzi nauki. I podjąłem próbę zrozumienia świata.
Nazywam się Hubert Kęska. Gdy się urodziłem, nikt nie krzyknął „eureka!”. Ale podobno żadne inne dziecko nie zadawało tylu pytań. Dziś zadaję je prezydentom, miliarderom i profesorom nauk.
Zabieram Cię w fascynującą podróż przez najważniejsze gałęzie wiedzy. Jesteś w miejscu, w którym fantastyka styka się z futurologią, wyobrażenia z rzeczywistością, a mgliste wizje z twardymi danymi.
Z tej książki dowiesz się, jak może wyglądać świat naszych dzieci.
Tom 3. Duchowość i religia
Człowiek
Teorie spiskowe
Duchowość
Filozofia
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8330-363-5 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„W niedzielne ranki Squealer, trzymając w racicy długi zwój papieru, odczytywał zestawienia liczb, z których wynikało, iż produkcja rozmaitych artykułów żywnościowych wzrosła o 200, 300, a niekiedy nawet o 500%. Zwierzęta nie miały żadnego powodu, żeby mu nie wierzyć, zwłaszcza że nie pamiętały dobrze warunków życia przed Powstaniem. Z drugiej jednak strony bywały dni, kiedy myślały, że wolałyby mniej liczb, a więcej jedzenia. (…) Silny jak dwa zwykłe konie Boxer na każdy problem miał jedną receptę: „będę pracować jeszcze więcej!”.
~ George Orwell, _Folwark zwierzęcy_
„Uwodzicielska moc każdej metafizyki – w tym także teorii spiskowych, bierze się przede wszystkim z eliminacji tego, czego lękamy się najbardziej: przypadku, bezsensu, braku celu, okrucieństwa ślepych sił przyrody, kapitału albo ogarniętych manią władzy i bogactwa ludzi – pisze w Ucieczce od bezradności Tomasz Stawiszyński. – W miejsce chaosu pojawia się kosmos, w miejsce niepewności – pewność, w miejsce lęku – kojące poczucie wglądu w «rzeczy zakryte od założenia świata»”.
Tym filozof tłumaczy powrót do łask astrologii, szczególnie popularnej wśród milenialsów (osób urodzonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych). Pokolenie to „na własnej skórze boleśnie doświadczyło upadku rozlicznych współczesnych mitologii. Przede wszystkim mitologii postępu i wzrostu, która została zbudowana na dogmacie, że wystarczy tylko się postarać, wystarczy tylko silna wola, determinacja i optymizm, i można się stać w życiu tym, kim się chce”.
Astrologia mówi nam coś innego – że jesteśmy częścią naturalnego porządku, Wszechświata. Kosmos jest naszym lustrem, Słońce daje nam energię. To przynosi nam spokój. No bo wszystkie zdarzenia determinuje trajektoria ruchu planet. To od układu planet zależy, czy zdamy egzamin, dostaniemy pracę i czy uda nam się randka. Tym
wytłumaczymy sobie bez trudu, że niekorzystnie wypadliśmy lub zabrakło nam odwagi. „Znajomości zawierane przy opozycji tranzytującego Księżyca do urodzeniowej Wenus nie mają na dłuższą metę szans powodzenia”. W świecie starożytnym to bogowie mogli natchnąć odwagą, a los świata zależał od ich humorów. W erze rozumu imionami rzym-skich bogów nazwaliśmy planety Układu Słonecznego. Astrologia przekonuje, że „nie wszystko jest naszą winą, że nie wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas”, czyli zwalnia nas z kapitalistycznego poczucia odpowiedzialności. Może to znak, że wchodzimy w czas odprężenia rozumu?
Czy praca przestaje być bohaterstwem?
Przez wieki miarą człowieka było jego doświadczenie. To z doświadczenia miała pochodzić wiedza, a mądrość być najważniejszą cechą starości. W powszechnym ujęciu stało się to nieaktualne, odkąd istnieją wyszukiwarki internetowe. Dziś by czegoś się dowiedzieć, nie musimy zadawać pytań naszym nauczycielom, rodzicom, dziadkom, nie musimy nawet odwiedzać bibliotek – wystarczy, że zapytamy komputer, czyli cały świat.
Dawniej każda wiedza miała pochodzić z doświadczenia, potem z pracy. Totalitaryzmy przedstawiały ją jako wkład w rozwój społeczeństwa. Stąd nakazy pracy i mówienie o ludzie pracującym. Wolnemu człowiekowi wystarczało, aby zajęcie uszlachetniało jego los. Płatne lub nie – to dla niektórych była sprawa drugorzędna. Jeszcze kilkanaście lat temu praktyki dziennikarskie w wybranych redakcjach były płatne – płacił za nie ten, kto chciał je odbywać. I także do takich „prac” ustawiała się kolejka chętnych. Połączenie życia marzeniami i wiary w to, że możemy być każdym z kultem pracowitości spowodowało wysyp prywatnych uczelni wyższych oraz prac bez sensu. Z drugiej strony w ogłoszeniach o pracę coraz częściej wspominano o pasji. Nim się obejrzeliśmy stanowiła już wymaganie, obok posiadanych umiejętności i wykształcenia. Neoliberałowie głosili, że żebrak spełnia ważną funkcję społeczną, ponieważ nikt nie chce żyć tak jak on. Ludzie z dużych miast nie chcieli więc odpuścić, brali życie za rogi i zaharowywali się na śmierć. W Polsce zaczęło brakować inżynierów, pustkami świeciły zawodówki. Żyliśmy kreacją własnego ja, budząc się po latach ze świadomością, że nie wiemy dlaczego, dla kogo i po co coś robimy.
U podstaw leży przekonanie, że ciężka praca jest naszym świętym obowiązkiem i bez niej nie można osiągnąć zbawienia.
– Wzięło się stąd, że trzeba było odrabiać pańszczyznę w systemie feudalnym dla księży – zwraca uwagę Zbigniew Łagosz. – Czy praca może być modlitwą? „Oczywiście, może!” – mówili księża. „Ale w momencie, kiedy pracujesz na rzecz Kościoła”.
„Wyniesienie doczesnego zajęcia na poziom oczyszczenia, antyhedonizm, każe reinwesto-wać pieniądze, zamiast wydawać je na alkohol” – oświadczył socjolog Max Webber, diagnozując w ten sposób, dlaczego kapitalizm przyjął się w krajach chrześcijańskich.
– Webberowi chodziło o pewną etykę pracy – precyzuje Tomasz Stawiszyński.
– Predestynacja jest dosyć istotnym elementem tego światopoglądu. To, co tutaj na ziemi wypracowujesz, ma być niejako świadectwem tego, czy się Bogu podobasz, czy nie. Ma być wpisane w projekt zbawczy. A więc warto się starać.
– 5 lat temu katolicy dali się wyprzedzić ateistom w światowej gospodarce. Czy to, że rezygnujemy z religii sprawia, że mit kapitalizmu upada?
