- W empik go
Świąteczna sukienka - ebook
Świąteczna sukienka - ebook
Jedna suknia, dwie kobiety i magia świąt.
Świąteczna sukienka to urocza bożonarodzeniowa historia pióra Courtney Cole, bestsellerowej autorki New York Times.
Kiedy pełna nadziei fashionistka Meg Julliard musi tuż przed Gwiazdką wrócić do swojego rodzinnego Chicago, aby przejąć zarządzanie odziedziczonym po ojcu budynku z apartamentami, uważa, że jej marzenia o awansie w branży modowej się skończyły. Najemcy są ekscentryczni i egocentryczni, katastrofy się mnożą, a przystojny konserwator ciągle zawstydza Meg. Wszystko wskazuje, że to będą najgorsze święta w jej życiu. Ellie Wade, jedna z wieloletnich mieszkanek apartamentowca, również nie odczuwa świątecznej radości. Przygotowuje się do przeprowadzki do domu opieki (niechętnie) i musi zdecydować, co ze sobą weźmie, a na co miejsca w jej życiu już nie będzie. W każdym zakątku mieszkania Ellie kryją się jej wspomnienia - niektóre dobre, niektóre złe. Jak pewna sukienka - waha się, czy ją spakować, bo jest symbolem zarówno najlepszej jak i najgorszej nocy w jej życiu. Ellie i Meg nawiązują niezwykłą przyjaźń. W efekcie przepiękna suknia trafia do Meg. Ale pod pewnym warunkiem: ma ją założyć na bożonarodzeniowe przyjęcie w budynku.
Tak oto dzięki niezwykłemu strojowi Meg odnajduje drogę do realizacji marzeń, jednocześnie przywracając swojemu rozpadającemu się dziedzictwu, czyli Parkview West, dawną świetność i dając bezpieczny dom wszystkim, dla których to miejsce jest ważne. Dobry duch świąt Bożego narodzenia sprawia, że każdy bohater tej opowieści odnajduje szczęście.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66630-85-7 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
– Nie możesz mnie tak zostawić – moja najlepsza przyjaciółka szepcze do telefonu naglącym i pełnym skrajnego przerażenia głosem. W tle słyszę Lilliannę Cox, najgorszą szefową na świecie, która miota się w kolejnym z legendarnych napadów szału.
– Ha! To jest przynajmniej jedna dobra rzecz w całej tej sytuacji. Nigdy więcej nie będę musiała tego słuchać.
Nie taką odpowiedź chciała usłyszeć Cassie.
– Meghan Ann Julliard, natychmiast wsiadaj do samolotu i wracaj do Nowego Jorku. Sama nie dam tu rady. Podobno każe nam pracować do późna w Wigilię, a każdy, kto nie zjawi się na jej imprezie noworocznej, zostanie obsmarowany. No i…
Nagle Cassie urywa, a telefon milknie. Domyślam się, że Lillianna ją przyłapała. Prywatne rozmowy telefoniczne są w „Stitchu” zabronione, a ponieważ jest to obecnie najpopularniejszy magazyn o modzie, wszyscy stosują się do wszelkich reguł i godzą się na najgorszego szefa na świecie tylko po to, żeby tam pracować. Osobiście przez cztery lata próbowałam się tam dostać… I proszę bardzo! – niecałe sześć miesięcy później zostawiam to wszystko za sobą.
Tak więc kiedy siedzę w pociągu i patrzę, jak rozmywa się panorama Chicago, nie widzę wesołych świątecznych świateł, choinek ani zimowej krainy czarów, którą zapewne cieszą oczy inni.
Widzę, jak moje nadzieje i marzenia spływają do kanału burzowego wraz z błotnistą uliczną breją.
Opieram czoło o okno, chłód przenika moją skórę, a oddech zaparowuje szybę.
Tak ciężko pracowałam, żeby dostać się do Lillianny i móc znosić jej krzyki. Przynosiłam jej kawę, załatwiałam sprawunki, siedziałam do późna w nocy, pisząc recenzje o _fluffy fashion_ i użerając się z temperamentnymi modelkami. Robiłam wszystkie te nudne rzeczy, których ostatecznym celem było nawiązanie kontaktów, abym mogła kiedyś założyć własny dom mody.
Wystarczyła chwila, ułamek sekundy, żeby serce taty przestało bić, a cały mój świat się zmienił. Tęsknię za nim. I tęsknię za życiem w Nowym Jorku. Tęsknię za własnymi marzeniami. Nawet jaskrawoczerwony świąteczny kubek kawy w mojej dłoni nie podnosi mnie na duchu.
Pociąg szarpie i zatrzymuje się, a ja szarpię za rączkę walizki. W tym samym momencie wciskam wesoły kubek w klatkę piersiową z takim impetem, że odpada pokrywka, a kawa rozlewa się jak gigantyczna brązowa plama krwi na moim ulubionym zimowym białym płaszczu.
_Pięknie!_ – myślę sobie, ale nie mam czasu się nad sobą roztkliwiać, bo za chwilę zamkną się drzwi, więc wychodzę na ulicę, ciągnąc za sobą wielką, podróżną torbę.
Stoję na rogu Park and Westwood, oceniam zniszczenia i biorę głęboki oddech.
_Mój płaszcz jest prawdopodobnie zrujnowany. Moje życie jest prawdopodobnie zrujnowane._
Coś przeoczyłam?
Staję na krawężniku i zauważam, że biały but na koturnie mam poplamiony błotem.
_Buty też mam zniszczone. Świetnie!_
Prostuję ramiona, nadal stoję na chodniku, zimny wiatr rozwiewa mi włosy, a ja patrzę na wyblakły znak na budynku przede mną, budynku, w który mój ojciec wkładał swoje serce i duszę przez ponad czterdzieści lat.
Parkview West.
Nie byłam tu od lat. Zbyt wiele smutnych wspomnień wiąże się z tym miejscem i nie lubię o tym myśleć. Dlatego właśnie tata odwiedzał mnie w Nowym Jorku dwa razy w roku przez ostatnie cztery lata. Nie nalegał, abym przyjeżdżała. Na tyle mnie kochał.
Z westchnieniem wlokę walizkę przez ciężkie podwójne drzwi.
Lobby jest takie, jakie pamiętam. Wyblakłe jak reszta tego miejsca. Wyblakłe beżowe meble, wyblakłe sztuczne kwiaty, nawet choinka w rogu ma tylko kilka świateł. Sufit holu w kształcie kopuły prezentuje się wspaniale, ale sam budynek, będący pozostałością czasów świetności Chicago, jest jak piękna kobieta, której uroda przemija z wiekiem.
To uwaga całkiem na miejscu, biorąc pod uwagę większość mieszkających tutaj lokatorów. Wzdrygam się. Chociaż to prawda, że większość lokatorów to ludzie w podeszłym wieku, nie powinnam tak myśleć.
Odkładam torbę i słyszę trzask odtwarzanej płyty Binga Crosby’ego.
– Dzień dobry – woła cienki głos z tyłu. – Zaraz wyjdę. Muszę tylko zrobić… O nieee…
Rozlega się głośny trzask i biegnę wokół lady. Starsza pani z fioletowymi włosami (jasnofioletowymi, a nie geriatrycznymi) leży rozciągnięta na rozwalonych pudłach i masuje biodro.
