Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świąt nie będzie. Żądze władzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,99

Świąt nie będzie. Żądze władzy - ebook

Nawet święta w rodzinie Hamiltonów nie mogą przebiegać normalnie.

Rodzinka rodem z piekła powraca w świątecznej odsłonie.

Jeszcze więcej intrygi, kłamstw, seksu i namiętności.

Kto tym razem wygra kolejną rozgrywkę?

Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?

I najważniejsze, czy świąt rzeczywiście w tym roku nie będzie?

 

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383170275
Rozmiar pliku: 594 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Gra­ce

Nie ist­nie­je, ani ni­g­dy nie ist­nia­ło na tym świe­cie nic, co mo­gło­by ze­psuć mój hu­mor przez na­stęp­ne dwa ty­go­dnie. Od kie­dy pa­mi­ętam, uwiel­bia­łam okres świ­ątecz­ny i choć przez cie­pły kli­mat pa­nu­jący w Ka­li­for­nii pew­nie i w tym roku nie zo­ba­czę śnie­gu, to i tak od rana je­stem cała w skow­ron­kach.

W re­zy­den­cji nie było ni­ko­go poza mną, no chy­ba że bie­rze­my pod uwa­gę Dia­nę, ale nie je­stem do ko­ńca pew­na, czy mo­żna ją trak­to­wać jak czło­wie­ka. Nate i Mi­cha­el po­ma­ga­li ojcu z za­mkni­ęciem roku, a ja le­ża­łam, pach­nia­łam i wy­da­wa­łam pie­ni­ądze na ko­lej­ne pre­zen­ty.

Rola świ­ęte­go mi­ko­ła­ja mi od­po­wia­da­ła, w ko­ńcu za­ku­po­ho­lizm (po ma­nii wiel­ko­ści) naj­le­piej cha­rak­te­ry­zo­wał moją oso­bę. Ko­lej­na nie­przy­dat­na ce­cha odzie­dzi­czo­na po mat­ce.

Wresz­cie by­li­śmy ze sobą zgra­ni, pra­wie jak we wzor­co­wej ro­dzi­nie, nie li­cząc wcze­śniej wspo­mnia­nej mat­ki. Wia­do­mym było, że to tyl­ko ci­sza przed bu­rzą, ale kto by nie sko­rzy­stał z chwi­li spo­ko­ju.

Wszy­scy człon­ko­wie na­sze­go za­cne­go gro­na wie­dzie­li, że je­że­li ktoś spró­bu­je ze­psuć Boże Na­ro­dze­nie, to cze­ka go sro­ga kara wy­mie­­rzo­na mo­imi ręka­mi. Przy­po­mi­nam, że do­pie­ro co ro­bi­łam pa­znok­cie, a to ozna­cza, iż mój gniew by­łby po­dwój­ny.

Prze­ci­ągnęłam się na łó­żku i za­mru­cza­łam. Po­ło­ży­łam na mi­ęk­kim dy­wa­nie naj­pierw jed­ną, a pó­źniej dru­gą sto­pę. Za­nim jed­nak wsta­łam, jesz­cze przez chwi­lę uśmie­cha­łam się sama do sie­bie. Wzi­ęłam głębo­ki od­dech i chwy­ci­łam szla­frok le­żący na krze­śle. Za­ło­ży­łam go i ze­szłam do kuch­ni, ma­jąc na­dzie­ję, że nie spo­tkam Dia­ny.KULA U NOGI

Gra­ce

We­szłam do kuch­ni, sze­ro­ko się uśmie­cha­jąc. Wy­jęłam ku­bek z szaf­ki i po­sta­wi­łam pod dy­szą eks­pre­su. Je­den gu­zik dzie­lił mnie od przy­jęcia pierw­szej daw­ki ko­fe­iny tego dnia, ale tak wła­ści­wie wca­le nie była mi ona po­trzeb­na. By­łam na­ła­do­wa­na po­zy­tyw­ną ener­gią od stóp do głów.

Kie­dy na­pe­łni­łam ku­bek kawą, zła­pa­łam go za ucho i ob­ró­ci­łam się gwa­łtow­nie.

– Co ty tu ro­bisz? – prych­nęłam, wi­dząc zbli­ża­jącą się mat­kę.

– Miesz­kam, jak­byś za­po­mnia­ła – od­pa­rła chłod­no.

– Chcia­ła­bym za­po­mnieć – rzu­ci­łam pod no­sem. „Nie daj się jej wy­pro­wa­dzić z rów­no­wa­gi”, po­wta­rza­łam so­bie w gło­wie i uśmiech­nęłam się po­now­nie.

Prze­szłam obok Dia­ny i wró­ci­łam do swo­je­go po­ko­ju. Wo­la­łam unik­nąć zbęd­nej dys­ku­sji i mo­żli­wo­ści ze­psu­cia mo­je­go świet­ne­go hu­mo­ru. W przy­pad­ku mat­ki nie było to zbyt skom­pli­ko­wa­ne. W ko­ńcu jed­nym sło­wem po­tra­fi­ła­by znisz­czyć nie­jed­no ma­łże­ństwo, na­wet wła­sne.

Otwo­rzy­łam drzwi bal­ko­no­we i wy­szłam na ze­wnątrz. Chy­ba mia­łam na­dzie­ję po­czuć przy­jem­ne chłod­ne po­wie­trze, ale nie­ste­ty, nie na tej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej. Tu żar lał się z nie­ba.

Ro­zej­rza­łam się po ogro­dzie i wzi­ęłam głębo­ki od­dech. Cze­kał mnie pra­co­wi­ty dzień w cen­trum han­dlo­wym. Dla wi­ęk­szo­ści nie ma w tym nic ci­ężkie­go, ale to tyl­ko dla­te­go, że nie mie­li przy­jem­no­ści, czy też nie­przy­jem­no­ści być ze mną na przedświ­ątecz­nych za­ku­pach.

Mu­szę we­jść do ka­żde­go skle­pu. Nie dla sie­bie, tyl­ko po to, żeby ka­żdy do­stał to, co so­bie wy­ma­rzył. To je­dy­ny okres w roku, kie­dy prze­sta­ję być ego­ist­ką i zwra­cam uwa­gę na in­nych.