– Myślę, że chrześcijaństwo jest już fenomenem całkowicie oderwanym od tego, z czym mamy do czynienia dzisiaj na poziomie systemu. Kapitalizm dawno żyje już własnym życiem. Choć strukturalnie istnieją wciąż pewne analogie. Stosunek do smutku w późnym kapitalizmie (w którym żyjemy) ma korzenie chrześcijańskie. Natomiast zga-dzam się ze Slavojem Žižkiem, że łatwiej sobie dzisiaj wyobrazić koniec świata niż kres kapitalizmu. I chociaż istnieją widoki na złagodzenie najbardziej brutalnych oblicz tego systemu, to chyba nie ma co marzyć, że zostanie on gruntownie przekształcony. Próby zniesienia go skończyły się zresztą tragicznie.
W późnym kapitalizmie księży zastąpili coachowie. Podobnie jak niegdyś kapłani, głosili, że choroba to twoja wina. Zamiast o karze boskiej mówili o złej diecie i lenistwie. Odpowiednią dietą możemy ponoć wyleczyć raka, siłą woli pozbyć się polipów. „Przecież mu nie powiem, że mnie głowa boli”, „cała nadzieja w kawie”, „czy znajdziesz za zakrętem nowe horyzonty?”. W odnoszących się do samozaparcia hasłach wzrastali dzisiejsi trzydziestolatkowie. „Nie ma złych dni”, „bądź lepszą wersją siebie każdego dnia”, „nie marnuj czasu”, „wyjdź ze strefy komfortu”, „daj z siebie 200%”, „twój mózg wmawia ci, że jesteś zmęczony, kiedy organizm ma jeszcze kilkanaście procent zapasu”, „a czy ty już zrobiłeś trening?”, „odpoczniesz po śmierci”. Zaraz po skończeniu studiów byłem przesiąknięty takimi zdaniami. Spałem po 5 godzin na dobę. To nie był czas dyskotek nieoferujących alkoholu, za rogiem stawiali kolejny monopolowy. Jeśli jednak ktoś mówił mi o imprezowaniu w tygodniu, patrzyłem na niego z politowaniem. Trafić pod kroplówkę? Spoko. Zarwać noc: można, ale w sposób bohaterski – pracując! Na zabawę trzeba zasłużyć! Po kilku latach takiego funkcjonowania zacząłem mieć problemy z żołądkiem. Ilekroć napiłem się piwa, pędziłem do toalety. Dowiedziałem się, że mózg wysyła takie sygnały zbliżając się do kresu wytrzymałości. Że to sygnały ostrzegawcze przed depresją. Na depresję cierpi dziś co dziesiąta osoba. W Stanach Zjednoczonych stany depresyjne to drugi z najczęstszych powodów zwolnień z pracy. Sporym powodzeniem cieszą się tam farmy młodości, gdzie 40-letnim mężczyznom uzupełnia się poziom testosteronu. Nigdy wcześniej nie było aż tylu sercowców. A zawały najczęściej mają miejsce podczas urlopów, kiedy pracownicy spuszczają z tonu.
– Nie dajemy innym marginesu błędu i miejsca na słabość. I oni zdają sobie sprawę, że jedno, drugie, trzecie potknięcie zawodowe sprawi, że wypadną z karuzeli i być może z jedynego świata, w którym umieli funkcjonować – mówi powszechnie ceniony reportażysta DARIUSZ FARON.
Darek w swojej pracy dotyka tematów trudnych. Spotyka ofiary wojny, molestowania, znęcania się psychicznego, ludzi zastraszanych, w depresji, po próbach samobójczych, zmagających się ze stresem pourazowym. Wyżej wymienione słowa to konkluzja z rozmowy Farona z Justyną Kowalczyk. Polska królowa nart cierpiała na depresję na oczach całego kraju. Darek spotkał się też z mamą będącej dziś na ustach całej Polski Igi Świątek.
– Najtrudniej jest, kiedy już w wieku dziesięciu, dwunastu lat masz świadomość, jaki spoczywa na tobie ciężar. Zwłaszcza jeśli masz talent i wszyscy mówią ci: „nie zmarnuj go, stoi przed tobą świetlana przyszłość”. Już jeździsz po całej Europie, już pukają do ciebie sponsorzy. Masz tylko 13 lat, ale już kontrakt z dużą firmą. Wiesz, że możesz go stracić. Ojciec młodej snowboardzistki z Wielkiej Brytanii, z którym rozmawiałem, absolutnie nie wywierał na nią presji. Ale jego córka widziała, że tata dorabia, że cały dom pracuje, aby mogła być sportowcem. Jeśli po kilku latach powiesz „nie dałem rady”, to wiesz, że zawodzisz w ten sposób wszystkich. Bo każdy ma oczekiwania i każdy chce, żeby dziecko spełniało marzenia. Wszyscy ci, którzy odnoszą sukces mówią, że trzeba poświęcić się na dwieście procent, że musisz pracować od rana do wieczora, że muszą być wyrzeczenia. A, umówmy się, są dziedziny, w których wyjdzie tylko jednemu człowiekowi na kilkanaście tysięcy ludzi. To tego człowieka widzisz na igrzyskach, na ściance. Jak to jest możliwe, że tenisistka, która ma na koncie x meczów, mówi nagle, że ma atak paniki? – dziwimy się. To pułapka, w jaką wpadli ludzie. Czasy są takie, że jest ogromna presja szeroko pojętego sukcesu. Sami ją na siebie nakładamy.
Wszystko także przez naukowców, którzy udowodnili, że za nasze myśli odpowiadają czysto fizyczne reakcje, a czyny człowieka można przewidzieć zaglądając do jego mózgu, któremu organizm zdaje stosowny raport. Skoro zobaczyliśmy w sobie maszynę, zaczę-liśmy jak maszyna funkcjonować. Neoliberałowie wmówili nam, że świat przypomina dżunglę, w której poradzą sobie najzaradniejsi. Co jeśli zdasz sobie jednak sprawę, że do nich nie należysz?
Faron wsłuchuje się w historie załamanych osób, którym nie wychodzi życie. Opowiadają mu one o rzeczach, o których nie mówiły latami albo o których bały się dotychczas rozmawiać. Darek stara się nie dopuszczać do siebie tych historii. Ale to tylko teoria. Mimo że na co dzień w pracy zderza się ze złem, nie uważa, że świat jest zły i nie można go naprawić.
– Po pierwsze należy przyznać sobie prawo do słabości. Po drugie fajnie by było, żebyśmy mieli z tyłu głowy, że może nam nie wyjść. Jest milion czynników niezależnych od ciebie. W jednym momencie złamiesz nogę i nic z tym nie zrobisz – po prostu tak jest. Wydaje mi się, że wzrost takiej świadomości sprawiłby, że byłoby mniej złamanych żyć, o których dzisiaj nikt nie wie. A one są.
