- W empik go
Świąteczna przygoda - ebook
Świąteczna przygoda - ebook
Stella i John wracają na Smögen, gdzie mają spędzić Boże Narodzenie. Po raz pierwszy od lat całą wyspę pokrywa śnieg i skuwa lód. Stella zabiera Johna na przystań, by udekorować szopę na łodzie. Okazuje się, że w porcie wcale nie jest tak cicho, jak sądzili. Dlaczego ktoś zostawia na pomoście worek ze śmieciami, zerkając przez ramię, by upewnić się, że nikt go nie widzi?
Tymczasem gospodyni Hanna dostaje w świątecznej poczcie tajemniczy list. Ukrywa go przed domownikami, ale Stella dostrzega, że nadawca nosi takie samo nazwisko jak Hanna. Czy gospodyni ma jakichś krewnych, o których nigdy dotąd nie wspominała? Dlaczego utrzymuje list w takiej tajemnicy?
W dodatku John prosi, by Stella pomogła mu wywiercić dziurę w lodzie. Chłopiec chce sprawdzić działanie magnesu, ale dziewczynka się waha. To wcale nie brzmi jak dobry pomysł…
Anna Ihrén jest znana z cieszących się powodzeniem kryminałów. Serią o Stelli i Johnie, detektywach ze Smögen, debiutuje jako autorka powieści dla dzieci. „Świąteczna przygoda” to drugi tom serii.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8054-078-0 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna odłożył marynarską czapkę, usiadł w fotelu i spojrzał na obraz wiszący nad starą komodą, którą odziedziczył po dziadku. Pewnego razu ojciec powiedział mu, żeby opiekował się obrazem i komodą, ponieważ należały do ojca dziadka dziadka jego dziadka, Nilsa Svenssona, który dawno temu był marynarzem na statku Sankt Anna. Obraz przedstawiał piękny żaglowiec podczas sztormowej nocy na morzu niedaleko Smögen. W dzienniku Nils napisał, że okręt wyleciał w powietrze z powodu nasączonych wodą worków z solą. On i pozostali marynarze wpadli do wody, ale zostali uratowani przez lotsmanów, jak dawniej nazywano pilotów statków, którzy ruszyli w łodziach z pomocą. W zapiskach znalazła się też informacja, że tamtej listopadowej nocy razem z żaglowcem poszedł na dno cenny skarb. Mężczyzna był zdecydowany go odnaleźć. Za nic w świecie nie pozwoli, żeby para szczeniaków amatorów znalazła go przed nim. Jeśli ktoś miał prawo do skarbu, to właśnie on, syn wnuka syna wnuka Nilsa Svenssona. On i jego przyjaciel zaopatrzyli się we wszelki konieczny sprzęt. Nieudane próby odnalezienia skarbu nie zmieniły planów Karla Bergera.
Żona mężczyzny krzyknęła, że obiad jest gotowy. Po pokoju rozszedł się cudowny zapach. Siadając do stołu, uśmiechnął się do niej szeroko.ROZDZIAŁ 1
TAJEMNICZY WOREK Z PREZENTAMI
Płatki śniegu padały niczym gwiazdy na czerwony płaszczyk Stelli, gdy przedzierała się przez zaspy. Po raz pierwszy za jej pamięci Smögen pokrywała tak gruba warstwa białego puchu. Z dachów rybackich domów zwisały sople lodu, lśniły w słońcu niczym wielkie diamenty. Nawet przystań była cała biała. Stella szła w stronę cypla Lännudden, gdzie znajdowały się szopy na łodzie. Na ziemi dało się zauważyć pojedyncze ślady butów i odciski drobnych łapek jakiegoś psa. Ferie bożonarodzeniowe, śnieg i zbliżająca się Wigilia. Czekały ją trzy tygodnie wolnego na Smögen. Cudownie. Na wyspie prawie nie było ludzi, ale to jej nie przeszkadzało.
– Stello! Stello! – usłyszała nagle za sobą.