Da­wa­nie daje mi przy­jem­no­ść, a moje pre­zen­ty za­wsze są tra­fio­ne. Duch ry­wa­li­za­cji nie opusz­cza mnie na­wet w okre­sie, kie­dy w holu re­zy­den­cji stoi cho­in­ka.

Do­pi­łam kawę po­wo­li i za­częłam się szy­ko­wać do wy­jścia. Wie­dzia­łam, że mogę spo­tkać ka­żde­go, więc nie mo­głam so­bie po­zwo­lić na wy­tar­ty dres.

Za­ło­ży­łam cho­ler­nie nie­wy­god­nei bar­dzo dro­gie czer­wo­ne szpil­ki, zie­lo­ną do­pa­so­wa­ną su­kien­kę od Guc­cie­go i opa­skę ko­lo­rem pa­su­jącą do bu­tów. Wy­gląda­łam i czu­łam się jak elf pra­cu­jący dla świ­ęte­go mi­ko­ła­ja, nie­ziem­sko sek­sow­ny elf.

Ze­szłam po scho­dach na pal­cach, chcąc unik­nąć po­now­ne­go spo­tka­nia z mat­ką. Przy drzwiach si­ęgnęłam do to­reb­ki. Szu­ka­łam klu­czy i to był mój błąd.

Dia­na wy­prze­dzi­ła mnie, otwo­rzy­ła drzwi, wy­szła i ru­szy­ła w kie­run­ku mo­je­go sa­mo­cho­du.

– Chy­ba nie my­śla­łaś, że po­zwo­lę, żeby omi­nęła mnie taka roz­ryw­ka – rzu­ci­ła z uśmie­chem przez ra­mię.

– Nie masz ko­goś in­ne­go, komu mo­żesz po­psuć hu­mor? – za­py­ta­łam, ki­pi­ąc ze zło­ści.

– Wszy­scy są w fir­mie – od­pa­rła, roz­kła­da­jąc ręce i wci­ąż się uśmie­cha­jąc.

Wie­dzia­łam, że nie będę w sta­nie od­wie­ść jej od tego po­my­słu. Wie­trzy­łam pod­stęp, bo prze­cież ni­g­dy nie chcia­ła brać udzia­łu w moim ry­tu­ale. Ob­ró­ci­łam się jesz­cze na chwi­lę i zer­k­nęłam do wnętrza domu.

Oj­ciec jak co roku za­mó­wił eki­pę do wnie­sie­nia i przy­ozdo­bie­nia cho­in­ki. Za­ku­py z mat­ką były mi nie w smak, ale po­cie­sza­łam się my­ślą, że po po­wro­cie dom będą oświe­tla­ły mi­lio­ny świa­te­łek.

Przy­bra­łam sztucz­ny uśmiech i do­łączy­łam do mat­ki. Od­je­cha­ły­śmy sprzed re­zy­den­cji. W domu już wła­ści­wie nikt nie to­le­ro­wał Dia­ny, więc może po pro­stu szu­ka­ła to­wa­rzy­stwa. Za­śmia­łam się pod no­sem: prze­cież ona nie robi nic bez­in­te­re­sow­nie.

Jed­no­cze­śnie cie­ka­wi­ło mnie i prze­ra­ża­ło, co ta wie­dźma zno­wu kom­bi­nu­je. Po ostat­nich za­wi­ro­wa­niach na­sze ży­cie wró­ci­ło do nor­my. Wszy­scy za­ak­cep­to­wa­li mój zwi­ązek z Nate’em, dla­te­go nie mu­sie­li­śmy się dłu­żej z nim kryć.

By­łam pew­na, że mo­że­my być na­miast­ką nor­mal­nej ro­dzi­ny, ale zda­wa­łam so­bie też spra­wę z tego, że Dia­na nie po­dzie­la­ła mo­je­go zda­nia. Ostat­nim ra­zem obe­szło się bez tru­pów, jed­nak na­praw­dę nie ręczę za sie­bie, je­śli to wred­ne bab­sko spró­bu­je ze­psuć mój ulu­bio­ny czas w roku.

Dia­na tak bar­dzo chcia­ła po­je­chać ze mną, a w trak­cie pod­ró­ży nie za­mie­ni­ły­śmy ze sobą na­wet sło­wa. Sie­dzia­ła za­pa­trzo­na w lu­ster­ko i po­pra­wia­ła ma­ki­jaż.

– To i tak nie po­mo­że – rzu­ci­łam kąśli­wie.

– Nie po­mo­gło­by, gdy­by­śmy mó­wi­ły o to­bie – od­gry­zła się suka.

– To nie ja sy­piam w go­ścin­nym – od­pa­rłam za­czep­nie.

No wła­śnie, je­dy­na zmia­na, jaka za­szła w re­zy­den­cji Ha­mil­to­nów, to ro­sza­da w sy­pial­niach. Nate za­czął ofi­cjal­nie dzie­lić łó­żko ze mną, a oj­ciec na­resz­cie wy­gnał mat­kę ze swo­je­go. Za­sta­na­wia­ło mnie tyl­ko, po co trzy­mał ją na­dal bli­sko, sko­ro jej wszyst­kie zdra­dy wy­pły­nęły na wierzch. Praw­do­po­dob­nie chciał unik­nąć me­dial­nej bu­rzy, na któ­rej stra­ci­łby wi­ze­ru­nek fir­my. Im­po­no­wa­ła mi jego zdol­no­ść chłod­nej kal­ku­la­cji i umie­jęt­no­ść wy­łącze­nia uczuć.

– Nie na­rze­kam na brak to­wa­rzy­stwa – od­po­wie­dzia­ła, ob­li­zu­jąc war­gi.

– Fuu! – krzyk­nęłam. – Nie chcę o tym sły­szeć.

Wi­dzia­łam, jak otwie­ra usta, więc pu­ści­łam kie­row­ni­cę i za­tka­łam uszy. O mały włos nie wje­cha­łam na za­kręcie w auto ja­dące z na­prze­ciw­ka. Mat­ka była otwar­ta, je­śli cho­dzi­ło o jej pod­bo­je łó­żko­we, ale dla mnie to było naj­obrzy­dliw­sze, co mo­gła­bym w ży­ciu usły­szeć. Chy­ba prze­stra­szy­ła się, wi­dząc, że mniej boję się śmier­ci niż jej pi­kant­nych opo­wie­ści, więc za­nie­cha­ła dal­szych wy­nu­rzeń.