Na początku lat 80 Stephen King powiedział, że Bóg musi być strasznym okrutnikiem, skoro karze śmiercią za taką błachostkę jak palenie. W późniejszych dziesięcioleciach oswoiliśmy się z myślą, że mamy wszystko w swoich płucach, sercach i dłoniach. W trzeciej dekadzie XXI wieku przemija powoli legenda, jakby to jedynie od nas zależał nasz los. Kryzys gospodarczy, pandemia, wojna, inflacja. Co mogliśmy zrobić?
– Od jednej z dziewczyn usłyszałem, że za dużo gadam o pracy – przypomina sobie Adam Sieńko. Dla Adama niemałym szokiem było to, że młodsze dziewczyny kompletnie nie interesuje fakt, że pracuje. – Ja swoją pracę lubię i nawet się nią jaram. Nie opowiadałem o robieniu sałatek w McDonaldsie, nie mówiłem: „tu musisz tylko burgera położyć, jak się usmaży”. Tylko o spotkaniach z ciekawymi ludźmi, zasłysznych anegdo-tach. Wydawało mi się to rozwijające i dlatego było dla mnie przykre, że nagle dostaję taką uwagę. Szczególnie, że ja wtedy o pracy wcale tak dużo nie opowiadałem. Nie wiem, może przez jedną czwartą spotkania? Ale według tamtej dziewczyny praca powinna w czasie wolnym znikać. Bo to jest rzecz, którą musisz zrobić po to, żeby potem mieć właśnie ten wolny czas. To podejście, zgodnie z którym – jak jesteś w pracy, to tracisz czas. I chodzi o to, żeby jak najmniej go tracić. I jak najwięcej na tej stracie zarobić.
Ludzie nowych czasów z jednej strony w coraz młodszym wieku wstrzykują sobie botoks, z drugiej coraz chętniej zmywają makijaż. Przestają czuć potrzebę, jakoby mieli być w każdej chwili gotowi. W dużych i rozwiniętych miastach podejście do pracy się zmienia. Staje się ona nie podstawą, nie sensem, ale dodatkiem do życia. Wprawdzie niezbędnym, ale jednak dodatkiem.
Od 2013 roku zmęczenie pilotów jest uznawane w Stanach Zjednoczonych za rów-noznaczne z uszkodzeniem mechanicznym samochodu. W 2022 roku aż 35 milionów Amerykanów rzuciło pracę. Na początku stycznia 2023 po raz pierwszy od kilkunastu lat na miejskich siłowniach nie zaroiło się od nowych twarzy ludzi, którzy przyszli spełnić noworoczne postanowienia.
Ci, którzy wieszczyli triumf korporacyjnego myślenia, zapomnieli, że rodów królewskich było w historii tak samo dużo, co przewrotów. A najczęściej dochodziło do przeróżnych modfikacji zakładanego kursu. Jeśli ulegniemy magii liniowych zależności, ujrzymy świat ludzi-robotów, którzy niepotrzebują zębów, zmysłów, działają mechanicznie i przyjmują pełnowartościowe pigułki oraz płynne papki. Czy jednak ludzie zrezygnowali z knajp i żywią się w Żabkach? Niektórzy tak. Niektórzy też nadal pracują na wielkich górach siarki i przed czterdziestką żegnają się z życiem. Ale większość z nas nie chce umierać.
A Adam? To - tak jak ja - rocznik ’89. Kiedy mieszkaliśmy razem, wstawał o 5 i wyszukiwał tematy, które przedstawiał później na kolegium. Z redakcji wracał po 18. I jak tu nie mówić o pracy, skoro spędzał w niej 3/4 swojego czasu?
Przeciętny Polak pracuje więcej niż 8 godzin dziennie. A skoro jest nas coraz mniej i coraz później wchodzimy w życie zawodowe, to znaczy, że będziemy pracowali jeszcze więcej? Wbrew pozorom, wcale nie jest to przesądzone.
Czy będziemy pracować do śmierci?
Robert Gwiazdowski nazywany jest neoliberałem. Postuluje jednak, aby pracować… mniej! A dokładnie: dłużej, ale mniej. To ma być odpowiedź na licznych emerytów, których potrzeby konsumpcyjne wcale nie muszą się z wiekiem zmiejszać.
Gwiazdowski zawodowo był członkiem rad nadzorczych wielu spółek giełdowych, ale i prezesem rady nadzorczej ZUS. Już w swoim pierwszym wystąpieniu w tej roli zapo-wiedział, że nie ma siły, obecny system emerytalny z pewnością się rozleci.
Jego zdaniem w sytuacji, gdy prognozy demograficzne przedstawiają układ populacji Europy w kształcie odwróconej piramidy, nie powinniśmy rozmawiać o obniżeniu wieku emetytalnego. Zresztą, kto miałby to dla nas zrobić – politycy, którzy przekroczyli siedemdziesiątkę?
Zdaniem Gwiazdowskiego rzecz nie w tym, żeby pracować krócej. Ale by dysponować czasem pracy mądrzej.
– Robin Hanson rzucił ideę wieku emerytalnego, z którą się absolutnie zgadzam. Co prawda niektórzy mówią, że ci najbogatsi będą nieśmiertelni – dobra, może. Ale póki co wszyscy jesteśmy śmiertelni. Ten czynnik czasu mamy ograniczony. No i teraz tak. Szybciej starzejemy się fizycznie niż psychicznie. Psychicznie stajemy się zniedołężniali znacznie później niż fizycznie. Znacznie wcześniej nie chce nam się biegać, łazić, chodzić, jeździć. Więc Hanson mówi tak: pracujmy dłużej. W ciągu życia. Zapomnijmy o emeryturze w wieku 60, 65 lat. Ale za to: pracujmy krócej w tygodniu. I w roku. Możemy skrócić sobie dzień pracy do 4 dni i mieć dłuższe weekendy.
– Czyli korzystać z życia, póki jeszcze mamy na to siły.
– Dokładnie tak. I robić rzeczy, których na pewno nie zrobimy jak będziemy starsi. Jak będziemy starsi, nie będziemy skakać na bungee i nie pójdziemy z plecakiem w Bieszczady na przełaj. Więc przesuńmy to.
Według eksperta od podatków, gdybyśmy poszli tą drogą, mielibyśmy więcej czasu na konsumpcję.
– Więcej czasu, żeby chodzić do knajp. Jak stawiali McDonalda w Zakopanem, to górale protestowali. A okazało się, że w tym McDonaldzie nie ma żadnych kolejek. Bo jak już ktoś przyjedzie do Zakopanego, no to idzie zjeść do górala.
– Jest jeszcze przyjemniejsza perspektywa. Taka, że nic nie robimy i mamy dochód gwarantowany.
– A kto nam go zagwarantuje? – uśmiechnął się profesor, pospiesznie opuszczając firmę.
Dwie i pół godziny wcześniej wjechał windą na jedno z ostatnich pięter nowoczesnego centrum biznesowego. Ale nie zdążył nawet usiąść przy swoim biurku. Pędził na kolejne spotkanie.