– Będzie siniak – mruczy. Potem patrzy na mnie mętnym, ale surowym wzrokiem. – Nie powinnaś była tu wchodzić. To niezgodne z zasadami.
Wyciągam rękę i pomagam jej wstać.
– W porządku. Nie powiem szefowi.
– Cóż, nie możesz. Zmarł w zeszłym miesiącu. Obawiam się, że jestem wszystkim, co masz. Czy mogę ci pomóc?
Jej czerwone okulary są przekrzywione i siłą woli powstrzymuję się, aby nie wyciągnąć ręki i ich nie poprawić.
– Na pewno wszystko w porządku? – pytam, wciąż trzymając rękę na jej łokciu.
– Nic mi nie jest – unosi brodę. – Pomagam tylko do czasu przybycia nowej właścicielki. Miała tu być w zeszłym tygodniu, ale chyba wyskoczyło jej coś ważniejszego – przygląda mi się. – Przyszłaś tu kogoś odwiedzić? Musisz być na liście, inaczej nie mogę cię wpuścić.
Jej fioletowe loki są sztywne od lakieru do włosów.
Nie odzywam się przez chwilę, bo właśnie obraził mnie ktoś noszący czerwono-fioletowe spodnie.
– Jestem Meghan Julliard. Nowa właścicielka – wyciągam rękę. – A ty musisz być…
– Sylvie Reinhart – odpowiada surowo. Nawet nie reaguje na fakt, że właśnie mnie obraziła. – Zadbałam o to miejsce, podczas gdy ty nie spieszyłaś się z przyjazdem.
Spogląda na mnie z góry, chociaż w najlepszym razie ma metr pięćdziesiąt wzrostu. Napis na jej koszulce głosi: „Nie jestem niska, jestem wysokim elfem”.
– Co ci tak długo zajęło? Potrzebowaliśmy cię.
Jąkam się.
– Miałam kilka spraw do załatwienia. Człowiek nie może tak po prostu rzucić wszystkiego z dnia na dzień i się wyprowadzić. Musiałam znaleźć kogoś, kto podnająłby moją dzierżawę, musiałam złożyć wypowiedzenie w pracy, musiałam… – o mój Boże, dlaczego się przed nią tłumaczę? – Przecież teraz jestem tutaj.
– Ale nie chcesz tu być – mówi z rozmysłem, krzyżując małe ręce na piersi.
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Nie dla mnie – odpowiada. – Teraz wszystko jest twoje. Dzieło życia twojego ojca. Sięga do kieszeni i podaje mi klucz. – Ten klucz jest od środkowej szuflady biurka. Hasła do wszystkiego są zapisane na liście.
Zbiera się do wyjścia.
– Sylvie? – wołam.
Zatrzymuje się, ale się nie odwraca.
– Nie. Nie zamierzam cię szkolić. Powinnaś tutaj być w zeszłym tygodniu. Mam teraz do zrobienia świąteczne zakupy!
– Masz papier toaletowy na bucie – mówię cicho.
Spogląda w dół i widzi ciągnącą się za nią długą wstęgę papieru, chrząka, gdy go usuwa. Odchodzi oburzona, zostawiając papier na podłodze.
Biorę głęboki oddech i rozglądam się po zapleczu.
Wszędzie są ślady ojca.
Zegar wiszący nad drzwiami późni się dziesięć minut. Stare krzesło przy biurku ma rozdarcia w brązowej skórze. Segregatory są wypchane i niepoukładane, wepchnięte do otwartej szuflady biurka, a na półkach nad moją głową stoją przepełnione pudła. Gdy zamknę oczy, prawie widzę go zgarbionego przy biurku, bezładnie balansującego między stosami papierkowej roboty i nieodłącznym kubkiem czarnej kawy.
– Tęsknię za tobą, tato – szepczę, opadają mi ramiona. Siedzę przy biurku, stare krzesło trzeszczy, co uważam za uwłaczające, biorąc pod uwagę, że wciąż mogę robić zakupy w dziale dla juniorów. Sięgam i podnoszę ramię gramofonu ze starego winyla, a kiedy Bing przestaje śpiewać, opuszczam głowę na biurko. Siedzę tak przez kilka minut, aż ktoś chrząka w drzwiach. Podnoszę głowę i widzę, że obserwuje mnie dobrze ubrany starszy pan. Czeka cierpliwie i Bóg jeden wie, jak długo tam stoi. Ma nawet muszkę i czy to jest zegarek kieszonkowy?
– Czy mogę w czymś pomóc? – pytam, wstając.
– Musisz być Meg – mówi ciepło, wyciągając rękę.
– Tak, to ja.
– Jestem Tom Rutherford ze 104. Twój tata ciągle o tobie mówił, młoda damo. Czuję, że już cię znam.
Uśmiecham się.
– Mam nadzieję, że nie zanudził cię zbytnio.
Kręci głową.
– Skądże. Opowiadał mi o twoich wyprawach do Nowego Jorku. Czy kiedykolwiek znalazłaś śniegowiec, który zgubiłaś w metrze?
Przez sekundę cicho opłakuję but z monogramem, zanim kręcę głową. To była edycja świąteczna w zeszłym roku i za nic nie dostanę takiego drugiego.
– Niestety nie. Ale dobrze mi to zrobiło i dostałam nauczkę.
Czeka.
– Nigdy nie pij czterech cosmopolitanów po pracy z dziewczynami.
Tom się uśmiecha.
– Mądra rada, pani Julliard.
– Proszę, mów mi Meg – mówię.
– Dziękuję, Meg – odpowiada. – Nie chcę cię bombardować od pierwszego dnia, ale mam problem. Nadal nie mam ciepłej wody. Sylvie powiedziała mi w zeszłym tygodniu, że wezwała fachowca, ale na pewno szybko się zorientujesz, że Sylvie czasami zapomina i nie jestem pewien, czy kiedykolwiek do niego dzwoniła. Czy mogłabyś to sprawdzić?
– Oczywiście! – szukam notatnika. – Jesteś w 104?
– W rogu dziedzińca – przytakuje.
– Najlepszy lokal – zauważam, zapisując jego nazwisko i numer mieszkania.
Uśmiecha się.
– Byłem na liście oczekujących przez dwa lata – odpowiada. – Pani Bertram żyła długo. Niech spoczywa w pokoju.
Robi znak krzyża.
– Niech spoczywa w pokoju – powtarzam, chociaż jej nie znałam. – Jak długo Sylvie musiała mnie zastępować, panie Rutherford?
– Mów mi Tom – prosi. Kiwam głową. – Powiedziała ci, że cię zastępowała? Zawsze próbowała pomóc twojemu ojcu, czy o to prosił, czy nie. Tak między nami, to jej „pomoc” zwykle powoduje na dłuższą metę więcej pracy, ale ma dobre intencje.
– Więc pomagała mojemu tacie, kiedy jeszcze żył?
– Tak. Jeśli jest coś, czego musisz się o kimkolwiek dowiedzieć, zapytaj Sylvie. Wie wszystko.
– Chyba nie jest teraz moją największą fanką – wyznaję mu. Uśmiecha się delikatnie.
– Wcale nie jest taka straszna. Nie ma rodziny, a twój tata to wszystko, co miała. Jest bardzo opiekuńcza.
– To był mój tata – odpowiadam powoli. – Mną nie musi się opiekować.
– Ona jest kimś więcej – Tom wzrusza ramionami. – Zobaczysz.
– No cóż, dziękuję – mówię mu. – Doceniam, że chciałeś podnieść mnie na duchu. A ja sprowadzę do ciebie hydraulika jak najszybciej.
– Dzięki, Meg – mruga do mnie przyjaźnie.
– Miło cię wreszcie poznać.
– Ciebie również.
Wychodzi z mojego biura, zostawiając za sobą chmurę Old Spice’a, a ja właściwie uważam ten zapach za uspokajający. On też przypomina mi mojego ojca.
Oczy zachodzą mi łzami, nie spodziewałam się, że tak szybko dopadną mnie emocje. Nawet nie poszłam jeszcze do jego… yyy, mojego… mieszkania.
– I jeszcze jedno, Meg – z holu dobiega głos Toma. Wystawiam głowę. – Winda jest nadal zepsuta. Na ten moment nikt nie jeździ na wózku inwalidzkim, ale nigdy nie wiadomo, kiedy to się zmieni. Więc to też powinno zostać naprawione.
Tom znika w holu na parterze. Chociaż nie byłam tu, odkąd wyjechałam na studia, kiedy miałam osiemnaście lat, pamiętam, że budynek ma sześć pięter. Moje mieszkanie znajduje się na ostatnim. Bez windy. Moja siostra i ja biegałyśmy po tych schodach dla zabawy, ale to było, kiedy miałyśmy dziesięć i dwanaście lat. Od tego czasu wiele się zmieniło. Gwoli wyjaśnienia, nie ćwiczę już dla zabawy.
Przyglądam się mojej dużej walizce, a potem przyglądam się schodom. Są z prawdziwego drewna, przykryte wyblakłym zielonym dywanem i wydają się nie mieć końca.
Ten dzień staje się coraz lepszy.
Brak mi tchu, kiedy dochodzę do mieszkania taty.
Opieram się o torbę, grzebię w środku w poszukiwaniu kluczy i kiedy wreszcie przekręcam klucz w zamku, niemal wpadam przez drzwi, potykając się o walizkę.
Najpierw uderza mnie cisza w mieszkaniu.
To rodzaj ciszy, którą można usłyszeć.
Rozglądam się po domu, który wygląda dokładnie tak, jak mój tata zostawił go w dniu śmierci ponad miesiąc temu.
Na stoliku stoi filiżanka kawy, na wpół wypita. Obok leży otwarta gazeta. Na zlewie wisi ścierka do naczyń. Zdjęcia siostry i moje z czasów młodości zdobią ściany.
Zdjęcie mamy stoi na kominku. Małe pudełeczko z dekoracjami świątecznymi wypełnione ręcznie robionymi ozdobami z mojego dzieciństwa leży otwarte w kącie. To znaczy, że tata planował udekorować mieszkanie zaraz po Święcie Dziękczynienia.
Ciężko przełykam ślinę.
Musiał czuć się samotny. Powinnam była wrócić do domu na Święto Dziękczynienia, ale Lillianna zmusiła wszystkich do pracy, a ja jej się nie przeciwstawiłam. Nie wiedziałam, że tata umrze, ale nadal będę nosić w sobie poczucie winy.
Wypełniłam jego wolę zgodnie z testamentem. Kazałam go skremować, a następnie pochować wraz z matką w ich grobie, bez zbędnego zamieszania i pogrzebu. Zrobiłam to wszystko z Nowego Jorku, bo pogrzeby są dla żywych, a ja nie chciałam widzieć urny z prochami ojca spuszczanej do ziemi.
Teraz dochodzę do innych wniosków. Tata był mężczyzną, który zasłużył na pogrzeb. A wszyscy, którzy go znali, zasłużyli na oddanie mu szacunku i pożegnanie w jego ostatniej drodze.
Z drugiej strony, nie mogę skupiać się na przeszłości. Jestem teraz tutaj. Z przyzwyczajenia kieruję kroki do mojej starej sypialni, ale zatrzymuję się przed drzwiami. Wiem, co jest w środku. Świątynia ku czci siostry, a dzisiaj nie jestem w stanie się z tym zmierzyć. Więc zamiast tego idę do sypialni ojca.
Zajmuję się rozpakowywaniem, sprzątaniem szuflady w sypialni, która teraz należy do mnie. Na razie nic tu nie zmieniam. Nie wiem, kiedy będę w stanie zrobić to po swojemu. W myślach notuję rzeczy, które zmienię, kiedy będę gotowa… Kolor ścian z niebieskiego na biały. Zasłony, od kotar po firanki. Nowe dywaniki. Nowe poduszki.
Ale nie dzisiaj.
Dzisiaj po prostu spędzę czas, akceptując fakt, że tu jestem, że wszyscy w mojej rodzinie nie żyją i zostałam sama.
I oczywiście dzwonię do fachowców.
Nie znam się na kondominiach, ale z pewnością posiadanie niesprawnej windy łamie jakieś zasady. Szukam w internecie fachowca, do którego mogłabym zadzwonić.
– Najwcześniej mogę być w przyszłym tygodniu – mówi facet.
Dzwonię do innego.
– Mam pełny grafik. Sama pani rozumie, święta.
– Ale Boże Narodzenie nie trwa trzy tygodnie. Nie może nas pan wpisać?
– Nie, przykro mi. Dopiero po pierwszym stycznia.
To samo słyszę jeszcze cztery razy.
Z westchnieniem poddaję się na moment, zanim zadźgam się pierwszym ostrym przedmiotem, który mi wpadnie w ręce, i postanawiam wziąć prysznic, żeby zmyć z siebie zarazki z samolotu. Odkręcam wodę, przygotowuję czyste ubranie i nie mogę się doczekać, aż moje napięte mięśnie rozluźnią się w gorącej wodzie.
Tylko że… gorącej wody nie ma.
Sprawdzam kran i tak, jest przekręcony do końca w lewo. I nadal nie widzę pary.
Woda jest lodowata.
– Tylko tego brakowało – mówię z jękiem.
Zakładam puszysty szlafrok i schodzę po sześciu kondygnacjach do biura, żeby sprawdzić numer telefonu Sylvie. Odbiera po pierwszym sygnale.
– Sylvie, przepraszam, że przeszkadzam. Wiem, że robisz świąteczne zakupy. Ale czy zadzwoniłaś przypadkiem do hydraulika?
– Oczywiście, że tak – cisza. – Tak mi się wydaje.
Biorę głęboki wdech.
– To może ja zadzwonię i się dowiem. Co to za firma?
– Nie korzystamy z usług firmy – mówi zniecierpliwiona, a w tle słyszę kolędy. – Korzystamy z usług złotej rączki. On zajmuje się wszystkimi budynkami na tej przecznicy.
– W porządku – odpowiadam tak cierpliwie, jak tylko potrafię. – Wiesz, jak się nazywa?
– Oczywiście, że tak – warczy. – To Logan Scott, a jego numer telefonu znajduje się na liście w szufladzie. Tak jak mówiłam.
Rozłącza się. Wiem na pewno, że nie wspomniała o żadnym numerze telefonu znajdującym się na liście, ale nie zamierzam o tym mówić. Nie warto się o to zabijać. Zamiast tego wygrzebuję listę z szuflady i rzeczywiście – jest tam numer jego telefonu.
Dzwonię natychmiast.
Przekierowuje mnie na pocztę głosową, więc zostawiam wiadomość: _Proszę o pomoc. Nie mamy ciepłej wody, winda jest zepsuta, nie wiem, co jeszcze jest nie tak, wszyscy są zajęci, ponieważ są święta, a jeśli Sylvie już do pana dzwoniła, dlaczego nie zostało to jeszcze naprawione?_
Czy coś w tym stylu.
Mogło to zabrzmieć ciut niegrzecznie.
Robię się gderliwa, gdy jest mi zimno i nic nie jadłam, a także gdy publicznie noszę szlafrok. Dlaczego nie ubrałam się, żeby tu zejść? Skoro zostałam właścicielem tego budynku, powinnam się odpowiednio zachowywać.
Nagle ciężar tego, co robię, opada na mnie jak kotwica na dno morza. Mam sześćdziesięciu najemców, którzy liczą na to, że ten ogromny budynek będzie działał. Liczą na mnie. Na kogoś, kto w zeszłym miesiącu zapomniał zapłacić rachunek za wodę. To się nie skończy dobrze.
Nie ma mowy, żeby mi się udało. To będzie sromotna porażka. Nie mam żadnego pojęcia o prowadzeniu budynku. Poniosę klęskę.
Potrząsam głową. Nie. To był głos Drake’a. Nie mój. Porażka była dokładnie tym, czego oczekiwał mój były chłopak. I powodem, dla którego zerwałam z nim w zeszłym tygodniu. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym kiedykolwiek naprawdę kochała Drake’a Dillarda. Nie w taki sposób, jak wszyscy inni wydają się postrzegać miłość, i to był największy problem.
Pragnę romansu takiego, jaki mieli moi rodzice, takiego, który trwał przez lata, podczas których wierzyli w siebie bez względu na wszystko. Wspierali się. Czy proszę o tak wiele?
Drake się mylił. Nie potrzebuję go. Mogę to zrobić. Muszę. Muszę tylko zacząć zadawać sobie pytanie: co zrobiłby tata?
Przyglądam się pudełkom ustawionym na półkach nade mną. Jeśli je przejrzę, może się czegoś dowiem. Z westchnieniem chowam telefon z powrotem do kieszeni i wspinam się po drabinie, zdejmując wieczko z najbliższego pudełka.
Nie zamierzam dzisiaj myśleć o Drake’u i wątpić w siebie ani chwili dłużej.
Mam inne rzeczy na głowie.
Niestety, robię te rzeczy, stojąc na trzecim, najwyższym stopniu drabiny, kiedy otwierają się drzwi do biura.
Drabina stoi bezpośrednio przed drzwiami, więc przewraca się, a ja ląduję, wymachując niezdarnie rękami, w parze bardzo silnych ramion.
Te ramiona należą do mężczyzny o najbardziej niebieskich oczach, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Ty musisz być Meg – mówi szorstko, a jego głos jest połączeniem gładkiego karmelu i przydymionego baru jazzowego i przenika przez idealne usta, podczas gdy on wciąż trzyma mnie w ramionach, przyciśniętą do ciepłej potężnej klatki piersiowej. – Czy zdajesz sobie sprawę, że nie masz na sobie ubrania?
Stawia mnie na nogi, a ja staram się odzyskać rozum, jeszcze mocniej zawiązując pasek szlafroka.
– Tak, zdaję sobie sprawę. Jesteś lokatorem? – pytam, zastanawiając się, czy liczę na to, że jest, czy raczej, że nie jest.
Śmieje się.
– Nie. Obawiam się, że jestem trochę młodszy niż twoja docelowa grupa demograficzna. Jestem Logan. Twoja złota rączka.
Dopiero teraz dostrzegam pas z narzędziami na jego szczupłych biodrach. _O mój Boże, Meghan, co w ciebie wstąpiło?_
– Yyy… Eeee… Cześć! Przepraszam, jeśli byłam trochę szorstka… przez telefon. To mój pierwszy dzień tutaj i wygląda na to, że nic nie działa.
– Nie martw się – mówi uspokajająco. – Działa. Masz bojler, który jest na ostatnich nogach, ale twój tata i ja pomagamy mu kuśtykać od kilku lat. Możemy sprawić, że wytrzyma kilka miesięcy dłużej. A w windzie pewnie znowu zepsuł się wyłącznik.
– Znowu? – uginają mi się kolana i nie wiem, czy to za sprawą tego pięknego kompetentnego mężczyzny, który stoi przede mną, czy przez to, że nie wszystko jednak jest zepsute.
– O tak. Jego też trzeba będzie wymienić. Ale jakoś pokuśtykamy do przodu.
– Wygląda na to, że sporo kuśtykamy – podsumowuję, a on się śmieje.
– Tak. Twój tata był bardzo wyrozumiały, jeśli chodzi o czynsz niektórych lokatorów. Emerytury nie są tak wysokie jak kiedyś, a niektórzy z nich… Cóż, jest im ciężko. A on nic nie mówił, kiedy płacili z opóźnieniem.
– Pasuje to do niego – mówię cierpko. Znowu się uśmiecha.
– Wiele o tobie słyszałem – mówi. – I z tego, co pamiętam, nie przepadasz za zimnymi prysznicami. Zajmę się najpierw tym, a potem windą. Za chwilę wrócę.
Znika z biura, zanim zdążę zapytać, co powiedział mu tata.
_Ten facet to moja złota rączka._
Te niebieskie oczy, ten uśmiech, ten dołeczek w lewym policzku. Nagle Parkview West nie wydaje się już tak złym miejscem jak wcześniej.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział drugi
Czekając na Logana, spoglądam w dół i przypominam sobie, że wyglądam jak nienormalna w puchatym, różowym szlafroku i na bosaka. Pomijam, że jest mi zimno, bo w tym budynku są straszne przeciągi.
Pędzę w stronę schodów, żeby narzucić na siebie coś innego.
Zdumiewa mnie, jak po tylu latach wciąż trzeszczy trzeci stopień. Jo i ja przeskakiwałyśmy przez niego, kiedy chciałyśmy podkraść się do taty pracującego do późna.
Obraz zamku Dunnottar w Szkocji wisi tuż nad stopniem, tak jak przez ostatnie kilka dekad.
Jo i ja udawałyśmy, że w nim mieszkamy, że nasze schody z Parkview prowadzą do kamiennej wieży, której okna wychodzą na morze. Czasami udawałyśmy również, że ten podest to wieża, a my jesteśmy księżniczkami uwięzionymi w środku.
Dopiero po śmierci Jo przestałam udawać, a wchodzenie po tych schodach nigdy nie było już takie samo.
Wchodzę na podest czwartego piętra (ten z obrazem zamku w Edynburgu, bo mój tata miał obsesję na punkcie szkockiej historii) i zatrzymuję się, żeby złapać oddech.
Kiedy tak stoję, z mieszkania wychodzi kobieta.
Jest wysoka i szczupła, śnieżnobiałe włosy są elegancko uczesane we francuski kok. Ma na sobie ołówkową sukienkę w figowym kolorze z perłowymi guzikami zapinanymi z przodu i smukły złoty zegarek na jednym nadgarstku. Pachnie Chanel no. 5.
– Pani Julliard – mówi cicho, unosząc jedną idealnie wypielęgnowaną brew. Nieświadomie poprawiam szlafrok.
– Tak, to ja – odwracam się i podaję jej rękę. Uścisk jej dłoni jest idealny. Nie za mocny, nie za słaby.
– Jestem Ellie Wade. Miło cię poznać. Mam nadzieję, że ci się tu spodoba. Czy mogę zająć chwilę? Nie mam gorącej wody.
Wydaję długie westchnienie.
– Wygląda na to, że nie tylko pani. Przyszedł pan złota rączka, który właśnie naprawia tę usterkę.
Uśmiecha się, a uśmiech rozjaśnia jej twarz. Przez chwilę wygląda o dwadzieścia lat młodziej.
– Cudownie! – już ma zamknąć drzwi, kiedy się zatrzymuje. – Chcesz filiżankę herbaty, kochanie? Chciałabym cię lepiej poznać.
Jest w niej aura godnej samotności i naprawdę żałuję, że muszę iść.
– Chciałabym, pani Wade…
– Mów mi Ellie – przerywa.
– Ellie – poprawiam się. – Ale muszę coś na siebie założyć, bo chcę skonsultować parę rzeczy z majstrem. Ale chętnie przyjdę później.
– Nie zamierzałam wspominać o twoim wyborze stroju, ale masz rację. Ubranie ma znaczenie – uśmiecha się. – I nasz drogi pan Scott. Polubisz go. Każdy go lubi. Wiesz, wiele rzeczy robił dla twojego ojca _pro bono_.
Wpatruję się w nią.
– Naprawdę?
Kiwa głową.
– To taki dobry chłopak.
– Najwyraźniej – chociaż ten chłopak wygląda na mniej więcej trzydzieści lat.
– Powiem mu, że u ciebie też nie ma gorącej wody. Przyjdę do ciebie później, Ellie.
Pobijam rekord, biegnąc sprintem po pozostałych schodach, wkładam dżinsy i sweter, a potem zbiegam z powrotem. Ze względu na stare czasy przeskakuję skrzypiący stopień.
Ląduję, robiąc salto w powietrzu, kiedy Logan wychodzi zza rogu.
Otwiera szeroko oczy. Kłaniam się teatralnie.
– Dałabym sobie dziewięć na dziesięć – oznajmiam.
Jego oczy marszczą się w kącikach, gdy się uśmiecha.
– Osiem i pół. Ledwo uratowałaś to lądowanie.
– Hm… – dramatycznie marszczę nos, a on się śmieje. – Ellie Wade mówi, że u niej też nie ma gorącej wody. Czy cokolwiek, co teraz zrobiłeś, podziałało na cały budynek?
Logan kiwa głową.
– Na razie. Ale miej na uwadze to, co mówiłem wcześniej. W tym starym budynku sporo rzeczy się zużywa i w pewnym momencie trzeba będzie je naprawić.
– Brzmi drogo – mówię. Potakuje.
– Bardzo.
– Cóż, to problem na inny dzień – postanawiam. – Czy windę można naprawić?
– Już zrobione.
– Wygląda na to, że ten stary budynek należy wyciągnąć z nędzy – mówię bezceremonialnie. Logan podnosi głowę.
– Niektórzy z tych lokatorów mieszkają tu od dziesięciu lat lub dłużej – odpowiada. – Są samotni i nie mają dokąd pójść poza domem opieki lub ośrodkiem opiekuńczym. Proszę, nie rób tego.
Patrzę na niego, na zmartwienie marszczące jego brwi.
– Troszczysz się o nich – zauważam.
– Ty też będziesz – odpowiada. – Gdy tylko ich poznasz.
– Wszyscy do tej pory byli bardzo mili.
– Twój tata był dla nich bardzo dobry – mówi Logan. – Mam nadzieję, że ty też będziesz. To miejsce jest wszystkim, co mają.
– Słyszałam, że poświęcasz swój czas dla dobra sprawy.
Uśmiecha się lekko.
– To prawda. Powiedziałem Jerry’emu – to znaczy twojemu tacie – połowę ceny za naprawy. A kiedy budżet mu na to nie pozwalał, dawałem mu tyle czasu, ile potrzebował, żeby mi zapłacić. Chociaż tyle mogłem zrobić.
– Ty też musisz zarabiać na życie – stwierdzam. – Świadczenie usług za darmo nie wydaje się zbyt opłacalne. Angażowanie się w osobiste sprawy klienta to niezbyt dobry interes.
Wzrusza ramionami.
– Żyję samotnie. Nie mam wielu wydatków. Nie narzekam. Poza tym czasami, gdy zależy ci na twoich klientach, trudno jest się nie zaangażować.
_Mieszka sam. Czy powiedział mi to celowo?_
– Cóż – kontynuuje – powinienem już iść. Masz numer mojej komórki na wypadek, gdybyś musiała się ze mną skontaktować? Dzwoniłaś wcześniej pod numer mojego biura.
– Pewnie Sylvie ma.
– O tak – śmieje się – ale życzę ci powodzenia, jeśli chcesz go od niej dostać. Chroni go bardziej niż kogut kurnika. Daj mi telefon, to wpiszę ci mój numer. Podaję mu telefon, a on wpisuje numer swojej komórki. – Naprawdę miło było cię poznać – mówi, oddając go.
– Ciebie też.
Otwiera frontowe drzwi i do środka wpada śnieg.
– Trzymaj się ciepło! – woła, gdy odchodzi. Postawmy sprawę jasno: wygląda świetnie.
W tej chwili czuję, że się rumienię i nie ma to nic wspólnego z pogodą.
Teraz marzy mi się tylko gorący prysznic, skoro terma została już naprawiona.
Wchodzę po schodach, kiedy mój wzrok pada na drzwi Ellie Wade na czwartym piętrze.
Wisi na nich świąteczny wieniec z czerwonym ostrokrzewem i kokardką. Wcale nie odzwierciedla tej nuty smutku, którą czułam, kiedy z nią rozmawiałam. Coś mnie ciągnie do jej drzwi.
Pod wpływem impulsu zatrzymuję się, łapię oddech i postanawiam, że prysznic może poczekać jeszcze kilka minut. Lekko pukam.
Chwilę później Ellie otwiera drzwi, w dłoniach trzyma ciemnozieloną sukienkę.
– Pani Julliard! – wykrzykuje z szerokim uśmiechem. – Proszę wejść, zapraszam.
– Mów do mnie Meg – proszę. Otwiera szeroko drzwi i wchodzę do cichego mieszkania.
W przeciwieństwie do drzwi wejściowych mieszkanie nie jest udekorowane na święta, co mnie zaskakuje. Zamiast tego leży tam kilka uporządkowanych stosów różnych przedmiotów, niektóre na jej sofie, a niektóre na stoliku do kawy.
– Proszę, wybacz mi bałagan – mówi, chociaż jest u niej czyściutko i schludnie. – Przeglądam niektóre z rzeczy. Wejdź. Zrobię ci tę herbatę. Proszę, usiądź.
Ellie rzuca zieloną sukienkę na koniec sofy, a ja siadam obok niej.
Kiedy Ellie znika w kuchni, rozglądam się.
Zdjęcia jej i młodej kobiety wiszą na ścianach i stoją na kominku. Jest uderzające podobieństwo między tą kobietą a Ellie. Mają ten sam mocny nos, te same błyszczące oczy.
– Twoja córka? – pytam, kiedy wraca z tacą z herbatą.
– O tak. Moja Betsy. Mieszka teraz w Londynie. Ma świetną pracę, która trzyma ją z dala ode mnie. Ale jestem z niej bardzo dumna.
Jest. Nie da się tego nie zauważyć.
Ellie nalewa mi filiżankę herbaty i kiedy sięgam po nią, zrzucam sukienkę z kanapy. Spada na podłogę. Odstawiam herbatę i schylam się, aby ją podnieść, i od razu zwracam uwagę na jakość wykonania.
– To niesamowita rzecz! – mówię, przyglądając się jej. Tkanina jest gruba, ale rozciągliwa i wyobrażam sobie, że idealnie dopasowuje się do kobiecej sylwetki. Leśna zieleń ma lekki połysk dzięki wplecionemu złotemu brokatowi i widać wyraźnie, że to niezwykle elegancka sukienka na przyjęcia. – Myślę, że coś takiego założyłaby Grace Kelly lub Jackie O. – przykładam ją do ciała, a miękka, gruba tkanina woła do mnie, jakby chciała, żebym ją założyła.
– O tak – mówi Ellie, zerkając na nią. Pociąga łyk herbaty. – Jest piękna. Czy to nie dziwne, że najpiękniejsze rzeczy mogą jednocześnie przywoływać cudowne i straszne wspomnienia?
Zastygam w bezruchu, sukienka zwisa mi w rękach i patrzę na Ellie.
Wpatruje się w sukienkę nieobecnym wzrokiem, jakby była zupełnie gdzie indziej.
– Przykro mi – nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. Nigdy nie byłam dobra w niezręcznych sytuacjach. Kiedyś na przykład chichotałam na pogrzebie. Nie umiem powiedzieć dlaczego.
– Miałam ją na sobie w najlepszym i najgorszym dniu mojego życia – mówi, mrugając. – Życie może być takim paradoksem, moja droga. Kiedy patrzę, jak ją trzymasz w rękach… i widzę, jak się porusza, to czuję się prawie tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy założyłam ją na siebie. Byłam tam przez chwilę, zawładnęły mną wspomnienia. Przepraszam. Możesz ją odłożyć na stos rzeczy do wyrzucenia.
Wskazuje na stos przede mną, ale się waham.
– Ona jest taka cudna, Ellie. Mogłabyś dać ją córce. Nie robią już takich ubrań. Wiem coś na ten temat, bo pracuję… eee… pracowałam w modzie.
– Naprawdę? – pyta z zainteresowaniem i bierze kolejny łyk herbaty.
– Tak. Zawsze chciałam pracować w branży. Ukończyłam projektowanie mody i pracowałam jako asystentka na poziomie podstawowym w Nowym Jorku dla magazynu o modzie. Marzyłam, by mieć własną linię. Przerabiałam też ubrania dla siostry, kiedy była…
Mój głos cichnie, a Ellie mi się przygląda.
– Kiedy była chora? – pyta delikatnie. Jestem zaskoczona gulą w gardle, która wciąż się formuje, kiedy po tylu latach mówię o Jo.
– Twój tata mi o niej powiedział. Była taką piękną dziewczyną.
– Była – zgadzam się. – Przerabiałam jej ubrania, kiedy była chora. Moi rodzice nie mogli sobie pozwolić na kupowanie jej nowych, kiedy chudła. Promieniowanie sprawiło, że spadała jej waga.
– Byłaś wtedy bardzo młoda jak na przerabianie ubrań – mówi Ellie z podziwem w głosie. – Jestem pod wrażeniem.
Wzruszam ramionami.
– To chyba dla mnie naturalne. Mama mawiała, że od kołyski robiłam własne papierowe lalki, żebym mogła projektować dla nich stroje. – Ellie śmieje się lekkim, dźwięcznym głosem.
– Dlaczego więc tu jesteś? – pyta. Jej spojrzenie jest łagodne, ale pytanie – bezpośrednie. Widzę, że jest naprawdę zainteresowana. Wydaje mi się, że wdała się ze mną w pogawędkę, bo naprawdę ją to obchodzi.
– Jestem jedyną osobą z rodziny – mówię w końcu. – Musiałam wrócić i przejąć schedę po tacie.
– Nie chciałby, żebyś rezygnowała ze swoich marzeń – beszta mnie. – Był z ciebie bardzo dumny.
– To on zostawił mi ten budynek – odpowiadam. – Więc pewnie chciał, żebym tu była.
– Zawsze możesz go sprzedać – sugeruje.
– Nie mogę. Nieruchomości w Chicago są tym, czym są, nie mogę liczyć na to, że ktoś inny po prostu go nie zburzy i nie zastąpi wieżowcem lub czymś takim. Logan uprzytomnił mi, że wielu z was traktuje go jak swój dom.
– Cóż, nie ja – odpowiada, dolewając herbaty do mojej filiżanki. – Pod koniec miesiąca przenoszę się do wioski emerytów.
Wzdrygam się.
– O nie! Czy to z powodu windy? Bo jeśli tak, to obiecuję… Dopilnuję, żeby się więcej nie psuła.
Uśmiecha się, a w jej oczach widać smutek.
– Nie, kochanie, to nie to. Moja córka za bardzo się o mnie martwi. To stary budynek, choć jest piękny, jest tu sporo przeciągów i kiedy wychodzę, trudno mi wydostać się na ulicę i wrócić. Wioska emerytów ma zaplanowane wycieczki, własny transport i zorganizowane zajęcia z ludźmi w moim wieku, więc znajdę tam przyjaciół. A przynajmniej tak mówi Betsy.
Jest tolerancyjna wobec córki.
– Więc sortujesz rzeczy, aby zmniejszyć rozmiary przeprowadzki? – zgaduję.
– Tak. Przez lata nagromadziłam więcej, niż myślałam. Mieszkam tu, w Parkview West, od dziesięciu lat.
_Więc przeprowadziła się tutaj, kiedy miałam dwadzieścia lat. Jak to się stało, że nigdy jej nie widziałam? Bo nie zwracałam uwagi. Właśnie tak._
– No cóż, będzie mi smutno, gdy odejdziesz – oznajmiam. – Miło byłoby mieć tu przyjaciółkę.
Patrzy na mnie uspokajająco.
– Będziesz miała przyjaciół, kochanie. Więcej, niż możesz zliczyć. Wszyscy tu na ciebie czekali.
– Mam nadzieję, że lubią być rozczarowani – odpowiadam cierpko, a ona się śmieje.
– Masz poczucie humoru. Podoba mi się to.
Uśmiecham się z nią.
– Używam humoru, by ukryć swoją dziwaczną osobowość – wyjaśniam jej. Znowu się śmieje.
– Jesteś rozkoszna.
Kładę sukienkę z powrotem na oparcie sofy i podziwiam, jak idealnie układa się elegancki dekolt w łódkę.
– Powiedziałaś, że miałaś ją na sobie w najlepszym i najgorszym momencie życia – spoglądam na nią, a ona odwraca wzrok. – Wygląda na to, że przywołuje silne wspomnienia.
– Czy kiedykolwiek kochałaś kogoś tak bez pamięci, że myślałaś, że nie będziesz mogła bez niego oddychać? – pyta.
Myślę o Drake’u i kręcę głową.
– Nie.
– Nigdy?
– Nigdy.
– Masz jeszcze mnóstwo czasu – mówi. – Właściwie to nosiłam tę sukienkę, kiedy byłam mniej więcej w twoim wieku.
– Chciałabym o tym usłyszeć – mówię z nadzieją. Sukienka mieni się w świetle płomieni z kominka. Może zabrzmi to głupio, ale samo patrzenie na nią sprawia, że czuję się szczęśliwsza, jakbym czuła, że życie niesie ze sobą niezliczone możliwości. – Wiem, że właśnie się poznałyśmy, ale ta sukienka ma historię, którą trzeba opowiedzieć.
Ellie się waha.
– Nie jestem pewna, czy chcesz usłyszeć tę historię w dniu, w którym się poznałyśmy. To nie jest bajka z _happy endem_.
– Życie to nie bajka – mówię po prostu. – Ale mimo to jest piękne.
– To prawda, słodka dziewczyno – odpowiada. – Niektóre momenty są niesamowicie piękne – wzdycha. – Zawrzemy układ. Jeśli obiecasz mi, że w tym roku założysz tę sukienkę, opowiem ci jej historię. Zasługuje na jeszcze jeden wieczór.
– Chciałabym móc ci to obiecać – mówię jej. – Naprawdę chcę usłyszeć tę historię, ale nie mam dokąd w niej wyjść. Nikogo tu nie znam, pamiętasz?
Zastanawia się nad tym przez moment.
– W porządku. Zróbmy tak… Opowiem ci tę historię, jeśli obiecasz, że założysz tę sukienkę, jeśli nadarzy się okazja – czeka na moją odpowiedź.
Czuję się na tyle bezpiecznie, że się zgadzam, bo moje życie towarzyskie w tym mieście nie istnieje. I coś mi mówi, że muszę usłyszeć tę historię.
– Jeśli naprawdę chcesz ją usłyszeć, to lepiej zrobię więcej herbaty.
Uśmiecha się, po czym znika w kuchni, a ja sprawdzam telefon.
Nic od Drake’a, dzięki Bogu.
Dwa nieodebrane połączenia i cztery esemesy od Cassie:
_Wracaj._
_Ratuj mnie._
_Zabiję cię._
_Odbierz telefon._
Kręcę głową i odpowiadam jej:
_Dasz radę. Zadzwonię dziś wieczorem._
Odkładam telefon w momencie, gdy Ellie wraca z dzbankiem herbaty.
Nalewa nam po filiżance, po czym siada z powrotem na swoim miejscu.
– Frankie był miłością mojego życia – mówi cicho, patrząc w ogień. Płomienie sprawiają, że jej twarz wygląda miękko, a jej oczy błyszczą jak złoto. – Sprawiał, że zapierało mi dech w piersiach. Ten jego chód! Był bardzo pewny siebie. Miał tak szerokie ramiona jak jego uśmiech – trzyma rękę na sercu, jakby chciała uspokoić jego kołatanie. Podziwiam miłość, która dziesiątki lat później wciąż sprawia, że serce szybciej bije.
– Masz szczęście, że znalazłaś taką miłość – mówię.
Wzrusza ramionami, ale kiwa głową.
– Wiem. Spotkałam go na Navy Pier. Jezu, jaki on był przystojny. Kruczoczarne włosy, jasnoniebieskie oczy. Chciałabym, żebyś mogła go zobaczyć – przerywa i wiem, że wróciła do dnia, w którym go poznała.
– Miał najszersze ramiona i najwęższe biodra, jakie kiedykolwiek widziałaś. Jadłam lunch z torebki i nie mogłam oderwać od niego wzroku. Żonglował jedzeniem – pomarańczą, zawijaną kanapką i swoim napojem czekoladowym. Popisywał się, próbując wszystkich rozbawić. Ale potem nie złapał kanapki i wylądowała w jeziorze. Żebyś widziała wyraz jego twarzy! – wzdycha i wiem, że widzi to wyraźnie w głowie. Ponownie przykłada rękę do serca i wpatruje się w dal. – Skończyło się na tym, że zrobiłam dobry uczynek i podzieliłam się z nim swoją kanapką. I tak to wszystko się zaczęło…
– Uwielbiam tę historię – mówię – Jest oszałamiająca, Ellie!
Rumieni się.
– Zawsze wpadałam przy nim w zachwyt – stwierdza. – Zabiegał o mnie przez miesiące. Nie mogliśmy przestać o sobie myśleć. Mimo że byliśmy tak różni, jak tylko mogliśmy. Pochodził z bardziej wyrafinowanej rodziny, podczas gdy moja była spokojna i raczej biedna. Normalnie dwoje ludzi takich jak my nigdy nie byłoby razem. Ale wyglądało na to, że los miał w tym swój udział, wiesz? Chcieliśmy to w pełni wykorzystać.
– To brzmi jak Romeo i Julia! – kręcę głową.
– Nie skończyli dobrze, kochanie – przypomina mi. – Ale przecież Frankie i ja też nie.
– Co się stało? – pytam prawie przestraszona. Czy on umarł?
Twarz Ellie pochmurnieje i żałuję, że o to pytam.
– Chciałabym móc przekazać ci, jacy byliśmy dla siebie idealni – mówi. – Byliśmy tak różni, a jednak idealnie do siebie pasowaliśmy. Miał w sobie coś takiego, że po prostu chciałam się przed nim otworzyć i dzielić się z nim wszystkim. Rozśmieszał mnie, chował notatki pod matą na werandzie… To było idealne życie. Dopóki się nie skończyło.
Wstrzymuję oddech, żeby usłyszeć, co było dalej.
– Zbliżała się Wigilia, a jego matka Francesca urządzała wielką imprezę – pierwszą od czasu, kiedy zmarł ojciec Frankiego. Była osobą towarzyską i, chociaż pochodzę z biednej rodziny, myślę, że krok po kroku w końcu udało mi się przekonać ją do siebie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
– Och – mruczę. Ellie kiwa głową.
– Nigdy nie lekceważ matki, która ma syna – mówi. – To dobra lekcja dla ciebie, kochanie.
– Co się stało? – pytam ponownie.
– Chciał mi się oświadczyć na tym przyjęciu – odpowiada po prostu Ellie. – Wiedziałam o tym. Robił wcześniej aluzje, a ja oszczędzałam wszystkie pieniądze, które zarobiłam, żeby kupić tę sukienkę w sklepie z używanymi rzeczami. Kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz, wiedziałam, że to suknia dla mnie. Po prostu wiedziałam. Poprosiłam właścicielkę sklepu, aby odłożyła ją dla mnie, dopóki na nią nie uzbieram, i spełniła moją prośbę. Schowała ją pod ladą. Dwa miesiące zajęło mi zaoszczędzenie całej kwoty. Nie wystarczyło mi już pieniędzy, żeby kupić pasującą biżuterię, ale nie obchodziło mnie to. Przepełniało mnie takie szczęście – myślałam, że pęknę.
Popija herbatę, a jej idealnie pomalowane paznokcie lekko drżą.
– Nie musisz mi dalej o tym mówić – zapewniam ją. – Naprawdę. Nie chcę cię denerwować.
– Cieszę się, że ci to opowiadam – odpowiada. – Dzięki temu wiem, że to się wydarzyło. Czasami bałam się, że to był tylko sen. Że był zbyt doskonały, by w ogóle mógł istnieć.
– Był prawdziwy – mówię jej. – Widzę, jak bardzo go kochałaś.
Chwytam ją za rękę. Ona się uśmiecha.
– O tak, naprawdę. Dlatego tak trudno było mi go stracić…
Bierze głęboki oddech.
– Francesca była perfekcjonistką pod każdym względem. Wiedziała, że Frankie zamierza się oświadczyć, a ponieważ mieli być tam wszyscy jej przyjaciele, chciała, żeby było idealnie. Nalegała, żebym założyła jej naszyjnik z szafirami i diamentami oraz komplet kolczyków. Były ostatnim prezentem, jaki mąż dał jej przed śmiercią.
– To nie może się dobrze skończyć – mruczę pod nosem, kuląc się.
– Nie, nie – potwierdza. – Ale zaczęło się idealnie.
Impreza była piękna… Paliło się mnóstwo świec, rozbrzmiewała muzyka, a stoły pełne były najsmaczniejszego jedzenia. Frankie i ja tańczyliśmy, i tańczyliśmy. Wyglądałam pięknie w tej sukience. Wiedziałam o tym, a Frankie nie mógł oderwać ode mnie wzroku. – Przez sekundę pręży się dumnie, nietrudno sobie wyobrazić, jaka była piękna. Nawet teraz jest atrakcyjną kobietą.
– Frankie uklęknął na jedno kolano kilka minut przed północą, na samym środku sali. Tańczyliśmy tak długo, że nasze policzki były zarumienione i myślałam, że umrę ze szczęścia. Wszyscy patrzyli, a on otworzył pudełko, w którym znajdował się najpiękniejszy pierścionek z rubinem otoczonym błyszczącymi diamentami. Byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem w całym moim młodym życiu. I wtedy… Usłyszałam okropny krzyk.
Prawie chcę zatkać uszy. Nie chcę słyszeć dalszej części opowieści. Ale jednocześnie czekam na każde jej słowo.
– To była Francesca. Jeden z kolczyków wypadł mi z ucha tej nocy. Były bardzo cenne, zarówno pod względem finansowym, jak i emocjonalnym, ponieważ dostała je od zmarłego męża. Nie można jej było uspokoić. Szukaliśmy, ale nigdzie nie mogliśmy go znaleźć. W miarę jak wieczór mijał, nabierała przekonania, że go ukradłam. Pamiętaj, że byłam biedna. Tej nocy mówiła do mnie straszne rzeczy. Frankie nie mógł jej odwieść od tego pomysłu, a w końcu nalegała, żeby skończył ze mną, ponieważ przestała mi ufać.
Twarz Ellie wykrzywia ból, więc ściskam jej dłoń.
– Z pewnością nikt nie wierzył, że ich okradłaś – mówię łagodnie. – Na pewno nie Frankie.
– Nie miało znaczenia, w co wierzył – mówi bezbarwnie. – Odkąd jego ojciec zmarł, stał się głową rodziny i Francesca traktowała to bardzo poważnie. Nalegała, żeby opuścili przyjęcie. Nigdy nie zapomnę, jak – odchodząc – patrzył na mnie przez ramię. Był taki smutny, taki bezradny i być może była w jego wzroku nuta niepewności. Uważam, że nie był do końca pewien, czy zrobiłam to, czy nie. I to złamało mi serce.
– Nawet sobie tego nie mogę wyobrazić – oddycham głęboko. – I wszyscy na imprezie to widzieli?
Ellie kiwa głową ze smutkiem.
– O tak. Wybiegłam, nie mogłam znieść upokorzenia. Tej samej nocy spakowałam torbę i wyjechałam do ciotki do Indiany. Zostałam u niej przez kilka lat, aż skończyłam studia.
– Czy Frankie próbował się z tobą skontaktować?
– Nie wiedział, gdzie jestem, kochanie. Nic nikomu nie powiedziałam. Nie zniosłabym, gdyby oficjalnie powiedział mi, że to koniec. Więc uciekłam.
– Nie winię cię – mówię jej stanowczo. – Zrobiłabym to samo.
– Ale zobacz – mówi, odwracając się, by spojrzeć mi w oczy. – Nie wiem, co by się stało, gdyby… Nie miałam odwagi się dowiedzieć. Zamiast tego w końcu poślubiłam kogoś innego, kogoś, kogo kochałam, ale nigdy nie było tak samo. Mieliśmy piękną córkę, a nasze życie było cudowne. Ale nigdy się nie dowiem, co mogło być.
– To jest… straszne – mówię w końcu szczerze.
– Wiem.
I ja teraz też wiem, dlaczego ta łagodna kobieta roztacza aurę smutku. Jej życie jest niedokończone. Życie, które mogłoby być.
O Boże, nigdy nie pozwól mi tego doświadczyć.
– Tak mi przykro, Ellie – nie wiem, co jeszcze powiedzieć.
Kręci głową, jakby chciała otrząsnąć się z melancholii.
– Nie smuć się – mówi. – Mam piękną córkę, a mój zmarły mąż był dobrym człowiekiem.
– Ale to nie był Frankie.
– Nie, nie był – sięga po mój pusty kubek. – Przepraszam, jeśli zasmuciłam cię pierwszego dnia tutaj. Nie martw się o mnie, kochanie. Daję radę – wstaje. – Teraz nie zapomnij o dotrzymaniu umowy. Musisz założyć tę sukienkę, jeśli nadarzy się okazja. Obiecuję, że będzie pasować. Jest magiczna pod tym względem.
Mruga, a ja się uśmiecham, uszczęśliwiając ją.
– W porządku. Nie zapomnę. Ale może zostawisz ją sobie do tego czasu? A jeśli jej nie założę, możesz oddać ją córce.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby dawać ją Betsy, biorąc pod uwagę, że była przeznaczona dla kogoś innego niż jej ojciec – mówi Ellie i to ma sens.
– Dobrze – mówię w końcu. – Wezmę ją. Jeśli jesteś pewna.
– Jestem w stu procentach pewna. Ta sukienka zapewniła mi piękny wieczór… do pewnego momentu. To samo może zrobić dla ciebie… Oby bez złamanego serca.
Uśmiecha się i prowadzi mnie do drzwi. Idę z sukienką przewieszoną przez ramię.
– Do zobaczenia wkrótce, Meg – obiecuje.
Ellie zamyka za mną drzwi, a smutek tej historii wydaje się znikać wraz z nią, ponieważ kiedy idę do mojego mieszkania, czuję się lżejsza i szczęśliwsza, niż byłam przez cały dzień. Wieszam sukienkę na wieszaku i zostawiam na drzwiach szafy. Patrzenie na nią sprawia mi radość, chociaż wiem, że w najbliższym czasie nie będę miała okazji, żeby ją założyć.
Jej w niej coś, co przypomina mi ryczące lata dwudzieste, kapele swingowe z lat czterdziestych i przepych lat pięćdziesiątych jednocześnie, choć wydaje się to dziwne. Jakby sukienka miała coś z kameleona i mogła dopasować się do każdego o każdej porze i w każdym miejscu. Zwijam się w kłębek na kanapie i dzwonię do Cassie, żeby zeszła z gzymsu. Jestem pewna, że na nim stoi. W „Stitch” zawsze jest kryzys i zawsze jest gzyms. I po raz pierwszy cieszę się, że to nie ja na nim stoję.