W ko­ńcu wje­cha­ły­śmy na naj­wy­ższy po­ziom par­kin­gu Be­ver­ly Hills Pla­za, naj­bar­dziej luk­su­so­we­go cen­trum han­dlo­we­go w ca­łej Ka­li­for­nii. Par­ku­jąc, mia­łam wra­że­nie, że je­ste­śmy ob­ser­wo­wa­ne, ale zbyt­nio się tym nie prze­jęłam. Po pro­stu wy­sia­dłam z sa­mo­cho­du i ru­szy­łam do we­jścia. Po prze­kro­cze­niu au­to­ma­tycz­nych drzwi od razu ude­rzył mnie za­pach cy­na­mo­nu i świe­żo ści­ętych świer­ków.

Nad na­szy­mi gło­wa­mi z su­fi­tu zwi­sa­ły ozdo­by świ­ątecz­ne. Ka­żda była wy­sa­dza­na krysz­ta­ła­mi, więc wszyst­ko wy­gląda­ło pi­ęk­nie i bo­ga­to: mie­ni­ło się i świe­ci­ło.

Ru­szy­łam pew­nym kro­kiem przed sie­bie, a Dia­na ni­czym pie­sek podąży­ła za mną.

– Za­czy­na­my! – po­wie­dzia­łam gło­śno, za­cie­ra­jąc ręce.KIRSTEN

Mor­gan, w tym sa­mym cza­sie

Miło było pa­trzeć, jak Mi­cha­el i Na­tha­niel pra­cu­ją ra­zem w fir­mie. Wresz­cie obe­szło się bez zbęd­ne­go ko­pa­nia do­łków. Być może na­sza ro­dzi­na do­sta­ła lek­cję, na jaką za­słu­ży­ła, a może to była ci­sza przed bu­rzą.

Bra­ko­wa­ło tyl­ko Gra­ce. Mia­ła naj­wi­ęk­szy po­ten­cjał ze wszyst­kich. Była moim ży­wym od­bi­ciem pod względem in­te­li­gen­cji, ale też… Prze­łk­nąłem gło­śno śli­nę, jak tyl­ko o tym po­my­śla­łem. Nie­ste­ty była rów­nież bar­dzo po­dob­na do mat­ki, o któ­rej naj­le­piej za­po­mnieć. Nie po­trze­bo­wa­łem skan­da­lu me­dial­ne­go, więc po­zwo­li­łem Dia­nie zo­stać w domu. Chy­ba jako je­dy­na z nas nie prze­ja­wia­ła żad­nych ludz­kich od­ru­chów.

Za­ko­ńcze­nie roku było burz­li­wym okre­sem i w domu, i w fir­mie. Co praw­da nie prze­ry­wa­li­śmy pra­cy na­wet na chwi­lę, ale z no­wym ro­kiem ka­len­da­rzo­wym za­czy­nał się rów­nież ten po­dat­ko­wy. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej po­trze­bo­wa­li­śmy, była kon­tro­la skar­bo­wa, więc mu­sie­li­śmy do­pil­no­wać, żeby wszyst­ko przy­naj­mniej do­brze wy­gląda­ło.

„Mu­sie­li­śmy” to lek­ka prze­sa­da, bo sy­no­wie do­sta­li tyl­ko to, co już prze­szło przez moje ręce. Wy­ko­ny­wa­łem więc pra­cę po­dwój­nie, a przy­naj­mniej po­dwój­nie za nią pła­ci­łem swo­im cza­sem. Nie był on jed­nak stra­co­ny, bo na­praw­dę przy­jem­nie się na nich pa­trzy­ło.

Nie­po­trzeb­ne były wi­ęzy krwi, żeby Mike i Nate za­cho­wy­wa­li się jak praw­dzi­wi bra­cia. Ry­wa­li­zo­wa­li ze sobą, ka­żdy chciał mi udo­wod­nić swo­ją war­to­ść, ale gdzieś w głębi czu­łem, że fir­mę i tak kie­dyś przej­mie Gra­ce.

Ona do­brze wie­dzia­ła, że nie musi być sta­le obec­na, żeby znać biz­nes na wskroś, i tego się trzy­ma­ła. Sy­no­wie podąża­li za mną jak cie­nie, a ona wy­cho­dzi­ła przed sze­reg i wy­prze­dza­ła dzia­ła­nia. Od sa­me­go po­cząt­ku my­śla­ła sa­mo­dziel­nie i ni­g­dy nie po­trze­bo­wa­ła prze­wod­ni­ka.

Już kie­dy pierw­szy raz we­szła do bu­dyn­ku Ha­mil­ton Inc. za­uwa­ży­łem, że uczy się wszyst­kie­go o wie­le szyb­ciej niż ja kie­dyś. By­wa­ła cza­sem zbyt nie­roz­wa­żna, ni­czym ha­zar­dzist­ka w ka­sy­nie, ale kal­ku­lo­wa­ła le­piej ode mnie, bo jesz­cze się nie zda­rzy­ło, żeby swo­je dzia­ła­nie przy­pła­ci­ła wiel­ką stra­tą.

Mi­cha­el za­wsze wy­cho­dził jako pierw­szy. Był pew­ny, że wy­ko­nu­je swo­je obo­wi­ąz­ki spraw­niej od Na­tha­nie­la. Nie spo­dzie­wał się na­wet, jak wiel­kim błędem było ta­kie my­śle­nie. Nate zo­sta­wał dłu­żej tyl­ko dla­te­go, że po­pra­wiał jego błędy i szu­kał ko­lej­nych nie­do­pa­trzeń.

Wie­dzia­łem o tym, ale nic nie mó­wi­łem, tak jak i on zo­sta­wiał tę in­for­ma­cję dla sie­bie, kry­jąc bra­ta. Był lo­jal­ny, a to mi im­po­no­wa­ło. Za­szła w nim ostat­nio duża zmia­na i nie chcia­łbym, żeby się za­trzy­mał. Na­wet ja prze­sta­łem na­pusz­czać ro­dze­ństwo na sie­bie. Nie chcia­łem dłu­żej pa­trzeć na igrzy­ska z udzia­łem wła­snych dzie­ci.

– Ko­niec! – krzyk­nął Mi­cha­el. Pod­sze­dł do wie­sza­ka i ści­ągnął z nie­go skó­rza­ną kurt­kę. Za­rzu­cił ją na bar­ki i wy­sze­dł w po­śpie­chu z biu­ra.