Patrząc na aktywność Gwiazdowskiego trudno wyobrazić sobie, że możemy pracować krócej albo nie pracować wcale. Do kwestii dochodu gwarantowanego jeszcze przej-dziemy. Teraz zajmijmy się samym czasem pracy.
„Jeśli robisz to, co kochasz, nigdy nie będziesz musiał pracować” – wychowałem się na tym sloganie. Jakże nie licowało to z postawą mojego taty. Miałem wrażenie, że nie lubi on swojej pracy, bo w zasadzie o niej nie mówił. Kiedy byłem w liceum, radziło się raczej, żeby nie wybierać pracy związanej z pasją, bo w ten sposób pasję się straci. Ile osób przed maturą wiedziało, co chce robić w życiu? Garstka. I tak naprawdę garstka ma zajęcie, które lubi. Co z pozostałymi? Czekają na „lepszą połowę dnia”.
Robin Hanson to profesor ekonomii. Inny ekonomista, John Maynard Keynes przewidywał, że do końca XX wieku postęp technologiczny pozwoli najbardziej rozwiniętym krajom zredukować długość tygodnia pracy do piętnastu godzin. To jedna trzecia tego, co dzisiaj mamy. Ale w Polsce. W Holandii średnia to mniej niż 32 godziny. Norwegia i Dania mają czas pracy poniżej 35 godzin. Skandynawskie firmy przy tym chętnie wydłużają lata pracy do siedemdziesiątki, a za godzinę płacą 3 razy więcej niż polskie. Polacy chcieliby praco-wać mniej. Ale czy chcieliby też mniej zarabiać?
Prawda jest taka, że pracujemy ponad wskazane w kodeksie pracy normy, bo sami tego chcemy. Nie chcemy zarabiać mniej niż zarabialiśmy kiedyś. Rząd wychodzi temu naprzeciw i z roku na rok podwyższa płacę minimalną. Przy rosnącej inflacji, wyższe zarobki są oczywiście jedynie złudzeniem poprawy losu. Wysoka płaca minimalna utrudnia podejmowanie pracy osobom, którym brakuje doświadczenia i umiejętności. Ich za-trudnienie przestaje być opłacalne, co oznacza, że podwyższając płace rząd uderza w przedsiębiorców. Ci, nie chcąc być frajerami, wypychają pracowników o najniższych zarobkach na samozatrudnienie i umowy o dzieło. Części nakazują pracować na czarno, a jeśli ci nie wyrażą na to zgody, no to ich zwalniają. Sytuacja pracowników nie poprawia się, a wymaga się od nich większej produktywności. Podwyższenie płacy minimalnej to zatem dla nas dość gówniany interes. Klasa średnia, na której pracy tak naprawdę opierają się fundamenty państwa, jawi się tu jak Boxer z _Folwarku zwierzęcego_. Jurny koń miał z pracy coraz mniej korzyści, ale i tak przyświecała mu zasada, żeby pracować jeszcze więcej. Gdy nie miał już sił, zamiast udać się na zasłużoną emeryturę, został wysłany na rzeź. Coraz więcej z nas dostrzega, że i ich może to czekać.
Wróćmy do Keynesa i jego piętnastogodzinnego tygodnia pracy. Dlaczego technologię, którą moglibyśmy wykorzystać do ulżenia ludziom, zaprzęgnięto do wymyślania sposobów mających sprawiać, że wszyscy pracujemy coraz więcej? David Graeber w książce _Praca bez sensu_ stwierdza, że w tym celu powołano do życia zajęcia, które w gruncie rzeczy niczemu nie służą. Dyżurnym tłumaczeniem tego stanu rzeczy jest odwołanie do potężnego wzrostu konsumpcjonizmu, którego Keynes miał nie przewidzieć.
W _Pokoleniu Ikea_ Piotr C. przedstawił życie ambitnych młodych ludzi, którzy pragnąc być panami własnego losu poświęcają się zajęciom, których efektów nie widzą. Starzeją się dla pracy, rezygnują z założenia rodziny. Ich jedyną rozrywką jest imprezowanie w weekend, a ich jedyny stały związek to przywiązanie do korporacji. W swojej książce Graeber poszedł dalej. Opisuje przypadki ludzi, którzy wykonując dobrze płatne prace nie muszą zbyt wiele robić. To programiści opracowujący konkurencyjne systemy w ramach jednej organizacji, inżynierowie, od których wymaga się tymczasowego naprawiania za każdym razem tych samych usterek i panie z administracji, które odbierają co najwyżej po kilka telefonów dziennie. Ludzie ci są pozostawieni sami sobie, nikt ich nie kontroluje. Szczęściarze? Na początku tak się czują. Z czasem dopada ich brak motywacji, znużenie, a nawet poczucie wypalenia i pustki. Nie potrafią zrozumieć dlaczego. Co tym bardziej pogłębia ich stan.
Niemiecki psycholog Karl Groos opisał traumę niezrealizowanego wpływu. „Niemowlęta wykazują radość widząc, że są w stanie wywołać przewidywalne skutki w świecie, jak zrzucenie piłeczki ze stołu”. Jeśli najpierw dziecku się na to pozwoli, a potem zakaże, skutki będą dramatyczne: gniew – odmowa zaangażowania – katatoniczne skupienie na sobie, aż po całkowite wycofanie ze świata. Według Groosa poczucie wpływu na rzeczywistość i sprawczość są niezbędne dla utrzymania zdrowia psychicznego.
Przyjmijmy, że Keynes oraz Grobel mają rację i współczesne technologie pozwalają na skrócenie czasu pracy. Nie mówmy jednak o 15 godzinach tygodniowo. Francuzi (którzy podwyższają właśnie wiek emerytalny) pracują po 7 godzin dziennie i przysługuje im aż 32 dni urlopu. Czas pracy widocznie skraca się w Islandii, Niemczech, Austrii i w Czechach. W Japonii i w Belgii pracodawcy mogą przystąpić do testowanego programu czterech dni pracy w tygodniu bez utraty wynagrodzenia przez pracowników. Podobnie jak w Wielkiej Brytanii i w Irlandii, których obywatele przechodzą na emeryturę dopiero w wieku 68 lat.
Pracodawcy biorą udział w eksperymencie. Ale zwykle pod warunkiem, by ich pracownicy przez 80% czasu wykonali 100% pracy. „Skoro ludzie mają pracować 4 dni zamiast 5, to pracę, którą do tej pory wykonywały 4 osoby, będzie musiało wykonać 5 osób” – zauważa przytomnie Sławomir Mentzen.
Eksperymenty z czterodniowym tygodniem pracy to zatem w dużej mierze próba odpowiedzi na pytanie, czy w pracy się nudzimy? Entuzjaści tego pomysłu są przekonani, że wyrabiamy tzw. dupogodziny, a poza tym na wysokich obrotach jesteśmy w stanie pracować przez maksymalnie 3-4 godziny dziennie. Franciszek Georgiew, założyciel agencji Social Tigers, jest pewien, że 6-godzinny czas pracy jest możliwy, ale wymaga zaangażowanego i zdyscyplinowanego zespołu – a większość firm takiego nie ma. To jednak wciąż myślenie korporacyjne. I największe firmy są jego najbardziej dosadnym wyrazem.