Odwróciła się i zobaczyła biegnącego w jej kierunku Johna. Ucieszyła się, że tu jest. W szkole niewiele ze sobą rozmawiali, więc nie znała jego planów.
– Ty tutaj? – spytała, obejmując go. – Co za niespodzianka.
– Mama i tata mają sporo pracy przed świętami – powiedział. – Potem do mnie dołączą. Wynajęli mały domek rybacki. To tam będziemy w tym roku obchodzić Boże Narodzenie.
– Kiedy zdążą go przyozdobić? – W głosie Stelli pobrzmiewał niepokój. Dekorowanie domu na święta było ulubionym zajęciem jej i gospodyni ojca.
– Poradzą sobie – powiedział John, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
– Pojedziesz dzisiaj ze mną i z Rossem, kierowcą taty, po choinkę? Może wybierzesz też jakieś niewielkie drzewko dla siebie.
– Nie można chyba ot tak ścinać sobie choinek w lesie – stwierdził ze śmiechem John.
– Nie można, ale ten las jest własnością znajomego ojca, który co roku pozwala nam wybrać sobie choinkę – wytłumaczyła Stella. – Teraz spieszę się na przystań, żeby zrobić porządek w szopie na łodzie – dodała, machając torbą pełną świątecznych dekoracji. – Pójdziesz ze mną? – rzuciła.
– Chętnie ci pomogę.
Ruszyli w stronę przystani, mijając po drodze nieliczne sklepy, które nadal były czynne.
– Może kupię jakieś prezenty – powiedział John, wskazując na leżącą na wystawie jednego z nich dużą poduszkę z napisem „Smögen”.
– Sprzedawca na pewno się ucieszy. Zimą w miejscowych sklepach nie ma dużego ruchu – powiedziała Stella.
Po przyjemnym spacerze dotarli do czerwonej szopy na łodzie, która znajdowała się przy pomoście. Stella zdjęła kłódkę i otworzyła drzwi na oścież. Słońce oświetliło beczki na homary, sieci rybackie i stare boje, które wypełniały niewielkie pomieszczenie.
– Wystawisz na zewnątrz stolik i dwa krzesła? – spytała Stella, kładąc torbę na ławie, na której Ross i jej ojciec zwykle sprawiali makrele. Zamierzała powiesić w oknach bożonarodzeniową gwiazdę. Odpakowała też niewielką rodzinę krasnali, kupioną kiedyś przez Reginalda w sklepie z ceramiką na przystani. Hanna spakowała także dwa świąteczne obrusy, którymi Stella nakryła stoliki. Na każdym postawiła świąteczną latarenkę ze świeczką, a na jednym z nich dodatkowo doniczkę z hiacyntami. Szopę wypełnił wspaniały zapach. Gdyby nie surowy zakaz mieszkania w szopach na łodzie, Stella chętnie spędzałaby tu cały rok. Latem cumowała tu motorówka Stella ze Smögen, zimą też było tu ładnie i przyjemnie, chociaż w inny sposób.
Usiedli przy stoliku na zewnątrz. Po obu stronach pomostu Ross zamontował parawany chroniące przed wiatrem, więc kiedy świeciło słońce, było tu zawsze ciepło.
– Pamiętasz nasze letnie przygody? – spytał John.
– Nigdy ich nie zapomnę. A już na pewno nie zapomnę, jak znalazłam cię na wpół żywego na wyspach Buskärsöarna. Myślałam, że wybiła twoja ostatnia godzina – powiedziała Stella, wzdrygając się na samo wspomnienie bladego, nieprzytomnego Johna.
– Niewiele z tego pamiętam, ale przypominam sobie, że ty i Signe odwiedziłyście mnie w szpitalu.
– Miałeś wtedy szczęście – podsumowała dziewczyna. Zauważyła, że w oczach Johna pojawił się jakiś ciemny cień, który jednak szybko znikł. Jesienią w szkole nie rozmawiała z nim o ich biurze detektywistycznym, ale teraz, gdy oboje znów byli na wyspie, zaczęła się zastanawiać, czy nie powinni go otworzyć. Nawet zimą mogła przecież pojawić się jakaś ciekawa sprawa.