– Kie­dy mu o tym po­wiesz? – za­py­ta­łem Nate’a.

– O czym? – Po­sta­no­wił uda­wać głu­pie­go.

Pod­sze­dłem do jego biur­ka i opa­rłem się o blat. Spoj­rza­łem na nie­go prze­szy­wa­jąco, cze­ka­jąc na od­po­wie­dź. Od­wró­cił wzrok.

– My­śla­łem, że nie za­uwa­żysz – po­wie­dział, wi­dząc, że pa­trzę na do­ku­men­ty, któ­ry­mi miał się za­jąć Mi­cha­el.

– Ja wi­dzę i wiem wszyst­ko – od­po­wie­dzia­łem spo­koj­nie. – Nie mo­żesz go dłu­żej oszu­ki­wać. – Wes­tchnąłem gło­śno. – Je­śli Mike nie na­da­je się do tej pra­cy, po­wi­nien o tym wie­dzieć.

– Ale…

– Nie ma żad­ne­go ale – prze­rwa­łem mu w po­ło­wie zda­nia. – Albo ty to zro­bisz, albo ja – do­da­łem.

Nie wszy­scy zo­sta­li stwo­rze­ni do pro­wa­dze­nia biz­ne­su. Mi­cha­el na­le­żał do gru­py lu­dzi, któ­ry­mi ła­twiej było ste­ro­wać niż po­zwo­lić im rządzić. Przez jego błędy pra­ca Nate’a rów­nież sta­wa­ła się nie­efek­tyw­na.

Obaj mu­sie­li zro­zu­mieć, że nie je­ste­śmy w pia­skow­ni­cy i tu­taj nie ma miej­sca na ta­kie za­cho­wa­nia. Zwy­czaj­ny pra­cow­nik po­pe­łnia­jący błędy ta­kie jak Mi­cha­el wy­lądo­wa­łby na bru­ku.

– Mo­że­my wy­jść – po­wie­dzia­łem.

– Ale ja jesz­cze nie sko­ńczy­łem – od­pa­rł Na­tha­niel.

– Przej­rza­łem to wszyst­ko już wczo­raj, jest do­brze – od­po­wie­dzia­łem.

– Tak my­śla­łem. – Pod­nió­sł gło­wę i za­czął świ­dro­wać mnie wzro­kiem.

Roz­ło­ży­łem ręce i uśmiech­nąłem się, wi­dząc jego po­wa­żną minę. Pod­sze­dłem do biur­ka, roz­pi­ąłem gu­zi­ki ma­ry­nar­ki i usia­dłem na­prze­ciw nie­go.

– Nic nie zo­sta­wiam przy­pad­ko­wi – po­wie­dzia­łem, pa­trząc mu w oczy.

– To po co my to ro­bi­my, sko­ro do­ku­men­ty są już spraw­dzo­ne? – za­py­tał obu­rzo­ny.

– Je­że­li któ­ryś z was ma kie­dyś prze­jąć Ha­mil­ton Inc., to mu­si­cie przez to prze­jść – od­pa­rłem z uśmie­chem.

Któ­ryś z was zna­czy­ło, że na pew­no nie Mi­cha­el. W przy­pad­ku Gra­ce nic nie było pew­ne. Póki co nie ist­nia­ło dla niej nic poza świ­ęta­mi i przy­go­to­wa­nia­mi do nich.

Mia­ła ho­pla na punk­cie de­ko­ra­cji, pre­zen­tów i tego, co znaj­dzie się na świ­ątecz­nym sto­le. Co roku wy­pra­wia­ła hucz­ną im­pre­zę w na­szym domu, na któ­rą za­pra­sza­ła wszyst­kich zwi­ąza­nych z Ha­mil­to­na­mi, po­cząw­szy od ro­dzi­ny, a na part­ne­rach biz­ne­so­wych sko­ńczyw­szy.

Na­wet w cza­sie tego ma­łe­go even­tu po­ka­zy­wa­ła swo­ją wy­ższo­ść nad chło­pa­ka­mi. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że biz­ne­su nie bu­du­je się tyl­ko na cy­fer­kach, ale też dzi­ęki kon­tak­tom. Ka­żdy z lu­dzi w na­szym oto­cze­niu miał kie­sze­nie wy­pcha­ne kasą, a ci­ężko było się do nich do­brać ina­czej niż przy al­ko­ho­lu.

To była je­dy­na opcja na roz­mo­wy o biz­ne­sie w ciut lu­źniej­szym to­nie i bez wcze­śniej­sze­go umó­wie­nia spo­tka­nia. Do­dat­ko­wo, w trak­cie jed­ne­go wie­czo­ru mo­żna było za­ła­twić kil­ka spraw.

Wy­szli­śmy z Nate’em z biu­ra i uda­li­śmy się na par­king, z któ­re­go osob­no ru­szy­li­śmy do domu. Przy­naj­mniej tak zro­bił mój syn. Ja jesz­cze mia­łem jed­ną spra­wę do za­ła­twie­nia, a nie chcia­łem go w to mie­szać.

Po­je­cha­łem do klu­bu jach­to­we­go, miej­sca ty­po­we­go dla pod­sta­rza­łych bo­ga­czy, ta­kich jak ja. Ko­le­dzy zwy­kle trzy­ma­li tu­taj swo­je łód­ki i cho­wa­li na nich ko­chan­ki. Mój cel był zgo­ła inny. Ow­szem, spo­tka­nie, ale nie z ko­chan­ką.

Za­par­ko­wa­łem przy ma­ri­nie i wsze­dłem od razu na po­most, przy któ­rym były za­cu­mo­wa­ne jach­ty. Po­czu­łem, jak bry­za ude­rza mnie w twarz. Po­trze­bo­wa­łem tego, bo w środ­ku się go­to­wa­łem.

Do­sze­dłem do miej­sca, w któ­rym ko­ńczy­ły się de­ski.

– Mor­gan Ha­mil­ton – usły­sza­łem zna­jo­my ko­bie­cy głos z wnętrza łód­ki po mo­jej pra­wej stro­nie. – Jak za­wsze spó­źnio­ny.

– Ja się ni­g­dy nie spó­źniam – od­pa­rłem.

– Już się nie spó­źniasz, a to ró­żni­ca.