Adam Sieńko: – Amazon to firma, która wykorzystuje technologie chcąc sprawić, żeby pracownicy byli jak najbardziej efektywni. Racjonuje wyjścia do toalety, ustala to, ile w ciągu godziny powinno się przejść kilometrów – wszystko jest tam wyliczone. Jak nie wyrabiasz, to cię wywalają, bo znajdzie się ktoś, kto będzie skuteczniejszy od ciebie. Nie ma tam przyzwolenia na to, że możesz mieć słabszy okres. Masz dobrze działać w każdej kolejnej godzinie.
Można powiedzieć, że skrócenie czasu pracy to próby przewartościowania rzeczywistości opartej na dogmacie pieniądza, rozwoju i wzrostu. Być może przelała się masa krytyczna i coraz mniej ludzi wierzy w to, że studia dają pracę, kolejny fakultet wzmacnia pozycję na rynku, a praca uszlachetnia. Ale jeśli skrócony czas pracy mają wprowadzać firmy… Na razie zresztą i tak nie kwapią się zbytnio, aby to robić.
– Jeden element to za mało, żeby cokolwiek się faktycznie zmieniło. Należy myśleć o gruntownej systemowej reformie – mówi Sieńko. – W czasach pierwotnych ludzie na zaspokojenie swoich potrzeb życiowych poświęcali 3-4 godziny dziennie. Trzeba było zrobić narzędzia, coś upolować, potem to obrobić, część ugotować, usmażyć, część inaczej wykorzystać. Ten opis przeciwstawia się naszemu społeczeństwu. Które zapieprza. Zgodnie z nim ludzie dawniej może nie mieli łatwiej, ale mieli czas na życie. A my utrzymujemy teraz tyle rzeczy, że musimy po 10 godzin dziennie cisnąć. Albo i lepiej.
Czy wszystko jest coraz droższe?
W czasach przemysłowych na 4-godzinny dzień pracy mogą sobie pozwolić tylko rentierzy. W latach 20 XX wieku kobiety pracujące w przemyśle tekstylnym w Westfalii na pytanie o ulubioną czynność bez wahania wskazały na „odpoczynek”. Czasu wolnego w zasadzie nie miały. Przy produkcji tkanin pracowały 54 godziny tygodniowo. Rocznie przysługiwał im tydzień urlopu, który połowa z nich i tak poświęcała na pracę: dbając o ogród albo spędzając czas z igłą.
Od lat trzydziestych kobiety wykonują znacznie więcej płatnej pracy. Przeciętna Amerykańska kobieta pracowała w 2000 roku o 11 godzin dłużej niż 30 lat wcześniej. Czy my wszyscy pracujemy więcej niż nasi dziadkowie? No, dla nas każda sobota jest wolna. W ogólnym ujęciu niedziela przestała być natomiast rodzinnym dniem wypełnionym obowiązkami (wizytą w kościele i ślęczeniem przy garach przed spotkaniem z rodziną). Czy nam się tak wydaje, czy nie – od lat trzydziestych statystyczny mężczyzna w wieku produkcyjnym wykonuje mniej płatnej pracy.
Płacimy zdecydowanie więcej za wynajem, za niektóre usługi i koszty życia, ale za to znacznie mniej za jedzenie. W przeliczeniu na zarobki. W XIX wieku przeciętny brytyjski robotnik rolny przeznaczał na chleb dwukrotnie więcej niż na czynsz. Pensje jednak wzrosły, chleb zaczął być produkowany przemysłowo i voilà: dziś Brytyjczycy wydają tylko 8,4% swojego dochodu na jedzenie. A Amerykanie jeszcze o 2% mniej. A przecież ludzie ci nie odżywiają się, jak w Kambodży, głównie zbożem. W biednej Afryce aż 77% składników diety to ryż. Bogaci Europejczycy pozyskują ze zbóż mniej niż 1/4 kalorii.
Im więcej dostajemy za godzinę, tym czas wydaje nam się cenniejszy. Dziś jest tak cenny, że wielu z nas opłaca się bardziej zapłacić sprzątaczce niż tracić połowę dnia w tygodniu na porządkowanie domu. Kobiety z Westfalii bardzo mało zarabiały, a oprócz tego zajmowały się domem i w nim gotowały. Współczesny zachodni świat upodobał sobie rezygnację z domowych śniadań, odżywianie poprzez zamawianie cateringów i nie dopuszczanie do uczucia głodu za pomocą przekąsek. Hindusi odchodzą od swojej kuchni wegańskiej na rzecz McDonalda, a minister Indii żałuje, że w jej kraju jest wciąż za mało przetworzonej żywności. W Indiach z powodu nieprawidłowego transportu oraz przecho-wania aż 40% świeżej żywności gnije, zanim w ogóle trafi na rynek. Przeciętny Brytyjczyk marnuje rocznie żywność o wartości ponad 2 tysięcy złotych. Polacy marnują 9 ton, w tym produkty wciąż przydatne do spożycia.
U naszych babć zjedzone musiało być wszystko do ostatniego okruszka. Kiedyś nie znosiliśmy marnować jedzenia, dzisiaj – czasu. Gordon Ramsey wyrzuci tonę jedzenia, ale za to zmieni twoją restaurację w 24 godziny. Czas to dziś najrzadsze ze wszystkich dóbr.
Wygodna żywność pogrzebała ideę przerwy na lunch. Rosnąca grupa pracowników, zamiast w spokoju zjeść, woli wybrać się do pobliskiej siłowni oferującej trening „pod prądem”, promowany hasłem „2 godziny to teraz 30 minut”. Kucharze ze śniadaniówek uczą, jak przyrządzić obiad w mniej niż w 1/3 tego czasu.
„W mniej niż 10 minut nie da się przygotować większości świeżych warzyw” – pisał prawie 100 lat temu francuski lekarz polskiego pochodzenia Edward Pożerski. Pożerski także radził, aby dostosować się do rytmu współczesnego życia. Ale nie o takie „marnowanie czasu” mu chodziło. Dietetyk lat trzydziestych opracował sposoby na szybkie gotowanie nie po to, by móc więcej zrobić i dalej pędzić. Jego czytelnicy mieli szybciej gotować, aby mieć czas dla siebie.
Dzisiaj człowiekowi czasu dla siebie brakuje. Gdy wsłuchamy się w głos umierających, najmocniej to wybrzmiewa. Najbardziej żałują oni, że zbyt mało czasu poświęcali najbliższym. Bo za dużo pracowali. To poczucie zmarnowanego czasu znacznie bliższe Pożerskiemu niż współczesnym trendom. Czy jest na to rada?
Czy damy radę nic nie robić, a zarobić?
