Świąteczna burza - ebook
Świąteczna burza - ebook
Honey od zawsze pragnęła przejąć rodzinną winnicę. Gdy ojciec ją sprzedał, zła na cały świat ruszyła w drogę. Zaskoczona burzą śnieżną utknęła na poboczu i pewnie by zamarzła, gdyby tą samą drogą nie jechał akurat Jericho. Ten, który kupił jej winnicę. Z którym bez przerwy się kłóciła i którego skrycie pożądała. Oboje znajdują schronienie w domku w lesie. Tylko jedna sypialnia jest ogrzewana. I jest tam tylko jedno łóżko...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8905-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozglądając się po pięknym pomieszczeniu przeznaczonym do degustacji wina, które było klejnotem w koronie drogiej jej sercu winnicy Cowboy Wines, Honey Cooper pomyślała, że gdyby miała pod ręką pudełko zapałek, a do tego odrobinę odwagi, puściłaby to wszystko z dymem. Co prawda trudno by jej zarzucić brak odwagi, chodziło raczej o niechęć do ewentualnej kary. Może to nie najlepszy powód, by rezygnować z podpalenia rodzinnej winnicy. Byłej rodzinnej winnicy.
Kupił ją Jericho Smith, najbardziej irytujący, nieznośny i najseksowniejszy facet, jakiego znała.
Doprowadzał ją do szału. Przejął jej dziedzictwo. Jej bracia nie byli zainteresowani prowadzeniem Cowboy Wines, zaś ojciec postanowił przejść na emeryturę. Jericho złożył ofertę kupna, a ojciec ją przyjął. Owszem, na jej rachunku bankowym pojawiły się pieniądze, które zdaniem ojca jej też się należały. Tyle że to bez znaczenia.
Może jednak powinna poszukać zapałek.
Spojrzała na telefon – za nieuczciwie jej zdaniem zyskane pieniądze kupiła sobie smartfon – i zobaczyła nową wiadomość. Napisał do niej Donovan.
Prowadził hodowlę koni na obrzeżach Portland. Poznała go przez aplikację randkową. Tak, założyła konto na portalu randkowym. Naprawdę miała dość tego, co wiązało się z Gold Valley. Miała dość kowbojów. Dość wszystkich, którzy znali jej braci i ojca.
Miała dość Jericha.
Była nietykalna. Równie dobrze mogliby ją zamknąć w szklanej klatce. Mężczyźni bali się, że jeśli podejdą do niej bliżej niż na trzydzieści metrów, dostaną pięścią w twarz. Jackson i Creed nie słynęli ze spokojnego usposobienia, a jeśli chodzi o Jericha… Był starszym bratem, którego absolutnie nie potrzebowała.
Była zła, że tak na nią działał, i to od chwili, gdy poznała różnicę między chłopcami i dziewczynkami. Rzecz jasna, kiedy mężczyzna zna cię tyle czasu, wciąż postrzega cię jako smarkulę z mysim ogonkiem i nigdy nie zobaczy w tobie kobiety. Poza tym wiedziała, że jeśli chodzi o związki, dla Jericha liczy się dobra zabawa, a nie trwałość.
Gdyby tylko nie był taki przystojny!
Pod tym względem Donovan wcale mu nie ustępował. Oczywiście jeśli wierzyć zdjęciom, które otrzymała. Nie, to nie były takie zdjęcia, nie przysłał jej swoich aktów. Nie wiedziała, czy powinna czuć się tym urażona, czy przeciwnie. Z telewizji, wiedziała, że mężczyzna, który chce spotykać się z kobietą, wysyła jej zdjęcia swojego ciała. Ale i tak zamierzała wynieść się z Gold Valley, jak najdalej od winnicy – nie podpalając jej jednak – i od Jericha. Raz na zawsze. W związku z tym miała zamiar uciec do Portland, znaleźć pracę na innym ranczu, a może nawet stracić dziewictwo z Donovanem.
Tak, zdecydowanie straci dziewictwo z Donovanem.
W Boże Narodzenie.
Wymaże Jericha z pamięci i przestanie myśleć o tym, że jest seksowny i że kupując winnicę, kompletnie ją załamał. Odkąd sięgała pamięcią, winnica była jej marzeniem. Przez lata ciężko pracowała na ziemi, która już do nich nie należała.
Czarę goryczy przelewał fakt, że nie przestała uważać Jericha za atrakcyjnego mężczyznę, mimo że była na niego wściekła. Mimo tego, że każdej nocy spał podobno z inną kobietą. Nie obchodziło jej to. Bo przecież nie umówi się z nim na randkę. Choć chętnie by to zrobiła. Kto by nie chciał? Był wysoki, atletyczny. Uosobienie grzechu w kowbojskich butach i kapeluszu. W obcisłym T-shircie. Choć miała serdecznie dosyć kowbojów, to był jej typ.
Gdy straciła matkę, miała trzynaście lat. Czuła wtedy, jakby ziemia zapadła się pod jej nogami, a ona kurczowo chwyciła się brzegu przepaści, by nie spaść na dno. Został jej ojciec i bracia, a dla niej najważniejszą rzeczą stało się dopasowanie do tego męskiego świata.
Wiedziała, że ojciec nie umie sobie poradzić z jej bólem i żałobą, więc ze wszystkich sił starała się zachować obojętność. Odsunęła na bok marzenia, eksperymentowanie z makijażem czy ciuchami. Została kowbojką.
Niestety po jakimś czasie uznała, że ta droga prowadzi donikąd i zapragnęła czegoś innego. Chciała się przekonać, co jeszcze może w życiu robić i kim być.
Donovan był bardziej wyrafinowany. Prowadził ośrodek jeździecki, nie ranczo. U niego nie byłaby pomocnikiem, zostałaby treserem koni. Kimś ważnym. Zyskałaby wolność. Przestałaby być dziewicą.
Skoro ojciec uznał, że winnica jej się nie należy, to znaczy, że nie jest tu do niczego potrzebna.
Poczuła ucisk w sercu. Nie zamierzała zrywać więzi z rodziną. Kiedy zmarła matka, była jeszcze dzieckiem, a ojciec nie szczędził jej czasu i uwagi. Kochał ją, po prostu nie potrafił zajmować się dziewczynką. I nie przyszło mu do głowy, że może chcieć dostać kawałek ziemi. Zwłaszcza że prawie całe życie ciężko na niej pracowała.
Bracia… Cóż, mówiąc szczerze, byli prawdziwym utrapieniem, choć oni też ją kochali. Niezależnie od tego wszystkiego musi wyjechać.
Bardzo potrzebowała dystansu.
Sięgnęła znów po telefon i przeczytała wiadomość.
_Kiedy zamierzasz przyjechać?_
_Myślałam o tygodniu świątecznym._
Właściwie chciała wyjechać natychmiast. Zniknąć, zerwać z tym. Jak najszybciej.
Nigdy nie wyczekiwała na Boże Narodzenie z bliskimi. Nie zamierzała też dyskutować z nimi na temat wyjazdu. Chciała tylko wyjechać. Robić to, na ma ochotę.
Nie musiała pytać o pozwolenie, więc tego nie zrobiła. Nie podzieliła się z nimi swoimi planami, nie zdradziła też, jaka jest wściekła i dlaczego.
Ojciec i tak nie stawi czoła jej emocjom. Poza tym rzadko go widywała. Nie miała pojęcia, co się z nim dzieje, ale nigdy nie było go w domu. Bracia byli już żonaci, i to z siostrami Maxfield, co znaczy, że będą zajęci w swoich winnicach. A może, co gorsza, będą oczekiwali jej pomocy.
Skłamałaby mówiąc, że nie darzy szwagierek sympatią. Cricket była jej rówieśnicą, więc powinny się zaprzyjaźnić. Tyle że Honey miała pewien kłopot, gdy myślała, że ma się zbliżyć z dziewczyną, która sypia z jej bratem.
_Bardzo dobrze. Przygotuję dla ciebie pokój._
Miała nadzieję, że to będzie wspólny pokój.
Musi wymazać z pamięci to miejsce, swój ból i głupie bezsensowne zainteresowanie mężczyzną, który skradł jej przyszłość i zajmował za dużo miejsca w głowie.
Miała nadzieję, że Donovan przygotuje pokój dla nich dwojga. Wielką nadzieję. Była na to gotowa. Pragnęła zmiany, czegoś nowego. Szansy na bycie kimś innym.
Jericho był zmęczony. Do wyjazdu do rodziny Daltonów na Boże Narodzenie został mu tylko dzień. Najchętniej by tam nie jechał. Do diabła, chętnie trzymałby się od nich z daleka, ale przed dwoma miesiącami skontaktował się z nim Wes Caldwell, jego przyrodni brat, mówiąc mu o jego związkach z rodziną Daltonów.
Hank najwyraźniej spodziewał się, że Jericho będzie zbyt wściekły, by z nim rozmawiać. Zwłaszcza że jak się okazało, jego nieślubne dzieci z różnych związków żyły z przeświadczeniem, że wie o ich istnieniu, lecz się ich wyrzekł, choć to nie była prawda.
Wes z własnej woli spotkał się z nim w Gold Valley Saloon, wyjaśnił sytuację i opowiedział, jak on sam znalazł się w Gold Valley i został członkiem klanu Daltonów.
Tyle że Jericho już wcześniej był świadomy swojego związku z Daltonami. Miał tę świadomość od momentu, gdy był dość duży, by się zorientować, że każdy ma ojca – tyle że jego ojciec miał go gdzieś.
Okazało się, że się mylił. Hank Dalton nie miał pojęcia o jego istnieniu. Cieszący się złą sławą emerytowany kowboj i zawodnik rodeo był ojcem sporej liczby dzieci, o których nie wiedział. W swoich szalonych młodych latach, gdy zdradzał żonę i nie rozumiał chyba, do czego służy prezerwatywa, spłodził gromadkę, która była teraz po trzydziestce. Część z nich urodziła mu żona Tammy, część inne kobiety.
Wyglądało na to, że Jericho jest ostatni z grona poszukiwanych, a to dlatego, że Hank nie znał jego imienia, a znów nazwisko miał dość pospolite. Hank nie cieszył się dobrą opinią w Gold Valley. Matka Jericha nie robiła tajemnicy z faktu, że to jego ojciec. Zmarła, gdy Jericho miał szesnaście lat i wtedy rodzina Cooperów wzięła go do siebie. Wychowali go i zadbali o to, by niczego mu nie brakowało.
Rak zbyt wcześnie zabrał jego troskliwą matkę. Jericho dzielił ten ból z Cooperami. Nie mówili o tym – uczucia nie zajmowały poczesnego miejsce na liście rzeczy, z którymi trzeba się mierzyć – a jednak wszyscy po prostu o tym wiedzieli. I to wystarczyło.
O ile Jericho się orientował, Hank porzucił jego matkę, więc niczego od niego nie chciał. Tymczasem historia okazała się bardziej skomplikowana. To żona Hanka Tammy kontaktowała się z byłymi kochankami męża, które urodziły mu dzieci. Hank nie był tego świadomy.
I oto Jericho wybierał się do Daltonów na święta, nie mając pojęcia, co go tam czeka. Choć szczerze mówiąc, z zaciekawieniem myślał, że zobaczy tych wszystkich, którzy tworzyli jego rodzinę. Na szczęście Honey miała zostać w domu i dopilnować winnicy.
Poza tym Jackson i Creed mogliby choć raz ruszyć tyłki i pomóc siostrze. Byli dla niego jak bracia. Zaś Honey…
Znał ją, odkąd była pełnym energii, choć drażliwym dzieciakiem. Teraz była pełną energii, lecz drażliwą kobietą, która rozpalała w nim krew i kazała mu zadawać sobie pytanie, czy w piekle naprawdę jest tak gorąco, czy może jednak warto zaryzykować.
Bóg jeden wie, że gdyby jej tknął, Jackson i Creed daliby mu popalić. Gdyby należał do mężczyzn, którzy mają do zaoferowania coś więcej, być może byłoby inaczej.
Jericho uważał miłość za poświęcenie, zatem trzymał ręce przy sobie i nie rozpinał rozporka. W każdym razie przy Honey. Poza niechcianym podnieceniem, jakie w nim budziła, była dobrym pracownikiem i mógł jej spokojnie powierzyć winnicę na jakiś czas. Prawdę mówiąc, przysiągłby, że odkąd ją kupił, Honey pracowała dwa razy więcej.
Doskonale sobie bez niego poradzi, zwłaszcza że choć gościli już w winnicy dwie prywatne imprezy, nie był to jeszcze czas degustacji wina. Zapewne nie bez znaczenia podczas podejmowania decyzji o spotkaniu z Daltonami był też fakt, że Jericho osiągnął w życiu sukces.
Do diabła, całkiem daleko zaszedł bez pomocy Hanka.
Dorobił się wszystkiego ciężką pracą własnych rąk. Pierwsze ranczo kupił po latach pracy na nim. Potem dokupił drugie. Rozwijał działalność. Osiągał zyski. Wreszcie stać go było na kupno winnicy.
Teraz miał już kilka firm związanych z rolnictwem i prowadzeniem farmy.
Nie potrzebował litości Daltonów ani ich pieniędzy. Był taki czas, kiedy wsparcie finansowe bardzo przydałoby się jego matce. Otrzymali od Hanka jednorazową wypłatę za ugodę, ale choroba matki doprowadziła ich do bankructwa.
Był dzieckiem i został z niczym. Tak, przez pewien czas czuł z tego powodu gorycz. Aż doszedł do wniosku, że najlepszą zemstą będzie jego sukces w każdej dziedzinie życia, więc robił wszystko, żeby go osiągnąć.
Harował ile sił i nieźle się bawił. Rodzina, małżeństwo… te bzdury nie były mu pisane.
Wszedł do pomieszczenia, gdzie degustowano wina, i ujrzał Honey z telefonem w ręce. Miała na sobie niebieskie dżinsy opinające ciasno zgrabne pośladki. Nie, Honey nie jest jego siostrą. Niedawno skończyła dwadzieścia dwa lata, więc była za młoda i prędzej ugryzłaby go w nadgarstek, niż pocałowała. Była jak dzika norka.
I niech go szlag, jeśli mu się to nie podobało.
Dokładnie wiedział, kiedy to się stało i starał się o tym nie myśleć. To było w listopadzie minionego roku, kiedy Creed oznajmił, że poślubia jego rywalkę, ponieważ zaszła z nim w ciążę. Honey wpadła w furię.
- Nikt się nie decyduje na ślub tylko dlatego, że kogoś pożąda. To durne.
- Dobra, żenię się z powodu ciąży.
- Nadal nie rozumiem, jak mogłeś być tak głupi.
- Honey, modlę się, żebyś miała głowę na karku, kiedy znajdziesz się w podobnej sytuacji, kiedy będziesz kogoś pożądała.
- Nigdy nie ogłupieję z powodu faceta.
Powiedziała to z absolutnym przekonaniem. I wtedy coś w nim pękło. Jericho zrozumiał, że Honey jest już kobietą.
Zastanowił się, jaki mężczyzna mógłby sprawić, by jednak zachowała się głupio. Natychmiastowa instynktowna odpowiedź brzmiała: on.
Teraz chciał wybiec z pomieszczenia, jakby spodnie zajęły mu się ogniem. A jednak został, jakby nic się nie zdarzyło, zdusił ogień, po którym został tylko znośny żar.
- Dobry wieczór.
Podniosła głowę i spojrzała na niego chłodno.
- O, Jericho.
- Ćwiczyłaś tę minę przed lustrem?
- Jaką minę? – Chłód wyparował, ściągnęła brwi.
- No i proszę, znów przypominasz siebie. Chciałbym, żebyś wszystko tu nadzorowała, kiedy wyjadę na święta.
- Słucham?
- Słyszałaś.
Zamrugała i szeroko otworzyła oczy w kolorze whisky.
- Zdaje ci się, że jesteś moim… Zdaje ci się, że jesteś moim szefem, Jericho?
- Honey. – Zdał sobie sprawę, że kusi los. I jej temperament. – Jestem teraz właścicielem winnicy, a ty dla mnie pracujesz. – To on będzie podpisywał czeki. Może to jeszcze do niej nie dotarło.
- Ja… odchodzę – rzuciła.
- Co takiego?
- Odchodzę. W zasadzie wyjeżdżam.
- Wyjeżdżasz?
- Jericho, zawsze powtarzasz to, co mówi kobieta? Jeśli tak, trudno mi uwierzyć, że masz takie powodzenie.
- Kobiet nie przyciągają moje zdolności do konwersacji.
Jej policzki poczerwieniały.
- Nie obchodzi mnie, czemu kobiety szukają twojego… towarzystwa. Ja wyjeżdżam. Dostałam pracę.
- Do… – zdał sobie sprawę, że chciał znów powtórzyć jej słowa. – Gdzie?
- Niedaleko Portland.
- Co będziesz robić? Pracować w jednym w tych durnych barów kawowych, gdzie nie ma żadnego wyboru i więcej tam agresji niż kawy?
- Nie będę pracować w mieście, tylko na ranczu. W ośrodku jeździeckim. Będę treserem koni.
- Jedziesz tam w ciemno?
- Tak.
- Jak się nazywa to miejsce, do diabła?
- Nie twój interes.
- Twój ojciec wie?
- Ojciec jest zbyt zajęty. Wydaje się, że entuzjastycznie powitał wżenienie się moich braci w ród Maxfieldów.
- Co to niby ma znaczyć?
Znał odpowiedź. Przed wieloma laty Cash Cooper przeżył młodzieńczy romans z Lucindą Maxfield. Rozdzielił ich czas i nieporozumienia.
Jericho podejrzewał, że uczucie się odrodziło, gdy żona Casha zmarła, zaś Lucinda rozeszła się z mężem.
Zdawało się, że Honey właśnie to miała na myśli.
- Wygląda na to, że mężczyźni z mojej rodziny nie są w stanie oprzeć się kobietom z rodziny Maxfieldów. – Potrząsnęła głową. – Nie chcę spędzać świąt w Maxfield Vineyards. Nie chcę być częścią ich świata. Nie chcę, żebyś był właścicielem Cowboy Wines. Chcę, żeby wszystko było tak jak dawniej. Ale tak się nie stanie. To znaczy, że ja się stąd zmywam. Mam pracę i naprawdę lubię… Donovana.
- Kim jest Donovan? – spytał, mrużąc oczy.
Jackson i Creed już tu nie mieszkali, więc czuł się odpowiedzialny za to, by Honey nie popełniła jakiegoś głupstwa.
Wydawała się otwarta, szczera aż do bólu. Mówiła wszystko, co pomyślała. Fakt, że jednak miała jakieś sekrety, uruchomił alarm w jego głowie.
- Jest właścicielem ośrodka, gdzie się wybieram – odparła. – Rozmawiam z nim przez aplikację.
Jericho poczuł ucisk w żołądku.
- Wyjaśnij mi to.
- Skoro musisz wiedzieć, poznaliśmy się na portalu randkowym.
- Poznałaś gościa, dla którego zamierzasz pracować, na portalu randkowym?
- Tak.
- To naruszenie zasad związanych z zatrudnianiem pracowników.
- Myślę, że to może być naruszenie zasad.
- Tym bardziej nie powinnaś tam jechać. To mi wcale nie wygląda na uczciwe i bezpieczne.
- Nie jestem dzieckiem, Jericho. Zresztą jadę tam z zamiarem naruszenia wszelkich zasad.
- Nie, do diabła. – Wpadł w złość. Być może Honey nigdy nie będzie jego, mimo to nie pozwoli jej uciec gdzieś na północ i żyć na kocią łapę z właścicielem ośrodka jeździeckiego. Na samą myśl o czymś takim dostawał furii. – Nie. Nigdzie nie pojedziesz. Zostaniesz tutaj.
- Może to będzie dla ciebie szokująca wiadomość, Jericho, ale nie masz nade mną władzy. Nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Nie masz nic do powiedzenia na ten temat. Zrobię, co zechcę. Bo to nie twoja sprawa.
- Jesteś moją sprawą, Honey, nawet jeśli ci się to nie podoba.
- Nie jesteś moim bratem, dupku. Nie jesteś moim szefem i to nie twoja decyzja. Jutro wyjeżdżam, jestem już spakowana.
- To jest kłopot, bo ja też jutro wyjeżdżam.
- To twój kłopot.
- Honey…
- Nie, skończyłam. To ja powinnam mieć prawo pierwokupu winnicy. Ojciec tego ze mną nie konsultował. Ty nawet nie wziąłeś tego pod uwagę. Nie zastanowiłeś się, jak się poczuję. Więc teraz nie udawaj, że tak się o mnie troszczysz, skoro kupiłeś moją rodzinną winnicę i nawet ci do głowy nie przyszło, że może ja…
- Nie wiedziałem, że Cash z tobą nie rozmawiał.
Mówiąc to, czuł wyrzuty sumienia, ponieważ Jackson powiedział mu, że Honey nie będzie zadowolona z tej decyzji. A on postanowił to zlekceważyć i spełnić swoje pragnienie. Na świecie nie było wielu rzeczy, które mógłby nazwać swoim dziedzictwem. Matka nie żyła, ojciec, jak sądził, nie chciał mieć z nim do czynienia. Winnica Cowboy Wines była jedyną rzeczą, którą mógł nazwać rodzinną własnością, do której mógł sobie rościć jakieś prawo. Cooperowie byli dla niego jak rodzina.
Co znaczyło, że posiadanie części tego dziedzictwa było dla niego ważne. Więc kiedy Cash postanowił pozbyć się winnicy, nie wahał się. Cash nie wspomniał o ewentualności kupna winnicy przez Honey. Jericho nie pozbawił jej tej możliwości z premedytacją. Ona też do tej pory nie napomknęła o tym ani słowem.
Jednak szczęście Honey nie było mu obojętne. Cooperowie nie byli mu obojętni. Właśnie z tego powodu, niezależnie od tego, jak pociągająco Honey wyglądała w obcisłych dżinsach, nie tknął jej. W okolicy nie brakowało kobiet więcej niż chętnych, by ogrzać jego łóżko. Nie zamierzał zadawać się z siostrą przyjaciół, ale nie pozwoli też, by pognała do jakiegoś dupka, by mu ogrzać łóżko tylko dlatego, że jest wściekła.
- Nie ma znaczenia, czy wiedziałeś. Powinieneś o tym ze mną porozmawiać. Wszyscy powinniście ze mną porozmawiać.
- Chodzi o to, że chciałem mieć tę winnicę. – Uznał, że szczerość będzie najlepszym rozwiązaniem. – Czy ci się to podoba, czy nie.
- Nie podoba mi się i nie zostanę tu. Chrzań się.
Odwróciła się i wymaszerowała z pomieszczenia, a on powściągnął chęć, by za nią pójść. Honey i jej napady złości to nie jego problem. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Przed wyjazdem do Daltonów musi znaleźć kogoś, kto go zastąpi. Gdyby zadzwonił do Creeda albo Jacksona, wsypałby Honey, zdradzając jej pomysł. Zresztą tak pewnie byłoby najlepiej.
Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer Jacksona.
- Hej, będę potrzebował w przyszłym tygodniu twojej pomocy w winnicy.
- W porządku.
- Jadę spotkać się z rodziną.
- Twoją rodziną?
- Tak, z moim ojcem. Hankiem Daltonem.
- O cholera.
- Nie mów tak. To nie taka wielka sprawa.
- To jest wielka sprawa – upierał się Jackson. – W końcu uznał, że jesteś jego synem?
Jericho nie miał wielkiej ochoty poruszać tego tematu. Podejrzewał jednak, że go nie uniknie.
- Nic o mnie nie wiedział. Na to wygląda.
- Do diabła.
- Nie uważam tego za jakąś wyjątkową sprawę, więc nie rozumiem, czemu ty tak to postrzegasz.
- Bo to jest cholernie wielka sprawa.
- Jadę tylko na świątecznie spotkanie i tyle.
- Okej, chętnie ci pomogę.
Jericho pomyślał, by zdradzić mu zamiary Honey, a jednak się powstrzymał.
- Dzięki.
Później mógłby za to zapłacić. Ale jeszcze sobie z nią pogada. Nie ma sensu wysyłać za nią Jacksona.
Była piekielnie zła, nie chciał pogarszać sytuacji. Do diabła, może odzyska rozum. Nie wyobrażał sobie, by Honey zabrała manatki i wyruszyła na północ. Nie zrobi tego. Pójdzie po rozum do głowy, opamięta się. Musi. Nie chciał zbyt głęboko rozważać alternatywy.