Spoj­rza­łem na ko­bie­tę. Wy­gląda­ła do­kład­nie tak jak kie­dyś. Była pi­ęk­na, mia­ła zgrab­ne nogi i fi­gu­rę dwu­dzie­sto­lat­ki, a do tego wspa­nia­łą cerę. Mo­gło­by się wy­da­wać, że nie po­sta­rza­ła się na­wet o je­den dzień.

Za­sta­na­wia­ło mnie, dla­cze­go pa­ra­du­je prak­tycz­nie nago w tak pre­sti­żo­wym miej­scu. Ni­g­dy nie ob­cho­dzi­ła jej opi­nia in­nych i to też chy­ba się nie zmie­ni­ło. Była wol­na, ogra­ni­cza­ły ją je­dy­nie jej wła­sne pra­gnie­nia, jed­nak wo­la­łbym, żeby nikt nas nie zo­ba­czył.

– Kir­sten… – Gło­śno wes­tchnąłem. – Wej­dźmy do środ­ka.

– Bo­isz się, że ktoś nas zo­ba­czy? – par­sk­nęła. – Prze­cież to ty pro­si­łeś o spo­tka­nie.

– A te­raz pro­szę o mo­żli­wo­ść we­jścia na po­kład – od­pa­rłem z po­wa­gą w gło­sie. – Jed­ną pro­śbę spe­łni­łaś, mo­gła­byś tak samo po­stąpić wo­bec dru­giej.

Chi­cho­cząc, we­szła do przed­sion­ka, a pó­źniej do ka­ju­ty. Wie­dzia­ła, gdzie pa­trzę. Wi­dać to było po tym, jak skrzęt­nie sta­wia­ła ka­żdy krok. Ro­bi­ła to po­wo­li i z pa­sją, a ja czu­łem, że tra­cę grunt pod no­ga­mi.

Moja sy­tu­acja z Dia­ną była kla­row­na, więc wła­ści­wie by­lem wol­ny, ale ni­g­dy nie wie­dzia­łem, czy ktoś mnie nie ob­ser­wu­je, więc nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na ko­lej­ny skan­dal.MIRAGE BOUTIQUE

Gra­ce

Uzna­łam, że je­że­li ta wa­riat­ka pró­bu­je znisz­czyć mi dzień, to nie będę jej dłu­żna. Ci­ągnęłam ją od skle­pu do skle­pu, bez żad­nej prze­rwy na kaw­kę czy ma­lo­wa­nie pa­znok­ci. Sko­ro chcia­ła spędzić czas z cór­ką, to tyl­ko i wy­łącz­nie na mo­ich za­sa­dach.

Czer­pa­łam przy­jem­no­ść z tego, jak się mio­ta. Nie mia­łam żad­nych skru­pu­łów, tak jak i ona ni­g­dy ich nie mia­ła. Wła­ści­wie nie ro­zu­mia­łam, po co ze mną po­je­cha­ła, bo nie roz­gląda­ła się za pre­zen­ta­mi, je­dy­nie cho­dzi­ła za mną jak cień.

– Mo­że­my zro­bić prze­rwę? – za­py­ta­ła w ko­ńcu chy­ba przy dwu­dzie­stym skle­pie.

– A co, bab­ci nogi od­ma­wia­ją po­słu­sze­ństwa? – zri­po­sto­wa­łam, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

– Nie je­stem żad­ną bab­cią! – krzyk­nęła Dia­na.

Wi­dzia­łam, że go­tu­je się w środ­ku.

– Pan­ną też nie, żoną wła­ści­wie też nie, więc zo­sta­je tyl­ko bab­cia – ci­ągnęłam, wi­dząc jej zło­ść.

Za­baw­nie to wy­gląda­ło: star­sza pani ob­wie­szo­na zło­tem goni mnie po cen­trum han­dlo­wym. To, że na­sza ro­dzi­na na­le­ży do tych zna­nych, a na­wet naj­bar­dziej zna­nych, po­tęgo­wa­ło tyl­ko ko­mizm ca­łej sy­tu­acji.

Moje sło­wa były uszczy­pli­we, bo je­dy­nym, cze­go nie mo­żna było za­rzu­cić Dia­nie, to tego, że źle wy­gląda. Po­mi­mo upły­wu cza­su na­dal była cho­ler­nie sek­sow­ną ko­bie­tą, ale ja po pro­stu tak już mia­łam. Mo­żli­we też, że był to mój spo­sób na spędza­nie z nią cza­su. Ni­g­dy do ko­ńca nie po­tra­fi­łam zro­zu­mieć na­szej re­la­cji, już na­wet prze­sta­łam pró­bo­wać.

– Wy­star­czy – wy­dy­sza­ła w ko­ńcu i sta­nęła w miej­scu.

– Jesz­cze je­den sklep i mo­że­my zro­bić prze­rwę – od­pa­rłam, opie­ra­jąc ręce na ko­la­nach.

– Jaki? – za­py­ta­ła, pa­trząc mi w oczy.

– Spodo­ba ci się – rzu­ci­łam.

Par­sk­nęła pod no­sem, ale po­szła za mną. Mu­sia­łam ją za­cie­ka­wić. Na pew­no już po chwi­li zo­rien­to­wa­ła się, gdzie idzie­my, bo tak samo jak ja do­sko­na­le zna­ła i ko­cha­ła to miej­sce, w prze­ci­wie­ństwie do ojca.

Obie zo­sta­wi­ły­śmy wór pie­ni­ędzy, albo i dwa, w tym bu­ti­ku. Ko­cha­ły­śmy ten sklep bar­dziej niż wszyst­ko inne ra­zem wzi­ęte. Mi­ra­ge Bo­uti­que za­wsze był na­szym głów­nym ce­lem. Wła­ści­cie­la­mi tego miej­sca byli Max i Mark, prze­za­baw­na para pro­jek­tan­tów.

Ich ubra­nia kosz­to­wa­ły kro­cie, ale były war­te swej ceny, pew­nie też przez to, jaką at­mos­fe­rę two­rzy­li wo­kół sie­bie i biz­ne­su. Jed­nym zda­niem: nie dało się nie śmiać w ich to­wa­rzy­stwie. Ich za­cho­wa­nie spra­wia­ło, że czło­wiek za­po­mi­nał o wła­snych pro­ble­mach.