David Graeber twierdzi, że o ile robotnik przy taśmie czy pielęgniarka są poddawani coraz większej kontroli efektywności, a ich stanowiska pracy są zagrożone, o tyle w pracach biurowych mnożą się niepotrzebne etaty, w ramach których zdesperowani ludzie próbują sobie znaleźć cokolwiek do roboty. Może zatem przemodelujemy ten świat – likwidując prace bez sensu. Początkowo jakoś to będzie dzięki migrantom, a potem na dobre odciążą nas roboty. Pracując za nas i dla nas dadzą nam upragniony wolny czas.
Robert Gwiazdowski zupełnie nie wierzy w taki scenariusz. Ale nazwijmy go założeniem. Założenie jest takie: w przyszłości będziemy pracowali nie z konieczności, lecz dla przyjemności lub by się realizować. Przeżycie ma zagwarantować nam – bezwarunkowy dochód podstawowy. Bezwarunkowy, bo to nie renta (nie musisz być niezdolny do pracy, by go otrzymywać) ani nie zasiłek (nie musisz przeżyć tragedii czy szukać zatrudnienia – po prostu go dostajesz). Kilka krajów testuje taką formę wspierania obywateli i płaci im za nicnierobienie.
Na razie są to eksperymenty socjologiczne uczelni i instytutów badań na maksymalnie kilkudziesięciotysięcznych grupach ludzi. Beneficjentami programów są mieszkańcy Niemiec, Katalonii, Kanady, Włoch, Szwecji, Finlandii, a także Polski.
Celem programu jest zagwarantowanie ludziom wolności od ubóstwa. Czy jego następstwa zależne są od gruntu, na jaki natrafi idea?
U nas naukowcy poszli po największej linii oporu i obszarem badań postanowili objąć tereny gmin graniczących z Rosją. Pogranicze Warmii to miejsce najmniej aktywne gospodarczo w kraju. Znam dość dobrze tamte rejony. To tam zamordowano przed-stawiciela Providenta. Kiedy parabanki zaczęły oferować wysokooprocentowane pożyczki, nie wymagając przy tym żadnych deklaracji o dochodach, decydowali się na nie prawie wszyscy bezrobotni mieszkańcy warmińskich wiosek. To okręg, w którym mężczyźni sięgają po sznur w odpowiedzi na problemy, straż graniczna i policja przymykają oko na przemyt, fajki bierze się na zeszyt, a 500+ wydaje na alkohol, zamiast na dzieci.
Tak to przyjemniej wygląda na pierwszy rzut oka.
Na Warmii eksperyment potrwa 2 lata i może objąć nawet 31 tysięcy osób. To dość duża skala. Wybrana grupa obywateli otrzymywać będzie co miesiąc po 1300 złotych. W Niemczech to 1200 euro przez 3 lata, ale tylko dla 122 osób. W Katalonii 5 tysięcy ludzi przez 2 lata ma dostawać od 700 do 900 euro plus 300 euro na dzieci. W Indiach pilo-tażowy program objął 5 tys. mieszkańców. A w Finlandii testowało go 2 tys. bezrobotnych – otrzymując co miesiąc gwarantowane 560 euro.
– W Finlandii ludzie brali kasę, ale nie spowodowało to, że odchodzili z pracy – zauważa Adam Sieńko. – Objęci programem na pewno mają świadomość, że jak każdy eksperyment i ten kiedyś się skończy. Jakby zachowywali się mając gwarancję, że nie muszą pracować do końca życia? Nie mam pojęcia.
Czy dochód podstawowy by nam się przysłużył? To jest dobre pytanie. Tak samo jak, czy praca uszlachetnia. Adamowi bardzo ciężko jest wyobrazić sobie życie bez pracy.
– Bo mam wrażenie, że praca nas jednak rozwija jako ludzi. Doprowadza do tego, że poznajemy nowe osoby, zawiązują się jakieś interakcje. Jeśli praca nie jest upokarzająca, nie prowadzi do toksycznych relacji i nie idzie w patologie, to przynosi dużo korzyści. Z drugiej strony mam świadomość, że siedzę w swoim sposobie widzenia świata, w któ-rym się wychowałem. A teraz młode pokolenie pewne wartości odrzuca. Ciekawe, czy da się żyć bez pracy jako czynnika, który konstruuje, uosabia nas i jednocześnie czuć się spełnionym. No bo, jakbyśmy się zastanowili, praca zawsze w jakiejś formie była. Jak nie musiałeś iść do pracy, to zawsze miałeś własne pole do zaorania i zasiania. Coś do roboty, jakieś zajęcie. Pracowałeś, żeby przeżyć, ale to też nadawało sens twojemu życiu.
To rozumowanie w myśl poglądu, że ambitni ludzie nie starają się o rentę. Eksperymenty z dochodem gwarantowanym to próba odpowiedzi na pytanie, czy otrzymujący pieniądze prosto do ręki skorzystają z korzystnej sytuacji, czy zwyczajnie otrzymane pieniądze wydadzą. A nawet zmarnotrawią. Środki z 500+ większość obdarowanych wcale nie wydaje przecież na wychowanie dzieci, lecz na realizację podstawowych potrzeb. Fakt, mogą być one związane również z dobrem dziecka. Ale nie brakuje osób, dla których w hierarchii artykułów pierwszej potrzeby pożywienie przegrywa z papierosami i alko-holem. Program nie zwiększa dzietności, zwiększa natomiast moc społecznych uprzedzeń. Przynajmniej zdaniem opozycyjnych ekspertów. Pytają oni wprost, czy ludzie bezwa-runkowego dochodu podstawowego po prostu nie przepiją?
Dotychczasowe badania nie potwierdzają tych obaw.
Eksperyment w szwedzkim domu opieki przerwano ze względu na koszty. Natomiast generalnie rzecz biorąc się udał. Pracownicy domu opieki wiedząc, że ich praca nie jest pańszczyzną ani nie stanowi konieczności (by przeżyć), cieszyli się lepszym samopo-czuciem i rzadziej chorowali. W kanadyjskiej prowincji Ontario dochód gwarantowany spowodował… wzrost zatrudnienia. Podobnie w Finlandii. Objętym programem Finom poprawiło się zdrowie. W Indiach zaobserwowano wiele pozytywnych zmian. Mieszkańcy ośmiu wiosek zaczęli bardziej dbać o higienę, wzbogacili dietę o warzywa i owoce. A jednocześnie - uwaga - spadło tam spożycie alkoholu.
– Oczywiście to wyizolowane przypadki i krótkotrwałe badania, należy patrzeć na ich wyniki z pewnym dystansem – przestrzega Tomasz Stawiszyński. – Ale znaczące jest, że w różnych miejscach na świecie parametry społeczne poszły w górę. Wszystkie wskaźniki związane z dzietnością i z poziomem zadowolenia z życia. Przy bezwarunkowym dochodzie podstawowym spadała przestępczość, mniej osób pojawiało się na SOR-ach, mniej ludzi znajdowało się w ostrych kryzysach psychicznych. Spadek depresji, spadek samo-bójstw. Eksperymenty z bezwarunkowym dochodem podstawowym przyniosły bardzo, bardzo korzystne rezultaty.