– Posłuchaj… – odezwał się nagle John. – Najwyraźniej inni też obchodzą tu święta.
Zza parawanu doszły ich głosy; ktoś był na niewielkim kamiennym molo, które podczas sztormów pełniło funkcję falochronu.
Stella podeszła bliżej, usiłowała rozróżnić głosy.
– Wyciągniemy go na pomost! – powiedział jakiś mężczyzna.
– To bezpieczne? – spytała druga osoba, tym razem kobieta. Stella nie rozpoznała głosów, ale zwróciła uwagę, że kobieta jest przeziębiona.
– Może spokojnie poleżeć tu kilka minut – stwierdził nieznajomy. – Wkrótce go stąd zabiorą.
– A jeśli ktoś zobaczy, że zostawiamy tu worek? – spytała zaniepokojona kobieta. – Jego zawartość jest bardzo cenna.
Stella się wzdrygnęła. Odniosła wrażenie, że para zajmuje się czymś, co za wszelką cenę chce ukryć przed innymi. Zaciekawiła się.
– Myślę, że szansa wygrania głównej nagrody na koniach jest większa – zażartował mężczyzna. – Zimą nie ma tu żywego ducha.
– Masz rację – zgodziła się kobieta. – Ale nie czuję się z tym dobrze.
Stella usłyszała, jak para ciągnie coś po pomoście, po czym kieruje się w stronę zaparkowanego na wąskiej dróżce za szopami samochodu. John szybko podszedł do okna w tylnej ścianie szopy.
– Odjechali srebrną furgonetką – powiedział, gdy wrócił. – Zdążyłem zapamiętać trzy ostatnie cyfry tablicy rejestracyjnej. Osiem, sześć, trzy. Ale to może nie wystarczyć, żeby znaleźć właścicieli.
– Być może – wyszeptała Stella. – Musimy iść i zobaczyć, co zostawili na pomoście! – stwierdziła, nadal pod wrażeniem tego, co przed chwilą usłyszała.
– Wygląda na to, że właśnie otworzyłaś nasze biuro detektywistyczne – powiedział John i się uśmiechnął. – Tylko co z naszymi feriami?
***
John stał na czatach, a Stella skierowała się w stronę pomostu. Tuż obok pierwszej szopy leżał tobołek. Uchyliła brezent, którym był przykryty, i ujrzała brązowy worek z juty. Jeden z końców związano sznurkiem. Żeby zobaczyć, co jest w środku, musieliby go rozplątać. Stella pomacała worek. Był miękki, ale wyczuła też jakieś twarde rzeczy. John podszedł do niej.
– Co to takiego? – spytał.
– Nie wiem – powiedziała dziewczyna i pochyliła się, żeby powąchać worek.
– Czujesz coś?
– Pachnie wilgotnym workiem jutowym, ale też jeszcze czymś innym.
– Myślisz, że w środku jest coś niebezpiecznego? – spytał John, marszcząc czoło.
– Zaczekaj! – zawołała Stella. – Coś słyszę.
Z oddali doszły ich dźwięki jadącego po lodzie quada.
– Przykryj worek brezentem i znikamy – powiedział John.
Szybko schowali się za szopę, po chwili weszli do środka i czekali.
– Myślisz, że nas widzieli? – spytała Stella, wyglądając ostrożnie przez drzwi.
– Nie sądzę. Wydawali się bardzo zajęci szukaniem miejsca, gdzie mogliby zacumować i wyjść na pomost. Słyszę ich głosy. Wzięli worek i chyba już wracają.
Ponownie usłyszeli dźwięk quada. Najwyraźniej minął już cypel i jechał dalej, kierując się na Smyghålet, niewielki przesmyk między portem a otwartym morzem, przez który przepływały jedynie najmniejsze łódki. Teraz jednak nawet tam był lód. To właśnie od tego przesmyku pochodziła nazwa wyspy, Smögen. Tak przynajmniej mówiono.