Wcho­dząc do skle­pu, zo­ba­czy­łam, jak Mark kle­pie Maxa w ty­łek. Wi­dząc nas, obaj nie­co się zmie­sza­li.

– Nie krępuj­cie się – rzu­ci­łam i za­częłam prze­glądać kre­acje wi­szące na wie­sza­kach.

Kątem oka wi­dzia­łam, jak Max upo­mi­na Mar­ka, ale ten nic so­bie nie ro­bił z jego ga­da­nia. Za­cho­wy­wa­li się jak sta­re do­bre ma­łże­ństwo, nie­jed­na he­te­ro­sek­su­al­na para mo­gła­by brać z nich przy­kład. Przy­jem­nie się pa­trzy­ło na nich z boku. Chcia­ła­bym, żeby kie­dyś tak wy­gląda­ła moja re­la­cja z Na­tha­nie­lem. Na szczęście wszyst­ko było na do­brej dro­dze.

Chwi­la­mi my­śla­łam, że to tyl­ko ci­sza przed bu­rzą, bo prze­cież nic co do­bre nie trwa wiecz­nie. Szcze­gól­nie je­śli no­si­ło się na­zwi­sko Ha­mil­ton. Wie­dzia­łam, że znaj­dzie­my spo­sób, żeby ze­psuć nasz zwi­ązek, tyl­ko nie by­łam jesz­cze pew­na, kie­dy to się sta­nie.

Ści­ągnęłam z wie­sza­ka ide­al­ną su­kien­kę na świ­ątecz­ną im­pre­zę. Była cała srebr­na, a przez to chłod­na jak zima, któ­rej tu­taj bra­ko­wa­ło. Cała się mie­ni­ła za spra­wą krysz­ta­łów. Po­pa­trzy­łam na nią, z pew­no­ścią to był mój roz­miar. Od razu ru­szy­łam w kie­run­ku przy­mie­rzal­ni.

Zgu­bi­łam mat­kę gdzieś mi­ędzy wie­sza­ka­mi, ale ja­koś się tym wca­le nie prze­jęłam. We­szłam do środ­ka i po­ci­ągnęłam za sobą drzwi, ale ich nie za­mknęłam na za­mek. Wie­dzia­łam, że będę po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy z za­pi­ęciem.

Zdjęłam z sie­bie ubra­nie i sta­nęłam przed lu­strem. Prze­gląda­łam się z ka­żdej stro­ny i nie mo­głam wy­jść z po­dzi­wu, że moje cia­ło jest po­zba­wio­ne ja­kich­kol­wiek man­ka­men­tów. Praw­do­po­dob­nie gdy­by nie to, że mój gra­fik był na­pi­ęty, sta­ła­bym tak do ju­tra.

Za­ło­ży­łam naj­pierw jed­no ra­mi­ącz­ko su­kien­ki, a po­tem dru­gie. Si­ęgnęłam dło­nią za ple­cy i po­ci­ągnęłam za­mek. Była ob­ci­sła, cho­ler­nie ob­ci­sła, wprost ide­al­na. Nie­ste­ty nie uda­ło mi się za­pi­ąć jej do ko­ńca.

– Dia­na! – krzyk­nęłam.

Cze­ka­łam na od­po­wie­dź albo ja­ki­kol­wiek znak ży­cia, ale mat­ka nie od­po­wia­da­ła. Wie­dzia­łam, że sama so­bie z tym nie po­ra­dzę, więc na­bra­łam po­wie­trza, żeby krzyk­nąć jesz­cze gło­śniej.

– Di…

Nie do­ko­ńczy­łam, bo usły­sza­łam, jak za mo­imi ple­ca­mi otwie­ra­ją się drzwi. Spu­ści­łam wzrok na sto­py i cze­ka­łam, aż mat­ka po­mo­że mi z zam­kiem. Oka­za­ło się, że jed­nak może być przy­dat­na.

– Do­kład­nie tak, jak za­pa­mi­ęta­łem – usły­sza­łam zna­jo­my głos i po­czu­łam ogar­nia­jącą mnie zło­ść, nie: praw­dzi­we wkur­wie­nie.

– Dean?! – za­py­ta­łam, choć zna­łam już od­po­wie­dź. – Wy­pier­da­laj! – do­da­łam gło­śniej.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie – po­wie­dział i za­czął się co­fać do wy­jścia. – Sły­sza­łem, że po­trze­bu­jesz po­mo­cy…

– Ale nie two­jej!

Chcia­łam pod­kre­ślić po­wa­gę sy­tu­acji, więc od­wró­ci­łam gło­wę w jego kie­run­ku. Rzu­ci­łam mu mor­der­cze spoj­rze­nie, a on prze­cież do­sko­na­le wie­dział, jak wy­gląda moja zło­ść i czym może skut­ko­wać. Par­sk­nął śmie­chem, wi­dząc moje zde­ner­wo­wa­nie, ale mimo to wy­sze­dł z przy­mie­rzal­ni.

Ten fa­cet za ka­żdym ra­zem wra­cał jak bu­me­rang, nie­ste­ty w naj­mniej od­po­wied­nich mo­men­tach. Nie chcia­łam go wi­dzieć, szcze­gól­nie że było mi do­brze z Nate’em, a Dean po­tra­fił wpro­wa­dzić nie lada za­mie­sza­nie w mo­jej gło­wie.

Wy­tęży­łam wszyst­kie siły, żeby za­pi­ąć ten nie­szczęsny za­mek. Mat­ki wi­docz­nie nie było w po­bli­żu, a ja ani my­śla­łam pro­sić go o po­moc. Opa­rłam jed­ną nogę na krze­śle sto­jącym obok i sta­ra­łam się wspi­ąć dło­nią po ple­cach co­raz wy­żej i wy­żej.

– Może jed­nak po­mo­gę?

– Nie! – ryk­nęłam.

Ten jego ton po­tra­fił w oka­mgnie­niu wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wa­gi, ale nie tym ra­zem. Nie chcia­łam go wi­dzieć, a co do­pie­ro pro­sić o po­moc. Pew­nie wy­da­wa­ło mu się, że na­dal ma na mnie wpływ.

