Świąteczny gość - ebook
Świąteczny gość - ebook
Olivia Miller zrezygnowała z kariery weterynarza i prowadzi pensjonat w Anglii. Niespodziewanie przed Bożym Narodzeniem zjawia się w jej domu szejk Saladin Al Mektala, osoba bardzo znana w świecie hodowców koni. Saladin prosi Olivię, by zajęła się jego czempionem, który uległ ciężkiemu wypadkowi. Olivia odmawia, lecz Saladin zrobi wszystko, by ją przekonać…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3403-0 |
Rozmiar pliku: | 798 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Livvy wieszała właśnie pod sufitem jemiołę, kiedy usłyszała dźwięk dzwonka do drzwi. Wystraszyła się. Ostatniej nocy spadło dużo śniegu i wszędzie wokół panowała cisza. Nie spodziewała się nikogo aż do Wigilii.
Odejdź stąd, kimkolwiek jesteś, pomyślała. Kilka białych jagód jemioły spadło na podłogę i poleciało w kąt. Jednak dzwonek rozległ się ponownie. Tym razem brzmiał dłużej.
Livvy miała mnóstwo pracy przed przybyciem gości, a opady śniegu oznaczały, że jej pomocnica, Stella na pewno się nie pojawi. Tym bardziej zniecierpliwił ją natarczywy dzwonek. Wiedziała jednak, że skoro prowadzi ten interes, musi być dyspozycyjna, nawet jeśli nie miała już ani jednego wolnego łóżka. Zeszła z drabiny i, starając się powstrzymać uczucie irytacji, otworzyła drzwi.
Na widok stojącego w nich mężczyzny zamarła.
Nieznajomy, choć nie całkiem. Minęła chwila, zanim skojarzyła, kto do niej przyszedł. Był to człowiek dość dobrze znany w środowisku ludzi pasjonujących się wyścigami koni, które kiedyś były także jej światem. Takiego mężczyzny nie sposób było nie zapamiętać. Doskonale zbudowany, z oliwkową cerą i przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu, zwracał uwagę.
Ale to nie jego wygląd sprawił, że Livvy z niedowierzaniem zamrugała powiekami. Wiedziała, kim jest ten mężczyzna. Stał przed nią ni mniej, ni więcej tylko Saladin Al Mektala, król Jazratanu. Prawdziwy arabski szejk.
Zastanawiała się, czy przy powitaniu jednego z najbogatszych ludzi na świecie obowiązuje jakiś specjalny protokół. Kiedyś, dawno temu, jego osoba być może by ją onieśmieliła, ale nie teraz. Minione lata bardzo ją zmieniły. Była niezależną, zarabiającą na siebie kobietą, choć ostatnio ta niezależność wiele ją kosztowała.
– Czy nikt panu nie powiedział, że należy grzecznie poczekać po pierwszym dzwonku, aż ktoś otworzy, a nie dzwonić ponownie, jakby się paliło?
Saladin uniósł ze zdziwieniem brwi. Nawet tutaj w Wielkiej Brytanii takie powitanie było dość nietypowe. Choć z drugiej strony zawsze uskarżał się na to, że w jego towarzystwie ludzie nie zachowują się normalnie. Tym razem został potraktowany jak zwykły śmiertelnik.
– Wie pani, kim jestem?
Roześmiała się, a koński ogon zatańczył przy tym wokół jej głowy.
– Sądziłam, że to pytanie zadają osoby z listy B, które próbują się dostać do najmodniejszego klubu.
Saladin poczuł, że ogarnia go irytacja. Odczuł też coś jeszcze, czego jednak nie potrafił nazwać. Ostrzegano go, że ta kobieta bywa trudna. Że potrafi być uszczypliwa i uparta. Jednak te cechy zazwyczaj przestawały mieć znaczenie w konfrontacji z jego silną osobowością. Miał ochotę odpowiedzieć jej równie złośliwie, ale Livvy Miller miała coś, czego bardzo potrzebował, dlatego kiedy się odezwał, jego głos brzmiał spokojnie.
– Pytałem poważnie. Nazywam się Saladin Al Mektala.
– Wiem, kim pan jest.
– Od dłuższego czasu próbuję się z panią skontaktować.
Uśmiechnęła się z grzeczności.
– To też wiem. Od tygodnia bombarduje mnie pan mejlami i telefonami. Jak tylko włączę komputer, wyświetla mi się nowa wiadomość od [email protected].
– W takim razie dlaczego nie odpowiada pani na nie?
– Jak to nie? Za każdym razem odpisuję, że nie jestem zainteresowana. Jeśli pańscy ludzie tego nie rozumieją, to nic na to nie poradzę. Moje zdanie w tej kwestii się nie zmieni.
Saladin z trudem panował nad rosnącą irytacją.
– Nawet nie wie pani, o co chcę prosić.
– O coś, co ma związek z końmi, a to mi wystarczy, żeby odmówić.
Wyprostowała się, choć on wciąż był od niej wyższy. Kiedy usłyszał, że potrafi zapanować nad największymi i najtrudniejszymi końmi, nigdy nie wyobrażał sobie, że jest taka drobna.
– Ja już się nie zajmuję końmi – dokończyła grobowym tonem.
Saladin spojrzał jej w oczy, których barwa przypominała miód.
– Dlaczego?
Livvy odwróciła wzrok.
– To nie pana sprawa – oznajmiła, unosząc brodę. – Nie muszę się nikomu tłumaczyć z moich decyzji, a już na pewno nie komuś, kto pojawia się u moich drzwi w najgorętszym dla mnie okresie.
Saladin poczuł ogarniającą go złość. Nie był przyzwyczajony do tego, że się mu sprzeciwiano. W jego świecie zawsze dostawał to, czego pragnął. Zwłaszcza nie był przyzwyczajony do oporu ze strony kobiet. Te zazwyczaj lubiły poddawać się jego woli, a nie jej sprzeciwiać. Ku swemu zdumieniu poczuł, że ta kobieta rozbudziła jego pożądanie. Zaskoczyło go to, bo Olivia Miller, być może miała doskonałą rękę, jeśli chodzi o konie, ale do swojego wyglądu najwyraźniej nie przywiązywała nadmiernej wagi.
Osobiście wolał kobiety, które wyglądały jak kobiety, a nie jak chłopczyce. Olivia dla wygody związywała swe rude włosy w koński ogon i nie nosiła ani śladu makijażu. Miała na sobie luźne dżinsy, które ukrywały jej biodra i nogi. Tym bardziej nie potrafił zrozumieć, co go w niej pociągało. Jak mógł uznać za atrakcyjną kobietę, która najwyraźniej postanowiła za wszelką cenę ukrywać przed światem swoją kobiecość?
– Ma pani świadomość tego, że pani sposób bycia można uznać za bezczelny i zuchwały? – spytał miękko. – I że odpowiadanie królowi Jazratanu w ten sposób nie jest najrozsądniejsze?
Livvy ponownie uniosła podbródek. Zastanawiał się, czy zdaje sobie sprawę z tego, że trzymając tak uniesioną głowę, sprawia wrażenie, jakby zapraszała go do pocałunku.
– Nie chciałam być niegrzeczna – powiedziała, choć jej oczy mówiły coś innego. – Po prostu mówię, jak jest. To, co robię ze swoim życiem, nie powinno nikogo obchodzić. Nikomu nie muszę nic wyjaśniać. Nie jestem pańską poddaną.
– To prawda, ale mogłaby pani być przynajmniej na tyle grzeczna, żeby wysłuchać, co mam do powiedzenia. Czy może słowo „gościnność” nic dla pani nie znaczy? Ma pani świadomość tego, że aby panią zobaczyć, przebyłem wiele mil?
Livvy spojrzała na pęki jemioły czekające na to, by je zawiesić. Pomyślała o całym mnóstwie spraw, które powinna jeszcze załatwić przed przyjazdem gości. Musiała upiec ciasta, żeby dom nimi słodko pachniał, rozpalić ogień w każdym z pokoi i zrobić tysiąc innych rzeczy.
– Mógł pan wybrać odpowiedniejszy moment. Do świąt zostały raptem trzy dni.
– Ciekawe, kiedy byłby odpowiedniejszy moment. Nigdy nie miałaby pani dla mnie czasu.
– Większość osób zrozumiałaby, że nie chcę z nimi rozmawiać, i dała sobie spokój.
– Proszę nie zapominać, że jestem królem i nie mam zwyczaju dawać sobie spokoju.
Livvy zawahała się. Jego zachowanie potwierdzało to, co na jego temat słyszała. Nie bez przyczyny miał opinię osoby aroganckiej i pewnej siebie. Miała ogromną ochotę powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła, ale musiała pamiętać o tym, że prowadzi interes. Saladin Al Mektala był niezwykle wpływowym człowiekiem i jego słowa mogły jej bardzo zaszkodzić. Jej reputacja i tak była już nieco nadszarpnięta, a w tym biznesie nic nie liczyło się tak jak dobra sława.
Śnieg wciąż padał i wszystko wokół było pokryte grubą warstwą białego puchu. Jeśli nie przestanie sypać, za chwilę ulice staną się nieprzejezdne i w ogóle nie zdoła się go pozbyć. A ona niczego bardziej nie pragnęła, jak tego, żeby ten niespodziewany gość zniknął z jej domu. Nie podobało jej się, że tak stoi i emanuje tą swoją męską siłą i testosteronem, sprawiając, że zaczęła myśleć o rzeczach, które od dawna już nie zaprzątały jej uwagi. Nie podobało jej się to, jak czuła się w jego obecności.
Spojrzała przez okno na stojący na podjeździe samochód.
– Zostawił pan tam swoich ochroniarzy? Czy może raczej chowają się gdzieś w krzakach?
– Przyjechałem sam.
Nie wiedzieć czemu ta wiadomość zaniepokoiła ją. Coś w tym człowieku sprawiało, że miała złe przeczucia. Podświadomie oczekiwała, że wydarzy się coś niedobrego. Po raz pierwszy w życiu pożałowała, że nie ma jakiegoś wielkiego psa, który mógłby ją obronić. Na swojego kundelka nie mogła liczyć. Peppa leżała na dywanie przed płonącym kominkiem i nic na świecie nie było w stanie jej stamtąd ruszyć.
Nie pozwoli mu się zastraszyć, a to oznaczało, że nie będzie unikać konfrontacji z nim. Jeśli będzie mu powtarzać, że nie przyjmie jego propozycji, może to w końcu zrozumie. Dotrze do niego, że nie zmieni zdania, i wtedy ją zostawi.
– Proszę wejść. Mogę poświęcić panu pół godziny, nie więcej. Na Boże Narodzenie spodziewam się wielu gości i mam jeszcze mnóstwo pracy przed ich przybyciem.
Saladin przestąpił próg domu, uśmiechając się triumfująco. Kiedy zamknęła za nim drzwi, miała wrażenie, że hol jej domu skurczył się do rozmiarów pudełka. Ten człowiek emanował męskością i było to bardzo podniecające, ale jednocześnie niebezpieczne. Zrobiła głęboki wdech, żeby uspokoić rozdygotane serce. Zachowuj się tak, jakby był jednym z twoich gości, mówiła sobie. Uśmiechnij się promiennie i bądź profesjonalna.
– Może wejdziemy do salonu? – zaproponowała grzecznie. – Tam pali się w kominku.
Skinął głową, bez słowa omiatając wzrokiem wysokie sufity i drewniane schody.
– To bardzo piękny stary dom – zauważył z uznaniem.
– Dziękuję. Jego niektóre fragmenty powstały w dwunastym wieku. Teraz już tak się nie buduje i może dobrze, bo utrzymanie takiego domu jest koszmarnie drogie.
Ludzie wynajmowali u niej pokoje w dużej mierze właśnie z powodu historycznej wartości tego budynku. Dla wielu przeszłość miała ogromne znaczenie, choć musiała przyznać, że powstające wokół nowoczesne hotele stanowiły dla niej coraz większą konkurencję.
Livvy była dumna ze swego domu. Wiedziała, że z każdym rokiem wygląda coraz gorzej, ale mimo to szczyciła się nim.
W kominku paliło się drewno jabłoni i w salonie czuć było przyjemny zapach. W rogu stała ogromna choinka, wciąż jeszcze nieubrana. Będzie musiała wejść na strych i zdjąć pudło z dekoracjami, które od zawsze były w jej rodzinie. Zawiesi ten sam zestaw lampek co zawsze i aniołki, które robiła jeszcze z mamą.
Podniosła wzrok i dostrzegła, że Saladin Al Mekatala przygląda jej się z uwagą. Odwzajemniła mu się tym samym.
Nie był ubrany jak szejk. Nie miał powłóczystej szaty ani nakrycia głowy, które wskazywałoby na jego pozycję. Kiedy zdjął ciemny kaszmirowy płaszcz zobaczyła, że ma na sobie czarne spodnie i szary sweter, ciasno opinający umięśniony tors. Wyglądał bardzo współcześnie, choć w spojrzeniu jego oczu było coś pierwotnego. Odwiesił płaszcz na oparcie krzesła i podszedł do ognia.
– A więc przyjechał tu pan aż z Derbyshire. To kawał drogi. Najwyraźniej czegoś bardzo pan potrzebuje.
– To prawda. A konkretnie pani.
Było w tonie jego głosu coś, co sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, jak by to było stać się obiektem jego pożądania. Czy te jego dzikie oczy złagodniałyby przed pocałunkiem? Czy trzymana przez niego kobieta czułaby się bezradna i onieśmielona?
Wzdrygnęła się, zaskoczona torem, jakim podążyły jej myśli. Nieznajomi mężczyźni nigdy jej nie pociągali. Nie należała do kobiet, w których łatwo rozbudzić pożądanie. Tłumaczyła sobie tę reakcję jego prowokacyjnym zachowaniem, jakby Saladinowi zależało na tym, żeby ją zaszokować.
– Musi pan być bardziej precyzyjny. Czego konkretnie ode mnie pan oczekuje?
Po jego twarzy przebiegł cień.
– Mam chorego konia. Mój ukochany ogier doznał kontuzji.
Po sposobie, w jaki to powiedział, było widać, jak bardzo go to boli. Livvy jednak nie zamierzała się poddać.
– Bardzo mi przykro to słyszeć. Jestem jednak pewna, że ma pan do dyspozycji najlepszych weterynarzy i chirurgów. Na pewno opracują jakąś strategię postępowania z pana koniem.
– Otóż nie.
– Naprawdę? A o co konkretnie chodzi?
– Ma zerwane więzadło. Oderwane od kości.
Livvy pokiwała głową.
– Paskudna sprawa.
– Wiem o tym! Inaczej po jaką cholerę bym się tu ciągnął?
Postanowiła zignorować jego niegrzeczne zachowanie.
– Obecnie jest wiele nowoczesnych metod leczenia takich urazów. Można wstrzykiwać komórki macierzyste albo spróbować terapii falą wstrząsową. Słyszałam, że daje to doskonałe rezultaty.
– Myśli pani, że tego nie próbowałem? Że nie sprowadziłem najlepszych ekspertów, żeby go zbadali? Wszystko na nic. Najlepsi na świecie specjaliści orzekli, że nie ma nic do zrobienia. – Przerwał na chwilę, a kiedy się znów odezwał, jego głos był zmieniony. – Powiedzieli mi, że nie ma dla niego żadnej nadziei.
Livvy naprawdę zrobiło się go żal. Doskonale wiedziała, jak głęboka potrafi być więź łącząca konia i jego pana. Zwłaszcza takiego, który, zapewne, mógł bardziej zaufać zwierzęciu niż niektórym ludziom ze swego otoczenia. Wiedziała jednak także, że czasami trzeba po prostu zaakceptować rzeczy takimi, jakie są. Że nie wszystko da się zmienić, niezależnie od tego, jak bardzo byśmy chcieli. I że żadne pieniądze tego świata na nic się nie zdadzą.
Dostrzegła w jego oczach błysk, który utwierdził ją w przekonaniu, że ten człowiek się nie podda. Czy to właśnie jest cecha królów? Są przekonani, że mogą kształtować rzeczywistość według własnego upodobania? Westchnęła.
– Jak już powiedziałam, bardzo mi przykro to słyszeć. Ale skoro powiedziano już panu, że nie ma żadnej nadziei, czego spodziewa się pan po mnie?
– Wiem, że możesz mi pomóc, Livvy. I ty też to wiesz.
Te słowa zaskoczyły ją, podobnie jak fakt, że użył jej imienia.
– Nie, nie wiem. Nie zajmuję się już końmi i to od lat. Ta część mojego życia jest zamknięta i jeśli ktoś powiedział ci coś innego, jest w błędzie.
Cisza.
– Mogę usiąść?
Nagła zamiana taktyki zaskoczyła ją. Jeśli miałaby być ze sobą szczera, musiałaby przyznać, że to pytanie pochlebiło jej. Szejk pytał ją, czy może usiąść i przedłużyć swój pobyt. Zastanowiła się przez chwilę, czy pozwoliłby jej wykorzystać ten fakt na swojej stronie. „Szejk Jazratanu relaksuje się przed starym kominkiem”. Zapewne nie.
– Jeśli chcesz – wzruszyła ramionami.
Jednak kiedy usiadł, serce zaczęło jej bić w przyspieszonym tempie. Wypełniał sobą cały jej fotel i było w tym coś bardzo intymnego. Wyglądał jak odpoczywająca w cieniu drzewa pantera, ale jego spokój był zwodniczy. Wiadomo, że to zwierzę ma pazury i kły, które przynoszą śmierć. Czy to dlatego jej kot nagle obudził się z drzemki, prychnął głośno i wyszedł z pokoju z wysoko zadartym ogonem? Zbyt późno zdała sobie sprawę, że powinna mu była odmówić. Że w ogóle nie powinna wpuszczać go do domu.
– A więc – zaczęła, spoglądając wymownie na zegarek. – Jak już wspomniałam, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Może więc przejdziemy do meritum?
– Zdaję sobie sprawę z tego, że mój koń nie będzie już mógł się ścigać, choć wygrał prawie wszystkie zawody w tegorocznym pucharze. Cierpi tak bardzo, że lekarze orzekli, że kontynuowanie tego jest okrucieństwem…
– I?
Pochylił się do przodu, a jego oczy zwęziły się.
– Livvy, wiem, że posiadasz szczególny dar. Dar uzdrawiania koni.
– Kto ci tak powiedział?
– Mój trener. Opowiedział mi o kobiecie, która nie ma w tej materii równych sobie. Powiedział, że jest lekka jak piórko, ale silna jak byk. Jednak jej największym darem jest umiejętność porozumiewania się ze zwierzętami. Powiedział mi, że ta kobieta potrafi poskromić najdziksze z koni. Powiedział, że był świadkiem, jak robiła rzeczy, które przeczyły logice. – Jego oczy pociemniały, a głos zrobił się głęboki. – Nazwał cię zaklinaczką koni.
Zanim odpowiedziała, sięgnęła po drewno, żeby dorzucić je do kominka i w ten sposób dać sobie chwilę czasu.
– To wszystko jakieś bajki. Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć. Po prostu miałam szczęście, to wszystko. Te konie, które rzekomo uzdrowiłam, i tak doszłyby do siebie.
– Ale ja wiem, że czasami natura może przeciwstawić się prawdopodobieństwu. Czyż jeden z waszych najznamienitszych poetów nie napisał w swoim wierszu czegoś podobnego?
– Nie czytuję poezji.
– A może powinnaś.
– I nie słucham rad obcych osób.
Jego oczy zalśniły.
– Przyjmij moją propozycję, a przestaniemy być dla siebie obcy.
Livvy wrzuciła do kominka kolejne polano, żeby dać sobie trochę czasu. Czyżby Saladin celowo używał swojego czaru, wiedząc, jak bardzo efektywna może być ta taktyka w stosunku do kobiety takiej jak ona, niemającej wielkiego doświadczenia w postępowaniu z mężczyznami? Znała jego reputację i doskonale wiedziała, że kobiety jadły mu z ręki.
– Posłuchaj – powiedziała, starając się, aby jej głos brzmiał łagodnie. Saladin należał do mężczyzn, którzy nie lubią, gdy kobieta się im sprzeciwia. – Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc. Nie mam żadnego magicznego daru, który mógłby uzdrowić twojego konia. I choć twoja propozycja bardzo mi pochlebia, nie mogę jej przyjąć.
Saladin poczuł frustrację. Co jest z tą kobietą nie tak? Czy nie zdaje sobie sprawy z tego, ile by na tym zrobiła, nie wspominając już o prestiżu, jaki przyniósłby jej fakt, że została przez niego zatrudniona?
Odrobił swoją lekcję. Doskonale wiedział, że jej dom, choć polecany w przewodnikach jako warty zwiedzenia, był w dość opłakanym stanie. Nie trzeba być ekspertem, by to dostrzec. Stare domy, takie jak ten, nieustannie wymagały napraw i renowacji. Prowadząc pensjonat, na pewno nie zarabiała wystarczająco dużo. Wszystko tu domagało się odnowienia. Czyż nie widziała, że dawał jej możliwość zarobienia pieniędzy, które oznaczałyby rozwiązanie tego problemu?
A ona sama? Odwróciła się od tego, co kiedyś było całym jej życiem. Schowała się w jakimś zakątku świata, proponując nocleg i śniadanie przypadkowym ludziom. Co to za życie dla kobiety, która dobiega trzydziestki? W jego kraju miałaby już męża i co najmniej dwójkę dzieci. Pomyślał o Alyi i odczuł nagły ból. Jak zwykle, kiedy o niej myślał, ogarnęło go poczucie winy. Odrzucił te myśli i spojrzał w wyrażającą upór twarz Olivii Miller.
– Może myślisz, że nie masz magicznego daru, ale mimo to chciałbym, żebyś spróbowała. Jak to mówią, kto nie ryzykuje, ten ryzykuje jeszcze bardziej. Jestem przekonany, że nie bez znaczenia będzie tu wynagrodzenie, jakie ci zamierzam zaoferować. – Uśmiechnął się lekko. – Zapewne nie chcesz zaglądać darowanemu koniowi w zęby?
Nie zareagowała, tylko patrzyła na niego bez słowa. W jej oczach pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Saladin poczuł pożądanie. Kobiety nieczęsto patrzyły na niego w ten sposób. Jak dotąd jeszcze żadna kobieta niczego mu nie odmówiła.
– Ile razy mam jeszcze powiedzieć „nie”, żebyś w końcu pojął, że się nie zgadzam?
– A ile ci zajmie zrozumienie tego, że jestem wyjątkowo upartym człowiekiem, przywykłym dostawać to, czego chcę?
– Możesz sobie być upartym do bólu, a ja i tak nie zmienię postanowienia.
W tej sytuacji Saladin zdecydował się na ostateczny krok. Postanowił zrobić coś, co było jego ostatnią deską ratunku. Nie spuszczając wzroku z jej twarzy, pochylił się do przodu.
– Tak właśnie zamierzasz spędzić resztę swojego życia, Livvy? – spytał miękko. – Ukrywając się tutaj i ignorując talent, który posiadają jedynie nieliczni, i to tylko dlatego, że jakiś mężczyzna porzucił cię przed ołtarzem?