- W empik go
Świąteczne tarapaty w górzystej Snowdonii - część 1 - ebook
Świąteczne tarapaty w górzystej Snowdonii - część 1 - ebook
Holly porzuca swoje dawne życie w Liverpoolu. Chce zostawić za sobą traumatyczne przeżycia związane z byłym miejscem pracy i zapomnieć o przyjaciołach, którzy odwrócili się od niej, gdy potrzebowała ich najbardziej. Zaczyna nowy rozdział w swojej ukochanej chatce po babci, położonej w górzystej Snowdonii w Walii. Tak, jak jej babcia kiedyś, Holly pragnie zamieszkać na odludziu. Czas spędzony w Liverpoolu nauczył ją, że nikomu nie może ufać.
Chloe czuje się jak w więzieniu w swoim pięknym londyńskim mieszkaniu w modnej dzielnicy Chelsea. Gdziekolwiek się nie uda, od razu prześladują ją dziennikarze i zadają pytania, na które nie ma ochoty odpowiadać. Marzy o ucieczce od londyńskiego zgiełku i o wyprowadzce do miejsca, w którym będzie anonimowa. Pewnego dnia wsiada do taksówki, wręcza kierowcy tysiąc funtów i prosi, by zawiózł ją do małej wioski w Walii. Im bardziej oddala się od Londynu, tym większą ulgę czuje.
Ethan budzi się w szpitalu. Nie pamięta, kim jest ani dlaczego tam się znalazł. Policja twierdzi, że jest zamieszany w śmierć swojego najlepszego przyjaciela, ale Ethan w to nie wierzy. Nie dowie się prawdy, dopóki nie odzyska pamięci. Przerywa studia w Cambridge i wyjeżdża, aby uporządkować myśli.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, a walijskie góry pokrywa warstwa śniegu. Świąteczna atmosfera zaczyna wypełniać całą okolicę. To tu splatają się losy Holly, Chloe i Ethana, którzy wspólnie próbują zmierzyć się z przeciwnościami losu.
To pierwsza część z serii „Świąteczne tarapaty w górzystej Snowdonii".
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-269-2284-4 |
Rozmiar pliku: | 309 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyciągnęłam rękę po szklankę, która stała na stoliku nocnym. Wzięłam łyk letniej wody, podniosłam się i niechętnie poszłam do kuchni.
Termometr na zewnątrz pokazywał minus 10 stopni Celsjusza. W środku nie było o wiele lepiej. Nędzne 14 stopni. Włożyłam gruby wełniany sweter i zaklęłam cicho, że jeszcze nie kupiłam grzejnika.
Podłożyłam ostatnie polana do pieca, następnie spaliłam również papierową torbę, w którą były zapakowane. Ogień od razu buchnął jasnym płomieniem.
Zamieszkałam w starej chatce babci, ponieważ było to miejsce położone na odludziu i nie widniało w żadnych dostępnych rejestrach. Babcia mieszkała tam całe swoje życie.
Gdy porzuciłam pracę asystentki finansowej w kancelarii kościelnej, zostałam zmuszona, żeby się tu przeprowadzić. Moje mieszkanie w Liverpoolu było co prawda nowe i ciepłe, ale tutaj miałam nadzieję, że nikt mnie nie znajdzie.
Chatka leżała blisko Bach Tref Môr. w samym centrum Parku Narodowego Snowdonia. Wioska liczyła ogółem stu mieszkańców, ale liczba ta zmniejszała się w szybkim tempie każdego roku. Główną przyczyną tego stanu rzeczy był brak pracy poza sezonem turystycznym. Niektórzy spośród mieszkańców dorobili się jednak na wynajmie pokoi dla gości pragnących zobaczyć słynną górę Snowdon. Na jej szczyt można było dojechać minikolejką, a trasa cieszyła się wielkim powodzeniem.
W kuchni włączyłam czajnik i wyciągnęłam ulubioną, sfatygowaną, porcelanową filiżankę mojej babci. To była ostatnia sztuka z pięknej zastawy, którą kiedyś miała. Włożyłam do niej torebkę herbaty i napełniłam ją wrzątkiem.
Widok z okna zapierał dech w piersiach. Jezioro błyszczało kilkaset metrów dalej i wydawało się, że jest na wyciągnięcie ręki. Zbliżał się grudzień, a za oknem leżała wyjątkowo gruba warstwa śniegu. Było tak pięknie, że gdy patrzyło się wystarczająco długo, wydawało się, iż serce wyskoczy człowiekowi z piersi.
Usiadłam na starej kanapie i podciągnęłam nogi. W końcu ogień i herbata zaczęły na mnie działać. Czułam się bardzo zmęczona. Czas spędzony w Liverpoolu pozbawił mnie energii i chęci do życia. Teraz potrzebowałam tylko ciszy i spokoju, aby odpocząć i wyleczyć swoje rany. Pierwsze miesiące w chacie poświęcałam głównie na sen i regenerację organizmu. Dzisiaj, po raz pierwszy od przyjazdu tutaj, nie czułam się wyczerpana przed śniadaniem. Zapowiadał się całkiem udany dzień.
Dźwięk klaksonu gwałtownie przerwał moje rozmyślania. Nowy listonosz trzykrotnie zatrąbił, gdy podjeżdżał pod mój dom. Głośno westchnęłam, poszłam do przedpokoju i założyłam kalosze. Nie pomyślałam o kurtce, bo nie zamierzałam z nim rozmawiać.
Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej zuchwały. Wczoraj siedział w swoim samochodzie z moją pocztą w ręku, zamiast wrzucić listy do skrzynki. Czekał pewnie, aż wyjdę, żeby zamienić ze mną kilka słów. Czy takie zachowanie jest w ogóle zgodne z prawem? – pomyślałam poddenerwowana.
Otworzyłam drzwi i szybko je za sobą zamknęłam. Było tak zimno, że para unosiła się z ust. Na podjeździe stał brzydki czerwony samochód z namalowaną królewską koroną na drzwiach. Bardzo mnie to wszystko zirytowało.
– Cześć, Holly!
Kiwnęłam głową ponuro, pokazując mu, że nie jestem w nastroju do rozmowy.
– Ale fantastyczny zimowy dzień! Słońce świeci, a śnieg...
– Czy jest do mnie jakaś poczta, Baptiste? – zapytałam i objęłam się rękami. Przemarzałam do szpiku kości. Wpatrując się w niego tępo, zobaczyłam w jego ciemnych oczach błysk, który sprawił, że poczułam się jeszcze bardziej zirytowana.
– Oczywiście, że jest. W przeciwnym razie bym tu nie przyjeżdżał, nieprawdaż? – powiedział i uśmiechnął się szeroko. Na pewno tylko po to, żeby pokazać pełny garnitur lśniących białych zębów. Ani śladu próchnicy – pomyślałam.
– Mam dla ciebie dzisiaj odręcznie zaadresowany list. Wiesz, że to nietypowe. W większości przychodzą same reklamy i...
Sięgnęłam ręką przez otwarte okno do wnętrza samochodu. Baptiste świadomie trzymał bardzo mocno białą kopertę. Wyglądało, jakby w ogóle nie planował mi jej oddać.
– Zimno mi. Czy mogę dostać swój list?
Przestępowałam z nogi na nogę, aby nie odmrozić sobie palców.
– Jestem w drodze już od piątej. Wschód słońca był wspaniały, niebo zrobiło się różowe, a mróz pokrył skrzącą kołderką całą ziemię.
Znów wzniosłam oczy ku niebu. Nie przepadałam za długimi wywodami Baptiste’a na temat cudowności natury. Tego wszystkiego było dla mnie stanowczo za wiele. On był zbyt miły, zbyt radosny i pozytywny, a już na pewno zbyt przystojny.
– Proszę, oto list.
Baptiste wyciągnął kopertę, ale zaraz potem szybko cofnął rękę.
– Czy wiedziałaś, że pub Harfa i Prosię w centrum jest do wynajęcia? Może zadzwonisz i zapytasz, czy oferta jest nadal aktualna?
Popatrzyłam na niego ze szczerym zdziwieniem. Jego fryzura była idealna, a skóra błyszczała. Chyba mu odbiło! Pub Harfa i Prosię był zamknięty już od piętnastu lat.
– Co dokładnie miałabym zrobić z tą starą ruderą?
Wyszarpałam list z jego dłoni, obróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę domu.
– Na przykład podawać jedzenie? Czymś musisz się w końcu zająć.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.