Nie by­łam już tam­tą Gra­ce, jego pi­ęk­ne oczy, wy­spor­to­wa­ne cia­ło i nad­mier­na pew­no­ść sie­bie gra­ni­cząca z aro­gan­cją prze­sta­ły na mnie dzia­łać. „Wdech i wy­dech”, po­wta­rza­łam w my­ślach, ale nie­ste­ty czu­łam, że stra­ci­łam kon­tro­lę i uda­ło mu się mnie na­praw­dę wku­rzyć.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Za­pu­kał do drzwi.

– A cze­mu mia­ło­by być ina­czej? – od­po­wie­dzia­łam z po­gar­dą w gło­sie.

– Gło­śno od­dy­chasz – od­pa­rł, a ja, choć go nie wi­dzia­łam, to by­łam pew­na, że się uśmie­cha od ucha do ucha. – Brzmi to tak, jak­byś do­sta­ła ja­kie­goś ata­ku – do­dał.

W ko­ńcu uda­ło mi się za­pi­ąć za­mek do ko­ńca. Po­czu­łam, że ro­bię się cała czer­wo­na. Spoj­rza­łam w lu­stro, co tyl­ko po­twier­dzi­ło moje przy­pusz­cze­nia. Nie za­kła­da­jąc bu­tów, wy­pa­dłam z przy­mie­rzal­ni i wci­snęłam wska­zu­jący pa­lec w klat­kę pier­sio­wą De­ana.

– Po­słu­chaj! – po­wie­dzia­łam gło­śno i za­częłam wy­ma­chi­wać mu tym pal­cem przed ocza­mi. – Nie będziesz tu­taj przy­cho­dził i uda­wał, że mi­ędzy nami wszyst­ko jest w po­rząd­ku…

– Wła­ści­wie ni­g­dy nie było – wtrącił, a ja po­czu­łam się tak, jak­bym mó­wi­ła do ścia­ny. – Obo­je nie je­ste­śmy do ko­ńca nor­mal­ni…

Co do kwe­stii jego nor­mal­no­ści, to by­łam w stu pro­cen­tach pew­na, że bra­ku­je mu co naj­mniej jed­nej klep­ki, ale jak on śmiał tak mó­wić o mnie?! Rzu­ci­łam się na nie­go i za­częłam go wy­py­chać z bu­ti­ku. Wi­dzia­łam, że spra­wia mu to sa­tys­fak­cję. Za­wsze uwa­żał, że ja­ka­kol­wiek re­ak­cja jest lep­sza od obo­jęt­no­ści. Kie­dy już sta­nął przed we­jściem, spoj­rzał na mnie i pu­ścił do mnie oko.

– Do na­stęp­ne­go – rzu­cił, po czym ob­ró­cił się na pi­ęcie i od­sze­dł.

Mia­łam na­dzie­ję, że jego ży­cze­nie się nie spe­łni i to było na­sze ostat­nie spo­tka­nie. Roz­sta­wa­li­śmy się, a po­tem zno­wu wra­ca­li­śmy do sie­bie, ale tym ra­zem by­łam szczęśli­wa, więc nie do­pusz­cza­łam do sie­bie my­śli o nim.

Prak­tycz­nie rów­no­cze­śnie z tym, jak znik­nął mi z oczu, wy­le­ciał rów­nież z mo­jej gło­wy. Le­piej niech nie wra­ca.PRAWDZIWY ZAMIAR

Dia­na

Zo­ba­czy­łam, że Gra­ce stoi przy we­jściu do skle­pu i gapi się w głąb ga­le­rii. Mia­ła na so­bie jed­ną z su­kie­nek od Mar­ka i Maxa. Tyl­ko dla­cze­go nie była w przy­mie­rzal­ni? Po­de­szłam do niej. Wy­gląda­ła, jak­by zo­ba­czy­ła du­cha. Kom­plet­nie zi­gno­ro­wa­ła moją obec­no­ść.

Po­pa­trzy­łam w tym sa­mym kie­run­ku: od­pro­wa­dza­ła wzro­kiem mężczy­znę. Wy­glądał ca­łkiem ca­łkiem, choć wi­dzia­łam tyl­ko jego tył, sek­sow­ny tył. Ale chwi­lecz­kę, prze­cież to był…

Pier­do­lo­ny Dean Ja­cobs! Chcia­ła­bym cof­nąć wszyst­ko, co o nim po­my­śla­łam. Ba­wił się Gra­ce przez wi­ęk­szo­ść cza­su na stu­diach. Pa­mi­ętam do­sko­na­le jej emo­cjo­nal­ny rol­ler­co­aster. Przy ka­żdym po­wro­cie do domu mo­żna było na śle­po ob­sta­wiać jej na­strój.

Stra­ci­ła przy nim po­czu­cie wła­snej war­to­ści, a on tyl­ko i wy­łącz­nie z nią po­gry­wał. Nikt nie miał pra­wa tego ro­bić, no, może poza mną. Niech się le­piej już do nas nie zbli­ża.

– Idzie­my – wy­ce­dzi­łam przez zęby.

– Co? – Otrząsnęła się z za­my­śle­nia.

– Cze­go chciał? – za­py­ta­łam.

– Kto?

– Nie uda­waj głu­piej. – Świ­dro­wa­łam ją wzro­kiem. – Cze­go chciał Dean Ja­cobs, któ­re­go przed chwi­lą wi­dzia­łam?

– Chciał mi po­móc za­pi­ąć su­kien­kę – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie.

– Co?! – krzyk­nęłam. – Nie mo­głaś mnie za­wo­łać?

– Pró­bo­wa­łam…

Zno­wu jak­by od­pły­nęła w kra­inę wy­obra­źni. Zła­pa­łam ją za bar­ki i lek­ko po­trząsnęłam.

– Ale?

– Ale za­miast cie­bie po­ja­wił się on. – Wy­rwa­ła się z mo­je­go uści­sku. – Ni­g­dy cię nie ma, jak je­steś po­trzeb­na.

– Jesz­cze tup­nij nó­żką i odej­dź – rzu­ci­łam w zło­ści.

Nie­ste­ty Gra­ce chy­ba wzi­ęła to na po­wa­żnie, bo zro­bi­ła do­kład­nie tak, jak po­wie­dzia­łam. Ob­ró­ci­ła się na pi­ęcie i wró­ci­ła do przy­mie­rzal­ni. Zdjęła su­kien­kę i za­ło­ży­ła ubra­nie, któ­re mia­ła na so­bie wcze­śniej. Z kre­acją w rękach uda­ła się do kasy.