Ludzie dostawali za darmo pieniądze. Zamiast jednak konsumować i czekać na listonosza, wzięli się za siebie. Nie mieli pracy, ale wreszcie mogli żyć mniej więcej tak, jak ci, którzy pracę mieli. Otrzymali rybę, najedli się nią. A następnie kupili wędkę, by nałowić jeszcze więcej ryb. Wyszli z beznadziei i część z nich, choć teoretycznie nie musiała, zaczęła szukać pracy. W nowym ubraniu i z nowym nastawieniem do świata.
Tomasz Stawisziński: – Mówienie o tym, że kiedy spada rynkowa presja, to ludzie natychmiast oddają się bezwładowi, piją i robią głupie rzeczy to gdybologia. Nie potwier-dzają tego żadne dostępne dane. Myślę, że to jest mit produkowany przez ludzi, którzy chcą zablokować tego typu reformy. W istocie wiele wskazuje na to, że to drapieżna rzeczywistość - niezwykle brutalna, oparta na konkurencji, w której musisz sobie radzić sam i w której od początku funkcjonujesz z poczuciem bycia jednoosobowym przed-siębiorstwem, które musi wygrać na rynku z innymi - jest bardzo niszcząca dla ludzi.
I w skali społecznej, i indywidualnej.
Czy możemy być przeciętni?
Każdy z nas nieco inaczej definiuje komfort. Dla wspomnianego Edwarda Pożerskiego komfortem była możliwość spokojnego wypicia kawy, zapalenia papierosa, spoczęcia w fotelu, zamknięcia oczu i odpłynięcia w rytm melodii płynącej z gramofonu. To dla takich momentów warto sprawnie przygotowywać posiłki i nie spędzać zbyt wiele czasu w kuchni. Czas na refleksję miał - według Pożerskiego - pomóc ludziom uświadomić sobie, jak wielkie mają szczęście w życiu. Siedząc beztrosko przy kominku, zamiast leżeć na mrozie w oko-pach.
Dzisiaj czas dla siebie łączy się z obawami. Czy nie wymyślimy czegoś głupiego? Czy nie zrobi nam się smutno? Siłownia, zakupy, seriale. Nie bez powodu mamy tyle zajęć. Uciekamy od samych siebie. Mnóstwo ludzi wciąż utożsamia depresję z nieumiejętnością znalezienia dla siebie zajęcia. Zamiast robić, myślimy, za dużo – mówią. Mamy problem, gdy zostajemy sami ze sobą. Czy w takim przypadku powszechny dochód gwarantowany ma rację bytu? Przyjmijmy, że mówimy o kwocie nie tylko dla biednych i nie tylko podstawowej. Co wypełni nam czas, gdy nie będziemy pracowali?
Aleksandra Przegalińska z przyszłości ma wolne wieczory. I pełną gamę możliwości, jak je spędzić. Używający sieci neuronowej Netflix poleca jej film. Film jest skrojony pod jej estetykę. Może jednak sama zdecyduje się być scenarzystką? Jest w stanie wpływać na treść filmu, wybrać jego zakończenie oraz podejmować decyzje za bohaterów, które będą kształtowały ich dalsze losy. Może nałożyć na oczy gogle i zwiedzić Machu Picchu bądź Tybet. Może sama być bohaterką filmu lub wziąć udział w hybrydowej grze wirtualnej. Korzystający z systemu narracyjno-kontekstowego algorytm zareaguje na to, co mówi jako użytkownik i będzie na bieżąco modyfikował zbudowaną narrację świata, do którego może zaprosić znajomych.
Profesor Przegalińska nie jest przekonana, czy tak wyglądałby jej wymarzony wieczór. Ale ogólnie opowiada się za przyjazną współpracą ze sztuczną inteligencją, zamiast zaciekłego konkurowania z nią. Mówi, że programy przygotowujące w imieniu ludzi obrazy (jak MidJurnay i Dolie) nie muszą stać w opozycji do malarzy i być traktowane jako zamach na społeczeństwo. Wręcz przeciwnie – mogą stanowić bardzo ciekawe narzędzie dla artystów. Jak i dla nas wszystkich. Takie programy dostają od nas podpowiedź, czego sobie kon-kretnie życzymy i systemy te to rysują. Czy jesteśmy wówczas współtwórcami?
Sztuczna inteligencja potrafi wyszukać dla nas informacje, zaproponować nam najlepsze rozwiązania i dopasować styl naszych wypowiedzi do okoliczności oraz kontekstu. Jest coraz lepsza także w pisaniu powieści. System GPT-2 firmy Open AI po otrzymaniu wstępu do opowieści pisał bardzo wiarygodne i wciągające historie. Maszyna mając do dyspozycji słownik, frazeologię i ogromną bazę tekstów stała się znakomitym pisarzem. W obawie przed możliwością wykorzystania systemu do produkowania i szerzenia fałszywych treści szefowa Open AI postanowiła udostępnić jedynie jego prostszą formę.
Powszechna obawa jest również inna i była już przez nas wałkowana. Do tej pory to ludzie byli mistrzami w sztuce snucia opowieści. Wspólnotowe mity stały się podstawą naszej kultury i dominacji na planecie. Autorzy tekstów, wierszy, powieściopisarze łączyli nas ze sobą emocjonalnie i wzbudzali nowe odczucia w człowieku. Ludzie nie chcą ustępować pola w dziedzinach uznanych za wyraz człowieczeństwa. Nasza wyjątkowość jest jednak coraz węższa. Obserwujemy „sukcesywne wycofywanie się ludzkości z kolejnych domen”.
Jacek Dukaj zauważa, że nie jest to zjawiskiem nowym. „W sztukach pięknych niezłego precedensu dostarcza historia malarstwa figuratywnego. Człowiek się z niego wycofał, wyparty bezpośrednio przez technologię fotografii”. Fotografia była pierwszą technologią bezpośredniego transferu przeżyć – pisze Dukaj. Po fotografii kolejne technologie coraz skuteczniej zaspokajały pragnienia naszych zmysłów. Autor _Po piśmie_ je wylicza: „Fonograf (transfer wrażeń dźwiękowych), radio (transfer wrażeń dźwiękowych w czasie rzeczywistym), kino (transfer wrażeń wizualnych ciągłych), kino dźwiękowe (transfer wrażeń wizualnych i dźwiękowych ciągłych), telewizja (transfer wrażeń wizualnych i dźwiękowych ciągłych w czasie rzeczywistym)”. I tak aż po filmy w 3D, obrazy wzbo-gacone o ruch foteli, „deszcze”, „powiewy wiatru”, zbierające do kupy składniki naszego świata smartfony. I usprawniacze rzeczywistości: neuroczytniki, neuroindukcje.
Przez Virtual do Augmented Reality.
To, czy zbudujemy „lepszy świat” i trafimy do uniwersum nie jest jeszcze przesądzone. Ale to, że elementy wirtualnej rzeczywistości będą coraz częściej trafiać do rzeczywistego świata wydaje się pewne.
Ściganie się z SI jest pozbawione sensu. My składamy się z będących nośnikami energii węglowodanów. Posiadających informacje o naszym działaniu kwasów. I stanowiących naszą strukturę i obudowę białek. Roboty z plexiglasu, balsy, laminatu oraz aluminium. Organizmy żywe to sześć pierwiastków i cztery typy związków organicznych. Roboty – układy scalone i krzem. Tu możemy się jeszcze policytować. Ale rywalizować z algo-rytmem? Człowiek ma niewielkie szanse nawet z ropą. Jeżeli zechcemy wykonać „pracę” litra ropy, musielibyśmy pracować bez wytchnienia przez 10 dni, od zmierzchu do świtu. Profesor Dragan dość dokładnie to obliczył. „Litr paliwa spalamy w 6 minut, a zużycie energii na osobę podczas lotu z Polski do Australii i z powrotem jest większe niż cała energia pracy fizycznej, która przeciętny człowiek ma dyspozycji przez całe życie”.
Rewolucja przemysłowa zmieniła wszystko, a informatyczna podważyła prymat człowieka. Algorytm ma oczywistą przewagę nad mózgiem. Nie zachodzą w nim reakcje bioche-miczne, nie ma delikatnych nerwów. No i potrafi tworzyć bez analizowania treści. My musimy się - tak jak on - nauczyć rysować, pisać, śpiewać, lecz nie potrafimy generować obrazów z prędkością, z jaką przychodzą nam do głowy. Napisanie książki zajmuje nam lata. Program komputerowy może generować miliardy powieści na sekundę, jeżeli otrzyma tylko odpowiednie instrukcje oraz potrzebną do tego moc.
Zamiast więc próbować dogonić sztuczną inteligencję, będziemy prawdopodobnie - tak jak odbywało się to do tej pory - wplatać oferowane przez nią możliwości do naszego świata. Zmieniając w ten sposób swoje nawyki i życie.
Już dzisiaj mamy do dyspozycji sieci neuronowe, które proponują piosenki w zależności od nastroju słuchającego. Wkrótce będą dopasowywały je do naszego typu osobowości, jak i oferowały nam coraz bardziej spersonalizowane treści – książki i piosenki o naszym życiu. Nie będziemy musieli już wczuwać się w czyjąś biografię czy historię miłosną tej czy tamtej gwiazdy. Jesteśmy zakochani? Algorytm opowie o naszej wspaniałej jedynej. Albo o zdzirze, która złamała serce nam, nie Ramazottiemu, Timberlake’owi. Zdradziła nas, a nie Harry’ego Stylesa.
Czy pozwolimy, aby komputer wiedział o nas tak dużo? Pewnie tak. Obstawiam, że nie będziemy mieli też nic przeciwko temu, aby nie opuszczając tych samych czterech ścian znajdować się codziennie gdzieś indziej – w teatrze, na koncercie czy polu golfowym. Czy oprzemy się pokusie, aby być w jednej osobie artystą i sportowcem? Niedługo algorytmy pomogą nam skomponować utwór, namalują z nami obraz. A właściwie i jedno, i drugie zrobią za nas. Najpierw odpowiadając, a z czasem wyprzedzając nasze chęci, gusta i kaprysy. Będziemy tworzyć dzieła sztuki wspólnie ze sztuczną inteligencją. Czy będzie to sztuka, skoro wszyscy będziemy mieli taką możliwość? Czy zadowoli nas bycie dokładnie takim samym artystą jak ktoś inny?
Zupełnie nieoczekiwanym następstwem promowania indywidualności jest tworzenie zbiorowości. Zbiorowa moda na oryginalność powoduje wytworzenie społecznych modeli i wzorów. To sprawia, że generalnie wszyscy lubimy to samo i wyglądamy podobnie. Żywimy się w sieciówkach, mamy meble z Ikei, a lada moment będziemy mieli podobne składane domy. Czy jeśli wszyscy będziemy takimi samymi artystami, nie poczujemy się nad wyraz przeciętnie?
„Nie wierzę w profesjonalizację wszystkich ludzi na wszystkich polach, nawet w przy-szłości. Przejdziemy raczej przez zbiorowy proces ustalania nowego standardu średniości. Ty będziesz bardziej zadowolony z obrazów, które namalowałeś z SI, niż z tych, które stworzyłeś sam” – prognozuje w publikacji _Sztuczna inteligencja. Nieludzka, arcyludzka_ Aleksandra Przegalińska.
Możliwe, że dzięki SI będziemy robić większość rzeczy lepiej niż teraz. Czy przy płynącej z tego satysfakcji nie poczujemy jednak, że stopniowo wycofujemy się ze świata?
Przykuty do szpitalnego łoża i wózka Jean-Dominique Bauby nie potrzebował spokoju ani poczucia spełnienia. Kiedy leżał nad grobem, myślał, że jest kierowcą Formuły 1, ściga się w Tour de France i w swojej głowie odgrywał role dzielnych żołnierzy z serialu. „Miłość, wzruszenie, estetyczne zachwyty są mi równie potrzebne jak oddech. List od przyjaciela, pocztówka z obrazem, strona z pamiętników nadają sens upływowi czasu” – przekazywał mrugając okiem. Ale przy życiu tak naprawdę trzymało go coś innego – złość. Aby pozostać po stronie żywych „utrzymuję w sobie pewną dozę złości, obrzydzenia (…) to mój zawór bezpieczeństwa jak w szybkowarze, żebym nie eksplodował”. Bauby w personelu szpitala widział cerberów swojego więzienia, wspólników ohydnego spisku, w sercu którego się znalazł. Nienawidził ich za to, że wykręcali mu ramię, zostawiali na całą noc włączony telewizor i porzucali go w bolesnej pozycji. „Gniew ostygł z czasem, w końcu stali mi się bliscy”.
Nienaturalnie przyjazny nam świat, sterylne warunki, których pragniemy, opierają się na dążeniu do eliminacji nie kontrolowanego gniewu. Czy paradoksalnie podążanie w tym kierunku sprawi, że sami ściągniemy na siebie wojnę?
Czy Koloseum jest gwarancją pokoju?
Ludzie potrzebują rywalizacji. Ewolucyjny mechanizm selekcji naturalnej sugeruje, że powinniśmy podglądać najlepszych. To właśnie dlatego z oglądalnością finału mistrzostw świata w piłce nożnej nie może się równać żadne inne wydarzenie. Skoro my nie możemy być najlepsi, skoro Hitler, Stalin i atomiści wybili nam z głowy światowe wojny, potrzebujemy reprezentacji. Ludzi z krwi i kości, z naszej ziemi, naszego pochodzenia, wyznających względnie te same wartości. Sportowe zmagania zaspokajają nasz zew krwi. Ale nie do końca skutecznie. Idea mistrzostw świata nie zapobiegła wybuchowi II wojny. Podczas igrzysk nie prowadzono wojen, ale konflikty nie znikały – zaraz po nich powracano do wojennych działań.