Usiedli przy stoliku na zewnątrz. Stella nakryła go obrusem, który dała jej Hanna razem z termosem i pudełkiem pierniczków. Nalała gorącą czekoladę do kubków.
– Jak myślisz, co było w tobołku? – spytał John, siadając przy stoliku.
– Nie mam pojęcia – powiedziała Stella, otwierając pudełko z pierniczkami. – Właściwie przypominało to worek Świętego Mikołaja, ale z rozmowy wynikało, że było w nim coś, czego nikt nie powinien zobaczyć.
– Z prezentami pod choinkę też tak jest – wszedł jej w słowo John. – Nikt nie chce, żeby ktoś się domyślił, co Święty Mikołaj ma w worku.
– Miałam wrażenie, że tu chodzi o coś więcej – stwierdziła Stella.
– Chyba masz rację – przytaknął John, sięgając po pierniczek.
Oboje milczeli. Stella pomyślała o biurze detektywistycznym. Na pewno musieli odpocząć, ale czuła, że jednak powinni ponownie je otworzyć. Miała wrażenie, że John myśli tak samo. Widziała to w jego oczach.
***
Zamknęli szopę i ruszyli do domu. John obiecał pomóc Signe odśnieżyć ulicę przed domem. Schody oczyścił już rano, żeby Gerhard, brat Signe, mógł zejść po pocztę. Oboje zgodzili się, żeby John spędził u nich lato, więc teraz rodzice zwrócili się do nich z zapytaniem, czy może spędzić u nich kilka dni ferii zimowych, zanim dojadą na Boże Narodzenie. Kiedy John dowiedział się, że spędzi święta na Smögen, bardzo się ucieszył. Całą jesień myślał o skarbie, którego nie udało im się znaleźć podczas wakacji. Niemal dwieście lat temu żaglowiec Sankt Anna zatonął u wybrzeży wyspy podczas straszliwego sztormu, a wraz z nim poszła na dno skrzynia pełna złota i kamieni szlachetnych. Do tej pory nikomu nie udało się jej odnaleźć. A przynajmniej nikt się do tego nie przyznał. Nawet Karl Berger, który szukał jej już dobre trzydzieści lat, nigdy na nią nie trafił. Stella i John znaleźli andaluzyt, rodzaj kamienia szlachetnego, lecz była to jedyna wartościowa rzecz, na którą trafili, nurkując przy szkierach. Andaluzyt nadal leżał w biurze detektywistycznym. Ale skarb był na pewno znacznie większy. I musiał być gdzieś na dnie! Teraz, kiedy lód skuł całe wybrzeże, mogli wyjść w morze, zabierając ze sobą ogromny magnes, który Stella dostała latem w prezencie urodzinowym. Wycinając dziurę w lodzie, mogli próbować szukać metalowych przedmiotów. John widział na YouTubie, że ludzie wyławiali z wody najróżniejsze rzeczy: rowery, monety, stare sprzęty rybackie, a nawet pistolety.
– Myślisz, że da się już bezpiecznie chodzić po lodzie? – spytał, gdy szli wzdłuż nabrzeża. Kawałek od brzegu stali wędkarze i łowili w przeręblach.
– Przypuszczam, że tak – odpowiedziała Stella. – Ale tata zgodzi się na to tylko pod warunkiem, że Ross pójdzie z nami. W młodości Ross rąbał lód, więc się na tym zna.
– Rąbał lód?
– Tak. Dawniej na wsi używano bloków lodu do chłodzenia żywności.
– Tak jak robił to Sven w Krainie lodu? – dociekał John.
Stella przytaknęła. Po chwili skręcili w niewielki zaułek za sklepem z rybami. Dziewczyna poszła do domu, a John ruszył dalej.
– Wpadniesz później do naszego biura? – spytała Stella. – Bo chyba znów je otworzymy?
– Na pewno. No i musimy sprawdzić, jak działa magnes. Spytaj tatę, czy możemy jutro wyjść na lód. Ma świecić słońce i nie będzie wiało.
– Spytam – obiecała Stella. – Ale ty też porozmawiaj z rodzicami. Pamiętasz, co było latem.
John bynajmniej nie zapomniał nieszczęsnego nurkowania podczas letnich wakacji. Wszystko skończyło się dobrze, ale poszukiwanie skarbu mogło go kosztować życie. Pożegnał się ze Stellą i ruszył pod górę przez ciężki śnieg do domu Signe i Gerharda.ROZDZIAŁ 2
TAJEMNICZY ŚWIĄTECZNY LIST HANNY
Rozchodzące się w holu zapachy wypełniły jej nozdrza. O ile się nie myliła, Hanna smażyła klopsiki na święta. Cynamon, kardamon, pieprz i jeszcze jeden składnik, którego nazwy Hanna nie chciała zdradzić, wypełniały cały dom zapachami i trudno było się im oprzeć.
– Jedzenie gotowe? – zawołała Stella w stronę kuchni.
– Kończę smażyć klopsiki – powiedziała roześmiana Hanna. – Ale podam je dopiero na Wigilię. Może zjesz dzisiaj gulasz?
– W życiu – zaprotestowała niezadowolona Stella. Ross stał przy wyspie kuchennej i formował klopsiki, podczas gdy Hanna ochoczo je smażyła. Starczyłoby ich dla całego Smögen.
– Żartowałam! – zawołała Hanna, chcąc przekrzyczeć skwierczenie dochodzące z żeliwnej patelni. Wydawała się zadowolona, że udało jej się oszukać Stellę. – Siadaj do stołu – dodała. – Domyślam się, że Reginald już zajął swoje miejsce.
Stella pobiegła na górę do jadalni, ale nikogo tam nie zastała. Ruszyła więc do gabinetu ojca i go tam znalazła. Jak zwykle siedział przy biurku. Przeglądał świąteczną pocztę.
– Cześć, tato – powiedziała, siadając naprzeciwko niego.
– Już wróciłaś? – spytał Reginald, zagłębiony w lekturze jednego z listów. – Myślałem, że cały dzień spędzisz w szopie na pomoście.
– Przyjechał John, ale obiecał Signe, że pomoże przy odśnieżaniu, więc wróciliśmy do domu. – Stella nie chciała zdradzać, że ich biuro detektywistycznie prawdopodobnie zyska nową sprawę.
– Porządny z niego chłopak – powiedział ojciec, posyłając jej przenikliwe spojrzenie. – Pomożesz mi rozdzielić pocztę? Ta kupka jest dla Rossa, a ta dla Hanny. Poza tym jest kilka listów i jakieś kartki świąteczne adresowane do ciebie i do mnie.
– Ojej, jak ich dużo – zdziwiła się Stella. – Nie wiedziałam, że mamy tylu znajomych.
– Nie? – Reginald się roześmiał. – Kiedy człowiek żyje tyle lat co ja, to nazbiera też przyjaciół.
Stella wzięła pocztę i poszła do jadalni, gdzie przy miejscu każdego z domowników zostawiła kupkę listów i kartek. Jeden z listów adresowanych do Hanny napisano ładnym, nieco staromodnym pismem. Koperta była lekko pożółkła, a na odwrocie znajdowała się kapka czerwonego laku z pieczęcią.
Chciałabym umieć tak pisać, pomyślała Stella. W szkole radziła sobie dobrze, ale nauczycielka zwróciła jej kiedyś uwagę, że jej pismo nie jest zbyt czytelne i powinna nad nim popracować.
– Tu jesteś i węszysz – zażartowała Hanna, biorąc od niej kopertę.
– No proszę, nie wiedziałam, że masz tajemniczego wielbiciela – odgryzła się Stella.
– Ja też nie! – odpowiedziała Hanna, czerwieniąc się, a Ross aż zagwizdał.
– Siadajcie do stołu – rzuciła szybko Hanna.
Na stole stała miska pełna klopsików. Stella nałożyła sobie na talerz sporą porcję, do tego ziemniaki i przygotowaną przez Rossa sałatkę z buraczków, winogron i jabłek. Wszyscy zaczęli jeść. Po chwili Reginald wziął do ręki jeden z listów. Do tradycji należało, że każdy czytał na głos fragmenty listów i kartek, ponieważ często były w nich pozdrowienia dla wszystkich domowników. Ojciec Stelli otworzył kopertę nożem z kości słoniowej i przeleciał list wzrokiem.
– Od mojej siostry – oświadczył. – Ona i jej rodzina czują się dobrze i serdecznie pozdrawiają.
Następnie Ross odczytał kilka linijek listu od swojej matki, która mieszkała w Szkocji. Poza skurczami naczyniowymi, na które cierpiała, wszystko było u niej w porządku. Pytała tylko, kiedy Ross ją odwiedzi.
– Ile lat ma twoja mama? – spytała Stella.
– W przyszłym roku skończy dziewięćdziesiąt. Patrzcie, to zdjęcie mamy i ojca.
– Ojej – powiedziała Stella, przyglądając się zdjęciu. Nie znała nikogo, kto byłby tak stary.
Ona sama dostała dwa listy. Jeden był od mamy. Obracała go chwilę w dłoni, po czym położyła na samym spodzie. Postanowiła, że przeczyta go później, w swoim pokoju. Sięgnęła po świąteczną kartkę od Bonnie, jej przyjaciółki ze Smögen. Kartka przedstawiała dziewczynkę z mnóstwem prezentów. Przeczytała ją po cichu. Nie była długa, koleżanka przesyłała pozdrowienia od swojego chłopaka Melvina. Mieli spędzić święta u jej rodziców na Smögen i miała nadzieję, że się zobaczą.
– To miło, że Bonnie chce się z tobą spotkać – powiedziała Hanna radośnie.
Koperty zaadresowanej ładnym pismem nie było na stole. Stella zauważyła, że jej rąbek wystawał z kieszeni fartucha Hanny. Kto wysłał ten list? Stella nigdy wcześniej nie widziała takiego charakteru pisma. Nazwisko nadawcy brzmiało tak samo jak nazwisko Hanny: Andersson. Czyżby napisał do niej jeden z jej krewnych? W takim razie był to jakiś bardzo tajemniczy krewny, ponieważ Hanna najwyraźniej nie zamierzała czytać listu na głos. Odczytała natomiast pozdrowienia od przyjaciółki z dzieciństwa, która obecnie mieszkała w Sztokholmie.
Stella uznała, że lektura świątecznych życzeń i listów przebiegała w tym roku inaczej niż zwykle. Zarówno tata, jak i Ross ukryli część korespondencji. Zaintrygowało ją to, ale nie chciała zadawać im pytań. Szybko podziękowała i pobiegła do biura detektywistycznego. Czuła, że nadeszła pora, by znów wywiesić szyld. Tajemniczy worek z prezentami, a teraz tajemnicze listy… Pora, by Biuro Detektywistyczne Stelli i Johna wznowiło działalność.
***
Płatki śniegu wirowały między domami, pokrywając coraz grubszą warstwą skrzynki na listy, płoty, dachy domów i schody. John brnął w śniegu. Przed chwilą skończył odśnieżać uliczkę przed domem Signe i Gerharda, a teraz śnieg znów zaczął padać. To prawda, że wyglądało to ładnie, ale było bez sensu.
– Coś ty taki skwaszony? – powitała go Stella. Stała z szyldem z nazwą biura detektywistycznego w ręku i usiłowała dosięgnąć pręta, na którym należało powiesić łańcuch.
– Pomóc ci? – spytał John.
– Poproszę – odpowiedziała Stella i uniosła szyld tak wysoko, jak tylko mogła.
– Czy to znaczy, że nasze biuro znów jest otwarte? – spytał John, biorąc do ręki jeden z łańcuchów. Sam słyszał, że jego głos brzmiał raźniej.
– Tak. Dzieje się tu tyle dziwnych rzeczy, że uznałam, że już pora – stwierdziła Stella.
– Super! Nie sądziłem, że się zgodzisz – powiedział John, mocując szyld. – O, teraz znów jest na miejscu. I co dalej?
– Usiądźmy przy biurku i ułóżmy plan – oznajmiła Stella.
– Wrócę do domu po komputer i inny potrzebny sprzęt. Zobaczymy się za chwilę – rzucił John i ruszył biegiem do domu.
Kiedy wrócił, Stella siedziała już na swoim miejscu w gabinecie. Tak naprawdę dawne mieszkanie woźnicy, którego jej ojciec im użyczył, było częścią domu kupca. Od dawna nie mieszkał tu już żaden woźnica, ale niewiele się tu zmieniło od czasu, gdy wyprowadził się ostatni z nich. W pokoju nadal stały jego stare buty do konnej jazdy, wisiało lusterko do golenia, były też inne przybory, pod ścianą znajdowało się wąskie łóżko. Stella i John powiesili firanki i postawili biurko na środku pokoju, tak by oboje mogli przy nim pracować, każde po swojej stronie. John otworzył laptop i postawił go na blacie. Następnie sięgnął po pudełko pełne pustych kartek. Niektóre były wyższe od pozostałych i miały wypisane na górze litery alfabetu.
– Co to takiego? – spytała Stella.
– Kartoteka – poinformował dumnie John. – Możemy tu zbierać wszystkie ważne informacje, spisane na fiszkach i ułożone alfabetycznie.
– Nie można tego zrobić w komputerze? – spytała Stella.
– Można. Ale oboje będziemy mieli łatwiejszy dostęp do fiszek.
– No dobrze. Zacznijmy od spisania spraw, którymi powinniśmy się teraz zająć.
– Opowiedz mi wszystko.
John był wyraźnie zaciekawiony. Zapomniał już o padającym nadal śniegu, który zniweczył jego odśnieżanie.
– Przede wszystkim mamy niewyjaśnioną sprawę skarbu – zaczęła Stella. – Uważam, że nadal powinniśmy go szukać.
– Zgadzam się. Będziemy to robić do skutku, nawet jeśli miałoby to zająć nam kilka lat.
– Latem zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy – weszła mu w słowo Stella. – Ale oczywiście wrócimy do tego. Jutro spróbujemy wywiercić dziurę w lodzie obok Pengeskäru i użyjemy magnesu. Za pierwszym razem będzie towarzyszył nam Ross, inaczej tata się nie zgodzi. Ale później na pewno będziemy mogli chodzić tam sami. Stary woźnica miał specjalne drewniane raki, które dawniej zakładano na buty. Przydadzą się nam – powiedziała Stella, wskazując na ścianę, gdzie na haku rzeczywiście wisiały wycięte z drewna i związane czerwonym sznurkiem raki.
– Łowienie na magnes zapowiada się super – stwierdził podniecony John.
– Poza tym jest worek, który widzieliśmy dzisiaj na pomoście. Ciekawe, co w nim jest, skoro tak bardzo się z tym kryli. Mamy cyfry tablicy rejestracyjnej samochodu, więc możemy szukać go tu, na Smögen. No i chętnie dowiedziałabym się, do kogo należy quad, który słyszeliśmy.
Stella zapisała coś na kartce.
– Dobrze się zapowiada – stwierdził John, notując coś na jednej z fiszek z kartoteki. Dni na wyspie zawsze były tak ciekawe, że zdążył już zapomnieć o tajemniczym worku. – Mamy coś jeszcze? – spytał.
Stella milczała, najwyraźniej się wahała.
– Dobrze, powiem ci – oświadczyła w końcu. – Ale obiecaj, że zachowasz to dla siebie.
– Wszystko, o czym rozmawiamy tu, w biurze, pozostanie tajemnicą – powiedział John, otwierając szeroko oczy. – Nigdy z nikim nie będę o tym rozmawiać.
– Dobrze! – ucieszyła się Stella. – Bo to wyjątkowa sprawa. I zdecydowanie prywatna.
John pękał z ciekawości, chociaż starał się nie dać niczego po sobie poznać. Nie chciał, by Stella zmieniła zdanie.
– Dzisiaj dostaliśmy świąteczną pocztę – zaczęła Stella. – Tata poprosił, żebym ją rozdała, więc każdy dostał swoją kupkę.
– Aha – powiedział John, który nie do końca rozumiał, do czego zmierza koleżanka.
– Każde z nich, Hanna, Ross i tata, ukryło jakiś list. Najwyraźniej nie chcieli, żeby inni je zobaczyli – powiedziała Stella.
– To rzeczywiście wygląda na coś bardzo osobistego – stwierdził John. – Ty też to zrobiłaś?
Stella milczała chwilę.
– Nie – powiedziała w końcu, ale w jej głosie słychać było wahanie. Szczerze mówiąc, John odniósł wrażenie, że chyba kłamie. – Nadawca listu, który dostała Hanna, nosi takie samo nazwisko jak ona: Andersson – dodała Stella po chwili.
– To chyba nie takie dziwne – stwierdził John. – Może to jedno z jej rodzeństwa albo ktoś z rodziny?
– Ale Hanna powiedziała kiedyś, że na ma żadnych krewnych. Twierdziła, że ma tylko nas – upierała się Stella.
– To rzeczywiście brzmi tajemniczo – zgodził się John. – Ale jak się dowiemy, kto wysłał ten list? Możesz ją o to spytać?
– W życiu – zaprotestowała Stella. – Uznałaby, że wtrącam się w sprawy, które mnie nie dotyczą.
– To prawda – przyznał John. – Zostawmy więc to i skupmy się na magnesie i worku na pomoście. Pytanie brzmi, jak możemy się dowiedzieć czegoś więcej.
– To nie takie proste… – zaczęła Stella. Sprawiała wrażenie zawiedzionej. – Może jednak… – zaczęła ponownie i przerwała, bo w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do środka weszła Hanna. Miała na sobie świeżo wyprasowany czerwony fartuch i białą bluzkę. Włosy związała jedwabną wstążką w koński ogon.
– Kiedy wracałam ze świątecznego jarmarku, zauważyłam, że otworzyliście wasze biuro detektywistyczne, więc pomyślałam, że może chcecie się napić gorącej herbaty.
John spojrzał na wózek, z którym Hanna wjechała do pokoju. Piętrowa patera była wypełniona pierniczkami i ciepłymi jeszcze bułeczkami. Były też dwie większe – żółte, szafranowe. John pomyślał, że do końca życia będzie wspominał tradycję popołudniowej herbaty, przy której upierał się tata Stelli. Tata Stelli pochodził z Kornwalii w Anglii i popołudniowa herbata należała do rzeczy, które niezmiernie sobie cenił.
– Właśnie powiesiliśmy szyld – powiedziała Stella. – Mamy już kilka spraw.
– Ciekawe – stwierdziła Hanna. – Będę mogła jutro o tym powiedzieć moim znajomym na bazarku? Oczywiście jeśli sobie tego życzycie.
– Jasne – zapewnił ją John. Lubił, kiedy w biurze coś się działo.
Hanna ich opuściła, a oni zajęli się słodkościami. John uznał, że dżem z czerwonych porzeczek na ciepłych bułeczkach z serkiem Philadelphia smakuje wybornie. Za oknem widział kołyszący się na lekkim wietrze szyld. Padający śnieg zbierał się na literach, które Stella latem kazała wyciąć w drewnie. Biuro Detektywistyczne Stelli i Johna znów było otwarte.