Wie­dzia­łam, że na­sze wspól­ne za­ku­py się sko­ńczy­ły. Gra­ce nic nie mó­wi­ła. Naj­wi­docz­niej wal­czy­ła z my­śla­mi. Gdy tyl­ko pró­bo­wa­łam z nią po­roz­ma­wiać, ko­ńczy­ło się krzy­kiem. Być może nie by­łam i nie je­stem do­brą mat­ką, ale ni­g­dy nie chcia­łam, żeby cier­pia­ła przez fa­ce­ta. Nie za­słu­gi­wa­ła na to.

Nie­ste­ty Dean był jak bu­me­rang i na­wet je­śli Gra­ce my­śla­ła, że uda­ło jej się go po­zbyć na do­bre, on wra­cał. Był mi­strzem znaj­do­wa­nia pre­tek­stów: a to po­ja­wiał się zni­kąd tak jak dzi­siaj, a to wcho­dził w in­te­re­sy z Mor­ga­nem. Na­sze ro­dzi­ny zna­ły się od lat i nie­gdyś mój mąż my­ślał o po­łącze­niu ich ze sobą. Na szczęście Gra­ce wy­bi­ła mu ten po­my­sł z gło­wy.

By­łam pew­na, że ich spo­tka­nie nie było przy­pad­ko­we. W świe­cie wiel­kich kor­po­ra­cji i mi­lio­no­wych biz­ne­sów nie ist­nia­ło coś ta­kie­go jak przy­pa­dek. Mu­siał mieć w tym ja­kiś ukry­ty cel, do któ­re­go dążył. Nie­ste­ty praw­do­po­dob­nie chciał coś zro­bić z po­mo­cą Gra­ce: wy­ko­rzy­stać ją tak jak za­wsze i po­zbyć się jej, gdy już nie będzie mu dłu­żej po­trzeb­na.

Do­szły­śmy do sa­mo­cho­du, a ja na­dal wi­dzia­łam za­du­mę na twa­rzy cór­ki. Nie chcia­łam na nią na­ci­skać, w ko­ńcu nie taka jest moja na­tu­ra. Może to przez zbli­ża­jące się świ­ęta, a może przez to, że chwi­la­mi czu­łam się sa­mot­na, jed­nak roz­po­częłam w ko­ńcu roz­mo­wę.

– To zwy­kły pa­lant – rzu­ci­łam z uśmie­chem, bacz­nie ob­ser­wu­jąc re­ak­cję Gra­ce.

– Naj­wi­ęk­szy z naj­wi­ęk­szych – od­pa­rła, a na jej twa­rzy po­ja­wił się sztucz­ny uśmiech. – Szko­da cza­su na­wet na roz­mo­wę o nim – do­da­ła, sta­ra­jąc się ukryć swo­je zmie­sza­nie.

– To może po­wiesz coś o pla­nach na naj­bli­ższe dni. – Pró­bo­wa­łam spro­wa­dzić roz­mo­wę na inne tory.

– Do­wiesz się wszyst­kie­go we wła­ści­wym cza­sie – od­pa­rła po­wa­żnie. – Zresz­tą jak wszy­scy.

Je­cha­ła z tym sztucz­nym uśmie­chem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy. Nie mó­wi­ła nic, ale wi­dzia­łam, że coś ją dręczy­ło. Do­je­cha­ły­śmy do domu, jed­nak Gra­ce nie wy­sia­dła z sa­mo­cho­du. Usły­sza­łam, jak bie­rze kil­ka głębo­kich wde­chów, jak­by zbie­ra­ła siłę na kon­ty­nu­owa­nie roz­mo­wy.

– Nie wspo­mi­naj o tym spo­tka­niu Nate’owi – wy­pa­li­ła w ko­ńcu.

Uśmiech­nęłam się. Gdy­by cho­dzi­ło o ko­go­kol­wiek in­ne­go, to z chęcią wy­ko­rzy­sta­ła­bym to prze­ciw­ko niej, ale nie prze­pa­da­łam za Ja­cob­sem. Gra­ce mo­gła być spo­koj­na, po­sta­no­wi­łam jed­nak prze­kie­ro­wać jej uwa­gę na coś in­ne­go. Wo­la­łam, żeby była zła na mnie, niż żeby roz­my­śla­ła o tym śmie­ciu.

– Za­sta­no­wię się – po­wie­dzia­łam, po czym za­da­rłam wy­so­ko bro­dę i wy­sia­dłam z sa­mo­cho­du.

Wi­dzia­łam, że za­czy­na bu­zo­wać w niej zło­ść. My­śla­ła, że by­ła­bym zdol­na do cze­goś ta­kie­go i wła­ści­wie mia­ła ra­cję, ale nie pla­no­wa­łam tego wy­ko­rzy­stać. Cel zo­stał zre­ali­zo­wa­ny, a to było naj­wa­żniej­sze.

Sły­sza­łam epi­te­ty rzu­ca­ne przez Gra­ce w moją stro­nę. Pierw­szy raz od da­wien daw­na czu­łam, że ro­bię coś do­bre­go dla cór­ki, choć z ze­wnątrz wy­gląda­ło to zu­pe­łnie ina­czej.

Pierw­sze, co zo­ba­czy­ły­śmy po we­jściu do domu, to roz­pro­mie­nio­na twarz Nate’a. Wy­cze­ki­wał pew­nie spo­tka­nia z Gra­ce od sa­me­go rana. Przy­wi­tał ją po­ca­łun­kiem w usta. Jak tyl­ko to zo­ba­czy­łam, po­czu­łam, że zbie­ra mi się na wy­mio­ty. Prze­łk­nęłam śli­nę i prze­szłam obok.

Po kil­ku kro­kach sta­nęłam w miej­scu i ob­ró­ci­łam się w ich kie­run­ku. Gra­ce nie od­ry­wa­ła się od nie­go, jed­nak na chwi­lę otwo­rzy­ła oczy. Wy­mie­ni­ły­śmy spoj­rze­nia. Czu­łam, jak­by rzu­ca­ła na mnie klątwę, jak­by wręcz mi gro­zi­ła, że je­śli tyl­ko coś po­wiem Nate’owi, to za­bi­je mnie z zim­ną krwią. Par­sk­nęłam śmie­chem i mach­nęłam ręką: niech my­śli, co chce. Tym ra­zem chcia­łam dla niej do­brze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: